Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
257.26 km 0.00 km teren
10:12 h 25.22 km/h:
Maks. pr.:64.27 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Drugi dzień zapierdzielanki :-)

Niedziela, 9 września 2018 · dodano: 10.12.2018 | Komentarze 0

Kilka dni temu uświadomiłem sobie, że nie byłem w tym roku na swoich ulubionych serpentynkach w Czechach, aż tu nagle przypomniałem sobie, że przecież już od jakiegoś czasu miałem tam wytyczoną trasę, która czekała na dobry moment do startu! Dziwnym trafem postanowiłem ją wykorzystać w połączeniu z "prawie czterysetką" zupełnie też zapominając, że przecież będzie ona biegła przez owe serpentynki! Przypomniałem sobie o tym podczas wczorajszej jazdy i mocno się z tego powodu ucieszyłem! :-) Decyzję o ewentualnym starcie pozostawiłem sobie jednak na dzisiejszy poranek. Wszystko zależało od tego, w jakim stanie obudzę się po tak wymagającej trasie. Prawdę powiedziawszy, to w sobotni wieczór wcale nie miałem na nią ochoty ;-)
Poranek nie był wcale najgorszy ;-) Oczy w kolorach patriotycznych - biało czerwone - czyli było lepiej ;-) Nóżki fit i nawet plecy nasmarowane przed snem przez Aneczkę zupełnie nie doskwierały :-) No to startujemy na serpentynki! :-)



Trasę rysowałem już dość dawno temu i nie pamiętałem jej dokładnego przebiegu. Wyprowadziłem się przez to niepotrzebnie na obwodnicę bo okazało się, że dojazd do krajowej "czterdziestki" wytyczyłem sobie wioskami. Postanowiłem zatem zawrócić w kierunku Koźla - rondo w Reńskiej Wsi było co prawda rowerowo przejezdne, ale wracając się nie musiałbym kręcić nadmiernie po bocznych drogach. W trasie była to już zupełnie inna jazda niż wczoraj :-) Widać było to od razu po prędkości podróżnej :-) Wiatr nie przeszkadzał, było cieplej i ładnie świeciło słońce. Zabrałem ze sobą nowe okulary i przeźroczyste szkła (wschód i zachód będę miał za plecami) i od razu jechało się bardziej komfortowo :-) Byłem co prawda jeszcze "wczorajszy", ale mimo tego nie odczuwałem braku świeżości w nogach i kolejne miejscowości mijały mi raczej szybciej, niż wolniej :-) Na wlocie do Głogówka zwolniłem przed trzema samochodami stojącymi na remontowych światłach. Zacząłem je mijać z prawej strony. W międzyczasie zapaliło się zielone światło, dwa pierwsze samochody zaczęły ruszać, aż tu nagle z ostatniego otworzyły się drzwi pasażera po mojej stronie! Wysiadła z niego młoda niewiasta, a ułamek sekundy później z przedniego fotela pasażera, prawdopodobnie jej matka. Żadna z nich zupełnie nie zauważyła mojej obecności! Całe szczęście, że byłem daleko i kontrolowałem sytuację. Dojechałem do nich spokojnie i udzieliłem kulturalnej "porady", choć mowa była tylko o braku przejścia w tym miejscu. O drzwiach już nie wspominałem... Zapominając szybko o sprawie nabrałem prędkości i za ostatnim skrzyżowaniem przed rondem wstałem z siodełka i energicznie zacząłem deptać na pedały. Rower zareagował od razu! Dosłownie dopadłem do ronda, które przemknąłem jak na moje warunki ekstremalnie szybko i zupełnie bez żadnych obaw o wywrotkę, czy coś podobnego! Ludzie idący chodnikiem widzieli mnie dosłownie przez moment! To było piękne! :-) Rozpędzając się w dół, zostałem wyprzedzony przez samochód. Tak łatwo się nie dam! Ogień i bez cienia wątpliwości cudownie i przy dużej prędkości pokonałem zakręty na wylocie z miasta! Świetny początek dnia ;-) Na przystanku w Laskowicach zrobiłem sobie wymianę odzieży i praktycznie byłem już w Prudniku, gdzie oprócz objazdu zamkniętego mostu, napotkałem również zamkniętą główną ulicę :-) Momentalnie podjechałem do funkcjonariuszy i zapytałem o drogę, uzyskując szybką poradę i bonusowe ostrzeżenie, abym uważał na kocie łby :-) Faktycznie telepotało, ale dzień był tak piękny, a perspektywy trasy tak miłe, że w zupełności mi to nie przeszkadzało :-) Ba! Nie martwiłem się również tym, że pokluczyłem trochę bardziej, niż to było konieczne ;-) W Głuchołazach podjechałem sobie na stację benzynową, oglądając przy okazji grupki motocyklistów i ceny produktów na stacyjnianych półkach, wyższe ze trzydzieści procent od sklepowych. Nie wiem co bardziej przyciągnęło moją uwagę choć biorąc pod uwagę fakt, że fanem motorów raczej nie jestem, to wniosek nasuwa się sam... ;-)
Za Głuchołazami czekał mnie nudniejszy etap trasy, a przynajmniej tak go sobie przedstawiałem. Już kilka razy tędy jechałem, a poza tym to co najlepsze dzisiejszego dnia, było już tak blisko, że taka zwykła jazda po zwykłej drodze i to jeszcze prostej, to jakoś tak nie bardzo mnie ciekawiła... ;-) Mijałem miejscowość za miejscowością, mijały mnie motory i z tyłu i z przodu, na horyzoncie już widać było co trzeba, a podjazdu jak nie było, tak nie było? ;-) Troszkę mi się to dłużyło ;-) W końcu przystanąłem bardzo sprytnie na przystanku i wtedy okazało się, że jestem już w Beli pod Pradziadem, a to przecież już tutaj! ;-) Przystanek okazał się sprytny, bo było to ostatnie takie miejsce przed podjazdem. Mogłem więc przysiąść, spokojnie zjeść, odsapnąć :-) Mimo postoju od samego początku czułem się na podjeździe nieco zmęczony. Wczorajszy dzień, a także dzisiejsze kilometry musiały odcisnąć swoje piętno. Nie było jednak najgorzej :-) Przystawałem co prawda kilka razy, ale sam szczyt osiągnąłem całkiem szybko, momentami nawet dokręcając na nawrotach :-) Fajnie było znów się tu znaleźć :-) Przygotowałem się na zjazd pod kątem odzieżowym, uzupełniłem wodę w bidonie i już gnałem w dół! Praktycznie od samego szczytu jechał za mną samochód, lecz nie był w stanie mnie wyprzedzić. Jeśli nawet trochę doszedł mnie na prostej, to nie miał szans na nawrotach, które ja pokonywałem już coraz pewniej i trochę szybciej, niż wtedy gdy zaczynałem przygodę z szosą. Jeszcze muszę poprawić technikę, ale "czucie" mam już dużo lepsze, podobnie jak i pewność siebie :-) Finalnie po zakończeniu zjazdu ów samochód był daleko za mną :-) Niestety był też jeden negatywny aspekt, a mianowicie na jednej z prostych jeden z motocyklistów wyprzedził mnie w dość agresywny sposób. Wystraszyłem się i zjechałem do prawej na tyle gwałtownie, że na ułamek sekundy wprowadziłem tył roweru w niewielkie drgania, które oczywiście szybko opanowałem. Wśród stada owiec zawsze może trafić się jedna czarna. Żeby było śmieszniej, wjeżdżając tu wspominałem przez chwilę kulturę motocyklistów, którą było widać gdy jechałem tędy po raz pierwszy. Nic to, trzeba jechać dalej, bo dzień piękny! :-)
Za Koutami już na płaskim jeszcze fajnie dokręcałem i rozpędziłem się na tyle mocno, że w Loucnej musiałem się zatrzymać, aby ustalić którędy powinienem jechać :-) Nie ma to jak jazda z nawigacją ;-) Ostatecznie zjechałem z głównej drogi i może miałem na tej bocznej jakieś tam wyboje i przejazdy kolejowe, ale za to było też spokojniej :-) Za Rapotinem ponownie czekały mnie podjazdy i tutaj już wyraźniej brakowało mi świeżości. Na ostatnim etapie już wyglądałem przełęczy, a tu co chwilę jeszcze jakaś hopka wyskakiwała... ;-) Zaczęły mnie też już męczyć wszechobecne motory. Dziś mijały mnie nie tylko na serpentynach wysoko w górach, ale w zasadzie na całej trasie od rana. Mimo tych "niedogodności" w głowie miałem myśl, że Morawy to jednak są bardzo urocze... :-) W Bruntalu zatrzymałem się na wciągnięcie jedzonka i nogawek i po odsapnięciu ruszyłem w dalszą drogę :-) Ostatni duży podjazd miałem już za sobą i faktycznie gdy wyjechałem z miasta, warunki zaczęły mi sprzyjać. Tempo mocno wzrosło i dystans gdzieś uciekał :-) Zdążyłem tylko przez chwilkę popatrzeć na małego jelonka, stojącego w niewielkiej odległości od drogi, nie wykazującego raczej większych obaw o swoje istnienie :-) W Krnovie nawet się nie zatrzymywałem, choć miałem zamiar ubrać tam kurtkę i cyknąć zdjęcie charakterystycznemu ratuszowi. Uciekałem w kierunku granicy i już witałem się z gąską, aż tu... światła! Na szczęście zielone, ale znów trzeba było radykalnie zwolnić :-) Faktycznie przypomniałem sobie od razu, że tu przecież też remontują drogę. Za zakazem wjazdu postanowiłem zaryzykować, ale tym razem mi się to nie opłaciło - nie było możliwości przejazdu, czy choćby przejścia bokiem i musiałem się wrócić, na objeździe tracąc czas, tempo, a zyskując wertepy, przełomy i gruchotanie roweru. Szkoda gadać. Wracając na główną od razu sobie to obiłem, trzymając dobre tempo. W Głubczycach nie widzieli mnie długo ;-) Zatrzymałem się dopiero za Grobnikami, a wcześniej na wylocie z tej wioski policzyłem sobie, że kwalifikację do MRDP mam już zdobytą :-) Wjeżdżając tam na krótki podjazd, zauważyłem po swojej lewej tym razem dorosłego osobnika gatunku jeleniego ;-) Stał wysoko na polu, na tle łuny zachodzącego słońca. Epicko ;-) Tymczasem na poboczu nagle zrobiło się ciemno :-) Ubrałem kurtkę i dalej z ochotą zacząłem rwać asfalt :-) To był dobry etap. Nie czułem żadnych dolegliwości, a świadomość tego jak jestem już blisko, pchała mnie jeszcze mocniej do przodu :-) Podobnie jak i wczoraj, pomogła też znajomość trasy - mimo pojedynczych uskoków, nie musiałem martwić się o nawierzchnię drogi. Pawłowiczki były dla mnie pewną niewidzialną granicą. Będąc tam, mogłem czuć się już jak u siebie. Ruch samochodowy - mimo, że i tak był niewielki - zupełnie już zamarł. Całą szerokość pasa miałem dla siebie. Ja, rower i ciemność. No może niezupełnie, bo widziałem już Ankę, nie wspominając o łunach światła z miejscowości położonych na widnokręgu ;-) Wkrótce nastała zupełna jasność - ze świateł ulicznych latarni ;-)

Ponownie na trasie :-)


Nowe zakamarki Prudnika :-) Faktycznie kocie łby ;-)


A wczoraj było tu tak ciemno... :-)


Pradziad na horyzoncie :-)


Przystanek w Beli pod Pradziadem ;-)


Pniemy się w górę :-)



Już na szczycie :-)



O to ustrojstwo (czyt. salonka ;-) ) mijało mnie na podjeździe :-) Ciekawy egzemplarz :-)




A ten jegomość mijał mnie gdzieś na trasie ;-)


Tutaj również ciekawy okaz :-) W okolicy były jeszcze Porsche-gorsche ;-)




I zaś pod górę... ;-) Między Sobotinem, a Starą Viesią ;-)








Przystanek na ogarnięcie odzieży i bagażu :-)


Chodziło mi to po głowie i faktycznie już tu byłem! :-)


Bruntal :-) Jedzenie, gacie i wio w drogę! :-)


Biorąc pod uwagę adnotację pod znakiem, postanowiłem zaryzykować przejazd. Niestety tym razem mi się to nie opłaciło... :-)



Już czas na przytrokowanie lampek.



Pawłowiczki i ostatni (odwiedzony) przystanek na trasie ;-)




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.