Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:1836.16 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:82:07
Średnia prędkość:22.36 km/h
Maksymalna prędkość:68.64 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:108.01 km i 4h 49m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
4.79 km 0.00 km teren
00:28 h 10.26 km/h:
Maks. pr.:26.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Praca 090516

Poniedziałek, 9 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Poranek był dość ciężki. Raz ze poszedłem późno spać a dwa, że trzy razy zostałem obudzony przez Kasie. Poza tym standard z jedną, ale za to zasadniczą różnicą - Karolek jechał do przedszkola na biegówce :-)


Trasa przebiegła nam sympatycznie, choć wiadomo - trzeba było bardzo uważać. Na całe szczęście ruch był praktycznie żaden :-) Później podjechałem jeszcze do sklepu, a następnie prosto do pracy :-)  
Powrót na mniejszym stresie mimo ruchu na drodze rowerowej. Pojechaliśmy prosto do domku :-) 



Dane wyjazdu:
43.46 km 0.00 km teren
01:43 h 25.32 km/h:
Maks. pr.:51.99 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Kolejny wspaniały dzień! :-)

Niedziela, 8 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Pogoda była dziś równie piękna jak wczoraj :-) Póki co nie sprawdziły się sąsiedzkie prognozy ;-) Jako że czasu miałem dziś mniej, wyruszyłem jedynie na Ankę :-)



Wiał wiatr w twarz. Nie napinałem się zbytnio. W Leśnicy ponownie poczułem w powietrzu wczorajsze emocje :-) Cóż to był za dzień! :-) Na podjeździe minęło mnie kilka samochodów, w tym autokary. Wszystkie na obcych, choć niedalekich rejestracjach. Przy Muzeum Czynu Powstańczego jakaś młoda rudowłosa z wyprzedzającego mnie samochodu, krzyknęła do mnie "cześć!". Dziś Dzień Strażaka, o czym przekonałem się mijając strażackiego Land Rovera Defendera z Raciborza, oraz grupki strażaków w strojach defiladowych. Nieopodal pomnika Jana Pawła II stał też strażacki Steyr. Naokoło stały kramy :-) Na samym szczycie byłem ledwie dwie chwile, gdyż gonił mnie czas. W drodze powrotnej odwiedziłem jeszcze Alpenstrasse. I tu czuć było wczorajsze emocje! :-) Później na całej trasie z Leśnicy aż do leśnego przejazdu kolejowego w Raszowej, mijały mnie strażackie pojazdy i autokary. Dojeżdżając do zamkniętego przejazdu zauważyłem znajomy mi model i kolor samochodu. To byli nasi znajomi od piesków :-) Zamieniliśmy kilka zdań, aż nie otworzyły się szlabany :-) 

Na szczycie Góry św. Anny :-)


Jest tak pięknie, że aż nie sposób się zatrzymać :-)


Dane wyjazdu:
96.48 km 0.00 km teren
03:40 h 26.31 km/h:
Maks. pr.:56.55 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Czwarty Klasyk Annogórski :-) Tym razem na szosie!

Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Po powrocie z działki szybko zjadłem i ponownie poleciałem na rower :-) Dzień nie pozwalał na to, by spędzić go w domu! 



Przez miasto jechało się słabo, a dodatkowo stałem na większości świateł. Rozpoczęła się też przebudowa Al. Jana Pawła II. Plus będzie taki, że według tego co wiem, to będą tędy przebiegały drogi rowerowe! :-) Do samych Sławięcic jechało się standardowo. Słońce pięknie świeciło, wiał też wiatr z przeciwka. Wyjeżdżając stamtąd dojrzałem kilkaset metrów przede mną innego kolarza. Doszedł mnie tuż po tym, gdy go wyprzedziłem i zaczęliśmy rozmowę. Tak zleciała nam droga do Pławniowic :-) Starszy kolega pojechał do siebie do Knurowa, a ja mogłem już swoim tempem gonić na Klasyk :-) Czasu było już troszkę mało! Na krajowej czterdziestce jechałem dość ładnie i całkiem szybko znalazłem się między pięknymi polami za Ujazdem :-) Teraz wiatr miałem z boku, ale grał na moją korzyść, więc gdy zwróciłem się w kierunku Góry św. Anny, mogłem jechać troszkę szybciej :-) 
Za Dolną zacząłem spotykać pierwszych kolarzy :-) W sumie to byłem najszybszy z nich wszystkich ;-) Oczywiście oni tylko się rozgrzewali :-) Przejechałem przez Rynek na szczycie, gdzie już trwały przygotowywania do ceremonii zakończenia, a na starcie byłem kilkanaście minut przed czasem :-) Miałem więc okazję, by objechać teren dookoła i zająć miejscówkę do robienia zdjęć :-) W powietrzu czuć było ducha sportowej rywalizacji! W końcu ruszyli! Założę się, że w tym roku uczestników było więcej! Gdy startowa wrzawa ucichła odczekałem kilka chwil i... ruszyłem na trasę wyścigu! O dziwo pierwszych rowerzystów zacząłem wyprzedzać jeszcze przed skrzyżowaniem na Porębę. Alpenstrasse nie była dla mnie większym problemem. Postanowiłem przejechać jedno kółko, podczas którego wyprzedziłem około dwudziestu kolarzy. Później zostałem wyprzedzony na zjeździe z Góry św. Anny przez jednego zawodnika, dwa razy tasowałem się z dwoma, czy trzema innymi, ale finalnie "wyprzedzony" zostałem tylko raz i to przez osobę, którą wyprzedziłem sam wcześniej :-) Najlepszym momentem całego przejazdu, był jednak podjazd na Górę św. Anny - ostatni około kilkudziesięciometrowy odcinek przed Rynkiem. Połknąłem jednego zawodnika i nagle zapragnąłem więcej! Zjechałem maksymalnie do lewej krawędzi i jeden, drugi, trzeci! Wstałem z roweru, agresywny chwyt i jazda! Usłyszałem doping publiczności: dalej! jedziesz! Nie wiem, czy to było skierowane do mnie, czy to był standardowy doping dla wszystkich, ale wyprzedzałem tylko ja. Krótko przed szczytem nie miałem w najbliższej odległości przed sobą nikogo! Poczułem magię adrenaliny! Wspomniany zjazd również był świetny! Do Zajazdu ponownie wyprzedziłem kilka osób i dopiero przy Muzeum Czynu Powstańczego zostałem wyprzedzony przez wyprzedzonego :-) Faktem jest jednak, że mogłem sobie pozwolić na bardziej agresywną jazdę. Jechałem tylko jedno kółko. Z drugiej strony też miałem już w nogach nieco ponad pięćdziesiąt kilometrów choć trzeba oddać, że po płaskim i nie w tempie wyścigowym. Inna sprawa to taka, że wyprzedzałem przecież sam ogon ;-) Mimo wszystko jeśli zdrowie pozwoli, to za rok trzeba spróbować sił na pełnym dystansie wyścigowym :-) 
Przystanąłem przed Rynkiem w Leśnicy, a po kilku chwilach udałem się na Alpenstrasse, gdzie ponownie zaczaiłem się na peleton. Przy okazji porozmawiałem sobie z dwoma innymi kibicami :-) Dla niektórych zawodników ów podjazd był srogą męczarnią. Zjechałem ponownie do Poręby, uważając by nikomu nie przeszkadzać. Chciano mnie nawet poczęstować wodą na bufecie ;-) W Leśnicy zostałem przekierowany na boczną drogę, skąd już później udałem się do domu :-) Niesiony nieco pozytywnymi emocjami deptałem ładnie do Raszowej. Później nieznacznie odpuściłem. Do głosu doszedł brzuszek ;-) 
_
I już zarysowana kolarska opalenizna! ;-)

Mój tymczasowy kompan ;-) W końcu szosą na uroczej drodze do Pławniowic!


Pałac w Pławniowicach :-)


Sielskie widoczki za Ujazdem :-)


Malownicza droga do Dolnej :-)


Za moment krew w większości żył rozgrzeje się do czerwoności ;-)


3, 2, 1, start!


Sielanka przy Alpenstrasse :-)


Inni nie mieli tak swobodnie ;-)


Wjazd na Alpenstrasse :-)


Pojazd straży pożarnej z Lichyni :-) W swoim garażu mają też ciekawego Opla :-)


Dane wyjazdu:
2.49 km 0.00 km teren
00:09 h 16.60 km/h:
Maks. pr.:25.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Marmot Starlight 1P - czy się nada?

Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Wstałem w pół do siódmej. Zjadłem, robiąc sobie przy okazji super fajny muzyczny poranek :-) Później nadszedł czas na sprawdzenie namiotu, który odebrałem wczoraj :-) 



Na działce u sąsiadów trawa była jeszcze mokra. Rozkładanie namiotu, wraz z rozpakowywaniem z fabrycznych zamknięć, zajęło mi dziesięć minut. Chyba nieźle, jak na pierwszy raz :-) W środku było... Hm... Bardzo przytulnie! ;-) Mieściłem się jednak, więc namiot zostaje :-) Złożenie z powrotem zajęło nieco mniej jak dziesięć minut. Również dobry wynik :-) Już trochę gonił mnie czas, więc sprawdzanie detali zostawiłem na późniejszy termin. Powrót do domu był podobny jak przyjazd: spokojny i przyjemny :-) Szykował się wspaniały, słoneczny i piękny dzień! :-)



Dane wyjazdu:
43.54 km 0.00 km teren
01:46 h 24.65 km/h:
Maks. pr.:50.01 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Spokojnym tempem na Ankę

Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Dzień był dziś śliczny :-) Korzystając z obecności babci... Ech... Nuuda ;-) 



Pierwszy etap był bardzo spokojny. Wciąż lekko czułem kolano. Słabe tempo w dwustu procentach wynagradzała pogoda i krajobrazy :-) Okolice Góry św. Anny były przepiękne! Ogrom pozytywu wnosiła też super widoczność! Na całej trasie minąłem co najmniej kilku kolarzy. Przypadek, czy rozjazd przed jutrzejszym Klasykiem? W powrocie pozwoliłem sobie już na nieco mocniejsze deptanie :-) W mieście zwiększyłem siłę jeszcze troszkę. Nogi były już dobrze rozgrzane i nie odczułem żadnych dolegliwości :-) Jako uzupełnienie treningu trafiło mi się noszenie kafelek sąsiadom z drugiego piętra ;-) Na ochotnika! ;-) 

Przepiękne okolice Góry św. Anny :-) Przed Leśnicą:


Punkt widokowy przy byłym Zajeździe:


Punkt widokowy przy Geoparku:


Geopark:


Przy siostrzyczkach:


Wysoka, okraszona lekko deszczową chmurką :-)


Sympatyczne zające w Raszowej :-)


Dane wyjazdu:
12.52 km 0.00 km teren
00:43 h 17.47 km/h:
Maks. pr.:25.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jak dobrze, że jest Antoś... :-)

Czwartek, 5 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Aby pracować nad statystyką, miałem w planie by choć na pół godziny wyjść po południu na rower :-) Okazja trafiła się bardzo szybko - trzeba było odebrać wyniki Kasi :-) Cabo został w domku. Wziąłem Antka, bo w założeniu miał to być bardzo spokojny przejazd. Całe szczęście po wczorajszej wizycie Magdy, kolano było praktycznie jak nowe! Uff... 



Sprawa w przychodni została załatwiona bardzo szybko :-) Na azotowym skrócie ptaszki pięknie śpiewały... Cieszyłem się jazdą :-) Szybko przypomniałem sobie, że kocham wszystkie swoje rowerki... Między polami w Starym Koźlu minąłem ekipę szykującą się do startu motolotnią. Pasja... :-) Na niebieskim szlaku przed Brzeźcami poczułem nagle pełne odprężenie. Dosłownie zeszły ze mnie wszystkie obciążenia. Jazda Antosiem była dosłownie cudowna. 

Wiosna na azotowym skrócie :-)


Ciekawe znaleziska w Starym Koźlu ;-)


Kolejne zaskoczenie. Tym razem przed Brzeźcami. Całość ładne ubarwiła wyjazd :-)


Dane wyjazdu:
145.03 km 0.00 km teren
05:57 h 24.37 km/h:
Maks. pr.:68.64 km/h
Temperatura:22.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

(P)odkręcamy Zlate Hory! ;-)

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Obudziłem się pierwszy z całej rodziny! Czując się jak bohater stwierdziłem, że łóżko wręcz zaczyna mnie parzyć! :-) Wstałem :-) Pogoda na dziś według serwisu Interia.pl: słonecznie i do szesnastu stopni :-) Ruszamy! 



Ruszałem z małym deszczykiem. Początkowo jechałem bardzo spokojnie. Czułem kolano i zastanawiałem się nawet, czy dobrze robię wybierając się w tak długą trasę. Może jednak odpuścić? Po około piętnastu kilometrach kolano odpuściło, a ja kilka razy pozwoliłem sobie nawet delikatnie mocniej nadepnąć. Wiał przeciwny wiatr, ale to dobrze nastrajało mnie do jazdy :-) Zawsze to nieco trudniej, a ponadto była szansa na to, że w drodze powrotnej będę miał nieco łatwiej :-) Droga była raczej monotonna. Za Wierzchem przystanąłem, bo wróciły objawy w kolanie. Naokoło było szaro, a pasma gór nie było nawet widać. Przed Prudnikiem zwiększyłem lekko prędkość i na pierwszej napotkanej stacji zjadłem dwa hot dogi, bo już przypomniał o sobie brzuszek :-)
Jadąc dalej pomyliłem zjazdy na rondzie :-) Szybko naprawiłem błąd i niedługo potem jechałem już boczną uliczką, która zaczęła łagodnie opadać dzięki czemu szybko nabrałem prędkości. Niestety w najlepszym momencie asfalt zastąpił bruk! Przez kilkanaście metrów nieźle mną wytelepało, aż w końcu zjechałem na chodnik, umownie oznaczony jako droga rowerowa. Jechałem w pewnej odległości za inną szosą, która pojawiła się na drodze chwilę wcześniej. Na asfalcie wyprzedziłem jegomościa, a gdy później zrównał się ze mną, rozpoczęła się rozmowa. Tak dojechaliśmy razem aż do Zlatych Hor :-) Trasa była wyśmienita i szoską jechało się tu wspaniale! Asfalt z wyjątkiem pojedynczego odcinka był super, do tego widoczki okraszone słoneczkiem, które pojawiło się jeszcze w Prudniku :-) Tempo jazdy mieliśmy umiarkowane i miałem wrażenie, że nawet moje kolano odpoczywało :-) Również i rozmowa fajnie się kleiła :-)
 Podjazd na Biskupią Kopę nie zrobił na mnie wrażenia. Ot po prostu go pokonałem. Na szczycie nie zatrzymywałem się nawet, zjeżdżając w kropelkach deszczu, który czułem raptem przez kilka sekund. Ten zjazd przyniósł mi kolejne doświadczenie i wiedzę o tym, jak bardzo ważna jest aerodynamika. Nie dokręcałem wcale, a mimo to MXS miałem większy niż ostatnio, gdy pomagałem Cabo kręcąc korbą. Tym razem jednak dosłownie leżałem na kierownicy, a gdyby nie zbyt wcześnie włączony instynkt samozachowawczy przed zakrętem i jednak - co tu dużo pisać - jeszcze słaba znajomość roweru oraz już duża prędkość, wynik byłby spokojnie inny o pierwszą cyfrę z przodu. Wraz z pokonywanym dystansem pogoda jeszcze mocniej się poprawiała :-) Umajone krajobrazy wspaniale podnosiły rangę wyjazdu :-) Do czasu. Odebrałem SMS'a od Aneczki, że u nich, czyli de facto u nas jest bardzo szaro i zbiera się na lanie. Czułem pod skórą, że nie jest to Aneczkowy strach i może okazać się to stuprocentową prawdą. Póki co pokonywałem dystans, a tuż za granicą zdjąłem kurtkę, bo było mi już zbyt ciepło. Niestety ruszając poczułem dość mocno kolano i od tej pory każdy start był równie bolesny... W Kietlicach odbiłem na Głubczyce, by zahaczyć o wieś Królowe, mając nadzieję na napotkanie jakiś śladów po majorze Szendzielarzu, ps. "Łupaszka". Niczego nie znalazłem, a dodatkowo wpakowałem się w najbardziej nieciekawy asfalt dzisiejszego wyjazdu. Wciąż obserwowałem niebo, ale nic nie wskazywało na jakieś załamanie. Owszem - z kierunku Kędzierzyna widać było nieco ciemniejsze niebo, ale w zasadzie nic nadzwyczajnego. Tuż przed Lisięcicami zadzwoniłem jeszcze do Aneczki. Lało. Ruszyłem i dosłownie po kilku chwilach i mnie dopadł deszcz. Początkowo było bardzo znośnie, ale już w Lisięcicach(!; chyba przestanę tędy jeździć! ;-) ) rozpadało się dużo mocniej. Z utęsknieniem zerknąłem za siebie, odprowadzając wzrokiem piękną pogodę po czeskiej stronie. Dodatkowo przez świadomość tego, że pakuję się w najgorszy deszcz, z głowy uciekło trochę pozytywnych myśli. Czemu jadę akurat tam?!? Jeszcze daleko przed Ciesznowem byłem bardzo mokry. Asfalt w ułamku sekundy nabrał bardzo dużo wody, która kolejno lądowała na mnie. Zaczęło również grzmieć. Początkowo niegroźnie, ale szybko poczułem grzmoty nad swoją głową! Dojeżdżając do Gościęcina napotkałem kierowcę o dość dużym poczuciu humoru, który udzielił się również mnie ;-) Leje deszcz, ja zapieprzam ile się da, naokoło burza, walą grzmoty, wody w cholerę, ja cały przemoczony, a gość jadąc z naprzeciwka zatrzymuje się i uchylając elektryczne okno w samochodzie próbuje mnie o coś zapytać! :-) Usłyszałem tylko delikatnie wypowiedziane "przepraszam bardzo", ale jeszcze w czasie gdy owa kwestia była wypowiadana uniosłem dłoń w geście przeprosin i pognałem dalej :-) Dosłownie w dwie sekundy później byłem w Gościęcinie :-) Sytuacja tymczasem robiła się coraz gorsza. Burza była bardzo blisko, w zasadzie tuż obok mnie! Wyłączyłem antenę w telefonie i nawigację. Deszcz lał i drogę do Bytkowa pokonałem w ścianie wody. Dobrze choć, że nie trafiłem na żadną dziurę, bo przy tak dużej ilości wody na drodze skończyłoby się to dla nas bardzo źle! Nie chcąc dalej ryzykować, że trzepnie mnie piorun zawróciłem na przystanek w Bytkowie, dostrzegając go wcześniej w ostatniej chwili. Pierwsza przerwa była dość krótka. Nie chciałem stać tak blisko od domu - i tak byłem już cały mokry! Po okresie względnego spokoju ruszyłem, ale dosłownie w trzy sekundy po tym znów grzmotnęło! Zawróciłem momentalnie wiedząc, że czeka mnie jeszcze jazda na otwartej przestrzeni i w dodatku na wzniesieniu. Tym razem postój był dłuższy i ponownie mnie wychłodził. Gdy w końcu ruszyłem, minęło trochę czasu zanim organizm ponownie się rozgrzał. Temperatura oczywiście mocno spadła i najsłabszym punktem były mokre dłonie, które przy pędzie wśród zimnego powietrza zaczęły mi drętwieć. Czułem aż lekkie prądy. Wspomniane wzniesienie pokonałem za to dość sprawnie :-) Nie ma co! Jazda w takich warunkach mocno motywowała do powrotu do domu! :-) Od tych kilkunastu kilometrów nie czułem też już bólu kolana. Włączył mi się tryb walki! Nie żałowałem powietrza w płucach! Woda spływająca po twarzy, na brwiach, rzęsach i włosach - nie przeszkadzała wcale. Byle dalej! Byle zapieprzać! Co jakiś czas spluwałem na pobocze. Nie dam się pokonać! Reńską przemknąłem. Na obwodnicy jechałem momentami wyłączony. Byle szybciej! Będąc już w Kędzierzynie nie kłopotałem się nawet, by wjeżdżać na drogę rowerową! W końcu zjechałem na Starą i waląc ostro po kałuży przeciąłem skrzyżowanie. I tak miałem już kompletnie przemoczone buty. Cały byłem przemoczony. Na całej długości Kościuszki leżały drobne szczątki rosnących obok drzew. Chyba faktycznie było tu ciekawie... :-) 
_
Interii.pl już podziękujemy za serwis pogodowy ;-)

Gdzieś tam jadę ;-)


Jak niewiele człowiek zauważa... Dopiero dziś dojrzałem, jak ładnie przystrojone jest prudnickie rondo im. Stanisława Szozdy.


Szczyt Biskupiej Kopy okraszony chmurami :-)


Nawrót na podjeździe :-)


Tuż przed szczytem. Zatrzymałem się, by zobaczyć salamandrę. Niestety była już po bliskim spotkaniu z czymś większym od siebie. Szkoda, bo to bardzo piękne zwierzę.


Standardowe zdjęcie ostatnich dni ;-)


Wypas owiec :-) Kilkaset metrów wcześniej na horyzoncie rysował się Prudnik w otoczeniu zielono-żółtych pól, skąpanych słońcem :-)


Widoki z drogi wojewódzkiej 416. Po lewej widać nieco ciemniejsze niebo ;-)


Na przystanku w Bytkowie. Postój pierwszy ;-)


Na przystanku w Bytkowie. Postój drugi ;-) Tym razem postanowiłem urozmaicić sobie oczekiwanie, zaznajamiając się z życiem kulturalnym wioski ;-)


Dane wyjazdu:
4.91 km 0.00 km teren
00:14 h 21.04 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Praca 020516

Poniedziałek, 2 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Pobudka i porankowy standard, którego chyba mi już trochę brakowało :-) 



Wsiadłem na rower i od razu poczułem spodziewane uczucie dzikości :-) Minęło bardzo szybko, a w jego miejsce zaobserwowałem różnice w komforcie jazdy :-) Co prawda mocno na wyrost pomyślałem sobie, że Antkiem jedzie się jak czołgiem, ale komfort był mocno na plus. Wybieranie nierówności i ogólne resorowanie to tutaj jednak inna bajka :-) Oczywiście to nie jest tak, że szosa jest niewygodna, a po prostu inna :-) Po drodze wstąpiłem do przychodni, ale punkt odbioru był nieczynny, więc szybko ruszyłem w dalszą drogę :-) Niebo spowijała warstwa chmur. Inaczej niż pokazywały wczorajsze prognozy :-) Jechało się sympatycznie, choć wciąż pobolewał przywodziciel. Antek w przeciwieństwie do szosy nie prowokowal do mocniejszego deptania, ale też nie jechaliśmy powoli, więc cała trasa minęła nam bardzo szybko :-) 
Po pracy podjechalem do paczkomatu, gdzie czekał już na mnie Michał :-) Gadaliśmy około godziny :-) Później był już tylko powrót do domu :-)

Dane wyjazdu:
43.70 km 0.00 km teren
01:49 h 24.06 km/h:
Maks. pr.:50.77 km/h
Temperatura:20.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Majowo na Górę św. Anny :-)

Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Już od wczoraj wiedziałem, że dziś o poranku czeka na mnie rower :-) Plan, to rozjazd na Górę św. Anny :-) 



Rozpocząłem spokojnie, dając rozruszać się ścięgnom. Jechałem naprawdę całkiem powoli, jak na szosowe możliwości i tak wyglądała większość trasy. Pod koniec podjazdu na Wiejską w Porębie wstałem z siodła, od razu czując prawe kolano. Gdy wróciłem na główną, w pewnej odległości ode mnie zauważyłem innego kolarza i był on dla mnie fajnym punktem odniesienia :-) Odstawił mnie w Kadłubcu :-) Podobnie jak wczoraj podjazd w Wysokiej "włączyłem" dopiero od połowy :-) Nogi już nieco się rozruszały i dalej można było w miarę normalnie jechać :-) Postanowiłem też odwiedzić punkt widokowy, aby w drodze powrotnej zaliczyć jeszcze tamten podjazd. Na rozjeździe wybrałem również wersję pod górę, a nie po płaskim :-) Rozruszany i w dobrym nastroju pokonałem zjazd, dając sobie tym dość dużo frajdy :-) Wszyscy inni wjeżdżali na górę i był też całkiem duży ruch samochodowy. Ja tymczasem znów włączyłem lepszą jazdę :-) Dobre tempo miałem w zasadzie do samej Kłodnicy :-) Tuż przed drogą rowerową spotkałem też Magika i jadąc za rondem już nieco poniżej średniej, dotoczyłem się do domku :-)

;-) To był piękny, słoneczny dzień :-) Idzie lepsze!


Przy punkcie widokowym. W oddali dom pielgrzyma.