Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Dane wyjazdu:
181.29 km
0.00 km teren
09:15 h
19.60 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Szlakiem Parków północnej Lubelszczyzny, dzień 2
Piątek, 13 lipca 2012 · dodano: 08.04.2013 | Komentarze 0
Noc miałem spokojną, choć nad ranem coś strzelało chyba w oddali, wydając dźwięki nieco bardziej głuche, niż odpalona petarda. Poza tym w środku nocy padało, a bliżej brzasku, jakiś zwierzaczek próbował włamać mi się do namiotu ;-) Wstałem bardzo wcześnie, bo już po piątej rano i od razu urzekł mnie pierwszy widok po opuszczeniu namiotu. Nad stawami parowała woda, wstawało słońce, a w pewnym momencie ów widok przyprawił klucz przelatujących kaczek... Zaczynał się wspaniały dzień i już wiedziałem, że będzie taki na pewno...Udałem się po Antka i zacząłem powoli się zbierać, rozkładając na polanie mokry namiot do wyschnięcia. Nie miałem zamiaru stamtąd uciekać. Wysłałem SMS'a z meldunkiem do Ani (podobnie jak uczyniłem to wczorajszego wieczora) i nieśpiesznie przygotowywałem się do załadunku, smarując jeszcze Antkowy łańcuch. Ruszając, gołymi stopami obutymi jedynie w sandały, zebrałem kilka kropel rosy...
Pierwsze obroty korbą na asfalcie, przyjemnie rozpędziły Antka. Był bardzo ładny, rześko-chłodny poranek. Ujechałem niewiele, przystając na pustej drodze pośród lasu. Poranki na takich wyjazdach są cudowne... Świeżość, dookoła jeszcze cisza, nie wiadomo co przyniesie dzień i gdzie będzie się wieczorem... Coś naprawdę pięknego...
Wiedziałem, że w którymś momencie będę musiał odbić w lewo w las, ale miałem z tym pewną trudność, posługując się ogólną mapą i nawigacją na której akurat nie było danego traktu. Nie dziw więc, że przejechałem zjazd :-) Dojechałem do pierwszej, uśpionej wsi i wiedząc, że między Parkiem a moją pozycją jest jeszcze rzeka Tyśmienica, uczyniłem swój ruch dosyć ryzykownym. Tak też się stało. Piaszczysta droga pomiędzy starymi domkami, doprowadziła mnie do ścieżki, którą ostatecznie miałem nadzieję wydostać się ze wsi, ale niestety... :-) Ścieżka kończyła się w jednym ze starych gospodarstw, położonym nieco na tyle. Na moje nieszczęście na podwórzu znajdował się pies o dobrym wzroku, który zapewne obudził wszystkich sąsiadów ;-) Jakby tego było mało, położona na skraju wsi ścieżka była nierówna i miejscami okraszona pokrzywami ;-) Wróciłem do piaszczystej drogi i odbiłem w kierunku asfaltu, dojeżdżając do kolejnych zabudowań, położonych przy głównej drodze. Tu również zatrzymałem się na chwilę, sprawdzając czyją cześć oddaje stojący nieopodal pomnik. Mieszkańcy jeszcze twardo spali...
Słońce już fajnie świeciło :-) Szybko znalazłem się w Ostrowie Lubelskim, napotykając na początku miejscowości jedynie pana spacerującego z małym pieskiem. Dążąc do realizacji planu i wizyty w Poleskim Parku Krajobrazowym, zdecydowałem się z głównej drogi odbić w jego kierunku i chociaż trochę go zahaczyć. Ponownie mijałem ładne domki, drzewa jabłoni rosnące na podwórzach i stare, drewniane ogrodzenia. Magicznie... Na nawrocie przy już otwartym sklepie, wzrokiem odprowadziły mnie dwa psy. Badałem, czy rzucą się w moim kierunku, ale o dziwo okazały się bardzo spokojne. Do czasu! Gdy ujechałem kilkanaście metrów, rzuciły się w moją stronę jak dzika horda! Na szczęście miałem na tyle zapasu i sił w nogach, że szybko dały sobie ze mną spokój :-) Cały mój przejazd zdał się na tyle, że jadąc w powrocie do głównej drogi, po swojej lewej ciąłem poniekąd po granicy Parku, który chciałem odwiedzić :-) Dobre i to ;-) Po około kilometrze jazdy, gdy wróciłem już na główną i pokonałem jedno skrzyżowanie, postanowiłem zatrzymać się na śniadanie. Wybór miejscówki nie był może zbyt udany, bo było to zwykłe zaorane pole z maluśkim zadrzewieniem położone tuż przy drodze, ale za to panowała cisza i nie licząc kota, który przypałętał się po chwili, nikt nie burzył mojego spokoju. Obserwowałem, jak dachy widocznych zabudowań świecą się w jasnym słońcu i myślałem o tym, co przyniesie mi dzień. Wyjeżdżając stamtąd zauważyłem, że po tym jak nieopatrznie wysypałem trochę płatków, jeden z nich przycupnął sobie na worze. Tak oto Chrupek stał się moim niemym towarzyszem ;-)
Pokonując spokojną asfaltową drogę, dotarłem do pierwszych jezior Pojezierza Łęczyńskiego, znajdującego się również na terenie Parku Krajobrazowego o tej samej nazwie. Postój był obowiązkowy! Słońce, oplatające mnie zewsząd jeziora... Było naprawdę ładnie! Lubelszczyzna zaczynała mnie mocno urzekać!
W Maśluchach napotkałem pierwsze bocianie gniazdo i jak się później okaże - w ciągu dnia przestanę liczyć wszystkie napotkane i zamieszkane bocianie osady :-) Niestety w drodze do Krasnego, pędząc na wyboistej drodze nieco w dół, zgubiłem Chrupka, który przez ostatnie kilometry trzymał się nadzwyczaj dobrze! Nawet zrobiło mi się trochę smutno, ale szybko przestałem się tym przejmować :-) Krasne zaskoczyło mnie charakterem, pięknymi widokami i mnogością krasnych działek na sprzedaż :-)
Niebawem byłem na głównej, wyglądając zjazdu w kierunku Poleskiego Parku Narodowego. W Piasecznie napotkałem średnio bezpiecznego kierowcę busa, a na kolejnym skrzyżowaniu ostrzegawczą plakietkę na furtce jednego z domostw, informującą o niebezpiecznym kocie ;-) Jechałem wąskim, równym asfaltem, po raz kolejny pośród ładnych okolic. Gdy minąłem zabudowania jakość nawierzchni minimalnie spadła, ale wciąż było komfortowo. Przede mną zauważyłem jakiegoś rowerzystę, którego wyprzedziłem przed kolejnym skrzyżowaniem. Na rowerze jechała najprawdopodobniej miejscowa kobieta. Obrałem drogę na wprost, wjeżdżając na piaszczysty trakt, którym jechałem już wolniej. Wciąż było komfortowo, ale w kilku miejscach musiałem mocnej się przyłożyć, aby nie zostać wciągniętym przez piasek :-) Było przyjemnie :-) Czułem ten wyjazd całym sobą! :-)
W miejscowości Lejno podczas przeglądania mapy, podjechał do mnie energiczny dziadek, wożący wnuka motorynką. Zaczęliśmy rozmawiać :-) Wpierw tematem była droga, jaką polecił mi obrać. Według niego najlepiej byłoby gdybym skierował się ku Łomnicy, ale ja nie chciałem jechać asfaltem :-) Kolejno temat przeniósł się na kwestie podróżowania z towarzyszką ;-) Pan z łysiną dodawał do swoich wypowiedzi wulgaryzmy, wypowiadane z zadziwiającą prostotą, tak że nasz dialog nabrał wręcz elementu humorystycznego :-) Oczywiście brak jakiegokolwiek zażenowania z jego strony był oczywistością - nawet w obecności malucha siedzącego okrakiem przed jego brzuchem :-) Pożegnaliśmy się w dobrych humorach, a po chwili wspomnienie rozmowy, wywołało u mnie bardzo pozytywny uśmiech :-)
Ponownie zjechałem z asfaltowej drogi, zamieniając ją w piaszczysty trakt i po pewnym czasie dojechałem do celu :-) Zatrzymałem się na skraju Parku, rozglądając się dookoła :-) Emanowałem pozytywną energią, w którą perfekcyjnie wpasowywał się przepiękny dzień :-) Dosłownie po kilkunastu sekundach, zauważyłem zbiegające w dół po pniu dwie wiewiórki, ganiające się niczym bohaterowie jakieś kreskówki! To był świetny widok! Goniły się przez moment po ziemi popiskując przy tym, a następnie wskoczyły na następne drzewo, nie przerywając zabawy nawet na moment! :-) Wkręciłem się i chwyciłem za aparat! :-) Zwierzaczki ochoczo przeskakiwały z gałęzi na gałąź, ale podążyć za nimi obiektywem było naprawdę trudno! Tym bardziej, że wszystko zasłaniały inne gałęzie :-)
W dalszą drogę wyruszyłem z mega pozytywnym nastawieniem! :-) Początkowe, wciąż piaszczyste metry wymagały pracy tym bardziej, że droga nie była najrówniejsza, ale to tylko dodawało jeździe smaczku :-) Rozglądając się na boki, pokonywałem dystans zatrzymując się kilka zakrętów przed ostatnią prostą. Ten postój wyszedł mi na dobre, bo na skraju lasu, przy terenie gospodarczym, zza ogrodzenia rzuciły się w moją stronę trzy psy, które na szczęście zrezygnowały z przedzierania się przez dziurę stalowej siatce, gdyż mocno i szybko zacząłem kręcić nogami :-) Dobrze, że nie miałem już dużej ilości piasku pod kołami! :-) Po niedługim czasie wjechałem do osady o nazwie Zienki. Popegeerowskie osiedle kontrastowało z pięknymi widokami, które mijałem przez ostatnie kilka kilometrów. Szare, typowe dla takich miejsc zabudowania, jakieś grządki obok. I to wszystko. Asfaltową drogą dojechałem do kolejnej granicy Parku, mijając po prawej pole, orane przez ciągnik. Ja ciąłem natomiast wgłąb Poleskiego Parku Narodowego.
W pewnym momencie w oddali ujrzałem ptaka, o sylwetce czapli. Byłem praktycznie pewien, że był to ten ptak, ale nie miałem wiedzy o tym, czy występuje na tym terenie. Wszystko wyjaśniło się, gdy zatrzymałem się w miejscu przeznaczonym dla turystów :-) Postanowiłem też w drodze do Wólki Wytyckiej (według mojej mapy prowadziła tam jedna droga ;-) ), pojechać przynajmniej kawałek trasą historyczną "Obóz Powstańczy". Początkowo było łatwo :-) Bez problemu dojechałem do Dębu Powstańców, ale później zrobiło się jakby trudniej :-) Tym bardziej, że jakoś zgubiły mi się oznaczenia, a droga jakby mocno się zwęziła :-) Przedzierając się krzywą - momentami przeplecioną leżącymi gałęziami i korzeniami - drogą, dojechałem do małej polanki. To było miejsce, gdzie trzeba już było zastanowić się co dalej. Nie chciałem się wracać, natomiast przede mną widać było jedynie przesmyk między krzakami, który nie dawał jednak dużej nadziei na to, że pod drugiej stronie zielonej ściany będzie lepiej. Zebrania myśli nie ułatwiały również komary i inne owady, które stadnie mnie obsiadły!
Decyzja o dalszym przedzieraniu się do przodu, była jakby naturalna. Rower - zwłaszcza na tego typu wyjazdach - zawsze krzesa we mnie ciąg do przodu! Smagany po grzbiecie zwisającą gałęzią, przejechałem przez zieloną bramę, zatapiając się w zieleń, która minimalnie ustąpiła po chwili. Bynajmniej nie oznaczało to, że trasa stała się łatwiejsza! Przejechałem kilkumetrowy odcinek porośnięty kępami trawy i rozglądając się, dojrzałem drogę. Byłaby ona świetnym poligonem dla samochodów terenowych! Co rusz pokonywałem głębokie wyjeżdżone doły, a Antek wykonywał ruchy, niczym statek na wzburzonym morzu. To dziób w dół, to w górę! Falami były wysokie pokrzywy rosnące po bokach, a wszechobecne drzewa i zarośla, stwarzały wrażenie, jakby było się na zupełnym odludziu. Było ostro! Trzeba przyznać, że jechałem tak dosyć długo. Poleski Park Narodowy zapewnił mi niezłą przeprawę, ale cieszyłem się z tego, bo mogłem naprawdę mocno go ugryźć! :-) Mimo to ucieszyłem się, gdy w końcu wyjechałem na otwartą przestrzeń, bo oznaczało to tak uwielbiane przeze mnie łykanie kilometrów :-) Poza tym, w końcu trzeba było ujrzeć słońce i odetchnąć :-) Odcinek był bowiem wymagający :-)
Teraz znajdowałem się na skraju Parku, pomiędzy drzewami, a polami. Począłem pędzić obok lasu, po jakimś czasie wjeżdżając na polną drogę, na której - o dziwo - musiałem przecisnąć się obok zaparkowanego tam Lanosa :-) Minąłem również strachy na wróble, widząc już charakterystyczne dla regionu zabudowania pobliskiej wsi. Odbijając w prawo, wjechałem na asfaltową drogę, gdzie przystanąłem na chwilę, by ponownie odsapnąć :-) Naokoło śpiewały ptaki :-) Czyżby strachy mocno się dziś obijały? ;-) Po krótkim czasie dojrzałem po swojej lewej metalowy krzyż, na ziemnym cokole. Zjechałem z trasy i zatrzymałem się na kilka minut w zadumie.
Nastał czas, aby zatrzymać się na dłuższą chwilę. Dzień był słoneczny i gorący, a ja miałem już trochę kilometrów w nogach i choć nie odczuwałem tego nadmiernie, to organizm domagał się zdecydowanie uzupełnienia płynów. Swojski sklep w Wytycznie był odpowiednio przygotowany do moich potrzeb :-) Na spokojnie uzupełniłem też bidony i czerpiąc wiedzę z mapy, byłem świadom że przede mną odcinek na którym będę raczej tylko przyciskał. Tak też było :-) Korba kręciła się dosyć szybko, a ja sprawnie pokonywałem kolejne metry, obserwując okolicę :-) Gdy dojechałem do drogi na Hańsk, komfort jazdy zwiększył się za sprawą lepszej nawierzchni i praktycznie żadnego ruchu samochodowego. Po jakiś kilkuset metrach zjechałem na boczną drogę. Na skrzyżowaniu stała bardzo ładna kapliczka, jakich de facto wiele na tych terenach. Poczułem, że jestem u siebie. Na terenach, które w sposób decydujący wpływały na moją mentalność. Ruszając, wgłębiałem się w przepiękny las, który dodatkowo był pełen jagód! Widać też było, że wkraczam w strefę, gdzie nie inwestuje się już prawie wcale. Było słonecznie, pięknie, a zarazem jakby surowo. Miałem wrażenie, że tutaj diabeł mówi dobranoc! :-) W pewnym momencie minąłem drzewo, które bardzo wyraźnie kładło się w kierunku drogi, jednocześnie napinając kabel wysokiego napięcia. No nieźle... :-) Spoglądając na kolejne bocianie gniazdo, wyjechałem ze wsi Żdżarka, na terenie której o dziwo napotkałem szyld zapraszający turystów.
Ponownie zagłębiłem się w las, podziwiając jego walory. Ilość pięknych miejsc, jakie dziś miałem okazje podziwiać, wręcz mnie powalała. A to jeszcze nie był koniec dnia. Byłem szalenie ciekaw, co ujrzę w Sobiborze... Tymczasem delikatną równią pochyłą ze zniszczonym asfaltem, zmierzałem w kierunku następnej osady. Świadomość tego gdzie jestem, obudziła we mnie ciekawość, co jest dalej na wschód. Kilometr po kilometrze. Jak żyją ludzie pod drugiej stronie i jeszcze hen dalej?
Luta przywitała mnie kolejnym pomnikiem i poczuciem, że nie sięga tu władza administracyjna i wykonawcza :-) Tu na pewno żyło się zupełnie inaczej! W pewnym momencie obejrzałem się za siebie, widząc jak przed zakrętem który pokonywałem przed kilkoma minutami, przez drogę przechodzi puszczona samopas krowa. Chwilę później - ku mojemu zaskoczeniu - z mojej lewej nadjechała duża ciężarówka z naczepą, przejeżdżając skrzyżowanie na wprost, kierując się na polną drogę, wyrzucając w powietrze tumany kurzu. Doprawdy niecodzienny widok w takim jak to miejscu :-) Słońce prażyło, a ja ujrzałem w oddali dwa psy, grzejące się na drodze prowadzącej do samotnie stojącego domu. Taak... Już wiedziałem, że czeka mnie sprint :-) Ruszyłem, obserwując czworonogi, które żywo zainteresowały się niecodziennie spotykanym pojazdem, objuczonym workami :-) Wykorzystałem swój manewr, a że miałem świeżość w nogach, psiaki dosyć szybko zrezygnowały z pogoni :-) Miałem jednak radochę podczas tej ucieczki :-) Niebawem dotarłem do drogi wojewódzkiej i skręciłem w kierunku Włodawy.
Trasa była dosyć ruchliwa, ale nie przeszkadzało mi to zanadto. Otaczający mnie las był dosłownie przepiękny! Z zamiarem krótkiego postoju zatrzymałem się, gdy skierowałem się już bezpośrednio w stronę Sobiboru. Postój zamienił się z chwilowego w kilkuminutowy za sprawą kolejnej polany pełnej jagód! Ostatni raz tyle jagód widziałem chyba jeszcze w czasach przedszkolnych! Po kilku następnych kilometrach, ciesząc się jazdą po Sobiborskim Parku Krajobrazowym, dotarłem do hitlerowskiego obozu zagłady "Sobibor". To miejsce już dawno istniało w mojej patriotycznej świadomości. Pamiętam, że było jednym z tych, które chciałem odwiedzić. Było owiane pewną dozą mistycyzmu, czego nie doświadcza się już w innych, bardziej rozsławionych i dostępnych obiektach tego typu. Las również robił swoje...
Odjeżdżając stamtąd czułem już, że zbliża się pora karmienia ;-) Na moje nieszczęście naciśnięta klamka w jedynym tutejszym sklepie, nie spowodowała otwarcia drzwi - budynek był zamknięty, o czym oficjalnie dowiedziałem chwilę później, przejeżdżając obok kartki wywieszonej na płocie przez tutejszego włodarza. Cóż było robić :-) Cyknąłem dwie fotki (sklep miał swój charakter) i w prażącym słońcu ruszyłem przed siebie, dumny z przejechanych do tej pory kilometrów :-)
Droga znów średnio nadawała się do komfortowej jazdy :-) Infrastruktura, to na pewno zmora przygranicznych terenów - zwłaszcza na biednym wschodzie. Mnie jednak się podobało :-) Wciąż byłem zauroczony dniem, otaczającą mnie zieloną przestrzenią, a gdy wjechałem w las - ponownie zauważyłem połacie jagód. Czyż nie wspaniale? :-) Po niedługim czasie wyjechałem na lepszą drogę i automatycznie zwiększyłem prędkość. Wiedziałem też, że Bug jest na wyciągnięcie ręki... :-) Nie mogłem sobie odmówić tego, aby nie zobaczyć tej jakże ważnej dla nas rzeki. Ponownie zakuła mnie moja wschodnia dusza i zacząłem żałować, że nie wziąłem ze sobą paszportu... Nic by to nie dało, ale myśli kłębiły mi się w głowie... :-)
Nad brzegiem spędziłem kilka minut, cały czas chłonąc pozytywną energię tego dnia. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałbym, że przyjdzie mi tak żyć... Gdy wróciłem na drogę, dojrzałem dwa położone nieopodal siebie pomniki. To były kolejne tego dnia obeliski. Znów poczułem, że znajduje się na ziemiach odmiennych od tych, na których teraz mieszkam. To zupełnie dwa światy. Ech, ta moja wschodnia dusza...
Wsiadając na rower, postawiłem sobie za cel odnalezienie jakiegoś sklepu. Znów odjeżdżałem w towarzystwie bociana na jednym ze słupów :-) Machnąłem kilka kilometrów i mając niedostatecznie dokładną mapę, postanowiłem zasięgnąć języka, zatrzymując się za skrzyżowaniem. Kobieta odpowiedziała lekko zaciągając :-) Lekko zawracając, niebawem dotarłem do sklepu, pełniącego również rolę urzędu pocztowego. Jego wnętrze było ciasne, a poszczególne towary poustawiane na półkach, w pewnych miejscach odnaleźć mogła zapewne jedynie właścicielka całego tego rozgardiaszu :-) Usiadłem sobie na zewnątrz przy stole, gdzie stał jeszcze mały talerzyk ze śmierdzącymi wciąż troszkę petami i wyciągnąłem mapę po chwili odpoczynku. Postanowiłem lasem dostać się do miejscowości Mszanka.
Między drzewa odbiłem zaraz za przejazdem kolejowym. Początkowo leśny trakt pozwalał przycisnąć. Ziemisto-piaszczysta nawierzchnia była w miarę twarda, dzięki czemu jechało się bardzo swobodnie. Schody o dziwo zaczęły się na pierwszym nawrocie, gdzie stał nawet (o zgrozo!) duży, rozbudowany znak z kierunkowskazami rowerowych szlaków. Nieświadomy jeszcze tego, co mnie czeka puściłem się dalej i po kilkunastu minutach jazdy po raz pierwszy tego dnia piasek pod kołami nie dawał mi ani satysfakcji, ani frajdy z jazdy. Dosłownie zatapiałem się w niego! Nie dało się nawet jechać zielonym poboczem, bo rowerem rzucało tak, że utrzymanie równowagi było praktycznie niemożliwe! Kto wytycza na takich drogach rowerowe trasy?!? Aby móc w miarę sprawnie poruszać się do przodu, zszedłem na krótką chwilę z roweru. Dobierając kierunek wskazaniami nawigacji, pokonywałem ciężko kolejne metry, mijając ku swojemu zdziwieniu kobietę z dzieckiem, korzystających z pożytków lasu. Mnie natomiast jakoś skończyła się droga i jechałem między drzewami, na szczęście w tym miejscu rzadko rosnącymi. Las tymczasem zmienił swój charakter: drzew zrobiło się dużo więcej i usłyszałem też krzyk ludzi, którzy najpewniej zajmowali się wycinką. Ja natomiast trafiłem na wyboisty i zarośnięty podjazd i jeszcze oparzyła mnie pokrzywa :-) Po czasie droga na szczęście zrobiła się już nieco bardziej cywilizowana, a gdy wiedziałem już, że jestem niedaleko asfaltu, moim oczom ukazał się dom, będący jeszcze w stanie surowym. Tak :-) Po tej straszliwej leśnej przeprawie i ja byłem w domu, bo koła poruszały się już po porośniętych trawą betonowych płytach. Mimo że była to forma zbudowana z pączkowych oponek z dziurką, to jechało się tam komfortowo - porównanie miałem naprawdę dobre ;-) Sielanka nie trwała jednak długo. Gdy mijałem ów dom, usłyszałem szczekanie psa. Mając go za plecami odwróciłem się i ujrzałem bestię biegnącą w moją stronę. Nie był to byle pimpek, a na pewno stwór zaliczany do ras niebezpiecznych! Dostałem maksymalnego przyśpieszenia! Przede mną był zakręt w lewo. Widziałem kątem oka, jak bestia skraca dystans, wbiegając na minimalne wzniesienie. W mordę! Gaazuuuu!
Po upływie chwili lub kilku, byłem już oddalony od niewidocznego już zagrożenia. Uspokoiłem rytm jazdy i praktycznie w tym samym czasie zauważyłem zbliżający się do mnie samochód osobowy, ciągnący małą przyczepkę. Będąc jeszcze pod adrenaliną zatrzymałem kierowcę pytając, czy to przypadkiem nie jego budowa. Na jego szczęście odpowiedział przecząco, czego oczywiście nie byłem w stanie zweryfikować - może to i dobrze. Ostrzegłem go zatem krótko przed terytorialnym czworonogiem i ruszyłem w kierunku asfaltowej drogi, zatrzymując się po chwili obok przystanku. Był czas na to, aby ponownie zerknąć na mapę. Asfalt zachęcał do tego, aby łykać następne kilometry :-) W miejscowości Piaski, zjeżdżając z lekkiego wzniesienia, skręciłem w kierunku Chełmskiego Parku Krajobrazowego, który z racji braku dostatecznej ilości dróg (lub braku ich na mojej mapie ;-) ), postanowiłem jedynie przejechać. Pod koniec pierwszej miejscowości, znów dopadła mnie horda czworonogów, wybiegających z posesji. Tym razem były to jedynie wiejskie burki, więc szybko sobie z nimi poradziłem mimo tego, że miałem pod górkę. Power w nogach był! :-) Na szczycie zatrzymałem się na chwilkę, zauważając znak informujący w sposób estetyczny o Poleskim Szlaku Konnym :-)
Kolejne kilometry pokonywałem obserwując wiejsko-rolniczą zabudowę, uważając na wyboje, a na skrzyżowaniu przeszło mi przez myśl, czy nie skręcić jeszcze na chwilę na wschód :-) Pogoda zrobiła się bardziej szara, a mnie ssało na dołku. Zauważyłem też jakiegoś rowerzystę w oddali i postawiłem sobie za cel, aby go wyprzedzić :-) Dokonałem tego już w lesie, a radość była podwójna, bo jadąc dalej zauważyłem znak naszego krajowego (a jak!) dostawcy paliw, a to oznaczało dla mnie tylko jedno! :-) Trzeba było tam jednak najpierw trafić ;-) Co prawda dosyć szybko zorientowałem się, że nie pojechałem w odpowiednim kierunku, ale nie chciałem zawracać. Poza tym wjeżdżałem do kolejnej miejscowości, a to również dawało szanse na zdobycie pożywienia. Moje nadzieje, okazały się jednak trudniejsze do realizacji :-) Miałem za to okazję ujrzeć relikt poprzedniego systemu, wraz z tablicami pamiątkowymi.
Odjeżdżając stamtąd, postanowiłem pokonać tego dnia jak najwięcej kilometrów i - być może - spać jeszcze dziś w łóżku :-) Decydującym było osiągnięcie miejscowości Siedliszcze o rozsądnej porze. Oczywiście w wielkiej tajemnicy przed Aneczką ;-) Nie było to jednak łatwe, bo gdy tylko wyjechałem na prostą, zaczął wiać przeciwny wiatr i zrobiło się trochę nieprzyjemnie. Trochę pozytywnego ducha wlał we mnie widok zbiornika wodnego i znajdujących się przy brzegu ludzi, ale de facto ze swoją walką pozostawałem sam. Noo... Może nie całkiem :-) Kolejny raz Antek dał znać o swojej klasie! To dzięki niemu mogłem tak wspaniale przemierzać wszystkie te wspaniałe okolice. Docierało do mnie to, czego dzisiaj dokonaliśmy. To było wiele pięknych miejsc, w czasie równie pięknego dnia. Podsumowanie przyszło może trochę zbyt wcześnie, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że minąłem już granicę krajoznawczą tych terenów. Teraz będzie już bardziej rolniczo. Zatrzymałem się przy przystanku aby trochę odsapnąć, uzupełnić płyny i zerknąć na mapę. Dołączył do mnie jakiś tutejszy mężczyzna, śmiało wypytujący o moje losy, skąd pochodzę i takie tam inne :-)
Kolejnych około dwudziestu kilometrów, to był czysty bieg do celu. Przed oczami przeskakiwały mi cyferki licznika i wiedziałem już, że dzisiejszy dystans będzie ładnie się prezentował :-) Wiedziałem też, że czasu jest jeszcze sporo :-) W takim oto duchu, dotarłem do miejscowości Siedliszcze, gdzie tym razem udało mi się zlokalizować czynny sklep spożywczy :-) W zasadzie, to nie było to trudne, bo stał on na trasie mojego przejazdu ;-) Przy okazji pogadałem sobie trochę z panią ekspedientką, wspominając oczywiście o swoim rowerowym zainteresowaniu :-) Po niedługim czasie brzusio był pełny, a muszę przyznać, że dawka była naprawdę energetyczna :-) Swojska kiełbacha i banan zawsze dają kopa! ;-)
Po kilku kilometrach dojeżdżałem już do drogi krajowej numer dwanaście, która - na moje nieszczęście - była na tym odcinku również częścią drogi europejskiej. Nawet bez tej teoretycznej wiedzy byłem świadom tego, że to będzie najbardziej ruchliwy odcinek dzisiejszego dnia. Pędziły tamtędy TIRy na Wschód. Niemniej jednak na dwa zakręty dzielące mnie od tej grubej drogowej nici, zatrzymałem się jeszcze na moment, aby w towarzystwie kolejnego bociana odsapnąć sobie po łykaniu ostatnich kilometrów :-) Gdy wjeżdżałem na szeroki asfalt, byłem pozytywnie nastawiony :-) I nie była to zasługa bociana, ale dzisiejszych pięknych przeżyć i tego, że stan licznika był imponujący :-) Właśnie biłem rekord jeszcze z Balatonu! Jechałem poboczem, walcząc z podmuchami wiatru, przez moment kropiącym deszczem i zważając na jadące obok samochody. To był szary odcinek. Gdy zjechałem już na drogę w kierunku Trawnik, zatrzymałem się, aby wysłać Aneczce SMS'a o fakcie dokonanym :-) Pobiłem swój rekord :-) Ów SMS miał być również małą zmyłką, ale jak się później okazało, to nie ja znam siebie najlepiej ;-) Droga była co prawda prosta, ale zniszczona. Ja chyba też odczuwałem już trochę pokonane kilometry. W Trawnikach za przejazdem kolejowym krzyknęła w moim kierunku jakaś dziewuszka, chcąca zapewne poznać przystojnego jeźdźca, ale byłem zbyt pochłonięty jazdą, aby okazać jej więcej uwagi, niż tylko krótkie zerknięcie ;-) Czekały mnie dwa podjazdy na wzniesienia, a na jednym z nich zerknąłem w stronę babcinego domu, próbując wyjrzeć go w oddali. Po mojej prawej znajdował się zbożowy elewator, znany mi jeszcze z dzieciństwa jako jedna z charakterystycznych budowli w okolicy :-)
Puszczając się z ostatniej górki, postanowiłem przejechać drogą obok szkoły. To był dobry wybór, bo nachylenie terenu było tutaj moim sprzymierzeńcem :-) Poza tym nasmarowany rano łańcuch pracował dużo lepiej, niż wczoraj gdy ruszałem w trasę. Przy stawie koła podskakiwały sobie na kocich łbach i tak wjechałem między zabudowania, spotykając przy drodze wujaszka z jakimś sąsiadem. Oczywiście zamieniliśmy kilka słów i okazało się, że pokonując dzisiejszy dystans, mogłem dojechać stąd do Warszawy :-) Po kilku minutach rozmowy, rozpocząłem kręcenie ostatnich metrów, aby przy zdejmowaniu sakw, zostać narażonym na skręcenie karku przez rzucającą się na mnie z rękami, rozemocjonowaną Aneczkę ;-)
Kategoria Wyprawki ;-)
Komentowanie jest wyłączone.