Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
108.48 km 0.00 km teren
04:15 h 25.52 km/h:
Maks. pr.:78.56 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Awaryjnie po Czechach :-)

Niedziela, 25 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Na dziś miałem ułożoną bardzo fajną trasę :-) Miałem zamiar dojechać autkiem do Czech, a następnie udać się na Pradziada, kolejno objechać go od południa i przelecieć przez moje serpentynki. Później jeszcze Rejviz i Biskupia Kopa :-) Wychodziło sto osiemdziesiąt kilometrów i Ania kręciła nosem na tą trasę. Trochę racji miała, bo przecież w tym roku praktycznie nie jeździłem. Ja jednak chciałem spróbować i trzymałem się swojego aż do czasu, gdy późnym wieczorem zerknąłem jeszcze na pogodę... No i szlag plany trafił, bo w zasadzie wszędzie gdzie miałem śmigać po czeskiej stronie, zapowiadany był deszcz i burze. Tak oto przesiedziałem do pierwszej w nocy na planowaniu alternatywy, ale i ona spaliła na panewce. Czas spędzony przy mapie zaowocował co prawda wyborem Jury Krakowsko-Częstochowskiej, bo przecież wybieram się tam już od wielu lat, a ostatnio jakby o tym zapomniałem, ale i tak przy szczegółowym planowaniu trasy wychodziło na to, że asfaltów jest tam niewielka ilość, a i praktycznie wszystkie główne atrakcje są oddalone od szosowych nitek. Ostatecznie już wymęczony postanowiłem pójść spać, a niedzielę przeznaczyć na inne zajęcia. Nie dawało mi to jednak spokoju aż do momentu, gdy zmorzył mnie sen.
O poranku byłem już trochę pogodzony z losem. Może faktycznie przyda mi się trochę czasu na zaległości? Miałem jednak jakiś wewnętrzny żal, bo to przecież ostatni pełny weekend wakacji, bo w całym południowym pasie Polski piękna pogoda miała być. No bo przecież rower i kilometry! Na domiar złego, a może w tym przypadku dobrego - gdy spojrzałem na pogodę, była już dużo lepsza niż ta, którą pokazywano wczoraj. A niech to! Zaczęło mi być szkoda utraconej możliwości kręcenia po fajnych okolicach...! Nie mogłem się na to zgodzić! Trasę wyrysowałem w try migi i co prawda była już godzina jedenasta, ale nie zamierzałem odpuszczać :-)



Do Prudnika dojechałem wyraźnie przed godziną dwunastą :-) Szybkie zakupy i przepakowywanie się na trasę :-) Nagle dojrzałem uchwyt na lampkę, zamontowany na szosowej sztycy... Czyli to jest to, co nie dawało mi spokoju! Przecież nie może być tak, że jestem w stu procentach przygotowany do wyjazdu! Co to, to nie! ;-) Śrubokręta w aucie nie miałem, do sklepu iść nie chciałem, bo choć było to całkiem prawdopodobne, że owe narzedzie bym tam nabył, to jednak ponowne stanie w kolejce skutecznie mnie od tego pomysłu odwiodło. Po wielu próbach odkręcenia śruby kluczami i wszystkim innym co miałem pod ręką - czyli przede wszystkim kluczami ;-) - dojrzałem jakiegoś chłopaka, który podjechał zatankować na pobliską stację. Ruszyłem z kopyta i widać byłem mocno zdeterminowany, bo chłopak przekopał dla mnie cały samochód i to mimo tego, że przerwałem mu prowadzoną rozmowę telefoniczną :-) Skądinąd może zapobiegłem tragedii, bo rzecz działa się przecież na stacji benzynowej ;-) Niestety upragnionego narzędzia w zakamarkach samochodu nie odnalazł i wróciłem do roweru z kwitkiem. Straciłem kilka długich chwil, więc aby nie przedłużać zdecydowałem się pojechać z uchwytem w nadziei, że torba nie ucierpi w znacznym stopniu. Gdy już miałem ją zakładać, zza pleców usłyszałem donośne "A płaski może być???" No jasne, że może! :-) Byłem uratowany! :-)
Na sam początek wrypałem się w brukowaną uliczkę :-) Tą samą w którą kiedyś skierowali mnie na objazd, gdy w Prudniku rozgrywał się jakiś rowerowy wyścig :-) Podzcas planowania trasy zupełnie o tym zapomniałem (zresztą ten przejazd to był incydent i tak bardzo dawno temu...), ale wcale mi to przecież nie przeszkadzało :-) Bardzo szybko wydostałem się z miasta i od tego momentu zacząłem wręcz tryskać radością! :-) Ja wiem, że to nie Alpy, że to nie Bahamy, czy inne "słynne" turystycznie miejsce, ale i tak jest tu przepięknie! Swoją radością postanowiłem podzielić się z jakąś babcią, która jechała również na rowerze i którą właśnie wyprzedzałem ;-) Jechało się świetnie choć muszę przyznać, że czułem balast pod siodełkiem ;-) Samych napojów miałem spory zapas... :-) Mimo tego jazda była czystą przyjemnością! :-)
Za Zlatymi Horami odbiłem na nieznany mi odcinek i choć było to ledwie dziesięć kilometrów to zdawało mi się, że spędziłem tam więcej czasu :-) Chyba wszystko przez to, że mijałem nieznane mi otoczenie :-) Muszę przyznać, że trochę dziwnie jechało się na takim pograniczu :-) Zwykle takie tereny wyglądają tak, jakby nie miały gospodarza i tu było podobnie :-) Za Mikulovicami wjechałem już na niegdyś stały wyjazdowy etap, ale nawet nie wiem, czy się z tego cieszyłem, czy nie :-) Ogólnie czuję już, że potrzebne mi są zupełnie nowe trasy, zupełnie inne okolice. Z drugiej strony w obrębie Pradziada chętnie zawsze pojeżdżę i jeśli kiedyś zdarzy się, że będę musiał zmienić miejsce zamieszkania, to właśnie tego chyba będzie mi brakować najbardziej. Tych wspomnień z roweru, charakterystycznej Góry św. Anny, czy czeskich wojaży. Tymczasem znacznie poprawiłem tempo jazdy :-) Asfalt prawie uciekał mi spod kół ;-) Na przystanku zrobiłem sobie przystanek przed podjazdem na Rejviz - podjadłem i uzupełniłem wodę w jednym z bidonów. Sam podjazd poszedł mi o dziwo bardzo dobrze! Ja sam zupełnie się tego nie spodziewałem - tym bardziej po takiej przerwie! Jechałem miarowo i sprawnie pokonywałem dystans :-) Nie wiem - może to perspektywa nagrody tak mnie motywowała ;-) Faktem jest, że Rejviz i tutejszy zjazd bardzo polubiłem i jest w mojej ścisłej czołówce :-) Tym razem było podobnie :-) Co prawda przypałętał mi się jakiś jeden samochód, ale go poganiałem i finalnie nie wpłynął na mój przejazd :-) Tylko na jednej serpentynce musiałem zwolnić, ale krzyknąłem na niego i chyba usłyszał, bo nieco mocniej dodał gazu i później już nie miałem z nim problemu mimo, że jechaliśmy w bezpośredniej odległości od siebie i na skrzyżowanie w Dolni Udoli wjechaliśmy w podobnym czasie :-) Ogólnie czułem się na tym odcinku jak ryba w wodzie! Kombinację otwartych zakrętów lewa-prawa pokonałem po całej szerokości jezdni i było to dla mnie kolejnym radosnym wydarzeniem :-)
Za skrzyżowaniem ponownie zacząłem piąć się lekko w górę. Dodatkowo asfalt był wyraźnie gorszej jakości i o tym planując trasę też zapomniałem :-) Dawno mnie tu nie było... No ale asfalt przecież nie miał znaczenia! Dało się spokojnie jechać tym bardziej, że jechałem w górę nie w dół, a poza tym dużo ważniejsza była sama trasa i maksymalnie dużo ciekawych punktów na niej :-) Aktualnie pokonywany podjazd był chyba już trudniejszy, a przynajmniej ja go tak odczułem. Gorsza nawierzchnia, czy przejechane już kilometry robiły swoje. Chyba dobrze się stało, że nie pojechałem na trasę zakładaną w pierwszym wariancie. Raczej na pewno bym się na niej męczył. W końcu dotarłem na przełęcz, gdzie pachniało mlekiem, a na zboczu pasły się krowy :-) Dobrze kojarzyło mi się to miejsce i byłem zadowolony z tego, że mogłem i dziś się tu znaleźć :-) Nagle po mojej prawej stronie usłyszałem jakby grzmot. Z upływem czasu faktycznie niebo jakby zaszło jeszcze bardziej, a wilgoć która doskwierała od samego początku wyjazdu, zaczęła być jeszcze bardziej odczuwalna. Tymczasem zjechałem do Hermanovic, skąd rozpocząłem kolejną wspinaczkę :-) O dziwo i tu poszło mi zadziwiająco dobrze! Kojarzyłem ten podjazd z przeszłości i to, że mi się dłużył, ale być może byłem już wtedy wymęczony po trasie ;-) Wypłaszczenie osiągnąłem naprawdę szybko i chwilę potem zaczęła się zabawa :-) Ot dla ciekawości zerknąłem na licznik i sprawdziłem dotychczasowy MXS. Był z szóstką z przodu więc nie było najgorzej, ale oto byłem w miejscu, które przecież cały czas kojarzy mi się z prędkością... i z wybojami niestety ;-) Chyba jednak coś musieli tu porobić od ostatniego czasu, lub mnie przestało to po prostu przeszkadzać, bo korba zaczęła latać jak oszalała! Samochody nie miały ze mną szans! ;-) Rwałem asfalt! Jeden z kierujących miał problem aby mnie wyprzedzić i trwało to dość długą chwilę, a krótko przed Zlatymi Horami zrobił to inny. Dostałem się między dwa samochody, ale czułem się tam wyśmienicie! Dosłownie jak na torze! A układ ulicy sprzyjał takiej jeździe! Było cudnie! :-)
Na uliczce prowadzącej na Biskupią Kopę przystanąłem na posiłek. Byłem w adrenalinie i świetnie się z tym czułem! :-) Sam podjazd na Biskupią Kopę był już bardziej standardowy ;-) Chyba już zjeździłem tą drogę ;-) Zacząłem jednak baczniej obserwować pogodę - w głębi Czech wzmagały się chmury. Dla mnie nie stanowiło to już problemu. Za przełęczą znów włączyłem ostatni bieg i trzymałem go jeszcze długo na wypłaszczeniu, przejeżdżając przez kolejne miejscowości :-) Powoli żegnałem się z górami, trasą, Czechami... Jadąc już w kierunku Prudnika obejrzałem się kilka razy za siebie i było mi wręcz trochę żal, że to już koniec...

Ruszamy! :-) Za Prudnikiem dojrzałem pierwsze góry i chmury ;-) Miałem nadzieję na to, że więcej ich dziś nie będzie ;-)

Pięknie! Pięknie jest! :-) (2 ujecia z drogi)

Daniele w Pokrzywnicy :-) (?spr ślad - zjeżdzałeś, jaka miejscowos)

"Techniczny" postój ;-)

Biskupia Kopa na horyzoncie :-)

Chwilę wcześniej chciałem zatrzymać się na zdjęcie, ale tego nie zrobiłem a szkoda, bo miałbym szansę na to, aby uchwycić jak motocyklista wyprzedza mnie i kolumnę pojazdów jadąc na jednym kole ;-) (zdj drogi)

Biskupia Kopa widziana z okolic granicy polsko-czeskiej :-)

Wjeżdżamy do Czech! :-) To tu jest rdzeń dzisiejszego wyjazdu :-) Nie jeden rdzeń! :-)

Na trasie! :-)

Po starym przystanku nie zostało śladu... :-)

Widoczek z trasy na Rejviz :-) (+ daj drogę)

Jest pięknie! :-) (las po prawej)

Rejviz na wylocie! :-)

Po wycince drzew widoczność znacznie się poprawiła - był stąd świetny widok na Biskupią Kopę. Tylko drzew szkoda...

/;-)/- flaga tyskie

Pniemy się ponownie w górę :-)

Już na przełęczy :-) To miejsce przywołuje u mnie przyjemnie skojarzenia :-)

Nagle, jakby grzmot! Czy na pewno, czy to co innego?

Mimo zasianej niepewności jeszcze przystanąłem na zdjęcie ;-)

Widok z trasy na Zlate Hory :-) (+droga)

Krótki postój przed podjazdem na Biskupią Kopę :-) (rower + krowy?)

Robi się coraz ciemniej...

Wspinamy się! :-)

I tutaj nie ma już drzew... Miejscowość położona u podnóża dawała obraz sytuacji jak wysoko byliśmy i jak szybko tą wysokość wytracimy :-) Jak zawsze należało mieć respekt i zachować uwagę.

Pożegnanie z górami... Szkoda, że to już koniec. Ale cieszyłem się bardzo, że mam do kogo wracać... :-) (2 ujęcia)

zdjęc z autem nie dawaj



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.