Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Krótko, nie zawsze na temat ;-)

Dystans całkowity:13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:631:58
Średnia prędkość:20.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.71 km/h
Liczba aktywności:910
Średnio na aktywność:14.48 km i 0h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
15.61 km 0.00 km teren
00:50 h 18.73 km/h:
Maks. pr.:27.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wypad po listopadowe zdjęcie ;-)

Niedziela, 17 listopada 2013 · dodano: 17.11.2013 | Komentarze 0

Listopadowy długi weekend nie udał mi się rowerowo. Cała trójka naszej rodzinki była jakaś osłabiona i z roweru wyszły nici, mimo że w tygodniu liczyłem na choćby jeden rowerowy dzień. Szkoda było tym bardziej, że sobota była ładna i słoneczna, a kolejny weekend wcale nie musiał być tak pogodny. Listopad nie jest już przecież tak pogodowo pewny, a w tygodniu po pracy panuje już ciemnica (nie wspominając o codziennych obowiązkach). Przed kolejnym weekendem Aneczka zabrała się za tworzenie przyszłorocznych kalendarzy, w tym - już tradycyjnie - znajdował się w tej grupie również mój rowerowy. W piątek chodziło mi więc po głowie, aby wybrać się na rower i cyknąć jakąś fotkę, aby zachować zasadę umieszczania kalendarzowych zdjęć, ale pogoda i czas na to nie pozwoliły. W sobotę przeszło mi już, aby jechać na rower tylko po zdjęcie, ale w to miejsce zapragnąłem po prostu się przejechać :-) Co prawda prognoza pogody nie sprawdziła się, gdyż miało być słonecznie, a firmament był cały spowity w chmurach. Niemniej jednak około godziny jedenastej na moment pokazało się słoneczko i była nadzieja na to, że mój kompakt nie zacznie świrować od nadmiaru zachmurzonej bieli ;-)


Zebrałem się dosyć szybko, ruszając w trasę wymyśloną już przed kilkoma dniami. Temperatura była już jesienna i odczuwalnie niższa, niż przy poprzednim wyjeździe, który bądź co bądź był jednak całkiem dawno. Niebawem dojechałem do drogi prowadzącej w kierunku schroniska dla zwierząt, gdzie dojrzałem pierwszy całkiem ładny jesienny akcent. Niestety praktycznie od razu zostałem spostrzeżony przez dużego psa pilnującego budynku obok drogi. Poczułem dyskomfort i nawet przeszło mi przez myśl, aby oddalić się z tego miejsca bez cykania fotek, ale ostatecznie nie poddałem się. Psiak przestawał nawet szczekać, gdy patrzyłem mu w oczy, niczym zaklinacz psów ;-)




Pomknąłem dalej, oddalając się od miasta z każdym przejechanym metrem. Czuć było wilgotną jesień, a otaczająca mnie aura była nawet poniekąd mroczna za sprawą widocznej w oddali mgiełki :-) Klimatycznie znikały w tej mgiełce drzewa rosnąc przy drodze :-)






Prosty odcinek niebieskiego szlaku do Brzeziec, przejechałem w ciszy i lekkiej zadumie. Już jednak na samym początku zauważyłem jednak, że wycięto krzaki po prawej stronie, co spowodowało, że trakt zmienił trochę swój charakter. Po nawrocie zatrzymałem się ponownie, aby znów podjąć próbę uchwycenia jesiennego akcentu :-) Jechało mi się fajnie, a widok Antka dodatkowo mnie pobudził. Znów stało się jasne, że nie mogę pozwolić sobie na rezygnację z rowerowych wypadów.





Jadąc dalej, tak jak się tego spodziewałem, zacząłem zatapiać się w polną ciszę. W zasadzie to po kilku minutach jazdy, przy okazji kolejnego postoju, poczułem się nawet trochę jak na jakieś pustyni. Sporadycznie gdzieś w oddali słychać było szczekanie psa, lub szum samochodowych opon. Prócz tego wiatr, przemieszczające się nisko zawieszone chmury i kompletna cisza. Gdzieś odfrunęły ptaszki świergające tu przy wyższych temperaturach. Spoglądając na słońce świecące za chmurami, poczułem się też trochę kosmicznie :-) Nieco ożywienia wprowadziła kępka trawy, na której rosło kilka kwiatów rumianku.






Przy pierwszym gospodarstwie Brzeziec zauważyłem przy ogrodzeniu zadbanego owczarka niemieckiego, który na szczęście nawet nie bardzo się mną zainteresował. Na szczęście, gdyż po ułamku sekundy okazało się, że brama wychodząca prosto na drogę, była otwarta na oścież. Niedziela. Dzień w którym na spacery i rowery wybierają się rodziny z dziećmi. Szkoda, że niektórym brak wyobraźni.
Dalszy etap niebieskiego szlaku przemknąłem kręcąc nogami i nie angażując się w żadne inne czynności :-) Nawet kwestię zdjęć pominąłem :-) Przed Starym Koźlem dwa razy postanowiłem przedłużyć trasę. Raz, jadąc asfaltem na obrzeżu miejscowości, a dwa, kręcąc pętelkę przy kościele. Oczywiście realizacja nastąpiła w odwrotnej kolejności, gdyż na kopmletne zaplanowanie trasy w ten sposób nie pozwoliła mi moja skleroza ;-) Zatrzymałem się dopiero przy początku pętelki, aby sfotografować trzy bażanty, które jednak poczęły uciekać, nim zdążyłem na dobre wyciągnąć aparat :-) Jednego, czy dwa z nich udało mi się "ustrzelić" :-)



Udałem się w kierunku pierwszej, drugiej pętelki szybko tocząc koła po asfalcie. Po przekroczeni głównej drogi, ponownie dało się zauważyć jesienno-wilgotną aurę. Tym razem w lesie w oddali. Ja natomiast na ostatniej prostej zatrzymałem się jeszcze na moment, by złapać jeszcze trochę zużytej jesiennej żółci.



Warunki do jazdy zaczynały się lekko pogarszać, ponieważ zaczął wiać przeciwny wiatr. Na początku azotowego skrótu natknąłem się na rodzinę z dzieckiem i psiakiem. Niestety w miejscu, gdzie nie chciałem nikogo spotkać. Porzuciłem więc robienie zdjęć i szybko przemknąłem prostą, nie martwiąc się wcale stratą. Nadrobiłem sobie później, ustawiając Antka niczym modela na środku drogi :-) Asfaltowy dojazd do domu wśród dwóch biegaczy i chłopaków grających w piłkę pozwolił mi poczuć satysfakcję z wyjazdu :-) No i zdjęcia są ;-)



Dane wyjazdu:
32.21 km 0.00 km teren
01:53 h 17.10 km/h:
Maks. pr.:40.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jesienne Rudy z Aneczką :-)

Sobota, 26 października 2013 · dodano: 10.11.2013 | Komentarze 0

Wczorajszy wieczór, a nawet kawałek nocy spędziłem przy mapach, próbując narysować jakąś fajną trasę, którą moglibyśmy przejechać z Aneczką. Niestety aktualne uwarunkowania pogodowe, czasowe, jak i topograficzne, znacznie utrudniały mi zadanie. Skończyło się więc tym, że rano podjęliśmy decyzję, że podjedziemy do Rud.


Na miejsce startu udało się nam dojechać po godzinie jedenastej. Już po pierwszej prostej było widać, że trasa nie będzie już tak efektowna jesiennie jak poprzedni przejazd, ale mimo wszystko dzień był bardzo ładny i - o dziwo - mimo niższej temperatury jechałem lżej ubrany. Zapowiadał się fajny, lekki wyjazd :-)





Pierwsze kilka kilometrów pokonaliśmy bardzo sprawnie, czerpiąc radość z możliwości obcowania z tak pięknym miejscem :-) Jako że trasa za racji konieczności sprawnego przemieszczania się była ułożona w przeważającej części po asfalcie, przy małej kapliczce odbiliśmy w prawo, by po chwili zatrzymać się na krótki postój, gdzie zapoznałem się z małym polnym przyjacielem ;-) Poza tym zatrzymałem się też przy kamyczku, który Aneczka ominęła zapewne w ogóle go nie zauważając. Dla mnie ten postój był kolejną cegiełką ku temu, by uznać rudzkie lasy za prawdziwą perłę okolicy.











Niebawem dotarliśmy do głównego szlaku, biegnącego w kierunku Rud, ale skierowaliśmy się w przeciwną stronę, by dotrzeć do Ławki Zakochanych. Słońce świeciło tak mocno, że ciężko było zrobić jakieś dobre zdjęcie :-) Humory jednam mocno nam dopisywały :-) Drogę do następnego punktu przegadaliśmy :-)








Odbiliśmy na rowerową leśną ścieżkę dydaktyczną, która miała zaprowadzić nas do kolejnych uroczysk, które ominąłem poprzednio. Droga zrobiła się bardziej wyboista, czekał nas fajny piaszczysty podjazd, a tuż przed pierwszym przystankiem, minęliśmy rozłożystą polanę pełną jagodowych krzaczków. Kolejny argument, by przyjechać tu wiosną i latem ;-)
Pierwsze uroczysko oznaczone było jedynie tablicą, lub po prostu niczego innego nie zauważyliśmy. Niemniej jednak kolejne kilkaset metrów pokonaliśmy co rusz się zatrzymując :-) A to znak informujący o biegnącym tu wieki temu szlaku towarowym, a to przewrócone drzewo, czy po prostu leśne tablice informacyjne. Fajnie było zauważać takie "kwiatki" :-)








Zbliżaliśmy się już do Zielonej Klasy, ale żeby się tam dostać, musieliśmy pokonać podjazd pomarańczowy od liści :-) Na górze spędziliśmy kilka chwil, po czym ja będąc w pełnej świadomości tego co mnie czeka, od razu przerzuciłem łańcuch na najmniejszą tylną zębatkę i depnąłem na pedały :-) Przyśpieszenie było super i pognałem niczym wicher! Zauważyłem też drogę, którą ominąłem przed dwoma tygodniami :-)








Jechaliśmy już w kierunku Rud, ciesząc się wciąż słońcem i pogodą :-) Na miejscu jednak za sprawą Ani, uznaliśmy że skrócimy wyjazd. Trochę żałowałem, ponieważ chciałem pokazać Pszczole i jej Właścicielce jeszcze dużo więcej, ale może wiosną będzie lepsza okazja :-) Wykonaliśmy więc odwrót i zjechaliśmy na drogę, którą dotarliśmy do Rud po raz pierwszy trzy lata temu :-) Okazało się też, że nie ma tego złego... :-) Na niby znanej drodze, zauważyliśmy kolejne ciekawe punkty :-) Rudzkie lasy pozytywnie zaskakują i są naprawdę super miejscem do rowerowania!



















Na dalszym etapie oddaliłem się troszkę od Aneczki, ale i tak zostałem wyprzedzony podczas fotograficznego postoju. Chwilę później gdy podniosłem głowę do góry nie zobaczyłem już nikogo na drodze. Okazało się, że moja towarzyszka zjechała z niej w miejscu znanego nam zbiornika wodnego. Chwilę tam odsapnęliśmy i ruszyliśmy dalej :-) Zrobiło się troszeczkę wspomnieniowo... :-)








Na nawrocie dopadł nas przeciwny wiatr, ale mimo to jechało się swobodnie :-) Po czasie ponownie oddaliłem się od Pszczoły, a widząc na nawigacji że do mety wyjazdu pozostało niewiele ponad kilometr, uznałem że dojadę szybciej, by przygotować nas do powrotu. To był fajny energetyczny wyjazd :-)

Dane wyjazdu:
43.73 km 0.00 km teren
02:11 h 20.03 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wczesno-jesienny krajoznawczy objazd :-)

Niedziela, 22 września 2013 · dodano: 05.10.2013 | Komentarze 0

Za oknem było słonecznie. Rano skontaktowałem się SMS'owo z Piotrem, by z ciekawości sprawdzić jakie ma plany rowerowe na dziś. Jak się okazało był już na grzybobraniu na Azotach :-) Obydwaj mamy chęci, aby razem gdzieś pokręcić, ale niestety nie mamy ku temu okazji. Na domiar żegnające nas lato powoduje, że zorganizowanie wspólnego wyjazdu może być jeszcze trudniejsze. Do dzisiejszego wyjazdu bardzo inteligentnie pokierowała mnie Aneczka :-) Było o całą godzinę wcześniej niż wczoraj, dlatego postanowiłem zrealizować zaplanowaną właśnie na wczoraj trasę, z której zrezygnowałem po analizie dostępnego czasu. Ubrałem się szybko, ale i tak w międzyczasie słońce gdzieś się schowało i wyszło dopiero po moim powrocie, gdy byłem już w domu :-)


Do obwodnicy dostałem się jak zwykle działkowym skrótem. Tempo jazdy miałem umiarkowane, choć wyższe niż wczorajsze. Na Kuźniczkach przy wjeździe do lasu momentalnie dynamicznie przyśpieszyłem i wyprzedziłem innego rowerzystę, który w porównaniu ze mną wyglądał bardziej profi :-) W trakcie tego wyjazdu uznam w końcu, że zakupu jesiennych ubranek z prawdziwego zdarzenia nie mogę odkładać w nieskończoność - rowerowanie będzie na pewno dużo bardziej komfortowe, mimo że moje ciuszki też nie są byle jakie :-) W chwilę potem minął mnie kolarz w obcisłym uniformie, dopiero mknący w ekspresowym tempie! :-) Za lasem dojrzałem dwóch rowerzystów, zbliżających się do głównej wjazdem od Lenartowic. W Cisowej wyprzedzili mnie bez spinki, a od jednego z nich usłyszałem odwzajemnione przeze mnie pozdrowienie. Mieli dwudziestki szóstki i szerokie opony... Hm... ;-) Ciekawił mnie ich kierunek, ale za pierwszym zakrętem musiałem się jednak zatrzymać, by ciepło dało radę umknąć :-) Kolejne przypomnienie o konieczności doposażenia się na czas po sezonie, bo przecież nie zamierzam roweru odpuszczać :-) Niebawem doturlałem się do Zalesia, gdzie załapałem się na stojące od kilku tygodni pozostałości po dożynkach :-) Zakrociło mnie również, aby wypróbować zielony szlak prowadzący drogą, którą jeszcze nie jechałem. Innym razem pewnie mi się uda :-)





Wturlałem się na wzniesienie, mijając znaną mi nieczynną stację kolejową, której budynek był pewnie w czasach świetności bardzo ładny. Latem są tu bardzo fajne widoki, ale teraz otaczał mnie czysto rolniczo-ziemisty krajobraz. Po zmianie kurtki ruszyłem dalej, zerkając na pole po prawej. Wtem przebiegły nim dwie młode sarny. Straciłem je z oczu z powodu nierówności terenu, a gdy zobaczyłem je ponownie, były już daleko daleko, przy skraju lasu. Jechałem sobie dalej przed zakrętem zauważając stalowy krzyż. Według tabliczki stał tu do 2009 roku... Jakim cudem go wcześniej nie zauważyłem??? Nagle moją uwagę odwrócił poruszający się truchtem wielgaśny jeleń! Był niestety na tyle daleko, że zabrakło mi zoomu w aparacie, by dobrze go uchwycić :-) Po całym zajściu stałem chwilkę poruszony spotkaniem z tak zacnym stworzeniem.







Za zakrętem minąłem patrol drogówki, który nie wiadomo czemu tu zabłądził ;-) Znak informował o stromym zjeździe. Ostatni bieg. Podgrzewam tempo. Łzy z oczu! Pięknie, pięknie! :-) Było super fajnie! :-) Teraz co prawda czekał mnie podjazd, ale spokojnie sobie z nim poradziłem :-) Przed wjazdem do Czarnocina wykonałem kolejny tego dnia postój. Jakoś nieśpieszno mi ostatnio :-) To chyba dobrze... :-)




Po kilku minutach usłyszałem już szum samochodów z biegnącej tuż obok autostrady. Szkoda, że tak późno odkryłem uroki tych okolic i szkoda, że taka a nie inna jest cena postępu. Z miejsca gdzie się zatrzymałem miałem ładny widok na Górę św. Anny, a poza tym obok drogi znajdował się wybieg dla koni. Nie było to jedyne stado, które się tu znajdowało - tuż za zakrętem zauważyłem inne, pasące się na polu w oddali :-) Zatrzymałem się na chwilkę, po czym depnąłem ostro czując swego rodzaju wyższość nad pędzącymi obok mnie samochodami :-) Niebawem dotarłem do Olszowej, gdzie znajdował się drewniany kościółek - miejsce, z którego pojawiła się pierwsza blogowa relacja :-) Podszedłem również do mapy i zacząłem wodzić wzrokiem po drukowanych okolicach. Z lekkiego letargu wyrwał mnie dopiero czworonogi gospodarz pobliskiego gospodarstwa :-) Na tym nie koniec było wspominkow. Zerkając na znak ze szlakami przypomniało mi się, że na jednej z wycieczek, Aneczka uszkodziła w tym miejscu rogi Pszczoły. A były to jeszcze czasy przedblogowe :-) Gdy wyłoniłem się zza zakrętu, zauważyłem coś mocno pomarańczowego w oddali. Jak się okazało był to spory grzyb, mieszkający na korze rosnącego przy drodze drzewa. Tak powitała mnie Zimna Wódka ;-)













Jechałem dalej budując sobie i odświeżając w głowie mapę tutejszych dróg. Dawno mnie tu nie było. Zastanawiałem się też, czy zapamiętany kolejny drewniany kościół będzie stał na mojej trasie, czy to być może gdzie indziej. Zjechałem ostrym zjazdem, ale przy jego końcu musiałem mocno przyhamować. Jak się okazało kościół był tutaj :-) Chyba nawet dorobił się nowych dzwonów, bo jakoś nie kojarzę ich, gdy byłem tu poprzednim razem :-) Na postoju zadzwonił mój telefon. Pogadałem chwilę z Aneczką i powoli zacząłem obliczać czas potrzebny do zakończenia dzisiejszego wyjazdu. Jedno było pewne - był on na pewno udany i po raz kolejny okazało się, że rower robi ze mnie kilka razy lepszego człowieka, niż jestem w rzeczywistości ;-)





Dalej pojechałem prosto, kierując się na Stary Ujazd. Ostatnio odbiłem na inny trakt, więc tym razem miałem okazję poznać nowe miejsca :-) Okazały się być całkiem przyjemne (choć w sezonie są pewnie dużo ładniejsze), pagórkowate i fajnie nadające się do rowerowania :-) Na skrzyżowaniu w Ujeździe zacząłem zastanawiać się, czy wracać przez Sławięcice jak było w planie, czy też skierować się w kierunku Miejsca Kłodnickiego. Po chwili namysłu wybrałem tą drugą opcję. Pedałując powoli, momentami pod wiatr, pokonywałem asfaltowy dystans. Wtem znad przeciwka nadjechała grupa powyżej dziesięciu motocykli. Pewnie lecieli na jakiś zlot :-) Przed Miejscem Kłodnickim zatrzymałem się w lesie na postój. To był pierwszy moment, gdy poczułem lekkie zmęczenie. W Cisowej natknąłem się na rowerową parę, z którą wymieniliśmy pozdrowienia. Oni również byli bardziej profi. I nawet rzecz nie w ubiorze a w tym, że nie wyglądali na zafrasowanych aurą. Obiecałem sobie, że dziś zgłębię choć trochę tajniki rowerowego ubioru jesienno-zimowego :-)
Dalsza droga przebiegła spokojnie :-) Jeszcze przed Kuźniczkami natknąłem się na grzybiarzy, którzy przywołali wspomnienie Piotra, a poza tym wywołali u mnie chęć, by wybrać się tej jesieni na grzyby. Obym nie zapomniał o tym i wstał rano, wybierając dzień który nie bardzo nadawałby się na rowerowanie :-) Tymczasem pokonywałem ostatnie kilometry, a w domu czekał na mnie bardzo dobry rosołek :-) Rozgrzał mnie bardzo fajnie :-) Mam nadzieję, że niedługo w trasie rolę temperaturowego bezpiecznika będą odgrywały moje nowe rowerowe ciuszki :-)

Dane wyjazdu:
28.90 km 0.00 km teren
01:32 h 18.85 km/h:
Maks. pr.:31.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Na pożegnanie lata

Sobota, 21 września 2013 · dodano: 05.10.2013 | Komentarze 0

Kilka dni temu pokazałem Aneczce miejsce, gdzie trzy lata temu przekraczałem granicę na wyprawie nad Balaton. Aura tego dnia była zgoła odmienna od tej sprzed trzech lat. Wiadomo - lato już za nami. W ubiegłym tygodniu miałem też rowerową rozmowę z Piotrem. Pasja we mnie siedzi, dostaję rowerowe remindery, a nie jeżdżę nic. Jesień nadchodzi wielkimi krokami, a z sezonu nici. Brak czasu i dylemat przed zostawieniem Aneczki i Bąbla robią swoje. Gdy dziś w końcu zdecydowałem się wyjść, trochę czasu zajęło mi skompletowanie ubrań. Przełomowa chwila nadeszła, gdy narzuciłem na siebie kurtkę. To był moment, kiedy poczułem rowerowego świrka! :-)


Będąc jeszcze między zabudowaniami zatrzymałem się trzy razy, aby odpowiednio dopasować detale ubioru. Aura w dużej mierze zależała od tego, czy słońce świeciło, czy też nie. Mimo to jechało się przyjemnie i na tym etapie nie odczuwałem żadnego dyskomfortu. Niebawem śmigałem już na azotowym skrócie, gdzie napotkałem całkiem sporego grzyba rosnącego tuż przy drodze, a później - za sprawą intensywnie prowadzonej wycinki drzew - czuć było mocny zapach drewna.



Po drugiej stronie asfaltowej drogi, dałem się wyprzedzić białej C-klasie - tej samej, którą niedawno zjadałem wzrokiem ;-) Minąłem skrzyżowanie z pasącymi się dwiema krówkami i pomknąłem dalej ku Staremu Koźlu :-) Jechało się przyjemnie, koła ładnie pracowały na asfalcie, a tempo nie było wymagające :-) Wkrótce dojechałem na skraj Starego Koźla, gdzie ponownie zatrzymałem się przy poboczu drogi, widząc całkiem ładny polny krajobraz, którego jednak nie uchwyciłem aparatem :-)




Jadąc dalej polnym traktem, postanowiłem zjechać w kierunku zbiornika wodnego. Wiele razy tędy przejeżdżałem, ale jakoś od tej strony nigdy nie oglądałem tafli wody. Tym razem udałem się tam praktycznie odruchowo :-) Kolejna mała atrakcja tego wyjazdu :-) Nawet dobrze się zdarzyło, bo gdy zszedłem z roweru, zadzwonił mój telefon :-) Odjeżdżając stamtąd zjechałem na polną drogę po zboczu wzniesienia na którym się znajdowałem :-)



Nieśpiesznie dojechałem do mostu na Odrze, który zapewne już za niedługo przestanie istnieć w obecnej formie. Przejechałem przez niego powoli, obserwując zakole rzeki. W lepszych warunkach można by było cyknąć fotkę, ale tym razem natrafiłem na kilka samochodów, przejeżdżających z przeciwka. Przypomniał mi się też wspólny wyjazd z Aneczką, w lepszych rowerowo czasach :-) Wtedy było magicznie... Cały ten rok był na swój sposób wspaniały.
Za mostem odbiłem na asfaltową nitkę, wspaniale nadającą się na rowerową przejażdżkę. Był to fragment ponadprogramowy, którego nie zaplanowałem przed wyjściem z domu. Jechałem sobie pomiędzy pooranymi polami, dojeżdżając po chwili do miejsca usianego kwiatami :-) Było to super miejsce na zdjęcie, ale słoneczko bawiło się ze mną w ciuciubabkę ;-) Nie przeszkadzało mi to wcale :-) Dziś jechałem bardzo nieśpiesznie.










W Roszowickim Lesie przejechałem nieodkrytą do tej pory drogą. Być może niedługo znajdę trochę więcej czasu, aby bardziej poznać te tereny. Niestety po zmianie kierunku momentalnie odezwał się wiatr, którego do tej pory w ogóle nie byłem świadom. Przed Ciskiem napotkałem jeszcze pozytywny drogowy akcent :-) Ech to moje rowerowanie... :-)



Przejeżdżając przez Cisek postanowiłem przypomnieć sobie polny skrót, którym niegdyś zdarzało mi się przejeżdżać :-) To był dobry pomysł, bo na jednej z tamtejszych w miarę krótkich prostych, zatrzymałem się kilka razy, aby zerwać dla Bronka jedzonko o różnych smakach :-) Ciekawe na które rzuci się najpierw :-)




Byłem już w swoich okolicach. Machałem nogami bez zbędnego wysiłku, zauważając na polu dwa koty po obu stronach drogi, po której się poruszałem i nie były to pierwsze koty spacerujące po polu, które dziś widziałem. Niebawem doturlałem się spokojnie do zbiornika przy kopalni piasku, gdzie uznałem za słuszne cyknąć kolejną fotkę :-)



Wjeżdżając do Koźla, momentalnie skręciłem do parku. Odruchowo zacząłem zerkać za jesiennymi akcentami (teraz bywam tu niezmiernie rzadko, a ten park wczesną jesienią jest piękny), ale nie napotkałem nic rzucającego się w oczy. Minąłem za to uprzejmego jegomościa z aparatem i rowerem, przystając później na sekundę przy pomniku. Ładny kadr znalazłem jednak nieco dalej, przy kilku starych i opasłych już drzewach :-)



Po tym krótkim postoju przycisnąłem sobie bardziej, szybko docierając do końca parku. Na moście zawahałem się jeszcze, czy nie cyknąć zdjęcia rzeki i przycumowanych łódek, ale ostatecznie tylko zszedłem z roweru, by dosłownie po sekundzie wejść na siodło z powrotem. W kilka chwil później jechałem obok rozkopanej drogi rowerowej. Mam nadzieję, że z początkiem przyszłego sezonu remont będzie ukończony. Zacząłem również snuć wizje ustawionych ławek, oświetlenia i rekreacyjnego zagospodarowania terenu, ale szybko te wizje urwałem. Mijałem kolejne metry, postanawiając jeszcze na samym końcu w obliczu większego ruchu samochodowego nadłożyć nieco drogi w za Rondem Milenijnym.

Dane wyjazdu:
26.87 km 0.00 km teren
01:21 h 19.90 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wrześniowo, ważkowo :-)

Sobota, 7 września 2013 · dodano: 01.10.2013 | Komentarze 0

Przed południem wybraliśmy się do Kuźni Raciborskiej, by popatrzeć jak nasi znajomi mówią sobie "tak" :-) Jako że nie mieliśmy za bardzo sprecyzowanych planów na resztę dnia, postanowiłem - korzystając ze słonecznej pogody - udać się na jakąś rowerową przejażdżkę, której od dawna nie doświadczyłem :-)
Przed wyjazdem zasiadłem jeszcze przed monitor i wyklikałem sobie jakąś trasę, którą z zamiarem późniejszego nawigowania po śladzie, wgrałem do nawigacji :-) Oczywiście z nawigowania wyszły nici, bo znów czegoś tam nie kliknąłem ;-)


Na obwodnicy dwa razy zawiało mi w twarz, a za wiaduktem przez chwilę jechałem obok ważki, która z miejsca przypomniała mi niedawną wizytę na Lubelszczyźnie, gdzie tych jakże sympatycznych owadów było bardzo dużo :-) Pogoda była słoneczna i było ciepło (gdy szykowałem się przed klatką, wydawało się że jest nawet bardzo ciepło), ale czuć też było, że powietrze ma smak jesieni. Do lasu wjechałem w tym samym miejscu co zwykle i począłem zmierzać traktem, który na pewnych etapach wydał mi się bardziej kamienisty, niż przy ostatniej wizycie, która była dawno temu :-) Na pewno jednak w pewnych miejscach był bardziej zarośnięty :-) Na pierwszy postój nie trzeba było długo jechać :-)







Jadąc dalej przypomniałem sobie, że niegdyś nazywałem tą drogę słonecznym szlakiem, a tymczasem szlak rowerowy był czarny. W mig zorientowałem się jednak, że jest tu również żółty szlak pieszy, a ten czarny powstał tu zapewne stosunkowo niedawno. Na domiar tego w głębi lasu okazało się, że poprowadzono tu również zielony szlak rowerowy. Oj dawno mnie tu nie było... Krótki postój spędziłem przy akompaniamencie głośno stukającego o korę drzewa dzięcioła :-)



Wkrótce dojechałem na skraj lasu, zauważając po prawej krzyż z pomnikiem. Trochę razy przejeżdżałem w okolicy, a tu proszę. Czyli chyba i tutaj jest trochę miejsc pamięci. Zatem byłem w błędzie porównując pod tym kątem swoje rodzinne strony z miejscem, gdzie aktualnie mieszkam.
Gdy wjechałem na asfalt dosyć mocno przycisnąłem, obserwując wiejskie życie. Tutaj traktor z furą zielonego czegoś, jakieś dwie kozy, stadko gęsi. Za zabudowaniami znalazłem miejsce, gdzie dosyć ładnie widać było niepisany cel dzisiejszego wyjazdu, który jednak niepostrzeżenie nie znalazł się na trasie przejazdu :-) Gdy zatrzymałem się na poboczu, jak na zawołanie zaczęły przejeżdżać samochody. Nawet bym o tym nie wspominał, gdyby nie bus straży pożarnej z krwawiącą na twarzy kobietą, jadącą w kabinie pomiędzy dwoma strażakami. Za nimi jechał samochód z lawetą i starym kadetem. Szybko okazało się, że to "aktorzy" inscenizacji dotyczącej bezpieczeństwa :-)





Jadąc dalej zjechałem w kierunku Kuszówki, ciesząc się fajnym, prostym i wąskim asfaltem, który świetnie nadawał się na rowerową przejażdżkę :-) Co prawda już z tyłu głowy miałem trochę myśli o czujnych psach w pobliskich gospodarstwach, ale nie przejmowałem się tym za bardzo. Jechało się przyjemnie, a asfaltowa droga na środku była porośnięta pewnego rodzaju mchem. Dosyć ciekawy był to widok :-)



Przez zabudowania przemknąłem szybko, zjeżdżając w kierunku stawów (a przy okazji pozdrawiając znajomą siedzącą przed jednym z domów). Minąłem moje fotograficzne drzewo, ale tym razem nie robiłem mu zdjęć - może tym razem dla odmiany podjadę tu zimą, by uchwycić je w takiej scenerii? W to miejsce zrobiłem kilka standardowych fotek z brzegu, które podobnie jak wiele moich ostatnich zdjęć, będą robiły pewnie tylko za dokumentację do tekstu :-) Zbiornik objechałem automatycznie, nie bardzo myśląc o tym, że niegdyś często tutaj bywałem, lub bywaliśmy :-)



Za przejazdem kolejowym ponownie jechałem przy brzegu, zatrzymując się dwa, czy trzy razy. Gdy wyjechałem już dalej, zza zarośli ukazało mi się stadko pasących się krów. Po kilku chwilach niektóre z nich zaczęły zwracać na mnie swoją uwagę. Trzy z nich podeszły do ogrodzenia, wpatrując się we mnie. W tle patrzyły te, które pozostały na swoich miejscach. Zapachniało jakimś tanim horrorem ;-) Zauważyłem też, że za moimi plecami znajduje się obfita łąka :-)











Wyjeżdżając z Januszkowic ponownie przycisnąłem, zjeżdżając w kierunku ładnie wyglądającego lasu. Po kilku minutach jazdy wtopiłem się w niego, zakładając tam kurtkę. Na prostej prowadzącej w kierunku drogi asfaltowej, czekał mnie jeszcze jeden postój związany z wymianą baterii w nawigacji. Wpakowałem inne baterie, które de facto wypluł już wcześniej aparat, ale nie martwiłem się tym, czy wytrzymają. Przejeżdżając przez kanał, zauważyłem płynącą po nim ładną, białą łódkę. Niestety nie zatrzymałem się, by zrobić inne niż zazwyczaj zdjęcie. Do Kłodnicy dojechałem pośród nieco większego ruchu samochodowego, ale szybko odbiłem w stronę Żabieńca, gdzie ponownie wjechałem pomiędzy drzewa :-) Wyjazd biegł ku końcowi, a mi w międzyczasie zgubiły się w pamięci dwie ważki, napotkane jeszcze na trasie ;-)

Dane wyjazdu:
5.38 km 0.00 km teren
00:21 h 15.37 km/h:
Maks. pr.:44.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Rolnicze widoczki Wyżyny Lubelskiej :-)

Wtorek, 27 sierpnia 2013 · dodano: 01.10.2013 | Komentarze 0

Nawiązując do deklaracji z ostatniego wyjazdu, wybrałem się dziś na lekką przejażdżkę na pobliskie wzniesienie :-) Z posesji wyjeżdżałem przy humorystycznych dowcipach wujka :-)


Droga ogólnie przebiegła bardzo spokojnie. Było jednak zdecydowanie chłodniej, a w szprychach świszczał wiatr :-) Podjechałem minimalnie dalej, niż poprzedniego razu z Aneczką. Na sam koniec zarejestrowałem zmiany jakie zaszły na wsi w związku z nową ustawą śmieciową ;-)












Dane wyjazdu:
9.21 km 0.00 km teren
00:40 h 13.82 km/h:
Maks. pr.:43.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Rekonstrukcja bitwy pod Fajsławicami A.D. 2013

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 01.10.2013 | Komentarze 0

Wczoraj przed południem nastąpiła zmiana planów. Po powrocie z Czartowego Pola spakowaliśmy się, zdaliśmy klucz i z lekkim żalem ruszyliśmy w trasę. Po południu byliśmy już u babci, a smakołyki jakie tam na nas czekały spowodowały, że trochę żałowałem że przyjechaliśmy tu dopiero teraz ;-) Na dziś nie mieliśmy żadnych konkretnych rowerowych planów, ale akurat organizowana była rekonstrukcja bitwy pod Fajsławicami Powstania Styczniowego, więc czemu mieliśmy nie udać się tam na rowerach? :-)


Ania wsadziła mi Bąbla do przyczepki dosyć wcześnie, więc zakręciłem jeszcze kółko wokoło domu, by nie zechciało mu się odzywać ;-) Chwilę później ruszyliśmy w drogę :-) To znaczy ja ruszyłem :-) Trzy machnięcia pedałami i byłem już przy kapliczce na zakręcie :-) Żwawo dojechałem do zjazdu i już byłem przy stawach w Fajsławicach, a kilka chwil później jechaliśmy z Karolkiem w kolumnie maszyn rolniczych :-) Na miejscu trochę się pokręciłem w oczekiwaniu na resztę ekipy :-) Na miejsce rekonstrukcji dotarliśmy jadąc wykoszonym polem :-)
















W drogę powrotną zebraliśmy się w trójkę nieco szybciej - huk wystrzałów zrobił swoje, zaraz ruszyłyby też hordy ludzi, a poza tym Karolek chciał iść spać. Plan był jednak taki, aby jeszcze się trochę pokręcić :-) Jako że przed wyjazdem chciałem "na lekko" wjechać sobie na wzniesienie, wybraliśmy tą wersję trasy. Na szczycie napotkaliśmy grupę motolotniarzy, którym pożyczyłem szerokich lotów :-) Zaliczyliśmy długi, łagodny zjazd, zatrzymaliśmy się na chwilę i wciąż podziwialiśmy widoki Wyżyny Lubelskiej. Mnie niestety miejsce na karcie skończyło się na polu bitwy, więc zdjęcia są autorstwa Aneczki :-) Ja zresztą i tak chciałem tu jeszcze w wrócić na spokojnie :-)





W drodze powrotnej musieliśmy poczekać chwilkę, bo startował motolotniarz. Lina która do tej pory leżała na drodze, nagle poderwała się mocno do góry i po chwili zobaczyliśmy na firmamencie czerwoną płachtę ;-) Ciekawe jakie tam są widoki :-) I tak wolę rower! :-) Na zjeździe pobiliśmy chyba z Karolkiem jego MXS w przyczepce i po sekundce byliśmy już w domku :-) Widoczki były piękne i warto było zjechać z głównej drogi... :-)

Dane wyjazdu:
21.92 km 0.00 km teren
01:32 h 14.30 km/h:
Maks. pr.:26.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Bąbelkowe Roztocze 2013 :-) Rowerowy dzień 3

Piątek, 23 sierpnia 2013 · dodano: 01.10.2013 | Komentarze 0

Po dwóch dniach gorszej pogody, ponownie wyruszyliśmy z rowerami :-) Niestety nie obyło się bez szkód. Dwa dni temu miałem drzewno-bagażnikową przygodę, a dziś nieopatrznie odchyliłem rowery z zawiniętym kablem... Ręce mi opadły... A gdy opadły emocje, za sprawą mojej super dzielnej Aneczki, zmieniliśmy dzisiejsze plany i wyruszyliśmy w stronę Zwierzyńca...


Mechanik, którego widziałem przy Krzyśku Zawalidrodze okazał się być kompetentny, uprzejmy, miły i rzeczowy. Pogadał nawet trochę o tutejszych ciekawych miejscach, poopowiadał anegdotki związane z kolizyjnymi urlopowiczami, a przede wszystkim - zdrowo obniżył mi poziom negatywnych emocji. Towarzysząca mu dziewucha również była sympatyczna i miło nastawiona :-) Oprócz tego były też dwa pieski: mały ponoć gryzący i duuży - naprawdę duży, milusi i przepiękny! Po skończonej robocie (od ręki!) pojechaliśmy w kierunku Zalewu Rudka. Dosłownie ze sto metrów od wjazdu, czekał nas jednak postój przed szlabanem. Ja musiałem krążyć, by nasz Bąbel nie zaczął marudzić, a Aneczka jak to w jej zwyczaju, już zapoznała jakiś nowych turystów - małżeństwo z pięcioletnią córką. Gdy już dotarliśmy nad brzeg zalewu, mogliśmy rozłożyć koc i trochę się pobyczyć :-)




Aura była średnia, a nam dodatkowo zaczęły odzywać się brzuszki, więc ruszyliśmy w poszukiwaniu jadła ;-) Pozostawiliśmy Pszczołę przy autku, a Antek powędrował na prostowanie tylnego kółka. Gdy odchodziłem od miłego pana serwisanta, dwa razy obejrzałem się za rowerkiem... Jakoś tak dziwnie mi się zrobiło. Może to śmieszne, ale tak wyglądała rzeczywistość :-) Po obiadku ruszyliśmy w kierunku Florianki, by odnaleźć punkty które przegapiliśmy jadąc tamtędy po raz pierwszy :-) Znaleźliśmy punkt widokowy koników polskich, Czarny Staw, ale niestety zamknięta była droga w kierunku malowanego mostku. Jechaliśmy sobie przez piękny las Roztoczańskiego Parku Narodowego, a mnie nie przeszkadzała nawet średnia ledwie przekraczająca dwanaście kilometrów na godzinę. Naszym punktem zwrotnym była izba leśna.













Droga powrotna minęła nam szybciej. Pęd wiatru troszkę nas ostudził, ale humory mieliśmy bardzo dobre :-) Przemknęliśmy przez park i później główną drogą dotarliśmy do autka :-) Rowery spakowane, Karol nie zgubiony - można ruszać w kierunku naszego drewnianego domku :-) Po drodze wstąpiliśmy po tutejsze piwko i po pamiątki, a już w lesie na drodze do naszego wakacyjnego przystanku minęliśmy... ludzi, których poznaliśmy przed Rudką! Zatrąbiłem, zamigałem awaryjnymi... Trzeba było zawrócić :-) Pogadaliśmy kilka minut i pozytywnie nastawieni wróciliśmy do domku :-)

Dane wyjazdu:
35.65 km 0.00 km teren
02:16 h 15.73 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Bąbelkowe Roztocze 2013 :-) Rowerowy dzień 2

Wtorek, 20 sierpnia 2013 · dodano: 01.10.2013 | Komentarze 0

Wczorajszy dzień był super do samego wieczora ;-) Nad zalewem w Józefowie popływaliśmy trochę we trójkę kajakiem :-) Później, gdy Bąblowi już się znudziło, ja sam wyruszyłem na wodny objazd :-) Mijałem ławice ryb, moczyłem nogi w wodzie... Po raz ostatni kajakowo było aż szesnaście lat temu, ale teraz już chyba nie pozwolę sobie na tak długą przerwę :-)
Trasa na dziś obejmowała plan wytyczony przez naszego znajomego, znawcę i wielbiciela tutejszych okolic. Może nie dowie się, że większość z wymienionych przez niego atrakcji przejechaliśmy, nawet ich nie zauważając ;-) Pogoda wciąż była wspaniała :-) Po śniadaniu szybko opracowaliśmy trasę: dojazd do Zwierzyńca żółtym szlakiem przez Roztoczański Park Narodowy, a powrót czerwonym, biegnącym drogami asfaltowymi :-)


Szybko wydostaliśmy się z Górecka Kościelnego, zatrzymując się dwa razy, bo Bąbel coś chyba chciał jechać w inną stronę ;-) Minęliśmy też leśny obelisk poświęcony jakiemuś patriotycznemu zagadnieniu, którym - według informacji umieszczonej na tablicy obok - opiekowała się jedna z tutejszych szkół podstawowych (niestety nie było okazji, by się zatrzymać i cyknąć fotkę). Miłe to było i skłaniające do krótkiej refleksji. Czy nie wszędzie tak powinno być? A nie tylko to ogólnonarodowe biczowanie się kilka razy do roku... Za skrzyżowaniem zjechaliśmy na szlak, spoglądając na ładne tutejsze zabudowania, a gdy zbliżaliśmy do granicy Roztoczańskiego Parku Narodowego, zaczęliśmy mijać innych rowerzystów. Było ich na tyle dużo, że już pod koniec zaczynało męczyć mnie ciągłe mówienie "dzień dobry" ;-) W końcu jednak wjechaliśmy w las, ciesząc się jego widokami :-) Znajdowaliśmy się na jednym z głównych roztoczańskich szlaków rowerowych, który na tym odcinku był stosunkowo szerokim leśnym duktem. Naszym pierwszym celem była "Florianka" - hodowla konika polskiego, który jest jedną z atrakcji tutejszego regionu.




Zebraliśmy się stamtąd po lekkim marudzeniu Karolka. Wyjeżdżając poczułem znajomy mi zapach słomy i znów zatopiliśmy się w leśny dukt :-) Za zakrętem zauważyliśmy po prawej stadko owiec oraz koników, pasących się na wzniesieniu przy lesie. Droga przebiegała łagodnie, a ja mimo to nie bardzo potrafiłem odciąć się od myślenia, że zaraz nasz dzielny turysta wystraszy leśną zwierzynę ;-) Nie było jednak źle - super dotrwał do samiusieńkiego końca :-) Przy wyjeździe na asfalt minęliśmy mundurowego, a gdy wjeżdżaliśmy do Zwierzyńczyka minęliśmy czwórkę jeźdźców na koniach w pełnym umundurowaniu. To był ciekawy i sympatyczny widok :-)
W Zwierzyńczyku zaliczyliśmy kilka ciekawych momentów: zjazd Aneczki na linie, test statywu który dostałem już chyba ponad rok temu, a który do tej pory leżał prawie nie używany, a teraz spisał się rewelacyjnie! Była też ważka, zdecydowanie chętna, by zaprzyjaźnić się z Pszczołą ;-) Oprócz tego leżenie, cieszenie się wzajemną obecnością, ale również karmienie Karolka i zmiana pampersa ;-)















W drodze powrotnej wstąpiliśmy na małe zakupy przecinając tutejszy park, a później już tylko napełniliśmy moje puste bidony i już czekał na nas czerwony szlak :-) Początkowo minęło nas trochę samochodów, ale byli też rowerzyści :-) Las i tutaj był ładny :-) Dojechaliśmy do Soch, gdzie był ładny kościółek, niska drewniana dzwonnica i ciekawy polny widok w oddali. Czekał nas też podjazd - łagodny choć długi, trochę nas zmęczył. Ośmioprocentowy zjazd pozwolił nam wyśrubować dzisiejszy MXS, który tym samym był Bąbelkowym rekordem prędkości :-) Przy końcu zatrzymaliśmy się w pewnej odległości od przejazdu kolejowego tak, by hałas przejeżdżającego składu towarowego nie obudził naszego małego turysty :-) Z drugiej strony torów ponownie czekał nas podjazd i ciekawe polne widoczki :-) Pachniało też polnymi zapachami :-) Mnie natomiast zrobiło się bardzo przyjemnie, gdy pomyślałem sobie o Aneczce z tyłu i Karolku w przyczepce. Jakie to jest wspaniałe, że możemy tak razem jechać! Za kolejną miejscowością znowu wjechaliśmy w las :-) Nawierzchnia raz była dobra, a raz usiana łatami tak, że musiałem zwalniać. Około kilometra przed ostatnim skrzyżowaniem Aneczka zatrzymała się na chwilę, więc mieliśmy męskie deptanie ;-) Mnie jednak za skrzyżowaniem dopadł leciutki spadek wydajności, który jednak szybko minął ;-) Równo przejechaliśmy leśny asfalt, żwawo pokonaliśmy zjazd, a gdy wbiliśmy się z powrotem na wysokość, czekała nas już szutrowa droga. Pszczoła dojechała w kilka sekund po tym, gdy zatrzymaliśmy się przy domku :-) Bąbel otworzył oczka :-)

Dane wyjazdu:
27.37 km 0.00 km teren
01:48 h 15.21 km/h:
Maks. pr.:31.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Bąbelkowe Roztocze 2013 :-) Rowerowy dzień 1

Poniedziałek, 19 sierpnia 2013 · dodano: 30.09.2013 | Komentarze 0

Poranek był dla mnie bardzo miły :-) Gdy otworzyłem oczy Karolek jeszcze spał, odwrócony główką w stronę mamy :-) Po kilku minutach Bąbel obudził się i od razu zwrócił się w moją stronę. Oczka mu się śmiały, usteczka przecudnie układały w uśmiech, a po sekundzie wybrzmiało z nich "tata tata" :-) Nic piękniejszego nie mogło zapowiedzieć nadchodzącego dnia :-)


Plan był taki, aby dostać się do Józefowa czerwonym szlakiem, ale przyznać trzeba, że w drogę wyruszaliśmy średnio przygotowani :-) Minęliśmy jedynie zielony szlak, ale jego widoczny początek był tak piaszczysty, że nie brałem go nawet pod uwagę. Jechaliśmy więc asfaltem, zmierzając do drogi krajowej. Nie był to najlepszy wybór (mimo, że ruch był raczej niewielki), ale w sumie miał plus taki, że szybko pokonywaliśmy dystans :-) Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w lesie, aby zerknąć na mapkę, a jakiś czas później dotarliśmy do pierwszych, cieszących oko widoczków Józefowa :-)







Niedługo potem jechaliśmy rowerowym chodnikiem, docierając do mapki. Kierując się jej wskazaniami dotarliśmy do ładnych stawów, które okrążyliśmy. Ostatni fragment był bardzo ciekawy: porośnięte brzegi, ładny drewniany most, później szum rzeczki. Nie byłem pewien, ale chyba przy akompaniamencie szczekającego gdzieś w oddali psa, minąłem leżące pół kota :-) Tak przynajmniej to wyglądało zza czarnych szyb okularów ;-)



Zjechaliśmy na dół, kierując się w stronę następnych zbiorników wodnych, za którymi miały być kamieniołomy. Okazało się jednak, że wybraliśmy zły kierunek :-) Aneczka natomiast dojrzała super miejscówkę do kąpieli :-) Wczorajsze stawy "Echo" były niezupełnie zdatne do tego celu. Zawróciliśmy i udaliśmy się w kierunku Rynku. Pszczoła wraz ze swoją właścicielką udały się do Punktu Informacji Turystycznej, gdzie zeszło im całkiem sporo czasu, ale ponoć pani w okienku była baardzo miła :-) My z Bąblem objechaliśmy w tym czasie Rynek, a nasz super dzielny turysta otworzył tam oczka :-)







Po kilku minutach dalszej jazdy dotarliśmy do kamieniołomów. Szybko wspięliśmy się na wieżę widokową, pozostawiając rowery pod okiem uprzejmego pana. Gdy schodziliśmy, już na parterze jedna z pań powiedziała do mnie "cześć". Odpowiedziałem "dzień dobry" sądząc, że to było po prostu szlakowe pozdrowienie. W chwilę później, gdy byłem już z Bąblem na zewnątrz, usłyszałem głośną rozmowę Aneczki, a za chwile dzikie śmiechy. To była dziewczyna, którą poznaliśmy dwa lata temu na weselu wspólnych znajomych! Gdy jej odpowiadałem, coś przeszło mi przez podświadomość, ale w życiu bym nie powiedział! Spędziliśmy kilka miłych minut na rozmowie, poznając również całą jej ekipę :-) Po rozstaniu udaliśmy się na przechadzkę po kamieniołomach, ale nie przedłużaliśmy całego pobytu tam, bo wysoko położone na niebie słońce ostro waliło po naszych łepetynach, a najbardziej nam było szkoda łepka Bąbelka :-)


















Przed odjazdem pogadaliśmy jeszcze ze zmiennikiem pana, który zerkał na nasze rowery i udaliśmy się w drogę powrotną, spotykając jeszcze znajomych na Rynku :-) Z Józefowa wyjechaliśmy bardzo sprawnie, a ja cały czas bawiłem się nawigacją, ustalając inną wersję powrotu. Wybrana była również asfaltowa, ale dużo bardziej spokojna. Spoglądając na leśne widoczki, dotarliśmy do naszej bazy, mijając wcześniej po drodze dwuosobową ekipę, łatającą dziury w jezdni. Koła naszych pojazdów strzelały kamyczkami we wszystkie strony! Trzeba też oddać, że nasz dzielny zuch Bąbelek, przejechał cały dystans bardzo grzecznie, dając swoim rodzicom okazję do aktywnego wypoczynku :-)