Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
49.03 km 0.00 km teren
02:02 h 24.11 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wyprawa po Rowertour

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 10.04.2013 | Komentarze 0

Na rower poszedłem praktycznie za radą Ani. W sumie, to miała dziewucha rację :-) Dzień był gorący, a moje plany bliżej niesprecyzowane. Jak to u mnie bywa - cel wyprawy wybrałem sobie taki, żeby przed wyjściem jeszcze się nabiegać :-) Tym razem musiałem zdążyć na pociąg :-)



Z zapasem kilku minut, dotarłem na miejsce bez problemu, jadąc oczywiście z frajdą :-) Gdy już wgramoliłem się do pociągu, ten jeszcze stał kilka minut, więc skorzystałem z okazji i wyszedłem na zewnątrz, aby zaczerpnąć chłodniejszego powietrza.



Podczas podróży rozmyślałem ;-) Większość czasu o Kośce, niczym jakiś fanatyk i świr. Sporo razem przejechaliśmy :-) Pod koniec nieco uśpiło mnie gorąco, więc spokojnie patrzyłem za okno. Do Gliwic dotarliśmy z opóźnieniem. A jak! Logo PKP zobowiązuje! Wyjazd z placu PKP był problematyczny, bo cholera wie czemu wjechałem z lewej strony wysepki, co w konsekwencji postawiło mnie w konfrontacji z autobusem :-) Musiałem się wycofać ;-) Niemniej jednak dwie minutki później, śmigałem już pasem w stronę pierwszych świateł, a później do Rynku :-) Było fajnie :-) Na miejscu szybko znalazłem odpowiedni lokal i korzystając z uprzejmości pana z wózkiem, pobiegłem po gazetę :-) Kilka minut później byłem już wolny i bez zobowiązań :-) Mogłem więc śmignąć w krajoznawczą drogę do domu. Pomogła mi w tym nawigacja, która jak zwykle w mieście pozwoliła mi zaoszczędzić sporo czasu. Po drodze zatrzymałem się jeszcze, aby napełnić od dawien dawna nie używany bukłak i energicznie ruszyłem przed siebie. Było bardzo gorąco, a ponadto na trasie okazało się, że kupiony przeze mnie izotonik nie spełnia swojej roli. Na prostej często zatrzymywałem się, aby uzupełnić płyny. Natknąłem się też na ładny, drewniany kościółek, ale nie było jak się do niego dostać, więc nawet nie schodząc z roweru, udałem się w dalszą drogę, z której de facto na moment zbłądziłem :-) Mnie nie pomoże nawigacja ;-) Po jakimś czasie dotarłem do miejsca z zakazem wjazdu rowerów, więc czym prędzej zjechałem na drogę rowerową, biegnącą wzdłuż asfaltu. Ku mojemu zaskoczeniu na skrzyżowaniu zobaczyłem ciekawej formy żywopłot, czy jak zwał tak zwał :-) Żeby było jeszcze lepiej, po kilku minutach kręcenia się tam, minęło mnie czterech cyklistów, za którymi po chwili udałem się w ślad. Gdy ujechałem kilkaset metrów zauważyłem, że skręcili w polną drogę na prawo, a mnie pomyślało się że i te tereny można by było zbadać w podobnej do dzisiejszej formie. Dwie krowy pasące się w oddali po mojej lewej, przypomniały mi dodatkowo o niedawnym wyjeździe na Lubelszczyznę :-) W Kozłowie zatrzymałem się na moment, zwiedziony (?) przydrożnymi rzeźbami :-) Nie przebywałem tam jednak długo i po kilku minutkach przejechałem pod autostradą, trafiając na Pechową drogę, z której na szczęście szybko zjechałem ;-) Przede mną była bardzo fajna alejka drzewek :-) Do pierwszego skrzyżowania dotarłem bardzo szybko i od razu na końcu drogi w oddali zauważyłem ciężarówkę. Ciekawe co ona tam robiła w środku lasu... Mnie tymczasem ptaszki śpiewały, więc jechałem sobie swobodnie :-) W pewnym momencie dostrzegłem znak kierujący do jakiegoś pomnika. "A co mi szkodzi" - pomyślałem i skręciłem w mniej wyjeżdżoną drogę. Gdy dojeżdżałem już na miejsce, drogę przebiegła mi mała jaszczurka, którą jeszcze próbowałem dogonić aparatem :-)










Do drogi z ciężarówką wróciłem po kilku minutach, a w miarę jak się do niej zbliżałem, sytuacja ulegała dynamicznej zmianie. Owa ciężarówka spakowana na lawetę przejechała w prawo, jakiś bus w lewo, a w moją stronę zaczął cofać duży buldożer. Musiałem odstać kilka chwil, ponieważ liczyłem się z tym, że niespodziewany gość w mojej osobie, może zostać nie zauważony i faktycznie tak się stało. Gość z buldożera zauważył mnie dopiero, gdy przejechałem za nim przez owe ruchliwe skrzyżowanie. Na szczęście trzymałem się od niego w znacznej odległości, gdyż ten cofając zauważył mnie z odległości jakiś trzech metrów. Prawie niezwłocznie ominąłem go i tylko gdy poczułem na swoich plecach oddech z jego rozwartej paszczy, ruszyłem szybko przed siebie, zwalniając dopiero po kilkuset metrach ;-) Niebawem dotarłem do asfaltu, gdzie przycisnąłem i szybko znalazłem się w Bojszowie. Na wjeździe musiałem wykonać energiczny unik przed szykującą się chyba do lądowania biedronką ;-) Znowu zatrzymałem się na skrzyżowaniu, zastanawiając się którą stronę mam wybrać. Z nieba lał się żar, a mnie już po raz kolejny pomyślało się o mapie, której nie wziąłem. Mimo rozważań skierowałem się w stronę, którą wybrałem jeszcze przed wyjazdem z domu i począłem turlać się średnio przyjemną drogą. Dodatkowo na horyzoncie po prawej zauważyłem unoszący się wysoko słup dymu. Zatrzymałem się nawet, ale po chwili moją uwagę zwróciła słoma ze żniw, po drugiej stronie drogi :-)





Przez Łącza przemknąłem szybko, choć z małym przystankiem na przystanku ;-) Na końcu miejscowości zdałem sobie sprawę, że byliśmy tu kiedyś z Aneczką. Chyba zmieniło się troszkę od tego czasu, albo może ja słabo obserwowałem, ale teraz wypatrzyłem ścieżkę edukacyjną i jakieś kierunkowskazy :-) Może uda się jeszcze tu kiedyś przyjechać? :-) W lesie zrobiłem sobie króciutki postój, nasłuchując przy okazji śpiewających ptaków :-)




Ostatecznie nie skręciłem jednak w odpowiednią drogę i odbijając bardziej w stronę Sławięcic, dojechałem do kolejnego znanego mi miejsca :-) Ujechawszy kilka metrów na nowej drodze, postanowiłem jednak zawrócić mając w pamięci pieski, znajdujące się po drugiej stronie torów. Poza tym pamiętałem, że za lasem droga robiła się piaszczysta. Tymczasem wykonałem kolejny postój w miejscu zbliżonym do tego, gdy byłem tu wcześniej. Początkowo śpiewały ptaszki (nawet jakiś samolot przeleciał), ale później zrobiło się cicho i nawet minimalnie dziwnie. Ruszyłem :-) Przy najbliższej okazji odbiłem w prawo i jadąc całkiem szybko leśnym traktem, zauważyłem coś brązowego w rowie. Zszedłem z roweru i wyciągnąłem aparat. To był sporej wielkości jeleń, ze schyloną nisko głową. Już miałem go na wizjerze. Już się przymierzałem. Pstryk, pstryk! O nie! Zrobiłem beznadziejnie głupi błąd, chcąc nastawić tryb wideo! Głośno pykające pokrętło momentalnie wystraszyło zwierza i tyle go widziałem! A mogłem zrobić chociaż zdjęcie! Lub co najmniej kilkanaście w serii! Też byłoby spoko, a tak nie wyszło z tego nic! Troszkę niepocieszony szukałem jeszcze jakiś ruchów między drzewami, jadąc na rowerze i kręcąc ten swój filmik, ale oczywiście cisza jak makiem zasiał... Spakowałem się i dotarłem do drogi na Starą Kuźnię, która okazała się być nad wyraz blisko miejsca zdarzenia. Przeciąłem ją szybko i zacząłem sunąć asfaltem biegnącym wzdłuż lasu. Następnie skierowałem się na wyjeżdżony już szlak i nie niepokojony niczym dojechałem do Azot. Tyle tylko, że znów nawigacja się obraziła. Oczywiście nie był to dla mnie problem :-) Nie na rowerze :-) Pod wiaduktem wyprzedziłem jeszcze dwie niewiasty i skręciłem na azotowy skrót, gdzie zwiększyłem tempo przejazdu, sprawnie docierając do domku. Oczywiście od razu pochwaliłem się swoją zdobyczą, przywiezioną w plecaku z dawno nie używanym już bukłakiem ;-)






Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.