Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 6

Piątek, 29 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0

godzina 10:58

Właśnie dopijam pysznego Pilsnera w Browarze Prazdroj :-) Za moment pewnie udam się do tutejszej restauracji, aby coś zjeść i oczywiście popić ;-) Chyba Pilzno będę zwiedzał na nogach ;-) Dobrze, że chcę jedynie liznąć centrum. Już dziś będę pędził w kierunku Czeskich Budziejowic.
Dziś zebrałem się przed godziną ósmą. Korzystając z okazji, zrobiłem Antkowi ekspresowy przegląd. Muszę przyznać, że to była świetna miejscówka. Początkowe kilometry szły mi dosyć opornie do momentu, aż wjechałem na drogę szybkiego ruchu do Pilzna. Jazda tam przypominała OES do Valasske Mezirici rok temu :-) Cztery dychy na blacie, sakwy i prujemy do przodu! :-) Sam wjazd do Pilzna także mi się podobał: lubię tak pędzić wśród samochodów. Dodatkowo dziś miałem cały czas z górki :-)












Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
100.03 km 0.00 km teren
05:39 h 17.70 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 5

Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0



godzina 22:21

Nie ujechałem za dużo, bo już po kilku minutach zaczął padać deszcz. Za znakiem informującym o końcu miejscowości Holoubkov, zdecydowałem się przeczekać opady pod wiatą, którą minąłem kilkanaście metrów wcześniej. To była bardzo dobra decyzja, bo chwilę później rozpadało się na dobre. Tym razem minęło pół godziny, zanim wyruszyłem ponownie. Jako, że dziś już raz się przebierałem, musiałem uważać, aby nie wjechać w koleiny z wodą. Nie chciałem ponownie się zamoczyć. Za miejscowością Rokycany, postanowiłem odbić na drogę rowerową i był to słuszny wybór. Jechałem prostą i równą, asfaltową drogą, o szerokości około trzech metrów, pośród ciszy i ładnych widoczków, z dala od samochodowego zgiełku. Jak to jednak w życiu bywa, gdy tylko głośno pochwaliłem ów trakt, zamienił się on w kamienistą, nieutwardzoną drogę. Dodatkowo przede mną był podjazd. Gdy go pokonywałem, ostre kamienie uciekające spod tylnego koła sprawiały, iż rzucało rowerem. Mimo wszystko wciąż cieszyłem się jazdą. Zwłaszcza, iż na szczycie rozpościerał się ładny widok. Niebawem też dotarłem do miejscowości Ejpovice, gdzie bardzo szybko znalazłem ubytovnę (a raczej penzion). Po bardzo krótkiej negocjacji, sprzedano mi nocleg, za 200 Kc, co jest równowartością nieco ponad 30 polskich złotych. Jak na standard pomieszczenia, to te 200 Kc, to żadna cena. Były w nim trzy łóżka, telewizor, czajnik, natrysk i pełne umeblowanie. Do tego wszystko zadbane i bardzo czyste, co sam sprawdzałem. Doprawdy szacunek dla gospodarzy. Brakowało tylko jednego...



W kilka minut później, wyjechałem ogołoconym z sakw Antkiem (oj, jak kierownica lata! ;-) ) na poszukiwanie potravin, lub choćby stacji paliw. Pokonaliśmy w tym celu chyba ponad 10 km, ale ostatecznie udało się :-) Przy okazji opędzlowałem jeszcze białego Magnuma, który był niejako nagrodą za dotychczasową jazdę :-) W drodze powrotnej, towarzyszył mi balon (ci Czesi chyba faktycznie mają fioła na punkcie latania), a już na krótko przed zjazdem z głównej drogi, mogłem podziwiać przepiękny (i tu bez przesady) zachód słońca. W każdej sekundzie widać było, jak słońce opada w dół. Dla takich chwil warto żyć i być dobrym człowiekiem. Ogarnęła mnie chwila refleksji, poczułem wewnętrzną siłę... Walczyć i iść do przodu. Chyba pierwszy etap nauki za mną... Ruszyłem dalej, niebawem skręcając w stronę swego przystanku i wracając poniekąd do realnego życia.
Oczywiście gdy wróciłem do pokoju, cały misterny plan uporządkowania sakw i przepakowania się legł w gruzach :-) Pierwsza puszka syknęła... (niestety butelkowego na stacji nie było ;-) ) Przy piwie zacząłem szukać, gdzie to w Pilźnie znajduje się Browar Prazdroj, oraz zrobiłem bardzo małe pranie ;-) Nie obyło się oczywiście bez akompaniamentu czeskiej TV ;-)
Jutro rano atak na browar, a następnie wizyta w centrum (może jakiś czeski obiad z piwkiem? ;-) ) i lecimy z Antkiem w kierunku Czeskich Budziejowic :-) Póki co jest za dziesięć jedenasta. Jeśli mi się zechce, uporządkuję sakwy dziś, a jeśli nie, to jutro przed wyjazdem, albo... może i wcale? ;-)

PODSUMOWANIE:
DST: 100,03 km AVS: 17,7 km/h TM: 5:38:45 MXS: 49,6 km/h
Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 5

Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0

godzina 17:00

Jestem około 30 km od Pilzna - bram piwnego raju :-) Dzisiejsze miejsce noclegowe, okazało się być wyśmienite. Pozwoliłem sobie na godzinne zbieranie manatków tak, aby przy okazji porządnie wysuszyć namiot. Od rana była piękna pogoda. Także Antek po nocy nie nosił śladu wilgoci. Tak się też składało, że rezydowałem chyba na trasie przelotu samolotów, bo co jakiś czas latały mi one nisko nad głową. Jeden z nich wybudził mnie nawet nad ranem ze snu. Musiał lecieć naprawdę nisko. Muszę też zauważyć, że po terenie Czech lata wręcz bardzo dużo różnego typu samolotów. Póki co, to widziałem je chyba codziennie - zwłaszcza małe. Gdy wyszedłem z namiotu, obudzony owym samolotem, zauważyłem w oddali małą sarnę, skaczącą w pszenicy. Poza tym, to całą noc jakieś zwierzę wydawało dziwne dźwięki. Podejrzewam, że był to jakiś nielot, ale w tej chwili nie potrafię stwierdzić, co to mogło być.



Gdy dotarłem do miejscowości Karlstejn, udałem się praktycznie od razu na zamkowy szczyt. Trzeba przyznać, że jest to dość stromy podjazd, na którym w dodatku obowiązuje zakaz jazdy rowerem. Do pewnego momentu nie bardzo mnie to interesowało. Dreptać postanowiłem dopiero przed samym podejściem pod zamek i muszę przyznać, że było to dosyć męczące. Nie na tyle jednak, abym z obciążonym rowerem nie wyprzedzał innych piechurów :-) Sam zamek co prawda bardzo ładny i bardzo malowniczo położony, ale jednak w moim odczuciu, jest tam trochę zbyt tłoczno. No cóż... To jeden z najbardziej rozsławionych czeskich zamków. Nie zabawiłem tam zbyt długo, udając się w stronę Konepruskych Jeskyn, gdzie co prawda nie zamierzałem wchodzić, ale chciałem pstryknąć fotkę owego - wzorowanego na holywoodzkim - napisu. Gdy tam zmierzałem zauważyłem, że kieruję się w stronę frontu burzowego. Co prawda był on nieco dalej, ale i tak dopadł mnie lekki deszczyk. Postanowiłem przeczekać go na przystanku w najbliższej miejscowości. Pech chciał, że akurat wiata była zajęta, przez dwoje górskich piechurów. W mgnieniu oka podjąłem decyzję o dalszej jeździe. Niestety na moje nieszczęście, dosłownie w dwie sekundy później strasznie się rozpadało. Dodatkowo pojawiły się grzmoty. Chciałem jak najszybciej dostać się do kolejnych zabudowań i gnałem z góry niczym wicher. To był naprawdę szaleńczy zjazd. Deszcz lał tak solidnie, że po kilkunastu sekundach byłem przemoczony do cna. Gdy w końcu zauważyłem jakąś wiatę przy skrzyżowaniu zacząłem hamować, lecz mokre klocki, felgi, oraz nadmierna prędkość spowodowały, że zatrzymałem się już na poboczu, lądując przednim kołem w kilkucentymetrowej kałuży. Na szczęście w kilka chwil później, byłem już pod maluśkim zadaszeniem. Deszcz wciąż ostro zacinał, a mi zrobiło się zimno. Po kilku minutach oczekiwania, postanowiłem zjechać do położonej nieco niżej wiaty przystanku. Tam wysuszyłem się nieco, przebrałem i przeczekałem burzę. Trwało to jakąś godzinę, czy półtorej. Po wszystkim, zrobiła się znowu śliczna pogoda. No tak. Jak to w górach :-) Gdy dotarłem do Koneprus okazało się, że wjazd pod jaskinie rowerem jest teoretycznie ( ;-) ) niemożliwy. Bez żalu udałem się więc w stronę Pilzna. Droga była co prawda przyjemna, słoneczna, z kilkoma ładnymi widokami, ale jednak trzeba przyznać, że trochę nużąca.














Aktualnie znajduję się za miejscowością Myto, którą przejechałem bez żadnych opłat ;-) Zbliża się 17:30. Wyruszam. Na dziś w planach nocleg w Pilźnie, a jutro wizyta u przyjaciół od boskiej ambrozji :-)
Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
100.64 km 0.00 km teren
06:15 h 16.10 km/h:
Maks. pr.:47.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 4

Środa, 27 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0



godzina 22:00

W dalszej drodze wciąż towarzyszył mi deszcz. Mimo to od pewnego momentu w ogóle mi to nie przeszkadzało. Złożyło się bardzo dobrze, bo padać przestało, gdy wjechałem do Benesova. Niemniej jednak gnanie niczym wicher po serpentynach w deszczu, było naprawdę fajnym przeżyciem. Trzeba przyznać, że dodało to charakteru tej wyprawie :-)
Benesov, to drugie z kolei miasto (a raczej miejsce nieopodal tej miejscowości), które mogę polecić. Zameczek jest bardzo ładnie położony. Dodatkowo ja - prowadzony nawigacją - jechałem bardzo fajną asfaltową ścieżką w lesie. Tamże udało mi się wystraszyć kolejną sarnę :-) Gdy dotarłem na miejsce, słońce momentami zaczęło przypiekać. W sumie, to chyba jednak wolę, gdy jest nieco chłodniej :-) I weź tu takiemu dogódź ;-) Poszwędałem się jakiś czas po zamku i okolicach, a następnie skierowałem się do głównego tego dnia celu, czyli Pragi. Już na pierwszych metrach zza miedzy wyskoczyła mi przestraszona kuropatwa. Przeleciała na drugą stronę drogi z takim trzepotem, że aż zgubiła jedno pióro, które spadło na środek jezdni.








W kierunku Pragi jechało mi się dobrze. Musiałem pokonać kilka podjazdów, z czego pierwszy z nich był najfajniejszy. Droga była bowiem położona pośród pięknego lasu. Chyba można pozazdrościć Czechom pięknych miejsc... A może po prostu powinienem był wybrać się na urlop w Polskę? :-) Dotarcie na szczyt nie oznaczało końca podjazdów. Dodatkowo z praktycznie bezchmurnego nieba, spadały malutkie krople deszczu, co akurat wcale mi nie przeszkadzało, bo nieco schładzało organizm. Zacząłem też odczuwać głód, ale postanowiłem, że zatrzymam się w pierwszej miejscowości w dolinie. Niezłe było moje zdziwienie, gdy na przestrzeni 10, czy 15 kilometrów, nie napotkałem przy drodze ani jednej potraviny! Wszystko: od okien, gwoździ, śrubokrętów, nawet po salon BWM, a potravin nie ma! Czy ci ludzie w ogóle coś jedzą? :-)
Do Pragi wjechałem, nie wiedząc nawet kiedy dokładnie. To znaczy nie zauważyłem znaku informującego o tym fakcie. Wciąż byłem na etapie poszukiwań sklepu spożywczego, który znalazłem na końcu rozkopanej w trzy diabły drogi, na którą skierowała mnie nawigacja. Byłbym zapomniał! Na trasie do Pragi znalazłem jedną potravinę, ale azjatycki sprzedawca miał tylko owoce, warzywa i wino :-) No w sumie, to też potraviny... ;-) Niemniej jednak drugi praski Azjata miał już to, czego chciałem :-) (a mleka i tak kupić zapomniałem ;-) ). Po posileniu się, ruszyłem w miasto :-)
Zrobiło ono na mnie dobre wrażenie. Na tyle dobre, że w samej Pradze zabawiłem dość długo. Co prawda nie było Pragi nocą i noclegu jak to miałem w zamyśle (jakoś męczą mnie te tłumy), ale i tak wyjechałem stamtąd już po godzinie dwudziestej. Antkowi w kość dała się wszechobecna kostka brukowa. Na mnie natomiast wrażenie zrobiły Hradczany. Godne polecenia. Chyba wejdzie też do wyprawowego zwyczaju, zatrzymywanie mnie przez mundurowych. Tym razem był to wojskowy strażnik, kilkaset metrów przed wejściem na zamek. Wszędzie czepiają się rowerzystów ;-) Nad Balatonem nie mogłem jechać drogą, tu nie mogłem jechać na rowerze :-) Potulnie prowadziłem więc Antka. A co tam! Należy się Czechom szacunek! Przejście przez strzeżoną przez dwóch strażników bramę z wywieszonymi flagami czeskimi, także należało do ceremoniału zwiedzania grodu Czechów.
Gdy obszedłem całość, postanowiłem wyjechać już z Pragi. Kolejny cel zrealizowany. Teraz Karlstejn. Praga żegnała mnie deszczem. Można by nawet rzec, że zostałem wyproszony, bo owa deszczowa chmura, zawisła jedynie nad stolicą Czech. Trzeba przyznać, że nieco zbyt długo zabalowałem w tym miejscu i poszukiwanie noclegu, zakończyło się chwilę po zmierzchu. Wyszło chyba jednak dobrze. Zdaje się, że znalazłem dobrą miejscówkę. Jeśli nie będzie padać, to być może rano namiot będzie całkiem suchy.
Jest 22:35. Powoli zbieram się do snu...

PODSUMOWANIE:
DST: 100,64 km AVS: 16,0 km/h TM: 6:14:45 MXS: 47,3 km/h










Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 4

Środa, 27 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0

godzina 11:15

Wczoraj mogłem śmiało jechać jeszcze z godzinę. W nocy się rozpadało i z minimalnymi - praktycznie żadnymi - przerwami, padało aż do rana. Dlatego też zebrałem się dopiero o 10, aby wyruszyć po pół godzinie pakowania manatków. Nie ujechałem wiele, gdyż praktycznie od razu zaczęło padać. Pocieszeniem były natomiast widoki: jechałem w bardzo ładnym lesie, z którego rozpościerały się przednie widoki na okolicę. Poranek też nie był zresztą zły. Mimo, że aura nieciekawa, to jednak wzgórza na których się znajdowałem, były bardzo urokliwe, z racji unoszącej się poranno-deszczowej mgiełki. Dodatkowo mojemu odjazdowi stamtąd, towarzyszył dźwięk jakiegoś jastrzębia, czy innego ptactwa łownego (tu trzeba by się znać, żeby stwierdzić co to dokładnie było ;-) ). Ów dźwięk pojawił się znowu kilkukrotnie, gdy zjeżdżałem z leśnego wzgórza. Praktycznie w tym samym czasie odwróciłem głowę w przeciwną stronę, ab ku swojemu zaskoczeniu ujrzeć skaczące w zbożu dwie młode sarny. Wyglądało to tak, jakby w tym zbożu pływały :-) Co do saren, to wczoraj natknąłem się na zagrodę pełną tych zwierząt. Znajdowały się tam także kozy, które też wyglądały, jakby były nie udomowione.



Po kilku kilometrach dzisiejszej jazdy, złapała mnie niezła mżawka. Dodatkowo jezdnia była już na tyle mokra, że wzbijana przez opony woda, chlapała na buty i mnie po twarzy tak, że momentami musiałem jechać z przymrużonymi oczami. Aktualnie siedzę na przystanku, popijając kawę. Cały czas pada. Mam nadzieję, że mimo to zrealizuję dziś kolejny cel, czyli wizytę w Pradze. Przed wyruszeniem w dalszą drogę, muszę jeszcze zmienić przemoczone skarpetki.
Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
109.54 km 0.00 km teren
06:20 h 17.30 km/h:
Maks. pr.:45.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 3

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0






godzina 20

Deszcz nie opuścił mnie do końca dnia. Co jakiś czas kropiło. Był to pretekst do tego, aby zatrzymywać się co jakiś czas na przystanku i odsapnąć.
Kutna Hora zrobiła na mnie większe wrażenie, niż Jicin. Tą miejscowość śmiało mogę polecić zwiedzającym Czechy. Jest ona bardzo malowniczo położona, a do tego po prostu ładna i bogata w architektoniczne perełki. Nawet fakt, iż mapka turystyczna na jednym z większych placów przy głównej drodze była niedokładna, a jeden ze znaków w centrum wprowadzał w błąd (kierował w stronę wprost przeciwną, niż w tą, gdzie znajdował się kościół św. Barbary), nie jest według mnie powodem, aby dawać jakikolwiek minus temu miejscu. Nie sposób nie wspomnieć też o kaplicy czaszek - miejscu wprost osobliwym :-)








Po objeździe Kutnej Hory, udałem się w drogę do Benesova. Co prawda nie planowałem dojechać tam dziś, ale mimo to droga jakoś mi się dłużyła. Dzień zakończyłem fajnym, długim i ostrym zjazdem i dla równowagi podobnym podjazdem, na szczycie którego postanowiłem się rozbić. Byłem nieco na widoku, ale co tam. Zobaczymy jak będzie... ;-)

PODSUMOWANIE:
DST: 109,54 km AVS: 17,2 km/h TM: 6:20:17 MXS: 45,9 km/h


Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 3

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0

godzina 11:50

Chciał, nie chciał, wylądowałem w miejscowości Dlouhopolsko, wykręcając tym samym zaje... fajnego rogala. Na trasie znów spadło na mnie kilka kropel, ale padać zaczęło dopiero w dwie minuty po tym, jak zatrzymałem się na przystanku. Od biedy można by jechać w takim deszczyku, bo to ledwie maluśki kapuśniaczek. Ja jednak chciałbym nieco odsapnąć po wcześniejszej wtopie. Mimo wszystko mam też jednak nadzieję, że nie będzie padać zbyt długo. I chyba właśnie będę ruszał... ;-)
Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 3

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0

godzina 10:05

Nie wspomniałem nawet słowem, że wczoraj na kolację zerwałem sobie całą kieszeń mirabelek, rosnących tuż przy drodze. To tak, jakby dziecinne lata wróciły :-)
Miejscówka na namiot, okazała się być naprawdę fajna :-) Nad ranem co prawda kilka razy pokropiło, ale gdy się zwijałem, tylko podłoga namiotu była mokra w jednym miejscu. Zebrałem się tuż po ósmej i na pierwszych kilometrach spadło na mnie kilka kropel deszczu, ale dzień zapowiadał się raczej pogodny :-)
Podczas jednego z postojów, przeznaczonego na sprawdzenie mapy (ech ta nawigacja...), zaczepiła mnie jakaś Czeszka. Tak, tak, pogoda w sam raz do jazdy :-) Po chwili wydała ostrzeżenie, że mnie nie rozjedzie, po czym stojąc na jednym pedale, sturlała się na drugą stronę drogi, znikając po chwili między domkami.
Dziś czuję się o niebo lepiej :-) Chyba jednak wczoraj potrzebowałem po prostu odpoczynku. Aktualnie siedzę przed sklepem w jakieś miejscowości. Jestem po zakupach i śniadaniu. Od samego początku wyprawy dziwi mnie, że mimo teoretycznie lepszych sakw, jakoś nie mogę się popakować. Co prawda wszystko się mieści bez problemu, ale jakoś tego strasznie dużo. Rok temu chyba wyglądało to lepiej...
Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
116.83 km 0.00 km teren
06:58 h 16.77 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 2

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0



godzina 21:35

No i stało się. Pierwszy dzień wyprawy, zakończony noclegiem na dziko. Prawdę powiedziawszy, to nawet nie wiem gdzie dokładnie jestem :-) Mam nadzieję, że tej mojej nawigacji się odwidzi i ja zacznę widzieć dokąd zmierzam :-)
Na jutro w planach wizyta w Kutnej Horze, gdzie podejmę decyzję, odnośnie dalszego przebiegu trasy. Pogoda dziś była wyśmienita :-) Mam nadzieję, że właśnie taka utrzyma się przez cały mój pobyt u naszych Sąsiadów :-)

PODSUMOWANIE:
DST: 116,83 km AVS: 16,7 km/h TM: 6:57:55 MXS: 48,9 km/h

Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 2

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0

godzina 19:20

No i jestem w Jicinie. Plan dnia wykonany mimo, że miałem pewne problemy z zebraniem się rano. Ostatecznie wyjechałem o godzinie 10. Wyjazd z Kudowy sam sobie skomplikowałem, chcąc ominąć główną arterię. Niemniej jednak nie straciłem dużo czasu. Byłem też świadkiem, jak pies dopadł kota. Było bardzo ostro. Zaraz za granicą padła mi nawigacja. Nie wiedzieć czemu nie chciała czytać tego kawałka mapy, na którym się aktualnie znajdowałem. Skutkowało to tym, że co chwilę musiałem zatrzymywać się i spoglądać na mapę. Co prawda do Opocna i Jaromera dotarłem bez większych problemów, ale już dojazd do Jicina, był pod tym względem nieco gorszy. W ciągu dnia zacząłem także odczuwać, nieco nie wyjeżdżone siodełko. Co prawda jest to problem praktycznie niezauważalny, ale później może być już gorzej. Przez połowę dnia męczyłem się także na podjazdach. Najprawdopodobniej zrezygnuję z wytyczonej wcześniej trasy i nieco ją skrócę. Plan przejeżdżania 100 km dziennie przez dwa tygodnie, jest jednak trochę zbyt śmiały.








Jeszcze słów kilka o Jicinie. Rynek jest co prawda ładny, ale jednak nie tego się spodziewałem. Mam nadzieję, że Czechy nieco bardziej otworzą się przede mną, gdy wjadę bardziej wgłąb tego kraju.
P. S. A ile Authorów dziś widziałem! Doprawdy co niemiara :-) Jakiś totalny wysyp :-) W Jaromerze był nawet bliźniak Antka :-) Oczywiście nie tak fajny ;-)



Kategoria WYPRAWY