Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2018

Dystans całkowity:246.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:10:25
Średnia prędkość:23.65 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:61.60 km i 2h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
61.40 km 0.00 km teren
02:30 h 24.56 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szybki wypad do Rud :-)

Środa, 31 października 2018 · dodano: 10.12.2018 | Komentarze 0

Od rana była piękna pogoda :-) Po wyraźnie gorszym okresie, nastąpił powrót złotej jesieni :-) Może nie była już tak piękna jak wcześniej - wszak już listopad za pasem - lecz wciąż miała w sobie duży urok :-) Myśl o rowerze pojawiła się od razu, gdy zobaczyłem słońce i kiełkowała przez kilka następnych godzin. Miałem robotę, ale z drugiej strony - kiedy później będzie okazja pojeździć przy takiej pogodzie? Pozostałe rozterki rozwiał doping Ani :-)



Pierwszy etap jechało się standardowo, choć obserwowałem organizm. W Brzeźcach zatrzymałem się na przebranie - temperaturowo było w porządku, ale jednak wiatr smagał korpus. W kurtce było jednak o niebo lepiej! :-) Najgorszy odcinek był za Solarnią, ale tam też mijałem granicę województwa śląskiego. Zaczynam się już przyzwyczajać do tej nagłej zmiany nawierzchni ;-)
Gdy główną drogę zostawiłem już za sobą, nastała cisza i spokój :-) Oprócz przyrody, na miejscu nie było praktycznie nikogo! :-) Ot, przez cały rudzki przejazd minąłem czterech rowerzystów, w tym dwóch w parze. Weekend byłby zupełnie inny :-) Jak zwykle super się tu śmigało i w zasadzie nie miało to znaczenia, że jechałem szosą :-) Powoli nie wyobrażam sobie jazdy innym rowerem. Efektywność jazdy jest tu porażająca. Poza tym dopadły mnie chwilowe przemyślenia na temat przyczepki dla pieska - jak już go będziemy mieli ;-)
Droga powrotna minęła mi już bardzo szybko. Oczywiście już w Kędzierzynie znów wymuszono mi pierwszeństwo gdy jechałem główną i to wcale nie tak szybko. No jakby to miało być inaczej! Kobieta nie zauważyła mnie nawet wtedy, gdy w pierwszej awaryjnej fazie jechałem jej na zderzaku. Tam samo było gdy się z nią zrównałem a dodam, że w małym vanie miała duże lusterka. Szybko przestałem się jednak przejmować całą tą sytuacją. W domku byłem o czasie mimo, że praktycznie do momentu powrotu nic na to nie wskazywało ;-) No to teraz po dzieciaczki :-)

Miły pasażer na gapę ;-)


Wśród rudzkich tras! :-)















O mały włos przejechałbym to miejsce :-) Trochę się tu zmieniło... Na postoju przypomniałem sobie o żurku ;-) Gdy byliśmy w Rudach ze znajomymi, Karol zamówił sobie super żurek, a ja dostałem pyci pyci danie ;-) Miałem tu wrócić turystycznie na obiadek :-) Tym razem i tak jednak nie było na niego czasu, ale muszę to dopisać do listy tras :-)




Dane wyjazdu:
70.00 km 0.00 km teren
03:12 h 21.88 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Wycieczka z negatywem...

Sobota, 13 października 2018 · dodano: 10.12.2018 | Komentarze 0

Po przyjemnie nieprzespanej nocy byłem kompletnie nie do życia. Nawet gdy szedłem po chleb o jedenastej czułem, że mógłbym się zaraz położyć na chodniku i zasnąć :-) Remedium miało być wyjście na rower :-)



Początek zapowiadał się nad wyraz dobrze :-) Temperatura odczuwalna była wyższa niż wczoraj i przyjemnie się śmigało :-) Do Góry św. Anny deptałem sobie fajnie, a gdy byłem już prawie na miejscu zauważyłem, że nawigacja wyświeliła komunikat o wyczerpanej baterii. W związku z tym postanowiłem od razu skorzystać z któtkiego postoju na szczycie, aby wymienić baterie na inną parę - miałem ze sobą dwie pary lekko używanych i byłem pewien, że przynajmniej jedna z nich spokojnie da radę wytrzymać do końca przejazdu. Ku mojemu zdziwieniu żadna z nich nie dała rady odpalić sprzętu! Ostatecznie postanowiłem ponownie włożyć dotychczasową parę, ale i w tym przypadku nawigacja nie zadziałała! Nie miałem wyjścia - trzeba było ruszać. Nie działał natomiast żaden sprzęt rejestrujący dane z wyjazdu, bo licznik również już jakiś czas temu odmówił posłuszeństwa, prawdopodobnie z powodu przetartego kabelka. W całym tym zamieszaniu nie zrobiłem nawet Karolowi pamiątkowego zdjęcia... W sumie, to i tak lekko obawiałem się tego kadru, bo ludzi było dość sporo.
W Wysokiej zatrzymałem się, aby zawitać do tutejszego sklepu. Baterie na stanie były, ale nie można było płacić kartą. Wiedziałem już zatem, że nie tylko nie zarejestruję maksymalnej prędkości na zjeździe, ale też sporej części zaplanowanej trasy, co będzie miało kolosalny wpływ na średnią z całego wyjazdu. Postanowiłem się tym jednak nie przejmować i mimo wszystko cieszyć się jazdą, pięknym dniem i otoczeniem :-) Zjeżdżając w kierunku Ligoty, zauważyłem w bliskiej odległości za sobą innego kolarza. Niedługo przed wjazdem na główną minąłem też innego, jadącego w przeciwnym kierunku. Wymieniliśmy pozdrowienia, po czym celowo trochę, aczkolwiek wyraźnie zwolniłem, aby umożliwić zrównanie się ze mną kolarzowi jadącego z tyłu. Rozmowa zawiązała się bardzo szybko :-) Zdążyliśmy wymienić się informacjami o zaplanowanej na dziś trasie, krótkiej historii naszego rowerowania i wyglądało na to, że dalsza konwersacja będzie bardzo pozytywna. Niestety Adam zjechał zgodnie z planem w kierunku Zdzieszowic, a ja trochę zacząłem żałować, że stało się to tak szybko. Nawet przeszło mi przez myśl, czy nie zmienić planów. Nawigacja i tak nie działała, a ponadto miałem jakieś lekkie przeświadczenie, że być może uciekła mi możliwość do zawiązania ciekawej znajomości. Były to odczucia niezbyt mi bliskie. Było to dziwne, a z drugiej strony zdawałem sobie sprawę z tego, że w ostatnich latach zaniedbałem kontakty międzyludzkie...
W Gogolinie wyszukiwałem jakiegoś sklepu, ale zgodnie z przypuszczeniem nie było niczego na pierwszych metrach i trzeba było jechać dalej w kierunku centrum bez zbierania danych. Nierejestrowany dystans uciekał, aż w końcu dojrzałem Biedronkę przy głównej drodze. Trochę zniechęcił mnie zapełniony w trzech czwartych parking, zatoczyłem kółko nieopodal, oceniając sytuację i w końcu postanowiłem tam zjechać. Niestety nie bardzo było gdzie zostawić rower - pozostawienie go na zewnątrz nie wchodziło w grę, zerkając w głąb sklepu widać było, że korytarze są zapełnione towarami, do tego ludzie. Nie było szans wejść z rowerem do sklepu jak choćby zrobiłem to kiedyś w Prudniku. Ostatecznie postanowiłem wcisnąć się pomiędzy bankomat, a małą szafkę bagażową naiwnie licząc na to, że ktoś kto podejdzie do jednego z tych "mebli", obejdzie się z moim rowerkiem bardzo delikatnie. W ułamku sekundy przyjąłem to za pewnik i odwróciłem się w kierunku wejścia. Wtedy usłyszałem delikatny hałas i zobaczyłem, że rower gibnął się na bok. Momentalnie zwróciłem uwagę na fakt, że górna rura ramy opierała się teraz na kancie metalowej szafki bagażowej. Szlag by to... Na jej prawej stronie widać było cienką kilkucentymetrową biało-szarą rysę... Miałem jeszcze nadzieję na to, że została tu farba z szafki, ale wiele wskazywało też na to, że mogłem być w błędzie... Zawinąłem się stamtąd w ułamku sekundy, podłapując złość i żal. W normalnych warunkach nigdy nie zdecydowałbym się na taki postój i pozostawienie roweru w takim miejscu, ale wpływ na mnie miało samopoczucie po bardzo krótkiej nocy. Od samego początku jechałem z typowym dla mnie bólem głowy, występującym właśnie w takich warunkach i w niektórych prostych sytuacjach miałem lekkie problemy z decyzyjnością. Myślałem już o tym jeszcze przed wyjściem. Niestety jedna z takich decyzji okazała się być mocno niefortunna...
Baterie kupiłem dopiero w Krapkowicach. Pozytywne zakończenie tej historii nie wpłynęło jednak na mnie kojąco, bo wciąż w głowie miałem rysę na ramie. Dodatkowo gdy zjechałem na zaplanowany przejazd po tutejszym Rynku, zaczęły mnie irytować bruki. Zrobiłem kilka zdjęć do dokumentacji i postanowiłem się stąd szybko ulotnić. Wkrótce dojechałem do tutejszej przystani i gdy już zbierałem się do odjazdu, zauważyłem starszego i lekko sfatygowanego pana z rowerem i sprzętem wędkarskim. Postanowiłem nie dać się złej passie i wymienić z nim kilka zdań. Czy to jeszcze jestem ja? ;-) Zamierzony efekt osiągnąłem bardzo szybko i upiekłem co najmniej dwie pieczenie na jednym ogniu :-) Okazałem komuś zainteresowanie, wywołałem uśmiech, odwróciłem swoje nastawienie i ponownie uczyniłem dzień pięknym :-) Pozytywny efekt nie trwał jednak długo. Trasa zrobiła się nieciekawa. Za Żywocicami wpakowałem się na betonowe płyty (w dodatku z dość dużym jak na taką drogę ruchem samochodowym, spowodowanym remontem "krajówki") i mocno zaczął wiać wiatr. Wyjazd zaczął mnie męczyć. Zacząłem jeszcze raz żałować, że nie pojechałem w kierunku Zdzieszowic razem z nowo poznanym kolegą. Dodatkowo jesiennych widoków nie było tu wcale, wbrew nadziejom towarzyszącym mi przy planowaniu tego etapu wycieczki. W zasadzie jedynym zauważalnym pozytywem był fakt, że powróciły miłe wspomnienia z wycieczki z Aneczką, jak i moich samotnych, gdy zdarzało mi się tędy jeździć w dalekiej przeszłości. Prócz tego byłem już zmęczony jazdą. Zarówno mentalnie, jak i fizycznie. Mocny wiatr nie ułatwiał sprawy. Ostatecznie zaczałem nadrabiać łykanie asfaltu, gdy przed Pokrzywnicą wróciłem na główną. Szło mi całkiem dobrze do czasu, gdy przed rondem w Większycach zauważyłem sygnalizator świetlny, postawiony tu w związku z remontem ronda. Ostatni wyprzedzający mnie kilka chwil wcześniej samochód załapał się jeszcze na przejazd, ale na mnie czekało już czerwone światło. Zatrzymałem się i z niechęcią oczekiwałem na możliwość kontynuowania jazdy. Sznurek samochodów za mną urósł bardzo szybko i zorientowałem się, że ustawiono tu dość długie cykle. Zacząłem żałować, że nie zabrałem się na czerwonym. Co prawda niezgodnie z przepisami, ale spokojnie doturlałbym się za ostatnim samochodem niepostrzeżenie i bez szkody dla nikogo. Myśl ta opuściła mnie jednak bardzo szybko. Czekał mnie jeszcze przejazd przez miasto. Chciałem być w domu dosłownie "już" i męczyła mnie myśl o tym, że przede mną jeszcze ten miejski odcinek. Na całe szczęście minął mi on bardzo szybko. Na ostatnich kilometrach dopadła mnie też refleksja, że w związku z planami na niedzielne rodzinne wyjście, być może był to mój ostatni wyjazd na szosie w tym sezonie, a tu taki klops...

Sympatyczna Anka w oddali :-) Miło i pozytywnie :-)


Słysząc odgłos helikoptera, momentalnie postanowiłem się zatrzymać :-)


A tu już jesiennie bez helikoptera ;-)


Pięknie jesiennie... :-)


Wieża Bramy Górnej w Krapkowicach.


Na Rynku.


Wygląda na zabytek, to strzelę fotkę... ;-)


Przystań.


Osobłoga - przywołuje ciekawe i miłe skojarzenia :-)


I znów Góra św. Anny. Tym razem patrzyłem na nią z lekką tęsknotą.


Ale się wrypałem...


Chyba jechaliśmy kiedyś tędy z Aneczką... :-)


A tutaj, to byliśmy na pewno! :-)



Dane wyjazdu:
113.00 km 0.00 km teren
04:37 h 24.48 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Rudy na szosie :-)

Piątek, 12 października 2018 · dodano: 10.12.2018 | Komentarze 0

W sumie, to nawet nie wiem skąd mi się taki tytuł wziął... Ani nie widziałem żadnego rudego na szosie, ani sam nie jestem rudy... Dziwna sprawa... ;-) Może, że rude drzewa? Ale one też nie były na szosie, a co najwyżej obok niej... No... Naprawdę dziwna sytuacja... ;-)



Trasa do Kuźni Raciborskiej przeleciała mi bardzo szybko :-) Mimo piątku nie miałem nawet jakiegoś bardzo dużego ruchu samochodowego :-) Pogoda baardzo dopisywała! Na liczniku pokazywało dwadzieścia sześć stopni i może w rzeczywistości aż tyle nie było, a wiejący wiatr miał odczuwalnie niższą temperaturę, to i tak było bardzo super! Mamy połowę października, a tu dosłownie lato! :-) Otaczała mnie piękna przyroda, zatem bardzo szybko dałem się porwać pozytywnemu nastrojowi, który pompuje mi organizm za każdym razem, gdy tutaj jeżdżę :-) Szybko też pojawiła się refleksja, że tutejsze Rudy to takie Roztocze w wersji mikro :-) Coś w tym jest... Na całej tej trasie minąłem kilku rowerzystów, jednego biegacza i dwie pary spacerowiczów. Jutro i pojutrze z pewnością będzie ich tu dużo, dużo więcej!
Droga do Raciborza upłynęła mi bardzo dobrze, choć od pewnego momentu nawierzchnia mocno się zepsuła. W sumie różnicę w nawierzchni dało się już odczuć wcześniej - w momencie przekraczania granicy województw. Zdałem sobie też sprawę z tego, że mnie i rower niesie świadomość zaplanowanego w Raciborzu obiadku, w znanej mi już miejscówce :-) Roześmiałem się w duchu, bo faktycznie było w tym duże ziarno prawdy ;-) Czekała mnie jeszcze wątpliwa przyjemność jazdy krótkim odcinkiem miejskiej drogi rowerowej i już byłem na miejscu, gdzie... dowiedziałem się, że kartą jednak płacić nie można... :-) Przeszło mi przez myśl, aby zrezygnować z konsumpcji, ale szybko dopytałem o dostępny w pobliżu bankomat i udałem się tam. Nie jechałem tu przecież na darmo! ;-)
Obiadek był bardzo smaczny, a postój w okolicach godzin szczytu spowodował, że na trasę wróciłem gdy główne ulice były już dość mocno zakorkowane. Do ronda "ósemki" dystans pokonałem bardzo sprawnie (po części dzięki uprzejmości i korzystaniu z lusterek przez kierujących samochodami), a małe schody zaczęły się na ostatniej prostej. Czułem się nieco jak zawalidroga, ale na szczęście po jakimś czasie w końcu zjechałem z głównej. Trochę miałem jednak niefart, bo "moją" trasą wytyczono również objazd do Głubczyc, więc nie było tak spokojnie jak się tego mogłem spodziewać. Mimo tego w bardzo dobrym nastroju dojechałem do Krowiarek, chyba tylko raz kląc na dziury w nawierzchni - raz i tylko tak malutko ;-) Przy pałacu nie zabawiłem zbyt długo, wracając do dalszej jazdy. Gdy zwróciłem się w kierunku Polskiej Cerekwi nawierzchnia radykalnie się poprawiła :-) Zbiegło się to z powrotem do województwa opolskiego... :-) Komfort przemieszczania się od razu mocno się poprawił i widać było, że ta droga była dość niedawno remontowana :-) Tak, to ja mogę jechać ;-) Wkrótce jednak odbiłem do Jastrzębia i ponownie zaczęły się patataje ;-)
Kilkadziesiąt minut później ponownie wjechałem na równy jak stół asfalt :-) Mijając przystanek zauważyłem wyborcze plakaty i jakby znajomy kontur. Postanowiłem zawrócić i faktycznie - na jednym ze zdjęć widniała twarz mojego dawnego sąsiada! To Ci dopiero ;-) Niedługo potem odbiłem na trakt do Polskiej Cerekwi. Wcześniej jechałem tędy chyba tylko jeden raz i co prawda kojarzyłem, że droga jest utwardzona, to jednak nie pamiętałem czym i w jakim stanie się znajduje. Finalnie okazało się, że wyłożono ją kostką chodnikową. Tak długi odcinek kładli chyba z 5 lat... ;-) W sumie to nie jechało się najgorzej i do miasteczka dotarłem bez żadnej straty czasowej :-) Będąc tam przystanąłem na chwilę na zdjęcie, a ruszając usłyszałem męskie głosy w jakieś restauracjo-knajpie nieopodal. Mijając prowadzące do niej schody zauważyłem... sąsiada z fotografii! Toż to ja go co najmniej kilka lat nie widziałem, a tu nagle dwa razy tego samego dnia i to w dwóch różnych miejscach! ;-) Ale jajca! :-) Krzyknąłem do niego "dzień dobry" i również uzyskałem pozdrowienie, ale nie byłem do końca przekonany, czy zostałem rozpoznany :-) Po tylu latach wcale nie dziwota... ;-)
Pomykałem sobie dalej i w zasadzie byłem już na swoich terenach. Ogólnie spodobały mi się ostatnie kilometry i ukształtowanie terenu :-) Może w niedalekiej przyszłości wykorzystam sobie ten etap dla jakiegoś innego przejazdu :-) W Naczysławkach odebrałem telefon od Aneczki z pytaniem, czy dam radę odebrać Karolka. Wiedziałem jednak, że co najwyżej będę na styk... Ostatni etap to był już po prostu dojazd do domku :-) Cały wyjazd udał się bardzo! Byłem bardzo zadowolony z tego, że jeszcze w październiku udało się coś takiego zorganizować mimo, że jednak nie planowałem tak późnego powrotu :-)

Już w rudzkich lasach! :-)


Nieudolna próba skopiowania zdjęcia z przeszłości ;-)



Na rudzkiej trasie :-)





Znajomy głaz :-)


Kolejne zdjęcia z trasy ;-)





To byłoby świetne miejsce na odpoczynek :-) Ja na szczęście zaraz jadę i z tego byłem zadowolony dużo bardziej ;-)





Przydrożna paproć. Pamiętam, jak pierwszy raz przyjechaliśmy tu z Aneczką... "Wilgotna" pogoda i ten szok, gdy zza zakrętu zobaczyliśmy takie jak tu, tylko że po leśny horyzont... :-)


A na tym moście, to się chyba nigdy nie zatrzymywałem :-) W takim miejscu jak to, nawet taka zwykła budowla wygląda pozytywnie :-)



Przy Pocysterskim Zespole Klasztorno-Pałacowym :-)


Jesień w pełnej okazałości :-) Tylko roweru na zdjęciu brakuje ;-)



Jankowice i tutejszy mężny rycerz ;-)



Jeszcze trochę i Racibórz :-)




A tu chyba widać było "Ankę" :-)


Nad Odrą ;-)


I już Racibórz :-)


U mistrza motywacji ;-)


Kościół pw. św. Jakuba w Raciborzu.


Kupujemy wodę w Pawłowie :-) Pani ekspedientka była bardzo miła, ale w domu zorientowałem się, że nie usłyszałem magicznego "będę winna grosika"! ;-)


Fajny krajobrazowo wylot z Pawłowa :-)


Znany pałac w Krowiarkach :-)


Takie tam tutejsze Win XP ;-)


Maksymalnie zakręcone drzewo :-) Takiego jeszcze nigdy chyba nie widziałem! :-)



Pałac w Jastrzębiu. Kilka razy tu byłem, ale dopiero teraz podszedłem bliżej ;-)




Przystankowo-fotograficzny postój ;-)


Taka "o" droga między polami :-) W sumie, to nie jechało się najgorzej :-)


Jakieś zabytkowe mury w Polskiej Cerekwi ;-) Knajpa widoczna po lewej ;-)


Dębowa... ;-)


Ponownie nad Odrą :-) W oddali jacyś wodni turyści ;-)



Dane wyjazdu:
1.98 km 0.00 km teren
00:06 h 19.80 km/h:
Maks. pr.:24.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Misja ratunkowa do przedszkola ;-)

Środa, 10 października 2018 · dodano: 10.12.2018 | Komentarze 0

Po porannym spacerze, gdy byliśmy już w przedszkolu okazało się, że zapomnieliśmy siatki z rzeczami dla Karola, potrzebnymi na dziś do zajęć :-) Szybko więc wpadł mi do głowy plan, aby dowieźć je rowerem ;-)



Antek już nie był aż tak dziki jak za ostatnim razem ;-) Jechał miękko i dość szybko dotarłem do celu :-) Później zaliczyłem awaryjne hamowanie gdy zza busa wyszedł mi jakiś człowiek. Na szczęście jechałem wtedy prędkością spacerową, więc krótkie szurnięcie oponą o nawierzchnię i było po sprawie :-) Po drodze zaliczyłem jeszcze sklep z chlebkami i śmignąłem do domu :-) Fajnie się jechało i od razu włączyło mi się skojarzenie z jesiennymi, turystycznymi wyjazdami :-) Gdy pogoda będzie już popsuta, to pewnie będziemy gdzieś śmigać razem ;-) Przed klatką zorientowałem się, że przez to moje zadaniowe nastawienie, zapomniałem zrobić jakiekolwiek zdjęcie :-) No cóż... Może następnym razem? ;-)