Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2013
Dystans całkowity: | 153.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 07:51 |
Średnia prędkość: | 19.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.50 km/h |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 38.31 km i 1h 57m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
53.75 km
0.00 km teren
02:47 h
19.31 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czarująca trasa według Czrk-mapy :-)
Sobota, 28 września 2013 · dodano: 06.10.2013 | Komentarze 0
Wczoraj wieczorem zasiadłem do kompa, aby wyklikać sobie trasę na mapie, jak to zwykłem czynić od kilku razy. Kilka dni temu dostałem zestaw różnych map, które pobudziły mnie rowerowo i postanowiłem wykorzystać dziś trasę ułożoną na podstawie jednej z nich :-)Wyjechałem dosyć późno, bo godzinę później niż było to wskazane, ale droga do Polskiej Cerekwi przebiegła dosyć szybko :-) Nawet fajnie sobie powyprzedzałem w kolumnie ;-) Na miejscu sprawnie wypakowałem rower i początkowo z wolna zjechałem do głównej, gdzie już założyłem czapkę. Na start cyknąłem fotkę zamku i ruszyłem w drogę. Czasu nie miałem zbyt wiele.
Gdy tylko wyjechałem zza zabudowań, znalazłem się na prawdziwej rolniczej pustyni :-) Zewsząd otaczały mnie pola, które na pewno super wyglądają wiosną :-) Tak jak się tego spodziewałem, teren był pagórkowaty, ale mimo tej huśtawki (nadmiar ciepła na wjeździe, pęd wiatru na zjeździe), jechało się przyjemnie i całkiem komfortowo :-) Nieco przed pierwszą wsią, na mój widok z pobliskiej miedzy poderwał się myszołów :-) Później czekał mnie super fajny zjazd, za którym wjechałem do wsi :-) Na jej wylocie napotkałem też dwa pasące się koniki :-) Ruszając, zauważyłem w gospodarstwie położonym w pewnej odległości od drogi małe stadko tych zwierząt :-)
W Łańcu oderwałem się na moment od rzeczywistości, co poskutkowało tym, że zjechałem ze śladu :-) Jakby tego było mało, zamiast podciągnąć się pod niego pod drodze, niepotrzebnie zawróciłem, aby pojechać "prawidłową" drogą, czyli dwudziestoma metrami gruntowego traktu :-) W końcu jednak dotarłem do wsi Jastrzębie, gdzie mogłem zobaczyć położony nieopodal ładnej sadzawki pałac. Niestety znajdował się na terenie prywatnym, zabezpieczony ogrodzeniem. Mimo to przeszedłem się trochę, cykając fotki z miejsc, które wydały mi się być najlepsze.
Czekał mnie podjazd, ale byłem z tego powodu zadowolony. Otaczały mnie bardzo ładne pagórkowate krajobrazy. Gdy już wturlałem się na górę, początkowo zamierzałem zrezygnować z wizyty w Krowiarkach, które leżały w osobnym punkcie na mojej trasie, ale bardzo szybko wróciłem na dobrą drogę ;-) Chwilę po tym jak zjechałem z asfaltu, przystanąłem by znów poobserwować okolice niedawno pokonanego podjazdu. Ruszając stamtąd, praktycznie w ostatniej chwili zauważyłem dosłownie wtopioną między drzewa małą kapliczkę. Nieco dalej zatrzymałem się ponownie, przy romantycznie rosnących drzewach, pomiędzy którymi stała kolejna kapliczka. Gdy ustawiałem się do zdjęcia, w oddali zauważyłem przebiegające trzy sarny.
Droga do Krowiarek okazała się być bardzo znośna. Niby polna, a mocno utwardzona, żwirowo-asfaltowa. Widać było bardzo dobrze pasmo górskie w Czechach (a pewnie przy lepszej pogodzie widok byłby dużo ładniejszy), a przed samymi Krowiarkami trzy wiatraki elektrowni wiatrowej - całkiem prawdopodobne, że te same, które widzieliśmy z Aneczką podczas samochodowego wyjazdu sprzed kilku dni :-)
Sama miejscowość mogła urzec. Początkowo zatrzymałem się przy kościele, by po chwili udać się dalej. Niestety. I tutaj zamek otoczony był ogrodzeniem, a na bramie wisiały zakazy robienia wszystkiego ;-) Starałem się coś dojrzeć, gdy ze wzrokowego zaangażowania wyrwały mnie szczekające psy z gospodarstwa położonego z moimi plecami. Zjechałem w dół do głównej i postanowiłem objechać budynek. Okazało się, że aby przedostać się dalej, muszę przejechać przez bramę. Nie byłem pewien, czy aby mogę to zrobić, więc zapytałem stojących obok mężczyzn. Zgodzili się bez problemu, ale od razu ostrzegli, że jak mnie wpuszczą, to już nie wypuszczą :-) Faktycznie z drugiej strony bramy leżał sznur, z przywiązanymi co kilkadziesiąt centymetrów pustymi puszkami piwa ;-) Ujechałem kilkadziesiąt metrów, zatrzymując się dosyć blisko ruin. Ponownie jednak z drugiej strony ogrodzenia, niż chciałbym być :-) Zacząłem kręcić się po miejscu i praktycznie od razu otworzyło się jedno z okien niskiego bloku, stojącego za mną. Pewna miła starsza pani podpowiedziała mi jak przedostać się na teren pałacu, ale niestety nie miałem już czasu na dokładną penetrację terenu. Na moje szczęście słońce wychyliło się zza chmur, więc mogłem cyknąć lepszą fotkę :-) Przed opuszczeniem miejscowości, zrobiłem jeszcze małe zakupy, życząc miłego dnia uprzejmej ekspedientce. W ogóle ludzie tutaj wydali mi się mili :-)
Droga powrotna przebiegła nieco ciężej, ale gdy tylko wjechałem na asfalt, mogłem fajnie sobie depnąć, zatem bardzo szybko dotarłem do kolejnego punktu na trasie :-) Tutaj również nie obyło się bez perypetii :-) Zaczęło się sympatycznie od wyminięcia dwóch koników otoczonych ludźmi, ale później nastąpiło lekkie zdziwienie. Na horyzoncie był tylko kościół :-) Gdy rozglądałem się wokoło, zostałem zaczepiony przez jegomościa, który szukał jakiegoś lasu z grzybami w okolicy :-) Ja nie wiedziałem gdzie las, on nie wiedział gdzie pałac :-) Podjechałem zatem do zauważonej młodej kobiety z kilkuletnim dzieckiem i szybko dowiedziałem się, gdzie znajduje się interesujący mnie obiekt. Krzyczącą za mną małą "do widzenia" i "nawzajem", słyszałem jeszcze gdy żwawo puszczałem się w dół, będąc kilkadziesiąt metrów od źródła dźwięku ;-) Po chwili byłem już przy celu, ale ponownie odbiłem się od zakazu. Niestety nie miałem czasu, by szwendać się w poszukiwaniu zgody na obchód, tak więc być może wrócę tu wiosną.
Kolejny etap drogi, minął mi na podziwianiu okolic. Wyszło słońce i na tle widocznego pasma gór, przy polnych klimatach, można było poczuć się całkiem przyjemnie :-) Pozdrowiłem jadącego znad przeciwka chłopca, który chyba poczuł się wyróżniony, po czym odbiłem w kierunku Strzybnika, gdzie czekały mnie kolejne atrakcje. Szybko dotarłem do stojącego przy drodze spichlerza, a później do kolejnego. Po kilku minutach spędzonych na nogach, zjechałem do położonej nieopodal kuźni. Już na odjezdne rzuciła mi się w oczy państwowa plakietka, po czym nastąpiła refleksja: skoro w obliczu braku jakiejkolwiek renowacji, czy zadbania o obiekt, czynniki atmosferyczne niszczą go i zmieniają nieustanie, to czy Państwo nie powinno za to odpowiedzieć?
Zjechałem w dół pośród drzew, po czasie wjeżdżając na asfalt, ostro zjeżdżając do głównej. Pędziłem do następnej wioski, ale gdy już tam byłem, nie potrafiłem zlokalizować tutejszego zamku. Zapytałem więc jednego z przechodniów, który uświadomił mi, że ów obiekt znajduje się na początku wsi. Czas mnie naglił, więc pożegnałem się z otwartym jak książka człowiekiem i ruszyłem w dalszą drogę. Zaczynał się gorszy etap wyjazdu. Wiatr się wzmagał, czas naglił, a pagórki co prawda nie przeszkadzały, ale też nie pomagały :-) Na długim i stromym zjeździe w Brzeźnicy mocno wyhamowałem, aby odbić do tutejszego młyna. Okazał się być położony dosyć daleko od głównej drogi, którą zmierzałem, ale to pozwoliło mi nawiązać kontakt z jeszcze jednym tego dnia dobrym człowiekiem :-) Był nim prawdopodobnie mechanik, grzebiący przy w warsztacie.
Czas naglił mnie coraz to bardziej. W Łubowicach straciłem go jeszcze więcej, nieopatrznie zjeżdżając rogalem ostro w dół. O dziwo powrót do góry nie nastręczył mi jakiś większych trudności, ale w pewnym momencie wpadła na mnie osa, którą przy próbie strzepania ułożyłem sobie między palcami, ale na szczęście mnie nie użądliła :-) Po kilku minutach dojechałem do ruin pałacu, a gdy stamtąd odjeżdżałem, miałem jeszcze okazję zaobserwować pasącą się kozę, która stawała na dwóch kończynach, by dosięgnąć gałązki :-)
Przejeżdżając przez Sławików postanowiłem zrezygnować z oględzin tutejszych ruin, aby nadrobić nieco czasu. Wciąż dął wiatr, ale mimo to korbą kręciło się całkiem sprawnie. Za Błażejowicami czekał mnie bardzo długi podjazd, który jednak nie był w żadnym stopniu wyczerpujący. Mimo to podjąłem decyzję, aby do Polskiej Cerekwi dostać się krajówką. Gdy tylko na nią wjechałem znad przeciwka nadjechał tir robiąc taki podmuch, że hej! :-) Na szczęście to był jedyny taki akcent, tak więc do mety dotarłem sprawnie i bezproblemowo, wykręcając tym samym całkiem fajne jesienne kółko, przy okazji poznając kilka zapomnianych chyba zabytków regionu :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
43.73 km
0.00 km teren
02:11 h
20.03 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Wczesno-jesienny krajoznawczy objazd :-)
Niedziela, 22 września 2013 · dodano: 05.10.2013 | Komentarze 0
Za oknem było słonecznie. Rano skontaktowałem się SMS'owo z Piotrem, by z ciekawości sprawdzić jakie ma plany rowerowe na dziś. Jak się okazało był już na grzybobraniu na Azotach :-) Obydwaj mamy chęci, aby razem gdzieś pokręcić, ale niestety nie mamy ku temu okazji. Na domiar żegnające nas lato powoduje, że zorganizowanie wspólnego wyjazdu może być jeszcze trudniejsze. Do dzisiejszego wyjazdu bardzo inteligentnie pokierowała mnie Aneczka :-) Było o całą godzinę wcześniej niż wczoraj, dlatego postanowiłem zrealizować zaplanowaną właśnie na wczoraj trasę, z której zrezygnowałem po analizie dostępnego czasu. Ubrałem się szybko, ale i tak w międzyczasie słońce gdzieś się schowało i wyszło dopiero po moim powrocie, gdy byłem już w domu :-)Do obwodnicy dostałem się jak zwykle działkowym skrótem. Tempo jazdy miałem umiarkowane, choć wyższe niż wczorajsze. Na Kuźniczkach przy wjeździe do lasu momentalnie dynamicznie przyśpieszyłem i wyprzedziłem innego rowerzystę, który w porównaniu ze mną wyglądał bardziej profi :-) W trakcie tego wyjazdu uznam w końcu, że zakupu jesiennych ubranek z prawdziwego zdarzenia nie mogę odkładać w nieskończoność - rowerowanie będzie na pewno dużo bardziej komfortowe, mimo że moje ciuszki też nie są byle jakie :-) W chwilę potem minął mnie kolarz w obcisłym uniformie, dopiero mknący w ekspresowym tempie! :-) Za lasem dojrzałem dwóch rowerzystów, zbliżających się do głównej wjazdem od Lenartowic. W Cisowej wyprzedzili mnie bez spinki, a od jednego z nich usłyszałem odwzajemnione przeze mnie pozdrowienie. Mieli dwudziestki szóstki i szerokie opony... Hm... ;-) Ciekawił mnie ich kierunek, ale za pierwszym zakrętem musiałem się jednak zatrzymać, by ciepło dało radę umknąć :-) Kolejne przypomnienie o konieczności doposażenia się na czas po sezonie, bo przecież nie zamierzam roweru odpuszczać :-) Niebawem doturlałem się do Zalesia, gdzie załapałem się na stojące od kilku tygodni pozostałości po dożynkach :-) Zakrociło mnie również, aby wypróbować zielony szlak prowadzący drogą, którą jeszcze nie jechałem. Innym razem pewnie mi się uda :-)
Wturlałem się na wzniesienie, mijając znaną mi nieczynną stację kolejową, której budynek był pewnie w czasach świetności bardzo ładny. Latem są tu bardzo fajne widoki, ale teraz otaczał mnie czysto rolniczo-ziemisty krajobraz. Po zmianie kurtki ruszyłem dalej, zerkając na pole po prawej. Wtem przebiegły nim dwie młode sarny. Straciłem je z oczu z powodu nierówności terenu, a gdy zobaczyłem je ponownie, były już daleko daleko, przy skraju lasu. Jechałem sobie dalej przed zakrętem zauważając stalowy krzyż. Według tabliczki stał tu do 2009 roku... Jakim cudem go wcześniej nie zauważyłem??? Nagle moją uwagę odwrócił poruszający się truchtem wielgaśny jeleń! Był niestety na tyle daleko, że zabrakło mi zoomu w aparacie, by dobrze go uchwycić :-) Po całym zajściu stałem chwilkę poruszony spotkaniem z tak zacnym stworzeniem.
Za zakrętem minąłem patrol drogówki, który nie wiadomo czemu tu zabłądził ;-) Znak informował o stromym zjeździe. Ostatni bieg. Podgrzewam tempo. Łzy z oczu! Pięknie, pięknie! :-) Było super fajnie! :-) Teraz co prawda czekał mnie podjazd, ale spokojnie sobie z nim poradziłem :-) Przed wjazdem do Czarnocina wykonałem kolejny tego dnia postój. Jakoś nieśpieszno mi ostatnio :-) To chyba dobrze... :-)
Po kilku minutach usłyszałem już szum samochodów z biegnącej tuż obok autostrady. Szkoda, że tak późno odkryłem uroki tych okolic i szkoda, że taka a nie inna jest cena postępu. Z miejsca gdzie się zatrzymałem miałem ładny widok na Górę św. Anny, a poza tym obok drogi znajdował się wybieg dla koni. Nie było to jedyne stado, które się tu znajdowało - tuż za zakrętem zauważyłem inne, pasące się na polu w oddali :-) Zatrzymałem się na chwilkę, po czym depnąłem ostro czując swego rodzaju wyższość nad pędzącymi obok mnie samochodami :-) Niebawem dotarłem do Olszowej, gdzie znajdował się drewniany kościółek - miejsce, z którego pojawiła się pierwsza blogowa relacja :-) Podszedłem również do mapy i zacząłem wodzić wzrokiem po drukowanych okolicach. Z lekkiego letargu wyrwał mnie dopiero czworonogi gospodarz pobliskiego gospodarstwa :-) Na tym nie koniec było wspominkow. Zerkając na znak ze szlakami przypomniało mi się, że na jednej z wycieczek, Aneczka uszkodziła w tym miejscu rogi Pszczoły. A były to jeszcze czasy przedblogowe :-) Gdy wyłoniłem się zza zakrętu, zauważyłem coś mocno pomarańczowego w oddali. Jak się okazało był to spory grzyb, mieszkający na korze rosnącego przy drodze drzewa. Tak powitała mnie Zimna Wódka ;-)
Jechałem dalej budując sobie i odświeżając w głowie mapę tutejszych dróg. Dawno mnie tu nie było. Zastanawiałem się też, czy zapamiętany kolejny drewniany kościół będzie stał na mojej trasie, czy to być może gdzie indziej. Zjechałem ostrym zjazdem, ale przy jego końcu musiałem mocno przyhamować. Jak się okazało kościół był tutaj :-) Chyba nawet dorobił się nowych dzwonów, bo jakoś nie kojarzę ich, gdy byłem tu poprzednim razem :-) Na postoju zadzwonił mój telefon. Pogadałem chwilę z Aneczką i powoli zacząłem obliczać czas potrzebny do zakończenia dzisiejszego wyjazdu. Jedno było pewne - był on na pewno udany i po raz kolejny okazało się, że rower robi ze mnie kilka razy lepszego człowieka, niż jestem w rzeczywistości ;-)
Dalej pojechałem prosto, kierując się na Stary Ujazd. Ostatnio odbiłem na inny trakt, więc tym razem miałem okazję poznać nowe miejsca :-) Okazały się być całkiem przyjemne (choć w sezonie są pewnie dużo ładniejsze), pagórkowate i fajnie nadające się do rowerowania :-) Na skrzyżowaniu w Ujeździe zacząłem zastanawiać się, czy wracać przez Sławięcice jak było w planie, czy też skierować się w kierunku Miejsca Kłodnickiego. Po chwili namysłu wybrałem tą drugą opcję. Pedałując powoli, momentami pod wiatr, pokonywałem asfaltowy dystans. Wtem znad przeciwka nadjechała grupa powyżej dziesięciu motocykli. Pewnie lecieli na jakiś zlot :-) Przed Miejscem Kłodnickim zatrzymałem się w lesie na postój. To był pierwszy moment, gdy poczułem lekkie zmęczenie. W Cisowej natknąłem się na rowerową parę, z którą wymieniliśmy pozdrowienia. Oni również byli bardziej profi. I nawet rzecz nie w ubiorze a w tym, że nie wyglądali na zafrasowanych aurą. Obiecałem sobie, że dziś zgłębię choć trochę tajniki rowerowego ubioru jesienno-zimowego :-)
Dalsza droga przebiegła spokojnie :-) Jeszcze przed Kuźniczkami natknąłem się na grzybiarzy, którzy przywołali wspomnienie Piotra, a poza tym wywołali u mnie chęć, by wybrać się tej jesieni na grzyby. Obym nie zapomniał o tym i wstał rano, wybierając dzień który nie bardzo nadawałby się na rowerowanie :-) Tymczasem pokonywałem ostatnie kilometry, a w domu czekał na mnie bardzo dobry rosołek :-) Rozgrzał mnie bardzo fajnie :-) Mam nadzieję, że niedługo w trasie rolę temperaturowego bezpiecznika będą odgrywały moje nowe rowerowe ciuszki :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
28.90 km
0.00 km teren
01:32 h
18.85 km/h:
Maks. pr.:31.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Na pożegnanie lata
Sobota, 21 września 2013 · dodano: 05.10.2013 | Komentarze 0
Kilka dni temu pokazałem Aneczce miejsce, gdzie trzy lata temu przekraczałem granicę na wyprawie nad Balaton. Aura tego dnia była zgoła odmienna od tej sprzed trzech lat. Wiadomo - lato już za nami. W ubiegłym tygodniu miałem też rowerową rozmowę z Piotrem. Pasja we mnie siedzi, dostaję rowerowe remindery, a nie jeżdżę nic. Jesień nadchodzi wielkimi krokami, a z sezonu nici. Brak czasu i dylemat przed zostawieniem Aneczki i Bąbla robią swoje. Gdy dziś w końcu zdecydowałem się wyjść, trochę czasu zajęło mi skompletowanie ubrań. Przełomowa chwila nadeszła, gdy narzuciłem na siebie kurtkę. To był moment, kiedy poczułem rowerowego świrka! :-)Będąc jeszcze między zabudowaniami zatrzymałem się trzy razy, aby odpowiednio dopasować detale ubioru. Aura w dużej mierze zależała od tego, czy słońce świeciło, czy też nie. Mimo to jechało się przyjemnie i na tym etapie nie odczuwałem żadnego dyskomfortu. Niebawem śmigałem już na azotowym skrócie, gdzie napotkałem całkiem sporego grzyba rosnącego tuż przy drodze, a później - za sprawą intensywnie prowadzonej wycinki drzew - czuć było mocny zapach drewna.
Po drugiej stronie asfaltowej drogi, dałem się wyprzedzić białej C-klasie - tej samej, którą niedawno zjadałem wzrokiem ;-) Minąłem skrzyżowanie z pasącymi się dwiema krówkami i pomknąłem dalej ku Staremu Koźlu :-) Jechało się przyjemnie, koła ładnie pracowały na asfalcie, a tempo nie było wymagające :-) Wkrótce dojechałem na skraj Starego Koźla, gdzie ponownie zatrzymałem się przy poboczu drogi, widząc całkiem ładny polny krajobraz, którego jednak nie uchwyciłem aparatem :-)
Jadąc dalej polnym traktem, postanowiłem zjechać w kierunku zbiornika wodnego. Wiele razy tędy przejeżdżałem, ale jakoś od tej strony nigdy nie oglądałem tafli wody. Tym razem udałem się tam praktycznie odruchowo :-) Kolejna mała atrakcja tego wyjazdu :-) Nawet dobrze się zdarzyło, bo gdy zszedłem z roweru, zadzwonił mój telefon :-) Odjeżdżając stamtąd zjechałem na polną drogę po zboczu wzniesienia na którym się znajdowałem :-)
Nieśpiesznie dojechałem do mostu na Odrze, który zapewne już za niedługo przestanie istnieć w obecnej formie. Przejechałem przez niego powoli, obserwując zakole rzeki. W lepszych warunkach można by było cyknąć fotkę, ale tym razem natrafiłem na kilka samochodów, przejeżdżających z przeciwka. Przypomniał mi się też wspólny wyjazd z Aneczką, w lepszych rowerowo czasach :-) Wtedy było magicznie... Cały ten rok był na swój sposób wspaniały.
Za mostem odbiłem na asfaltową nitkę, wspaniale nadającą się na rowerową przejażdżkę. Był to fragment ponadprogramowy, którego nie zaplanowałem przed wyjściem z domu. Jechałem sobie pomiędzy pooranymi polami, dojeżdżając po chwili do miejsca usianego kwiatami :-) Było to super miejsce na zdjęcie, ale słoneczko bawiło się ze mną w ciuciubabkę ;-) Nie przeszkadzało mi to wcale :-) Dziś jechałem bardzo nieśpiesznie.
W Roszowickim Lesie przejechałem nieodkrytą do tej pory drogą. Być może niedługo znajdę trochę więcej czasu, aby bardziej poznać te tereny. Niestety po zmianie kierunku momentalnie odezwał się wiatr, którego do tej pory w ogóle nie byłem świadom. Przed Ciskiem napotkałem jeszcze pozytywny drogowy akcent :-) Ech to moje rowerowanie... :-)
Przejeżdżając przez Cisek postanowiłem przypomnieć sobie polny skrót, którym niegdyś zdarzało mi się przejeżdżać :-) To był dobry pomysł, bo na jednej z tamtejszych w miarę krótkich prostych, zatrzymałem się kilka razy, aby zerwać dla Bronka jedzonko o różnych smakach :-) Ciekawe na które rzuci się najpierw :-)
Byłem już w swoich okolicach. Machałem nogami bez zbędnego wysiłku, zauważając na polu dwa koty po obu stronach drogi, po której się poruszałem i nie były to pierwsze koty spacerujące po polu, które dziś widziałem. Niebawem doturlałem się spokojnie do zbiornika przy kopalni piasku, gdzie uznałem za słuszne cyknąć kolejną fotkę :-)
Wjeżdżając do Koźla, momentalnie skręciłem do parku. Odruchowo zacząłem zerkać za jesiennymi akcentami (teraz bywam tu niezmiernie rzadko, a ten park wczesną jesienią jest piękny), ale nie napotkałem nic rzucającego się w oczy. Minąłem za to uprzejmego jegomościa z aparatem i rowerem, przystając później na sekundę przy pomniku. Ładny kadr znalazłem jednak nieco dalej, przy kilku starych i opasłych już drzewach :-)
Po tym krótkim postoju przycisnąłem sobie bardziej, szybko docierając do końca parku. Na moście zawahałem się jeszcze, czy nie cyknąć zdjęcia rzeki i przycumowanych łódek, ale ostatecznie tylko zszedłem z roweru, by dosłownie po sekundzie wejść na siodło z powrotem. W kilka chwil później jechałem obok rozkopanej drogi rowerowej. Mam nadzieję, że z początkiem przyszłego sezonu remont będzie ukończony. Zacząłem również snuć wizje ustawionych ławek, oświetlenia i rekreacyjnego zagospodarowania terenu, ale szybko te wizje urwałem. Mijałem kolejne metry, postanawiając jeszcze na samym końcu w obliczu większego ruchu samochodowego nadłożyć nieco drogi w za Rondem Milenijnym.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
26.87 km
0.00 km teren
01:21 h
19.90 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Wrześniowo, ważkowo :-)
Sobota, 7 września 2013 · dodano: 01.10.2013 | Komentarze 0
Przed południem wybraliśmy się do Kuźni Raciborskiej, by popatrzeć jak nasi znajomi mówią sobie "tak" :-) Jako że nie mieliśmy za bardzo sprecyzowanych planów na resztę dnia, postanowiłem - korzystając ze słonecznej pogody - udać się na jakąś rowerową przejażdżkę, której od dawna nie doświadczyłem :-)Przed wyjazdem zasiadłem jeszcze przed monitor i wyklikałem sobie jakąś trasę, którą z zamiarem późniejszego nawigowania po śladzie, wgrałem do nawigacji :-) Oczywiście z nawigowania wyszły nici, bo znów czegoś tam nie kliknąłem ;-)
Na obwodnicy dwa razy zawiało mi w twarz, a za wiaduktem przez chwilę jechałem obok ważki, która z miejsca przypomniała mi niedawną wizytę na Lubelszczyźnie, gdzie tych jakże sympatycznych owadów było bardzo dużo :-) Pogoda była słoneczna i było ciepło (gdy szykowałem się przed klatką, wydawało się że jest nawet bardzo ciepło), ale czuć też było, że powietrze ma smak jesieni. Do lasu wjechałem w tym samym miejscu co zwykle i począłem zmierzać traktem, który na pewnych etapach wydał mi się bardziej kamienisty, niż przy ostatniej wizycie, która była dawno temu :-) Na pewno jednak w pewnych miejscach był bardziej zarośnięty :-) Na pierwszy postój nie trzeba było długo jechać :-)
Jadąc dalej przypomniałem sobie, że niegdyś nazywałem tą drogę słonecznym szlakiem, a tymczasem szlak rowerowy był czarny. W mig zorientowałem się jednak, że jest tu również żółty szlak pieszy, a ten czarny powstał tu zapewne stosunkowo niedawno. Na domiar tego w głębi lasu okazało się, że poprowadzono tu również zielony szlak rowerowy. Oj dawno mnie tu nie było... Krótki postój spędziłem przy akompaniamencie głośno stukającego o korę drzewa dzięcioła :-)
Wkrótce dojechałem na skraj lasu, zauważając po prawej krzyż z pomnikiem. Trochę razy przejeżdżałem w okolicy, a tu proszę. Czyli chyba i tutaj jest trochę miejsc pamięci. Zatem byłem w błędzie porównując pod tym kątem swoje rodzinne strony z miejscem, gdzie aktualnie mieszkam.
Gdy wjechałem na asfalt dosyć mocno przycisnąłem, obserwując wiejskie życie. Tutaj traktor z furą zielonego czegoś, jakieś dwie kozy, stadko gęsi. Za zabudowaniami znalazłem miejsce, gdzie dosyć ładnie widać było niepisany cel dzisiejszego wyjazdu, który jednak niepostrzeżenie nie znalazł się na trasie przejazdu :-) Gdy zatrzymałem się na poboczu, jak na zawołanie zaczęły przejeżdżać samochody. Nawet bym o tym nie wspominał, gdyby nie bus straży pożarnej z krwawiącą na twarzy kobietą, jadącą w kabinie pomiędzy dwoma strażakami. Za nimi jechał samochód z lawetą i starym kadetem. Szybko okazało się, że to "aktorzy" inscenizacji dotyczącej bezpieczeństwa :-)
Jadąc dalej zjechałem w kierunku Kuszówki, ciesząc się fajnym, prostym i wąskim asfaltem, który świetnie nadawał się na rowerową przejażdżkę :-) Co prawda już z tyłu głowy miałem trochę myśli o czujnych psach w pobliskich gospodarstwach, ale nie przejmowałem się tym za bardzo. Jechało się przyjemnie, a asfaltowa droga na środku była porośnięta pewnego rodzaju mchem. Dosyć ciekawy był to widok :-)
Przez zabudowania przemknąłem szybko, zjeżdżając w kierunku stawów (a przy okazji pozdrawiając znajomą siedzącą przed jednym z domów). Minąłem moje fotograficzne drzewo, ale tym razem nie robiłem mu zdjęć - może tym razem dla odmiany podjadę tu zimą, by uchwycić je w takiej scenerii? W to miejsce zrobiłem kilka standardowych fotek z brzegu, które podobnie jak wiele moich ostatnich zdjęć, będą robiły pewnie tylko za dokumentację do tekstu :-) Zbiornik objechałem automatycznie, nie bardzo myśląc o tym, że niegdyś często tutaj bywałem, lub bywaliśmy :-)
Za przejazdem kolejowym ponownie jechałem przy brzegu, zatrzymując się dwa, czy trzy razy. Gdy wyjechałem już dalej, zza zarośli ukazało mi się stadko pasących się krów. Po kilku chwilach niektóre z nich zaczęły zwracać na mnie swoją uwagę. Trzy z nich podeszły do ogrodzenia, wpatrując się we mnie. W tle patrzyły te, które pozostały na swoich miejscach. Zapachniało jakimś tanim horrorem ;-) Zauważyłem też, że za moimi plecami znajduje się obfita łąka :-)
Wyjeżdżając z Januszkowic ponownie przycisnąłem, zjeżdżając w kierunku ładnie wyglądającego lasu. Po kilku minutach jazdy wtopiłem się w niego, zakładając tam kurtkę. Na prostej prowadzącej w kierunku drogi asfaltowej, czekał mnie jeszcze jeden postój związany z wymianą baterii w nawigacji. Wpakowałem inne baterie, które de facto wypluł już wcześniej aparat, ale nie martwiłem się tym, czy wytrzymają. Przejeżdżając przez kanał, zauważyłem płynącą po nim ładną, białą łódkę. Niestety nie zatrzymałem się, by zrobić inne niż zazwyczaj zdjęcie. Do Kłodnicy dojechałem pośród nieco większego ruchu samochodowego, ale szybko odbiłem w stronę Żabieńca, gdzie ponownie wjechałem pomiędzy drzewa :-) Wyjazd biegł ku końcowi, a mi w międzyczasie zgubiły się w pamięci dwie ważki, napotkane jeszcze na trasie ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)