Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
23.30 km 0.00 km teren
01:15 h 18.64 km/h:
Maks. pr.:30.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Koniki! Koniki! :-)

Sobota, 16 października 2010 · dodano: 16.10.2010 | Komentarze 0

Dziś o siódmej rano była już dziesiąta :-)) Wstałem, wyszedłem z Benkiem a gdy wróciłem, zająłem się swoimi nie załatwionymi jeszcze sprawami, a następnie wyszedłem na miasto. Po powrocie przyszedł czas na rower :-) Trasę miałem obmyśloną już od wczoraj, a dziś rano tylko myślałem nad szczegółami i ujęciami :-)



Z domu wyszedłem po trzynastej i skierowałem się ku ulicy Piastowskiej, aby za chwilę ulicą Chrobrego udać się do Większyc. Jechałem raczej spokojnie, aby się nie zgrzać. Trzeba przyznać, że tym razem odniosłem zamierzony skutek, bo przez cały wyjazd udało mi się utrzymać optymalną temperaturę ciała. Do Większyc zbliżałem się z zamysłem, aby przed wzniesieniem prowadzącym do ronda odbić w prawo - niegdyś dane mi było jechać tamtą drogą, stąd też wiedziałem, że tak można nieco urozmaicić sobie trasę. Gdy dojechałem do tego miejsca zauważyłem, że za ogrodzeniem stoi dosyć duży i stary dom, a na ogrodzeniu znajduje się informacja, iż teren jest prywatny, a także nazwa firmy ochroniarskiej. Hm... Dziwne, bo tyle razy przejeżdżałem obok i jakoś nie pamiętam tego budynku :-) Gdy byłem już obok bramy wjazdowej zauważyłem, że głębiej droga prowadzi dalej, ale dosyć mocno wznosiła się w górę, co ostatecznie spowodowało, że pojechałem przed siebie.
Na drodze z Raciborza do Opola panował względny ruch, więc co jakiś czas byłem wyprzedzany przez jakiś samochód. Za którymś razem gdy się obejrzałem zauważyłem, że zbliża się do mnie osobówka, a znad przeciwka jedzie TIR, więc zjechałem na wysepkę, którą akurat mijałem. A co mi tam... Na drodze prowadzącej do stacji PKP w Pokrzywnej było już znacznie spokojniej :-) Tutaj mogłem wreszcie odsapnąć :-) Za przejazdem kolejowym przystanąłem, aby zrobić użytek z aparatu, który wiozłem w sakwie podsiodłowej. Rozpoczęcie jesiennej części sezonu, stało się pretekstem do zaprezentowania nowej funkcjonalności na blogu :-) Chwilę po tym, gdy ruszyłem dalej, wyprzedziły mnie dwa samochody. Uff... Udało się więc zdążyć :-)



Następnym punktem była stadnina w Większycach, gdzie znów przystanąłem na małą sesję. Spędziłem tam około kilkunastu minut, w międzyczasie mając okazję pogłaskać dwa z przebywających tam zwierząt :-)





Kolejno skierowałem się ku polnej drodze, prowadzącej w stronę Reńskiej Wsi. Było spokojnie, temperatura odpowiednia i nawet się nie zgrzałem :-) Kolejną niespodzianką był fakt, iż asfalt nie był ubrudzony ziemią, czego się spodziewałem. Okazuje się więc, że znalazłem naprawdę fajną drogę! :-) Po przejechaniu tego odcinka znalazłem się na spokojnej osiedlowej dróżce w Reńskiej Wsi. Leniwie stoczyłem się z górki, aż do głównej drogi, którą pojechałem już w stronę Koźla. Oczywiście zamiar był taki, aby nadrobić ostatnie zaległości i tym razem objechać Dębową :-)
Alejka naokoło jeziora była bardzo cicha - nad brzegiem dało się zauważyć pojedynczych wędkarzy, ale i oni wydali mi się jacyś rozleniwieni :-) W połowie ostatniej prostej zauważyłem jednak kolegę morsa, który nieświadomie zburzył moje poczucie odosobnienia ;-) Zamieniłem z nim kilka zdań, po czym wznowiłem jazdę :-) Gdy mijałem pierwsze zabudowania w Kobylicach ciszę przerwały mi na moment dwa psiaki. Po kilku minutach ponownie znalazłem się na drodze w stronę Koźla, gdzie miałem okazję zaobserwować niecodzienne zjawisko, jakim była wystrojona kobieta, jadąca na rowerze w szpilkach :-) Hm... Zastanawiające :-) Gdy dojechałem do miejsca, gdzie droga przecinała park na dwie części, zerknąłem na prawo, aby ocenić stan w jakim znajduje się alejka. Tak jak się tego spodziewałem, była bardziej jesienna niż ta, którą zamierzałem jechać. Skręciłem w lewo, aby dłużej cieszyć się jazdą - ta część parku jest bardziej rozległa i także prowadzi w stronę domu ;-) Tą drugą część, którą ominąłem i tak pewnie niebawem odwiedzę z aparatem :-)
Cel wyjazdu osiągnięty :-) Nad umieszczeniem filmów na blogu zastanawiałem się już od pewnego czasu, ale jakoś nie miałem okazji, aby wstawić odpowiedni. No i ta moja skleroza... ;-)

Dane wyjazdu:
5.41 km 0.00 km teren
00:15 h 21.64 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nocny powrót na rower :-)

Piątek, 15 października 2010 · dodano: 15.10.2010 | Komentarze 0

Sobotni wyjazd jednak musiałem nieco odchorować. Dokuczało mi przede wszystkim gardło, ale też w niedzielę i w poniedziałek czułem się trochę niepewnie... Także dni zrobiły się dużo bardziej zimne i to złożyło się na fakt, iż odstawiłem rower. Co prawda temperatura nie byłaby w stanie powstrzymać mnie przed wyjazdem, ale nie chciałem ryzykować przeziębienia - prawdę powiedziawszy, to jeszcze minimalnie odczuwam gardło. Prawie w ogóle, ale jednak...
Dzisiejszy dzień był dużo cieplejszy i już rano przemknęła mi myśl o rowerku. W ciągu dnia zaczęło jednak nieco kropić i wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Deszcz nie padał jednak długo, ale mimo to po południu jakoś nie mogłem się zebrać. Zmiana nastawienia nadeszła dopiero późnym wieczorem - wtedy to zacząłem zastanawiać się, czy w taki dzień jak dziś nie mógłbym przetestować sobie nocnej jazdy. W nowym sezonie planuję jeździć dosyć często także i o tej porze.



Do wyjścia - ku zaskoczeniu młodszego brata - zacząłem szykować się tuż przed dwudziestą trzecią, a równo o tej godzinie byłem już przed klatką czekając, aż nawigacja "podejmie trop" :-) Było ciepło :-)
Wyruszyłem w stronę kozielskiego PKP jadąc po pustej i jeszcze mokrej drodze. Na początku ulicy Kochanowskiego zatrzymałem się, aby porównać jazdę bez czepka przeciwwietrznego - różnica była ogromna, więc ucieszyłem się, gdyż zakup okazał się trafiony :-) Ruszyłem pewnie w kierunku Odry, a pewność wynikała z faktu, że lampka po wymianie baterii, zaczęła dużo lepiej spełniać swoje zadanie, więc na mniej oświetlonej części trasy, która była przede mną, nie musiałem się niczego obawiać :-)
Jechało się naprawdę świetnie :-) Nieco także przyśpieszyłem, a przed skrzyżowaniem z ulicą Gazową zdecydowałem, że zahaczę jeszcze o Rynek. Przejeżdżając koło urzędu miasta pomyślałem sobie, że trzeba będzie kiedyś wybrać się nocą i zrobić Kośce sesję na tle nowej elewacji ;-)
Do domu wróciłem zadowolony z decyzji o wyjeździe. Gdyby nie brak koszulki, to na pewno nie wróciłbym tak szybko! :-) Zostawiając Kośkę w "garażu" obiecałem jej (i sobie oczywiście ;-) ), że jutro także gdzieś razem pojedziemy :-) Już nawet chyba wiem gdzie... :-)

Dane wyjazdu:
60.26 km 0.00 km teren
03:16 h 18.45 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Dziergowice - gdzie prowadzi leśny trakt?

Sobota, 9 października 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 0

Rano jak co weekend Benek zrobił mi pobudkę przed ósmą. Ciekawe czy byłby taki wyrozumiały gdyby wiedział, że do drugiej w nocy oglądałem film... No nic... Wyszedłem z nim na spacer. Było bardzo zimno, więc po powrocie wgramoliłem się z powrotem do łóżka, biorąc przy okazji netbooka w łapę. Wstałem dopiero około godziny dziesiątej i po dokonaniu wszelkich niezbędnych porannych formalności, postanowiłem wyruszyć w trasę :-) Wyszedłem do osiedlowego sklepu, aby rozmienić grubą kasę ( :P ) - słońce grzało bardzo mocno i było dosyć ciepło. W sklepie drobnych nie mieli... Wyjechałem o godzinie jedenastej trzydzieści.



Na początku dosyć mocno wahałem się, czy jechać przez Rynek i zatrzymać się na zakupach w "Żabce", a następnie obrać kierunek na szlak w Starym Koźlu, czy też jechać w kierunku Cisku. Za ulicą Chrobrego przed parkiem zdecydowałem się pojechać przez Cisek, a ewentualne zakupy zrobić w Bierawie. Założyłem sobie także spokojną jazdę - jeśli średnia będzie oscylowała w granicach około 20 km/h, to nie będzie źle :-) Początkowo także rozważałem, czy nie zahaczyć o Dębową, ale jednak po przejechaniu przez park udałem się na osiedle domków, aby ominąć zabłoconą drogę do Kobylic. Zdecydowałem jednak, że zaryzykuję zjazd z głównej drogi i pojadę do Biadaczowa polną drogą wzdłuż Odry. Okazało się, że jest całkiem spoko, a ponadto na podjeździe na wał zauważyłem jakieś małe jeziorko, którego wcześniej chyba tam jednak nie było... Hm... Dziwna sprawa - trzeba się będzie Ani zapytać ;-)
Przed Ciskiem postanowiłem sprawdzić nowy odcinek jednej z dróg, podobnie jak przed Bierawą. Obydwa z nich bardzo dobrze nadają się do celów turystyki rowerowej - jest spokojnie i z dala od samochodów. Gdy dotarłem do Bierawy skierowałem się w stronę sklepu, ale jednocześnie dostrzegłem, że po drugiej stronie ulicy znajduje się wąski most - czyżby można było jeszcze dalej jechać prosto, omijając główną drogę? Do sprawdzenia :-)
W sklepie nie mieli Halls'ów, więc nie kupiłem też nic do picia. Zresztą nieco wcześniej spostrzegłem się, że zapomniałem bidonu... :-) Gdy ruszałem zauważyłem jeszcze, że po drugiej stronie ulicy znajduje się inny sklep, ale już nie chciało mi się do niego wchodzić. Tuż przed zjazdem z głównej drogi nieopodal, pasły się dwie kozy. Zatrzymałem się rozważając małą sesję, ale popatrzyły na mnie dosyć dziwnie, więc zdecydowałem się ruszyć dalej :-) Nieco żałowałem tego posunięcia na szlaku, gdyż okazało się, że mógł to być tematyczny wyjazd - na polu pasła się krowa :-) Może i pospolite zwierzę, ale jakoś mnie urzekła :-) Zrobiłem jej zdjęcie z małymi wyrzutami - bo w czym niby kozy gorsze??? Chyba po raz pierwszy także położyłem rower na ziemi... Ale bez obaw - rys na związku nie ma! :-)




W miejscu gdzie ostatnim razem Ania wystraszyła się pimpka pojechałem prosto i jak się okazało moja pamięć spłatała mi figla - widać jednak nie przypomniałem sobie tej trasy w całości, ponieważ na kolejnym skrzyżowaniu źle pojechałem :-) Na dobrą drogę wyprowadził mnie okoliczny mieszkaniec i dopiero wtedy przemierzona niedawno trasa przypomniała mi się w całości. Nieopodal minąłem małe stadko pasących się krów, ale tym razem już się nie zatrzymywałem i po krótkiej chwili dojechałem do brzegu Odry. W tym miejscu nieco się wystraszyłem, bo to właśnie tutaj skończyła mi się droga, gdy byłem tu ostatnim razem sam. Tym razem jednak inaczej pojechałem, skręcając w ledwie wyjeżdżony polny trakt. Jechałem przed siebie i po kilkudziesięciu metrach ujrzałem konia. Co prawda później okazało się, że jest to klacz, ale czy to ma większe znaczenie? ;-) Zdjęcie musi być :-) Ponownie położyłem rower i począłem zbliżać się z aparatem do zwierzęcia. Po serii kilku zdjęć moja modelka zaczęła zachowywać się jak prawdziwa gwiazda strojąc fochy :-) Oddaliłem się więc zostawiając ją parskającą i odwróconą do mnie tyłem :-)





Dalej jechałem drogą asfaltową wzdłuż Odry. To był przyjemny odcinek: słońce grzało, a temperatura momentami była dosyć wysoka. Postanowiłem nieco zboczyć z trasy z zamiarem zrobienia jakiś zdjęć, ale nie znalazłem odpowiedniego miejsca, więc po kilku minutach wróciłem na drogę, którą zamierzałem pierwotnie jechać. W Dziergowicach skierowałem się w stronę kościoła i gdy tam przejeżdżałem pomyślałem sobie, że być może fajnie by było cyknąć jakąś fotkę. No więc działamy: Kośka w odstawkę oparta o znak drogowy, a ja począłem przemierzać plac, aby znaleźć dobry kadr. Gdy już przykładałem aparat by zrobić zdjęcie, na miejscu parkingowym przede mną zatrzymał się samochód, z którego zaczęli gramolić się ludzie... No rzesz w mordę... To miało być bardzo ładne zdjęcie... Odjechałem niepocieszony. Szybko jednak zapomniałem o tej sytuacji, bo przecież cele są inne, a kościółek jeszcze pewnie będzie okazja sfotografować.
Niedługo potem byłem już w lesie, jadąc wzdłuż jeziora. Co prawda minąłem dwa stojące na poboczu samochody, a po kilkunastu metrach rowerzystę, ale mimo to było bardzo spokojnie i cicho... Może i to miejsce nie jest daleko od Kędzierzyna, ale trzeba jednak tutaj dojechać. Szkoda, bo pewnie codziennie bym tutaj przychodził - choćby na spacery z Benkiem :-) Po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu metrów zrobiłem sobie przystanek, a gdy stamtąd odchodziłem nasunęła mi się refleksja, że chyba rok temu jak tu byłem, to w miejscu gdzie teraz jest woda, chyba jeździłem rowerem po piasku... Całkiem prawdopodobne :-)



Następnie udałem się dalej w stronę miejsca, gdzie wydobywany jest piasek by i tam zrobić trochę zdjęć. Kośkę porzuciłem przy drodze, natomiast sam zszedłem kilka metrów niżej. Co prawda prawdopodobieństwo kradzieży roweru (lub sprzętu na kierownicy) było niewielkie, ale jednak dosyć szybko wróciłem na górę.



Aktualnie znajdowałem się na początku drogi, którą zamierzałem poznać. Była ona bardzo podobna do tych w Rudach (w końcu to tak na dobrą sprawę ten sam las), ale jednak - mimo podobieństw - zauroczenie tamtym szlakiem wpłynęło na ocenę bieżącego przejazdu. Po kilku przejechanych kilometrach, ku lekkiemu zaskoczeniu, wyjechałem nieopodal zabytkowych lokomotyw, które mieliśmy okazję podziwiać z Anią jeszcze nie tak dawno temu. Zdziwienie wywołał jednak fakt, że wyjechałem na terenie zakładu a wiem, że ta droga z Dziergowic jest nawet jak na leśne warunki dosyć często uczęszczana. Ominąłem szlaban, aby wydostać się z zakładu, a następnie przejeżdżając obok lokomotyw udałem się w kierunku głównej drogi przed którą odbiłem - zgodnie ze znakiem niebieskiego szlaku - w lewo w stronę działek. Po kilku chwilach znalazłem się przed główną drogą, a następnie wjechałem chodnikiem między drzewa po drugiej stronie, gdzie ponownie zauważyłem oznaczenie niebieskiego szlaku. Dziwne, bo znalazłem się tu tak na dobrą sprawę przypadkiem, a wcześniej żadnego znaku nie widziałem. Oznaczenie szlaków naprawdę kuleje...
Za Kotlarnią zacząłem odczuwać lekkie zmęczenie materiału, więc zatrzymałem się na małą przerwę. Gdy znalazłem się w Starej Kuźni, postanowiłem udać się na Azoty znaną mi już leśną drogą, bez zbędnego kombinowania. Niebawem zjechałem więc z asfaltu i mogłem cieszyć się jazdą w spokoju. Po zagłębieniu się w las przejechałem obok niskiej ambonki myśliwskiej, która stała zaraz przy drodze. Nieco wahałem się, czy sobie na nią nie wejść, więc zdążyłem ujechać kilkanaście metrów, zanim podjąłem ostateczną decyzję. Stanęło na tym, że Kośkę oparłem o drzewo, a sam wróciłem pieszo. Ambonka miała około dwóch metrów wysokości, więc była naprawdę mała i nie oferowała zbyt dużego pola widzenia. Co prawda wdrapałem się na nią, aby popatrzeć, ale wyszło tak, że zacząłem słuchać. A raczej wsłuchiwać się w ciszę... Spędziłem tam kilka minut, przy okazji robiąc kilka zdjęć. Gdy zszedłem na ziemię zauważyłem na drodze żuczka - jak się później okazało był to żuczek-alpinista :-) Bardzo sprawnie poradził sobie bowiem z wejściem na wyżej położoną trawę przy drodze. Ja oczywiście przykucnąłem przy nim i spoglądając na jego poczynania nieco mu kibicowałem :-) Po wejściu żuczek przystanął (może się zmęczył? ;-) ), a mnie zaczęły przeganiać stamtąd jakieś dziwne latające cosie... Ruszyłem więc dalej :-)




Jazda do Azot minęła bardzo spokojnie, choć momentami kamienista droga nieco dawała popalić felgom. Odniosłem także wrażenie, że wcześniej opony chyba lepiej tłumiły takie nierówności. Ale to jest może błędne spostrzeżenie. Gdy dotarłem do Azot, postanowiłem zrezygnować ze szlaku na odcinku ze Starego Koźla i skierowałem się do głównej drogi, skąd następnie odbiłem do Brzeziec, wjeżdżając tam na szlak. Przy sobocie ruch był nieco większy, bo zaraz na jego początku minąłem rowerzystę, zaś na końcu dwie dziewuchy z psem. Gdy przystanąłem na chwilę za schroniskiem dla zwierząt, pojawiły się także dwie młodociane rowerzystki. Kolejny przystanek uświadomił mi, że mogę odczuwać nieco ten wyjazd - nie byłem co prawda zmęczony ale czułem, że nie dysponuję pełnią sił. Główną drogą począłem zmierzać w stronę Koźla, a przed skrzyżowaniem z ulicą Kozielską zostałem wyprzedzony przez samochód, który o dziwo nie wrócił na swój pas, ale (jeszcze przed rondem) rozpoczął manewr wyprzedzania będących przed nim samochodów. Udało mu się "łyknąć" dwa auta, a następnie wcisnął się on tuż przed wysepką na swój pas. Przyjechał cwaniaczek z Krakowa...
Do Koźla postanowiłem dotrzeć, jadąc drogą rowerową. Na ulicy Gazowej zauważyłem, że znad przeciwka jedzie dziewczyna na rowerze i bus. Patrzyłem przed siebie, a gdy owa dziewczyna mnie mijała zerknąłem tylko na chwilę w jej kierunku i ułamek sekundy potem zauważyłem, że gość w busie zjeżdża przede mnie, aby wjechać na plac po mojej prawej stronie! Po gwałtownym hamowaniu, podniosłem rękę w jego kierunku, aby dać wyraz swojemu niezadowoleniu. Kierowca busa zrobił to samo w przepraszającym geście. I co z tego? Czyżby kolejny bez wyobraźni? A może jemu spodobał się rower owej dziewczyny i się biedak zapatrzył? NIE! To akurat niemożliwe :-) Z Kośką żaden rower szans nie ma! Ruszyłem dalej jeszcze przez chwilę poruszony sytuacją, a po kilku minutach znalazłem się w domu.
Po powrocie zacząłem odczuwać wyjazd. Pojawiło się zmęczenie, lekka senność, a także nieco odczuwałem gardło. Oj nałykałem się chyba zimnego powietrza, a w dodatku czasem także wiatr smagał mnie po plecach. Muszę jak najszybciej zdobyć koszulkę termoaktywną, bo bez tego ani rusz. Co prawda ten wyjazd był już raczej na pewno ostatnim tak długim w tym sezonie (tym razem już chyba na pewno), ale nie zamierzam przecież przestawać jeździć.

Dane wyjazdu:
15.58 km 0.00 km teren
00:36 h 25.97 km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Do Dębowej i z powrotem :-)

Piątek, 8 października 2010 · dodano: 08.10.2010 | Komentarze 0

Piąteczek... :-) Znów bez pośpiechu wybieram się na popołudniową przejażdżkę. W sumie, to chyba raczej powinienem określić ją mianem wieczornej, gdyż z domu wyszedłem po godzinie osiemnastej. Słońce chyliło się już ku zachodowi...



Tym razem z powodu jesiennej aury ubrałem się w czapkę i rękawiczki z membraną - po zachodzie słońca bardzo szybko robi się chłodno, a nawet zimno. Skierowałem się w stronę parku zwykłą trasą. Będąc na przedostatniej prostej dojechałem do wolno jadącego samochodu, którego kierowca po chwili włączył prawy kierunkowskaz, ponieważ zamierzał zaparkować swój wóz na poboczu. Jako że jechałem wąską osiedlową drogą, to aby go wyprzedzić musiałem zjechać aż pod lewy krawężnik. Gdy kończyłem manewr znad przeciwka nadjechał kolejny samochód - zrobiło się trochę niepewnie, ale nie zmieniałem toru jazdy i sytuacja była już opanowana. Jechałem dalej obok zaparkowanych na poboczu samochodów, aż nagle z przeciwka nadjechał szybko jadący Passat (obecnie bardzo często pojazd miejskich wsiurów), którego kierowca minął mnie na ścisk. Było nawet niebezpiecznie...
Przejazd przez park i na Dębowej był bardzo spokojny, a gdy już osiągnąłem najdalej wysunięty od domu punkt i począłem wracać, zaczęło się ściemniać. Na polnej drodze w kierunku Kobylic minąłem pakujących się pasjonatów paralotni. Niebawem spostrzegłem także, iż przede mnie na drogę wjechał ciągnik rolniczy i niemalże w tej chwili koła roweru zaczęły obracać się wolniej, gdyż nawierzchnia zmieniła się w płytkie błoto. Zbliżyłem się do traktora, szukając okazji do wyprzedzenia go. Natrafiła się dosyć szybko, ale niestety ścieżka po której musiałem pojechać była bardzo wyboista - dostałem nawet jakimś dużym kamieniem po stopie :-) Dalej asfaltem dojechałem do głównej drogi, z której odbiłem do ciemnego parku. Przejazd tym odcinkiem był bardzo nastrojowy: dookoła ciemno, oświetlona jedynie parkowa alejka, a pod kołami szeleszczące liście... Już od pewnego czasu wypatruję okazji do jakieś jesiennej sesji fotograficznej - mam nadzieję, że prognozy się nie sprawdzą i jednak będziemy mieli złotą jesień, a liści z parku nie sprzątną szybko służby porządkowe :-) Zapamiętałem także ślepy zakręt i pojechałem tam środkiem, omijając kałuże, aby następnie pokonując kolejnych kilkaset metrów wyjechać przy Moście Długosza. Po drodze do domu zatrzymałem się jeszcze przy bankomacie, a następnie zdecydowałem się jeszcze odbić do parku przy liceum.

Dane wyjazdu:
27.10 km 0.00 km teren
01:21 h 20.07 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jadę na południe ;-)

Czwartek, 7 października 2010 · dodano: 07.10.2010 | Komentarze 0

Po pracy odczuwałem lekkie zmęczenie, ale luz - na siłę żadnej wielkiej wyprawy nie będzie :-) Co prawda chciałem pojechać dzisiaj w nieco innym kierunku niż dotychczas, ale miałem momenty zawahania. Może lepiej wybrać się tylko na krótki przejazd? Póki co postanowiłem jechać przed siebie - co ma być, to będzie :-) O siedemnastej trzydzieści zacząłem pokonywać pierwsze metry, które jak się później okazało rozrosły się zgodnie z moimi wcześniejszymi przemyśleniami :-)



Na zewnątrz było zimniej niż wczoraj. Zacząłem jechać w kierunku Rogów, a gdy tam dotarłem, skręciłem na nowy skrót. Mimo pewnych obaw o ilość dostępnego czasu, postanowiłem zrobić jeszcze półkole drogą wzdłuż Odry. Gdy dojeżdżałem już do końca tej drogi zauważyłem tabliczkę "Teren prywatny. Wstęp wzbroniony!". Dziwne, bo o ile dobrze kojarzę, to jadąc od drugiej strony takiej tabliczki nie ma, a ponadto uważam, że jest to mimo wszystko droga użytku publicznego. Jadę dalej - a co mi tam :-) Gdy wróciłem ponownie na główną drogę, włączyłem tylną lampkę, gdyż słońce zaczynało chować się za horyzontem. Za stocznią na drodze do lasu znów musiałem objechać kilka kałuż, ale tym razem obyło się bez zamoczenia opon, bo od ostatniego czasu gdy tędy jechałem, kałuże zdążyły nieco przeschnąć. Za lasem spodziewałem się szczekającego w przydrożnym gospodarstwie psa, ale tym razem go nie było, co pozytywnie mnie zaskoczyło. W spokoju więc dotarłem do głównej drogi w Poborszowie, na prawo od której dało się zaobserwować bardzo ładny zachód słońca. Zacząłem nawet nieco żałować, iż nie wziąłem ze sobą aparatu (co zresztą rozważałem przed wyjściem), ale po krótkiej chwili doszedłem do wniosku, że i tak nie udałoby mi się zrobić ładnego zdjęcia z powodu przydrożnych zabudowań.
Dalej skierowałem się ku drodze krajowej numer czterdzieści pięć. Chwilę po tym, gdy na nią wyjechałem wyprzedził mnie w dosyć bliskiej odległości samochód, jadący z dużą prędkością. Kolejny kierowca bez krzty wyobraźni... Przed zjazdem z tej drogi zauważyłem, że za mną zbliżają się do mnie dwa TIR'y, więc nieco przyśpieszyłem, aby nie mieć okazji bliższego obcowania z nimi i po chwili znalazłem się na bocznej, asfaltowej drodze, która miała mnie dowieść do stacji PKP w Pokrzywnicy. Jechałem kiedyś tą drogą samochodem, gdy remontowany był przejazd w Większycach i byłem pewien, że prowadzi ona prosto do stacji, ale po kilkuset metrach ujrzałem skrzyżowanie, którego jedna odnoga prowadziła nieco bardziej w kierunku Prudnika. Pojechałem więc prosto, a po chwili zapytałem o słuszność swojej decyzji pana, który cosik grzebał w przydomowym garażu - mimo, iż byłem praktycznie pewien, że jadę dobrze. To gdzie prowadzi odnoga którą ominąłem, sprawdzę już wiosną. Po przejechaniu torów kolejowych zatrzymałem się na chwilę, aby założyć opaskę na uszy. Droga kończyła się skrzyżowaniem za Większycami z trasą do Prudnika. Pojechałem na nim prosto i po chwili znalazłem się przy stadninie koni. Gdy wjechałem między zabudowania mieszkalne okazało się, że w tym miejscu mieszkają także i pieski, ale tylko przez moment zrobiło się nieco głośniej i mogłem spokojnie jechać dalej. Po pokonaniu kilku zakrętów objechałem stadninę i moim oczom ukazał się wybieg, na którym pasło się z dziesięć koni. Zatrzymałem się na chwilę, aby na nie popatrzeć (wspomnienia z dzieciństwa wróciły...) i znów pomyślałem o aparacie. A co tam - będzie jeszcze okazja! :-) Obserwowane przeze mnie zwierzęta były naprawdę ładne. Na końcu wybiegu pasły się obok siebie identyczne dwa konie, a jeden z nich skubał trawkę z niesamowitą gracją :-)
Ruszyłem dalej i dotarłem do skrzyżowania w Radziejowie. Mogłem skręcić w lewo i dotarłbym do Większyc (a następnie już pewnie pojechałbym do domu), lub w prawo w głąb wioski i mimo, że już zaczynało robić się szaro wybrałem właśnie tą drugą opcję. Nie byłem także pewnie, czy to jest droga którą miałem zamiar faktycznie jechać i moje obawy niestety okazały się słuszne: jechałem bowiem drogą, którą chciałem wracać do domu. Stanąłem na skrzyżowaniu i po chwili zauważyłem drogę asfaltową, prowadzącą między pola. Hm... Wygląda obiecująco :-) Droga i asfalt prosty, więc jechało się przyjemnie. Dodatkowo pola po obydwu stronach dawały wrażenie, że jedzie się na jakimś odludziu :-) Jechałem tak sobie spokojnie, od kilku chwil trzymając głowę niżej. Gdy byłem mniej więcej w połowie dystansu od skrzyżowania do głównej drogi ku której zmierzałem, uniosłem głowie i moim oczom ukazały się dwie przebiegające sarny! Odległość jaka nas dzieliła nie była większa, niż dziesięć metrów! :-) Po ułamku sekundy zniknęły mi za rosnącą po prawej stronie kukurydzą. Przyśpieszyłem, a gdy zatrzymałem się w miejscu z którego je ponownie ujrzałem, były już około pięćdziesiąt metrów ode mnie. Niemalże od razu jedna z nich wskoczyła między rosnące kolby, natomiast z drugą mieliśmy okazję obserwować się nawzajem przez około minutę. Gdy ruszałem kątem oka spostrzegłem jeszcze, że owa druga sarna także kieruje w ślad za towarzyszką :-)
Jechałem dalej i w pewnym momencie piękna, prosta droga skręciła w prawo pod takim kątem, że zacząłem cofać się od Koźla. W mojej głowie zrodziły się małe obawy, że zostanę wyprowadzony w pole - to znaczy na drogę, którą chciałem ominąć planując ten wyjazd, ale po chwili jazdy okazało się, że droga prostuje się w kierunku, w którym zamierzałem podążać. Po kilkuset metrach przeciąłem "czterdziestkę piątkę", aby znaleźć się w Reńskiej Wsi. Przemierzyłem spokojne uliczki pośród zabudowań i wyjechałem na drogę prowadzącą do Koźla. Już zaczynało się ściemniać - trochę szkoda: gdyby było wcześniej mógłbym jeszcze urozmaicić sobie ten i tak bardzo udany wyjazd trasą naokoło jeziora na Dębowej. Na końcu tego odcinka wjechałem do parku, gdzie było już ciemno. Na rozstaju zdecydowałem się jechać dłuższą drogą, a następnie dotarłem do ulicy Chrobrego, skąd udałem się do domu.
To był bardzo udany wyjazd z którego wróciłem bardzo, bardzo zadowolony :-) Coś mi mówi, że ta trasa będzie przeze mnie dosyć często wykorzystywana :-) Jej jedyny mankament, to krajowy odcinek z Poborszowa do Komorna - prócz tego jest OK i w sam raz nadaje się na krótkie, spokojne wypady :-)
<jupi> :-)

Dane wyjazdu:
11.18 km 0.00 km teren
00:35 h 19.17 km/h:
Maks. pr.:29.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Rogi i parkiem... fajowo :-)

Środa, 6 października 2010 · dodano: 06.10.2010 | Komentarze 0

Dziś nie musiałem się nigdzie spieszyć, gdyż wiadomo było, że będę jechał sam. Wyszedłem przed godziną osiemnastą, wyraźnie odczuwając brak pośpiechu i związany z tym luz, który dobrze mnie nastrajał. Człowiek nie może się cały czas przecież śpieszyć...



Obrałem azymut na Rogi i na ulicy Niemcewicza natknąłem się na równie rowerowo zakręconego znajomego :-) Zawsze jak go spotykam i już decydujemy się zamienić kilka zdań, to kończy się to tym, że gadamy i gadamy :-) Tym razem też tak było: rozmawialiśmy pół godziny, dopóty słońce nie zaczęło chylić się ku zachodowi. Trzeba było ruszać, aby wyrobić się z całym wyjazdem za dnia, więc pożegnałem Piotrka i ruszyłem w dalszą drogę. Jechałem bardzo spokojnie nastawiając się raczej na rekreację. Gdy dotarłem do Rogów postanowiłem skorzystać w niedawno odkrytego skrótu, którym dostałem się do głównej drogi. Przy elektrowni zdecydowałem, że wjadę na wał. Chyba jednak nieco przesadziłem z tą rekreacyjną jazdą, bo gdy podjeżdżałem ścieżką pod ów wał miałem zbyt małą prędkość, więc w połączeniu z semi slickami i trawą dało mi to ładny poślizg tylnego koła, po którym wylądowałem na kierownicy :-) Ech... Jakoś wcześniej mi się to nie zdarzało, a ostatnimi czasy to już drugi raz :-) Obrałem dotychczasowy azymut ale spostrzegłem, że na całej długości Odry - widocznej dla mnie z tego miejsca - nie ma żadnego wędkarza. Postanowiłem więc udać się wałem w przeciwną stronę, aby zjechać nad brzeg Odry. Następnie po kilkuset metrach przejechałem na drugą stronę wału, aby po chwili oczekiwania włączyć się do ruchu drogowego. Ulicą jechałem ledwie kilkanaście metrów, po czym odbiłem w niezbyt rozległy park przy liceum.
Po raz kolejny do parku wjechałem przy remontowanym moście Moście Długosza. Od początku wyjazdu z domu jechałem bardzo spokojnie, zagłębiając się w swoje myśli... Parkowa alejka, gdzie było nieco ciemniej niż na otwartej przestrzeni, znacznie ułatwiała taką jazdę. Tak zamyślony zbliżałem się do ślepego zakrętu, aż tu nagle do mojej mózgownicy dotarła informacja, że na pasie drogi po której jechałem, w bardzo bliskiej odległości ode mnie droga ma inny kolor. Szybkie przetwarzanie danych i już impuls, trzymający kartkę z wydrukiem biegnie do mych oczu - to kałuża! Szybka reakcja i hamowanie uratowały mnie przed ubrudzeniem i zamoczeniem :-) Zatrzymałem się do zera, a następnie nieco obróciłem rower by ruszyć dalej, po czym obejrzałem się za siebie: ślad hamowania kończył się akurat na granicy ziemi i kałuży. Uff... :-)
Gdy wjechałem do ostatniej części parku, trzeba było już zapalić lampkę. Wolno, choć energicznie pokonałem ten odcinek wybierając trasę tak, aby jak najdłużej jechać wśród zieleni. Wyjechałem na początku ulicy Chrobrego, udając się do domu swoim ulubionym odcinkiem dojazdowym. Wróciłem bardzo zadowolony - właśnie takiej przejażdżki było mi trzeba :-) Rower, to piękna sprawa...

Dane wyjazdu:
24.48 km 0.00 km teren
01:18 h 18.83 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Do Raszowej na trening ;-)

Wtorek, 5 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 0

Rano wstałem niewyspany i trochę też odczuwałem wczorajszy powrót z Dziergowic. W ciągu dnia jednak wszelkie dolegliwości minęły. Już z samego rana w pracy zadzwoniła do mnie "Warszawka" zdecydowanie poprawiając moje samopoczucie :-) Do końca dnia roboczego losy wyjazdu nieco się jeszcze ważyły, ale oczywiście zakończyło się to bardziej prawdopodobnym scenariuszem :-)



Gdy doszło co do czego jak zwykle nie potrafiłem się zebrać. Co prawda wchodząc do domu z pracy, w przypadku szybkiego wyjścia na rower nie dysponuję raczej zbyt dużą ilością czasu, ale tym razem to wyglądało tak, że co chwila o czymś sobie przypominałem i musiałem się wracać dosłownie z progu. Do Kłodnicy, gdzie byłem umówiony z moją muzyczną mentorką dojechałem nieco zgrzany (koszulka!) i niestety z tego powodu pogorszyło się nieco moje samopoczucie. Nie dość, że jazda była mniej przyjemna, to jeszcze zacząłem nieco obawiać się o to, aby niczego nie złapać. Ten stan minął po kilkuset metrach :-) Jechaliśmy w stronę przejazdu kolejowego, aby skręcić w dobrze nam znaną drogę przez las, kończącą się przy stacji PKP w Raszowej. Tym razem jednak przejechaliśmy wjazd, bo prowadzący do boju Napoleon nieco przeszarżował :-) Napoleon, to ksywka która zrodziła się podczas wyjazdu do Głogówka :-) Zatrzymaliśmy się więc na następnym wjeździe, ale po krótkiej naradzie postanowiliśmy jednak pojechać asfaltem. Może to i lepiej - chyba jednak tą drogą szybciej osiągniemy cel, a nieco zależy nam na czasie. Fakt faktem po chwili byliśmy już w Raszowej, a po kilkunastu minutach u celu nad jeziorem.
Na miejscu wyjaśniłem nieco trapiące mnie wątpliwości dotyczące metronomu. Gdy ruszyliśmy w drogę powrotną było już ciemno. Skierowaliśmy się w stronę stacji PKP, a następnie asfaltowym szlakiem ku drodze z Januszkowic. Na początku tego szlaku wyprzedził nas jeden samochód, ale później było już spokojnie. Spokój oczywiście zakończył się na głównej drodze, gdzie od czasu do czasu mijały nas samochody, ale nie było to bardzo uciążliwe. W Kłodnicy na skrzyżowaniu każde z nas pojechało już w swoją stronę.

Dane wyjazdu:
50.73 km 0.00 km teren
02:44 h 18.56 km/h:
Maks. pr.:37.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Dziergowice (po raz pierwszy w sezonie! :-) )

Poniedziałek, 4 października 2010 · dodano: 04.10.2010 | Komentarze 0

Dziś kolejny dzień z dobrą pogodą. Trzeba więc to wykorzystać :-) W pracy rzucaliśmy z Anią pomysłami odnośnie celu wyjazdu i stanęło na Dziergowicach. Trochę to dziwne, ale jeszcze tam nie byliśmy... Umawiamy się na wjeździe na Dębową...



Gdy dojechałem na miejsce Ania już czekała, więc nawet się nie zatrzymywałem i niezwłocznie ruszyliśmy. Gdy przejechaliśmy Dębową zdecydowaliśmy, że do Cisku pojedziemy drogą asfaltową, rezygnując z drogi polnej przy Odrze, gdzie mogło być mokro. W Bierawie zrobiliśmy mały przystanek, podczas którego Ania poszła na zakupy (ech te kobiety... ;-) ) wracając po chwili ze zdobyczami. Niebawem byliśmy już na drodze prowadzącej do czerwonego szlaku, na którym miałem okazję niedawno się zagubić :-) Tym razem wiedziałem już w którą stronę należy skręcić na pierwszym skrzyżowaniu, ale oczywiście po kilku kolejnych pamięć zaczęła mnie zawodzić, a Ania zaczęła bać się pimpka (czyt. pieska :-) ), który stał przy drodze :-) Był tak mały, że ledwie go dojrzałem. Może to kwestia różnicy wzrostów? ;-) Skręciliśmy w stronę głównej drogi, a mnie dopiero po powrocie do domu przypomniało mi się którędy pojechałem, gdy byłem tam poprzednio... :-) Gdy po kilku minutach wyjechaliśmy na drogę było już szaro, a gdy byliśmy a na drodze dojazdowej do jeziora w Dziergowicach zaczynało się już powoli ściemniać.
Po przyjeździe posiedzieliśmy dłuższą chwilę nad brzegiem. Niestety nadchodząca noc zmusiła nas do powrotu do domów. Przed odjazdem wymieniłem jeszcze baterie w przedniej lampce - taaak... teraz to ja rozumiem :-) Zdecydowaliśmy także zrezygnować z wcześniej branej pod uwagę opcji powrotu do Lubieszowa lasem, ponieważ było już zbyt ciemno. Gdy dojeżdżaliśmy do przejazdu kolejowego szlaban właśnie się zamykał, a po chwili dojechała do nas ciężarówka, która po otwarciu przejazdu ruszyła wzbijając tumany kurzu. Była już ciemna noc, ale mimo to postanowiłem zatrzymać się przy kościele w Dziergowicach, aby zrobić choć jedną fotkę. Jakoś nie było okazji wcześniej, aby zrobić jakieś zdjęcia podczas tego wyjazdu. Poza tym uważam, że ten obiekt jest jednak dosyć ciekawy pod względem architektonicznym.



Podjęliśmy decyzję, aby do Kędzierzyna wrócić główną drogą tak, aby jazda mogła być równa i stosunkowo szybka. O tej porze szkoda było nam tracić czas na wyboistych i niepewnych przy słabym oświetleniu drogach. Na drodze w lesie między Lubieszowem, a Bierawą po lewej stronie dosyć często słychać było jakiś głośny szelest, a nawet odgłos łamanych gałęzi. Pewnie to było jakieś leśne zwierzątko, ale dziwne było to, że biegło obok nas aż do zabudowań w Bierawie. Dalej najkrótszą drogą udaliśmy się do Starego Koźla. Na ostatniej prostej zauważyliśmy w oddali niebieskie światła. Gdy dojechaliśmy na miejsce, zostaliśmy skierowani przez policjanta na objazd bocznymi dróżkami. Początkowo nie byliśmy zadowoleni z tego faktu, ale w sumie czyjeś nieszczęście przyczyniło się do tego, że odkryliśmy fajny odcinek. W domu pogrzebałem na lokalnych stronach internetowych i niestety okazało się, że przyczyną całego zamieszania było śmiertelne potrącenie rowerzysty... Według dostępnych informacji wynikało też, że kierowca uciekł z miejsca zdarzenia... Tuż przed zjazdem na Brzeźce, postanowiliśmy że pojedziemy przez tą miejscowość, a następnie główną drogą dotarliśmy na Pogorzelec, skąd udałem się do domu. Podobnie jak dzień wcześniej do skrzyżowania w Kłodnicy jechało mi się dobrze, ale później odczuwałem już dosyć silnie efekty nadmiernej temperatury ciała. Na gwałt potrzebuję koszulki...

Dane wyjazdu:
28.60 km 0.00 km teren
01:24 h 20.43 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Pociągiem do Opola

Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 03.10.2010 | Komentarze 0

Od czasu wyjazdu po ciuchy do Bierawy myślałem o tym, aby udać się do Opola na zakupy uzupełniające. Muszę mieć przede wszystkim koszulkę na ciało - bez niej nie wyobrażam sobie energicznej jazdy. Dosyć mocno biłem się jednak z myślami, czy faktycznie ten wyjazd to dobry pomysł. Z jednej strony konieczne było jak najszybsze zaopatrzenie się w niezbędne ubranka, a z drugiej za oknem był bardzo ładny dzień którego - z pewnego punktu widzenia - szkoda było tracić na taką eskapadę. W międzyczasie SMS'owałem także z moją rowerową towarzyszką, która przebywała w tym czasie w szkole w Opolu. W pewnym momencie rzuciła hasło, że szkoda takiego ładnego dnia na wyjazd bez roweru. CO??? Oszalała, czy co??? Przecież bez roweru bym nie pojechał! Prawdę powiedziawszy, to wyjazd pociągiem właśnie z rowerem, miał być pewnego rodzaju atrakcją :-) Względy praktyczne także przemawiały za tym, aby wziąć Kośkę ze sobą - przemieszczanie się po Opolu także przecież byłoby szybsze i... przyjemniejsze :-) No a poza tym - no jak to tak... bez Kośki? Decyzję o wyjeździe podjąłem praktycznie w ostatniej możliwej chwili...



Wyjechałem około 13:40. Na zewnątrz było ciepło - dużo cieplej niż wczoraj. Rzekłbym nawet, że to był dzień zbliżony do letniego mimo, że jednak powietrze było jesienne. Wyruszyłem z obawą, czy zdążę na pociąg i nawet po kilku metrach spoglądając na godzinę przemknęło mi przez myśl, że nie ma sensu gonić... może by się wrócić? Nie... :-) Przy Lidlu przypomniało mi się, że nie wziąłem kurtki, co akurat tego dnia nie stwarzało żadnego problemu. Gorzej było, gdy na drodze rowerowej przypomniałem sobie o zapięciu. Nieco się wtedy wkurzyłem (nie zdenerwowałem ;-) ). No cóż - będzie trzeba poprosić ochronę, aby roweru popilnowali. Powoli też zaczynało brakować mi czasu i pojawiły się myśli, aby udać się bezpośrednio na peron, a bilet kupić już u konduktora, ale na PKP zajechałem za trzy czternasta, więc miałem jeszcze kilka minut zapasu :-) Podjechałem więc pod kasę - dobrze, że SOK'istów nie widziałem :-) To znaczy dobrze, że oni mnie nie widzieli :-) Na peron wszedłem wraz z pociągiem i do razu załadowałem się do ostatniego wagonu, zaraz za innym zroweryzowanym :-) Oczywiście w przedziale dla "Podróżnych z większym bagażem ręcznym" brak było uchwytów na rowery. Gdy pociąg ruszył Kośka prawie runęła, ale zerwałem się jak dziki i w momencie, gdy ją chwyciłem za mną przewrócił się rower współpasażera. Zablokowałem tylne koło o uchwyt z drzwi i było OK, ale mimo to przez całą drogę spoglądałem tam bacznie. Podróż przebiegła w dobrej atmosferze: słuchałem muzyki, od czasu do czasu patrząc na rower, od którego odbijały się promyki. Szkoda, że to wyjazd tylko do Opola, bo jechało się naprawdę przyjemnie :-)



Jazdę po Opolu sklasyfikowałbym jako średnio przyjemną. Ponadto zacząłem przysłuchiwać się pracy napędu, gdyż wydawało mi się, że głośno pracuje. Na miejscu okazało się, że przed halą handlową sklepu nie ma żadnego większego przedsionka, gdzie mógłbym zostawić rower. Wchodzę więc z rowerem, rozglądając się jednocześnie za kimś z obsługi, kogo mógłbym zapytać o ewentualne konsekwencje swojego czynu :-) Na samym środku hali zauważyłem chłopaka z obsługi - był nieco rozbawiony sytuacją i nie wyraził żadnego sprzeciwu. No to ma Kośka zakupy! :-) Już po raz drugi byłem w tym sklepie i tak samo jak poprzednio poświęcono mi dużo uwagi. Spędziłem tam sporo czasu, ale też co nieco zakupiłem. Gdy wyszedłem na zewnątrz okazało się, że kupiona kurtka nie mieści się do plecaka, więc od razu założyłem ją na siebie.



Następnym celem była uczelnia mojej rowerowej towarzyszki. Na miejsce dojechałem przed godziną szesnastą. Miałem więc kilkanaście minut, aby się przygotować - wysłałem SMS'a lokalizacyjnego, a następnie założyłem krawat, co by nie było wstydu przy Ani koleżankach, że niby dres ze wsi przyjechał. Ania przyszła jednak sama. A tak się przygotowywałem... ;-) W sumie to nic straconego: śmiech Ani na widok krawata - bezcenny :-) Pogadaliśmy kilka minut, po czym Ania wróciła do zajęć, a ja wykonałem telefon do brata. Nie było go jednak w Opolu, więc skierowałem się ku stacji PKP. Oczywiście gdy z niej wychodziłem jeszcze przed zakupami, zapomniałem sprawdzić pociągi powrotne do Kędzierzyna i jechałem nieco w ciemno, ale nie martwiłem się tym w ogóle.




Po zakupieniu biletu udałem się z powrotem na miasto, gdyż do pociągu miałem ponad pół godziny. Chciałem kupić coś do picia, ponieważ nieco męczyło mnie pragnienie. Podczas jazdy znów nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że napęd nie pracuje tak jak powinien. Po zrobieniu zakupów wróciłem na stację i udałem się na peron, gdzie przez kilkanaście minut oczekiwałem na przyjazd pociągu. Specjalnie też ustawiłem się z przodu, aby móc od razu zająć miejsce w przedziale dla podróżnych z tobołkami, ale gdy tylko tam wszedłem, zostałem wyproszony przez konduktora, który nakazał mi udać się do ostatniego wagonu. No tak - nie dość, że tabor z PRL, to jeszcze maniery sprzed epoki... Wyszedłem stamtąd nieco poirytowany. Obawiałem się, że wszystkie miejsca będą już zajęte, ale okazało się, że dla Kośki znalazł się wolny kąt :-) Zabezpieczyłem ją tak samo jak w drodze do Opola, a że mogłem sobie spocząć na siedzisku obok, to przytrzymywałem ją ręką, gdy pociągiem bardziej rzucało.
Gdy wysiadłem z pociągu było jeszcze jasno. Udałem się skrótem wzdłuż torów do obwodnicy, którą spokojnie doturlałem się do ronda za którym zauważyłem, że zaczęło się ściemniać. Jechałem sobie spokojnie w stronę Kłodnicy, aż nagle po prawej stronie - nie dalej jak pięć metrów od chodnika, zauważyłem pasącą się w trawie sarnę. Stanąłem na pedałach, aby móc ją dłużej oglądać, nieco jednak niedowierzając. Za skrzyżowaniem na ulicy Dunikowskiego zacząłem już odczuwać chłód, ale trzeba przyznać, że pogoda tego dnia naprawdę była bardzo udana - był on bardzo ciepły i pogodny :-) Na remontowanym moście robotnicy kuli beton i starałem się szybko przemknąć, ale i tak jakieś paprochy wpadły mi do oka. Przy PKO jak zwykle pojechałem nieco szybciej i tym razem byłem już pewien, że napęd nie pracuje prawidłowo. Chyba na dniach będzie konieczna wizyta w serwisie, choć pewnie i tak pojawię się tam dopiero wtedy, gdy spadnie śnieg :-) Na ulicy Gazowej pozwoliłem sobie jeszcze na mini sprint, który zakończył cały wyjazd :-)

Dane wyjazdu:
56.20 km 0.00 km teren
02:26 h 23.10 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Skrócona trasa głogowska

Sobota, 2 października 2010 · dodano: 02.10.2010 | Komentarze 0

Rano wyszedłem z Benkiem na spacer - było raczej zimno. Niebo zachmurzone choć w miarę jasne. Jesień idzie... Za mną wrzesień - bardzo rowerowy i obfity w wyjazdy. Ciekawe, czy w październiku uda się utrzymać dobrą, rowerową passę tak choćby proporcjonalnie - biorąc pod uwagę gorsze warunki.
W miarę mijającego czasu zaczynało się rozpogadzać, a ja nie miałem pomysłu na wyjazd, choć już od kilku dni myślałem o tym, aby kiedyś wybrać się na południe od Kędzierzyna. Słońce zaczynało ładnie świecić. Pora roku nie skłaniała co prawda do odkrywczych wyjazdów, więc podjąłem decyzję, aby zbudować trasę na bazie wycieczki do Głogówka. Z domu wyjechałem o godzinie 14:20.


Na ulicy Chrobrego tuż przed zjazdem do parku minęły mnie dwa samochody. Skręcam. O! Jeszcze jeden?!? Uff... ;-) W parku jechałem spokojnie ciesząc się ciszą i samotnością. Niestety na jednym z ostatnich zakrętów nadjeżdżający znad przeciwka rowerzysta zmusił mnie do gwałtownej zmiany kursu, gdyż jechał "pod prąd" po wewnętrznej stronie zakrętu. Z racji mojego nie najlepszego humoru nieco mu się dostało... Ech... Kolejny uciekinier z Anglii wrócił... Gdy dojechałem do Dębowej zacząłem zastanawiać się, czy nie objechać akwenu, ale szybko zrezygnowałem z tej opcji - przede mną trochę kilometrów, a pogoda może zmienić się w ciągu dnia no i już niestety dosyć szybko robi się szaro.
Przed Długomiłowicami pokonałem mały podjazd po którym na chwilę przystanąłem, aby odpisać na SMS'y, które przyszły w międzyczasie. Kilkadziesiąt metrów dalej pomyślałem, że będę przejeżdżał obok domu kolegi z którym byłem niedawno w Nysie, więc będzie okazja zobaczyć jego nowy nabytek (samochód - a co niby innego? :-) ), oraz nieco porozmawiać. Okazało się jednak, że nie mam jego numeru w telefonie, który zabieram na rower... Po chwili zastanowienia wykręciłem do niego z pamięci(!) i dowiedziałem się, że jest poza domem - jadę więc dalej. W Naczysławkach zaroiło się od psów - to to samo miejsce, gdzie pogonił nas burek, gdy jechaliśmy do Głogówka. Trzeba będzie uważać tutaj w przyszłości.
Na polach które mijałem, trwały jesienne prace rolne, aczkolwiek naokoło było cicho i spokojnie. W powietrzu czuć było już jesień, choć dzień był w miarę ciepły - miarą jest fakt, iż jechałem w rękawiczkach bez palców. Po jakimś czasie zacząłem zastanawiać się, czy jadę dobrą drogą. Co prawda raczej nie było możliwości zboczenia z trasy, ale niedostateczne oznaczenie drogi spowodowało, iż nabrałem małych wątpliwości, które po chwili zostały rozwiane. Tuż za Zwiastowicami przystanąłem na chwilę na poboczu. Gdy ruszyłem zrobiło się jakby trochę zimniej, choć to może było tylko moje odczucie spowodowane przerwą. Za Twardawą jechałem wąskim, równym asfaltem, a droga sprawiała wrażenie mało uczęszczanej, więc jechało się bardzo przyjemnie. Gdy dojechałem do Mechnicy znów zatrzymałem się, aby odpisać na SMS'y. Wtedy też poczułem się trochę dziwnie - chyba zdążyłem przywyknąć do czyjegoś gadania i tego dnia chyba mi tego trochę brakowało.
Skierowałem się w stronę promu, aby wjechać na szlak prowadzący do kozielskiego portu. Gdy wyjechałem z lasu postanowiłem, że zmienię nieco zamiary i skieruje się bezpośrednio do Poborszowa, omijając drugi leśny odcinek. Tak też uczyniłem i wyszło mi to na dobre, gdyż jechałem równą, wąską, asfaltową drogą. Zrobiło się także chłodniej, więc założyłem bandanę, gdyż czuć było także wiatr - po coś ją w końcu kupiłem. O tym, aby ją założyć myślałem już wcześniej. Muszę też przyznać, że różnica była odczuwalna. Wyjechałem na obrzeżach Poborszowa od strony Opola, a gdy zjechałem z głównej drogi zatrzymałem się, aby założyć jeszcze czapkę. Teraz jechało się komfortowo. Zmierzałem w kierunku skrótu na Rogi. Przed wjazdem do lasu zauważyłem, że przy ostatnim domostwie jest uchylona furtka, a wiedziałem też że mieszka tam wredny pies. Na szczęście skończyło się na hałasie :-) Na polnej drodze za lasem musiałem pokonać kilka kałuż. Średnia nieco mi spadła, ale przecież dla średniej nie jadę :-) Postanowiłem także pojechać drogą przy Odrze, gdzie spotkałem kota, któremu zechciałem zrobić kilka zdjęć. To była niewątpliwie ostatnia okazja ku temu, aby wrócić do domu z jakimiś fotkami. Chciałem go sfotografować, gdy siedział przy drodze wpatrzony w dal, ale zostałem zauważony - kot podszedł do mnie i zaczął się łasić. Po chwili zaczął ocierać się o rower i go przewrócił, ale na szczęście zdążyłem go chwycić, zanim runął na ziemię :-)




To był kolejny udany wypad, podczas którego odgoniłem złe myśli. Trzeba jednak przyznać, że to chyba ostatni tak długi w sezonie, gdyż czuć już jesień...