Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Grudzień, 2011
Dystans całkowity: | 139.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 06:34 |
Średnia prędkość: | 21.18 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.50 km/h |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 15.45 km i 0h 43m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
17.45 km
0.00 km teren
00:47 h
22.28 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimowe zakończenie roku :-)
Piątek, 30 grudnia 2011 · dodano: 30.12.2011 | Komentarze 0
W ciągu dnia przyszedł mail, że o trzynastej można czuć się już wolnym jak ptak :-) Na krótko przed opuszczeniem biura zauważyłem, że słońce zaczęło delikatnie oświetlać dzień. Od razu do głowy wpadła mi myśl o rowerze! :-) Czułem, że nie mogę dziś odpuścić!Po powrocie do domu wyszedłem z Benkiem, który znów czekał na mnie na parapecie kuchennego okna. Gdy wróciliśmy, wybrałem jeszcze trasę i ruszyłem w drogę! :-)
Już nie było tak jasno, jak jeszcze choćby kilkanaście minut temu. Podczas jazdy czułem też podmuchy wiatru - momentami na tyle silne, że zacząłem rozważać przejazd tylko parkiem i powrót. Z drugiej zaś strony miałem ogromną chęć pokonania choćby kilkunastu kilometrów! Pod koniec parku sprawdzałem w głowie możliwe warianty przejazdu i ostatecznie zdecydowałem, że zgodnie z pierwotnym planem, pojadę przez Dębową, a później to się zobaczy ;-) Od samego początku nie cisnąłem zbytnio :-) Ot jechałem sobie swoim, niezbyt wolnym tempem :-) Gdy wjechałem na asfalt zauważyłem drogę budowlaną, biegnącą obok obwodnicy. Chyba nadszedł czas, aby się nią przejechać :-) Zmiana planów nastąpiła z miejsca :-)
Moje tempo nieco spadło z uwagi na wilgoć i małe kałuże. Zauważyłem też, że nad Większycami pada deszcz, a chmury idą w stronę Koźla. To spowodowało, że moje plany ponownie uległy zmianie. Postanowiłem nie jechać przez Radziejów, ale odbić do Reńskiej, a stamtąd główną "krajówką", dostać się do drogi powrotnej przez Dębową licząc, że w międzyczasie chmury odejdą w siną dal :-) Gdy już zbierałem się do odjazdu, wyprzedziła mnie para młodocianych rowerzystów. Do rozwidlenia dotarłem jednak przed nimi, jadąc cały czas swoim tempem.
Skierowałem się w stronę zabudowań obiecując sobie, że wrócę tu kiedyś lepszą porą i sprawdzę, gdzie prowadzi owa droga w drugą stronę. Całkiem szybko dotarłem do głównej i następnie odbiłem na wzniesienie, które zostało pokonane co najmniej sprawnie ;-) W międzyczasie zacząłem też zastanawiać się, czy aby nie znajdę gdzieś jakiegoś skrótu. Jednocześnie ominąłbym ruchliwą drogę i był prawdopodobnie troszkę szybciej w domu, bo nad głową zaczęło robić mi się nieciekawie ;-) Spadło nawet na mnie kilka kropel deszczu. Cały czas w swych rozważaniach miałem na myśli drogę asfaltową, a tymczasem tuż przed "krajówką" odbiłem na utwardzony trakt, który później zamienił się w polną drogę. Nie chciałem jednak wracać i zacząłem brnąć przed siebie. Jazda stała się bardziej powolna, ale jakoś nie przeszkadzało mi to :-) Co prawda w założeniu miał to być swobodny przejazd, ale cieszyłem się bardzo z tego, że w ogóle mogłem dziś nabić trochę kilometrów poza miastem :-) W pewnym momencie zauważyłem w pewnej odległości przed sobą jeźdźca na koniu, a gdy dotarłem do skrzyżowania, postanowiłem udać się jego śladem :-) Niebawem byłem już w Dębowej :-)
Na asfalcie momentalnie przycisnąłem. MXS rósł co chwilę, odsuwając w niepamięć dotychczasowe dwadzieścia sześć, obrazujące spokojny charakter mojej dotychczasowej jazdy :-) Wartość na liczniku skakała tym bardziej, ponieważ sprzyjał mi wiatr. Na wylocie miejscowości zatrzymałem się tylko na moment, aby zmienić baterie w nawigacji i znów swobodnie jechałem przed siebie, zmagając się co kilka chwil z porywistym, bocznym wiatrem. Zaczął też mocniej padać deszcz, a po chwili malutki śnieg. Pomyślałem sobie, że to pierwszy raz, gdy mam okazję poczuć zimę na rowerze w tym roku :-) Poprzedniej zimy, to dopiero było... :-) Tymczasem zauważyłem, że nad Koźlem jest luka w opadach i miałem nadzieję, że uda mi się w nią wstrzelić, ale niestety... :-) Gdy jechałem parkiem, miałem już widocznie mokrą kurtkę i spodnie :-) Nie było jednak źle! Naprawdę cieszyłem się z przejechanych dziś kilometrów :-) Chyba było mi to potrzebne... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
24.19 km
0.00 km teren
00:54 h
26.88 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Grudzień pobity ;-)
Środa, 28 grudnia 2011 · dodano: 28.12.2011 | Komentarze 0
Po powrocie z pracy chciałem zabrać się za czytanie książki i wzorem wczorajszego dnia, usiąść w siodle dopiero wieczorem. Książkę co prawda do ręki wziąłem, ale weny do czytania nie miałem... Porobiłem więc jakieś pierdółki, aby nie tracić czasu i na rower wyszedłem o wpół do siódmej. Nie było wilgotno jak wczoraj, ale za to chwilami zrywał się mocny wiatr. Postanowiłem jednak spróbować przejechać trasę, z której musiałem zrezygnować ostatnim razem.Początki nie były łatwe. Wiatr szarpał rowerem i mną, a na drugim moście na Odrze, usłyszałem nawet świst między szprychami. Wiedziałem, że odcinek prostej do Kłodnicy będzie decydujący i na całe szczęście udało mi się go pokonać bardzo sprawnie :-) Stojąc na światłach pomyślałem sobie, że to już jest lepiej niż wczoraj, bo uchwyciłem dalszy przyczółek ;-) Fragment za zabudowaniami, był jednak znowu trudny na tyle, że nawet przeszło mi przez myśl, aby na rondzie zawrócić. Gdzie tam Azoty! Mimo to postanowiłem, że jeszcze wjadę na obwodnicę, sprawdzę jak mi się będzie jechało i ewentualnie zawrócę na skrzyżowaniu przy Castoramie. Było jednak dobrze :-) To był najszybszy odcinek dzisiejszego wyjazdu :-) Prułem przed siebie, machając nogami bardzo żywiołowo i tak się zapędziłem, że po całkiem niedługim czasie, dotarłem do Piastów :-) Tak :-) Teraz, to było już pewne, że moja wizyta na Azotach dojdzie do skutku :-)
Po chwili oczekiwania, ruszyłem dynamicznie ze świateł, ale niestety bardzo szybko zostałem spowolniony przez duże nierówności i doły na drodze. Masakra... No co to ma być! Żenua na maksa... Nieco wolniejszym tempem dojechałem do skrzyżowania i odbiłem w kierunku Azot. Między drzewami zrobiło się spokojniej, a że nawierzchnia była też lepsza, to mogłem troszkę przycisnąć. Po kilkuset metrach minąłem biegnącego znad przeciwka człeka i z małym oporem wiatru, wjechałem na wzniesienie nad torami. Gdy puściłem się z góry i zaczynałem nabierać prędkości, do głosu doszedł łańcuch i wciąż odzywające się co jakiś czas pojedyncze ogniwko, które powodowało przeskakiwanie na dolnej zębatce wózka. No rzesz kurka... Muszę na poważnie zabrać się za rowerową wiedzę tak, abym mógł sam serwisować swoje jednoślady. To w mojej sytuacji konieczność. Zatrzymałem się na osiedlu, aby udrożnić drogi oddechowe i łyknąć Halls'a, a przy okazji wyczaiłem miejsce, gdzie schowało się owe niesforne ogniwo. Gdy po kilku chwilach ruszałem dalej, było już znacznie lepiej :-) Na tyle dobrze, że psoty łańcucha nie były wyczuwalne :-) Odbiłem w kierunku Gliwickiej i znów depnąłem. Kilka chwil na wyrównanie oddechu na postoju zrobiło swoje :-)
Początkowo jechałem trochę niepewnie na połatanej drodze, ale później wskazania licznika znowu były wysokie :-) Tylko raz zawiało mną w miejscu, gdzie las miał duży prześwit, także biorąc pod uwagę ogólnie panujące warunki muszę przyznać, że jechało mi się bardzo dobrze :-) Na ścianę wiatru natknąłem się, gdy zjechałem z głównej do Brzeziec, ale uporałem się z nią dosyć szybko :-) Dalsza droga do Kędzierzyna, była już spokojniejsza, choć odczuwałem jednak silny boczny wiatr. Mimo to udawało mi się utrzymywać nawet bardzo wysokie prędkości i do ronda dotarłem szybciutko :-) Swoim zwyczajem wjechałem na nie dynamicznie i tak też je przejechałem, utrzymując wysoką dynamikę jazdy jeszcze przez jakiś czas :-) Nieco znużony już wyjazdem, zwolniłem troszkę przed rozwidleniem, ale szybko zostałem zmotywowany, przez dojeżdżający do mnie autobus. Momentalnie depnąłem na pedał i śmignąłem przez skrzyżowanie :-) Niestety prosta do Koźla, okazała się być najgorszym fragmentem dzisiejszego wyjazdu. Musiałem mocno zwolnić, ale już przy drodze rowerowej było lepiej :-) Wiatr co prawda dało się jeszcze odczuć na mostach, lecz pokonałem je siłą rozpędu i w chwilę później dojechałem do świateł, za którymi mocno nabrałem prędkości. W domu odczytałem SMS'a od Ani: "Co robisz?" - pytała. "Byłem na Azotach... :-))"
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
6.69 km
0.00 km teren
00:15 h
26.76 km/h:
Maks. pr.:32.40 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
No i umoczyłem ;-))
Wtorek, 27 grudnia 2011 · dodano: 27.12.2011 | Komentarze 0
Pomyślało mi się ze dwa dni temu, że w tym roku już nie odczuwałem takiego podniecenia tuż przed wyjściem na rower, jak w drugim "sezonie" moich jazd, do których wróciłem po kilkuletniej przerwie. Co prawda wciąż daje mi to ogromną frajdę i satysfakcję, ale jest też ździebełko prawdy w tym, że wyjazdy straciły nieco na świeżości i spontaniczności. W tym roku chyba praktycznie w ogóle nie podejmowałem decyzji tak jak niegdyś. Wcześniej była szybka decyzja, że dziś jadę tu, czy tam i wsiadałem na rower. Teraz dużo więcej planuję i kalkuluję... Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się wrócić, do stuprocentowo spontanicznych jazd od rana do wieczora i odsunąć na bok inne obowiązki ;-))Wieczorem czułem się jednak prawie tak samo, jakbym znów dopiero co zaczynał przygodę z nakręcaniem kilometrów na korbę. Temperatura na początku tygodnia była dużo wyższa, niż w czasie kilku ostatnich dni, a że wykonałem też plan szybkiego powrotu do domu, to wiadomym było, że i roweru nie odpuszczę :-) Ta myśl kłębiła mi się w głowie już od kilku godzin :-) Żeby jednak nie było tak kolorowo (a za to bardziej kolorowo w przyszłości), po powrocie zabrałem się za małe obowiązki i dopiero później zebrałem się, aby nieco się pokręcić. Chciałem zajechać do Kędzierzyna i wrócić, ale gdy już miałem wychodzić zasłyszałem prawym uchem, że pada deszcz. Co prawda na balkonie nic nie wyczułem ręką, ale już przed klatką poczułem wilgoć w powietrzu i uderzające o twarz drobinki wody. Zostałem też ostrzeżony przed deszczem przez sąsiadkę ;-) "Da się przeżyć" - odpowiedziałem jej z uśmiechem i postanowiłem wykonać zaplanowany na dziś przejazd.
Od razu przekonałem się o tym, że szybka jazda nie będzie możliwa. Asfalt był już mokry i opony wyrzucały spod siebie mglisty pióropusz. Mimo to depnąłem trochę bardziej na pedały i starając się omijać co większe kałuże, dotarłem do świateł, gdzie w nagrodę za upór, dostała mi się zielona fala ;-) Mrugając ze wszystkich stron opuściłem Koźle, obserwując przy okazji, jak na kierownicy oprócz wody, osiada także namoknięty kurz. Jakby tego było mało zauważyłem, że to samo zaczyna pojawiać się na moich butach... Nie przerywałem jednak kręcić nogami, gdyż po pierwsze czułem się świetnie, a po drugie - mentalnie to był mój dzień na jazdę! :-) Przed prostą do Kłodnicy, wyprzedziłem innego rowerzystę (miał założone błotniki), co świadczyło o tym, że jednak nie jechałem aż tak wolno i kompletnie zapominając o deszczu, zacząłem łudzić się tym, że na najbliższym odcinku odjadę jeszcze do przodu. Jakby na zawołanie poczułem, że przecieka mi tyłek... ;-) Do mej głowy dobiła się w końcu myśl, że na dziś to już chyba koniec jazdy... Gdy ledwie zjechałem na pobocze aby nawrócić, zostałem wyprzedzony przez owego wyprzedzonego rowerzystę ;-) Tak. Chyba czas wracać.
Droga powrotna do Koźla minęła mi całkiem szybko mimo, że już wcale tak nie pędziłem. Za Odrą znów zielona fala, za którą nieco mocniej depnąłem na wyjściu z zakrętu ;-) Jeszcze tylko Gazowa, na końcu której znów spotkałem tą samą sąsiadkę i ucieszony, dojechałem do domku :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
11.68 km
0.00 km teren
00:29 h
24.17 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:5.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wigilijny objazd z dwóch stron Koźla
Sobota, 24 grudnia 2011 · dodano: 24.12.2011 | Komentarze 0
Na ten dzień czekałem już od kilku dni. Grudzień w tym roku jest stosunkowo ciepły, a ja - z racji tego, że odzież i obydwa rowerki mam w domu - nie jeżdżę zbyt często, gdyż praktycznie cały czas przebywam poza nim. Wiadomym było więc, że dziś - o ile pogoda pozwoli - na pewno będę chciał się gdzieś ruszyć :-) Już we wtorek miałem zamiar nieco się pokręcić, ale przygotowywać prezent dla Ani skończyłem na tyle późno, że zostałem już w domu. Chciałbym jednak jeździć ile się da, aby podciągnąć jeszcze nieco rowerowy wynik w tym roku :-)Aż do południa, działaliśmy dziś na wysokich obrotach. Trzeba było przemieścić się do Koźla, czy zrobić jeszcze ostatnie świąteczne zakupy. Na szczęście udało się wyrobić z czasem w sam raz :-) Trzeba to nawet chyba nazwać perfekcyjną logistyką ;-) Pomogłem jeszcze nieco w domu, a gdy później okazało się, że z chłopskich prac nie ma nic do roboty, postanowiłem wyjść choć na pół godzinki :-)
Ruszając w trasę, szybko nabrałem dynamiki, utrzymując ją do wiaduktu na Sucharskiego. Nie wiało zbytnio i jechało mi się całkiem fajnie :-) Sprawdziłem też jeszcze raz amortyzator, który niestety przy bardzo dużym skoku wydawał z siebie cichy zgrzyt. Do wiosny blisko... :-) Jechałem przed siebie w zadumie i prawdę powiedziawszy, to niewiele szczegółów zarejestrowałem na tym odcinku dzisiejszej trasy :-) Na początku Rogów minąłem małego, rudego psa, siedzącego przy krawędzi drogi i - o dziwo - cieszyłem się jadąc po wybojach starej, zbudowanej z sześciokątnych płytek chodnikowych jezdni. Gdy zjechałem w boczną, asfaltową drogę, znów nabrałem prędkości. Gdzieś pies zaszczekał... Po kilku minutach wróciłem na główną. Wciąż jechało mi się żwawo, ale już nieco jednak leniwie ;-) Odruchowo odbiłem jeszcze na moment w uliczkę, by wrócić po kilkudziesięciu metrach znów na tą samą drogę :-)
W drodze do Koźla, zerknąłem na licznik i wyglądało na to, że uda mi się osiągnąć niepisany cel wyjazdu, czyli przekroczyć dystans miesięczny z grudnia 2010 roku :-) Jadąc w dalszym ciągu na lekkiej hipnozie, dotarłem do skrzyżowania przy policji, które śmignąłem na wczesnym pomarańczowym ;-) Następnie żwawo objechałem Rynek i wyjechałem w stronę Kobylic, aby wjechać do parku od tamtej strony. Jadąc tam musiałem zwolnić, aby nie ochlapać ubrań, gdyż alejki były mokre. Byłem co prawda raczej przekonany o tym, że wrócę czysty, bo wcale nie jechałem szybko, ale w domu okazało się, że plecy miałem ochlapane całkiem wysoko :-) Gdy wróciłem na asfalt, znów troszkę przyśpieszyłem, natomiast z drugiej strony Chrobrego, w przypływie ubiegłorocznych zimowych wspomnień, zakręciłem jeszcze jedną pętelkę na domkach :-) Wciąż jechałem pozytywnie zadumany i chyba jednak też lekko otumaniony niedostateczną ilością snu ostatniej nocy. Ożywienie przyszło wraz z samochodem na skrzyżowaniu na Archimedesa, którego kierowca co prawda zgodnie z przepisami chciał przepuścić mnie przodem, ale wigilijnie ustąpiłem mu miejsca ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
6.78 km
0.00 km teren
00:18 h
22.60 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Radosne kręcenie :-)
Sobota, 17 grudnia 2011 · dodano: 19.12.2011 | Komentarze 0
Do domu od Ani dotarłem przed południem. Dzień był jesienno-zimowy. Główne zadanie, jakie mnie dziś czekało, to pomoc przy przeprowadzce Michała. Teoretycznie do wyjazdu mieliśmy jakąś godzinę, ale jak to w życiu bywa, taki czas szybko się kurczy. Z domu wyszedłem pod pretekstem załatwienia jakieś sprawy ;-) Po prostu nie mogłem sobie odmówić...Od samego początku fajnie mi się jechało :-) Na rowerze czułem się wolny i rozradowany :-) Chciałem objechać zbiornik na Dębowej i wracając wstąpić do bankomatu, ale stosunkowo szybko zrezygnowałem z tego planu. Nie chciałem narażać się na zbyt późny powrót do domu i niepotrzebne napięcie. Dodatkowo wziąłem ze sobą aparat, a więc brałem pod uwagę to, że nie byłby to typowy szybki przejazd :-) Gdy przejechałem przez pierwszą część parku, zakręciłem się na osiedlu domków i ponownie po ładnych kilkuset metrach wjechałem w żółć :-) Niestety zauważyłem też, że Kosinkowy amortyzator coś skrzypi... Fakt faktem swoje już przeszedł i będzie trzeba sprawdzić, czy nie nadaje się on do wymiany. Na pewno konieczna będzie obserwacja i konserwacja. Będę miał pretekst, aby w końcu zacząć uczyć się serwisowania roweru :-) Miałem ja plany, oj miałem... ;-) Jadąc dalej spostrzegłem, że w jednym miejscu przez prawie całą szerokość parkowej alejki, zalega hałda liści, wysoka na jakieś trzydzieści centymetrów! Przejechałem przez nią radośnie, wplatając między szprychy i zębatki pojedyncze sztuki :-) Zatrzymując się zauważyłem, że przede mną leży przewrócone drzewo :-) Je postanowiłem objechać powoli i była to słuszna decyzja, gdyż w liściach na poboczu, ukryta była solidna gałąź, która momentalnie mnie zatrzymała :-) To była chwilka na fotki ;-)
W dalszą drogę ruszyłem, rozpędzając się bardziej niż dotychczas i w pewnej sekundzie coś rudego mignęło mi w kąciku prawego oka. Obejrzałem się i zauważyłem uciekającą na drzewo wiewiórkę :-) Kto wie! Może gdybym przystanął, zdołałbym i jej zrobić zdjęcie? Znowu potwierdziło się twierdzenie, że nawet te kilka kilometrów uszczęśliwia... :-)
Niebawem dotarłem do promenady, a gdy z niej zjechałem, znów przyspieszyłem - tym razem na asfalcie. Zakręciłem się też przy byłej "gwieździe" i tuż po tym dotarłem do banku. Jak zwykle wjechałem przed drzwi, korzystając z równi pochyłej dla wózków, ale tym razem musiałem się podeprzeć na nawrocie, gdyż nie byłem dostatecznie skupiony :-) Jakby nie dziw... ;-) Odstałem swoje (jedna para uprawiała kult pieniądza, modląc się do bankomatu) i znów radośnie pomachałem nóżkami, kierując się już w stronę domu :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
12.45 km
0.00 km teren
00:32 h
23.34 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:5.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zakręcam pętelkę ;-)
Środa, 14 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 0
Po południu zasiadłem przed biurko i powoli przymierzałem do tego, aby odhaczyć nieco z pozycji "obowiązki", ale nie bardzo mi to szło. Nie byłem w nastroju ;-) Poczytałem nieco, posłuchałem muzyki i ogólnie relaksowałem się po bardzo ciężkim dniu w pracy. W pewnej chwili pomyślało mi się, że przecież mógłbym skoczyć na chwilę na rower. W sumie grudzień, a ja jak nie jeździłem, tak dalej nie jeżdżę, a przecież po to Kośkę do domu przyprowadziłem :-) Poza tym, to ogólnie przecież dawno nie machałem... :-) Długo nie trzeba było czekać :-) Wind in the Trees odprowadzał mnie do drzwi...Jeszcze na klatce spotkałem Łukasza i dwie jego koleżanki. Ten to się ma ;-) Założyłem i zapaliłem dwie opaski powyżej kostek (oczywiście wcześniej w sklerotycznym biegu, wracając się jeszcze po lampkę) i ruszyłem energicznie przed siebie. Do głównej dojechałem za samochodem, który został później przeze mnie wykorzystany, jako tunel aerodynamiczny, prawie aż do "dwunastki" :-) Raczej nie jestem zwolennikiem takiej jazdy, ale skoro miałem okazję spróbować... ;-) Następnie wydarłem kapcia na skrzyżowaniu z Chrobrego i jadąc szybciutko, dotarłem do Targowej, gdzie nieco zwolniłem. Zatrzymałem się też przy dworcu PKS, aby poprawić prawą opaskę i ruszyłem dalej przed siebie, odbijając przy Policji w stronę Kłodnicy. Mosty przeciąłem spokojnie, ale już za Koźlem dostałem lekkiego wiatru w plecy i prosty odcinek do najbliższych zabudowań, pokonałem bardzo ładnym tempem :-) Następnie skierowałem się na Żabieniec, który był moją pętlą. Fajnie mi się jechało :-) Ech ten rowerek... Ześwirowałem.
Na wylocie z Kłodnicy, odstałem dobrych kilka długich chwil na światłach, po czym znów dynamicznie ruszyłem. Niestety zwolniony przez przeciwny wiatr, niedługo cieszyłem się tempem i nie miałem zamiaru walczyć. Spokojnie doturlałem się do Koźla, przyspieszając na skrzyżowaniu ze światłami. Mijając Żeromskiego, odruchowo odbiłem na promenadę i zatoczyłem tam pętelkę po równej kostce, która ładnie odbijała koła od podłoża :-) Na sam koniec wyjazdu, postanowiłem jeszcze zakręcić się na granicy Rogów, a skończyło się to tym, że zaliczyłem jeszcze kilka nawrotów na osiedlu domków :-)
_
Tak jakby tego mi brakowało... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
48.14 km
0.00 km teren
02:06 h
22.92 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Góra św. Anny, podjazd II
Niedziela, 11 grudnia 2011 · dodano: 11.12.2011 | Komentarze 0
Oczy otworzyłem dziś już o czwartej rano... To znaczy tak mi się wydawało, bo gdy po czasie wstałem okazało się, że było przed ósmą ;-) Zaliczyłem spacer z Benkiem i zacząłem zbierać się do jakieś roboty czekając, aż na zewnątrz zrobi się cieplej. Przebijające przez nie odsłonięte jeszcze żaluzje promienie słońca, nastrajały mnie dodatkowo do wyjścia :-) Po jakiś trzech godzinach wreszcie nadszedł ten moment :-) I już mi się micha cieszy! :-)Na samym początku jechało mi się dobrze, ale już na Gazowej poczułem, że temperatura jednak nie jest zbyt wysoka. Mimo to byłem zgrzany, gdy dojechałem do świateł w Kłodnicy. Zmartwiłem się, gdyż nie chciałem do tego dopuścić i co oczywiste, było to zjawisko niepożądane. Ze świateł poderwałem się jednak bardzo mocno, lecz odpuściłem już przy kościele i nawet fajny zakręt przed wiaduktem, przejechałem ze średnią jak na mnie prędkością, odbijając sobie jednak przy wylocie z wiaduktu. Pierwszy przystanek spowodowany lekkim przegrzaniem, zrobiłem w lesie za Kłodnicą. W dalszej części trasy, było już o wiele lepiej :-) Starałem się też jechać jak najbardziej optymalnie, jeśli chodzi o prędkość i wykorzystanie sił w nogach, omijając przy tym nierówności na drodze.
Mknąc w miarę spokojnie, tuż przed Leśnicą przeciąłem duże skupisko gawronów. Miasteczko przejechałem sprawnie - może nawet zbyt sprawnie ;-) Muszę kiedyś zatrzymać się na tutejszym Rynku. Latem powinno być sympatycznie :-) Na zjeździe postarałem się przycisnąć, ale szybko zostałem wyhamowany przez wiatr i lekkie wzniesienie. Oczywiście byłem przygotowany na podjazd na Ankę :-) Także psychicznie. Trzeba było przecież poświęcić dla dobra sprawy ładną średnią, która wynosiła ponad 25 km/h ;-) Przypomniało mi się też, że kiedyś - jeszcze ze starym góralem - wspinanie się na szczyt, było niezmiernie nużące. Teraz to czysta przyjemność :-) Turlałem się swoim tempem, nie męcząc się w ogóle :-) Na stromym podjeździe przed nawrotem, zauważyłem wóz strażacki. Gdy podjechałem bliżej okazało się, że mundurowi strażacy robią sobie na jego tle zdjęcia. Chciałem nawet załapać się na jedno, ale gdy wjeżdżałem w kadr, fotograf właśnie opuszczał obiektyw... No cóż ;-) Po kilku chwilach zatrzymałem się przed szczytem.
Dalej ruszyłem po kilku minutach, mając wcześniej problemy z odpowiednim wykadrowaniem zdjęcia, gdyż robiłem je pod słońce. Od razu wjechałem na szczyt, skąd stoczyłem się już po kilkunastu sekundach, jadąc ostrożnie z uwagi na dwoje małych dzieci i oszroniony asfalt. Można powiedzieć, że Ankę jedynie przeciąłem, ale byłem ciekaw dalszej drogi :-) Była mi ona co prawda znana, ale jako że udało mi się wymyślić bardzo fajną trasę, tym bardziej ciągnęło mnie do przodu :-) Gdy znalazłem się na głównej znów przycisnąłem, dolatując do autostrady, za którą odbiłem w boczną uliczkę. Niebawem przejechałem nieopodal gospodarstwa, z którego latem wyskoczył do mnie groźny pies. Widać było, że do stojącego przy nim samochodu wsiadają ludzie i przemknęło mi nawet przez myśl, aby ich zaczepić, ale ostatecznie dałem sobie spokój. Niestety gdy przejeżdżałem szlakiem na tyłach tego gospodarstwa, nie czułem się komfortowo. Ewentualną ucieczkę utrudniałaby także nawierzchnia drogi, która w tym miejscu po raz pierwszy zastąpiła asfalt wyboistą i kamienistą ziemią. Po chwili byłem już w lesie, gdzie nie dochodziło do mnie już ujadanie psa :-) Poza tym perspektywa fajnej drogi, czyniła mnie znów pozytywnie nastrojonym :-) Przed skrzyżowaniem zatrzymałem się dwa razy na zdjęcie. Słońce grało z jesienią, zmieniając otaczające mnie barwy, jak w kalejdoskopie.
Po kilkudziesięciu kolejnych metrach, przystanąłem już na skrzyżowaniu. W każdą stronę prowadził jakiś szlak. Wiosną będę chciał przejechać je Antkiem :-) Kośkę z kamienistymi oponami, pozostawię sobie na asfalty :-) W tym miejscu postanowiłem uchwycić też zimowe detale dzisiejszego wyjazdu. Mijałem już co prawda wcześniej szron na asfalcie, czy zabieloną trawę i zamarznięte kałuże, a nawet małe kawałki lodu leżące na drodze, ale dopiero tutaj mogłem na spokojnie to chwycić :-) Wcześniej po prostu nie chciało mi się zatrzymywać :-) Gdy kręciłem się wokoło, dobiegł mnie odgłos silnika samolotu i faktycznie po niecałej minucie zauważyłem na skraju lasu, lecący mniej więcej na wysokości autostrady jednopłatowiec. No właśnie... Autostrada. Szum samochodów wyraźnie zaburzał harmonię tego miejsca... Jak tu było wcześniej? Dopiero teraz rozumiem charakter Góry św. Anny i okolic.
Ruszyłem przed siebie i gnając po równej kostce, dotarłem do A czwórki. Wiedziałem, że za nią będzie czekał mnie kamienisty zjazd. Początkowo było całkiem przyjemnie, gdyż jeszcze pomiędzy pierwszymi drzewami, jechałem po asfalcie. Rozpędzony wyhamowałem, gdy nawierzchnia uległa zmianie. Cienkie i bardzo mocno napompowane opony, średnio radziły sobie z kamieniami, ale i tak cieszyłem się jazdą :-) Nawet kilka ostrych momentów nie zmazało uśmiechu z mojej twarzy :-) Minąłem też piękną polankę, którą odwiedziliśmy z Anią, gdy jechaliśmy tą drogą pod górę. Była cała zaorana, ale mam nadzieję, że na wiosnę znów przyodzieje swą ładniejszą szatę.
Gdy wjechałem na asfalt, znów mogłem przyspieszyć. Nie gnałem jednak zbytnio, aby nie narażać się na wiatr jeszcze większy, niż i tak był. Podczas tej jazdy po lekkiej równi pochyłej, zmarzły mi troszkę końcówki palców. Wiatr był odczuwalny. Myślami byłem jednak w dniu swojej ostatniej wizyty w tym miejscu. Tym razem nie było jednak koników, a góry widać było dużo gorzej niż wtedy. Nic to! Jedziemy dalej! :-) Przypomniało mi się też, że Aneczka miała jakoś teraz wracać z Opola. Która to godzina? Może wsiądę w pociąg w Jasionej? Byłaby to fajna opcja, ale jednak z drugiej strony nie tęskniłem za industrialnymi widokami i powrotem do domu, jaki zgotowałbym sobie, wysiadając ze stacji w Kędzierzynie. Przez przejazd przejechałem o wpół do drugiej, ruszając z przystanku PKP chwilę po tym, jak wysłałem do Ani SMS'a. Minęliśmy się o kilka minut :-) Zbyt korciło mnie, aby dziś przejechać wymyśloną przez siebie trasą. Mimo że wiatr nieco się wzmógł, jechałem przed siebie ochoczo. W pewnym momencie, tuż przed zabudowaniami Krępnej, zauważyłem w oddali na polu stadko pasących się saren :-) Zostałem zauważony po około dwóch minutach, ale od razu schowałem się za drzewami, nie niepokojąc dalej uczestników biesiady ;-)
Czekał mnie teraz gorszy odcinek drogi. Pocieszałem się tym, że do Zdzieszowic nie miałem daleko, a stamtąd promem przedostanę się na drugą stronę Odry, jadąc dalej lasem już prawie do samego końca. Dodatkowo przypomniało mi się, jak pędziłem tutaj we wrześniu z wiatrem, dostając przyspieszenia niczym rakieta :-) Dosłownie :-)
Na głównej było średnio ciekawie. Ruch samochodowy raczej niewielki, ale jednak w jeździe przeszkadzał wiatr. Starałem się jednak robić swoje i tak oto dotarłem do Zdzieszowic, mijając jeszcze tuż przed zjazdem na prom trzy quady, z których pierwszy z nich mijając mnie stanął dęba. Ja nie wiem, czy aby to nie powinno być zabronione... Jeżdżą tym i tylko hałasują. Pół biedy, gdyby mieli wyznaczony do tego teren, a tak? Kiedyś już zdarzyło mi się spotkać taką grupę na "szlaku" w Nysie i nie było to do końca przyjemne, a na pewno głośne. Zresztą doniesienia medialne też o czymś świadczą. Szybko zapomniałem jednak o tych świrkach i ucieszony zjechałem w dół do Odry.
Niestety przy promie nie było żywej duszy. Tylko kaczki pływały przy brzegu, chowając się na mój widok w sitowiu tak, że nawet nie mogłem zrobić im zdjęcia. Chyba czeka mnie nieplanowana zmiana trasy... Podszedłem do gabloty i za szybą odczytałem kartkę z harmonogramem kursowania promu. Listopad i grudzień wyłączony. Od razu przypomniało mi się o forumowej ściądze promowej... Przecież mogłem na nią zerknąć przed wyjściem z domu. Zawiedziony ruszyłem w drogę powrotną, starając się ułożyć w głowie jakąś trasę, z dala od głównej. Na domiar złego, zaczynałem odczuwać już zmęczenie.
Faktem jest, że nie byłem zadowolony z takiego obrotu spraw. Co prawda od razu pomyślało mi się, że powtórzę tą trasę na wiosnę, lub nawet w lutym, ale nie uśmiechało mi się jechać do samego Koźla samochodowym szlakiem, zmagając się w dodatku z wiatrem. Niemal momentalnie przeszło mi przez myśl, że mogłem wsiąść do pociągu w Jasionej, ale nie zagrzała ona w mej głowie miejsca. Nie było wyjścia - trzeba było jechać.
Niestety moje obawy były uzasadnione. Jazda z powodu wiatru i wręcz naciąganych, średnich widoków, była raczej koniecznością, niż przyjemnością. Turlałem się jedynie przed siebie licząc na to, że szybko dotrę do lasu za Januszkowicami. Odrzuciłem też koncepcję, aby jeszcze wcześniej odbić w kierunku Raszowej, gdyż nie było sensu zakręcać kolejnego kółka. Na szczęście między drzewami znalazłem się dosyć szybko, ale mniej więcej w środku lasu zatrzymałem się jeszcze na dłuższą chwilę. Gdy znów ruszyłem, wstąpiły we mnie świeże, choć nie do końca odnowione siły. Jechałem dla samej jazdy, utrzymując jednak fajną prędkość. W Kłodnicy znów nie wystartowałem spod wiaduktu, utrzymując dotychczasowe tempo. Stanąłem nawet na światłach w oczekiwaniu na zielone, łamiąc dotychczasową praktykę wjeżdżania na chodnik. To był chyba przełomowy moment, bo ruszyłem z ostrego kopyta. Odcinek do Koźla przejechałem już jednak normalnie, w obawie o zachowanie odpowiedniej ciepłoty ciała. Optymalnym tempem pokonałem Odrę i na chwilę znów zatrzymałem się na czerwonym przy komisariacie policji. Gdy zapaliło się zielone, moja reakcja zdziwiła mnie samego. Przez pierwsze dwie, trzy sekundy średnio nabierałem prędkości po to, by następnie przycisnąć tak, aby wymazać dotychczasowe 40 km/h z pola MXS na liczniku. Prułem do przodu, zwalniając dopiero za skrzyżowaniem z Żeromskiego, nie dając szans na to, aby wyprzedził mnie jadący za mną samochód :-) Prawdę powiedziawszy, to nawet nie poczułem jego obecności. To nie było planowane w żaden sposób! :-) Serce waliło mi mocniej przez kilka następnych chwil. Rozpędzony i pobudzony, dojechałem do domu :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
5.96 km
0.00 km teren
00:55 h
6.50 km/h:
Maks. pr.:12.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Długi spacer z Kosią
Sobota, 10 grudnia 2011 · dodano: 10.12.2011 | Komentarze 0
Zaraz po tym gdy wstałem, poszedłem z Kośką na stację, aby dopompować koła. Już od jakiegoś czasu chciałem to zrobić, ale zawsze zapominałem zabrać ze sobą do Ani przejściówki na Schradera, a pompka gdzieś wsiąkła mi jakiś czas temu. Ustawiłem kompresor na maksymalną wartość. Pompowanie zakończyło się na 3.7 bara :-) Ruszyłem dalej, aby wstąpić jeszcze do sklepu fotograficznego. Termometr pokazywał co prawda aż 6 stopni Celsjusza, ale wcale nie było ciepło. Mimo mroźnego wiatru, minąłem jednak zadziwiająco dużą ilość rowerzystów - przeważnie starszych panów. Mnie również szło się bardzo przyjemnie :-) Trzymałem Kośkę za siodełko, a ona ochoczo podskakiwała na nierównościach, zachowując przy tym kierunek marszu i dając się bardzo ładnie prowadzić :-)Do Ani wróciłem pozytywnie pobudzony spacerem. Tym bardziej zaczęły w mej głowie pojawiać się myśli, aby wziąć Kośkę do siebie. Gdybym miał ją przy boku, to pewnie już w grudniu byłbym na wyjeździe kilka razy. Ostatecznie postanowiłem, że po prostu dosłownie przyprowadzę ją do Koźla :-)
Standardowa trasa do Koźla ;-) Kozielska, droga rowerowa, promenada ;-)
Od pierwszych metrów wiał zimny wiatr. Nawet pomyślałem sobie, że mogłem wziąć ze sobą szalik. Nie chciałem się jednak wracać, gdyż było już późno i zaczynało robić się szaro, a ponadto mocno cieszyłem się z tego wyjścia :-) Kosia szła prosto niczym strzała. Srebrna strzała... :-) Panowałem nad jej ruchami w stu procentach i zdawałem sobie sprawę z tego, że - jakkolwiek to nie zabrzmi - te sześć kilometrów jeszcze bardziej nas zbliży. Tak. Jestem rowerowym świrem. Do końca Kozielskiej doszliśmy stosunkowo szybko, obszczekani jeszcze przez dwa psy, ganiające za ogrodzeniem jednego z domów. Nieco bardziej hałaśliwie zrobiło się, gdy zmierzałem do drogi rowerowej, a ponadto chyba spadła na mnie jakaś kropla...
Przez moment wahałem się nawet, czy iść drogą rowerową, bo w razie deszczu nie miałbym się nawet gdzie schronić, ale ostatecznie uznałem, że ryzyko jest niewielkie. Panowała tu cisza i spokój. Przez całą długość drogi, nie minął mnie żaden rowerzysta. Przed pierwszym zakrętem zamieniłem jedynie ręce i przełożyłem Kośkę do lewej dłoni, gdyż prawa była już zauważalnie i odczuwalnie zmarznięta. Nie pomagał wiatr na polnym odcinku i wilgoć w powietrzu. Szybko jednak wróciłem do poprzedniej wersji, gdyż lewa ręka nie prowadziła roweru już tak wprawnie ;-) Gdy wchodziłem do Koźla, zaczęło mocniej kropić i przed mymi oczami, pojawiła się wizja, gdy wchodzę do domu przemoczony. Nie było jednak źle :-) Pokropiło i przestało :-) Jeszcze promenada, kilkaset metrów i byłem w domu, gdzie przywitał mnie Benek :-)
Podczas całej drogi do Koźla, mogłem zaobserwować jak zachowuje się rower na wyboistym podłożu i równym asfalcie. W tym drugim przypadku rowerek dziarsko płynął na dopompowanych oponach, zaś na wybojach podskakiwał, niczym sportowy bolid :-) Mam nadzieję, że w przyszłym roku, wyruszę z Kośką w długą, asfaltową trasę.
_
Ech te moje rowerki...
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
5.72 km
0.00 km teren
00:18 h
19.07 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Aby tylko!
Sobota, 3 grudnia 2011 · dodano: 03.12.2011 | Komentarze 0
Gdy w końcu dotarłem dziś do domu, dzień wciąż był ładny. Mimo to trzymałem się wcześniejszej myśli, aby dziś odpuścić z uwagi na szalejący wiatr. Poza tym, to Kośkę chciałem dziś wyrwać, a była ona u Ani... Siedząc w domu zauważyłem jednak, że mimo popołudniowej pory, za oknem słońce mocno zachęcało do wyjścia. Zaczęło mnie korcić... :-) Wcześniej jednak wyszedłem z Benkiem, a po powrocie nie mogłem wyrwać się od razu i tak oto zastała mnie mocna szaruga... Dodatkowo w murach dmuchało bardzo i powoli zacząłem odpuszczać. W głowie jednak spokojnie nie było. Przecież szkoda każdego dnia! Jeśli przejadę parkiem, to aż tak wiało nie będzie. Krótka trasa wystarczy!Na zewnątrz było już ciemno i faktycznie bardzo wiało. Spokojnie przejechałem przez osiedle, nieznacznie przyśpieszając przy byłej jednostce. Nie miałem ochoty na energiczną jazdę (a bo wiatr, a bo nie Kośka, a bo wczoraj po roku czasu spotkałem się z Krzyśkiem ;-) ), dlatego leniwie dojechałem do głównej. W drodze do parku zacząłem bawić się lampką, po którą zresztą musiałem wrócić się do domu, gdy byłem już z Antkiem przed klatką :-) Świeciła trochę za wysoko, ale przed wjechaniem w alejkę, skorygowałem kąt padania światła. Mimo, że teoretycznie byłem osłonięty, to przez pierwsze momenty jazdy, wciąż chwilami odczuwałem silny wiatr. Później było już jednak lepiej, choć na skrzyżowaniu przy domu kultury, musiałem zahamować praktycznie do zera, aby wpuścić przed siebie profi biegacza :-) W drodze powrotnej przycisnąłem jeszcze troszkę na promenadzie i niebawem byłem już z powrotem w domu gdzie poczułem, że na sercu zrobiło mi się jakby lżej... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)