Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
6.56 km 0.00 km teren
00:26 h 15.14 km/h:
Maks. pr.:26.90 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Napadało śniegu :-)

Czwartek, 16 lutego 2012 · dodano: 16.02.2012 | Komentarze 0

Wczorajsza prognoza pogody sprawdziła się - napadało dużo śniegu i widok za oknem był całkiem przyjemny :-) Co prawda trochę groziło to moim wcześniejszym i bardzo nieśmiałym planom, aby wykręcić porządny dystans przez weekend, ale i tak zobaczymy jeszcze jak będzie :-) Gdy przekroczyłem próg mieszkania, od razu pomyślało mi się, że chyba mam ochotę na rower :-) W przeciwieństwie do wczorajszego dnia, dziś zachowałem po pracy całkiem dużo sił, więc od razu przystąpiłem do realizacji swojego pozytywnego zamysłu :-)



Na chodniku było całkiem sporo śniegu, więc ruszenie z miejsca trwało minimalnie dłużej :-) Niemniej jednak równię pochyłą przed ulicą, pokonałem sprawnie jak zawsze :-) Jeszcze tylko dłuższa stójka przy przystanku i mogłem włączyć się do ruchu :-) Chłodny wiatr zaczął dmuchać we mnie i nie było już tak różowo, jak podczas powrotu z pracy, ale jechało się przyjemnie :-) Nie była to żadna wichura, a jedynie wiatr spowodowany w największym stopniu moim pędem. Za skrzyżowaniem zatrzymałem się na moment, gdyż zdałem sobie sprawę, że nie wyzerowałem licznika. Po chwili znów jechałem przed siebie, uważając na zalegający śnieg. Zakręt brałem naprawdę powoli ;-) Gdy zacząłem zbliżać się do ścieżki na Azoty, zacząłem zastanawiać się, czy będzie ona przejezdna. Pobieżnie oceniłem sytuację, decydując się na zjazd z asfaltu. Zaczęła się zabawa :-)
Przejechałem ledwie kilka metrów i już mogłem cieszyć się prawdziwie zimowymi widokami, oraz ciszą i spokojem :-) Co prawda jazda stała się nawet bardzo trudna, ale muszę przyznać nieskromnie, że naprawdę dawałem rady, a przy tym sprawiało mi to bardzo dużą frajdę :-) Początkowo jechałem cienką ścieżką, gdzie momentami naprawdę mocno mną rzucało, ale niebawem zjechałem w śnieg. To dopiero była frajda! :-) Po pierwsze mogłem jechać stabilniej i szybciej, a po wtóre śnieg był wyrzucany felgą, tworząc fajne dla oka pióropusze :-) Poza tym było go tyle, że momentami pedałując, ocierałem o niego stopami. W jednym momencie miałem na butach z dziesięć centymetrów śniegu :-)





Gdy dojechałem do nawrotu nadszedł czas, aby podjąć decyzję odnośnie dalszego przebiegu trasy. Zauważyłem, że od pewnego momentu przede mną, droga była odśnieżona. Prawdopodobnie była ona jednak w takim stanie tylko dlatego, że w jej pobliżu znajdowały się domostwa. Ochoczo ruszyłem przed siebie, przecinając dwudziesto centymetrową warstwę śniegu, przyśpieszając znacznie przy okazji zmiany nawierzchni :-) Niebawem moje przypuszczenia sprawdziły się :-) Zatrzymałem się przy "kurczakach", gdzie pracę zakończył też pług i zdecydowałem się ostatecznie nie grząźć dalej. Pewnie dojechałbym na Azoty, ale ciekaw jestem w jakim stanie ;-) Tymczasem wbiłem rower w śnieg, tak jak podczas pierwszego wyjazdu z Kosią do Wisły i zrobiłem pamiątkowe zdjęcie ;-)




Kilka minut później, wjechałem w uliczkę między domkami. Jechało się cały czas spoko, ale nie było już takiej frajdy, bo tu musiałem już bardziej uważać. Na głównej drodze tym bardziej nie czułem się komfortowo. Na szczęście całkiem szybko dotarłem do miejskich zabudowań, gdzie mogłem sobie odetchnąć :-) Plusem szybkiego dojazdu do Kędzierzyna było to, że mogłem zaobserwować w ruchu mocno ośnieżone felgi. Kosia wyglądała z nimi przeuroczo :-)
Jadąc dalej, postanowiłem odbić w drogę osiedlową, aby powoli kończyć już dzisiejszy przejazd. Zaczynało się już robić szaro, a poza tym nie chciałem jednak zbytnio przeciągać tego śnieżnego wypadu. Przejechałem jeszcze Pogorzelec na wskroś, zamieniając po drodze dwa zdania z pewnym przechodniem na temat bezpieczeństwa i szybkości przemieszczania się na rowerze, oraz pieszo w śniegu i po kilku następnych chwilach dojechałem na miejsce. Wziąłem zmiotkę i oczyściłem rower ze śniegu. W niektórych miejscach na widelcu, amortyzatorze i przy supporcie, znajdował się przymarznięty mocno lód. Pozbycie się całego śniegu, zajęło mi kilka ładnych minut i było fajnym dopełnieniem dzisiejszej jazdy :-)

Dane wyjazdu:
7.41 km 0.00 km teren
00:22 h 20.21 km/h:
Maks. pr.:31.80 km/h
Temperatura:-4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Sprawdzam przejście przy młynie

Poniedziałek, 13 lutego 2012 · dodano: 13.02.2012 | Komentarze 0

Dziś niestety musiałem wstać dużo wcześniej niż zwykle. Po miesiącu od wizyty u ortopedy, pasowało w końcu zrobić prześwietlenie prawego kolana :-) Już w drodze na przystanek nieco zmarzłem, ale dopiero droga do pracy uświadomiła mi, jak bardzo zimno było tego dnia. Zasłyszałem na szczęście, że według prognoz to już ostatni tak mroźny dzień. Jak na zawołanie, po południu było wyraźnie cieplej :-) W zasadzie, to już po przekroczeniu progu mieszkania, zdałem sobie sprawę z tego, że chcę :-) Iskierki świeciły się w oczkach :-)



Poza zabudowania wyjechałem całkiem szybko, odkrywając nową ścieżkę, prowadzącą do obwodnicy. Ziemia była bardzo mocno przymarznięta, ale nic nie robiłem sobie z kolein :-) Rozejrzałem się za to dookoła, wypatrując jedną odnogę, którą sprawdzę pewnie niebawem :-) Gdy dojechałem do asfaltu, od razu nabrałem większej prędkości, nie szalejąc jednak zbytnio. Gładka nawierzchnia spowodowała też to, że zacząłem relaksować się jazdą, minimalnie się w nią zatapiając. Ponadto wzdłuż drogi, biegła ciekawie przymarznięta rzeczka. Gdy byłem już praktycznie przy młynie, zauważyłem patrol policji drogowej, więc odruchowo włączyłem przednią lampkę, ale i tak było już za późno :-) Sekundę potem zdało mi się, że stojący przy poboczu policjant, machnął do mnie lizakiem. Niestety okazało się to rzeczywistością :-) Zamieniliśmy kilka zdań i na szczęście stróż prawa, okazał się być dla mnie łaskawy :-) Odbiłem więc w kierunku młynu, chcąc sprawdzić rzekome przejście na Żabieniec, o którym powiedziała mi Ania, ale napotkałem przed sobą jedynie ogromną bramę, za którą znajdowały się ogródki działkowe. Wcześniej na mostku minąłem też rzeczkę, która z tej perspektywy wyglądała jeszcze ładniej. Pożałowałem, że nie zabrałem ze sobą aparatu... A nuż wczorajsze fotograficzne ćwiczenia okazałyby się owocne i potrafiłbym wykonać zdjęcie przy niedostatecznej ilości światła? Nie rozstrząsając tego zbytnio, zawróciłem z powrotem na obwodnicę, zmierzając w kierunku Ronda Milenijnego.
Przez pierwszą chwilę zastanawiałem się, jak wytyczyć sobie dalszy przejazd. Nie chciałem jechać miastem, więc od razu wpadło mi do głowy, aby polnym traktem przy drodze rowerowej dojechać na Żabieniec. Jedyną niewiadomą, była potencjalna ilość śniegu na tej trasie, ale mimo to postanowiłem spróbować :-) Była to bardzo dobra decyzja, ponieważ cały odcinek aż do zabudowań, był całkowicie przejezdny. Ba! Mknąc tak przed siebie z dala od samochodowego szumu, poczułem się przez moment, jakbym znajdował się gdzieś na zupełnym odludziu :-) Przede mną była tylko biel :-) W pewnej chwili zauważyłem, że z prawej strony nabiegają dwie trochę wyrośnięte sarenki :-) Przecięły drogę jakieś 20 metrów przede mną i dobiegły aż do położonych nieco dalej krzaków. Zatrzymałem się przed mostkiem, aby na nie popatrzeć przez moment, a następnie ujechałem dosłownie trzy metry - z drugiej strony zarośli, biegły kolejne dwie sarny, nieco większe od pożegnanych przed sekundą towarzyszek :-) Znów popatrzyliśmy się na siebie przez moment, po czym mocniej depnąłem na pedały. Podobnie jak na początku tej drogi, również i tutaj nie przeszkadzały mi nierówności, śnieżek i miejscami dołki wypełnione lodem. Szybko dotarłem więc do domków.
Gdy zwróciłem się w kierunku powrotnym, nabrałem trochę więcej prędkości za sprawą równiejszej nawierzchni. Minąłem jednego biegacza i zniknąłem pomiędzy drzewami. Powoli zaczynało robić się szarzej. Sprawnie dojechałem do działek i pokonując mostek, ponownie znalazłem się przy obwodnicy :-) Po jej drugiej stronie, wjechałem na kostkę chodnikową, na której troszkę rzucało, więc musiałem zwolnić. Gdy wjeżdżałem ośnieżonym asfaltem pod górę, wyprzedziłem jeszcze innego cyklistę i rozpędzając się energicznie, rozpocząłem połykanie ostatniej prostej :-)

Dane wyjazdu:
3.44 km 0.00 km teren
00:10 h 20.64 km/h:
Maks. pr.:30.10 km/h
Temperatura:-7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Ot taka sobie mroźna przejażdżka :-)

Środa, 8 lutego 2012 · dodano: 08.02.2012 | Komentarze 0

Gdy wychodziłem z pracy okazało się, że wcale nie było tak zimno :-) Co prawda po kilku minutach przebywania na zewnątrz, uczucie ciepła malało, więc zacząłem trochę bardziej realnie rozważać możliwość wyjścia na rower, ale i tak coś mówiło mi, że dziś już nie odpuszczę - zwłaszcza po wczorajszej nocy, gdy przed snem zastanawiałem się nad wyjściem, a było już przed dwunastą :-) Poza tym wcale nie chciałem jeździć nie wiadomo ile. Ot tak, aby tylko zarejestrować się na starcie :-) Mam nadzieję, że te ostatnie syberyjskie mrozy ustąpią przed połową miesiąca, bo chciałbym już powoli zaczynać zwiększać dystanse i wybierać się na dłuższe przejażdżki :-) Tymczasem przed wyjściem założyłem jeszcze nowe, sprezentowane wypaśne skarpetki termoaktywne i ochoczo zbiegłem na dół :-)



Gdy szykowałem się do jazdy, nie odczuwałem zimna, ale w ruchu czuć było już jednak, że powietrze jest po prostu mocno zimne. Nie rozpędzałem się zbytnio, utrzymując raczej spokojne tempo. Kilka stójek, ze dwa, trzy nieco bardziej mocne przyśpieszenia - tak dojechałem do Kozielskiej. Później jechałem już żywiej, ale wcale nieśpiesznie :-) Nie chciałem nałykać się zimnego powietrza, a poza tym, to miała to być przecież tylko i wyłącznie ot taka sobie przejażdżka :-) Na Partyzantów uznałem, że zwrócę się w kierunku osiedla, skracając nieco dystans. Miałem co prawda rowerowe wątpliwości, ale była to raczej słuszna decyzja, mimo że czyste do tej pory opony, praktycznie z miejsca zabrudziły się piachem usypanym na chodniku. Kres przejażdżki nastał już bardzo szybko, a do klatki dojechałem ze zmarzniętymi końcówkami palców :-) Było warto :-)

Dane wyjazdu:
19.68 km 0.00 km teren
00:55 h 21.47 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:-4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Mroźno... Już niedługo :-)

Niedziela, 29 stycznia 2012 · dodano: 29.01.2012 | Komentarze 0

Wyglądało na to, że dzisiejszy dzień będzie podobny do wczorajszego. Zjedliśmy śniadanko i zapodaliśmy film. Powoli oczekiwałem na to, aż dzień za oknem się nagrzeje...



Krótko po starcie pomyślałem sobie, że przetnę ponownie osiedle "M". To był dobry pomysł :-) Zauważyłem kilka dodatkowych szczegółów, a także zaobserwowałem dwoje dzieciaków, wygłupiających się na zamarzniętej kałuży - chwilę później oboje na niej leżeli ;-) W międzyczasie kilka metrów dalej pojawił się jakiś pan z małym pieskiem, który o dziwo od razu zaczął szaleć na mój widok :-) Standardowe pytanie do właściciela i już byliśmy z psiakiem zaprzyjaźnieni :-) Po kilku chwilkach zabawy z pięciomiesięcznym czarnym czworonogiem, pomknąłem dalej przed siebie, kierując się w stronę Brzeziec. Jechałem całkiem szybko i żwawo, ale funkcjonowałem raczej w obrębie własnych myśli. Mimo to pedałowało mi się przyjemnie :-) Cieszyłem się z kolejnego dnia i nie przeszkadzał mi panujący mróz :-)
W samych Brzeźcach depnąłem trochę mocniej, korzystając z dobrodziejstwa asfaltowej drogi :-) Na szlaku do Starego Koźla minąłem starszą parę z rowerami, którzy przystanęli tam, gdy i ja miałem krótką pauzę, kilkaset metrów wcześniej. Kobieta popatrzyła na mnie przyjaźnie. Rowerowe braterstwo :-) Dynamicznie zjechałem na główną i śmiało pomknąłem w kierunku Azot, po czym zatrzymałem się na pół minuty, gdy wjechałem na leśny skrót. Znalazłem miejsce ciszy. Naokoło drogi leżał nienaruszony śnieg. Po kilku chwilach jazdy, ujrzałem przed sobą malowniczą, drogową eskę, pomiędzy drzewami i zimową bielą. Pokonałem ją szybko i znów byłem na asfalcie. Nim się obejrzałem, byłem już na Białym Ługu :-) Mimo że droga momentami była całkowicie oblodzona, nie zwolniłem praktycznie wcale. Może to i dlatego zacząłem odczuwać większy chłód? Kilkaset metrów prostej za skrzyżowaniem, było trochę bardziej wymagające ze względu na skamieniałe od mrozu koleiny. Wciąż jednak deptałem, zatrzymując się dopiero przed dwiema, większymi niż zwykle, zamarzniętymi kałużami. Przejechałem przez pierwszą z nich po samym środku z lekką obawą i frajdą jednocześnie :-) Będąc między nimi, postanowiłem na moment się zatrzymać. Chwilkę później z jednego z drzew rosnących obok drogi, rozległ się dźwięk uderzającego o korę dzięcioła. Znowu :-) Przysłuchałem się dłuższą chwilkę, po czym pokonałem kolejną lodową kałużę. Oczywiście z podobnymi emocjami :-)




Kolejny etap trasy, to przejazd przez Lenartowice. Nie działo się nic szczególnego prócz tego, że zacząłem lekko przyspieszać i czułem, że powoli zacząłem opuszczać swe myśli. To był dobry znak :-) Kręciłem żwawo, szybko docierając do drogi do Cisowej, z której skierowałem się już w kierunku powrotnym. Nie ujechałem daleko, zauważając przy wjeździe na żółty szlak tablicę informacyjną i oznaczenie czarnego szlaku. Zatrzymałem rower i oparłem go o betonową barierę mostu na Kanale, wracając się kilkanaście metrów na piechotę. O dziwo była to tablica z Urzędu Miasta w Leśnicy! Trzeba im przyznać, że robią dobrą robotę! :-) Ciekawe kiedy za podobną wezmą się włodarze naszego miasta... "Droga" rowerowa woła o pomstę!
Po kilku minutach zjechałem z asfaltu, znikając między drzewami. Wracał rowerowy power :-) Nie zważałem na nierówności i gnałem przed siebie :-) Wiedziałem też, że nastała już pora aby wracać i cieszyłem się z tego :-) Wyszedł mi fajny dystans, a jednocześnie nie jeździłem nadmiernie długo :-) Reszta dnia przed nami... :-) Poza tym... :-) Czułem się już odmiennie. Lepiej :-) Utrzymałem wysokie tempo, mając w myślach pozostały dystans i fakt, jak niewiele dzieli mnie od końca przejażdżki. Kuźniczki, działki, przejazd pod wiaduktem i leśny odcinek. To wszystko pokonałem na gazie. Dla frajdy :-) Musiałem jednak zatrzymać się na mostku, oddzielającym ogródki od obwodnicy :-) Na rzeczce pływało całkiem sporo kaczek i postanowiłem zrobić im kilka fotek :-) Zachowywały się całkiem spokojnie :-) Niestety zaczęły porządniej pozować dopiero wtedy, gdy schowałem aparat do sakwy :-) W sekundę później na tafli wody wylądowały zgrabnie dwie pary ptaków, gdzieś obok inna z gracją majstrowała coś przy skrzydle, a kolejna przeleciała obok mnie tak nisko, że usłyszałem trzepot skrzydeł wręcz nienaturalnie głośno :-) Obserwowanie tych zwierząt, było bardzo fajnym dopełnieniem dzisiejszego przejazdu :-) Energicznie ruszyłem dalej i po niewielkim odstępie czasu, mknąłem wzdłuż stacji PKP. Tak, odblokowałem się wewnętrznie. Pomyślałem sobie też, że dzisiejsze wyjście było mi potrzebne. Wracałem pozytywny :-)




Dane wyjazdu:
31.96 km 0.00 km teren
01:31 h 21.07 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Powoli wiosna idzie! :-)

Sobota, 28 stycznia 2012 · dodano: 28.01.2012 | Komentarze 0

Gdy otworzyłem oczy, zauważyłem że zasłony okienne biją od światła słonecznego. Od razu pomyślałem sobie pół żartem, że na dworze jest dodatnia temperatura :-) Wstając poszedłem sprawdzić, ile faktycznie wskazuje termometr. Był ledwie -1 stopień! :-) Od razu ożyłem wiedząc, że dziś będzie czekała mnie fajna przejażdżka :-) Cieszyłem się i skakałem jak dziecko! :-) Oczywiście mimo to ostatecznie wyszedłem i tak stosunkowo późno, biorąc pod uwagę fakt, iż wstałem półtorej godziny wcześniej :-)



Na zewnątrz było ciepło, jak na zimową porę roku i fakt, że od kilku dni nadworni meteorolodzy straszyli nas mega minusowymi temperaturami :-) Ba! Nieopodal śpiewały ptaszki i w sumie to było... wczesno wiosennie! :-) Ruszyłem będąc w pogodnym nastroju :-) Co prawda gdy się rozpędziłem, zacząłem lekko odczuwać minusową bądź co bądź temperaturę, ale... To był tylko nic nie znaczący szczegół :-) Bardzo szybko dojechałem do szlaku na Azoty, którym poruszała się całkiem duża ilość spacerujących ludzi. Za nawrotem zatrzymałem się, aby zdjąć aparat z szyi i włożyć go do sakwy podsiodłowej. To miała być chwila, a zeszło mi kilka minut :-)





Utrzymując wysokie tempo jazdy, dotarłem do lasu, prowadzącego do drogi ku Starej Kuźni. Oczywiście liczyłem się z utrudnieniami - tempo jazdy od razu spadło. Przejeżdżając przez most na Kanale Kędzierzyńskim chciałem pstryknąć fotkę zamarzniętej tafli wody, ale tym razem znów skończyło się na nieco dłuższej sesji fotograficznej, w której udział również brała Kosia :-) W międzyczasie nad moją głową przeleciał duży samolot pasażerski :-) Był to jednak tylko dodatek na granicy ciszy, którą właśnie przekraczałem...




Leśna droga była bardziej wymagająca, niż wydawało mi się to jeszcze przed wyjściem na rower. Początkowo było jeszcze spokojnie :-) Fajnie przejeżdżało się po lodowych łatach zamarzniętych kałuż, a jazdę dopełniały nierówności i zalegający śnieg :-) Zatrzymałem się przy skarpie nasłuchując ciszy... Na moment znów przerwał ją, kolejny samolot pasażerski (nawet zdziwiłem się, że przelatuje ich tak dużo), oraz krzyczący na mnie ptak, siedzący na drzewie na skraju :-) Po chwili znów jednak nastała cisza. Świszczało od niej w uszach... Wdrapałem się na skarpę, aby popatrzeć czy za ogrodzeniem, gdzie powinien być zasadzony nowy las, zaszły jakieś zmiany. Prawdę powiedziawszy nie zauważyłem ich, ale mam nadzieję, że kiedyś wyrosną tutaj fajne drzewka :-) Przypomniało mi się też, że i ja kiedyś - w czasach szkoły średniej - brałem kilka razy udział w sadzeniu drzewek :-) Stojąc tam zauważyłem też ślady jakiegoś zwierzęcia kopytnego, a także zajęcze :-) Wpadłem też na pomysł, aby znów wykorzystać Kośkę, jako element otoczenia na zdjęciu :-)




Gdy ruszyłem dalej, zaczęły się większe schody :-) Śnieg był przymarznięty i wyjeżdżony przez opony, tworząc wąskie koleiny, z których rower nie chciał wyjeżdżać. Raz nawet o mało nie strzeliłem gleby z tego powodu :-) Po kilku chwilach dalszej jazdy, zatrzymałem się na moment już przy drodze asfaltowej do Starej Kuźni. Odsapnąłem troszkę, po czym ruszyłem dalej licząc na to, że ten odcinek pokonam żwawo i szybko, niczym rasowy kolarz ;-) Tak też się stało :-) Obejrzałem się raptem ze dwa razy na las i byłem już przy zjeździe, prowadzącym do wybudowanej jeszcze w XIX wieku wieży obserwacyjnej. Chwilę wcześniej podjąłem też decyzję, iż nie pojadę dziś do Dziergowic. Nie było sensu szarpać się tak daleko.
Droga ku górze była częściowo pokryta wyjeżdżonym śniegiem. W przypływie poczucia zaznania komfortu, postanowiłem zrzucić przód na najmniejszą zębatkę ;-) O dziwo odmówiła ona posłuszeństwa. Gdy już zatrzymałem rower tuż przy wieży, rozejrzałem się dookoła, a następnie znów cyknąłem kilka zdjęć. Wyglądało na to, że raczej nikt nie stacjonował dziś w pobliskich budynkach. Cieszyło mnie to, że nie muszę na nikogo zwracać uwagi :-) Przed odjazdem, zerknąłem jeszcze na przednią przerzutkę. Prawdopodobnie małe czyszczenie pozwoliłoby jej znów działać poprawnie :-)




Nie chciałem wracać do Kędzierzyna, znaną mi już bardzo dobrze drogą do Azot, dlatego postanowiłem trochę zaryzykować i wjechać na trakt, który na początku wyglądał jak dojazdówka na posesję. Na szczęście tuż przy budynku, rozwidlenie pozwalało na to, aby wjechać do lasu :-) Od razu rzuciło mi się w oczy, że ta część jest mniej wyeksploatowana niż ta, z której korzystałem do tej pory. Leżało też więcej śniegu, w którym nawet już przed pierwszym zakrętem zacząłem się lekko kopać :-) Na szczęście był on już odleżany, więc opony napotykały większy opór i nie zagłębiały się zbytnio. Zauważyłem też na drodze ślady butów i w pierwszym odruchu pomyślałem sobie, że to jakiś miejscowy miłośnik czworonogów, wyszedł ze swoim pupilem na spacer. Okazało się, że był to jednak myśliwy, który ostrzegł mnie przed przypadkowym odstrzeleniem :-) Na szczęście nie wyglądałem jak sarna, więc bez obaw pomknąłem dalej, mijając jeszcze jednego po kilkunastu metrach.
Mijałem kolejne skrzyżowania, nie chcąc zbyt wcześnie zwrócić się w kierunku Kędzierzyna. Momentami między drzewami i na białym tle czułem się, jakbym znajdował się w serialu "Kompania Braci", odcinek w Ardenach ;-) Słońce ładnie wydłużało cienie, ale nie chciałem robić zdjęć. I tak nie potrafiłbym wykorzystać tych warunków. Ostatecznie wyjechałem na nieco bardziej wyjeżdżoną drogę i postanowiłem pojechać we wskazanym przez nią kierunku, widząc przy okazji, że alternatywny był już bardzo mocno nieprzejezdny. Straciłbym tam w tych warunkach bardzo dużo czasu.
Kolejne skrzyżowanie położone było nieopodal. Zatrzymałem się przy nim na moment, obok samochodu terenowego - prawdopodobnie należącego do jednego z myśliwych - po czym, skierowałem się w stronę Korzonka. Między drzewami zauważyłem też jakiś domek. Pewnie przyjadę tutaj wiosną, aby zobaczyć ten cud architektoniczny ;-) Korzystając z lepszych warunków na drodze, rozpędziłem się bardziej, mijając Cinquecento, zaparkowane przy następnym skrzyżowaniu. Nie spodziewałbym się tu wcześniej tylu samochodów :-) Na szczęście nikt nie zagłuszał ciszy... :-) Pokonałem kolejnych kilkadziesiąt metrów i na następnym skrzyżowaniu, znów zatrzymałem się na chwilkę. Po prawej stronie miałem całkiem szeroką drogę, prowadzącą w kierunku Azot. Widać było, że całe skrzyżowanie było wyjeżdżone. Po chwili poderwałem głowę do góry, słysząc krakanie ptaków. Brzmiały jak kruki, lecz były ze dwa razy większe. Co to było? Znawcą nie jestem ;-) Odprowadziłem wzrokiem dwie latające pary i zainteresowałem się dzięciołem, który stukał w drzewo położone kilka metrów od drogi. Podszedłem w jego kierunku, ale wtedy zdążył się on już schować ;-) Czas było ruszać w dalszą drogę :-)



Po kilkuset metrach, jechałem już prosto w kierunku Korzonka. Skądś kojarzyłem tą drogę... Myśl wpadła mi do głowy praktycznie od razu :-) Kiedyś byłem tu z Benusiem na spacerze! :-) Przyjechaliśmy kiedyś Mercem, aby sprawdzić położone tu jezioro :-) Pomyślałem sobie o nim i przypomniało mi się, ile tak naprawdę mu zawdzięczam... Kochana psina! :-) Jak na zawołanie, znalazłem się przy pierwszym zbiorniku :-) Zatrzymałem się i wszedłem na zamarzniętą taflę lodu, oczywiście nie dalej jak pięć centymetrów od brzegu :-) Słońce już powoli bledło. Po kilku minutach ruszyłem dalej, ale nie ujechałem dużo :-) Drugie jezioro postanowiłem objechać, podejmując decyzję wręcz odruchowo :-) Po strzeleniu kilku fotek, postanowiłem naokoło zbiornika pojechać trochę bardziej terenowo. Fajnie było :-) Wcześniej znów wróciły myśli, nasuwające z kolei wspomnienia. Przypomniało mi się, jak to jeździliśmy z Benkiem do Dziergowic :-) Czy dziś, w warunkach kompletnego świra rowerowego, też brałbym go na takie przejażdżki? Myślę, że mimo wszystko tak :-) Gdy już mknąłem po drodze, zdałem sobie sprawę, że już najwyższy czas na powrót.




Na chwilkę przystanąłem na placu przy drodze wojewódzkiej, po czym ruszyłem dynamicznie, włączając się do ruchu. Czuć było już niższą temperaturę, ale cisnąłem całkiem fajnie, podnosząc na nogi pobitą leśnymi przygodami średnią :-) Przy okazji podniosłem też niewielki mimo wszystko MXS i przystanąłem na sekundę już za przejazdem kolejowym na Azotach. Musiałem łyknąć Halls'a ;-)
Jadąc już przy ścisłych zabudowaniach przypomniałem sobie, że do drogi wylotowej, prowadził chyba jakiś skrót. Oczywiście znalazłem go, ale jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że wychodził on przy stacji kolejowej :-) Wyglądało na to, że pokręciłem coś, wykręcając tym samym fajnego rogala :-) Suma sumarum dotarłem jednak do wyznaczonego miejsca, więc było OK :-) Dalej znów mknąłem asfaltem, mając już w myślach ciepły domek :-) Ostatnim etapem był leśny skrót na Pogorzelec, który przemknąłem równie szybko, jak wcześniejszych kilka kilometrów :-) Tym razem ludzi-pachołków było już mniej ;-)

Dane wyjazdu:
5.04 km 0.00 km teren
00:13 h 23.26 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nadchodzi mróz...

Czwartek, 26 stycznia 2012 · dodano: 26.01.2012 | Komentarze 0

Poganiałem dziś troszeczkę po mieście. Było wyraźnie czuć, że temperatura jest niższa, niż choćby wczoraj. Jak zwykle jednak liczyłem na to, że wyjdę choćby na kilkuminutową przejażdżkę :-) Wieczorem zerknąłem na termometr... -1... -3... -4...



Gdy szykowałem się do jazdy przed klatką, wydawało mi się że wcale nie ma tak zimno :-) Oczywiście ruszając od razu dało się poczuć zimne powietrze, ale nie było to ważne :-) Liczyła się jazda... :-) Śmigałem po Pogorzelcu dziarsko i nawet szybko :-) Przejechałem przez osiedle "M", a wyjeżdżając na główną o dziwo nie zauważyłem wysepki i dostałem się na prawidłowy pas forsując ją :-) Dobrze, że policji w pobliżu nie było ;-) A może i powinna być, bo jakiś debil w BMW ostro wyjeżdżając z pobliskiej stacji, nawet mnie lekko wystraszył. Powoli zaczynałem też czuć, jak przymarzają mi kolana :-) Postanowiłem jednak przyciąć jeszcze trochę po dzielnicy. Wyszło całkiem fajnie, bo rowerową satysfakcję poczułem tak naprawdę już pod koniec wyjazdu. Po kilku chwilach spędzonych na czerwonym, pokonałem ostatnie metry, kończąc dzisiejszy przejazd :-)

Dane wyjazdu:
12.46 km 0.00 km teren
00:29 h 25.78 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Między płatkami...

Środa, 25 stycznia 2012 · dodano: 25.01.2012 | Komentarze 0

Gdy tylko późnym porankiem zacząłem trzeźwo myśleć, wpadła mi do głowy rowerowa myśl :-) Znów pojawiło się to uczucie, które dawało mi do zrozumienia, że dziś wyjdę na przejażdżkę :-) Plan był jasny: choćby moment, choćby trzy machnięcia... :-) To uzależnienie.
Po południu przyszła do nas umówiona koleżanka i choć mój zamysł był taki, żeby mimo to po jakimś czasie kulturalnie wyjść na pół godzinki, aby zostawić je na babskich plotach, to jednak nie bardzo miałem okazję do tego, by go zrealizować. Już wiedziałem, że podeptam sobie na spokojnie późnym wieczorem, już po załatwieniu wszystkich zaplanowanych na dziś obowiązków. Na dziś byliśmy też umówieni na dogranie sprawy "M"... Jako że zeszło nam tam trochę czasu (a trzeba przyznać, że sympatycznie było), to do domu wróciliśmy już późno, a nawet bardzo późno. Mimo to mój zapał i świdrująca w głowie myśl nie zamierzały kłaść się spać... :-) O w pół do dziesiątej byłem gotów do startu! :-)



Cały przejazd nie wyróżniał się niczym szczególnym. Więcej opowiedzieć może załączona mapa. Charakteryzował się on utrzymywaną od samego początku i do końca wysoką kadencją :-) Momentami było wietrznie, ale generalnie warunki do jazdy były bardzo dobre :-) Na obwodnicy w przeciwną stronę pędziły płatki śniegu... Noc i pustka również robiły swoje, powodując zwiększenie uczucia więzi z rowerem... :-) Już wtedy podczas jazdy pomyślałem sobie, że to bardzo dobrze, że je mam... Kim byłbym bez nich? Pewnie leżałbym wciąż w rowie... Moje rowerki :-)
_
I znów jest power! :-)

Dane wyjazdu:
9.82 km 0.00 km teren
00:24 h 24.55 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:-0.8
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wracamy po Kośkę :-)

Wtorek, 24 stycznia 2012 · dodano: 24.01.2012 | Komentarze 0

Tak się złożyło, że wieczorem nawet całkiem niespodziewanie, postanowiliśmy udać się z Anią do Koźla po Kośkę, oraz pierś z kurczaka ;-) Co prawda gdy staliśmy już na przystanku nabrałem minimalnych wątpliwości (dosłownie: ledwie zauważalnych), czy aby na pewno będę mógł dziś jeszcze wrócić na Kośce, ale jednak pozytywna kalkulacja możliwych do przejechania po pracy kilometrów przeważyła :-) Nie powinno to nikogo dziwić :-) I nie chodziło mi już tutaj nawet o bicie tego biednego stycznia ;-)



Do drogi powrotnej jak zwykle zaczęliśmy zbierać się na styk (a bo Mareczek zawsze czas jeszcze ma ;-) no i z Beniem pożegnać się musiał...), więc jadąc już na rowerze dogoniłem Anię, gdy była już w połowie drogi na przystanek :-) I tutaj udało się nam na styk, choć jak się później okazało nadjechał autobus ponadprogramowy :-) W minutę po odjeździe Ani i po tym, jak upchałem szpargały do sakwy podsiodłowej, ruszyłem dzielnie za autobusem ;-) Już prawie miałem go na skrzyżowaniu z Chrobrego, ale zdążył mi umknąć. Na kolejnym przystanku był już jednak mój :-) Ominąłem go i śmiało pomknąłem w kierunku Rynku, gdzie leciutko zmniejszyłem wysokie od samego początku jazdy tempo :-) Dość wspomnieć, że MXS wykręciłem już przy okazji pierwszego nabierania prędkości, gdy byłem jeszcze na początku Piastowskiej :-) Oczywiście do kolejnego przystanku, dojechałem przed autobusem :-) W planach miałem przyczepienie opasek odblaskowych, bo jakby to było - wiadomo, że zapomniałem o nich wcześniej! :-) W tym czasie nadjechała Ania, machając mi zza szyby radośnie :-) Ech te jej iskierki... :-) Myślę, że były też i w moich oczach :-) Czułem się świetnie :-) Rower-power! :-) Po chwili pomknąłem dalej wiedząc, że spokojnie nadrobię dystans, jadąc krótszą niż autobus trasą :-)
Do Kłodnicy dojechałem na fajnej kadencji, spoglądając na skrzyżowaniu w stronę z której nadjechać mógł autobus. Ani widu :-) I tak byłem pewny swego :-) Na prostej do ronda zmniejszyłem nieco dynamikę jazdy, aby się nie przegrzać, ale i tak na kolejnym przystanku - już w Kędzierzynie - musiałem na Anię poczekać ze dwie minuty :-) Bidula zaskoczona była, bo tutaj się mnie nie spodziewała! :-) Mało tego! Przed nią przyjechał inny autobus, który jechał tą samą trasą co ja i co prawda start w Koźlu miał pewnie o minutę, lub trzy później, ale i tak chyba pośrednio udało mi się udowodnić wyższość roweru nad komunikacją miejską :-) W szczycie - bo to wtedy jeździmy do i wracamy z pracy - ta różnica byłaby jeszcze większa :-) Rozradowany znów ruszyłem za autobusem w którym jechała Ania, tym razem zjeżdżając jednak z głównej.
Pokonując dwa skrzyżowania dojechałem do miejsca, które być może za niedługo, stanie się nowym domem Kosi i Antka. Przejeżdżając tam, starałem się wyłapać detale tego osiedla. Byłem tam dopiero po raz drugi i niestety znów po zmroku i znów przy "wilgotnej" pogodzie. Mimo to udało mi się zarejestrować kilka szczególików :-) Korzystając z okazji, podjechałem też pod ulicę prowadzącą do pracy. Ot tak, aby sprawdzić dystans. Cały czas mocno deptałem na pedały, nie zważając nawet zbytnio na miejscami cienkie paski lodu :-) Chciało mi się gnać! :-) Pod koniec przejazdu znów nieco zwolniłem, zerkając przy okazji na licznik :-) Niestety nie przebiłem "dziesiątki" ;-)

Dane wyjazdu:
21.56 km 0.00 km teren
00:51 h 25.36 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Pływamy :-)

Niedziela, 22 stycznia 2012 · dodano: 22.01.2012 | Komentarze 0

Już od kilku dni komórkowy serwis pogodowy wskazywał na to, że niedziela będzie ładna i stosunkowo ciepła. Nastawiałem się więc na to, że przekręcę troszkę większy dystans :-) Niestety późno w nocy - tuż przed tym, jak położyłem się spać - prognoza nagle zmieniła się na deszczową... Mimo to, wyczekiwałem tego co będzie z nadzieją... :-)
Rano faktycznie było szaro. Przez pierwsze kilkanaście minut miotałem się w myślach. Wyszedłem na balkon... Wietrznie i wilgotno... Perspektywa jazdy oddalała się. Nie byłem jednak w stanie zająć się czymś innym. Czułem się wręcz niespokojnie! Nie pomagała nawet świadomość, że wczorajszego wieczoru pięknie wypucowałem Kośkę w wannie :-) Wyjście było tylko kwestią czasu... O dwunastej bezpiecznik strzelił. Do drogi byłem gotów chyba nawet w mniej, niż trzy minuty :-)



Pierwsze kilometry były bardzo szybkie :-) Przed prostą do Kłodnicy nie zważałem nawet zbytnio na kałuże, chlapiąc sobie tyłek podobnie jak wczoraj :-) Fajnie mi się gnało, choć oczywiście momentami przeszkadzał wiatr. Mimo wszystko na drogę do Raszowej, wjechałem nawet nie mając okazji za bardzo obejrzeć się wokół siebie :-) Pierwsza sposobność trafiła się na pierwszym postoju, wymuszonym zresztą zimowymi widokami :-)



Ruszając ponownie, starałem się utrzymać wysokie tempo (w Kłodnicy średnia wynosiła lekko ponad 30 km/h!), ale nie było to łatwe z uwagi na wszechobecne wszędzie kałuże i upstrzony dołami fragment drogi za torami. W samej Raszowej zrobiło się jeszcze gorzej, ponieważ dorwał mnie wiatr-przeszkadzacz. Nawet na odcinku do stacji PKP nie jechało się łatwo, a przecież to był zawsze odcinek, którym śmigało się bardzo miło! Nie miałem jednak źle :-) Jechałem co prawda wolniej, ale zbytniej walki nie było :-) Gdy docierałem do przejazdu, zauważyłem jadący pociąg. Ucieszyłem się nawet, bo to oznaczało, że zaraz otworzy się szlaban i nie będę musiał czekać. Myliłem się :-) Od Kędzierzyna jechał inny pasażerski i przede mną było wręcz kilkuminutowe oczekiwanie :-)



Różnica przyczepności na samych torach była na tyle duża, że startując czułem, jak uślizguje się tylne koło :-) Tak w ogóle, to widok po drugiej stronie był całkiem odrębny. Droga usłana była lodowo-śniegowymi wysepkami i kałużami. Z czasem doszły też doły i momentami silny, przeciwny wiatr. Nie dawałem się jednak, choć chwilami wiało naprawdę mocno :-) Trzeba jednak uznać, że ten fragment ciekawie dopełnił całą trasę :-) Zatrzymałem się na moment, obserwując otoczenie i jaśniejące od strony Koźla niebko :-)



Dojeżdżając do głównej, musiałem ominąć dużą kałużę, której tafla składała się z ganiających za sobą fal. Wiało jak cholera! Na szczęście nie musiałem zmagać się z tą ścianą zbyt długo. Niebawem jechałem już w kierunku powrotnym, tracąc co prawda na prędkości, ale docierając całkiem szybko do lasu nieopodal. Nastał czas powrotu.
Odcinek do Kłodnicy pokonałem całkiem żwawo, nie przejmując się zbytnio niczym. Wietrzna przeprawa pozostawiła co prawda po sobie pewien minimalny ślad, ale byłem wciąż całkiem rześki :-) Na tyle rześki, że udało mi się naprostować jeszcze trochę, utraconą wcześniej wysoką średnią. Ot jechałem po prostu przed siebie :-) Gdy dotarłem do domu, przyjrzałem się przez dłuższą chwilę Kośce. Nie była nawet za bardzo ubrudzona - przez zdecydowaną większość wyjazdu, poruszałem się co prawda po mokrym (momentami woda aż strzelała do góry), ale były to czyste asfalty. Czułem się pełny emocjonalnie :-) Dobrze, że wyszedłem :-) W przeciwnym wypadku, pewnie miotałbym się przez cały dzień, tracąc go w pełni...
_
Jest POWER! :-)

Dane wyjazdu:
33.82 km 0.00 km teren
01:30 h 22.55 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Cyklo-Cross Żabieniec, edycja 13

Sobota, 21 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 0

Spałem dziś twardo i z łóżka zwlekłem się po dziesiątej, po kilkukrotnym budzeniu przez Benka od samego rańca :-) Oczywiście w pierwszej kolejności był spacer :-) Gdy wróciliśmy, nie miałem już zbytnio czasu, aby nawet choć trochę się ogarnąć :-) O jedenastej zaczynał się wyścig, a w międzyczasie wyczytałem nawet, że pierwszy start miał być już pół godziny wcześniej! :-) Co prawda nie ciągnęło mnie tam aż tak bardzo, ale zawsze to jakaś atrakcja do zobaczenia :-) Miałem przecież blisko :-)



Do Kłodnicy doturlałem się całkiem szybko :-) Tam jednak zaczęły się małe schodki :-) Wiedziałem co prawda, gdzie mogę spodziewać się owego wyścigu, ale pasowało najpierw podjechać pod Dom Kultury (którego zresztą nie dojrzałem), aby mieć większą pewność i nie błądzić. Nie zatrzymując się jednak nawet, skręciłem w ośnieżoną od samego początku boczną uliczkę - raz nawet postawiło mnie bokiem, ale bez problemu ustałem :-) Po kilku kolejnych perypetiach, dojechałem do skrzyżowania i dalej - drogą już bez śniegu, za to z mnóstwem wody - dotarłem na miejsce :-) Zdążyłem akurat przed startem najmłodszych uczestników :-) Nie obyło się bez mocnego współzawodnictwa i zaangażowania! Byłem też świadkiem kilku wywrotek :-) Młodzi dali z siebie naprawdę sporo! :-)



Gdy uczestnicy przejechali regulaminowe dwa okrążenia, przeniosłem się na wzniesienie, aby mieć lepszy widok. Jak się okazało, w obrębie tego miejsca przebiegała rywalizacja następnej grupy wiekowej :-) Spędziłem tam nieco więcej czasu, a ostatecznie widzem imprezy, byłem około godziny :-) Szkoda, że jest ona tak słabo wypromowana. Rozumiem, że to raczej regionalny wyścig, ale gdybym nie był miejscowym, to pewnie bym na niego nie trafił w ogóle... Podsumowując warto było podjechać i popatrzeć jak rowerki śmigają! :-)









Nie chciałem już czekać na start ostatniej grupy zawodników i udałem się w drogę, aby w końcu zacząć nabijać kilometry na swoje konto :-) Szybko okazało się, że nie będzie to idylla, z powodu podwiewającego wiatru. Cóż to jednak? Wiatr, to nie przeszkoda!
Gdy dojechałem do głównej, ku swojemu zaskoczeniu, nie umiałem odnaleźć się w przestrzeni i tym samym zaplanować konkretnej trasy :-) Postanowiłem póki co jechać przed siebie. Punkt położenia złapałem, gdy wyjechałem z Kłodnicy :-) Gdy jechałem lasem w kierunku Raszowej pomyślałem sobie, że to bardzo fajne tak budować kondycję na rowerze. Para wydobywała się z moich ust. Poczułem się szczęśliwy :-)



Przed Łąkami Kozielskimi wiatr zaczął się wzmagać. Miałem jednak to szczęście, że większość trasy do Cisowej, mogłem pokonać bez podmuchów w twarz. Sytuacja zmieniła się jednak, gdy wyjechałem na drogę do Kędzierzyna. Wiatr na odcinku przed lasem mocno przeszkadzał. Dodatkowo byłem też trochę mokry po całej dzisiejszej trasie - roztopiony śnieg pozostawił na asfaltach mnóstwo wody. Wkradło się małe zmęczenie. Na skraju lasu przystanąłem na momencik i w dalszą drogę ruszyłem już bardziej energicznie, szybko pokonując odcinek do kuźniczkowych zabudowań :-) Teraz czekała mnie przeprawa przez obwodnicę, która również nie należała do przyjemnych z uwagi na nieustający wiatr. Musiałem jednak dać radę :-) Co prawda przeszło mi przez myśl, aby odbić do lasku na Żabieńcu dla skrócenia dystansu, ale przecież nie byłaby to dobra decyzja - pewnie ugrzązłbym gdzieś w śniegu ;-) Sytuacja poprawiła się za rondem, gdzie zmieniłem kierunek jazdy :-) Do świateł w Kłodnicy dotarłem nawet szybko, ale już za nimi znów musiałem zmagać się z lekkim znużeniem. Nauczony jednak rowerowym doświadczeniem wciąż pedałowałem, wjeżdżając do Koźla po całkiem niedługim czasie :-) Dom, to była już tylko kwestia czasu :-)
Wyszedł mi dziś całkiem fajny dystans :-) Może jest jeszcze szansa? ;-)