Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypady, nie w(y)padki ;-)

Dystans całkowity:11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:530:50
Średnia prędkość:21.41 km/h
Maksymalna prędkość:78.56 km/h
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:70.58 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
114.32 km 0.00 km teren
05:47 h 19.77 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Rajd na Głogówek

Sobota, 18 września 2010 · dodano: 18.09.2010 | Komentarze 0

O wyjeździe do Głogówka słuchałem już od jakiegoś czasu. W sumie to nigdy jakoś nie ciągnęło mnie, aby tam pojechać jakąś okrężną drogą (to tak można??? :-)) ), a rowerem byłem tam tylko raz - przejazdem w drodze do Nysy kilka lat temu. Niemniej jednak mapa wraz z wytyczoną trasą, którą dostałem wczoraj na maila nieco mnie zaciekawiła :-) Zresztą... nie ważne gdzie... ;-)



Tym razem miejscem zbiórki było rondo przy Dębowej. Byliśmy umówieni na 8:30, a że przejazd przez park zajął mi jakoś dziwnie mało czasu, to postanowiłem wjechać na drogę prowadzącą bezpośrednio na Dębową i tam zaczekać na towarzyszkę podróży z zamiarem niezwłocznego wysłania jej SMS'a :-) Nie było to konieczne, gdyż po chwili pojawiła się na horyzoncie i od razu zostałem dostrzeżony. Gdy jechałem przez park na polanie obok porozstawiane były namioty: na dziś zaplanowana była inscenizacja bitwy o twierdzę Koźle. Nawet wczoraj, gdy jechałem na rowerze, widziałem przy kozielskiej promenadzie trzech przebranych za wojaków mężczyzn :-)
Poranek był dosyć mroźny (po powrocie będę musiał rozejrzeć się na necie za bandaną, oraz pomyśleć o jakieś kurtce), aczkolwiek "na oko" wyglądał tak jak wiosną, czy wczesnym latem, a wiec napawał nas pozytywnymi emocjami :-) Po kilkunastu minutach jazdy musieliśmy zatrzymać się i sprawdzić przez jakie miejscowości przyjdzie nam przejeżdżać. Oczywiście żadne z nas nie martwiło się o szczegółowy przebieg trasy :-) Gdy już znane nam były nazwy dwóch kolejnych miejscowości ruszyliśmy dalej, a po kilku minutach byliśmy już przy drodze krajowej prowadzącej do Raciborza. Pomyślałem sobie wtedy, że to fajna trasa, gdyż po dwudziestu minutach jazdy można znaleźć się stosunkowo daleko poza miastem. Jak okaże się później cała trasa biegła po spokojnych i mało uczęszczanych drogach. Co prawda przed Gościęcinem pogoniły nas dwa wiejskie pieski, ale na szczęście ich zapał nie był zbyt długi :-)
Pierwszą atrakcją na trasie był XVII wieczny kościół św. Brykcjusza. Przejeżdżałem tamtędy już dwa razy w tym sezonie, ale dopiero teraz zasięgnąłem informacji na temat tego miejsca. Zjedliśmy kupione przez Anię bułki i po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy dalej.




W miejscowości Klisino zatrzymaliśmy się na małą, trzyminutową przerwę, a następnie przez Racławice udaliśmy się w stronę Głogówka. Dosyć mocno oddaliłem się od Ani (nie po raz pierwszy tego dnia) i gdy przejechałem wiadukt kolejowy, postanowiłem ukryć się na drodze prowadzącej w pole, ale niestety mój niecny plan nie doszedł do skutku, gdyż zostałem niezwłocznie zauważony :-) Tuż przed Głogówkiem zboczyliśmy z drogi, aby zatrzymać się przy jakimś zakonie, którego nazwy nie pamiętam. Nieopodal zatrzymaliśmy się ponownie, aby znów cyknąć kilka fotek - tym razem wymagały one ode mnie pewnego rodzaju poświęcenia, gdyż praktycznie musiałem położyć się na ziemi, aby dobrze uchwycić kadr :-)





Gdy dotarliśmy do Głogówka pojeździliśmy chwilę na rynku w poszukiwaniu lokalu gastronomicznego, ale okazało się, że są tam same sklepy. Posiłek na schodach przed dyskontem raczej nie wchodził w grę ;-) Chciałem i tutaj zrobić kilka zdjęć (w końcu był to cel naszej wycieczki), ale niestety samochody zaparkowane na rynku psuły całą kompozycję, a miałem kilka ciekawych pomysłów na uwiecznienie tych chwil. W poszukiwaniu lokalu wjechaliśmy w drogę wyjazdową z rynku i po kilkuset metrach znaleźliśmy pizzerię. W ogródku siedział rowerzysta oczekujący na zamówienie, więc gdy usiedliśmy stolik obok doszło do wymiany zdań. Przed otrzymaniem zamówienia zerknęliśmy na mapę, aby sprawdzić ku jakiej miejscowości należy się kierować, aby wyjechać z Głogówka w odpowiednim kierunku.
Dalej udaliśmy się do parku, gdzie znów zrobiliśmy kilka zdjęć (także i tutaj gleba była konieczna ;-) ). Widać tu było także pierwsze symptomy jesieni. Następnie ruszyliśmy w kierunku z którego wjechaliśmy do Głogówka, aby po chwili pokonać zjazd i zatrzymać się przy parkowym jeziorku, gdzie oddałem się fotograficznej pasji :-) Zapomniałem się do tego stopnia, że przy okazji kadrowania przy brzegu, do wody wpadł mi pokrowiec z aparatu :-) Ja praktycznie z miejsca byłem gotowy go poświęcić, ale... nie byłem sam :-) Pomysłowa Ania podała mi długi kij, którym wyłowiłem (już za pierwszym razem :-) ) ów pokrowiec :-) W środku były baterie, które wytarłem i włożyłem w boczną kieszonkę plecaka, natomiast Ania wpadła na pomysł, aby sam pokrowiec umieścić w koszyku na bidon - dzięki temu w momencie gdy dotarłem do domu był on już całkiem suchy :-) Dalej wyruszyliśmy główną drogą ponownie w stronę centrum, aby wyjechać już w dalszą podróż. Pobyt w Głogówku jak i pierwszy etap po wyjeździe stamtąd, były najprzyjemniejszymi momentami tej wyprawy. Stało się tak na pewno za sprawą pogody, gdyż wciąż było ładnie, a ponadto zrobiło się w miarę ciepło. Swoją rolę odegrały także na pewno nasze pełne brzuszki, oraz pobyt w bardzo ładnym parku.










Droga za Głogówkiem była przyjemna, równa i prosta :-) Co prawda na kilka słów naszego negatywnego komentarza zasłużył sobie pirat w czarnym Mercedesie, ale to nie zepsuło oczywiście naszego dobrego samopoczucia :-) Gdy dotarliśmy do Walec okazało się, że mamy dwa odrębne zdania w temacie kierunku w jakim powinniśmy dalej podążyć, ale ja szybko zrezygnowałem z forsowania swojej wersji trasy. Efekt można "podziwiać" na umieszczonej na wpisie mapie :-) Ania twardo obstaje przy zdaniu, że tak to właśnie miało wyglądać :-) Może to i lepiej, że pojechaliśmy właśnie tą drogą - jesteśmy przecież rowerzystami, więc dodatkowe kilometry powinny być powodem do zadowolenia :-) Jechaliśmy nieco pod wiatr, ale to nie przeszkadzało tak, jak bolące dosyć mocno kolana. Ich ból odczuwałem już od kilkunastu kilometrów i był to najsilniejszy ból tych stawów w tym sezonie. Problem z nimi pojawił się, gdy wróciłem z Węgier - wcześniej w ogóle nie miałem problemów z kolanami. Po kilku kilometrach dotarliśmy do drogi, którą jechaliśmy tego lata do Mosznej i od tego momentu to ja prowadziłem, bo jak się okazało Ania zgubiła się nie wiedząc zupełnie gdzie jesteśmy :-)) Szybko jednak odnalazła swój zmysł orientacji, więc ja mogłem udać się na kolejny tego dnia sprint :-) Dalej z miejscowości Grocholub ruszyliśmy razem w stronę Straduni. Co prawda po raz kolejny zostawiłem Anię na pożarcie lwom i innym zwierzom, ale dzielna dziewucha dała radę i "czterdziestką piątką" jechaliśmy już w mniejszym odstępie od siebie. Zaraz za Mechnicą Ania rzuciła hasło, aby nieco zmienić przebieg trasy i przeprawić się do Zdzieszowic promem. To był jej kolejny dobry pomysł :-)
Godząc się na zmianę nie wiedziałem jeszcze, że na promie będę wykorzystany jako siła napędowa, niczym galernik :-) Ostatnim razem płynąłem promem będąc na zielonej szkole w Janowcu nad Wisłą, ale z tego co pamiętam, to tam nie byliśmy wykorzystywani w ten sposób :-) Niemniej jednak było to naprawdę udane urozmaicenie tej wyprawy, więc schodząc na ląd byłem naprawdę zadowolony :-) Ponadto na drodze dojazdowej do Odry zauważyłem szlak rowerowy, który będzie trzeba kiedyś wypróbować - oby jeszcze w tym sezonie :-)



Przed Januszkowicami podjęliśmy decyzję, że rezygnujemy z postoju przy jeziorku w Raszowej (niestety słońce nie było już tak intensywne) i udamy się drogą asfaltową prowadzącą czarnym szlakiem do stacji PKP w Raszowej, a następnie drogą polną i lasem wjedziemy na żółty szlak za Łąkami Kozielskimi. Po kilku minutach i ta koncepcja upadła ze względu na porę dnia, a więc ostatecznie udaliśmy się drogą asfaltową do Łąk Kozielskich, gdzie bezpośrednio wjechaliśmy do lasu na ów żółty szlak. Zaraz po tym, gdy wjechaliśmy do lasu dobiegły nas dziwne dźwięki, ale okazało się, że to wrzaski publiczności zgromadzonej na przyległym stadionie, gdzie odbywała się jakaś impreza plenerowa. Przed nami ostatni fragment prowadzący już do Kędzierzyna. To właśnie ta trasa tak bardzo zafascynowała mnie na początku sezonu :-) Gdy wyjechaliśmy z lasu zaproponowałem, abyśmy zboczyli jeszcze i pojechali obok jeziorka na Kuźniczkach. Chciałem w ten sposób jeszcze bardziej urozmaicić trasę, choć trzeba przyznać że i bez tego była ona bardzo ciekawa :-)
Niedługo potem dotarliśmy do obwodnicy, gdzie się rozstaliśmy. Tutaj mogłem bez wyrzutów sumienia nieco przyśpieszyć, ale... w zasadzie to zdałem sobie sprawę, że przez to moje poganianie (co prawda dla żartu) chyba nieco pozbawiłem ten wyjazd uroku... Obiecuję, że to był ostatni raz :-) Do domu dotarłem o 17:15 i gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania zacząłem odczuwać zmęczenie. Dwugodzinny sen rozwiązał tą kwestię, ale niestety po przebudzeniu poczułem się, jakbym był nieco osłabiony... Mam nadzieję, że żadne choróbsko się mnie nie przyczepi, choć tak to trochę wygląda... Chyba spotkała mnie kara za te dzisiejsze samotne sprinty ;-)
To był najpewniej ostatni tak długi wyjazd w tym sezonie. Temperatura nie jest już do końca optymalna na rower, a i pogoda robi się niepewna. Chyba muszę podziękować towarzyszce podróży, za ułożenie tak ciekawej i dobrze rozplanowanej trasy :-) To był bardzo udany wypad, który uświadomił mi, że w okolicy jest jeszcze trochę dróg, które trzeba zrowerować :-)

Dane wyjazdu:
51.51 km 0.00 km teren
02:58 h 17.36 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Stara Kuźnia nocą ;-)

Wtorek, 14 września 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 0

Propozycję trasy dostałem jeszcze będąc w pracy. Od razu przypadła mi do gustu, gdyż już kiedyś próbowałem ją pokonać - niestety wtedy z marnym skutkiem ;-) Pogoda do godziny 15:30 była w sam raz na rower, ale niestety wyglądało na to, że reszta dnia będzie deszczowa.



Umówieni byliśmy na 17:30 w Kędzierzynie przed Castoramą ;-) (noo dobra - Carrefour'em :-) ) Gdy wyjeżdżałem z domu spadło na mnie kilka kropel deszczu. Nieco obawiałem się tego jak rozwinie się sytuacja pogodowa, ale do Kędzierzyna i tak musiałem pojechać, aby wyjaśnić pewną kwestię z operatorem telefonii komórkowej. Poza tym byłem już przecież umówiony ;-) Na towarzyszkę podróży musiałem czekać aż ( :P ) 10 minut. To już drugi raz pod rząd! ( :P ) Wcześniej się to jej nie zdarzało. Dziwne... ;-) Gdy załatwiłem swoją sprawę wyruszyliśmy :-)
Deszcz nieco się wzmógł (ot takie sporadyczne kropelki), ale mojej rowerowej połowicy to nie przeszkadzało. Mój zapał nieco przygasł, ale nie dawałem poznać tego po sobie :-) Przedarliśmy się w stronę niebieskiego szlaku, a przed Brzeźcami zdecydowaliśmy się jechać - mimo zagadkowej pogody - ciekawszą drogą, czyli dalej szlakiem aż do Starego Koźla. Zamysł był taki, aby później tylko przeciąć główną drogę Kędzierzyn-Gliwice i drogą osiedlową dostać się na Azoty. Gdy już tam byliśmy stanęliśmy przed tym samym dylematem, który musiałem pokonać, gdy byłem tu na samotnej wycieczce latem. Ostatecznie jednak zaryzykowaliśmy i niestety dla mnie, ale dotarliśmy do miejsca, które przypomniało mi moje traumatyczne letnie przeżycia. Ani nawet się spodobało, bo bardzo duże wykopy kojarzyły się jej z Wielkim Kanionem (tak... szkoda, że tu latem ze mną nie była... pewnie by uciekała stamtąd gdzie pieprz rośnie ;-) ). Może było w tym trochę racji, ale moje wspomnienia, gdy byłem tu poprzednim razem o tumanach kurzu smolącym buty przy każdym kroku i błocie, którym rower śmierdział jeszcze przez tydzień nie dawały mi spokoju (więc żadnych zdjęć nie będzie! :P ). Warto dodać, że owa góra, to po prostu składowisko jakiegoś miału węgla, czy czegoś podobnego. Na szczęście nie przebywaliśmy tam długo.
Zabawa zaczęła się, gdy wjechaliśmy na czerwony szlak. To była naprawdę przyjemna droga - mimo deszczu, kałuż i kamyczków. Nasze wspólne gadulstwo umilało nam pokonywanie kolejnych kilometrów zwłaszcza, że i temat rozmowy był bardzo ciekawy i - miejmy nadzieję, że przyszłość tak pokaże - rozwojowy :-) W ostatniej fazie leśnego przejazdu pojawiły się nieco większe kałuże na drodze i błoto, a także zaczynało się ściemniać. Gdy dotarliśmy do celu było już praktycznie ciemno.
Na miejscu okazało się, że to kolejne potencjalnie ciekawe miejsce w okolicach Kędzierzyna. Potencjalnie, gdyż także i tutaj jest leśna ścieżka edukacyjna, ale niestety z uwagi na porę dnia i pogodę nie było nam dane się z nią zapoznać. Ponadto mieliśmy wrażenie jakby deszcz znów nieco się wzmógł. Nic straconego! :-) Zrobiliśmy kilka zdjęć i niestety trzeba było już wracać.
W drogę powrotną udaliśmy się asfaltówką prowadzącą w stronę Sławięcic. Deszcz wciąż kropił, ale jechało się całkiem przyjemnie, choć zrobiło się już dosyć chłodno - było około w pół do ósmej. Ten odcinek uświadomił mi, że koniecznie muszę wymienić lampkę w rowerze, lub chociaż baterie w dotychczasowej :-) Ani sprzęt świecił mocniej, a różnicę widać było zdecydowanie. Zauważyłem także, że zaświeciła się dioda sygnalizująca słabe baterie w tylnej lampce. Kierując się w stronę Blachowni doszliśmy do wspólnego wniosku, że jazda nocą jest bardzo przyjemna. Niestety jadąc jako drugi musiałem co chwila potwierdzać swoją obecność i zacząłem obawiać się o kondycję swojego gardła następnego dnia, gdyż powietrze było dosyć chłodne. Zdecydowaliśmy się zrezygnować z jazdy obwodnicą i pojechać przez miasto, co było dosyć oczywistym posunięciem - bliżej i jaśniej :-) Gdy zapaliło się zielone światło na skrzyżowaniu z obwodnicą wydarłem, że aż miło - to było piękne! (MXS point :-) ) Dalej udaliśmy się w stronę domostwa Ani jadąc chodnikiem, a następnie skierowałem się w stronę domu - tym razem rezygnując z jazdy drogą rowerową. Nieco też przycisnąłem i zacząłem odczuwać skutki jazdy w niższej niż optymalna temperaturze - były one zresztą odczuwalne już między Sławięcicami, a Kędzierzynem.
Gdy dotarłem do domu od razu wszedłem do wanny, a kolejnym krokiem było wypicie ciepłego mleczka. Jestem raczej pozytywnie nastawiony i mam na dzieję, że obudzę się rano w pełni formy :-) To był kolejny udany wyjazd, ale będzie trzeba jeszcze raz odwiedzić tamto miejsce - tym razem w lepszych warunkach :-)

Drugie zdjęcie nie jest mojego autorstwa :-) (żeby nie było... :P ) Ale pomysł, to wiadomo czyj ;-)




Dane wyjazdu:
76.59 km 0.00 km teren
03:18 h 23.21 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Rudy - leśna ścieżka dydaktyczna :-)

Sobota, 11 września 2010 · dodano: 11.09.2010 | Komentarze 0

Słuchy o tym, że weekend ma być ciepły i słoneczny dochodziły do mnie już od kilku dni. Oczywiście nie były to głosy z telewizji, czy radia lub internetu :-) Wiadomości przekazywali mi "moi" ludzie ;-) Do Rud chciałem pojechać jeszcze w tym roku, więc miałem też świadomość tego, że dzisiejszy dzień może być ostatnią okazją ku temu. Z lekkim niepokojem związanym z faktem, iż będę musiał zostawić pieski na kilka godzin ruszyłem w drogę, ubrany jedynie w spodenki 3/4 i koszulkę.



Z domu wyjechałem o godzinie 13 i skierowałem się w stronę parku, a następnie do Kobylic. Będąc tam zastanawiałem się, czy jechać asfaltem, czy też zboczyć na polną drogę. Liczyłem się z tym, że po ostatnich deszczowych i chłodnych dniach może być nieco nieprzejezdna, ale zdecydowałem się jednak na ten wariant - jakoś nie przepadam za asfaltowym odcinkiem z Kobylic do Landzmierza. Okazało się też, że na tej polnej drodze nie jest wcale tak źle - przejechałem ledwie przez kilka kałuż. W samym Landzimierzu także postanowiłem zrezygnować z głównej drogi i jechałem wśród domków usytuowanych nieopodal. W Lubieszowie musiałem przystanąć na półtora-minutówkę. Nie wiem czemu, ale chciałem zebrać się w sobie, aby pokonać niewielki podjazd (a raczej ledwie widoczne wzniesienie). Coś chyba ostatnio jazda asfaltem poza miastem mnie nuży. Następne dotarłem do przejazdu kolejowego w Dziergowicach, gdzie musiałem odstać kilka minut z powodu przejazdu dwóch składów z "wynglem". Byłem jednak bardzo rad, gdyż zbliżałem się do najlepszego odcinka trasy :-) Szkoda, że znajduje się on aż godzinę drogi ode mnie...
Zjeżdżając z głównej drogi trafia się do innego świata... Świata wszechobecnej ciszy i spokoju, z dala od zgiełku ludzkich osad - tylko przy jednym z ostatnich domostw przy głównej drodze mieszka dosyć wścibski i głośny kundel. To nie stanowi jednak żadnej przeszkody :-) Jadąc tą drogą zrobiłem kilka zdjęć (także z lampą) i niestety aparat pokazał, że baterie są już na wyczerpaniu. No tak... zapomniałem... znów o czymś zapomniałem :-) Nie mam zapasowych baterii... No ale cóż :-) Podczas wyjazdu na Węgry radziłem sobie z większymi problemami, więc brak baterii nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem - zawsze mogę podjechać do Rud i kupić dodatkowe paluszki :-) Finalnie okazało się jednak, że baterie dały radę :-) Droga którą jechałem na początku była szutrowa, a po jednym ze skrzyżowań zamieniała się na asfaltową - prostą jak strzała i równą jak A4 :-) Dodatkowym bodźcem motywującym było to, że prowadziła ona do magicznego lasku, który odwiedziliśmy w drodze do Rybnika.








Kilka kilometrów dalej znajdował się cel mojej podróży, czyli leśna ścieżka edukacyjna która powstała z inicjatywy Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. Aż dziw bierze (i irytacja przy okazji), że w Kędzierzynie-Koźlu nie powstało nic podobnego. Może jednak lepiej nie rozwijać tego wątku, a skupić się na opisie wyprawy - tak będzie zdecydowanie lepiej.




Wjeżdżając na leśną ścieżkę edukacyjną skręciłem w lewo i jechałem drogą asfaltową, lecz po około kilometrze odbiłem w prawo skręcając na leśną drogę, na której musiałem pokonać dość stromy, choć krótki podjazd. Gdy już osiągnąłem szczyt i zacząłem zjeżdżać, około 30 metrów przede mną ujrzałem jakieś duże zwierzę biegnące w poprzek drogi, więc stanąłem aby mu się lepiej przyjrzeć. W sumie to oczywiście mogłem tam spodziewać się jelenia, ale ten był tak duży, że w pewnej chwili mózg zaczął podsyłać mi myśli, że to być może koń - a nuż nieopodal jest jakaś stadnina i może jeden z nich wydostał się z zagrody? Po obserwacji, która trwała krótką chwilę, gdyż zwierz zniknął mi za krzewami okazało się, że to jednak faktycznie jeleń, w dodatku z okazałym porożem. Kilkaset metrów dalej dotarłem do skrzyżowania leśnych dróg za którym znajdowało się palenisko i duża wiata z ławkami.




Pomysł, aby tu przyjechać okazał się być świetny. Sama idea i organizacja tejże ścieżki zasługują na uściśnięcie ręki i poklepanie po plecach pomysłodawcy. W dodatku aura tego miejsca jest niesamowita - tu czuje się prawdziwy las! Te odczucia potęgowała także dzisiejsza pogoda, gdyż nie było za ciepło, aczkolwiek jak na rower optymalnie. Trzeba także dodać, że na całym terenie zauważyłem jedynie kilka różnego rodzaju papierków przy głównej drodze, a poza tym wszędzie jest czysto i pięknie. Nawet przy wyżej wspomnianej wiacie było tak jak powinno być. Jak na polskie warunki i mentalność, to bardzo duży sukces. Z przyjemnością będę wracał do tego miejsca w przyszłości.
W drogę powrotną postanowiłem wybrać się drogą leśną, rezygnując z alternatywnej niż ta którą wcześniej jechałem drogi asfaltowej. Gdy tylko skierowałem się w kierunku Solarni zaczęła padać intensywna mżawka. Po kilku chwilach nieco ustała, ale ja i tak byłem już cały mokry. Oczywiście nie był to powód do zmartwień zwłaszcza, że na horyzoncie widać było jasne niebo. Deszcz ustał mniej więcej w połowie drogi do Solarni, choć tuż przed tą miejscowością spadło na mnie jeszcze kilka malutkich kropelek. Także w połowie drogi do Solarni miałem szczęście zauważyć kolejną leśną zwierzynę - tym razem sarnę :-)
Wjeżdżając w obszar zabudowany postanowiłem zatrzymać się przy jakimś sklepie, aby uzupełnić wydatek energetyczny, oraz czegoś się napić (mleka! dajcie mleka! :-) ), wszak nie wziąłem ze sobą nawet bidonu. Gdy hamowałem, aby zatrzymać się na zakupy zerwała się linka z tylnego hamulca. Konsumowanie zakupowych zdobyczy zajęło mi jakieś 20 minut, po czym wyruszyłem w dalszą drogę. W Lubieszowie zboczyłem z głównej i skierowałem się na - jak się później okazało - niebieski szlak. Była to bardzo trafna decyzja, gdyż jechałem bez samochodów, choć maluśkim minusem był fakt, iż ta droga nie do końca przeschła i kilka razy poczułem krople na plecach. Oczywiście, to żaden problem dla zaprawionego w bojach ;-) Między Bierawą, a Ciskiem skręciłem w polną drogę, która wiodła do Starego Koźla, a następnie do Brzeziec, gdzie ponownie wjechałem na niebieski szlak, wyjeżdżając przed Rondem Milenijnym. Dalej omijając ścieżkę rowerową (ponownie o zgrozo! ;-) ) skierowałem się ku domkowi, gdzie czekały na mnie stęsknione dworu psiaki :-)




Dane wyjazdu:
94.54 km 0.00 km teren
05:12 h 18.18 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jezioro Rybnickie

Sobota, 31 lipca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

W ubiegłym roku jadąc z rowerem do Wisły przejeżdżałem obok rybnickiego jeziorka. Nie zapomniałem o tamtym miejscu i od około 2 tygodni wyczekiwałem okazji, aby tam pojechać. Nadarzyła się także sposobność, aby wypróbować nawigację...

TRASA: Koźle -> Kędzierzyn (Pogorzelec) -> Brzeźce -> Bierawa -> Dziergowice -> Solarnia -> Rudy -> Jezioro Rybnickie (powrót tą samą trasą)

Dzień był raczej ciepły, choć chmury zdawały się zapowiadać deszcz - na szczęście go uniknęliśmy. Trasa przebiegała znaną nam drogą do Dziergowic. Dalej zaczęły się schody :-) W Solarni towarzyszka podróży otrzymała telefon i dalsza droga stanęła pod znakiem zapytania. Na szczęście po kilkunastu minutach sprawa się wyjaśniła i mogliśmy ruszyć. Wjechaliśmy na leśną drogę - prostą niczym strzała. Wtedy też po raz pierwszy przydała się nawigacja. Co prawda miałem tylko mapę bazową, ale akurat Rybnik był na niej zaznaczony, więc jechaliśmy ze spokojem wiedząc, że zmierzamy w dobrym kierunku po nieznanej nam drodze. Kilka kilometrów przed Rudami trafiliśmy na piękne, wręcz magiczne miejsce. Naokoło las, a tuż przy drodze rosnące paprocie. Wrażenie potęgowała niezbyt wysoka temperatura i panująca wilgoć, oraz zapach lasu :-)




Okazało się także, że w miejscowości Rudy jest wytyczony szlak edukacyjny po tamtejszym lesie. Byłem zdziwiony dużą jak na polskie warunki ilością rowerzystów - także sakwiarzy.



Gdy dotarliśmy nad jezioro, zakotwiczyliśmy przy jednym z lokali, a następnie udaliśmy się dalej, aby objechać zbiornik. Przed wyjazdem zasięgnąłem informacji u źródła i dowiedziałem się, że całe jezioro można objechać, ale niestety rzeczywistość okazała się inna. Ponadto nie mieliśmy już zbyt dużo czasu i trzeba było wracać.
W drodze powrotnej za Dziergowicami natknęliśmy się jeszcze zdechłego dzika w przydrożnym rowie ;-)

Dane wyjazdu:
85.80 km 0.00 km teren
05:10 h 16.61 km/h:
Maks. pr.:46.20 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Surowina, dzień 2

Niedziela, 11 lipca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

Po spokojnej nocy i poranku powoli zaczęliśmy zbierać się do drogi powrotnej. Zmotoryzowani "trzymali za nas kciuki" ;-)

TRASA: Surowina -> Świerkle -> Luboszyce -> Opole -> Lędziny -> Suchy Bór -> Walidrogi -> Nakło -> Izbicko -> Koźle

Około godziny 10 wyjechaliśmy w drogę powrotną. Słoneczny dzień zapowiadał się pięknie :-) Humory dopisywały, a ponadto natrafiliśmy na niedawno otwarty lokal (dokładnie w czwartek ;-) ) przy trasie Opole -> Strzelce. Bardzo nam podpasował, gdyż był tam basen, oraz bar jak na Hawajach - dzień był wszak bardzo gorący... :-)




Dane wyjazdu:
95.52 km 0.00 km teren
05:37 h 17.01 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Surowina, dzień 1

Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

Od pewnego czasu w kręgu znajomych mowa była o wyjeździe rowerami poza miasto większą grupą, nocleg i powrót następnego dnia. Oczywiście pojechaliśmy tylko we dwójkę - reszta (same lenie ;-) ) samochodem :-) Co oczywiste wcześniej także planowaliśmy trasę jakbyśmy jechali na koniec świata, co dodawało tej wyprawie nieco smaczku :-) Na szczęście dzień przed wyjazdem przyszedł zakupiony przeze mnie bagażnik - nie wyobrażałem sobie wyjazdu bez sakiew.

TRASA: Koźle -> Raszowa -> Leśnica -> Poręba -> Kadłubiec -> Wysoka -> Poznowice -> Izbicko -> Schodnia -> Szczedrzyk -> Turawa -> Łubniany -> Surowina

Dzień był dosyć ciepły i jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić, wspólna podróż minęła nam w bardzo dobrych nastrojach :-) Nie obyło się oczywiście bez kilku podjazdów w okolicach góry św. Anny, ale jak zwykle daliśmy rady :-) Po drodze zahaczyliśmy także o Jezioro Turawskie. Zahaczyliśmy, czyli wpadliśmy na plażę, by po pięciu minutach z niej wypaść :-))

Dane wyjazdu:
100.40 km 0.00 km teren
05:55 h 16.97 km/h:
Maks. pr.:43.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Moszna po raz drugi, czyli pochwalmy się odkryciem :-)

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

Odkryciem fajnej trasy rzecz jasna :-) Tym razem nie jechałem sam (vide: czas jazdy ;-) ). Podróż bardzo udana i bardzo wesoła, choć tym razem już bez saren :-) Pewnie osoba towarzysząca wystraszyła swoim gadaniem... ;-)

Dane wyjazdu:
138.16 km 0.00 km teren
06:08 h 22.53 km/h:
Maks. pr.:55.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Krnov (gdzie by tu tym razem? :-) )

Sobota, 26 czerwca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

Tym razem wybór padł na czeski Krnov :-) W planach oczywiście podjazd na wzgórze Cwilin :-)

TRASA: Koźle -> Większyce -> Gościęcin -> Lisięcice -> Lwowiany -> Gołuszowice -> Równe -> Dobieszów -> Pielgrzymów -> Opawica -> Lenarcice -> Krase Pole -> Chomiąża -> Pietrowice -> (CZ) -> Krnov -> (PL) -> Pietrowice -> Głubczyce -> Lisięcice -> Koźle

Jednym z celów tego wyjazdu było także nie zgubić się w nieszczęsnych Lisięcicach - cel osiągnięty :-) Także chyba po raz pierwszy w tym sezonie to ja jako jedyny zjeżdżałem z porządnej górki podczas gdy inni się na nią wdrapywali :-)




Krnov bardzo mi się spodobał. Ostatnim razem byłem tam chyba z piętnaście lat temu, więc mogę nie pamiętać za dużo ;-) Pstryknąłem kilka zdjęć w centrum i ruszyłem na podbój wzniesienia :-)





Wjazd jest dosyć stromy, ale z całą pewnością opłaca się go pokonać - choćby po to, aby doświadczyć tejże stromości na zjeździe :-) Na wzniesieniu natknąłem się na grupę cyklistów, oraz kilka grup biegających na orientację :-) Nieopodal ławki na której spocząłem był jeden z punktów kontrolnych.





W drodze powrotnej zaliczyłem postój i posiłek w Głubczycach - swoją drogą miasteczko niczego sobie :-) Co prawda planowałem zjeść coś w Czechach, ale nie znalazłem kantoru - nie licząc tego tuż za granicą (tym razem dało znać o sobie moje "zakręcenie" ;-) ).



Dane wyjazdu:
78.50 km 0.00 km teren
03:58 h 19.79 km/h:
Maks. pr.:40.10 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jezioro w Pławniowicach. Dlaczego dopiero teraz? :-)

Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

No właśnie... Jakoś wcześniej nigdy nie zainteresowałem się tym zbiornikiem wodnym, a i ponoć zameczek ładny... No cóż - jedziemy! (a raczej jadę :-) Ja i Kosia :-) )

TRASA: Koźle -> Sławięcice -> Niezdrowice -> Pławniowice -> Niewiesze (powrót tą samą drogą)

Tym razem pogoda była taka sobie. Kilkanaście kilometrów przed Pławniowicami odczuwałem nawet chłód.
Jezioro jak i brzeg niestety do czystych nie należą. Trochę śmieci po biwakach, a nawet śnięte ryby... Plaża nieopodal robi lepsze wrażenie :-) Dosyć dobre zaplecze i - mimo nie najlepszej pogody - dużo chętnych, aby z tego zaplecza korzystać :-)





Dane wyjazdu:
90.50 km 0.00 km teren
04:00 h 22.62 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Zamek w Mosznej zdobyty! (na rowerze oczywiście ;-) )

Sobota, 12 czerwca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

W poszukiwaniu kolejnego celu na weekendowy wyjazd wybór padł na Moszną. Poza tym... dawno tam nie byłem :-)

TRASA: Koźle -> Większyce -> Poborszów -> Żużela -> Brożec -> Komorniki -> Pisarzowice -> Kujawy -> Moszna (powrót tą samą trasą)

Tego dnia na rower wsiadłem dosyć późno, bo około 10/11. Było też bardzo gorąco: podczas postoju na wzniesieniu za Większycami zacząłem nawet zastanawiać się, czy dobrze robię wybierając się w taką trasę. Ostatecznie jednak zdecydowałem się pojechać i to była bardzo dobra decyzja :-)
Trasa do miejscowości Żużela przebiegała krajową "czterdziestką piątką", a następnie podrzędnymi drogami - także nie utwardzonymi.




Gdy dotarłem do Mosznej przy zamku trwały przygotowania do jakieś imprezy :-) Co niektórzy ludzie poprzebierani w średniowieczne stroje, namioty, scena, nagłośnienie... :-)



Niemniej jednak w samym parku panowała cisza i spokój...



... co pozwoliło oddać się błogiemu relaksowi :-)









W czasie drogi zostałem zaskoczony mnogością szlaków - mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych tras w okolicy - można ją pokonać na kilka sposobów. Dodatkową atrakcją były sarny, które za Brożcem spały w zbożu i słysząc hałas rzucały się w stronę lasu. Na odcinku około 1 kilometra naliczyłem ich 9 lub 10 - oczywiście przejazd tam i z powrotem. Jedną z nich można znaleźć niżej ;-)



Temperatura cały czas była wysoka i tego dnia zwrócił się zakup plecaka i bukłaka, którego zawartość została opróżniona kilka kilometrów przed domem :-)