Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
91.41 km 0.00 km teren
04:10 h 21.94 km/h:
Maks. pr.:42.30 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Tak. Jestem świrem.

Sobota, 18 lutego 2012 · dodano: 18.02.2012 | Komentarze 0

Dziś obudziłem się dosyć wcześnie i o siódmej byłem już na nogach. Co prawda później wróciłem jeszcze do wyrka, ale nie mogłem już zasnąć. Korciło mnie :-) Gdy wstałem po jakieś godzinie, zacząłem pracować z mapą nad możliwymi opcjami wyjazdu. W głowie miałem cały czas wczorajszą myśl o wyjeździe do Opola. Wybór padł na to miasto dlatego, że jest mi ono znane, późniejsze połączenie kolejowe, byłoby korzystne, a ponadto w razie jakieś wpadki, miałbym tam niejedną miejscówkę. Poza tym bardzo chciałem pojechać jakiś większy dystans, aby nadrobić trochę kilometrów w tym miesiącu. Mimo to targały mną wątpliwości. Temperatura była dodatnia (+5), więc było jasne, że na drogach będzie bardzo mokro. Poza tym tak długi dystans zimą, też jest już pewnym wyzwaniem. Przez jakieś pół godziny trawiłem to w sobie, aż w pewnej chwili po prostu zacząłem się przebierać. Zawsze mogłem przecież improwizować :-)



Do obwodnicy dojechałem skrótem, na którym musiałem trochę podprowadzić rower. Śnieg znowu zbyt przeszkadzał w jeździe więc uznałem, że nie będę się męczyć :-) Niestety nie mogłem przedostać się na drugą stronę tak jak zamierzałem, ponieważ nieopodal stały chłopaki z drogówki ;-) Wyszło więc na to, że całkiem przypadkowo nadszarpnięto moje już i tak niepewne zapatrywania na obrany cel wyjazdu :-) Niemniej jednak nie narzekałem wcale i szybko nawróciłem sobie na rondzie. Trochę przeszkadzała woda, którą już na tym etapie zmoczyłem sobie tyłek, nie potrafiąc pohamować się w rozpędzaniu roweru :-) Zastanawiałem się też, czy powinienem jechać obwodnicą do samego końca, czy też skierować się w stronę Koźla. Ostatecznie pomknąłem prosto przed siebie. Tuż przed mostem na Odrze, zauważyłem na polach po lewej trzy biegnące sarny :-) Na moście widać było przez moment Promenadę... Z zadumy wyrwało mnie pędzące BMW. Zniknęło mi z oczu w mgnieniu oka. Sto pięćdziesiąt? Niebawem dotarłem do końca obwodnicy, a następnie do Większyc, skąd skręciłem w kierunku Prudnika. W Pokrzywnicy natknąłem się na bardzo ciekawy obiekt: na poboczu stał traktor z przyczepą, na końcu której przewieszono szyld z napisem "Uwaga niedźwiedź". Z umieszczonych na naczepie głośników, wydobywała się wiejska muzyka rozrywkowa, a na dachu oprócz dwóch niemieckich flag (czyżby wpływy Mniejszości Niemieckiej?), kręciły się dwie pomarańczowe lampy. Zatrzymałem się na moment, a gdy minąłem ów pojazd zauważyłem, że na naczepie szmaty przykrywały jakieś przedmioty, a jedyną nieosłoniętą rzeczą, był bęben basowy :-) Na grillu ciągnika przyczepiona była też maskotka misia :-) Zaintrygowało mnie to, ale po krótkim czasie znów skupiłem się na tym, aby na bieżąco oceniać szanse realizacji dzisiejszego zamysłu. Wcześniejszy wiaterek ustał i jechałem sobie całkiem swobodnie, choć pedałowało się z wyczuwalnym oporem. Coś mi mówi, że już najwyższy czas wymienić support, może piasty... Tymczasem zagłębiłem się w jazdę, docierając do lasu na skraju którego usłyszałem śpiew ptaków. Uśmiechnąłem się... :-) Już niedługo :-)
Dalsza trasa również przebiegała spokojnie, choć - co oczywiste - musiałem momentami zmagać się z nadmiarem wody na nawierzchni drogi. Muszę przyznać, że na odcinku do Głogówka, wody było najwięcej. Za Walcami usłyszałem, że dzwoni mi telefon, więc zatrzymałem się aby odebrać. Zrobiłem to, ale nie doszło do żadnej rozmowy. W zamian za to, otrzymałem dwa puste SMSy od Ani. No tak :-) Wszystko jasne :-) Poza tym doszedł też inny problem, czyli niezidentyfikowane dźwięki podczas pedałowania. Od razu wykluczyłem napęd i koła, choć przyznam się, że w pierwszej sekundzie nawet się przestraszyłem, że będę musiał wzywać assistance ;-) Przyczyna wydawała się być błaha, więc kontynuowałem podróż, obserwując zachowanie siodełka :-) W Rozkochowie zatrzymałem się ponownie na krótki odpoczynek, a przy okazji rzuciło mi się w oczy to, że nawigacja wymaga wymiany baterii :-) Zauważyłem też, że sakwa podsiodłowa jest bardzo mokra. Również pokrowiec na aparat był w podobnym stanie. Nie przejąłem się tym jednak zbytnio - mój kompakt przeżył już niejedną rowerową wycieczkę :-) Gdy ruszyłem ponownie, skoncentrowałem się przez chwilę na jakieś części roweru i o mały włos nie wpadłem do głębokiego rowu! Adrenalina skoczyła :-) W sekundę później na pewno nie miałbym szans, aby wybronić się na śniegu, położonym na mokrym i grząskim podłożu. Na szczęście dystans, który pozostał mi do Głogówka, pokonałem już beż żadnych nadmiernych emocji :-) Na przedmieściach wykonałem następny krótki postój, a po dwóch kolejnych skrzyżowaniach, znów odezwała się Ania z którą tym razem zamieniłem kilka zdań, nie zdradzając oczywiście swojego położenia :-) Ponadto słońce zaczęło mocniej świecić i przez krótką chwilę czułem nawet jego promyki na plecach :-) Gdy zjechałem z głównej za miastem, znalazłem się w nieco odmiennym otoczeniu. To tutaj - między polami - po raz pierwszy zauważyłem pozytywny uśmiech na twarzy jednego z kierowców :-) Przeszło mi też przez myśl, aby wpleść tą trasę wiosną w drodze do Mosznej, łącząc ją z ciekawym i alternatywnym dojazdem z Koźla do Głogówka :-) Może nawet wybralibyśmy się w tą trasę z ludźmi z pracy, jak ostatnio? To byłby chyba fajny pomysł, aby dojechali sobie do Głogówka pociągiem: następnie kilka kilometrów na głównej i po bólu :-) Trasa do Mosznej jest bardzo spokojna, a wyjazd można będzie ukończyć w Opolu, jadąc rowerowym szlakiem :-) Zobaczymy jak będzie :-)





Wody było jakby nieco mniej, choć oczywiście zdarzały się miejsca, gdzie musiałem bardzo zwalniać. Na pewno będę chciał przejechać tą drogą w lepszych warunkach pogodowych :-) Po kilku kilometrach dalszej jazdy, dojechałem do znajomego skrzyżowania w Pisarzowicach. Zauważyłem też, że stojący przy nim na prywatnej posesji duży i stary budynek, ma przytroczoną na elewacji czerwoną tabliczkę. Czyżby był to jakiś zabytek? Może uda się to kiedyś sprawdzić :-) Zatrzymałem się na chwilę, ale już po kilkunastu kolejnych metrach, znów zszedłem z roweru. Po mojej prawej, znajdował się mocno ośnieżony, polny wzgórek. Nadjechał też kolejny pozytywnie zdziwiony kierowca ;-)



Przed ponownym ruszeniem w drogę, pozwoliłem wyminąć się ciągnikowi, którego wyprzedziłem przed Buławą. Stąd droga do Mosznej, była już bardzo krótka :-) Było to dla mnie względnie ważne, gdyż już od kilku ostatnich kilometrów kalkulowałem czas do pociągu i przebyty dystans. Zacząłem też odczuwać niedobory płynów, ale na szczęście już w Kujawach napotkałem otwarty wiejski sklep i życzliwego sprzedawcę :-) Przemknęło mi też przez myśl, aby nie jechać już do zamku w Mosznej, ale po chwili uznałem, że skoro już tu jestem, to pasowałoby jednak zobaczyć, jak wygląda on zimą :-) W sumie, to skrócenie trasy pozwoliłoby mi oszczędzić kilka ładnych kilometrów, ale przecież nie o to w tym chodzi :-)
Na parkingu przed zamkiem stało co najmniej kilka samochodów. Również przechodniów było całkiem sporo :-) Wiedziałem, że nie mam już dużo czasu, więc strzeliłem jedynie kilka fotek i czym prędzej udałem się ponownie na trasę analizując, czy przypadkiem nie udałoby mi się zaoszczędzić trochę, jadąc bocznymi drogami. Nauczony doświadczeniem, wróciłem jednak na główną ;-)



Wyszło mi to chyba na dobre, bo wody na asfalcie było jakby coraz to mniej. Poza tym, minąłem dwóch dyskoboli, którym co prawda nie zrobiłem zdjęcia ale tylko dlatego, że przecież wrócę tu w pełni sezonu :-) Czekał mnie ostatni etap wyjazdu, czyli długa prosta bezpośrednio do Opola na drodze wojewódzkiej 414. Wąskie pasy wody minąłem jedynie na samym początku, więc teoretycznie mogłem cisnąć, ale niestety pojawił się inny problem, a mianowicie coraz częściej wychodziło ze mnie zmęczenie. Na jednym z postojów sięgnąłem po czekoladę schowaną za pazuchą i starałem się jechać jak najbardziej optymalnie. Wychodziło mi to chyba całkiem dobrze, bo to właśnie na tej prostej podciągnąłem sobie średnią :-) Ruch samochodowy był średni, a nawet niewielki, paradoksalnie im bliżej Opola, tym samochodów było mniej :-) Gdy dotarłem do lasu, do moich nozdrzy doszedł jego zapach :-) Pomyślałem sobie, że wiosną musi być tu pięknie - tym bardziej, że było widać gołym okiem, że te drzewka, to prawdziwe oczka w głowie tutejszych leśników. Znów na przykład wypatrzyłem leśny śmietnik. Nie stał on co prawda w samym środku lasu, ale jak widać tamten nie był pojedynczym okazem. Nie wspominam tu już nawet o stolikach i parkingach przy drodze.
Powiat prószkowski przywitał mnie pomnikiem przyrody w postaci Alei Lipowej. To był ciekawy dodatek do dzisiejszej trasy :-) Miarowo i spokojnie pokonywałem kolejne miejscowości, zatrzymując się kilka razy. Zerkałem również na czas i dystans, ale z każdym kilometrem wychodziło mi, że spokojnie wyrobię się na wcześniejszy pociąg :-) W jednej z ostatnich miejscowości przed Opolem, po namyśle zwiększyłem MXS dzisiejszego wyjazdu, postanawiając podpedałować na tej samej górce, na której ustanowiłem najwyższą wartość wyjazdu, jadąc tu po raz pierwszy Antkiem ;-) Powoli cieszyłem się, że uda mi się zakończyć przejazd swobodnie i bez nadmiernego deptania - nie wskazanego przecież w niskich temperaturach. Zrobiło się luzacko :-)
Na przedmieściach Opola, spotkałem grupę przebierańców: pośród "chaplinowatego" policjanta i innych przebierańców, zauważyłem tam również niedźwiedzia! Czyżby jakiś Dzień Niedźwiedzia dzisiaj był? :-) Chłopaki również robili wokół siebie dużo szumu (m. in. leciała muzyka), a mnie od razu pomyślało się, że gdyby nie rower, to nie miałbym okazji tego zobaczyć. Znowu :-) Gdy ich mijałem, jeden z nich odważnie wskazał na moją lampkę, zwracając mi poważnie, ale i z humorem uwagę, że nie jest zapalona. Momentalnie dioda rozświetliła otoczenie, ale i tak za moimi plecami usłyszałem "MANDAAAT!" :-) Uniosłem tylko rękę w podziękowaniu i pomknąłem dalej przed siebie :-) Na skrzyżowaniu pojechałem nieco inaczej niż ostatnio, aby tym razem nie wpakować się w silny ruch samochodowy. Zaliczyłem więc tylko dwa postoje na światłach i kilkadziesiąt metrów drogi rowerowej :-) Na bilet wydałem całą kasę, jaka pozostała mi w sakwie. Nie miałem więc nawet złotówki, którą podarowałem sklepikarzowi w Kujawach, a jeszcze przed odjazdem pociągu chciałem kupić sobie coś do picia :-) Nie był to jednak problem - do Kędzierzyna nie miałem przecież zamiaru jechać rowerem ;-) Gdy wpakowałem się do przedziału, od razu rzuciła mi się w oczy pięciozłotówka, leżąca na siedzisku. Że dopiero teraz! ;-) Pociąg ruszył punktualnie, a ja z racji tego, że mój przedział bagażowy był bardzo spokojny, zacząłem regenerować siły, opierając głowę o Kosinkowe siodełko. Pierwszych pięć przystanków przejechałem nie odrywając się od niego :-)

I jeszcze rozwiązanie zagadki dziwnych dźwięków: czekolada schowana w wewnętrznej kieszeni kurtki :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.