Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
99.48 km 0.00 km teren
04:24 h 22.61 km/h:
Maks. pr.:78.12 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szosowe pożegnanie sezonu 2017

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 24.12.2017 | Komentarze 0

Skąd taki tytuł? Z braku czasu, innych spraw na głowie, braku pogody... Przyznać trzeba, że na szocie ostatnio nie jeździłem zbyt dużo. Ostatni raz chyba w czerwcu! Dzisiejszą trasę chciałem zrobić już na sam koniec sierpnia. Według prognoz był wtedy ostatni tak gorący dzień lata, ale mnie ciążyły inne sprawy, a na moje nieszczęście tym razem prognozy się sprawdziły... Kolejny dzień i następne po nim były już dużo chłodniejsze, deszczowe i szare. Mnie jednak ta trasa chodziła po głowie od czasu pierwszej wizyty na tej drodze. Już wtedy miałem postanowione, że w tym roku na pewno się tu jeszcze pojawię! Od kilku dni czułem już wręcz żal, że ten plan nie dojdzie do skutku, tak jak tego bardzo chciałem. Dzisiejsza sobota również obfitowała w mnóstwo rzeczy do zrobienia i jeszcze wczoraj wieczorem obstawiałem, że z tego wyjazdu nic nie będzie. Gdy jednak obudziłem się rano nie przeszkadzała mi nawet teoretycznie późna pora poranka. Szybko zjadłem i wyszykowałem się do wyjścia! Wiedziałem, że gdy odpuszczę ten przejazd, będę chodził rozżalony przez następne miesiące. Inne plany odeszły w dal a nawet fakt, że wstałem dopiero o ósmej spowodował, że wstrzeliłem się w podjazdy i zjazdy w najlepszym momencie dnia :-)



Finalnie postanowiłem podjechać do Głuchołaz, zostawiając Prudnik za sobą. Trasa skróciła się o ponad trzydzieści kilometrów i uciąłem też przez to bardzo miły dla oka etap powrotny, ale nie wiedziałem jak wyrobię się z czasem i kiedy temperatura dnia zacznie spadać. Poza tym tak dawno nie jeździłem szosą, że nie byłem pewien czy nie zaliczę gleby przez SPD ;-) Miejscówkę postojową miałem już upatrzoną, dzięki poprzedniej - i póki co jedynej - wizycie w tym mieście :-) Gdy już się rozpakowałem na miejscu, począłem szykować się do wyjazdu. Moment zakładania szosowych butów szybko porównałem z zakładaniem rękawic przez boksera. Po długiej przerwie... Z wewnętrznym namaszczeniem. Czułem podniosłość chwili, ale prawda jest taka, że już w Kędzierzynie jechałem lekko wzruszony. Trwało to dosłownie kilka sekund ale wiedziałem, że poniekąd wracam po swoje...
Wreszcie ruszyłem. Początek był całkiem OK - widać tego naprawdę się nie zapomina ;-) Oczywiście po trzech skrzyżowaniach się zamotałem i musiałem nawracać, ale generalnie było bardzo w porządku :-) Nie czułem się natomiast w pełni sprawny fizycznie i wydolnościowo. Szybko dopadł mnie ból kolan, a wiejący z przeciwka mocny przeciwny wiatr wcale nie ułatwiał sprawy. Momentami jechało się nieciekawie, ale i tak uśmiechałem się pod nosem, mijając po drodze obiekty na których poprzednio wypoczywałem, wymęczony jazdą. Dziś pokonanie pewnego dystansu zajęło mi piętnaście minut, wtedy chyba około godzinę :-) Jechałem miarowo, czyli tak jak zwykle gdy na trasie pojawiała się stała przeszkoda w postaci wiatru i dość szybko dotarłem do pierwszego długiego podjazdu :-) Okolica była piękna i były też również motory ;-) Miałem wrażenie, że było ich mniej niż ostatnio, co było dość prawdopodobne biorąc pod uwagę mniej pewną pogodę. Niestety jeden z nich był tak głośny, że w momencie gdy mnie wyprzedzał, spowodował wręcz ból lewego ucha, który odpuścił dopiero na szczycie! Gdy już tam byłem ubrałem termoaktywną koszulkę i puściłem się przed siebie! :-) Było super, choć ku swojemu zdziwieniu nie pokonałem MXS wyjazdu, który z wartością około sześćdziesięciu pięciu kilometrów wybiłem na wylocie z Głuchołaz. Na dole nie czekałem zbyt długo ze wspinaczką w kierunku powrotnym :-) O dziwo szło mi całkiem dobrze, choć czułem czasem przyczepy mięśni. Brak treningu i ogólnego porozciągania zrobiły swoje. Dodatkowo miałem trochę pecha na nawrotach, bo praktycznie na każdym zakręcie miałem jakiegoś towarzysza w postaci motoru, lub samochodu i skutecznie uniemożliwiało obranie optymalnej linii przejazdu. To jednak nie był problem! :-) Śmigałem na rowerku i to się liczyło! Wkrótce ponownie byłem na przełęczy, a że taka górska trasa pozwalała poduczyć się trochę techniki, to powrotny zjazd poszedł mi już dużo lepiej i udało mi się wyeliminować problem w postaci zbyt mocnego dohamowywania w zakrętach :-) Mało tego! Przebiłem MXS i to jak! Wykręciłem swoją życiówkę! Jeszcze nigdy nie zasuwałem tak na rowerze! :-) Ciekawe co na to powie Aneczka ;-) Niesiony entuzjazmem drogę do Jesenik pokonałem w try migi!
W Jesenikach jak zwykle to ostatnio w Czechach bywało, trafiłem na objazd... :-) Na chwilę się zatrzymałem, aby w końcu zdjąć ciepłą koszulkę założoną na zjazd i znów ruszyłem przed siebie :-) Już od jakiegoś czasu czułem, że organizm wszedł na obroty. Może nie takie jak kiedyś, bo naprawdę bardzo wyraźnie brakowało mi mocy, ale jednak jechałem lepiej ;-) W związku z tym pozwalałem sobie na małe dociskanie aż tu nagle poczułem lekkie skurcze w lewej łydce! Nie trwały długo, ale przecież nie miałem takiego problemu nigdy wcześniej! Brak regularności i dość wymagająca trasa po tak długiej przerwie zrobiły jednak swoje. Dolegliwość ustąpiła tak szybko jak się pojawiła, więc mogłem znów śmigać tym bardziej, że przełęcz miałem już za sobą! W pewnym momencie postawiłem sobie za cel doścignięcie samochodu na polskich katowickich "blachach" i o mały włos nie skończyłoby się to dla mnie wpadnięciem na pole, gdy na dłuższą chwilę zapatrzyłem się na licznik zamiast na drogę! :-) Chwilowo poczułem uderzenie adrenaliny ;-) Odpuściłem jednak tylko na chwilę, dając sobie odsapnąć i ponownie zacząłem deptać :-) Do tego doszło zdecydowanie pewniejsze pokonywanie zakrętów :-) Dzisiejsze szybkie zjazdy zrobiły swoje :-) Ostatnie kilometry przed Głuchołazami znów zdecydowanie podkręcałem :-)
Po około godzinie jazdy byłem z powrotem w Kędzierzynie :-) Na osiedlu minąłem swoją kochaną rodzinkę, wracającą z placu zabaw :-) Kasia na nowej hulajnodze, a Karol na rowerku. Obydwoje prezentowali się świetnie! Nieśpiesznie podążyliśmy do domu. Odwiesiłem rower z poczuciem tego, że udało mi się bardzo dobrze zakończyć szosowy sezon. Nie ma się co oszukiwać. Licha pogoda, świadomość innych celów i związany z tym brak czasu raczej nie pozwolą mi porządnie szosowo porowerować. Może ten stan będzie motywacją by ciężej pracować i przełamać życiowy impas? W łazience powąchałem rowerową koszulkę, mocno zaciągając się jej zapachem. Będzie mi tego brakowało...
_
Pisząc wpis zerkałem na lewo, gdzie na horyzoncie rysował się wyraźny kontur Biskupiej Kopy, otulony różową, słoneczną poświatą... :-) Będę to miło wspominał :-)

Miły akcent na starcie :-)


Lotniczy przerywnik :-)


Początkowy etap pierwszego podjazdu :-)


Widoczki na trasie :-)


Szczytuję! ;-)


Tu gdzie się doturlałem, tu się zatrzymałem ;-)


Powrót na podjazdy! :-)


Okolice były naprawdę przyjemne!


Pokonując podjazd ponownie miałem już praktycznie pewność! Większość z tych motocyklistów robiła przejazdy w tą i z powrotem nie jeden raz ;-)


Ponownie na szczycie! :-)


Ten chmurzasty język bardzo szybko wynurzał się z chmury-matki! Faktem jest, że przez cały dzień mocno wiało!


Na nowym etapie nieznanej jeszcze drogi za Jesionikiem :-)


Ponownie widoczki :-) Chciałbym móc jeździć tędy częściej... :-)


Krótki postój na zdjęcie :-)


Całe szczęście nie napadli na mnie Indianie ;-)


Biskupia Kopa widoczna na granicy czesko-polskiej :-)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.