Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
31.74 km 0.00 km teren
01:15 h 25.39 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nieco przypadkowe sprawdzanie Kosi

Czwartek, 7 czerwca 2012 · dodano: 18.12.2012 | Komentarze 0

Na dziś byłem umówiony z Krzyśkiem, dlatego nie poszedłem jeździć zaraz po śniadaniu mimo, że miałem obawy co do tego, czy po południu pogoda będzie równie dobra. W zasadzie to mogłem pójść, ale wtedy miałbym do dyspozycji jedynie około godzinę czasu, a nie chciałem skazywać się na pośpieszną jazdę. Wyszło całkiem fajnie, bo rowerowanie uskuteczniłem po wyjściu Krzyśka, wybierając tym razem Kosię, którą jeszcze raz chciałem zdiagnozować, a po wtóre... poczuć wolność :-)



Tym razem nie zapomniałem ze sobą bidonu i ruszyłem, gdy tylko założyłem rękawiczki na dłonie :-) Już od samego początku miałem wrażenie, że Kosia chodzi lepiej, niż oceniałem to po wizycie w serwisie. Co prawda cały czas z okolic przedniego koła dochodziło jakieś chrobotanie (pewnie hamulec, oby nie tarcza...), ale poza tym było całkiem OK :-) Wiadomo jednak, że będę musiał wziąć się za odświeżenie rowerka, a przede wszystkim napędu. Już samo czyszczenie dużo da. Dzień wciąż był ciepły, przyjemnie słoneczny i zachęcający do jazdy :-) Szybko więc zrezygnowałem z pierwotnej wersji trasy, czyli jedynie przejazdu przez Stare Koźle i powrotu niebieskim szlakiem, na rzecz wizyty w Sławięcicach i powrotu przez Cisową.
Dzień wolny od pracy sprzyjał spacerom i Azotowy skrót był pełen spacerowiczów :-) Mijałem ich szybko, zważając na to, aby nikogo nie potrącić ;-) Przeszkadzało mi to, że muszę zwracać uwagę na szmery w momencie wymijania innych ludzi. Mimo to z drugiej strony, od początku wyjazdu odczuwalna była różnica między Kosią, a Antkiem w możliwości szybkiego rozwinięcia prędkości i widać to było w średniej. Kop jaki miałem do dyspozycji był też czynnikiem, który pozwolił mi szybko pokonać skrót mimo, że różnica w oporach na napędzie była znacznie wyczuwalna i działała na niekorzyść Kosi. Także na asfalcie Kosia podskakiwała znaczniej :-) Przyzwyczajony do wygody pomyślałem sobie, że chyba czas też zmienić i siodełko :-) Niebawem dojechałem do azotowego lasu, w którym postanowiłem trasę do drogi asfaltowej pokonać szlakiem. Taki wybór padł pierwszy raz odkąd zacząłem tędy jeździć. Przede mną roztoczyła się piękna leśna droga i poczułem, że to było to czego mi było trzeba :-) Wolność jest piękna! :-)
Na pierwszym skrzyżowaniu postanowiłem zatrzymać się na chwilę. Oparłem rower, przeszedłem się kawałek zerkając przy okazji w każdą stronę świata :-) Śpiewały ptaki, latał motylek... Rowerowa pasja wlała się w serce... W pewnym momencie na krańcu drogi biegnącej w przeciwnym kierunku, niż ten w który miałem zamiar jechać, dostrzegłem jakiegoś psa, czy coś podobnego. Obserwację utrudniał fakt, iż zwierzę to znajdowało się w znacznej jak na moje oczy odległości, dodatkowo w pełnym słońcu. Po kilku minutach obserwacji i pokonanych kilkunastu metrach okazało się, że była to po prostu pasąca się przy drodze sarna :-) A już myślałem, że to było nie wiadomo co... ;-) Chwilę przed moim odjazdem, leśne dźwięki przeszył hałas przelatującego nisko samolotu pasażerskiego, których od pewnego czasu co niemiara w tych okolicach. Mogłem nawet poznać malowania.








Na drodze asfaltowej biegnącej do głównej, pozwoliłem sobie przez moment pojechać bez trzymanki i ogólnie się rozluźnić. Oczywiście miałem w pamięci wymianę dętki w Pszczole i dlatego zachowałem odrobinę uwagi :-) Niemniej jednak ten odcinek pokonałem trochę oderwany od rzeczywistości i gdyby w krzakach roiło się od jeleni, to pewnie nawet bym ich nie zauważył ;-) Dojrzałem natomiast dwa ogromne kruki, siedzące na polu kilkadziesiąt metrów od drogi i jadący w oddali pociąg, który - o czym byłem raczej przekonany - był tym samym pociągiem, z którym ścigałem się na końcu azotowego skrótu :-) Zmierzając w stronę Sławięcic przycisnąłem sobie, bez większego wysiłku osiągając MXS wyjazdu. Mimo to wyprzedziło mnie dwóch motocyklistów ;-) Jako że nasze maszyny poruszały się prawie z tą samą prędkością, szybko dotarłem do Słąwięcic, wjeżdżając bezpośrednio na dostrzeżony właśnie skrót ;-) Po kilku minutach jazdy byłem już w parku, gdzie moja jazda stała się bardziej swobodna i żywa :-) Musiałem to odpłacić na wylocie, gdy ciężko wturlałem się na malutkie wzniesienie :-) Tutaj jednak opory na napędzie były odczuwalne ze zwielokrotnioną siłą, tym bardziej że zaczęło dodatkowo wiać.
Droga do Miejsca Kłodnickiego przywołała wspomnienie jednego z ostatnich zimowych wyjazdów :-) Poza tym napotkałem rozjechanego liska, z którym studenci weterynarii mogliby mieć niejeden wykład, a dosłownie kilkadziesiąt metrów później ostoję młodego, piskliwego ptactwa :-) Na skraju lasu postanowiłem też zatrzymać się na chwilę koło przydrożnego pomnika. Zrobiłem to aby poniekąd oddać cześć Ani, która sezon rowerowy ma z głowy, a poza tym to na kilka minut przed wizytą przypomniało mi się, jak na naszej pierwszej wspólnej wycieczce, przeskakiwała w tym miejscu przez kałuże :-)




Za Miejscem Kłodnickim jechałem rozglądając się na boki, ciesząc się jakże banalnym, ale od dawna nie widzianym w ten sposób widokiem pól i najbliższej im okolicy :-) Wiatr nie ustał i nie pomogła mi nawet zmiana kierunku w Cisowej. Nie przejmowałem się tym jednak wcale, absorbując swoją uwagę na wyborze dalszej trasy. Do wyboru miałem przejazd przez Lenartowice, lub Kuźniczki. Wybrałem tą drugą opcję, aby przy okazji zahaczyć o tamtejsze działki i jakże fajny dojazd do nich od strony Kanału :-) Gdy już zjechałem z asfaltu, ubłociłem trochę opony i wyboistą drogą, na której czułem już wyraźnie różnicę w porównaniu z Antkiem, dojechałem do wodospadu. Szybko zjechałem w dół, zerkając po chwili na drugi brzeg, gdzie zebrała się grupka starszej młodzieży. Czyżby jakaś ustawka? :-) Po kilkunastu metrach minąłem samotną dziewuchę z rowerem, siedzącą przy brzegu. Dzień naprawdę zachęcał do tego, aby wyjść z murów :-) Drogę przy ogródkach działkowych przejechałem szybko, pod koniec starając się jeszcze troszkę przycisnąć :-) Teraz do wyboru miałem obwodnicę, lub lasek na Żabieńcu. W wyborze decyzji pomógł mi wiatr z którym nie chciało by mi się walczyć na otwartej przestrzeni :-) Jak się później okazało, podjąłem słuszną decyzję: przed wiaduktem wpuściła mnie przed siebie jakże szarmancka kobieta, a za laskiem spotkałem grupę rowerzystów, między których wbiłem się, chcąc pokazać kto tu jest debeściak ;-) Oczywiście szybko zostałem przywołany do porządku - musiałem wycofać się z mostku, gdy tylko na niego wjechałem. Z drugiej strony rowerzysta ciągnął za sobą przyczepkę dziecięcą i to było bardzo pozytywne :-) Co prawda przede mnie weszli nie myślący piesi za którymi musiałem się przewlec, ale ogólnie było bardzo fajnie :-) Na obwodnicy pomyślałem sobie jeszcze, że mogłem tego jegomościa zapytać o to, jak jeździ się z przyczepką, ale w sumie to jeszcze pewnie będzie okazja, aby to wybadać :-) Tuż przed tym jak zjechałem z obwodnicy, w dole zauważyłem parę z dzieckiem - tym razem było ono pasażerem fotelika :-) Ja tymczasem pomknąłem niedawno odkrytym skrótem i po kilku minutach wjechałem ucieszony na osiedle :-) Z Kosią wcale nie jest tak źle :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.