Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2012

Dystans całkowity:191.58 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:47
Średnia prędkość:21.81 km/h
Maksymalna prędkość:40.90 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:17.42 km i 0h 47m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
19.68 km 0.00 km teren
00:55 h 21.47 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:-4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Mroźno... Już niedługo :-)

Niedziela, 29 stycznia 2012 · dodano: 29.01.2012 | Komentarze 0

Wyglądało na to, że dzisiejszy dzień będzie podobny do wczorajszego. Zjedliśmy śniadanko i zapodaliśmy film. Powoli oczekiwałem na to, aż dzień za oknem się nagrzeje...



Krótko po starcie pomyślałem sobie, że przetnę ponownie osiedle "M". To był dobry pomysł :-) Zauważyłem kilka dodatkowych szczegółów, a także zaobserwowałem dwoje dzieciaków, wygłupiających się na zamarzniętej kałuży - chwilę później oboje na niej leżeli ;-) W międzyczasie kilka metrów dalej pojawił się jakiś pan z małym pieskiem, który o dziwo od razu zaczął szaleć na mój widok :-) Standardowe pytanie do właściciela i już byliśmy z psiakiem zaprzyjaźnieni :-) Po kilku chwilkach zabawy z pięciomiesięcznym czarnym czworonogiem, pomknąłem dalej przed siebie, kierując się w stronę Brzeziec. Jechałem całkiem szybko i żwawo, ale funkcjonowałem raczej w obrębie własnych myśli. Mimo to pedałowało mi się przyjemnie :-) Cieszyłem się z kolejnego dnia i nie przeszkadzał mi panujący mróz :-)
W samych Brzeźcach depnąłem trochę mocniej, korzystając z dobrodziejstwa asfaltowej drogi :-) Na szlaku do Starego Koźla minąłem starszą parę z rowerami, którzy przystanęli tam, gdy i ja miałem krótką pauzę, kilkaset metrów wcześniej. Kobieta popatrzyła na mnie przyjaźnie. Rowerowe braterstwo :-) Dynamicznie zjechałem na główną i śmiało pomknąłem w kierunku Azot, po czym zatrzymałem się na pół minuty, gdy wjechałem na leśny skrót. Znalazłem miejsce ciszy. Naokoło drogi leżał nienaruszony śnieg. Po kilku chwilach jazdy, ujrzałem przed sobą malowniczą, drogową eskę, pomiędzy drzewami i zimową bielą. Pokonałem ją szybko i znów byłem na asfalcie. Nim się obejrzałem, byłem już na Białym Ługu :-) Mimo że droga momentami była całkowicie oblodzona, nie zwolniłem praktycznie wcale. Może to i dlatego zacząłem odczuwać większy chłód? Kilkaset metrów prostej za skrzyżowaniem, było trochę bardziej wymagające ze względu na skamieniałe od mrozu koleiny. Wciąż jednak deptałem, zatrzymując się dopiero przed dwiema, większymi niż zwykle, zamarzniętymi kałużami. Przejechałem przez pierwszą z nich po samym środku z lekką obawą i frajdą jednocześnie :-) Będąc między nimi, postanowiłem na moment się zatrzymać. Chwilkę później z jednego z drzew rosnących obok drogi, rozległ się dźwięk uderzającego o korę dzięcioła. Znowu :-) Przysłuchałem się dłuższą chwilkę, po czym pokonałem kolejną lodową kałużę. Oczywiście z podobnymi emocjami :-)




Kolejny etap trasy, to przejazd przez Lenartowice. Nie działo się nic szczególnego prócz tego, że zacząłem lekko przyspieszać i czułem, że powoli zacząłem opuszczać swe myśli. To był dobry znak :-) Kręciłem żwawo, szybko docierając do drogi do Cisowej, z której skierowałem się już w kierunku powrotnym. Nie ujechałem daleko, zauważając przy wjeździe na żółty szlak tablicę informacyjną i oznaczenie czarnego szlaku. Zatrzymałem rower i oparłem go o betonową barierę mostu na Kanale, wracając się kilkanaście metrów na piechotę. O dziwo była to tablica z Urzędu Miasta w Leśnicy! Trzeba im przyznać, że robią dobrą robotę! :-) Ciekawe kiedy za podobną wezmą się włodarze naszego miasta... "Droga" rowerowa woła o pomstę!
Po kilku minutach zjechałem z asfaltu, znikając między drzewami. Wracał rowerowy power :-) Nie zważałem na nierówności i gnałem przed siebie :-) Wiedziałem też, że nastała już pora aby wracać i cieszyłem się z tego :-) Wyszedł mi fajny dystans, a jednocześnie nie jeździłem nadmiernie długo :-) Reszta dnia przed nami... :-) Poza tym... :-) Czułem się już odmiennie. Lepiej :-) Utrzymałem wysokie tempo, mając w myślach pozostały dystans i fakt, jak niewiele dzieli mnie od końca przejażdżki. Kuźniczki, działki, przejazd pod wiaduktem i leśny odcinek. To wszystko pokonałem na gazie. Dla frajdy :-) Musiałem jednak zatrzymać się na mostku, oddzielającym ogródki od obwodnicy :-) Na rzeczce pływało całkiem sporo kaczek i postanowiłem zrobić im kilka fotek :-) Zachowywały się całkiem spokojnie :-) Niestety zaczęły porządniej pozować dopiero wtedy, gdy schowałem aparat do sakwy :-) W sekundę później na tafli wody wylądowały zgrabnie dwie pary ptaków, gdzieś obok inna z gracją majstrowała coś przy skrzydle, a kolejna przeleciała obok mnie tak nisko, że usłyszałem trzepot skrzydeł wręcz nienaturalnie głośno :-) Obserwowanie tych zwierząt, było bardzo fajnym dopełnieniem dzisiejszego przejazdu :-) Energicznie ruszyłem dalej i po niewielkim odstępie czasu, mknąłem wzdłuż stacji PKP. Tak, odblokowałem się wewnętrznie. Pomyślałem sobie też, że dzisiejsze wyjście było mi potrzebne. Wracałem pozytywny :-)




Dane wyjazdu:
31.96 km 0.00 km teren
01:31 h 21.07 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Powoli wiosna idzie! :-)

Sobota, 28 stycznia 2012 · dodano: 28.01.2012 | Komentarze 0

Gdy otworzyłem oczy, zauważyłem że zasłony okienne biją od światła słonecznego. Od razu pomyślałem sobie pół żartem, że na dworze jest dodatnia temperatura :-) Wstając poszedłem sprawdzić, ile faktycznie wskazuje termometr. Był ledwie -1 stopień! :-) Od razu ożyłem wiedząc, że dziś będzie czekała mnie fajna przejażdżka :-) Cieszyłem się i skakałem jak dziecko! :-) Oczywiście mimo to ostatecznie wyszedłem i tak stosunkowo późno, biorąc pod uwagę fakt, iż wstałem półtorej godziny wcześniej :-)



Na zewnątrz było ciepło, jak na zimową porę roku i fakt, że od kilku dni nadworni meteorolodzy straszyli nas mega minusowymi temperaturami :-) Ba! Nieopodal śpiewały ptaszki i w sumie to było... wczesno wiosennie! :-) Ruszyłem będąc w pogodnym nastroju :-) Co prawda gdy się rozpędziłem, zacząłem lekko odczuwać minusową bądź co bądź temperaturę, ale... To był tylko nic nie znaczący szczegół :-) Bardzo szybko dojechałem do szlaku na Azoty, którym poruszała się całkiem duża ilość spacerujących ludzi. Za nawrotem zatrzymałem się, aby zdjąć aparat z szyi i włożyć go do sakwy podsiodłowej. To miała być chwila, a zeszło mi kilka minut :-)





Utrzymując wysokie tempo jazdy, dotarłem do lasu, prowadzącego do drogi ku Starej Kuźni. Oczywiście liczyłem się z utrudnieniami - tempo jazdy od razu spadło. Przejeżdżając przez most na Kanale Kędzierzyńskim chciałem pstryknąć fotkę zamarzniętej tafli wody, ale tym razem znów skończyło się na nieco dłuższej sesji fotograficznej, w której udział również brała Kosia :-) W międzyczasie nad moją głową przeleciał duży samolot pasażerski :-) Był to jednak tylko dodatek na granicy ciszy, którą właśnie przekraczałem...




Leśna droga była bardziej wymagająca, niż wydawało mi się to jeszcze przed wyjściem na rower. Początkowo było jeszcze spokojnie :-) Fajnie przejeżdżało się po lodowych łatach zamarzniętych kałuż, a jazdę dopełniały nierówności i zalegający śnieg :-) Zatrzymałem się przy skarpie nasłuchując ciszy... Na moment znów przerwał ją, kolejny samolot pasażerski (nawet zdziwiłem się, że przelatuje ich tak dużo), oraz krzyczący na mnie ptak, siedzący na drzewie na skraju :-) Po chwili znów jednak nastała cisza. Świszczało od niej w uszach... Wdrapałem się na skarpę, aby popatrzeć czy za ogrodzeniem, gdzie powinien być zasadzony nowy las, zaszły jakieś zmiany. Prawdę powiedziawszy nie zauważyłem ich, ale mam nadzieję, że kiedyś wyrosną tutaj fajne drzewka :-) Przypomniało mi się też, że i ja kiedyś - w czasach szkoły średniej - brałem kilka razy udział w sadzeniu drzewek :-) Stojąc tam zauważyłem też ślady jakiegoś zwierzęcia kopytnego, a także zajęcze :-) Wpadłem też na pomysł, aby znów wykorzystać Kośkę, jako element otoczenia na zdjęciu :-)




Gdy ruszyłem dalej, zaczęły się większe schody :-) Śnieg był przymarznięty i wyjeżdżony przez opony, tworząc wąskie koleiny, z których rower nie chciał wyjeżdżać. Raz nawet o mało nie strzeliłem gleby z tego powodu :-) Po kilku chwilach dalszej jazdy, zatrzymałem się na moment już przy drodze asfaltowej do Starej Kuźni. Odsapnąłem troszkę, po czym ruszyłem dalej licząc na to, że ten odcinek pokonam żwawo i szybko, niczym rasowy kolarz ;-) Tak też się stało :-) Obejrzałem się raptem ze dwa razy na las i byłem już przy zjeździe, prowadzącym do wybudowanej jeszcze w XIX wieku wieży obserwacyjnej. Chwilę wcześniej podjąłem też decyzję, iż nie pojadę dziś do Dziergowic. Nie było sensu szarpać się tak daleko.
Droga ku górze była częściowo pokryta wyjeżdżonym śniegiem. W przypływie poczucia zaznania komfortu, postanowiłem zrzucić przód na najmniejszą zębatkę ;-) O dziwo odmówiła ona posłuszeństwa. Gdy już zatrzymałem rower tuż przy wieży, rozejrzałem się dookoła, a następnie znów cyknąłem kilka zdjęć. Wyglądało na to, że raczej nikt nie stacjonował dziś w pobliskich budynkach. Cieszyło mnie to, że nie muszę na nikogo zwracać uwagi :-) Przed odjazdem, zerknąłem jeszcze na przednią przerzutkę. Prawdopodobnie małe czyszczenie pozwoliłoby jej znów działać poprawnie :-)




Nie chciałem wracać do Kędzierzyna, znaną mi już bardzo dobrze drogą do Azot, dlatego postanowiłem trochę zaryzykować i wjechać na trakt, który na początku wyglądał jak dojazdówka na posesję. Na szczęście tuż przy budynku, rozwidlenie pozwalało na to, aby wjechać do lasu :-) Od razu rzuciło mi się w oczy, że ta część jest mniej wyeksploatowana niż ta, z której korzystałem do tej pory. Leżało też więcej śniegu, w którym nawet już przed pierwszym zakrętem zacząłem się lekko kopać :-) Na szczęście był on już odleżany, więc opony napotykały większy opór i nie zagłębiały się zbytnio. Zauważyłem też na drodze ślady butów i w pierwszym odruchu pomyślałem sobie, że to jakiś miejscowy miłośnik czworonogów, wyszedł ze swoim pupilem na spacer. Okazało się, że był to jednak myśliwy, który ostrzegł mnie przed przypadkowym odstrzeleniem :-) Na szczęście nie wyglądałem jak sarna, więc bez obaw pomknąłem dalej, mijając jeszcze jednego po kilkunastu metrach.
Mijałem kolejne skrzyżowania, nie chcąc zbyt wcześnie zwrócić się w kierunku Kędzierzyna. Momentami między drzewami i na białym tle czułem się, jakbym znajdował się w serialu "Kompania Braci", odcinek w Ardenach ;-) Słońce ładnie wydłużało cienie, ale nie chciałem robić zdjęć. I tak nie potrafiłbym wykorzystać tych warunków. Ostatecznie wyjechałem na nieco bardziej wyjeżdżoną drogę i postanowiłem pojechać we wskazanym przez nią kierunku, widząc przy okazji, że alternatywny był już bardzo mocno nieprzejezdny. Straciłbym tam w tych warunkach bardzo dużo czasu.
Kolejne skrzyżowanie położone było nieopodal. Zatrzymałem się przy nim na moment, obok samochodu terenowego - prawdopodobnie należącego do jednego z myśliwych - po czym, skierowałem się w stronę Korzonka. Między drzewami zauważyłem też jakiś domek. Pewnie przyjadę tutaj wiosną, aby zobaczyć ten cud architektoniczny ;-) Korzystając z lepszych warunków na drodze, rozpędziłem się bardziej, mijając Cinquecento, zaparkowane przy następnym skrzyżowaniu. Nie spodziewałbym się tu wcześniej tylu samochodów :-) Na szczęście nikt nie zagłuszał ciszy... :-) Pokonałem kolejnych kilkadziesiąt metrów i na następnym skrzyżowaniu, znów zatrzymałem się na chwilkę. Po prawej stronie miałem całkiem szeroką drogę, prowadzącą w kierunku Azot. Widać było, że całe skrzyżowanie było wyjeżdżone. Po chwili poderwałem głowę do góry, słysząc krakanie ptaków. Brzmiały jak kruki, lecz były ze dwa razy większe. Co to było? Znawcą nie jestem ;-) Odprowadziłem wzrokiem dwie latające pary i zainteresowałem się dzięciołem, który stukał w drzewo położone kilka metrów od drogi. Podszedłem w jego kierunku, ale wtedy zdążył się on już schować ;-) Czas było ruszać w dalszą drogę :-)



Po kilkuset metrach, jechałem już prosto w kierunku Korzonka. Skądś kojarzyłem tą drogę... Myśl wpadła mi do głowy praktycznie od razu :-) Kiedyś byłem tu z Benusiem na spacerze! :-) Przyjechaliśmy kiedyś Mercem, aby sprawdzić położone tu jezioro :-) Pomyślałem sobie o nim i przypomniało mi się, ile tak naprawdę mu zawdzięczam... Kochana psina! :-) Jak na zawołanie, znalazłem się przy pierwszym zbiorniku :-) Zatrzymałem się i wszedłem na zamarzniętą taflę lodu, oczywiście nie dalej jak pięć centymetrów od brzegu :-) Słońce już powoli bledło. Po kilku minutach ruszyłem dalej, ale nie ujechałem dużo :-) Drugie jezioro postanowiłem objechać, podejmując decyzję wręcz odruchowo :-) Po strzeleniu kilku fotek, postanowiłem naokoło zbiornika pojechać trochę bardziej terenowo. Fajnie było :-) Wcześniej znów wróciły myśli, nasuwające z kolei wspomnienia. Przypomniało mi się, jak to jeździliśmy z Benkiem do Dziergowic :-) Czy dziś, w warunkach kompletnego świra rowerowego, też brałbym go na takie przejażdżki? Myślę, że mimo wszystko tak :-) Gdy już mknąłem po drodze, zdałem sobie sprawę, że już najwyższy czas na powrót.




Na chwilkę przystanąłem na placu przy drodze wojewódzkiej, po czym ruszyłem dynamicznie, włączając się do ruchu. Czuć było już niższą temperaturę, ale cisnąłem całkiem fajnie, podnosząc na nogi pobitą leśnymi przygodami średnią :-) Przy okazji podniosłem też niewielki mimo wszystko MXS i przystanąłem na sekundę już za przejazdem kolejowym na Azotach. Musiałem łyknąć Halls'a ;-)
Jadąc już przy ścisłych zabudowaniach przypomniałem sobie, że do drogi wylotowej, prowadził chyba jakiś skrót. Oczywiście znalazłem go, ale jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że wychodził on przy stacji kolejowej :-) Wyglądało na to, że pokręciłem coś, wykręcając tym samym fajnego rogala :-) Suma sumarum dotarłem jednak do wyznaczonego miejsca, więc było OK :-) Dalej znów mknąłem asfaltem, mając już w myślach ciepły domek :-) Ostatnim etapem był leśny skrót na Pogorzelec, który przemknąłem równie szybko, jak wcześniejszych kilka kilometrów :-) Tym razem ludzi-pachołków było już mniej ;-)

Dane wyjazdu:
5.04 km 0.00 km teren
00:13 h 23.26 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nadchodzi mróz...

Czwartek, 26 stycznia 2012 · dodano: 26.01.2012 | Komentarze 0

Poganiałem dziś troszeczkę po mieście. Było wyraźnie czuć, że temperatura jest niższa, niż choćby wczoraj. Jak zwykle jednak liczyłem na to, że wyjdę choćby na kilkuminutową przejażdżkę :-) Wieczorem zerknąłem na termometr... -1... -3... -4...



Gdy szykowałem się do jazdy przed klatką, wydawało mi się że wcale nie ma tak zimno :-) Oczywiście ruszając od razu dało się poczuć zimne powietrze, ale nie było to ważne :-) Liczyła się jazda... :-) Śmigałem po Pogorzelcu dziarsko i nawet szybko :-) Przejechałem przez osiedle "M", a wyjeżdżając na główną o dziwo nie zauważyłem wysepki i dostałem się na prawidłowy pas forsując ją :-) Dobrze, że policji w pobliżu nie było ;-) A może i powinna być, bo jakiś debil w BMW ostro wyjeżdżając z pobliskiej stacji, nawet mnie lekko wystraszył. Powoli zaczynałem też czuć, jak przymarzają mi kolana :-) Postanowiłem jednak przyciąć jeszcze trochę po dzielnicy. Wyszło całkiem fajnie, bo rowerową satysfakcję poczułem tak naprawdę już pod koniec wyjazdu. Po kilku chwilach spędzonych na czerwonym, pokonałem ostatnie metry, kończąc dzisiejszy przejazd :-)

Dane wyjazdu:
12.46 km 0.00 km teren
00:29 h 25.78 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Między płatkami...

Środa, 25 stycznia 2012 · dodano: 25.01.2012 | Komentarze 0

Gdy tylko późnym porankiem zacząłem trzeźwo myśleć, wpadła mi do głowy rowerowa myśl :-) Znów pojawiło się to uczucie, które dawało mi do zrozumienia, że dziś wyjdę na przejażdżkę :-) Plan był jasny: choćby moment, choćby trzy machnięcia... :-) To uzależnienie.
Po południu przyszła do nas umówiona koleżanka i choć mój zamysł był taki, żeby mimo to po jakimś czasie kulturalnie wyjść na pół godzinki, aby zostawić je na babskich plotach, to jednak nie bardzo miałem okazję do tego, by go zrealizować. Już wiedziałem, że podeptam sobie na spokojnie późnym wieczorem, już po załatwieniu wszystkich zaplanowanych na dziś obowiązków. Na dziś byliśmy też umówieni na dogranie sprawy "M"... Jako że zeszło nam tam trochę czasu (a trzeba przyznać, że sympatycznie było), to do domu wróciliśmy już późno, a nawet bardzo późno. Mimo to mój zapał i świdrująca w głowie myśl nie zamierzały kłaść się spać... :-) O w pół do dziesiątej byłem gotów do startu! :-)



Cały przejazd nie wyróżniał się niczym szczególnym. Więcej opowiedzieć może załączona mapa. Charakteryzował się on utrzymywaną od samego początku i do końca wysoką kadencją :-) Momentami było wietrznie, ale generalnie warunki do jazdy były bardzo dobre :-) Na obwodnicy w przeciwną stronę pędziły płatki śniegu... Noc i pustka również robiły swoje, powodując zwiększenie uczucia więzi z rowerem... :-) Już wtedy podczas jazdy pomyślałem sobie, że to bardzo dobrze, że je mam... Kim byłbym bez nich? Pewnie leżałbym wciąż w rowie... Moje rowerki :-)
_
I znów jest power! :-)

Dane wyjazdu:
9.82 km 0.00 km teren
00:24 h 24.55 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:-0.8
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wracamy po Kośkę :-)

Wtorek, 24 stycznia 2012 · dodano: 24.01.2012 | Komentarze 0

Tak się złożyło, że wieczorem nawet całkiem niespodziewanie, postanowiliśmy udać się z Anią do Koźla po Kośkę, oraz pierś z kurczaka ;-) Co prawda gdy staliśmy już na przystanku nabrałem minimalnych wątpliwości (dosłownie: ledwie zauważalnych), czy aby na pewno będę mógł dziś jeszcze wrócić na Kośce, ale jednak pozytywna kalkulacja możliwych do przejechania po pracy kilometrów przeważyła :-) Nie powinno to nikogo dziwić :-) I nie chodziło mi już tutaj nawet o bicie tego biednego stycznia ;-)



Do drogi powrotnej jak zwykle zaczęliśmy zbierać się na styk (a bo Mareczek zawsze czas jeszcze ma ;-) no i z Beniem pożegnać się musiał...), więc jadąc już na rowerze dogoniłem Anię, gdy była już w połowie drogi na przystanek :-) I tutaj udało się nam na styk, choć jak się później okazało nadjechał autobus ponadprogramowy :-) W minutę po odjeździe Ani i po tym, jak upchałem szpargały do sakwy podsiodłowej, ruszyłem dzielnie za autobusem ;-) Już prawie miałem go na skrzyżowaniu z Chrobrego, ale zdążył mi umknąć. Na kolejnym przystanku był już jednak mój :-) Ominąłem go i śmiało pomknąłem w kierunku Rynku, gdzie leciutko zmniejszyłem wysokie od samego początku jazdy tempo :-) Dość wspomnieć, że MXS wykręciłem już przy okazji pierwszego nabierania prędkości, gdy byłem jeszcze na początku Piastowskiej :-) Oczywiście do kolejnego przystanku, dojechałem przed autobusem :-) W planach miałem przyczepienie opasek odblaskowych, bo jakby to było - wiadomo, że zapomniałem o nich wcześniej! :-) W tym czasie nadjechała Ania, machając mi zza szyby radośnie :-) Ech te jej iskierki... :-) Myślę, że były też i w moich oczach :-) Czułem się świetnie :-) Rower-power! :-) Po chwili pomknąłem dalej wiedząc, że spokojnie nadrobię dystans, jadąc krótszą niż autobus trasą :-)
Do Kłodnicy dojechałem na fajnej kadencji, spoglądając na skrzyżowaniu w stronę z której nadjechać mógł autobus. Ani widu :-) I tak byłem pewny swego :-) Na prostej do ronda zmniejszyłem nieco dynamikę jazdy, aby się nie przegrzać, ale i tak na kolejnym przystanku - już w Kędzierzynie - musiałem na Anię poczekać ze dwie minuty :-) Bidula zaskoczona była, bo tutaj się mnie nie spodziewała! :-) Mało tego! Przed nią przyjechał inny autobus, który jechał tą samą trasą co ja i co prawda start w Koźlu miał pewnie o minutę, lub trzy później, ale i tak chyba pośrednio udało mi się udowodnić wyższość roweru nad komunikacją miejską :-) W szczycie - bo to wtedy jeździmy do i wracamy z pracy - ta różnica byłaby jeszcze większa :-) Rozradowany znów ruszyłem za autobusem w którym jechała Ania, tym razem zjeżdżając jednak z głównej.
Pokonując dwa skrzyżowania dojechałem do miejsca, które być może za niedługo, stanie się nowym domem Kosi i Antka. Przejeżdżając tam, starałem się wyłapać detale tego osiedla. Byłem tam dopiero po raz drugi i niestety znów po zmroku i znów przy "wilgotnej" pogodzie. Mimo to udało mi się zarejestrować kilka szczególików :-) Korzystając z okazji, podjechałem też pod ulicę prowadzącą do pracy. Ot tak, aby sprawdzić dystans. Cały czas mocno deptałem na pedały, nie zważając nawet zbytnio na miejscami cienkie paski lodu :-) Chciało mi się gnać! :-) Pod koniec przejazdu znów nieco zwolniłem, zerkając przy okazji na licznik :-) Niestety nie przebiłem "dziesiątki" ;-)

Dane wyjazdu:
21.56 km 0.00 km teren
00:51 h 25.36 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Pływamy :-)

Niedziela, 22 stycznia 2012 · dodano: 22.01.2012 | Komentarze 0

Już od kilku dni komórkowy serwis pogodowy wskazywał na to, że niedziela będzie ładna i stosunkowo ciepła. Nastawiałem się więc na to, że przekręcę troszkę większy dystans :-) Niestety późno w nocy - tuż przed tym, jak położyłem się spać - prognoza nagle zmieniła się na deszczową... Mimo to, wyczekiwałem tego co będzie z nadzieją... :-)
Rano faktycznie było szaro. Przez pierwsze kilkanaście minut miotałem się w myślach. Wyszedłem na balkon... Wietrznie i wilgotno... Perspektywa jazdy oddalała się. Nie byłem jednak w stanie zająć się czymś innym. Czułem się wręcz niespokojnie! Nie pomagała nawet świadomość, że wczorajszego wieczoru pięknie wypucowałem Kośkę w wannie :-) Wyjście było tylko kwestią czasu... O dwunastej bezpiecznik strzelił. Do drogi byłem gotów chyba nawet w mniej, niż trzy minuty :-)



Pierwsze kilometry były bardzo szybkie :-) Przed prostą do Kłodnicy nie zważałem nawet zbytnio na kałuże, chlapiąc sobie tyłek podobnie jak wczoraj :-) Fajnie mi się gnało, choć oczywiście momentami przeszkadzał wiatr. Mimo wszystko na drogę do Raszowej, wjechałem nawet nie mając okazji za bardzo obejrzeć się wokół siebie :-) Pierwsza sposobność trafiła się na pierwszym postoju, wymuszonym zresztą zimowymi widokami :-)



Ruszając ponownie, starałem się utrzymać wysokie tempo (w Kłodnicy średnia wynosiła lekko ponad 30 km/h!), ale nie było to łatwe z uwagi na wszechobecne wszędzie kałuże i upstrzony dołami fragment drogi za torami. W samej Raszowej zrobiło się jeszcze gorzej, ponieważ dorwał mnie wiatr-przeszkadzacz. Nawet na odcinku do stacji PKP nie jechało się łatwo, a przecież to był zawsze odcinek, którym śmigało się bardzo miło! Nie miałem jednak źle :-) Jechałem co prawda wolniej, ale zbytniej walki nie było :-) Gdy docierałem do przejazdu, zauważyłem jadący pociąg. Ucieszyłem się nawet, bo to oznaczało, że zaraz otworzy się szlaban i nie będę musiał czekać. Myliłem się :-) Od Kędzierzyna jechał inny pasażerski i przede mną było wręcz kilkuminutowe oczekiwanie :-)



Różnica przyczepności na samych torach była na tyle duża, że startując czułem, jak uślizguje się tylne koło :-) Tak w ogóle, to widok po drugiej stronie był całkiem odrębny. Droga usłana była lodowo-śniegowymi wysepkami i kałużami. Z czasem doszły też doły i momentami silny, przeciwny wiatr. Nie dawałem się jednak, choć chwilami wiało naprawdę mocno :-) Trzeba jednak uznać, że ten fragment ciekawie dopełnił całą trasę :-) Zatrzymałem się na moment, obserwując otoczenie i jaśniejące od strony Koźla niebko :-)



Dojeżdżając do głównej, musiałem ominąć dużą kałużę, której tafla składała się z ganiających za sobą fal. Wiało jak cholera! Na szczęście nie musiałem zmagać się z tą ścianą zbyt długo. Niebawem jechałem już w kierunku powrotnym, tracąc co prawda na prędkości, ale docierając całkiem szybko do lasu nieopodal. Nastał czas powrotu.
Odcinek do Kłodnicy pokonałem całkiem żwawo, nie przejmując się zbytnio niczym. Wietrzna przeprawa pozostawiła co prawda po sobie pewien minimalny ślad, ale byłem wciąż całkiem rześki :-) Na tyle rześki, że udało mi się naprostować jeszcze trochę, utraconą wcześniej wysoką średnią. Ot jechałem po prostu przed siebie :-) Gdy dotarłem do domu, przyjrzałem się przez dłuższą chwilę Kośce. Nie była nawet za bardzo ubrudzona - przez zdecydowaną większość wyjazdu, poruszałem się co prawda po mokrym (momentami woda aż strzelała do góry), ale były to czyste asfalty. Czułem się pełny emocjonalnie :-) Dobrze, że wyszedłem :-) W przeciwnym wypadku, pewnie miotałbym się przez cały dzień, tracąc go w pełni...
_
Jest POWER! :-)

Dane wyjazdu:
33.82 km 0.00 km teren
01:30 h 22.55 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Cyklo-Cross Żabieniec, edycja 13

Sobota, 21 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 0

Spałem dziś twardo i z łóżka zwlekłem się po dziesiątej, po kilkukrotnym budzeniu przez Benka od samego rańca :-) Oczywiście w pierwszej kolejności był spacer :-) Gdy wróciliśmy, nie miałem już zbytnio czasu, aby nawet choć trochę się ogarnąć :-) O jedenastej zaczynał się wyścig, a w międzyczasie wyczytałem nawet, że pierwszy start miał być już pół godziny wcześniej! :-) Co prawda nie ciągnęło mnie tam aż tak bardzo, ale zawsze to jakaś atrakcja do zobaczenia :-) Miałem przecież blisko :-)



Do Kłodnicy doturlałem się całkiem szybko :-) Tam jednak zaczęły się małe schodki :-) Wiedziałem co prawda, gdzie mogę spodziewać się owego wyścigu, ale pasowało najpierw podjechać pod Dom Kultury (którego zresztą nie dojrzałem), aby mieć większą pewność i nie błądzić. Nie zatrzymując się jednak nawet, skręciłem w ośnieżoną od samego początku boczną uliczkę - raz nawet postawiło mnie bokiem, ale bez problemu ustałem :-) Po kilku kolejnych perypetiach, dojechałem do skrzyżowania i dalej - drogą już bez śniegu, za to z mnóstwem wody - dotarłem na miejsce :-) Zdążyłem akurat przed startem najmłodszych uczestników :-) Nie obyło się bez mocnego współzawodnictwa i zaangażowania! Byłem też świadkiem kilku wywrotek :-) Młodzi dali z siebie naprawdę sporo! :-)



Gdy uczestnicy przejechali regulaminowe dwa okrążenia, przeniosłem się na wzniesienie, aby mieć lepszy widok. Jak się okazało, w obrębie tego miejsca przebiegała rywalizacja następnej grupy wiekowej :-) Spędziłem tam nieco więcej czasu, a ostatecznie widzem imprezy, byłem około godziny :-) Szkoda, że jest ona tak słabo wypromowana. Rozumiem, że to raczej regionalny wyścig, ale gdybym nie był miejscowym, to pewnie bym na niego nie trafił w ogóle... Podsumowując warto było podjechać i popatrzeć jak rowerki śmigają! :-)









Nie chciałem już czekać na start ostatniej grupy zawodników i udałem się w drogę, aby w końcu zacząć nabijać kilometry na swoje konto :-) Szybko okazało się, że nie będzie to idylla, z powodu podwiewającego wiatru. Cóż to jednak? Wiatr, to nie przeszkoda!
Gdy dojechałem do głównej, ku swojemu zaskoczeniu, nie umiałem odnaleźć się w przestrzeni i tym samym zaplanować konkretnej trasy :-) Postanowiłem póki co jechać przed siebie. Punkt położenia złapałem, gdy wyjechałem z Kłodnicy :-) Gdy jechałem lasem w kierunku Raszowej pomyślałem sobie, że to bardzo fajne tak budować kondycję na rowerze. Para wydobywała się z moich ust. Poczułem się szczęśliwy :-)



Przed Łąkami Kozielskimi wiatr zaczął się wzmagać. Miałem jednak to szczęście, że większość trasy do Cisowej, mogłem pokonać bez podmuchów w twarz. Sytuacja zmieniła się jednak, gdy wyjechałem na drogę do Kędzierzyna. Wiatr na odcinku przed lasem mocno przeszkadzał. Dodatkowo byłem też trochę mokry po całej dzisiejszej trasie - roztopiony śnieg pozostawił na asfaltach mnóstwo wody. Wkradło się małe zmęczenie. Na skraju lasu przystanąłem na momencik i w dalszą drogę ruszyłem już bardziej energicznie, szybko pokonując odcinek do kuźniczkowych zabudowań :-) Teraz czekała mnie przeprawa przez obwodnicę, która również nie należała do przyjemnych z uwagi na nieustający wiatr. Musiałem jednak dać radę :-) Co prawda przeszło mi przez myśl, aby odbić do lasku na Żabieńcu dla skrócenia dystansu, ale przecież nie byłaby to dobra decyzja - pewnie ugrzązłbym gdzieś w śniegu ;-) Sytuacja poprawiła się za rondem, gdzie zmieniłem kierunek jazdy :-) Do świateł w Kłodnicy dotarłem nawet szybko, ale już za nimi znów musiałem zmagać się z lekkim znużeniem. Nauczony jednak rowerowym doświadczeniem wciąż pedałowałem, wjeżdżając do Koźla po całkiem niedługim czasie :-) Dom, to była już tylko kwestia czasu :-)
Wyszedł mi dziś całkiem fajny dystans :-) Może jest jeszcze szansa? ;-)

Dane wyjazdu:
3.96 km 0.00 km teren
00:14 h 16.97 km/h:
Maks. pr.:24.80 km/h
Temperatura:0.4
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Zimowa ślizgawica

Piątek, 20 stycznia 2012 · dodano: 20.01.2012 | Komentarze 0

Piątkowe popołudnie miałem zapełnione tak, że do domu po ponad dwutygodniowej nieobecności, wracałem dopiero późnym wieczorem. Jadąc autobusem pomyślałem sobie, że mogłem przecież wsiąść na Antka, ale momentalnie przypomniało mi się, że został on wypucowany w wannie, więc chyba jednak szkoda mi byłoby go ruszać :-) Pewnie przezimuje w Kędzierzynie :-) Mimo to i tak raczej wiedziałem, że wyjdę dziś choćby na moment :-) Gdy dotarłem do domu, dłuższą chwilę zajęło mi przywitanie się z Benkiem :-) Trwało to na tyle długo, iż wyszedłem dopiero po dwudziestej drugiej, nastawiając się na spokojny i nieskomplikowany przejazd :-)



Już zanim wyruszyłem, wiedziałem że nawierzchnia jest śliska. Mimo to podczas tego przejazdu i tak miałem przekonać się o tym, że moje wyobrażenie było i tak łagodne :-) Spokojnie ruszyłem w kierunku Chrobrego, z osiedla wyjeżdżając naprawdę powoli, a mimo to powodując kontrolowany uślizg tylnego koła. Spoglądając na nawierzchnię pomyślałem sobie, że to nawet strach jechać po takiej drodze. Wąskie opony nie dodawały pewności siebie :-) Chwilę później, po pierwszym zakręcie, nabrałem troszkę prędkości i dojechałem ostrożnie do głównej, gdzie musiałem przepuścić samochód. Z miejsca ruszyłem po kilku próbach :-) Tylne koło ślizgało się na delikatnej równi pochyłej w górę, ku mojemu rozbawieniu :-) Gdy już uporałem się ze startem, rower ponownie dostał lekkiego uślizgu. Znów powoli, choć już coraz pewniej, zmierzałem w kierunku centrum. Na Piastowskiej jechałem już całkiem swobodnie. W pewnej chwili na liczniku mignęła mi przed oczami wartość "21". W pierwszym ułamku sekundy zdziwiłem się, że to moja średnia, natomiast szybka refleksja uświadomiła mi, że to mój dotychczasowy MXS! Tego chyba jeszcze nie grali :-)
Kolejna niespodzianka czekała mnie na Rynku (a pomijam już fakt, iż rozebrali Syrenkę i nie będę miał już okazji cyknąć fotki), a mianowicie gdy zjeżdżałem z podporządkowanej, przy próbie skrętu cały rower na ułamek sekundy uciekł pod lodem. Tak chyba jeszcze nigdy nie jechałem. Od samego wyjazdu poruszałem się w zasadzie cały czas po lodzie. Mimo to wcale nie przechodziła mi ochota na dalszą jazdę :-) Gdy minąłem PKS, byłem już oswojony z warunkami drogowymi i jechałem praktycznie całkiem swobodnie, zachowując oczywiście margines bezpieczeństwa :-) Za światłami pozwoliłem sobie nawet pokręcić bardziej dynamicznie (ech... piękny MXS ;-) ), ale już na Gazowej znów musiałem zwolnić :-) Na ostatniej prostej spotkałem jeszcze "kierowcę", który palił gumy na lodzie, po czym nieśpiesznie skręciłem w drogę, prowadzącą na osiedle. Wyjazd zaliczony, choć raczej nie pobiję stycznia ;-)

Dane wyjazdu:
5.13 km 0.00 km teren
00:14 h 21.99 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wow!

Czwartek, 12 stycznia 2012 · dodano: 12.01.2012 | Komentarze 0

W ciągu dnia zrobiła się ładna, słoneczna pogoda. Pomyślałem sobie, że tak fajnie rowerowo się zrobiło... Gdybym miał czas wolny, to na pewno spędzałbym go na rowerze :-) Po kilkunastu minutach dostałem maila od Ani, że na dworze jest... rowerowo :-)
Już od kilku dni śledziłem pogodę w serwisie komórkowym i nastawiałem się na wyjazd dzisiaj. Byłoby też fajnie, gdyby druga połowa stycznia, była cieplejsza :-) Niestety nie zanosi się na to, więc trzeba chwytać każdy dzień :-) Liczę bardzo cichutko na to, że uda mi się pobić styczeń ;-)



Do domu wróciliśmy szybciutko :-) Niestety Ania nie czuła się do końca optymalnie (bidulę zmęczenie dopadło). Ja natomiast byłem dziś jej przeciwieństwem - dosłownie tryskałem energią! :-) Wyjście na rower było oczywistością, więc po bardzo krótkiej naradzie, zdecydowałem się pójść na samotną przejażdżkę, obmyślając trasę w try migi :-) Wyszorowany wczorajszego wieczoru w wannie Antek, prezentował się bardzo elegancko! :-)
Na zewnątrz było ciepło, ale również troszkę wietrznie. Na szczęście większość zaplanowanej na dzisiejszy wyjazd trasy, przebiegała pomiędzy drzewami, więc komfort jazdy miałem zapewniony :-) Przed klatką ponownie zerknąłem na Antka, a świadomość że jestem jego właścicielem, wywołała we mnie przyjemne uczucie :-) Wyruszając od razu dynamicznie nabrałem prędkości i po stosunkowo krótkim czasie, dotarłem do lasku, który miał doprowadzić mnie do Azot. Byłem rozradowany :-) Nareszcie mogłem trochę pokręcić! Mój organizm dawał mi jasne sygnały... :-) Tak. Uwielbiam :-) Nie przeszkadzała mi pogłębiająca się szarość dnia, ani mokre pobocze asfaltowej drogi, którą właśnie mknąłem :-) Było bajecznie! :-)
Gdy wjechałem do lasku okazało się, że droga jest sucha na tyle, że nie musiałem zdejmować nogi z pedałów :-) To dobrze, bo miałem ochotę na dynamiczną jazdę, co zresztą chyba odpowiadało także Antkowi ;-) Przejechaliśmy kilkaset metrów, aż tu nagle dojrzałem po prawej stronie łunę bijącą za lasem. Ów widok był doprawdy przedni! Momentalnie zatrzymałem się, aby przyjrzeć się temu zjawisku i zrobić kilka fotek. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem :-) Mimo to, starałem się wypełnić dzisiejszy plan, ale po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu metrów, zatrzymałem się ponownie! W tym miejscu widok był jeszcze lepszy! W końcu dotarłem do skraju lasu i praktycznie oczom swym nie uwierzyłem! W pewnym momencie przyszło mi nawet na myśl, że Koźle płonie! Obraz przed oczami był wręcz fenomenalny! Naprawdę opłacało się wyjść na rower :-) Po raz kolejny otrzymałem żywy przykład na to, ile rower może podsunąć frajdy, zadumy i fascynacji :-) Gdy po kilku minutach słońce schowało się na tyle, iż towarzyszący mu płomienny widok powoli tracił na sile, postanowiłem ponownie ruszyć w drogę. Nie chciałem już jednak realizować zamysłu na dzisiejszą trasę. Pomyślało mi się o Ani i o tym, że chyba byłoby lepiej, gdybym wrócił szybciej. Nie chciałem "psuć" dzisiejszego przeżycia innymi przygodami, które pewnie czekałyby na mnie na dalszej trasie :-) Poza tym zaczynało się już mocniej ściemniać i jazda między drzewami nie byłaby już tak przyjemna :-) Postanowiłem sprawdzić więc ścieżkę, która odchodziła od leśnej drogi i która sama po chwili stała się drogą :-)





Po kilku minutach i bardzo krótkiej przeprawie przez kawałek plaży na drodze, dojechałem do asfaltowego odcinka, na który jednak nawet nie wjechałem, ponownie niknąc między drzewami. Zapaliłem lampkę na najmocniejszy poziom i bez problemów dotarłem do Pogorzelca, gdzie postanowiłem zakręcić jeszcze małe kółeczko. Tempo jazdy od razu wzrosło, a na głównej wykręciłem całkiem spory MXS dzisiejszego wyjazdu, pedałując przy tym bardzo swobodnie i energicznie zarazem :-) To było bardzo fajne przeżycie :-) Niebawem dotarłem do centrum, nie zwalniając zanadto i po kilku następnych skrzyżowaniach, zatrzymałem się przed klatką schodową, czując zimne powietrze w gardle i ogarniające mnie zadowolenie :-) Wiedziałem, że dystans dzisiejszego wyjazdu nie będzie dla mnie zadowalający, ale jednocześnie cały czas w pamięci miałem widok ognistej łuny na niebie... :-) Stanowiło to 100% rekompensaty :-)

Dane wyjazdu:
9.58 km 0.00 km teren
00:22 h 26.13 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:3.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Przeprowadzka ;-)

Niedziela, 8 stycznia 2012 · dodano: 08.01.2012 | Komentarze 0

Wstałem o dwunastej. Musiałem odleżeć wczorajsze mimo, że i tak walnąłem się wczoraj wieczorem do wyrka. Naprawdę niewiele brakowało do tego, abym się załatwił. Może nie całkiem, ale jednak...
Gdy jeszcze byłem w łóżku, doszły do mnie słuchy, że za oknem pada. Odsłaniając żaluzje zauważyłem jednak, że na zewnątrz jest całkiem jasno, a zza szarej ściany chmur, bije blada poświata. Ciągnęło mnie... Teraz, to już tym bardziej. Może nie powinienem wychodzić, bo na ciele odczuwałem jeszcze skutki wczorajszego wyjazdu (skąd one są? bywało przecież gorzej!), ale po prostu nie potrafiłem odmówić sobie choćby małej przejażdżki... :-) Musiałem jeszcze tylko napisać wczorajszy wpis. Wczoraj - mimo naprawdę dużych chęci - nie zabierałem się za to ponieważ czułem, że zmęczenie odcisnęło piętno na świeżości mojego umysłu ;-)
Pisanie zajęło mi dużo więcej czasu, niż przypuszczałem ;-) Może to i lepiej, bo w ciągu dnia minimalnie mżyło i w powietrzu była wilgoć, która podczas jazdy powoduje dużo większą odczuwalność niskich temperatur. Późnym wieczorem przyjechał do mnie kumpel, więc miałem okazję sprawdzić, jak wyglądają warunki pogodowe :-) Wciąż ciągnęło mnie na rower... Tym bardziej, że miałem już napisany wstęp na dzisiejszy dzień ;-) Z czasem było już jasne, że nie odpuszczę :-) Po powrocie do domu, oznajmiłem wszystkim, że jadę do Kędzierzyna, po czym spakowałem się w dwie sakwy i wyruszyłem w oczekiwaną od rana drogę... :-)



Było już po dwudziestej pierwszej, a mimo to temperatura wydawała się być dosyć wysoka. Wyjeżdżając z osiedla, zaliczyłem kilka miejsc, gdzie zebrała się woda, ale nie przejąłem się tym w ogóle, szybko nabierając prędkości na głównej. Od pierwszych metrów jechało mi się bardzo dobrze, a dodatkowo mój zapał podsycała uwolniona wreszcie chęć do pedałowania, dusząca się we mnie od samego rana. Do Chrobrego dotarłem bardzo szybko, mijając wcześniej przystanek z grupą ludzi, oczekujących zapewne na autobus. Fajnie być takim obiektem do obserwacji :-) Jak dla mnie to bardzo pozytywny widok! :-) Mijając Urząd Miasta pomyślałem sobie, że fajnie by było strzelić jakąś fotkę i zanim kolejna myśl wpadła mi do głowy, odbiłem już w stronę Rynku :-) Tak, tak :-) Jechałem bardzo szybko, więc musiałem też momentalnie zareagować, gdy przypomniało mi się, że chciałem znów sfotografować przystrojoną syrenkę ;-)
Rynek był cały oświetlony, lecz jak na złość syrenka nie. Nie przejąłem się tym wcale - może jeszcze będzie okazja :-) Depnąłem na pedał i pomknąłem dalej przed siebie, zauważając że przede mną jedzie bus. Zebrałem się nawet, aby z miejsca go wyprzedzić, ale niestety uniemożliwił mi to zaparkowany samochód. Kilkanaście metrów dalej, nie dałem już za wygraną ;-) Zakręciłem pętelkę na PKS'ie i pomknąłem już prosto na trasę do Kędzierzyna :-)
Jechało mi się bardzo fajnie :-) Z racji zabrudzonego i mokrego pobocza, przemieszczałem się środkiem pasa, aż do momentu, gdy zjechałem na pobocze na prostej przed Kłodnicą. Wysoka kadencja coraz bardziej nakręcała mnie na jazdę tak bardzo, że Kłodnicy prawie nie pamiętam ;-) Za Rondem Milenijnym, wyprzedzający mnie Golf II trąbnął jak Struś Pędziwiatr, tylko z nieco niższym tempem :-) Początkowo jechałem poboczem, ale z racji wyrzucanej spod kół wody, wróciłem ponownie na pas. Pędziłem dziarsko przed siebie, szybko zjeżdżając w kierunku Kozielskiej, postanawiając jeszcze zakręcić jakąś małą pętelkę :-) W tym celu zwróciłem się w kierunku Koźla i przecinając osiedle, wyjechałem na Gliwickiej. Moje tempo nie słabło :-)
Jazda przez zasypiający już Pogorzelec, również była przyjemna :-) Postanowiłem nie łamać przepisów i na końcu Piotra Skargi, pojechać ulicą do świateł mimo, że obawiałem się o wysoką średnią ;-) Na szczęście nie musiałem przystawać i czmychnąłem na mrugającym żółtym, wjeżdżając na opustoszałą główną i zajeżdżając po pół minucie pod klatkę.
_
Czy Antek zmieści się do wanny? ;-)