Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
41.99 km 0.00 km teren
01:50 h 22.90 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Z wizytą w raju :-)

Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 26.12.2012 | Komentarze 0

Miałem dziś fajny poranek :-) Pogadaliśmy trochę z Anią na różne tematy, również rowerowe :-) Później wybraliśmy się po kwiatki, a gdy już dostarczyłem je na balkon, nadeszła pora na wyjście na rower :-) Spoglądając jeszcze na spowite chmurami niebo powiedziałem "Chyba z tego padać nie będzie?", uzyskując luźne potwierdzenie od Aneczki. Gdy wyszedłem przed klatkę, spadły na mnie drobne krople deszczu :-)



Nie miałem koncepcji na ten wyjazd i rozważałem dwa kierunki - w stronę Azot, lub kręcenie po okolicach Cisowej, powrót przez Sławięcice i azotowy las. Dosyć szybko wybrałem drugą opcję z zamiarem ciągłej jazdy asfaltem, oraz powrót przez Blachownię, lub lasem. Wciąż podniesiony na duchu wczorajszym przejazdem, nadepnąłem ochoczo na pedały, wprawiając Kośkę w ruch lekko i dynamicznie zarazem :-) Szybko dotarłem do obwodnicy, przejeżdżając wcześniej przez rozkopane skrzyżowanie. Koncepcja była taka, aby dolecieć do ronda, ale gdy mijałem wjazd na działki, instynktownie podjąłem decyzję o zjechaniu na nieutwardzoną drogę :-) Po krótkim czasie byłem już w lesie, szybko przebijając się przez wyboje przy jeziorku :-) Zaczynałem odczuwać, jak powoli zrywam się z hamulca... :-) Gdy odbiłem w kierunku drogi na Cisową oceniłem aurę. Już nie padało, a temperatura zdawała się być w sam raz na wypad :-) Pogoda co prawda wciąż była niepewna ale uznałem, że było jednak dosyć bezpiecznie. Za Kanałem zatrzymałem się jeszcze na moment, aby po chwili zniknąć w zielonej gęstwinie :-) Na postoju przejrzałem przydrożną mapę, szlifując szczegóły przejazdu i de facto nakreślając dzisiejszy cel, odmienny od pierwotnego założenia. Pomyślałem sobie też o pozostawionej w domu na tak długo Aneczce. Niczym pies oglądający się na właściciela wybierałem między nim samym, a smakowitą kiełbaską...
Przejeżdżając przez pierwsze leśne skrzyżowanie, spojrzałem w prawo i w odległości kilkudziesięciu metrów, ujrzałem grupę dwóch czy też trzech ubranych w czarne kombinezony rowerzystów. Moją uwagę szybko jednak odwrócił przelatujący nisko ptak :-) Ogólnie las żył :-) Podobnie jak i ja rowerowo odżywałem :-) Na kolejnym skrzyżowaniu postanowiłem zjechać ze szlaku i minęło nadspodziewanie sporo czasu, zanim wróciłem do odpowiedniego kierunku jazdy :-) W drodze do Łąk Kozielskich spotkałem jeszcze jednego spacerowicza i dwoje rowerzystów na rozstaju szlaków. Ja wybrałem drogę żółtym, ponieważ przy tej wersji trasy mniejszy dystans pokonałem główną drogą, przy której zatrzymałem się jeszcze na dwie minuty, rozważając dalszy kierunek jazdy. Ostatecznie mimo pieskowej niepewności, postanowiłem wjechać na szlak do Lichyni. Na tym odcinku mogłem natknąć się na trzy szczekające pieski, ale tym razem nie było żadnego :-) W zamian za to przy ostatnich zabudowaniach Łąk Kozielskich pasły się kuce. Pozostawiając je za sobą, rozpoczynałem kolejny etap wyjazdu. Już bardzo niewiele dzieliło mnie od pięknych widoków :-) Szybko pokonałem polny trakt, pozytywnie zaskakując się na jego końcu brakiem małego szczekacza i śmiało ruszyłem w kierunku dwóch rezerwatów, które postanowiłem odwiedzić, gdy przeglądałem mapę przy Kanale.




Początek drogi w Lichyniu zawsze wywołuje u mnie pozytywne skojarzenia :-) Za pierwszym razem z Antkiem, byłem totalnie ześwirowany :-) Dziś jednak dużo bardziej doceniałem wolność i samą możliwość pokręcenia korbą :-) Niebawem dotarłem do podjazdu w wąwozie, który tym razem był ciemny z uwagi na aurę dnia i sporą ilość liści wiszących mi nad głową :-) Na wzniesieniu zatrzymałem się, aby zerknąć nieco dłużej na widoczki, odetchnąć pełną piersią i w końcu zauważyć dorodne czereśnie, których niestety nie byłem w stanie skubnąć :-) A miałem ochotę tylko na dwie :-)




Wchodziłem emocjonalnie w ten wyjazd i naprawdę doceniałem to, że bez problemu mogę podziwiać piękno okolicznej przyrody. To co najlepsze dopiero mnie jednak czekało :-) Dojechałem do pierwszego z rezerwatów.
Już na jego początku czekał mnie krótki, choć kamienisty podjazd. Praktycznie z miejsca zatopiłem się w zieleń, przystając przy sposobności. Teren był ciekawy i zachęcał do choćby pobieżnej eksploracji. Nosił ślady historii...






Na końcu rezerwatu napotkałem parę z pieskiem, która zachowała się wobec mnie bardzo kulturalnie. Gdy opuściłem już leśne otoczenie, puściłem się szybciej drogą położoną na granicy lasu i pól. Droga była nieutwardzona i troszeczkę ubrudziłem opony, ale przecież nie przeszkadzało mi to! :-) Było pięknie! Na skrzyżowaniu z utwardzoną polną drogą, zatrzymałem się na widok kilku bel słomy, leżących w bezpośrednim zasięgu :-) Praktycznie z miejsca wskoczyłem na to "wzniesienie" i rozejrzałem się dookoła :-) Gdzie by tu teraz pojechać? :-) Będąc już na stałym lądzie dojrzałem też zająca, który zauważył mnie dopiero po dłuższej chwili, radując mnie możliwością dłuższej obserwacji :-)





Niebawem dojechałem do Czarnocina i korzystając z asfaltowego zjazdu, puściłem się w dół :-) Czułem się, jakbym był w raju! :-) Rozpędzony dojechałem do podjazdu i pokonałem go z dużą dozą radości :-) Chyba się nawet nie zmęczyłem ;-) Na jego szczycie wydostałem się zza drzewnej ściany i mogłem podziwiać dalsze okolice. Cholera! Ale tu ładnie! Zatrzymałem się na chwilę i rozejrzałem dookoła.
Dojeżdżając do zakrętu ujrzałem kierunkowskaz wskazujący drugi rezerwat. Była tam też informacja o znajdującym się na jego terenie pomniku upamiętniającym powstańców śląskich. Pokonując nieco wyboistą polną drogę, dojechałem do lasu i zjechałem w dół, kładąc Kosię na drodze :-)



Trakt prowadzący do tego rezerwatu również był zazieleniony :-) Miałem nadzieję na to, że uda mi się odnaleźć ów pomnik powstańczy, ale ostatecznie mi się to nie udało. Atrakcji jednak nie brakowało! :-) Piękne otoczenie i rowerek mega pozytywnie mnie nastroiły :-) Poza tym natrafiłem na inny pomnik, a później na ukrytą w lesie kapliczkę :-)






Zerkając na nawigację zauważyłem bliską obecność drogi głównej, ale niestety bezpośrednio z okolic kapliczki mogłem udać się tam jedynie po trakcie przeznaczonym dla stóp ludzkich. Postanowiłem więc zawrócić i tak oto znalazłem się na wąskiej i stromej ścieżce, usianej lekko kamieniami, po której - z nieukrywaną przyjemnością - sturlałem się do ulicy :-) Kierując się ponownie na kolejną pętlę w kierunku podjazdu, znów pomyślało mi się, że chyba jestem w raju :-) Nie na darmo te okolice są chwalone również przez innych! Gdy już ponownie wtrulałem się na wzniesienie i minąłem znak prowadzący do rezerwatu, skierowałem się po głównej już w kierunku domu. Czekał mnie zjazd na którym kolejny raz tego dnia wcale się nie hamowałem :-) Tak oto dotarłem do Zalesia, zerkając wcześniej na zegarek. Gdy dotarłem do domu okazało się, że ów piękny raj znajduje się jedynie dwadzieścia minut jazdy rowerem od Kędzierzyna! To jeszcze bardziej mnie zdumiało i przemknęło mi wtedy przez myśl, że chyba powinienem częściej odwiedzać te tereny :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.