Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
47.92 km 0.00 km teren
02:30 h 19.17 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Już tuż tuż :-)

Niedziela, 23 lutego 2014 · dodano: 23.02.2014 | Komentarze 0

W związku z sobotą zaplanowaną na wyjazd do Katowic, wiedziałem już od kilku dni, że ten dzień, a może nawet i weekend (zapowiadano deszcze) będę miał wyłączony. Na całe szczęście prognozy uległy zmianie, a i moja druga lepsza połówka - jak to ma w zwyczaju - podeszła do mojego rowerowego planu na zielono :-) Trasę miałem ustawić sobie jeszcze w sobotę wieczorem, ale ostatecznie wymęczony całym dniem nie dałem rady :-) Nie był to oczywiście problem, bo w niedzielny poranek szybko uwinąłem się ze wszystkim i o dziesiątej trzydzieści byłem już przed klatką :-) Wcześniej musiałem jeszcze dopompować Antkowe kółka, gdyż podczas ponad dwumiesięcznej absencji, lekko dały o sobie znać fabryczne wciąż dętki :-)



Dzień zapowiadał się bardzo dobrze :-) Ogólnie (jeśli wierzyć TVN'owi ;-) ) w całym kraju prócz Podkarpacia, ładnie świeciło słońce :-) Z osiedla wyjechałem ochoczo wiedząc, że plany jak na ostatni czas mam ambitne i trochę chodziło mi po głowie, czy wyrobię się w czasie. Azotowy skrót pokonałem bardzo szybko i będąc już na asfalcie, mogłem sprawnie pokonywać dystans :-) Wiadukt pokonywałem z ciufcią nad głową :-) Pierwszym utrudnieniem na trasie, był gruntowy odcinek do Kanału Kędzierzyńskiego, który był bardzo mocno ubłocony. Okazało się też, że ktoś pomalował most na żółto :-)



Dalej również nie było lepiej, choć droga tak jak się spodziewałem, najmocniej ubłocona była do zjazdu na Kanion Kolorado :-) Później jednak też nie było dużo lepiej, tempo jazdy spadło, ale było to ciekawe odświeżenie doświadczeń :-) Zatrzymałem się przy przydrożnym bunkrze, a kawałek później zerknąłem jeszcze w prawo, wiedząc że będzie tam inny, przewrócony bunkier. Postanowiłem też nie zatrzymywać się zbyt często, ponieważ chciałem wyrobić się w czasie.



Wkrótce uradowany jazdą dojechałem do leśnej kapliczki. Oczywiście zatrzymałem się, wsłuchując po chwili w stukot dzięcioła :-) Był gdzieś blisko :-) Dało się również zauważyć oznaki przebytej błotnej trasy :-) Wokoło panowała cisza, spokój, a słońce pięknie świeciło, co dawało kopa do dalszej jazdy :-)



Niebawem wyjechałem na asfalt, od razu zwiększając tempo przejazdu. Po drodze minąłem w pewnym odstępie czasowym dwóch kolarzy, ale jacyś tacy niemrawi byli ;-) W Starej Kuźni postanowiłem nie zjeżdżać do leśniczówki, kierując się prosto wskazaniami nawigacji. Gdy zjechałem w boczną drogę przy, począłem wypatrywać możliwości uchwycenia aparatem wieży obserwacyjnej, ale do rzeczywistości ostro doprowadziły mnie psy z dwóch mijanych przeze mnie posesji. Dobrze, że ogrodzenie było... Gdy ujechałem niewielki kawałek drogi, ku mojej radości moim oczom ukazała się dwupiętrowa ambonka myśliwska, którą odkryliśmy jeszcze z Aneczką na jednym z najlepszych wspólnych rowerowych wypadów :-) Zszedłem z roweru mając aparat w ręku, aż wtem ponownie rozległ się dźwięk stukającego o korę drzewa dzięcioła :-) Niestety cwaniak był z niego, bo zmiana trybu aparatu na wideo skutecznie odwiodła go od dalszej pracy :-) Szkoda, bo było go słychać kilka razy lepiej, niż tego poprzedniego :-)



Pomknąłem dalej, dostrzegając za zakrętem dwoje dorosłych z taką samą ilością towarzyszących im dzieci. Rozległy się wzajemne pozdrowienia, po czym pokonałem krótki i łagodny podjazd, wjeżdżając w bardzo ładny odcinek lasu i przypominając sobie jedną z wycieczek, która również poprzedzała wiosenny okres :-) Fakt faktem dzisiejszy dzień mocno akcentował rychłe nadejście wiosny! :-)



Niebawem dotarłem do fajnego miejsca porośniętego brzózkami. Oczywiście zatrzymałem się tam, ale dopiero gdy ruszyłem stamtąd wydałem z siebie głośne "wow" :-) Nie zatrzymywałem się już (trzeba wspomnieć Aneczce o odpowiednim pokrowcu na aparat), ale musicie mi wierzyć, że było pięknie biało! :-)



Dojeżdżałem już do Rudzińca. Kolejna wizyta była kolejnym kroczkiem ku temu, aby uznać te tereny za przyjazne i ładne przyrodniczo. Poza tym dopiero od pewnego czasu zacząłem odkrywać tutejsze atrakcje. I tak dojechałem do pierwszego punktu, czyli kościoła pw. św. Michała Archanioła. Na szczęście tym razem udało mi się uwiecznić go na zdjęciach :-)



Po kilku minutach pomknąłem dalej w kierunku pałacu, ale nieoczekiwanie natknąłem się na kolejną atrakcję, a mianowicie grobowiec gdzie według informacji umieszczonej nieopodal, spoczywać miał ród ostatnich właścicieli Rudzińca. Dojrzałem też fajną małą hubę drzewną, a przy okazji do zdjęcia załapała się jeszcze inna - większa i wyższa ;-) Odjeżdżając stamtąd, dostrzegłem też cień motylka odbijający się na asfalcie tuż przy Antku :-)



Jazda przebiegała sprawnie i w bardzo dobrej atmosferze :-) Do pałacu dojechałem bardzo szybko nie wyjeżdżoną ulicą, a stamtąd po chwili skierowałem się do Stawu Cegielnia położonego nieopodal. Ponownie zostałem zaangażowany do zwiększonej produkcji adrenaliny w momencie, gdy zza ogrodzenia głośno zaczęły szczekać na mnie dwa psy :-) Zatrzymałem się kilkanaście metrów dalej, a moim oczom - oprócz zbiornika wodnego i kaczek na drugim brzegu - ukazał się lecący na wysokości czubków drzew ptak. Czy to był bocian? Starałem mu się przyjrzeć, ale świecące słońce mocno utrudniały ocenę sytuacji. Na szczęście ptak nadleciał ponownie i wtedy byłem już praktycznie pewien, że to inny przedstawiciel ptasiego gatunku :-) 



Jechałem dalej :-) Zerkając w stronę pól i znajomego mi lasu, oraz coraz bardziej przekonując się o ciekawych walorach tych okolic :-) Pożałowałem nawet, że nie cyknąłem zdjęcia z numerem telefonu oferty sprzedaży domu ;-) ("Tak blisko drogi? Nieee..." - pomyślałem wtedy ;-) ) Jakby tego było mało, gdy kładłem się w prawy zakręt, dosłyszałem szmer dobiegający z tej samej strony. Pierwsze wrażenie, to zdziwienie, a dopiero później myśl, że ktoś tu hoduje daniele! :-) Dalej były stawy, oraz... szczekające gdzieś ostro w oddali psy :-) A na pewno szczekały na mnie ;-)



Na głównej znów przycisnąłem troszkę bardziej, a przy skrzyżowaniu na Pławniowice pozdrowiłem kolarza nadjeżdżającego z tamtego kierunku - tym razem z wzajemnością :-) Ot, rowerowa rodzina powinna trzymać się razem! Puściłem się z góry i o mały włos nie przegapiłem zjazdu, jaki zasygnalizował mi ślad w nawigacji :-) Mógłbym tego żałować, bo i tutaj było sympatycznie :-) Poza tym, gdy po krótkim postoju ruszyłem w dalszą drogę, napotkałem koguta z trzema kurami, a po drugiej stronie - w pewnym oddaleniu od drogi - kolorowe ule :-) Od razu pomyślało mi się o stryju i o tym, że mógłbym tu mieszkać!



Wracając na główną minąłem budynek leśnictwa i począłem jazdę w kierunku zbliżającym mnie już do domu. W lesie minąłem ciekawą przydrożną doniczkę, której jednak nie sfotografowałem i dosyć sprawnie - mimo wiatru - dojechałem do Niezdrowic. Tam ponownie z rowerowej zadumy wyrwały mnie dwa psiaki, które dobiegły z wrzaskiem do ogrodzenia, postawionego bardzo blisko drogi. Nie wystraszyłem się zbytnio, ale sytuacja w inny przypadku była na pewno potencjalnie niebezpieczna. Ciekawe kiedy zmieni się nastawienie i podejście naszego społeczeństwa... Gdy minąłem miejscowość, przypomniało mi się o gruntowym skrócie i korzystając z niego dotrulałem się sprawnie do drogi prowadzącej do Sławięcic. Tu nie działo się nic ciekawego oprócz tego, że zastanawiałem się przez bardzo krótką chwilkę, czy nie wstąpić do sklepu. Dojrzałem też siedzibę Towarzystwa Przyjaciół Sławięcic. Ot ciekawostka! :-)
Po zmianie kierunku zaczęło mi się jechać trochę ciężej. Odczuwałem już skutki wiatru, oraz przebytych kilometrów. Wtem z leśnej drogi po prawej, wyjechał dynamicznie pojazd na kształt ruraka! To znaczy był to kompletny wóz, ogołocony z przodu maski, reflektorów i całej przedniej atrapy! Po kompletnym tyle poznałem, że była to stara Fiesta :-) Oklejony naklejkami pojazd oddalił się w przeciwnym kierunku na tyle szybko, że całe spotkanie trwało ledwie chwilę :-) 
Zjeżdżając w kierunku lasu zarządziłem sobie postój. Minąłem jakiegoś biegacza (oj chwali się!) i odsapnąłem na moment. Zrobiło się minimalnie szaro, gdyż słońce schowało się za chmurą. Dalsza jazda nie była też już tak świeża, ale do domu miałem już na tyle blisko, że wcale się tym nie przejmowałem :-) W oddali widać było ładnie oświetloną Górę św. Anny :-) Gdy wjechałem między drzewa, odzyskałem energię :-) Postanowiłem też nie wracać do Azot tą samą drogą, a skręcić wcześniej na czerwony szlak. Decyzja okazała bardzo słuszna, bo było tu zdecydowanie mniej błota. W zasadzie nie było go wcale :-) Za mostem znów jednak ponownie ubrudziłem koła, a ponadto minąłem całkiem oryginalny próg zwalniający ;-)



Dalsza droga przebiegła również w dobrej atmosferze, choć wiadomo - było to już bicie dystansu powrotnego :-) Azotowy skrót przemknąłem w miarę szybko i w zasadzie wyjazd mogłem uznać za zakończony :-) Gdy zszedłem z Antka, do jego rury górnej podleciała pszczoła :-) Tak, to już wyraźny sygnał, że idą zmiany... :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.