Info
Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Krótko, nie zawsze na temat ;-)
| Dystans całkowity: | 13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
| Czas w ruchu: | 631:58 |
| Średnia prędkość: | 20.72 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 66.71 km/h |
| Liczba aktywności: | 910 |
| Średnio na aktywność: | 14.48 km i 0h 41m |
| Więcej statystyk | |
Dane wyjazdu:
6.74 km
0.00 km teren
00:20 h
20.22 km/h:
Maks. pr.:25.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Niebieskim Antkiem po niebieskim szlaku (nś) - sklerotycznie ;-)
Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 07.07.2013 | Komentarze 0
Na dziś mieliśmy zaplanowaną sesję zdjęciową z Bąbelkiem :-) Po powrocie poszliśmy jeszcze na lody, ale mnie wciąż było mało. Gdy już o dziewiętnastej byliśmy w domu, postanowiłem złapać rowerowo (w końcu!!!) resztę słonecznych promyków tego dnia :-) Wciąż wierzę, że najlepsze jeszcze przede mną... Oby wróciły dystanse jak niegdyś... :-) Na domiar tego, gdy założyłem pierwszą rękawiczkę, poczułem się jakby dziwnie i obco. Moje dłonie zdecydowanie zapomniały, jak to jest być oplecionym takową rowerową rękawiczką...Oczywiście standardowo czegoś zapomniałem :-) Na schodach zorientowałem się, że w domu została zwijana kurtka, a już gdy wracaliśmy ze spaceru, robiło się chłodnawo. Mimo to postanowiłem nie wracać na górę, aby nie tracić czasu. Ruszyłem zapominając o dobraniu odpowiedniego kierunku i musiałem pojechać w przeciwną stronę jednokierunkową ulicą. Odbiłem jednak na sąsiednie osiedle i stamtąd kontynuowałem podróż jadąc już w dobrą stronę :-) Nawigacja nie zapisała tego zawijasa, bo wcześniej zapomniałem jeszcze poczekać, aż złapie trop :-) Gdy już rozpędziłem się na asfalcie, koszulka zaczęła podsuwać się do góry, ponieważ pod nią miałem na pasku aparat, zawieszony na szyi :-) Niestety zauważyłem też, że tylne koło Antka bije dosyć mocno. Przeszło mi nawet przez myśl, czy nie zawrócić, bo i ciśnienie w obydwu kołach nie było optymalne, o czym wiedziałem jeszcze przed wyjazdem. Mimo to zdecydowałem się jednak nie skracać przejazdu.
Niebawem dotarłem do drogi prowadzącej na niebieski szlak, na początku której musiałem minąć dwa duże psy, ganiające z ujadaniem za ogrodzeniem. O dziwo czułem pracujące nogi, jednocześnie omijając dziury wypełnione kałużami. Jechałem w świadomości, że późno popołudniowe słońce rzucało już długie cienie i pomyślało mi się, że być może wyjdzie mi coś na którymś ze zdjęć :-) Pierwsza okazja pojawiła się przy rosnących obok drogi drzewach. Ich równy rząd ładnie komponował się w otoczenie :-) Podczas postoju czerpałem radość ze śpiewu ptaków, spokoju i swobody :-) Pozaindustrialny hałas wypełniał jedynie cichutko odgłos silnika motolotni, lecącej z kierunku Dębowej. Relaksowałem się... :-)





Dalsza droga upłynęła mi na spoglądaniu na pola, pięknie zakwitnięte i oświetlone słońcem :-) Na skrzyżowaniu już blisko zabudowań w końcu podjąłem decyzję, że przy następnej okazji sprawdzę, gdzie prowadzi droga po prawej (dziś, gdy tam zerknąłem, zauważyłem grupę rowerzystów jadących w moją stronę). Byłem już w Brzeźcach. Minąłem dwa skrzyżowania i sunąłem powoli w kierunku azotowego skrótu. Wtem zza samochodu wyjechał wprost na mnie chłopak na rowerze. Odległość między nami była na szczęście na tyle duża, że przy odpowiednio szybkiej reakcji, zdołałem awaryjnie wyhamować. Młodziak zebrał natychmiastową reprymendę od babci stojącej za ogrodzeniem.
Za główną zdecydowałem się nie wjeżdżać na ścieżkę, lecz pojechać drogą prosto mimo, że w jednym miejscu na całej jej szerokości miałem kałużę. Co prawda widziałem szansę, aby objechać ją cieniutkim pasem na jej uboczu, ale ostatecznie i tak musiałem mocno zamoczyć obręcze :-) Było fajnie i przypomniało mi się, że Antek nie takie drogi pokonywał :-) Na azotowym skrócie dwa razy zahuczała sowa, a po zmianie kierunku, zacząłem trochę szybciej jechać, mimo wszystko używając czasem średniej zębatki na lekkich podjazdach. Prędkość miałem jednak relaksacyjnie zadowalającą :-) Pozostałą drogę asfaltową, pokonałem również w uszczęśliwiającym mnie tempem, które jednak odbiegało od wartości z najlepszych rowerowo czasów :-)
_
Malutki kroczek.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
12.00 km
0.00 km teren
00:52 h
13.85 km/h:
Maks. pr.:26.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Rodzinkowo :-)
Środa, 15 maja 2013 · dodano: 17.06.2013 | Komentarze 0
Rodzinny wyjazd nie doszedł do skutku wczoraj, mimo że tatę troszkę ciągnęło. Mama od razu zastopowała pomysł wyjścia "na partyzanta", ale od razu było też wiadomo, że wykręcimy jakąś trasę dzisiaj :-) Było to tym bardziej pewne, że stopni było na pewno dużo :-) (tato oczywiście zapomniał spojrzeć na termometr, to i nie wiadomo dokładnie ile ;-) )Ustaliliśmy trasę i zbierając się bardzo sprawnie, ruszyliśmy w kierunku działkowego skrótu, wzbudzając tam pierwsze zainteresowanie. Na obwodnicy tato przycisnął, czekając na mamę dopiero na skraju lasku. Wspólnie odbiliśmy w lewo, ale dosłownie po sekundzie trzeba było zawracać, bo na szerokości całej drogi, wśród wyjeżdżonych kolein, była rozłożysta kałuża. Tato poćwiczył więc zawracanie ;-) Gdy już wyjechaliśmy na poprzednią drogę, Antek dostał skrzydeł i po chwili wyprzedziliśmy dwie rowerzystki z małą dziewczynką w foteliku. Byliśmy już na osiedlu Żabieniec, który swobodnie przejechaliśmy, bo pod kołami był asfalt :-) Słońce fajnie grzało i było - jak to określiła mama już w domu - na pewno powyżej dwudziestu pięciu stopni :-) Niebawem dotarliśmy do polnej drogi, gdzie zauroczeni otoczeniem, zrobiliśmy pierwsze fotki :-) Ty synu niestety spałeś ;-)

Ruszając ponownie, zaczęliśmy rozmawiać na temat naszych pierwszych wspólnych rowerowych wakacji. Oj... To już nie będzie tak luzacko jak kiedyś :-) No i pogoda żeby dopisała... ;-) Niebawem dojechaliśmy do zagajnika i tam znów zrobiliśmy krótką przerwę na zdjęcia :-) Słoneczko pięknie świeciło, otaczała nas zieleń, było wspaniale... :-)

Dalsza część drogi była bardziej wymagająca, ponieważ była usiana kałużami, które skutecznie zmniejszyły tempo jazdy. Zdecydowanie jednak ten mało istotny fakt, rekompensował nam widok rosnącego rzepaku. Czuć było również jego silną woń... :-) Kilka razy odezwały się też bażanty :-)

Po kilku chwilach dojechaliśmy do chodnika, którym ostrożnie przemieściliśmy się w kierunku zabudowań. Tato coraz to bardziej odczuwał brak prędkości, dlatego też gdy tylko nadarzyła się okazja, wydarł do przodu nie oglądając się zbyt za siebie. Poniekąd było to też podyktowane tym, żeby jak najsprawniej przedostać się na drugą stronę ruchliwej ulicy, która tym razem okazała się być dla nas łaskawa :-) Po kilku momentach dojechała mamusia i pomknęliśmy przed siebie wspólnie. Ba! Pszczoła jechała nawet trochę z przodu, bo tato jakoś nie potrafił nabrać odpowiedniej prędkości :-) Można to było wykorzystać. Zatrzymaliśmy się, aby zrobić mamie fajne zdjęcie turystyczne, ale ona jak na złość odjechała tak szybko, że ją ledwie na zdjęciu widać ;-) Na szczęście dostaliśmy drugą szansę, bo mama na nas zaczekała i zrobiliśmy kolejny postój :-)


Trzeba było już powoli myśleć o powrocie, bo brzuszki całej trójki zaczynały się odzywać ;-) Na szczęście tato znał sprytny skrót :-) Należało tylko ominąć krówkę pachnącą mlekiem, którą prowadził rolnik nie spodziewający się odwiedzin takich jeźdźców :-) Niebawem byliśmy już przy azotowym skrócie :-) Tutaj w tacie odezwał się zew pędu (ale nie prędkości) i na końcu skrótu na mamę musieliśmy czekać naprawdę spory kawałek czasu :-) Gdy już się do nas zbliżała, ponownie poczęliśmy gryźć asfalt, szybko docierając w okolice naszego domku :-) Kątem oka tato dojrzał Twoją koleżankę, więc wykręciliśmy jeszcze na chwilowe pogaduchy :-) Mama dojechała po jakimś czasie i zaczęły się babskie ploty... Na szczęście Twoja buzia domagająca się jedzonka, skutecznie pomogła tatusiowi wyrwać mamusię z gadatliwego amoku i lada moment wyruszyliśmy do domku :-)
Dane wyjazdu:
13.51 km
0.00 km teren
01:01 h
13.29 km/h:
Maks. pr.:31.20 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Ach ten tatko marudzi... ;-)
Środa, 1 maja 2013 · dodano: 17.06.2013 | Komentarze 0
Po powrocie z Opola nie miałem za bardzo ochoty przesiedzieć w domu reszty wolnego. Wymyśliłem więc, że wyjdę z Bąbelkiem na rower :-) Ania co prawda od razu zwróciła uwagę na fakt, że za mniej jak godzinę będzie pora karmienia, siejąc niepewność w moje chęci. Do tego dochodziło też w pełni zachmurzone niebo. Niemniej jednak gdy już przewiosłowaliśmy całe jedzonko, z całą pewnością stwierdziłem, że wychodzimy! :-) Tym razem wyjazd miał być w męskim gronie, ale Aneczka chyba nam tego pożałowała i od razu zaczęła szykować się razem z nami :-) Po raz kolejny czekało mnie ściąganie całego majdanu na samiusieńki dół... :-)Temperatura odczuwalna nie była wcale tak niska, jakby się można było tego spodziewać. Co prawda już na początku działkowego skrótu założyłem kurtkę ale bywało przecież, że jeździło się w gorszych warunkach. OK. Do tej pory bez Bąbelka, ale i jego trzeba będzie hartować :-) Jadąc skrótem, łapałem kolejne przyczepkowe doświadczenia - tym razem na nieustannych hopkach :-) Obwodnicę pokonaliśmy sprawnie, a następną przeszkodą był wąski mostek przed kolejnymi ogródkami działkowymi. Dałem radę ;-) Po chwili zrobiliśmy pierwszy przystanek, zatrzymując się na skraju lasku, zamieniając Bąbelkowi Janusza (kto wymyślił takie imię?!?) na smoczka ;-) Nie ujechaliśmy daleko, a tu pojawiła się kolejna przeszkoda w postaci mocno zaciemnionego wiaduktu. Trudność polegała na tym, że jechaliśmy na wysokim chodniku, szerokości około metra :-) Dalej zdecydowałem, że wjedziemy w osiedle domków, aby nie jechać główną i na tym odcinku oderwałem się od Ani, czekając na nią już po wykręceniu całego rogala. Po kilku sekundach zjechaliśmy w kierunku działek. Tutaj zaczął się dla mnie odcinek, gdzie nierzadko musiałem zwalniać do prędkości niższej niż dziesięć kilometrów, z uwagi na nierówności i wyboje. Poza tym na samym końcu był odcinek biegnący tuż przy brzegu Kłodnicy, a ścieżka była dosyć wąska. Tato jednak dał rady ;-)



Gdy dojeżdżaliśmy do zabudowań, Ania rzuciła hasło abyśmy pokazali się znajomej, ale tymczasem ona nie mogła pokazać się nam ;-) Ruszyliśmy więc w dalszą drogę tym bardziej, że czas podczas dzisiejszego zachmurzonego dnia liczył się jakby podwójnie :-) Ścieżkę rowerową naokoło Piastów pokonaliśmy bardzo sprawnie (ja musiałem hamować prawie do zera na każdym z kilku samochodowych wyjazdów z osiedla), a na ostatniej prostej pozwoliłem sobie przycisnąć i zaczekałem na Aneczkę już między drzewkami :-) Po kilkusetmetrowym wyboistym leśnym odcinku wjechaliśmy na asfalt, gdzie po krótkim podjeździe rzuciłem się w dół, uważając bacznie na wyrwy w drodze(!). Znów czekał nas leśny odcinek, gdzie - co jeszcze do niedawna było nie do pomyślenia - Aneczka odstawiła mnie na dosyć znaczną odległość :-) Ja jednak musiałem mocno zwalniać na wybojach i cały czas uważać z szerokością zestawu. Mimo wszystko dałem rady pokazać jej miejsce, gdzie zagubiłem się podczas marcowego wyjazdu :-) Konieczny był również krótki postój, bo Bąbel zaczął wykazywać znużenie trasą ;-)


Do azotowego skrótu dojechaliśmy bezproblemowo, tylko raz zatrzymując się przy głównej, aby poprawić Bąbelka :-) Gdy minąłem piaski dzielące nas od wjazdu na skrót, początkowe metry pokonaliśmy wspólnie z Aneczką, ale gdy tylko w oddali zarysował się lekki podjazd, postanowiłem przycisnąć aby mieć tam lżej. Było spoko :-) Na kolejnym dogoniłem pewną panią na rowerze, przy której boku biegł mały, śliczny czarny piesek :-) Mogłem go wyprzedzić dopiero, gdy owa rowerzystka zawołała na niego wdzięcznym imieniem Czarek ;-) Gdy już miałem otwartą przestrzeń, niedługo dane było mi się nią cieszyć :-) Zza moich pleców rozległ się bowiem alarm! ;-) Zatrzymałem się i gorączkowo zacząłem szukać smoczka, ale znalazła go dopiero Ania, gdy dojechała po kilku chwilach :-) Na szczęście Bąbel w międzyczasie zdążył uspokoić się na moich rękach :-) Po chwili dojechała też do nas owa pani :-) Zamieniliśmy kilka słów na temat przyczepki, a Czaruś okazał się być bardzo radosny i czarujący ;-) Dalej pomknąłem swoim tempem (naszym tempem ;-) ), dojeżdżając w samotności do asfaltu, ale na szczęście na przedostatnim skrzyżowaniu przed metą Aneczka do nas dołączyła i cała akcja logistyczna przy klatce mogła odbyć się sprawnie tak, jak przystało na zrowerowanych i ześwirowanych rodziców :-)
Morał z tego wyjazdu wyciągnęliśmy taki, że motywowanie dziecka jest bardzo ważne, a wspólna wyprawa nie będzie tak spokojna jak w moich wyobrażeniach ;-)
Od dziś za ślady odpowiada eTrex 30 :-)
Dane wyjazdu:
11.03 km
0.00 km teren
00:44 h
15.04 km/h:
Maks. pr.:29.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Druga wycieczka Bąbelka :-)
Czwartek, 18 kwietnia 2013 · dodano: 11.05.2013 | Komentarze 0
Ten wyjazd rowerowy z Bąbelkiem był już bardziej zaplanowany i przemyślany :-) Pogoda dopisywała i praktycznie od południa wiedzieliśmy już, że po moim powrocie z pracy wyjdziemy na małą przejażdżkę :-) Tak też uczyniliśmy, bo szkoda nam było kilometrów i ładnej pogody :-)Początkowy plan zakładał co prawda przejazd nad jeziorko na Kuźniczkach, ale Ania uznała, że z różnych względów nie będzie to dobra trasa na dzisiejszy dzień. Ruszyliśmy więc w kierunku azotowego skrótu, docierając nim aż do Starego Koźla :-) Mknęło się przyjemnie, choć ja odczuwałem osobną dynamikę przyczepki :-)

Niebawem przejechaliśmy przez "krajówkę" i dojechaliśmy do niebieskiego szlaku, na początku którego ponownie natknęliśmy się na innych zrowerowanych (choć już nie aż tak bardzo ;-) ) rodziców, z którymi mająca dobrą energię Ania, bezproblemowo nawiązała nić znajomości :-) Ja wolałem jednak wgryzać się w asfalt ;-) Niemniej jednak i tutaj zatrzymaliśmy się na krótki postój :-) Poza tym wspomnieliśmy również spotkanego tu niegdyś małego jeżyka :-)

Nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się w Brzeźcach :-) Nawet Ania uznała, że jakoś szybko dojechaliśmy i że wycieczka krótka :-) Jechaliśmy obok siebie rozmawiając i ciesząc się dniem :-) Doszło nawet do tego, że na wylocie z Brzeziec Ania odcięła się ode mnie, podczas gdy ja "próbowałem nabrać prędkości" ;-) Myślę jednak, że to była bardziej zasługa psów z ostatniego gospodarstwa ;-) Zaraz za zakrętem zaliczyliśmy kolejny postój, gdzie przypomniał mi się podobny kadr z jednego z niewielu moich samotnych wyjazdów w ostatnim czasie. Dalszą część niebieskiego szlaku przemierzyliśmy, uważając na wyboje i nierówności :-) Dzień wciąż był bardzo ładny, ciepły i niewątpliwie zachęcający do dalszej jazdy :-) My jednak musieliśmy ograniczać kilometry i czas przejazdu, bo - według tej bardziej racjonalnej połówki - to była dopiero druga wycieczka Bąbelka i trzeba stopniować :-) No niby racja... ;-) Ja za to na kolejnym postoju postarałem się o jakieś wiosenne zdjęcia, ale jak na złość aparat nie łapał makra, więc cykanie trochę się przedłużyło :-)

Gdy dotarliśmy do głównej, dosyć długo przyszło nam czekać na możliwość przejazdu. Częściowo z mojej winy, bo chcąc być uprzejmy (i przy okazji wyczyścić sobie drogę), puściłem jeden samochód, a po tej chwili okazja do przejazdu oddaliła się w czasie. Dodatkowo przy garażach spotkaliśmy sąsiadów, więc konieczny i nieodzowny był kolejny postój. Karol wciąż słodko spał, więc ruszyliśmy gdy zaczął się wiercić po kilkunastu minutach. Na szczęście na trasie natychmiast się uspokoił :-)
Drugi rowerowy wyjazd Bąbelek miał już za sobą :-)
Dane wyjazdu:
5.36 km
0.00 km teren
00:23 h
13.98 km/h:
Maks. pr.:25.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Pierwszy wyjazd z Bąbelkiem :-))
Poniedziałek, 15 kwietnia 2013 · dodano: 11.05.2013 | Komentarze 0
W końcu nadeszły ciepłe dni :-) Gdy po pracy wszedłem do domu, praktycznie z miejsca w oko wpadło mi Ferrari, stojące na balkonie :-) To Bąbelek korzystał z niego podczas cieplutkiego dnia. Niczym błyskawica strzelił mi do głowy pomysł wyjścia na rower! A bo taka fajna, okrągła data, a bo cieplutko i późno zima sobie poszła, a dzień jest przepiękny i cudownie słoneczny! Czemu nie wyjść? Na ziemie sprowadziła mnie Aneczka. Miała dużo racji, ale ja pod skórą czułem swoje... ;-) Łaziłem, łaziłem i wyłaziłem ;-) Trzeba jednak przyznać, że przygotowania do wyjścia, to była niezła bieganina :-) O mały włos i zapomniałbym o Karolu ;-) W końcu jednak udało się nam wszystko spakować :-)Kolejne manewry logistyczne czekały nas na dole :-) Ja najpierw na odwrót założyłem pokrowiec, a jakby tego było mało, Ania zajmowała się przede wszystkim robieniem zdjęć :-) Okazało się więc, że to nie ekstremalna ekscytacja, a bieganina będzie towarzyszyć mi przy pierwszym rowerowym wyjeździe mojego synka :-)
W końcu ruszyliśmy :-) Pierwsze machnięcia korbą - jeszcze przed zjazdem z chodnika - poczułem radość i... chyba coś w rodzaju dumy :-) Od razu dostałem też zdecydowane ostrzeżenie, abym nie jechał szybko. Tempo faktycznie nie było jakieś wysokie, a ponadto nie zdążyliśmy dobrze wyjechać z osiedla, bo Karol zrobił się głodny :-) Czyli od razu mogliśmy sprawdzić karmienie w warunkach polowych :-) W międzyczasie Ferrari wzbudzało pierwsze zainteresowania przechodniów... :-)
Gdy już ruszyliśmy na dobre, starałem się nabrać prędkości, ale zanim się rozpędziłem, dojechałem do skrzyżowania, gdzie musiałem zwolnić prawie do zera. Poza tym żółto-czarny "hamulec" miałem wciąż za swoimi plecami ;-) Jeszcze będzie okazja wykręcić z maluszkiem fajne prędkości ;-) Przez główną przejechałem bardzo sprawnie, zatrzymując się jednak przed przejściem, przez które przechodził jakiś bardzo wyluzowany dziadziuś :-) Gdy w końcu spojrzał w moją stronę, dostał energicznego przyśpieszenia :-) Podobnie jak i ja z Karolkiem, gdy dojeżdżałem do kolejnego skrzyżowania :-) Niestety nie wiem jak radziła sobie Aneczka, bo cały czas miałem ją za swoimi plecami ;-) Mnie i Karolka czekały natomiast pierwsze drogowe wyboje :-) Oczywiście nie obyło się, bez komentarza bezpiecznej części naszej rodzinki :-)
Na Partyzantów ponownie przyśpieszyłem, aby nie narażać maluszka zbytnio na kontakt z samochodami i uważając na krawężnik, wjechałem na azotowy skrót :-) Po kilku metrach zatrzymałem się, aby założyć kurtkę. Pęd robił jednak swoje. Karol nie narzekał jednak ani trochę, uśmiechając się zza plastikowej szyby :-) Również i ja byłem uradowany! :-) Zaczynał się piękny okres! :-) Na ścieżce zacząłem już bardziej swobodną jazdę, wyprzedzając wszystkich spacerowiczów :-) Były też i komentarze... :-) Za nawrotem zdecydowaliśmy się zgodnie z planem zawrócić, strzelając wcześniej pamiątkowe zdjęcia :-) Mnie jak na złość jakoś średnio wyszły :-) Ania zadzwoniła też w międzyczasie do przyjacielskich sąsiadów (no jakby nie mogła nie?) i wyruszając w drogę powrotną, mieliśmy za cel jeszcze krótkie kręcenie po Pogorzelcu.

Najpierw przejechaliśmy osiedle, obok przepełnionego dziećmi placu zabaw, a później kilka skrzyżowań na których miałem już w myśli, aby wykręcić Karolkowi jakieś fajne MXS ;-) Po kilku minutach jazdy byliśmy już przy Bema, zatrzymując się na kilka chwil, dzieląc radością :-) Wiedzieliśmy jednak, że zbliża się pora Karola i nie staliśmy tam zbyt długo (wszak i nie po to wyszliśmy, aby stać, a jechać ;-) ), zajeżdżając jeszcze po drodze do Romków :-) Zawołani, wysypali się gromadą zza ogrodzenia :-) Ferrari zrobiło wrażenie na wszystkich, prócz Jasia który skupił swoją energię na Antku, który przecież też aparycję ma niesamowitą ;-)
Po prezentacji szybko nabrałem prędkości, zjeżdżając na końcu chodnika na ulicę, która w mojej ocenie była bardziej komfortowa i mimo wszystko bezpieczniejsza. No i okazja śrubowania prędkości dla Karolka była ;-) Za pierwszym skrzyżowaniem usłyszałem jednak cichy płacz :-) Zatrzymaliśmy się i po kilku sekundach było już w porządku :-) Tatuś mógł pędzić dalej! ;-) Cel miałem teraz jasny, ale za przeciwnika miałem przeciwny wiatr :-) Kurtka motała się, poruszana niewidzialnymi rękami, ale nogi kręciły się szybko :-) Wyszło 25 km/h, czyli dokładnie tyle, ile zakładałem na początku wyjazdu :-) Przy szkole muzycznej zwolniłem jeszcze z powodu manewrującego samochodu i motocykla, a gdy zjeżdżałem na ostatnią prostą przed osiedlem, usłyszałem kolejny pozytywny komentarz idących przechodniów :-) Niebawem byliśmy już przed klatką :-) Ania dojechała po krótkim momencie :-) Teraz czekało nas tarabanienie się na górę ;-)
W domu poczułem lekkość i radość :-) Długo wyczekiwany wyjazd w końcu doszedł do skutku! :-) Byłem dumny z Bąbelka... :-)
Dane wyjazdu:
15.81 km
0.00 km teren
01:04 h
14.82 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Marzec...
Niedziela, 24 marca 2013 · dodano: 11.05.2013 | Komentarze 0
Marcowa niedziela okazała się być słoneczna od samego rana, mimo że synoptycy straszyli nas przez kilka dni kilkunastostopniowym mrozem. Termometr w słońcu pokazywał czternaście stopni na plusie :-) Zebraliśmy się z Aneczką i Bąbelkiem całkiem sprawnie :-) Szkoda było czasu na siedzenie w domu, a poza tym... to kolejna kartka z kalendarza...Wyjeżdżając z osiedla minąłem Aneczkę idącą z wózkiem, pomachałem na do zobaczenia i rozpocząłem realizację swojego rowerowego planu, który zakładał między innymi wizytę w azotowym lesie przy Starej Kuźni. Było ładnie, bardzo słonecznie, ale towarzyszył mi zimno-wiosenny wiatr. Postanowiłem też, że tym razem ominę pierwszy etap azotowego skrótu. Wjechałem więc w pierwszą leśną alejkę i obijając felgę na wystających korzeniach, jedynie przeciąłem azotowy skrót, wjeżdżając na dotąd nie przejechaną drogę. Równocześnie ponownie dopadł mnie wiatr. Osłodą był natomiast widok małej szkółki, rozświetlonej słońcem. Za pierwszym skrzyżowaniem, zrobiłem pierwszy postój.







Jadąc dalej dotarłem do azotowego skrótu, kilka ostatnich metrów pokonując fajną, wyboistą i krętą ścieżką :-) Pierwsze wrażenie po zmianie nawierzchni również było pozytywne. Równa droga wijąca się pomiędzy drzewami miała pozytywny wpływ na dalszą jazdę. Za wiaduktem na Azotach postanowiłem jednak, że póki co za wcześnie jest na wyjazd w kierunku Starej Kuźni. Zawróciłem więc, wjeżdżając jednak na drogę biegnącą wzdłuż torów. Skończyło się tym, że po czasie wjechałem na piaski, a chwilę później dotarłem do torowiska. Za wiaduktem stała osobówka, a nieco dalej kompletnie zeżarta przez rdzę lokomotywa. Chwilę tam postałem, po czym - wciąż jadąc drogą - wjechałem w las. Nagle droga gdzieś się rozmyła... Poza tym przede mną były dwa rzędy wykopów, przypominających te kopane pod instalacje. Dojrzałem też stukającego w pień drzewa dzięcioła :-) Gdy już znów ruszyłem, o dziwo sprawnie jechałem wzdłuż wystających betonowych słupów, będących częścią niegdysiejszego ogrodzenia, a po jakimś czasie wdrapałem się na coś w rodzaju wału, aby ocenić sytuację. Nic to nie dało :-) W końcu - wciąż przedzierając się przez las - dotarłem do nieznanego mi zniszczonego budynku, skąd przez kilkadziesiąt metrów pogoniłem, widoczną akurat ścieżką. Później ponownie zaczęło się przedzieranie przez wystające z ziemi badyle i grubą warstwę liści, leżącą na ziemi. Dojrzałem też nisko rosnące za ogrodzeniem drzewka i znając tutejszy plan, oraz wspomagając się nawigacją, ruszyłem w kierunku, który wydawał mi się odpowiedni ;-) Po drodze minąłem zamarznięty jeszcze lej :-) No i kolejny dzięcioł się przypałętał, cichnąc gdy tylko uniosłem głowę do góry :-)




Po kilku minutach dalszego przedzierania się, dotarłem w końcu do normalnej drogi :-) Zatrzymałem się na chwilę, aby wyjąć z dolnego kółka przerzutki gałązkę (wcześniej uczepiła się mnie cała gałąź! :-) ) i w końcu zacząłem przemieszczać się efektywnym tempem, szybko docierając do znanego mi skrótu :-) Momentami dziwiłem się jednak, czy aby jestem na dobrej drodze, bo moim oczom ukazały się dwa skrzyżowania, których tu nie kojarzyłem :-) Gdy wyjechałem już na ulicę, poczułem na sobie słoneczne ciepło :-) Odbiłem na Piasty i podbijając tylnym kołem kamień wielkości połowy pięści, zacząłem objeżdżać osiedle. Powoli też zacząłem planować drogę powrotną do domu. Wjechałem na drogę przy kanale, zmagając się ponownie z wiatrem, minąłem działki, gdzie zauważyłem ciekawy, mały znak rowerowo-nordic-walkingowy i dotarłem do Kuźniczek. Na obwodnicy wykręciłem MXS i jak zwykle odbiłem na przydziałkowy skrót :-) Przed klatką czekała na mnie Aneczka z Bąbelkiem :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
7.09 km
0.00 km teren
00:25 h
17.01 km/h:
Maks. pr.:26.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Kartka z kalendarza...
Czwartek, 28 lutego 2013 · dodano: 11.05.2013 | Komentarze 0
Od rana świeciło dziś słońce :-) Postanowiłem więc, że po pracy wyjdę choć na chwilę. Nie udało mi się to podczas żadnego lutowego weekendu, mimo że chciałem pstryknąć jeszcze fotkę ze śniegiem w kadrze. Dzień w pracy miałem ciężki i niestety zaważyło to na moich rowerowych chęciach. Na szczęście interwencja mojej wspaniałej Aneczki dała pozytywny efekt :-)Przed klatką wyzerowałem licznik wierząc, że dane z poprzedniego wyjazdu były już spisane. Przedarłem się przez osiedle i zjechałem z nasypu między główną, a ścieżką wzdłuż działek. Cały czas pod kopułą siedziała mi robota... Czuć było też inne powietrze :-) Było bardziej wiosenne... :-) Przemknąłem obwodnicą i gdy byłem już na skraju lasku, zauważyłem kocią randkę ;-) Dwa koty siedziały naprzeciw siebie, przedzielone ogrodzeniem :-) Fotki już nie zdążyłem zrobić :-) Udałem się w kierunku jeziora, zauważając przy ostatniej działkowej prostej, ścieżkę prowadzącą pomiędzy drzewa i po chwili zatrzymałem się przy jednym z nich, obdartym z kory. Tyle razy przejeżdżałem w pobliżu, a jakoś nigdy na tą ścieżkę nie wjechałem. Byłem ciekaw, gdzie mnie zaprowadzi. Po kilku minutach wyjechałem przy ostatnim skrzyżowaniu przed lasem.


Jadąc, starałem się wypatrzyć zimowe akcenty. W lutym chciałem cyknąć jakieś zimowe zdjęcie, ale wyższe temperatury pod koniec miesiąca pozbawiły mnie pewności. Wtem na drodze prowadzającej już bezpośrednio do jeziora, ujrzałem leżący na niej w niewielkiej jeszcze ilości śnieg :-) Od razu pomyślałem o aparacie, ale będący w pobliżu spacerowicz odwiódł mnie od zejścia z roweru. Dojechałem więc nad wodę, która pokryta była warstwą lodu :-) Może nie będzie tak źle z tymi zimowymi zdjęciami? :-) Oparłem Kośkę, pochodziłem trochę, nadepnąłem na slaby już przy brzegu lód, odłamując jego kawałek i cyknąłem fotkę podobną do tej sprzed dwóch lat.






Objechałem jeziorko, ciesząc się otoczeniem i - pamiętając ładne widoki na drugim brzegu - udałem się tam, pokonując jeden krótki wjazd. Było cicho i spokojnie, a jednocześnie bardzo ładnie. Po kilku minutach udałem się w drogę powrotną, gdyż słońce już powoli chowało się za drzewami, tworząc ładną łunę... Cieszyłem się z tej trasy-nitki. Jeszcze rok temu nie przypuszczałbym, ze będę czerpał radość z takiego wariantu i charakteru trasy...

Postanowiłem też ponownie przejechać nowo odkrytą ścieżką, ale gdy tylko na nią wjechałem, oczom moim ukazał się biegnący w moją stronę pies i nawołującego go starszego właściciela. Bezskutecznie. Generalnie było ciekawie do momentu, gdy doszło do nieudanej próby chwycenia za buta. Niemniej jednak pozytywne emocje przeważały ;-) Dalej poszło już gładko :-) Wiadukt, lasek, obwodnica i osiedle :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
4.80 km
0.00 km teren
00:15 h
19.20 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimowa mini przejażdżka
Niedziela, 27 stycznia 2013 · dodano: 11.05.2013 | Komentarze 0
Wczorajsze zamiary nie doszły do skutku: nie dopisała pogoda, a poza tym pojechaliśmy do Koźla. Dziś zebrałem się jednak bardzo szybko i około pierwszej wyszedłem z domu. Stojąc przed klatką stwierdziłem, że pogoda jest w sam raz na wyjazd :-) Również temperatura była odpowiednia :-)Koła szybko zabieliły się śniegiem, co pozytywnie nastroiło mnie do jazdy :-) Będąc jeszcze pomiędzy budynkami, dopadły mnie jednak pierwsze podmuchy wiatru. Na azotowym skrócie był nawet średni ruch, a rodzynkiem pośród spacerowiczów był profi biegacz, którego oczywiście wyprzedziłem :-) Jechało mi się swobodnie, choć tylna przerzutka dosyć wyraźnie niedomagała. Pokonywałem metry, przystając przy skraju lasku, by cyknąć pierwsze zdjęcia :-)

Zdecydowałem się zjechać na ścieżkę, pokonując ją ładnie, dynamicznie :-) W Brzeźcach zacząłem zastanawiać się, czy wjechać na niebieski szlak, czy też skierować się bezpośrednio w stronę domu. Nie chciałem przeginać i decyzję podjąłem, stojąc kilkanaście sekund na środku skrzyżowania, rozważając dalszy przebieg trasy. Ruszając w kierunku domu, zostałem obszczekany przez jednego pieska :-) Na asfalcie przycisnąłem i zjeżdżając ponownie w las, pokonałem wyjeżdżony śnieg, wprawiając Kosię w terenowe ruchy :-) Po chwili naciskając hamulec, zatrzymałem się ledwo widocznej pośród bieli, białej ścieżce, uślizgując przy tym tylne koło w linii prostej. Aby uchwycić perspektywę, złapałem koło w kadr.

Pod koniec ścieżki minąłem parę z dużym pieskiem i szybko przedzierając się osiedlowymi drogami, zakończyłem wyjazd wstrzymany wcześniej na jednej z nich przez zatrzymujące się kombi :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
18.33 km
0.00 km teren
00:59 h
18.64 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Pierwsze kręcenie 2013 :-)
Wtorek, 1 stycznia 2013 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0
Gdy otworzyłem dziś oczy, zobaczyłem że za oknem ładnie świeci słońce. Od razu dałem znać Aneczce, że być może będę chciał dziś pójść na jakiś przejazd. Poranek był lajtowy, a wcześniej poszedłem jeszcze na spacer z Bąbelkiem, sprawdzając przy okazji jaka faktycznie jest pogoda, momentami snując potencjalny przebieg trasy.Chciałem pojechać niebieskim szlakiem, Białym Ługiem, przez Lenartowice i wrócić Kuźniczkami, ale gdy zwróciłem się w kierunku wylotowym uznałem, że kierunek wiatru dla tej wersji trasy będzie dla mnie nieodpowiedni (a oczami wyobraźni widziałem już tą mękę na nieosłoniętym szlaku) i postanowiłem odwrócić trasę. Wykonałem więc ładną pętelkę wokół osiedla, zgrabnie dojeżdżając do drogi przy działkach. Jadąc obwodnicą uznałem, że przez las na Kużniczkach przejadę tym razem tak, aby skorzystać z jego walorów trochę dłużej. Mijając na ścieżce rodzinkę na rowerach, dojechałem do rzeczki, gdzie wykonałem pierwszy postój. Przy okazji okazało się, że baterie które włożyłem do aparatu w miejsce nie naładowanych akumulatorków, były kompletnie rozładowane. Na szczęście będąc jeszcze w domu, znalazłem ostatni komplet baterii, które były ze mną jeszcze nad Balatonem(!) i wziąłem je na wszelki wypadek :-) Korzystając z okazji zmieniłem też wkładkę pod czapką na kominiarkę. Ruszyłem średnio dynamicznie, ale nie ujechałem zbyt daleko, zatrzymując się ponownie na widok podłużnych, zamarzniętych kałuż. Jedna z nich miała nawet niczego sobie wzorek :-)



Pod wiaduktem dojechałem do małej dziewczynki na rowerze, jadącej w towarzystwie opiekuna. Wyprzedziłem ich niezwłocznie po drugiej stronie torów, skręcając na ścieżkę biegnącą wzdłuż nich. Jechałem tędy trzeci raz, ale dopiero teraz zauważyłem stojący między drzewami krzyż. Na chwilę przystanąłem, aby po kilkunastu metrach pokonać wzniesienie i po niedługiej jeździe, dotarłem do jeziora. Było ładnie oświetlone przez słońce i tym razem postanowiłem objechać je z drugiej strony.



Przy brzegu zorganizowałem sobie dwa postoje, a przy drugim z nich dojechała do mnie rowerowa para, którą wyprzedzałem przy wiadukcie. Wyglądali na wnuczkę i dziadka. Oddalili się całkiem szybko, natomiast ja jeszcze chwilę cieszyłem się otoczeniem :-)


Ruszając zjechałem w dół nieco terenową ścieżką, a wjeżdżając pod górę minąłem ponownie tych samych rowerzystów. Nie widzieli mnie jednak zbyt długo - puściłem się ochoczo w dalszą drogę, przejeżdżając położone wzdłuż ścieżki bardzo cienkie drzewo. Pomknąłem w kierunku drogi asfaltowej, przy której poczekałem dłuższą chwilę, puszczając jadącego po niej rowerzystę. Odbiłem następnie do Lenartowic, za którymi dopadł mnie wiatr. Powoli zaczęło mi też chodzić po głowie, aby ostatecznie zrezygnować z przejazdu niebieskim szlakiem. Zatrzymałem się zaraz po tym, gdy zjechałem na drogę w kierunku Białego Ługu. Musiałem odsapnąć, bo nałykałem się trochę zimnego powietrza. Dalej minąłem dwie pary z pieskami, a gdy zmieniłem kierunek znów pojawił się wiatr. Dodatkowo słońce już dosyć wyraźnie opadło i powoli trzeba było kończyć przejazd.
Leśny skrót na Azotach pokonałem nawet niemrawo - Kosia wymaga prac, które musiałbym wykonać jeszcze przed rozpoczęciem zasadniczego sezonu. Drogę pod wiaduktem przejechałem, będąc wyprzedzany przez samochody i znów z powodu niemożności utrzymania optymalnej ciepłoty ciała (w czym przeszkadzał pojawiający się czasem wiatr), zatrzymałem się na początku azotowego skrótu. Na szczęście pozostałą mi już drogę do domu, pokonałem po prostu kręcąc nogami :-) Przejazd kończyłem z temperaturą -1 stopnia Celsjusza, ostatnie metry pokonując lekko i przyjemnie :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
13.64 km
0.00 km teren
00:43 h
19.03 km/h:
Maks. pr.:29.60 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Jesienno-zimowa przebieżka pobliskimi ścieżkami
Sobota, 29 grudnia 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0
Rowerowy wyjazd podczas weekendu, chodził mi po głowie od kilku dni. W zamierzeniu miał to być kilkugodzinny trip na zakończenie roku i podbicie grudnia, ale wyszło inaczej. O dziwo tym razem wcale a wcale mi to nie doskwierało. Chyba nauczyłem się doceniać same możliwości...Słońce świeciło od rana i zza okna wydawało się, że dzień jest wręcz idealny na rowerową przejażdżkę zimą. Oczywiście miałem chęć na to, aby to zweryfikować ale na kilka minut przed wyjściem ogarnęła mnie minimalna wątpliwość. A może zostać z rodzinką? Ostatecznie jednak wyszedłem wiedząc, że zapewne będę tego żałował pod koniec dnia.
Na główną wyjechałem z małym spięciem, spowodowanym nieznajomością przepisów przez kobietę kierującą. Na skrócie przy działkach zaliczyłem przymusowy postój na wymianę baterii w nawigacji, a gdy ruszyłem w dalszą drogę, na jej końcu spotkałem się z ciekawskim spojrzeniem pewnego jegomościa, zerkającego na dziwnego jeźdźca z opatuloną na czarno głową. Ja przejechałem obok tego bezinteresownie, wjeżdżając na obwodnicę, gdzie stwierdziłem że jedzie się jednak ciężko i że to chyba jednak nie jest mój dzień. Postanowiłem więc skrócić trasę i nie jechać przez Cisową i Raszową jak to miałem we wcześniejszym zamyśle. To była na pewno trafna decyzja, bo na Kuźniczkach byłem już zgrzany (co ja mam z tą ciepłotą tej zimy?), a jednocześnie kominiarka źle chroniła moje gardło. Tylko czekałem na okazję do dyskretnego postoju. Nadarzyła się ona - zresztą zgodnie z planem - na drodze prowadzącej do Lenartowic. Przebrałem się tam i spędziłem ładnych kilka minut na próbie takiego ustawienia kadru, aby było na nim widać ładne błękitne niebo, ale czyniłem to bardzo nieskutecznie.



Przejazd przez las starałem się wykorzystać na uchwycenie ładnych widoków, gry słonecznego światła i innych takich :-) Gdy dotarłem do Lenartowic, musiałem pokonać fragment drogi pod wiatr i jazda tam nie była przyjemna. Przez krótki czas zastanawiałem się jeszcze nad wyborem trasy między Białym Ługiem, a traktem wzdłuż Kanału i tu szybko wygrał faworyt. Jadąc tam, kilkadziesiąt metrów przed ścieżką kierującą do działek minąłem starszego pana w dresie z psem na spacerze. Zerkając poznałem, że był to były prezes naszego klubu siatkarskiego. Traf chciał, że po chwili zatrzymałem się na kolejne cykanie zdjęć. Przy okazji zamieniliśmy też kilka słów. Czy łabędzie przymarzają do tafli lodu?


Ruszyłem z ochotą, ale nie ujechałem daleko, zerkając wcześniej na nasyp, skrywający koryto kanału. Ostatecznie na miejsce postoju wybrałem niewielkie wybrzuszenie terenu, praktycznie jednocześnie zeskakując z roweru i opierając go o zbocze. Wdrapałem się na chwilę na ów nasyp, a gdy ponownie wprawiłem koła w ruch, napotkałem grupę ludzi palącą gałęzie przy drodze. Gdy mijałem ognisko, poczułem na sobie gorący żar.
Za zakrętem znowu czekała mnie walka z wiatrem i wpadła mi do głowy pierwsza myśl o powrocie do domu. Na szczęście nie musiałem długo jechać asfaltem i schowałem się między działkami a laskiem, mijając wcześniej księdza chodzącego zapewne po kolędzie. Niedługo po tym dosyć agresywnie wyprzedziłem kobietę na rowerze, docierając do wiaduktu kolejowego. W lasku nie zatrzymałem się nawet, dojeżdżając do mostku, który wymusił na mnie postój. Pływające w rzece ptaki tym razem nie uciekały, a spodziewały się pożywienia. Po kilku chwilach dojechała też owa kobieta. Zachęciłem ją do pokonania mostku - była okazja do wzajemnych grzeczności i okazało się, że trafiłem na bardzo uprzejmego człowieka :-)





Gdy już powoli zamierzałem się zbierać, do owego mostku dotarli trzej mężczyźni z wózkiem na złom. Jeden z nich przeszedł pierwszy, natomiast pozostałych dwóch przepuściłem schodząc z pomostu. Inny wspomniał o pozostawionych przeze mnie świadomie rękawiczkach, natomiast drugi podniósł tą która spadła na drewniany pomost, wziął drugą z poręczy i wrócił podając mi je, w drugiej ręce trzymając otwartą puszkę z piwem. Jest pozytywnie :-) Wsiadając na rower postanowiłem zmienić trasę i nie jechać wietrzną zapewne obwodnicą. Udałem się na skrót przy PKP i na króciutkim podjeździe dałem w końcu popracować nogom :-) Chwilę później dotarło do mnie poczucie spełnienia całym wyjazdem. Jak to niewiele potrzeba :-) Odbiłem w prawo, patrząc wcześniej na uliczkę czy to aby ta, czy też nie, a następnie zrezygnowałem z głównej, kierując się na osiedlową drogę, położoną równolegle. Jechałem tu tuż za Oplem, który dojeżdżając bardzo powoli i długo do progu zwalniającego, przy okazji wyhamował troszeczkę i mnie. Wjazd na osiedle zasygnalizowałem zgrzytem tylnej zębatki :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)


