Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2012

Dystans całkowity:258.93 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:12:16
Średnia prędkość:21.11 km/h
Maksymalna prędkość:46.20 km/h
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:25.89 km i 1h 13m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
18.71 km 0.00 km teren
00:52 h 21.59 km/h:
Maks. pr.:38.10 km/h
Temperatura:6.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

A to Ci niespodzianka!

Środa, 29 lutego 2012 · dodano: 29.02.2012 | Komentarze 0

Przedpołudnie było dziś bardzo ładne. Gdy spojrzałem w pracy za okno, od razu ogarnęła mnie wewnętrzna radość :-) Ba! Nawet zszedłem na chwilę, aby złapać trochę tej pozytywnej aury :-) W sumie, to już rano pomyślało mi się o rowerze, ale teraz cieszyłem się jeszcze bardziej, bo pogoda pozwalała na to, aby nigdzie nie śpieszyć się po południu :-) Wprawdzie i tak straciłem sporo czasu na szukaniu oliwki (po ostatniej jeździe łańcuch wyglądał na mocno zabrudzony), ale ostatecznie użyłem zamiennika w postaci STR8 ;-)



Sytuacja zmieniła się gdy wychodziłem, więc w trasę ruszałem minimalnie zamyślony. Rower miał pomóc, ale chyba wyszło na to, że wracałem jeszcze bardziej zagłębiony. Przeciąłem szybko skrót przy PKP i z wysoką kadencją dotarłem do Kuźniczek. Początkowo nie wiedziałem jak duży dystans chcę pokonać, więc przeszło mi przez myśl, aby odbić przy działkach w stronę Piastów, ale skrzyżowanie minąłem, odwracając jedynie głowę w tamtą stronę. Temperatura była wysoka - gdy zbierałem się do wyjścia jeszcze przed poszukiwaniem oliwki, na termometrze było dziesięć stopni, a gdy wychodziłem temperatura zaczęła spadać i pokazywało już o jeden stopień mniej. Kierując się tymi wskazaniami, nie zabrałem ze sobą rękawic i jechało mi się całkiem komfortowo :-) Starałem się cieszyć jazdą, a ułatwiały mi to śpiewające z rzadka ptaki :-) Już mocno czuć świeży powiew... :-) Gdy wyjechałem z lasu, obejrzałem się w stronę Góry św. Anny. Chyba nigdy nie patrzyłem na nią z tej perspektywy, a przynajmniej nie od czasu szkoły średniej. Poza tym czułem się szczęśliwy, spoglądając na błękitne niebo, które powoli ciemniało przy zachodzącym słońcu. Na jego tle znajdowały się chmury, przypominające przeorane pole. Niestety nie udało mi się uchwycić tego aparatem aż tak dokładnie, jak wyglądało to w rzeczywistości.



Droga do Lenartowic była już nieco chłodniejsza. Zabudowania pokonałem bez zmrużenia okiem, po czym znalazłem się na głównej, skąd zjechałem na Biały Ług, żałując tego posunięcia już po chwili. Trakt był całkowicie przejezdny, ale na nieutwardzonej nawierzchni moje tempo spadło i zacząłem przybrudzać opony. Zwróciłem się więc w kierunku Piastów, mając w pamięci to, że dwa dni temu myłem Kośkę. Będąc już z powrotem na asfalcie przyśpieszyłem, szybko zbliżając się do lasu. Gdy jechałem po drodze rowerowej, zlekceważyłem łatę przymarzniętego śniegu sądząc, że jest na tyle rozmrożony, że ustąpi pod naporem koła. To mogło skończyć się glebą, bo skręcone koło zblokowało się na granicy nawierzchni, ale sytuację opanowałem momentalnie :-)
Do Azot dojechałem bardzo szybko. W sumie to na tym odcinku nie działo się nic nadzwyczajnego. Podobnie było, gdy zwróciłem się w stronę Starego Koźla - ot czyste bicie dystansu. Przed wiaduktem kolejowym wykorzystałem przewagę jednośladów i wyprzedzając czekający samochód, swobodnie ruszyłem przed siebie, mijając jadące w zwężeniu samochody. Po chwili byłem już na czerwonym szlaku prowadzącym na Pogorzelec. Wjechałem na miedzę, aby nie wpakować się na mokry piasek i popędziłem dalej rozmokniętym leśnym traktem.

Dane wyjazdu:
34.55 km 0.00 km teren
01:38 h 21.15 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wyganiam zimę!

Niedziela, 26 lutego 2012 · dodano: 26.02.2012 | Komentarze 0

Od samego rana zastanawiałem się, gdzie dziś mógłbym pojechać. Jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy. Chciałem dokładnie wycyrklować dystans tak, aby zbliżyć się do granicy zaplanowanych na luty kilometrów. Termometr pokazywał cztery stopnie Celsjusza, a za oknem było wietrznie, choć nie aż tak bardzo jak wczoraj. Cieszyło mnie to, ponieważ było to równoznaczne z tym, że będę mógł lepiej kontrolować ciepłotę organizmu na trasie. Tymczasem siedziałem przed netbookiem i oglądałem mapy, oraz bloga. W pewnym momencie, mając w głowie jedynie wstępny zarys wyjazdu, zacząłem się do niego szykować. Była godzina dwunasta w samo południe... Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jaką walkę przyjdzie mi stoczyć.



Gdy tylko opuściłem budynek i wyjechałem na ulicę, dopadł mnie wiatr. Zauważyłem też, że obszar do którego zmierzałem, był przykryty mocno szarą warstwą chmur. Niestety przemknęło mi przez myśl, aby wrócić się z powrotem, ale chyba jednak nie byłbym sobą, gdybym tak zrobił. Targany podmuchami, dotarłem do drogi przy PKP, a stamtąd szybciutko do obwodnicy. Zaczęło kropić. Minąłem mostek na rzeczce, spoglądając na przesiadujące na przybrzeżnym lodzie kaczki i na ułamek sekundy zatrzymałem się po drugiej stronie, analizując nie wiadomo co. Gdy ruszyłem dalej, zaczęło mocniej padać i w zasadzie już po kilku chwilach byłem zmoczony deszczem i gradem. Dodatkowo zerwał się przeciwny, porywisty wiatr i dalsze kontynuowanie jazdy, zdawało się stać pod dużym znakiem zapytania. Jakby tego było mało, zmierzałem w stronę, gdzie niebo było najbardziej zaciemnione. Postanowiłem jednak spróbować i nie poddawać się tak łatwo! Wciąż walcząc z wiatrem oraz gradem, dojechałem do Kłodnicy, skąd odbiłem - zgodnie z planem - w kierunku Kuźniczek. Opady nie ustawały i najlogiczniejszym było podjęcie decyzji o powrocie, ale ja jednak postanowiłem dać sobie czas aż do kluczowego miejsca. Przed przejazdem kolejowym na dobrą sprawę w ogóle nie czekałem, dynamicznie rozpędzając się po jego drugiej stronie. Praktycznie z miejsca zostałem jednak zwolniony już za pierwszym zakrętem, ponieważ leśna ścieżka zatopiona była w rozległych kałużach. Szybko wdrapałem się na nasyp kolejowy, a gdy z niego zjeżdżałem, sytuacja jakby zaczęła się stabilizować. Depnąłem na pedał z nadzieją, że mimo wszystko uda mi się zahaczyć choćby o Lenartowice odbijając przed Cisową. Trasa do drogi asfaltowej przy Kanale, również usiana była bajorkami, ale właśnie w tym momencie poczułem radość z twardego deptania po leśnej nawierzchni :-) Przed opuszczeniem drzew, zatrzymałem się jeszcze na moment, aby na dalszy etap wyjechać z możliwością swobodnego oddechu. Po kilku sekundach twardo ruszyłem :-)
Sytuacja uspokoiła się na tyle, że mogłem swobodnie jechać i choć w powietrzu była wilgoć, to nade mną zrobiło się już czyste niebo. Wcześniejsze opady pozostawiły jednak na mnie ślad i zastanawiałem się, czy pojechać krótką wersję trasy przez Lenartowice, czy dojechać - jak w śmiałych planach - aż do Sławięcic. W międzyczasie mocno się wypogodziło, więc mogłem zwiększyć tempo i szybko pokonałem las, za którym znów zauważyłem chmury - po raz wtóry w miejscu, do którego zmierzałem. Miałem do wyboru kontynuowanie jazdy, lub odwrót do Lenartowic, oznaczający rychły koniec dzisiejszej przejażdżki. Podjąłem szybką decyzję, aby mimo wszystko spróbować szczęścia. Miałem w pamięci wczorajszą jazdę w kierunku Miejsca Kłodnickiego i wspomagający mnie wiatr. Tak było też i tym razem, ale niestety dobre nie trwało długo. Widać było jak na dłoni, że zima walczy o swoje... Gdy dojeżdżałem rozpędzony do ostatnich zabudowań, znów się zaczęło... Z lewej strony nadlatywały miliony drobinek gradu i małego, okrągłego śniegu. Dodatkowo wiatr wiał tak mocno, że miotane nim drobinki, tworzyły istną ścianę. Za chwilę miałem w nią wjechać...
Wiatr był bardzo silny, a ja starałem się tylko dotrzeć do lasu. Niewiele mi to dało, gdyż i tutaj musiałem walczyć z silnymi podmuchami. W takich warunkach jeszcze nigdy nie jechałem. Dosłownie znajdowałem się jakby w środku małego cyklonu. Zima twardo walczyła o zachowanie status quo. Gdy w końcu zbliżyłem się do Sławięcic, zacząłem szukać bocznej leśnej drogi na skróty, ale ostatecznie zrezygnowałem ze zjazdu. Nie wiadomo było, czy ten pomysł by się sprawdził, a tutaj miałem pewny asfalt. Wyciągnąłem pod górę, wciąż jadąc w podmuchach wiatru i skręciłem w stronę zabudowań. Po kilku chwilach wjechałem do parku, gdzie sytuacja była jakby minimalnie lepsza. Cisnąłem przed siebie, nie zważając na mokrą nawierzchnię. To była chwila wytchnienia, która sprawiła mi frajdę :-) Za mostkiem zauważyłem jednak całkowicie ośnieżony trawnik. Widok nie napawał optymizmem. Zima nieustępliwie walczyła o swój byt... Ja tymczasem jechałem zgrzany. Ubrania również były mokre. Niebawem dotarłem do drogi w kierunku stacji PKP, gdzie znów zaczęła się walka z gradem i nieustępliwym wiatrem. Starając się omijać kałuże, dotarłem do przejazdu i przejechałem go szybko. Pod górę wyciągnąłem jeszcze bardziej dynamicznie, czując na podjeździe przypływ dodatkowej energii. Po kilkuset metrach dalszej jazdy, zatrzymałem się pod wiaduktem kolejowym. Wiatr zewsząd rzucał gradem... To raz z lewej, to z prawej, szybko i często zmieniając kierunki. Obserwowałem to przez chwilę... Z moich ust wydobywały się kłęby pary wodnej... Dawaj Kośka! Jedziemy. Nie straszny nam grad! - rzuciłem i jakby nigdy nic ruszyłem dalej. Teraz naszym celem, była droga asfaltowa, prowadząca w głąb lasu. Dotarliśmy do niej, jadąc pośród miotanego na różne kierunku białego proszku. Gdy już wydawało mi się, że upragniona droga będzie prowadziła w kierunku zgodnym z wiatrem, ten jak na złość odwracał się w zupełnie przeciwną stronę. Gdy zmieniłem kierunek, moje nadzieje okazały się niespełnione - wciąż musiałem walczyć z powietrznym oporem.
Wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu minut, żywo kojarzyły mi się niejako z wojną między zimą, a wiosną. Na początku to zima wydawała się być górą, przed Cisową do głosu doszła na krótko wiosna, a teraz wyglądało na to, że zwycięstwo zdecydowanie było po stronie zimnej strony mocy. Ja tymczasem - zdany tylko na siebie, oraz rower - starałem się po prostu jechać. Zauważyłem też, że po mojej prawej stronie, niebo zaczyna się rozpogadzać. Również wiatr powoli ustawał. Po kilku chwilach uspokoiło się na dobre i wtedy zatrzymałem rower i obejrzałem się za siebie. Niebo było błękitne i spokojne. Poczułem się, jakbym dopłynął do bezpiecznej przystani, umęczony wcześniej wojenną zawieruchą... Ogarnął mnie spokój. Stałem tak kilka chwil, wyciszając się po dotychczasowych przeżyciach. Gdy znów odwróciłem głowę w kierunku jazdy zauważyłem, że przede mną niebo wciąż było szare i wiedziałem, że to wcale nie musi być koniec wrażeń.




Po kilku minutach jazdy, wjechałem na leśny trakt, zwiększając również tempo przejazdu. Naokoło było już spokojnie. Jak po stoczonej bitwie... Zamyśliłem się na moment i wtem jakieś dziesięć metrów przede mną, przebiegły trzy sarny o ciemniejszej niż zwykle maści. To był dobry sygnał, który dodatkowo poruszył mnie do działania. Zacząłem deptać jeszcze mocniej. Jak na zawołanie, wraz z przypływem pozytywnej energii, dotarły do mnie promienie słońca. Na kolejnym skrzyżowaniu zwróciłem się w kierunku Azot i zacząłem pędzić drogą, usianą kałużami i płatami zalegającego gdzieniegdzie śniegu. Przy próbie przejazdu przez jedną z zamarzniętych kałuż, lód załamał się na jednej trzeciej długości i musiałem się wycofać, ale to tylko wzmogło we mnie chęć do mocniejszego pedałowania! To był naprawdę fajny, leśny odcinek gdzie nie oszczędzałem ani siebie, ani roweru. Będąc przy końcu lasu najechałem na kolejną głęboką kałużę. Sekundę po tym okazało się, że jej profil jest zdradliwy - połowa dna zapadała się dużo głębiej, a woda sięgnęła praktycznie widelca :-) W ogóle mi to jednak nie przeszkadzało! Sytuacja zmieniła się diametralnie! Zaczęło mocno świecić słońce i zrobiło się ciepło :-) Ostatnia bitwa należała więc do wiosny! Teraz byłem już tego pewien!
Tymczasem pokonałem ostatni leśny zakręt na szlaku i zmierzałem do ostatniego skrzyżowania, gdy w pewnym momencie usłyszałem po lewej stronie jakieś trzaski. Po chwili ujrzałem za drzewami grupę saren, wycofującą się w głąb lasu w popłochu. Przeszło mi przez myśl, aby wydobyć aparat i na otwartą przestrzeń wyjechać mając go w gotowości, ale uznałem że raczej nie będzie dane mi ponownie spotkać tej grupy zwierząt. Dosłownie po chwili drogę przecięły mi dwie średnie sarny, a za nimi wyłoniło się osiem, czy nawet dziewięć bardzo dorodnych jeleni z porożami wielkimi prawie jak Kośka! Czegoś takiego jeszcze nie widziałem! Oczywiście od razu pożałowałem, że aparat pozostał w sakwie... Niemniej jednak zatrzymałem się i cyknąłem fotkę zakamuflowanym w oddali rogaczom. Być może wprawne oko jakiegoś myśliwego, wypatrzy je na zdjęciu poniżej ;-)



Jako że grupa podążyła w kierunku w którym zmierzałem, zatrzymałem się w dogodnym miejscu na ostatniej prostej i z aparatem w ręku wróciłem kilkanaście metrów pieszo. Nic z tego nie wyszło, ale było to przecież pewne :-) Szybko pokonałem drogę prowadzącą do ulicy, usianą kałużami i usmarowaną cienką warstwą błota. Zatrzymałem się też jeszcze na moment. Rower był nieźle umorusany. Na rurze górnej zauważyłem też kawałek drewienka. Skąd się tam wzięło? Ciekawy przypadek, choć z drugiej strony można powiedzieć, że na trasie faktycznie aż wióry leciały ;-)




Koła znowu zaczęły się toczyć i po chwili rozpędziłem rower na asfalcie. Pogoda zrobiła się wyśmienita: temperatura w sam raz, żywe słońce i jasny dzień. Znowu - jak w przerwie między zamieciami - odezwały się ptaki. Czegóż trzeba więcej? Aż żal było kończyć... Miałem jednak silne poczucie tego, że na dziś zrobiłem swoje i byłem zadowolony z całego przejazdu. Chyba nawet nie mógłby trafić mi się lepszy... To było prawdziwe pożegnanie zimy! :-)
_
Teraz jestem już pewien :-)

Dane wyjazdu:
42.55 km 0.00 km teren
01:56 h 22.01 km/h:
Maks. pr.:46.20 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Radosne słońce

Sobota, 25 lutego 2012 · dodano: 25.02.2012 | Komentarze 0

Podobnie jak tydzień temu, dziś znów zbudziłem się wcześnie rano. Za oknem rozpoczynał się ładny, choć bardzo wietrzny dzień. Już w nocy słyszałem, jak wiatr lata w murach. Z jednej strony ciągnęło mnie na rower, ale nie chciałem również przedobrzyć. Wyjście było jednak pewne :-) Wciąż mam nadzieję, na zrealizowanie planów na luty :-)



Początkowo trasa miała przebiegać przez Lenartowice, ale jeszcze w domu postanowiłem, że spróbuję wydłużyć ją jadąc dodatkowo w kierunku Cisowej. Okazało się to słusznym posunięciem, ponieważ wiatr nie przeszkadzał mi w jeździe wcale, więc zwiększenie dystansu przyszło mi całkiem łatwo :-) Co prawda względnie wysoka temperatura oraz tempo doprowadziły do tego, że szybko zgrzałem organizm, ale ostatecznie udało mi się nad tym zapanować. Do Cisowej jechało mi się normalnie, ale gdy zwróciłem się w kierunku Miejsca Kłodnickiego, wiatr stał się moim delikatnym sprzymierzeńcem. Tuż za ostatnimi zabudowaniami zauważyłem biały amerykański samochód, stojący na poboczu przy posesji. Ostatnim razem widziałem go jeszcze w 2010 roku podczas pierwszej wspólnej przejażdżki z Anią. Wtedy był wystawiony na sprzedaż, a dziś zaniedbany zzieleniał... Gdy wjechałem na wzgórek, na momencik przypomniałem sobie o czasach szkoły średniej i wizycie u koleżanki jednego z moich znajomych. W chwilę później byłem już w lesie i szybko dotarłem do jego drugiego końca, obserwując jak na polu zima powoli ustępuje miejsca wiośnie :-) Za zakrętem minąłem też pomnik, przy którym kiedyś strzeliliśmy z Krzyśkiem glebę, jadąc na mopliku :-)



Przed Sławięcicami docisnąłem z górki i ustanowiłem MXS wyjazdu, pobijając tym samym szalenie dynamiczny dojazd do PKP zaraz po wyjściu na dwór. Minąłem skrzyżowanie i zjechałem do parku mimo, że wcześniej rozważałem też jazdę asfaltem, chcąc wykorzystać jego zalety w stosunku do możliwości szybkiej jazdy. Ostatecznie jednak moja niechęć do samochodów zwyciężyła ;-)
Gdy wjechałem na drogę do Starej Kuźni, wiatr zaczął dawać znać o sobie. Na szczęście uniknęliśmy otwartej konfrontacji :-) Jadąc dalej, minąłem o obozowe zabudowania: wieżę strażniczą, jakiś betonowy prostokątny budynek, oraz schron przeciwlotniczy. Przez myśl przeszło mi pytanie, jak wyglądała okolica w latach czterdziestych... Skoro jeszcze w latach siedemdziesiątych Pogorzelec był praktycznie w połowie lasem... Minąłem przejazd kolejowy zauważając, że zza zakrętu wyłania się lokomotywa. Obejrzałem się za siebie - szlaban właśnie się zamykał. No to mi się udało! - pomyślałem, dynamicznie nabierając prędkości. Mijałem kolejne leśne skrzyżowania: pierwsze asfaltowe, prowadzące do zakładów na Blachowni. Następne, już bardziej anonimowe typowo leśne, aż do znanego mi bardzo dobrze wyjazdu z drogi azotowej. Słońce kilka razy wychyliło się zza chmur i nie było już tak nieśmiałe, jak jeszcze całkiem niedawno. Ba! Było to radosne słońce, zwiastujące pozytywne zmiany :-) Do Kuźni dojechałem dosyć szybko, przez moment odcinając się od rzeczywistości i zatracając gdzieś w zakamarkach swoich myśli tak dalekich, że nie poznałem nawet losów swoich przemyśleń. Przejeżdżając przez wieś pomyślałem sobie, że być może byłoby tu fajnie mieszkać. Nie wiem, czy jednak była ona słuszna ;-) Faktem jest jednak, że tutejsze lasy są bardzo ładne. Potwierdzała to droga do Ortowic. Zapach lasu unosił się w powietrzu... :-) Tuż przy samym końcu, natrafiłem na dwa bardzo małe młodniki, które wyraźnie wyróżniały się w stosunku do otoczenia.





Niestety wjazd na główną zakończył rowerową sielankę. Wiatr rzucił mi wyzwanie, którego nie mogłem odrzucić. Po raz pierwszy podczas dzisiejszego wyjazdu naprawdę mną zawiało, ale jakoś dawałem rady mimo, że cała droga do zjazdu na Grabówkę nie należała do najprzyjemniejszych. Na moment moje morale podniosły ptaki, ćwierkające na którymś z pobliskich drzew :-) Było jednak jasne, że dojazd powrotny do Kędzierzyna, będzie bardziej wymagający, niż dotychczasowa część trasy. Faktycznie cały czas walczyłem z podmuchami, które dodatkowo powodowały oziębienie organizmu na tyle duże, że już w ogóle nie czułem nominalnie wysokiej przecież temperatury. Na rogatkach Bierawy przystanąłem na chwilę w miejscu, gdzie podczas ostatniej powodzi, utworzył się pokaźny zbiornik wodny. Podjąłem też decyzję, iż prawdopodobnie zmodyfikuję trasę tak, aby na Pogorzelec dostać się azotowym skrótem. Po kilku minutach jazdy, zjechałem na znany mi bardzo dobrze szlak do Starego Koźla.




Decyzja o zmianie przebiegu trasy wydawała się być słuszna. Chciałem uniknąć dalszej jazdy na otwartym terenie, oraz uchronić się przed podmuchami wiatru. Lepiej zatrzymać zdrowie na dalsze treningi :-) Początkowo droga nie była przyjazna. Co prawda szybko pokonałem rozmoknięty piasek na początku, ale i tak wiatr nie opuszczał mnie na następnych kilkuset metrach. Dodatkowo pojawiła się kolejna przeszkoda, w postaci oblodzonego podjazdu ;-) Oczywiście mokry lód utrudniał sforsowanie przeszkody, ale była to nie lada frajda :-) Tym bardziej, że znów udała mi się współpraca z rowerkiem :-)



Podmuchy wiatru opuściły mnie w zasadzie dopiero po zmianie kierunku. Znowu jednak musiałem pokonać kolejny level - po raz wtóry był to mokry lód, na którym znacznie zwolniłem. Raz nawet obydwa koła straciły na moment przyczepność, ale odpowiednia reakcja pozwoliła mi na szybkie zapanowanie nad rowerem. Oczywiście ten odcinek również pokonałem z uśmiechem na twarzy :-)

Dane wyjazdu:
22.85 km 0.00 km teren
01:01 h 22.48 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wietrzny rentgen

Środa, 22 lutego 2012 · dodano: 22.02.2012 | Komentarze 0

Nadszedł dziś czas na wizytę u ortopedy i popatrzenie na zdjęcie rentgenowskie kolana. Na szczęście wszystko jest z nim w porządku, ale polecono mi delikatnie, abym trochę odpuścił rower, aby zniwelować powstałe obciążenia. Prawdę powiedziawszy, to nie bardzo miałem ochotę stosować się do tego - tym bardziej, że póki co pogoda i tak nie jest rowerowa, więc nie kręcę jakiś mega dystansów. Moje nastawienie obrazuje najlepiej fakt, iż powrocie od razu pomyślałem sobie o jakimś wyjeździe :-)



Gdy wychodziłem było pięć stopni, a słońce na chwilę wyłoniło się zza chmur. Od razu skierowałem się na skrót do obwodnicy, ale tym razem postanowiłem sprawdzić, gdzie prowadzi droga po jego prawej stronie. Gdy zjechałem z ulicy, trafiłem na kilka metrów szklanki, a następnie na rozmoczony, kruchy śnieg i koleiny pełne wody. Tak jak przypuszczałem, wyjechałem na drogę biegnącą przy stacji PKP. Gdy znalazłem się na obwodnicy, od razu zwiększyłem tempo jazdy. Temperatura była na tyle wysoka, że ciepłota ciała podniosła mi się minimalnie ponad optimum, ale nie przejmowałem się tym w ogóle. Szybko minąłem Kuźniczki, za którymi dojrzałem sarnę na lodzie, grzebiącą coś na Kanale Kędzierzyńskim. Ruszając dalej, przebiegło mi przez myśl, aby może jednak skręcić w stronę Lenartowic, ale ostatecznie postanowiłem trzymać się wcześniejszego planu. Chyba był to efekt przemęczenia... Ostatnimi czasy praca daje mi nieźle popalić...




Asfalt był suchy więc jechałem miarowo, szybko docierając do Cisowej i następnie skierowałem się w stronę Łąk Kozielskich. Zaraz za nimi usłyszałem dzięcioła, stukającego gdzieś cichutko w oddali. Niestety zacząłem też odczuwać wiatr, który jakby coraz to bardziej się wzmagał. Mimo to wciąż utrzymywałem w miarę stałe tempo, a od Raszowej prędkość była na tyle wysoka, że średnia była sukcesywnie podnoszona. Nawet chwilę postoju przed przejazdem kolejowym, odbiłem sobie szybkim startem :-) Było to jednak działanie nieco na wiwat, ponieważ wiatr stale oziębiał pewną część mojego ciała. Cały czas jednak pedałowałem energicznie, zostawiając kolejne metry za sobą. Rosła zarówno średnia, jak i MXS, który wynosił 33.3 km/h :-) Niestety "zepsułem" go na światłach w Kłodnicy, omijając ruszające samochody z wyraźną różnicą prędkości :-) Do ronda doleciałem wręcz niepostrzeżenie, a jazda Kozielską była na tyle efektywna, że pozwoliła mi ostatecznie ugruntować średnią dzisiejszego wyjazdu. W zasadzie, to jednak muszę przyznać, że pasowało mi to, że finał był tuż tuż. Zrelaksowałem się co prawda, ale mimo to psychiczne zmęczenie wciąż dawało znać o sobie, podobnie jak dmuchający, zimny wiatr.

Dane wyjazdu:
21.29 km 0.00 km teren
01:03 h 20.28 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Sarny!

Poniedziałek, 20 lutego 2012 · dodano: 20.02.2012 | Komentarze 0

Wczoraj cały dzień kapało. Bylem więc usatysfakcjonowany tym, że w sobotę udało mi się wykręcić dystans, zgodnie z przyjętym optymistycznym założeniem. Dzisiaj było za to pogodnie i choć początkowo o dziwo nie chciałem nawet wychodzić, to ostatecznie jednak skusiłem się na popołudniowy przejazd.



Gdy wjechałem w pierwszą boczną uliczkę, przez moment poczułem, że chyba jednak nie chcę nigdzie jechać. Oczywiście od razu skarciła mnie moja rowerowa duma i poczułem się nawet lekko zawstydzony ;-) Całkiem sprawnie dojechałem więc do ulicy Gliwickiej, skąd już tylko kawałek dzielił mnie od wjazdu na szlak. Minąłem jeszcze tylko milczące schronisko i byłem już pozbawiony miejskiego balastu :-)




Deptałem całkiem przyzwoicie, nie zważając na zamarznięty śnieg, czy na wpół stopione kałuże, po których przejechałem na początku drogi, wpadając z hukiem do wody. W zasadzie, to bawiłem się z zalegającym zlodowaciałym śniegiem :-) Z owej zabawy, wyrwały mnie cztery sarny, które żywo przebiegły mi drogę w odległości ledwie kilku metrów ode mnie. Przez chwilę mogłem obserwować ich zabawnie kicające bukiety. Niebawem znów na polu po prawej, natknąłem się na cztery sztuki już nieopodal zabudowań. Na mój widok oczywiście spłoszyły się i zaczęły uciekać. Trzy z nich przecięły drogę jakieś dwadzieścia metrów przede mną, natomiast czwarta - wystraszona chyba najbardziej - obiegła mnie półkolem, dołączając dopiero po dłuższej chwili do swoich towarzyszek i zapewniając mi tym samym okazję do dłuższej obserwacji.
Szlak za Brzeźcami był dużo bardziej wyjeżdżony. Mogłem więc rozpędzić się trochę mocniej, lecz nie zdążyłem nawet na dobre wdrożyć się w rytm jazdy. Sarna przebiegła mi po prostu przed oczami! Znowu! :-) Tym razem nie zatrzymywałem się nawet :-) Jakby tego było mało, jeszcze przed Starym Koźlem, znów napotkałem trzy przebiegające sarny. Były chyba bardziej spostrzegawcze od swoich pozostałych na polu czterech towarzyszek, które bieg rozpoczęły dopiero po tym jak rozpocząłem hamowanie, będąc już całkiem blisko stadka. Jedna z nich stała jak wryta, wiec momentalnie się zatrzymałem. Miałem wewnętrzne poczucie, że rozdzielenie ich byłoby moją zbrodnią. Po chwili również ta ostatnia sarenka zniknęła za drzewami, a ja pomyślałem sobie, że nawet nie było jak zrobić zdjęcia. Zszedłem z roweru i wspiąłem się na nasyp. Po sarnach nie było śladu :-)
Powoli zaczynało się już ściemniać. Spodziewałem się, że asfalt w Starym Koźlu będzie śliski i faktycznie tak było. Wjeżdżając na główną kilka razy uślizgnąłem tylne kolo :-) Szybko jednak dotarłem do Azot, gdzie nawierzchnia była praktycznie pozbawiona śniegu, więc od razu zwiększyłem tempo jazdy. Gdy zwróciłem się w kierunku centrum, zostałem wyprzedzony przez ciężarówkę i korzystając z okazji, bardzo wyraźnie zwiększyłem prędkość, utrzymując ja praktycznie aż do końca zabudowań. Dalej było nieco bardziej spokojnie, ale wcale nie wolno ;-) Przez moment myślałem o mniej przyjemnym odcinku przed Piastami, ale na szczęście udało mi się go ominąć, ponieważ praktycznie w ostatniej chwili, zdecydowałem się zjechać na ośnieżony leśny skrót. Stosunkowo szybko dojechałem nim do osiedla, cały czas bawiąc się na śliskiej nawierzchni. Gdy już jednak zostawiłem bloki za sobą i wjechałem na czarny asfalt, przyśpieszyłem bardzo dynamicznie. Nie oglądając się za siebie, dojechałem do Lenartowic. Tutejszy las miał być ostatnim etapem dzisiejszego wyjazdu. Przejechałem go względnie szybko, jadąc początkowo w śliskiej koleinie. Drogę oświetlał mi przez krotki czas samochód, który napatoczył się jeszcze przed lasem. Mniej więcej po jednej trzeciej drogi, zjechałem na nie rozjeżdżoną środkową część drogi. Jechało się co prawda mniej komfortowo, ale za to dużo pewniej, wiec również i szybciej :-) Tak oto śnieżnobiałą nitką pośród ciemnych drzew i otoczenia, dotarłem do drogi na Kuźniczki. Od razu depnąłem, ale po chwili zorientowałem się, że nie bylem w stanie zrzucić przedniej przerzutki na środkową zębatkę. Nie przejąłem się tym za bardzo - wszak warunki były bardzo dobre do tego, aby znów przycisnąć. Co prawda już miedzy domkami tylne koło uślizgnęło mi się na koleinie, ale po tych wszystkich dzisiejszych uślizgach, nie stanowiło to żadnego problemu :-) Korzystając z okazji do wypróbowania ostatnio poznanych możliwości aparatu, zatrzymałem się przy rondzie i zerknąłem na przerzutkę. Była zamarznięta! Tego jeszcze nie grali! :-) Ba! Linka również pokryta była warstwą przezroczystego lodu :-) Chwile później wziąłem aparat do ręki, próbując wykonać zdjęcia przejeżdżających na rondzie samochodów.




Zebrałem się stamtąd po kilku minutach. Mimo jazdy na największej zębatce, jechało mi się naprawdę bardzo lekko. Ewentualnych niewielkich korekt dokonywałem tylną przerzutką i przyznam, że w zupełności to wystarczało :-) Tymczasem zmierzałem już do końca wyjazdu. Powoli na ciele zaczynałem odczuwać spadek temperatury...

Dane wyjazdu:
91.41 km 0.00 km teren
04:10 h 21.94 km/h:
Maks. pr.:42.30 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Tak. Jestem świrem.

Sobota, 18 lutego 2012 · dodano: 18.02.2012 | Komentarze 0

Dziś obudziłem się dosyć wcześnie i o siódmej byłem już na nogach. Co prawda później wróciłem jeszcze do wyrka, ale nie mogłem już zasnąć. Korciło mnie :-) Gdy wstałem po jakieś godzinie, zacząłem pracować z mapą nad możliwymi opcjami wyjazdu. W głowie miałem cały czas wczorajszą myśl o wyjeździe do Opola. Wybór padł na to miasto dlatego, że jest mi ono znane, późniejsze połączenie kolejowe, byłoby korzystne, a ponadto w razie jakieś wpadki, miałbym tam niejedną miejscówkę. Poza tym bardzo chciałem pojechać jakiś większy dystans, aby nadrobić trochę kilometrów w tym miesiącu. Mimo to targały mną wątpliwości. Temperatura była dodatnia (+5), więc było jasne, że na drogach będzie bardzo mokro. Poza tym tak długi dystans zimą, też jest już pewnym wyzwaniem. Przez jakieś pół godziny trawiłem to w sobie, aż w pewnej chwili po prostu zacząłem się przebierać. Zawsze mogłem przecież improwizować :-)



Do obwodnicy dojechałem skrótem, na którym musiałem trochę podprowadzić rower. Śnieg znowu zbyt przeszkadzał w jeździe więc uznałem, że nie będę się męczyć :-) Niestety nie mogłem przedostać się na drugą stronę tak jak zamierzałem, ponieważ nieopodal stały chłopaki z drogówki ;-) Wyszło więc na to, że całkiem przypadkowo nadszarpnięto moje już i tak niepewne zapatrywania na obrany cel wyjazdu :-) Niemniej jednak nie narzekałem wcale i szybko nawróciłem sobie na rondzie. Trochę przeszkadzała woda, którą już na tym etapie zmoczyłem sobie tyłek, nie potrafiąc pohamować się w rozpędzaniu roweru :-) Zastanawiałem się też, czy powinienem jechać obwodnicą do samego końca, czy też skierować się w stronę Koźla. Ostatecznie pomknąłem prosto przed siebie. Tuż przed mostem na Odrze, zauważyłem na polach po lewej trzy biegnące sarny :-) Na moście widać było przez moment Promenadę... Z zadumy wyrwało mnie pędzące BMW. Zniknęło mi z oczu w mgnieniu oka. Sto pięćdziesiąt? Niebawem dotarłem do końca obwodnicy, a następnie do Większyc, skąd skręciłem w kierunku Prudnika. W Pokrzywnicy natknąłem się na bardzo ciekawy obiekt: na poboczu stał traktor z przyczepą, na końcu której przewieszono szyld z napisem "Uwaga niedźwiedź". Z umieszczonych na naczepie głośników, wydobywała się wiejska muzyka rozrywkowa, a na dachu oprócz dwóch niemieckich flag (czyżby wpływy Mniejszości Niemieckiej?), kręciły się dwie pomarańczowe lampy. Zatrzymałem się na moment, a gdy minąłem ów pojazd zauważyłem, że na naczepie szmaty przykrywały jakieś przedmioty, a jedyną nieosłoniętą rzeczą, był bęben basowy :-) Na grillu ciągnika przyczepiona była też maskotka misia :-) Zaintrygowało mnie to, ale po krótkim czasie znów skupiłem się na tym, aby na bieżąco oceniać szanse realizacji dzisiejszego zamysłu. Wcześniejszy wiaterek ustał i jechałem sobie całkiem swobodnie, choć pedałowało się z wyczuwalnym oporem. Coś mi mówi, że już najwyższy czas wymienić support, może piasty... Tymczasem zagłębiłem się w jazdę, docierając do lasu na skraju którego usłyszałem śpiew ptaków. Uśmiechnąłem się... :-) Już niedługo :-)
Dalsza trasa również przebiegała spokojnie, choć - co oczywiste - musiałem momentami zmagać się z nadmiarem wody na nawierzchni drogi. Muszę przyznać, że na odcinku do Głogówka, wody było najwięcej. Za Walcami usłyszałem, że dzwoni mi telefon, więc zatrzymałem się aby odebrać. Zrobiłem to, ale nie doszło do żadnej rozmowy. W zamian za to, otrzymałem dwa puste SMSy od Ani. No tak :-) Wszystko jasne :-) Poza tym doszedł też inny problem, czyli niezidentyfikowane dźwięki podczas pedałowania. Od razu wykluczyłem napęd i koła, choć przyznam się, że w pierwszej sekundzie nawet się przestraszyłem, że będę musiał wzywać assistance ;-) Przyczyna wydawała się być błaha, więc kontynuowałem podróż, obserwując zachowanie siodełka :-) W Rozkochowie zatrzymałem się ponownie na krótki odpoczynek, a przy okazji rzuciło mi się w oczy to, że nawigacja wymaga wymiany baterii :-) Zauważyłem też, że sakwa podsiodłowa jest bardzo mokra. Również pokrowiec na aparat był w podobnym stanie. Nie przejąłem się tym jednak zbytnio - mój kompakt przeżył już niejedną rowerową wycieczkę :-) Gdy ruszyłem ponownie, skoncentrowałem się przez chwilę na jakieś części roweru i o mały włos nie wpadłem do głębokiego rowu! Adrenalina skoczyła :-) W sekundę później na pewno nie miałbym szans, aby wybronić się na śniegu, położonym na mokrym i grząskim podłożu. Na szczęście dystans, który pozostał mi do Głogówka, pokonałem już beż żadnych nadmiernych emocji :-) Na przedmieściach wykonałem następny krótki postój, a po dwóch kolejnych skrzyżowaniach, znów odezwała się Ania z którą tym razem zamieniłem kilka zdań, nie zdradzając oczywiście swojego położenia :-) Ponadto słońce zaczęło mocniej świecić i przez krótką chwilę czułem nawet jego promyki na plecach :-) Gdy zjechałem z głównej za miastem, znalazłem się w nieco odmiennym otoczeniu. To tutaj - między polami - po raz pierwszy zauważyłem pozytywny uśmiech na twarzy jednego z kierowców :-) Przeszło mi też przez myśl, aby wpleść tą trasę wiosną w drodze do Mosznej, łącząc ją z ciekawym i alternatywnym dojazdem z Koźla do Głogówka :-) Może nawet wybralibyśmy się w tą trasę z ludźmi z pracy, jak ostatnio? To byłby chyba fajny pomysł, aby dojechali sobie do Głogówka pociągiem: następnie kilka kilometrów na głównej i po bólu :-) Trasa do Mosznej jest bardzo spokojna, a wyjazd można będzie ukończyć w Opolu, jadąc rowerowym szlakiem :-) Zobaczymy jak będzie :-)





Wody było jakby nieco mniej, choć oczywiście zdarzały się miejsca, gdzie musiałem bardzo zwalniać. Na pewno będę chciał przejechać tą drogą w lepszych warunkach pogodowych :-) Po kilku kilometrach dalszej jazdy, dojechałem do znajomego skrzyżowania w Pisarzowicach. Zauważyłem też, że stojący przy nim na prywatnej posesji duży i stary budynek, ma przytroczoną na elewacji czerwoną tabliczkę. Czyżby był to jakiś zabytek? Może uda się to kiedyś sprawdzić :-) Zatrzymałem się na chwilę, ale już po kilkunastu kolejnych metrach, znów zszedłem z roweru. Po mojej prawej, znajdował się mocno ośnieżony, polny wzgórek. Nadjechał też kolejny pozytywnie zdziwiony kierowca ;-)



Przed ponownym ruszeniem w drogę, pozwoliłem wyminąć się ciągnikowi, którego wyprzedziłem przed Buławą. Stąd droga do Mosznej, była już bardzo krótka :-) Było to dla mnie względnie ważne, gdyż już od kilku ostatnich kilometrów kalkulowałem czas do pociągu i przebyty dystans. Zacząłem też odczuwać niedobory płynów, ale na szczęście już w Kujawach napotkałem otwarty wiejski sklep i życzliwego sprzedawcę :-) Przemknęło mi też przez myśl, aby nie jechać już do zamku w Mosznej, ale po chwili uznałem, że skoro już tu jestem, to pasowałoby jednak zobaczyć, jak wygląda on zimą :-) W sumie, to skrócenie trasy pozwoliłoby mi oszczędzić kilka ładnych kilometrów, ale przecież nie o to w tym chodzi :-)
Na parkingu przed zamkiem stało co najmniej kilka samochodów. Również przechodniów było całkiem sporo :-) Wiedziałem, że nie mam już dużo czasu, więc strzeliłem jedynie kilka fotek i czym prędzej udałem się ponownie na trasę analizując, czy przypadkiem nie udałoby mi się zaoszczędzić trochę, jadąc bocznymi drogami. Nauczony doświadczeniem, wróciłem jednak na główną ;-)



Wyszło mi to chyba na dobre, bo wody na asfalcie było jakby coraz to mniej. Poza tym, minąłem dwóch dyskoboli, którym co prawda nie zrobiłem zdjęcia ale tylko dlatego, że przecież wrócę tu w pełni sezonu :-) Czekał mnie ostatni etap wyjazdu, czyli długa prosta bezpośrednio do Opola na drodze wojewódzkiej 414. Wąskie pasy wody minąłem jedynie na samym początku, więc teoretycznie mogłem cisnąć, ale niestety pojawił się inny problem, a mianowicie coraz częściej wychodziło ze mnie zmęczenie. Na jednym z postojów sięgnąłem po czekoladę schowaną za pazuchą i starałem się jechać jak najbardziej optymalnie. Wychodziło mi to chyba całkiem dobrze, bo to właśnie na tej prostej podciągnąłem sobie średnią :-) Ruch samochodowy był średni, a nawet niewielki, paradoksalnie im bliżej Opola, tym samochodów było mniej :-) Gdy dotarłem do lasu, do moich nozdrzy doszedł jego zapach :-) Pomyślałem sobie, że wiosną musi być tu pięknie - tym bardziej, że było widać gołym okiem, że te drzewka, to prawdziwe oczka w głowie tutejszych leśników. Znów na przykład wypatrzyłem leśny śmietnik. Nie stał on co prawda w samym środku lasu, ale jak widać tamten nie był pojedynczym okazem. Nie wspominam tu już nawet o stolikach i parkingach przy drodze.
Powiat prószkowski przywitał mnie pomnikiem przyrody w postaci Alei Lipowej. To był ciekawy dodatek do dzisiejszej trasy :-) Miarowo i spokojnie pokonywałem kolejne miejscowości, zatrzymując się kilka razy. Zerkałem również na czas i dystans, ale z każdym kilometrem wychodziło mi, że spokojnie wyrobię się na wcześniejszy pociąg :-) W jednej z ostatnich miejscowości przed Opolem, po namyśle zwiększyłem MXS dzisiejszego wyjazdu, postanawiając podpedałować na tej samej górce, na której ustanowiłem najwyższą wartość wyjazdu, jadąc tu po raz pierwszy Antkiem ;-) Powoli cieszyłem się, że uda mi się zakończyć przejazd swobodnie i bez nadmiernego deptania - nie wskazanego przecież w niskich temperaturach. Zrobiło się luzacko :-)
Na przedmieściach Opola, spotkałem grupę przebierańców: pośród "chaplinowatego" policjanta i innych przebierańców, zauważyłem tam również niedźwiedzia! Czyżby jakiś Dzień Niedźwiedzia dzisiaj był? :-) Chłopaki również robili wokół siebie dużo szumu (m. in. leciała muzyka), a mnie od razu pomyślało się, że gdyby nie rower, to nie miałbym okazji tego zobaczyć. Znowu :-) Gdy ich mijałem, jeden z nich odważnie wskazał na moją lampkę, zwracając mi poważnie, ale i z humorem uwagę, że nie jest zapalona. Momentalnie dioda rozświetliła otoczenie, ale i tak za moimi plecami usłyszałem "MANDAAAT!" :-) Uniosłem tylko rękę w podziękowaniu i pomknąłem dalej przed siebie :-) Na skrzyżowaniu pojechałem nieco inaczej niż ostatnio, aby tym razem nie wpakować się w silny ruch samochodowy. Zaliczyłem więc tylko dwa postoje na światłach i kilkadziesiąt metrów drogi rowerowej :-) Na bilet wydałem całą kasę, jaka pozostała mi w sakwie. Nie miałem więc nawet złotówki, którą podarowałem sklepikarzowi w Kujawach, a jeszcze przed odjazdem pociągu chciałem kupić sobie coś do picia :-) Nie był to jednak problem - do Kędzierzyna nie miałem przecież zamiaru jechać rowerem ;-) Gdy wpakowałem się do przedziału, od razu rzuciła mi się w oczy pięciozłotówka, leżąca na siedzisku. Że dopiero teraz! ;-) Pociąg ruszył punktualnie, a ja z racji tego, że mój przedział bagażowy był bardzo spokojny, zacząłem regenerować siły, opierając głowę o Kosinkowe siodełko. Pierwszych pięć przystanków przejechałem nie odrywając się od niego :-)

I jeszcze rozwiązanie zagadki dziwnych dźwięków: czekolada schowana w wewnętrznej kieszeni kurtki :-)

Dane wyjazdu:
10.16 km 0.00 km teren
00:38 h 16.04 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Endorfinki! Endorfinki! :-)

Piątek, 17 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 0

Po południu nie nastawiałem się raczej na jazdę. Było co prawda ciepło, ale niestety z nieba leciały drobinki wody, a z wolna topniejący śnieg powodował, że na ulicach było dużo wody. Zaplanowałem sobie więc, że dzisiejszy dzień poświęcę na szlifowanie giełdowej wiedzy. Nie wyszło jednak z tego nic :-) Najpierw trafiłem na forum, a następnie na bikestats'a no i zaczęło się... Do wyjścia zmotywowała mnie zakładka "Statystyki" ;-)



Cały przejazd charakteryzował się raczej średnim tempem. Nawierzchnia obfitowała w nadmiar wody i musiałem solidnie się hamować, aby nie zmoczyć sobie tyłka. Także MXS jest raczej wynikiem chwilowego przyśpieszenia, a nie dłuższej stałej wartości na liczniku. Pierwszym punktem zwrotnym był komisariat Policji, spod którego pojechałem w stronę obwodnicy, gdzie na szczęście (i jak się spodziewałem), nawierzchnia była prawie do jazdy :-) Gdy minąłem miejskie światła, poczułem się przez moment, jakbym jechał gdzieś na śnieżnej północy... Na górze ładne niebo, zaś na dole czarna nitka asfaltu, otoczona ciemnymi drzewami, na tle śniegu... Jechałem sobie spokojnie i bardzo nieśpiesznie, docierając do miejsca, gdzie po raz pierwszy spotkaliśmy się rowerowo z Anią :-) Nie wiem czemu akurat dziś naszło mnie to wspomnienie :-) Przystanąłem sobie na chwilę, a gdy ruszałem zaczęło mocniej padać. Uznałem więc, że nadszedł czas na powrót.
Za wiaduktem zjechałem na drugą stronę, chcąc wjechać na skrót przy PKP, ale ostatecznie bardzo szybko z niego zrezygnowałem. Śniegu co prawda nie było może zbyt wiele, ale jego konsystencja nie pozwalała na skuteczną jazdę. Udałem się więc do najbliższego skrzyżowania i tam odbiłem w kierunku osiedla. Po kilkunastu przejechanych metrach, strzeliła mi do głowy myśl, że jednak jeszcze nie mam ochoty na koniec wyjazdu! :-) Tym bardziej, że deszczyk na Kuźniczkach, okazał się być bardzo przelotny :-) Odbiłem więc w drugą stronę i przejeżdżając jeszcze przez cały Pogorzelec, dojechałem na miejsce :-) Co prawda dupkę miałem tylko trochę mokrą, ale od razu zrzuciłem z siebie ciuchy i powędrowałem ochoczo do wanny, podśpiewując sobie radośnie :-) Przy okazji zauważyłem, że na stopach już praktycznie wcale nie ma śladu po opaleniźnie znad Balatonu... :-)
_
Zakręcone endorfinki :-)

Dane wyjazdu:
6.56 km 0.00 km teren
00:26 h 15.14 km/h:
Maks. pr.:26.90 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Napadało śniegu :-)

Czwartek, 16 lutego 2012 · dodano: 16.02.2012 | Komentarze 0

Wczorajsza prognoza pogody sprawdziła się - napadało dużo śniegu i widok za oknem był całkiem przyjemny :-) Co prawda trochę groziło to moim wcześniejszym i bardzo nieśmiałym planom, aby wykręcić porządny dystans przez weekend, ale i tak zobaczymy jeszcze jak będzie :-) Gdy przekroczyłem próg mieszkania, od razu pomyślało mi się, że chyba mam ochotę na rower :-) W przeciwieństwie do wczorajszego dnia, dziś zachowałem po pracy całkiem dużo sił, więc od razu przystąpiłem do realizacji swojego pozytywnego zamysłu :-)



Na chodniku było całkiem sporo śniegu, więc ruszenie z miejsca trwało minimalnie dłużej :-) Niemniej jednak równię pochyłą przed ulicą, pokonałem sprawnie jak zawsze :-) Jeszcze tylko dłuższa stójka przy przystanku i mogłem włączyć się do ruchu :-) Chłodny wiatr zaczął dmuchać we mnie i nie było już tak różowo, jak podczas powrotu z pracy, ale jechało się przyjemnie :-) Nie była to żadna wichura, a jedynie wiatr spowodowany w największym stopniu moim pędem. Za skrzyżowaniem zatrzymałem się na moment, gdyż zdałem sobie sprawę, że nie wyzerowałem licznika. Po chwili znów jechałem przed siebie, uważając na zalegający śnieg. Zakręt brałem naprawdę powoli ;-) Gdy zacząłem zbliżać się do ścieżki na Azoty, zacząłem zastanawiać się, czy będzie ona przejezdna. Pobieżnie oceniłem sytuację, decydując się na zjazd z asfaltu. Zaczęła się zabawa :-)
Przejechałem ledwie kilka metrów i już mogłem cieszyć się prawdziwie zimowymi widokami, oraz ciszą i spokojem :-) Co prawda jazda stała się nawet bardzo trudna, ale muszę przyznać nieskromnie, że naprawdę dawałem rady, a przy tym sprawiało mi to bardzo dużą frajdę :-) Początkowo jechałem cienką ścieżką, gdzie momentami naprawdę mocno mną rzucało, ale niebawem zjechałem w śnieg. To dopiero była frajda! :-) Po pierwsze mogłem jechać stabilniej i szybciej, a po wtóre śnieg był wyrzucany felgą, tworząc fajne dla oka pióropusze :-) Poza tym było go tyle, że momentami pedałując, ocierałem o niego stopami. W jednym momencie miałem na butach z dziesięć centymetrów śniegu :-)





Gdy dojechałem do nawrotu nadszedł czas, aby podjąć decyzję odnośnie dalszego przebiegu trasy. Zauważyłem, że od pewnego momentu przede mną, droga była odśnieżona. Prawdopodobnie była ona jednak w takim stanie tylko dlatego, że w jej pobliżu znajdowały się domostwa. Ochoczo ruszyłem przed siebie, przecinając dwudziesto centymetrową warstwę śniegu, przyśpieszając znacznie przy okazji zmiany nawierzchni :-) Niebawem moje przypuszczenia sprawdziły się :-) Zatrzymałem się przy "kurczakach", gdzie pracę zakończył też pług i zdecydowałem się ostatecznie nie grząźć dalej. Pewnie dojechałbym na Azoty, ale ciekaw jestem w jakim stanie ;-) Tymczasem wbiłem rower w śnieg, tak jak podczas pierwszego wyjazdu z Kosią do Wisły i zrobiłem pamiątkowe zdjęcie ;-)




Kilka minut później, wjechałem w uliczkę między domkami. Jechało się cały czas spoko, ale nie było już takiej frajdy, bo tu musiałem już bardziej uważać. Na głównej drodze tym bardziej nie czułem się komfortowo. Na szczęście całkiem szybko dotarłem do miejskich zabudowań, gdzie mogłem sobie odetchnąć :-) Plusem szybkiego dojazdu do Kędzierzyna było to, że mogłem zaobserwować w ruchu mocno ośnieżone felgi. Kosia wyglądała z nimi przeuroczo :-)
Jadąc dalej, postanowiłem odbić w drogę osiedlową, aby powoli kończyć już dzisiejszy przejazd. Zaczynało się już robić szaro, a poza tym nie chciałem jednak zbytnio przeciągać tego śnieżnego wypadu. Przejechałem jeszcze Pogorzelec na wskroś, zamieniając po drodze dwa zdania z pewnym przechodniem na temat bezpieczeństwa i szybkości przemieszczania się na rowerze, oraz pieszo w śniegu i po kilku następnych chwilach dojechałem na miejsce. Wziąłem zmiotkę i oczyściłem rower ze śniegu. W niektórych miejscach na widelcu, amortyzatorze i przy supporcie, znajdował się przymarznięty mocno lód. Pozbycie się całego śniegu, zajęło mi kilka ładnych minut i było fajnym dopełnieniem dzisiejszej jazdy :-)

Dane wyjazdu:
7.41 km 0.00 km teren
00:22 h 20.21 km/h:
Maks. pr.:31.80 km/h
Temperatura:-4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Sprawdzam przejście przy młynie

Poniedziałek, 13 lutego 2012 · dodano: 13.02.2012 | Komentarze 0

Dziś niestety musiałem wstać dużo wcześniej niż zwykle. Po miesiącu od wizyty u ortopedy, pasowało w końcu zrobić prześwietlenie prawego kolana :-) Już w drodze na przystanek nieco zmarzłem, ale dopiero droga do pracy uświadomiła mi, jak bardzo zimno było tego dnia. Zasłyszałem na szczęście, że według prognoz to już ostatni tak mroźny dzień. Jak na zawołanie, po południu było wyraźnie cieplej :-) W zasadzie, to już po przekroczeniu progu mieszkania, zdałem sobie sprawę z tego, że chcę :-) Iskierki świeciły się w oczkach :-)



Poza zabudowania wyjechałem całkiem szybko, odkrywając nową ścieżkę, prowadzącą do obwodnicy. Ziemia była bardzo mocno przymarznięta, ale nic nie robiłem sobie z kolein :-) Rozejrzałem się za to dookoła, wypatrując jedną odnogę, którą sprawdzę pewnie niebawem :-) Gdy dojechałem do asfaltu, od razu nabrałem większej prędkości, nie szalejąc jednak zbytnio. Gładka nawierzchnia spowodowała też to, że zacząłem relaksować się jazdą, minimalnie się w nią zatapiając. Ponadto wzdłuż drogi, biegła ciekawie przymarznięta rzeczka. Gdy byłem już praktycznie przy młynie, zauważyłem patrol policji drogowej, więc odruchowo włączyłem przednią lampkę, ale i tak było już za późno :-) Sekundę potem zdało mi się, że stojący przy poboczu policjant, machnął do mnie lizakiem. Niestety okazało się to rzeczywistością :-) Zamieniliśmy kilka zdań i na szczęście stróż prawa, okazał się być dla mnie łaskawy :-) Odbiłem więc w kierunku młynu, chcąc sprawdzić rzekome przejście na Żabieniec, o którym powiedziała mi Ania, ale napotkałem przed sobą jedynie ogromną bramę, za którą znajdowały się ogródki działkowe. Wcześniej na mostku minąłem też rzeczkę, która z tej perspektywy wyglądała jeszcze ładniej. Pożałowałem, że nie zabrałem ze sobą aparatu... A nuż wczorajsze fotograficzne ćwiczenia okazałyby się owocne i potrafiłbym wykonać zdjęcie przy niedostatecznej ilości światła? Nie rozstrząsając tego zbytnio, zawróciłem z powrotem na obwodnicę, zmierzając w kierunku Ronda Milenijnego.
Przez pierwszą chwilę zastanawiałem się, jak wytyczyć sobie dalszy przejazd. Nie chciałem jechać miastem, więc od razu wpadło mi do głowy, aby polnym traktem przy drodze rowerowej dojechać na Żabieniec. Jedyną niewiadomą, była potencjalna ilość śniegu na tej trasie, ale mimo to postanowiłem spróbować :-) Była to bardzo dobra decyzja, ponieważ cały odcinek aż do zabudowań, był całkowicie przejezdny. Ba! Mknąc tak przed siebie z dala od samochodowego szumu, poczułem się przez moment, jakbym znajdował się gdzieś na zupełnym odludziu :-) Przede mną była tylko biel :-) W pewnej chwili zauważyłem, że z prawej strony nabiegają dwie trochę wyrośnięte sarenki :-) Przecięły drogę jakieś 20 metrów przede mną i dobiegły aż do położonych nieco dalej krzaków. Zatrzymałem się przed mostkiem, aby na nie popatrzeć przez moment, a następnie ujechałem dosłownie trzy metry - z drugiej strony zarośli, biegły kolejne dwie sarny, nieco większe od pożegnanych przed sekundą towarzyszek :-) Znów popatrzyliśmy się na siebie przez moment, po czym mocniej depnąłem na pedały. Podobnie jak na początku tej drogi, również i tutaj nie przeszkadzały mi nierówności, śnieżek i miejscami dołki wypełnione lodem. Szybko dotarłem więc do domków.
Gdy zwróciłem się w kierunku powrotnym, nabrałem trochę więcej prędkości za sprawą równiejszej nawierzchni. Minąłem jednego biegacza i zniknąłem pomiędzy drzewami. Powoli zaczynało robić się szarzej. Sprawnie dojechałem do działek i pokonując mostek, ponownie znalazłem się przy obwodnicy :-) Po jej drugiej stronie, wjechałem na kostkę chodnikową, na której troszkę rzucało, więc musiałem zwolnić. Gdy wjeżdżałem ośnieżonym asfaltem pod górę, wyprzedziłem jeszcze innego cyklistę i rozpędzając się energicznie, rozpocząłem połykanie ostatniej prostej :-)

Dane wyjazdu:
3.44 km 0.00 km teren
00:10 h 20.64 km/h:
Maks. pr.:30.10 km/h
Temperatura:-7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Ot taka sobie mroźna przejażdżka :-)

Środa, 8 lutego 2012 · dodano: 08.02.2012 | Komentarze 0

Gdy wychodziłem z pracy okazało się, że wcale nie było tak zimno :-) Co prawda po kilku minutach przebywania na zewnątrz, uczucie ciepła malało, więc zacząłem trochę bardziej realnie rozważać możliwość wyjścia na rower, ale i tak coś mówiło mi, że dziś już nie odpuszczę - zwłaszcza po wczorajszej nocy, gdy przed snem zastanawiałem się nad wyjściem, a było już przed dwunastą :-) Poza tym wcale nie chciałem jeździć nie wiadomo ile. Ot tak, aby tylko zarejestrować się na starcie :-) Mam nadzieję, że te ostatnie syberyjskie mrozy ustąpią przed połową miesiąca, bo chciałbym już powoli zaczynać zwiększać dystanse i wybierać się na dłuższe przejażdżki :-) Tymczasem przed wyjściem założyłem jeszcze nowe, sprezentowane wypaśne skarpetki termoaktywne i ochoczo zbiegłem na dół :-)



Gdy szykowałem się do jazdy, nie odczuwałem zimna, ale w ruchu czuć było już jednak, że powietrze jest po prostu mocno zimne. Nie rozpędzałem się zbytnio, utrzymując raczej spokojne tempo. Kilka stójek, ze dwa, trzy nieco bardziej mocne przyśpieszenia - tak dojechałem do Kozielskiej. Później jechałem już żywiej, ale wcale nieśpiesznie :-) Nie chciałem nałykać się zimnego powietrza, a poza tym, to miała to być przecież tylko i wyłącznie ot taka sobie przejażdżka :-) Na Partyzantów uznałem, że zwrócę się w kierunku osiedla, skracając nieco dystans. Miałem co prawda rowerowe wątpliwości, ale była to raczej słuszna decyzja, mimo że czyste do tej pory opony, praktycznie z miejsca zabrudziły się piachem usypanym na chodniku. Kres przejażdżki nastał już bardzo szybko, a do klatki dojechałem ze zmarzniętymi końcówkami palców :-) Było warto :-)