Info
Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Krótko, nie zawsze na temat ;-)
| Dystans całkowity: | 13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
| Czas w ruchu: | 631:58 |
| Średnia prędkość: | 20.72 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 66.71 km/h |
| Liczba aktywności: | 910 |
| Średnio na aktywność: | 14.48 km i 0h 41m |
| Więcej statystyk | |
Dane wyjazdu:
5.04 km
0.00 km teren
00:13 h
23.26 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Nadchodzi mróz...
Czwartek, 26 stycznia 2012 · dodano: 26.01.2012 | Komentarze 0
Poganiałem dziś troszeczkę po mieście. Było wyraźnie czuć, że temperatura jest niższa, niż choćby wczoraj. Jak zwykle jednak liczyłem na to, że wyjdę choćby na kilkuminutową przejażdżkę :-) Wieczorem zerknąłem na termometr... -1... -3... -4...Gdy szykowałem się do jazdy przed klatką, wydawało mi się że wcale nie ma tak zimno :-) Oczywiście ruszając od razu dało się poczuć zimne powietrze, ale nie było to ważne :-) Liczyła się jazda... :-) Śmigałem po Pogorzelcu dziarsko i nawet szybko :-) Przejechałem przez osiedle "M", a wyjeżdżając na główną o dziwo nie zauważyłem wysepki i dostałem się na prawidłowy pas forsując ją :-) Dobrze, że policji w pobliżu nie było ;-) A może i powinna być, bo jakiś debil w BMW ostro wyjeżdżając z pobliskiej stacji, nawet mnie lekko wystraszył. Powoli zaczynałem też czuć, jak przymarzają mi kolana :-) Postanowiłem jednak przyciąć jeszcze trochę po dzielnicy. Wyszło całkiem fajnie, bo rowerową satysfakcję poczułem tak naprawdę już pod koniec wyjazdu. Po kilku chwilach spędzonych na czerwonym, pokonałem ostatnie metry, kończąc dzisiejszy przejazd :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
12.46 km
0.00 km teren
00:29 h
25.78 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Między płatkami...
Środa, 25 stycznia 2012 · dodano: 25.01.2012 | Komentarze 0
Gdy tylko późnym porankiem zacząłem trzeźwo myśleć, wpadła mi do głowy rowerowa myśl :-) Znów pojawiło się to uczucie, które dawało mi do zrozumienia, że dziś wyjdę na przejażdżkę :-) Plan był jasny: choćby moment, choćby trzy machnięcia... :-) To uzależnienie.Po południu przyszła do nas umówiona koleżanka i choć mój zamysł był taki, żeby mimo to po jakimś czasie kulturalnie wyjść na pół godzinki, aby zostawić je na babskich plotach, to jednak nie bardzo miałem okazję do tego, by go zrealizować. Już wiedziałem, że podeptam sobie na spokojnie późnym wieczorem, już po załatwieniu wszystkich zaplanowanych na dziś obowiązków. Na dziś byliśmy też umówieni na dogranie sprawy "M"... Jako że zeszło nam tam trochę czasu (a trzeba przyznać, że sympatycznie było), to do domu wróciliśmy już późno, a nawet bardzo późno. Mimo to mój zapał i świdrująca w głowie myśl nie zamierzały kłaść się spać... :-) O w pół do dziesiątej byłem gotów do startu! :-)
Cały przejazd nie wyróżniał się niczym szczególnym. Więcej opowiedzieć może załączona mapa. Charakteryzował się on utrzymywaną od samego początku i do końca wysoką kadencją :-) Momentami było wietrznie, ale generalnie warunki do jazdy były bardzo dobre :-) Na obwodnicy w przeciwną stronę pędziły płatki śniegu... Noc i pustka również robiły swoje, powodując zwiększenie uczucia więzi z rowerem... :-) Już wtedy podczas jazdy pomyślałem sobie, że to bardzo dobrze, że je mam... Kim byłbym bez nich? Pewnie leżałbym wciąż w rowie... Moje rowerki :-)
_
I znów jest power! :-)
Dane wyjazdu:
9.82 km
0.00 km teren
00:24 h
24.55 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:-0.8
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wracamy po Kośkę :-)
Wtorek, 24 stycznia 2012 · dodano: 24.01.2012 | Komentarze 0
Tak się złożyło, że wieczorem nawet całkiem niespodziewanie, postanowiliśmy udać się z Anią do Koźla po Kośkę, oraz pierś z kurczaka ;-) Co prawda gdy staliśmy już na przystanku nabrałem minimalnych wątpliwości (dosłownie: ledwie zauważalnych), czy aby na pewno będę mógł dziś jeszcze wrócić na Kośce, ale jednak pozytywna kalkulacja możliwych do przejechania po pracy kilometrów przeważyła :-) Nie powinno to nikogo dziwić :-) I nie chodziło mi już tutaj nawet o bicie tego biednego stycznia ;-)Do drogi powrotnej jak zwykle zaczęliśmy zbierać się na styk (a bo Mareczek zawsze czas jeszcze ma ;-) no i z Beniem pożegnać się musiał...), więc jadąc już na rowerze dogoniłem Anię, gdy była już w połowie drogi na przystanek :-) I tutaj udało się nam na styk, choć jak się później okazało nadjechał autobus ponadprogramowy :-) W minutę po odjeździe Ani i po tym, jak upchałem szpargały do sakwy podsiodłowej, ruszyłem dzielnie za autobusem ;-) Już prawie miałem go na skrzyżowaniu z Chrobrego, ale zdążył mi umknąć. Na kolejnym przystanku był już jednak mój :-) Ominąłem go i śmiało pomknąłem w kierunku Rynku, gdzie leciutko zmniejszyłem wysokie od samego początku jazdy tempo :-) Dość wspomnieć, że MXS wykręciłem już przy okazji pierwszego nabierania prędkości, gdy byłem jeszcze na początku Piastowskiej :-) Oczywiście do kolejnego przystanku, dojechałem przed autobusem :-) W planach miałem przyczepienie opasek odblaskowych, bo jakby to było - wiadomo, że zapomniałem o nich wcześniej! :-) W tym czasie nadjechała Ania, machając mi zza szyby radośnie :-) Ech te jej iskierki... :-) Myślę, że były też i w moich oczach :-) Czułem się świetnie :-) Rower-power! :-) Po chwili pomknąłem dalej wiedząc, że spokojnie nadrobię dystans, jadąc krótszą niż autobus trasą :-)
Do Kłodnicy dojechałem na fajnej kadencji, spoglądając na skrzyżowaniu w stronę z której nadjechać mógł autobus. Ani widu :-) I tak byłem pewny swego :-) Na prostej do ronda zmniejszyłem nieco dynamikę jazdy, aby się nie przegrzać, ale i tak na kolejnym przystanku - już w Kędzierzynie - musiałem na Anię poczekać ze dwie minuty :-) Bidula zaskoczona była, bo tutaj się mnie nie spodziewała! :-) Mało tego! Przed nią przyjechał inny autobus, który jechał tą samą trasą co ja i co prawda start w Koźlu miał pewnie o minutę, lub trzy później, ale i tak chyba pośrednio udało mi się udowodnić wyższość roweru nad komunikacją miejską :-) W szczycie - bo to wtedy jeździmy do i wracamy z pracy - ta różnica byłaby jeszcze większa :-) Rozradowany znów ruszyłem za autobusem w którym jechała Ania, tym razem zjeżdżając jednak z głównej.
Pokonując dwa skrzyżowania dojechałem do miejsca, które być może za niedługo, stanie się nowym domem Kosi i Antka. Przejeżdżając tam, starałem się wyłapać detale tego osiedla. Byłem tam dopiero po raz drugi i niestety znów po zmroku i znów przy "wilgotnej" pogodzie. Mimo to udało mi się zarejestrować kilka szczególików :-) Korzystając z okazji, podjechałem też pod ulicę prowadzącą do pracy. Ot tak, aby sprawdzić dystans. Cały czas mocno deptałem na pedały, nie zważając nawet zbytnio na miejscami cienkie paski lodu :-) Chciało mi się gnać! :-) Pod koniec przejazdu znów nieco zwolniłem, zerkając przy okazji na licznik :-) Niestety nie przebiłem "dziesiątki" ;-)
Dane wyjazdu:
21.56 km
0.00 km teren
00:51 h
25.36 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Pływamy :-)
Niedziela, 22 stycznia 2012 · dodano: 22.01.2012 | Komentarze 0
Już od kilku dni komórkowy serwis pogodowy wskazywał na to, że niedziela będzie ładna i stosunkowo ciepła. Nastawiałem się więc na to, że przekręcę troszkę większy dystans :-) Niestety późno w nocy - tuż przed tym, jak położyłem się spać - prognoza nagle zmieniła się na deszczową... Mimo to, wyczekiwałem tego co będzie z nadzieją... :-)Rano faktycznie było szaro. Przez pierwsze kilkanaście minut miotałem się w myślach. Wyszedłem na balkon... Wietrznie i wilgotno... Perspektywa jazdy oddalała się. Nie byłem jednak w stanie zająć się czymś innym. Czułem się wręcz niespokojnie! Nie pomagała nawet świadomość, że wczorajszego wieczoru pięknie wypucowałem Kośkę w wannie :-) Wyjście było tylko kwestią czasu... O dwunastej bezpiecznik strzelił. Do drogi byłem gotów chyba nawet w mniej, niż trzy minuty :-)
Pierwsze kilometry były bardzo szybkie :-) Przed prostą do Kłodnicy nie zważałem nawet zbytnio na kałuże, chlapiąc sobie tyłek podobnie jak wczoraj :-) Fajnie mi się gnało, choć oczywiście momentami przeszkadzał wiatr. Mimo wszystko na drogę do Raszowej, wjechałem nawet nie mając okazji za bardzo obejrzeć się wokół siebie :-) Pierwsza sposobność trafiła się na pierwszym postoju, wymuszonym zresztą zimowymi widokami :-)

Ruszając ponownie, starałem się utrzymać wysokie tempo (w Kłodnicy średnia wynosiła lekko ponad 30 km/h!), ale nie było to łatwe z uwagi na wszechobecne wszędzie kałuże i upstrzony dołami fragment drogi za torami. W samej Raszowej zrobiło się jeszcze gorzej, ponieważ dorwał mnie wiatr-przeszkadzacz. Nawet na odcinku do stacji PKP nie jechało się łatwo, a przecież to był zawsze odcinek, którym śmigało się bardzo miło! Nie miałem jednak źle :-) Jechałem co prawda wolniej, ale zbytniej walki nie było :-) Gdy docierałem do przejazdu, zauważyłem jadący pociąg. Ucieszyłem się nawet, bo to oznaczało, że zaraz otworzy się szlaban i nie będę musiał czekać. Myliłem się :-) Od Kędzierzyna jechał inny pasażerski i przede mną było wręcz kilkuminutowe oczekiwanie :-)

Różnica przyczepności na samych torach była na tyle duża, że startując czułem, jak uślizguje się tylne koło :-) Tak w ogóle, to widok po drugiej stronie był całkiem odrębny. Droga usłana była lodowo-śniegowymi wysepkami i kałużami. Z czasem doszły też doły i momentami silny, przeciwny wiatr. Nie dawałem się jednak, choć chwilami wiało naprawdę mocno :-) Trzeba jednak uznać, że ten fragment ciekawie dopełnił całą trasę :-) Zatrzymałem się na moment, obserwując otoczenie i jaśniejące od strony Koźla niebko :-)

Dojeżdżając do głównej, musiałem ominąć dużą kałużę, której tafla składała się z ganiających za sobą fal. Wiało jak cholera! Na szczęście nie musiałem zmagać się z tą ścianą zbyt długo. Niebawem jechałem już w kierunku powrotnym, tracąc co prawda na prędkości, ale docierając całkiem szybko do lasu nieopodal. Nastał czas powrotu.
Odcinek do Kłodnicy pokonałem całkiem żwawo, nie przejmując się zbytnio niczym. Wietrzna przeprawa pozostawiła co prawda po sobie pewien minimalny ślad, ale byłem wciąż całkiem rześki :-) Na tyle rześki, że udało mi się naprostować jeszcze trochę, utraconą wcześniej wysoką średnią. Ot jechałem po prostu przed siebie :-) Gdy dotarłem do domu, przyjrzałem się przez dłuższą chwilę Kośce. Nie była nawet za bardzo ubrudzona - przez zdecydowaną większość wyjazdu, poruszałem się co prawda po mokrym (momentami woda aż strzelała do góry), ale były to czyste asfalty. Czułem się pełny emocjonalnie :-) Dobrze, że wyszedłem :-) W przeciwnym wypadku, pewnie miotałbym się przez cały dzień, tracąc go w pełni...
_
Jest POWER! :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
33.82 km
0.00 km teren
01:30 h
22.55 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Cyklo-Cross Żabieniec, edycja 13
Sobota, 21 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 0
Spałem dziś twardo i z łóżka zwlekłem się po dziesiątej, po kilkukrotnym budzeniu przez Benka od samego rańca :-) Oczywiście w pierwszej kolejności był spacer :-) Gdy wróciliśmy, nie miałem już zbytnio czasu, aby nawet choć trochę się ogarnąć :-) O jedenastej zaczynał się wyścig, a w międzyczasie wyczytałem nawet, że pierwszy start miał być już pół godziny wcześniej! :-) Co prawda nie ciągnęło mnie tam aż tak bardzo, ale zawsze to jakaś atrakcja do zobaczenia :-) Miałem przecież blisko :-)Do Kłodnicy doturlałem się całkiem szybko :-) Tam jednak zaczęły się małe schodki :-) Wiedziałem co prawda, gdzie mogę spodziewać się owego wyścigu, ale pasowało najpierw podjechać pod Dom Kultury (którego zresztą nie dojrzałem), aby mieć większą pewność i nie błądzić. Nie zatrzymując się jednak nawet, skręciłem w ośnieżoną od samego początku boczną uliczkę - raz nawet postawiło mnie bokiem, ale bez problemu ustałem :-) Po kilku kolejnych perypetiach, dojechałem do skrzyżowania i dalej - drogą już bez śniegu, za to z mnóstwem wody - dotarłem na miejsce :-) Zdążyłem akurat przed startem najmłodszych uczestników :-) Nie obyło się bez mocnego współzawodnictwa i zaangażowania! Byłem też świadkiem kilku wywrotek :-) Młodzi dali z siebie naprawdę sporo! :-)
Gdy uczestnicy przejechali regulaminowe dwa okrążenia, przeniosłem się na wzniesienie, aby mieć lepszy widok. Jak się okazało, w obrębie tego miejsca przebiegała rywalizacja następnej grupy wiekowej :-) Spędziłem tam nieco więcej czasu, a ostatecznie widzem imprezy, byłem około godziny :-) Szkoda, że jest ona tak słabo wypromowana. Rozumiem, że to raczej regionalny wyścig, ale gdybym nie był miejscowym, to pewnie bym na niego nie trafił w ogóle... Podsumowując warto było podjechać i popatrzeć jak rowerki śmigają! :-)




Nie chciałem już czekać na start ostatniej grupy zawodników i udałem się w drogę, aby w końcu zacząć nabijać kilometry na swoje konto :-) Szybko okazało się, że nie będzie to idylla, z powodu podwiewającego wiatru. Cóż to jednak? Wiatr, to nie przeszkoda!
Gdy dojechałem do głównej, ku swojemu zaskoczeniu, nie umiałem odnaleźć się w przestrzeni i tym samym zaplanować konkretnej trasy :-) Postanowiłem póki co jechać przed siebie. Punkt położenia złapałem, gdy wyjechałem z Kłodnicy :-) Gdy jechałem lasem w kierunku Raszowej pomyślałem sobie, że to bardzo fajne tak budować kondycję na rowerze. Para wydobywała się z moich ust. Poczułem się szczęśliwy :-)

Przed Łąkami Kozielskimi wiatr zaczął się wzmagać. Miałem jednak to szczęście, że większość trasy do Cisowej, mogłem pokonać bez podmuchów w twarz. Sytuacja zmieniła się jednak, gdy wyjechałem na drogę do Kędzierzyna. Wiatr na odcinku przed lasem mocno przeszkadzał. Dodatkowo byłem też trochę mokry po całej dzisiejszej trasie - roztopiony śnieg pozostawił na asfaltach mnóstwo wody. Wkradło się małe zmęczenie. Na skraju lasu przystanąłem na momencik i w dalszą drogę ruszyłem już bardziej energicznie, szybko pokonując odcinek do kuźniczkowych zabudowań :-) Teraz czekała mnie przeprawa przez obwodnicę, która również nie należała do przyjemnych z uwagi na nieustający wiatr. Musiałem jednak dać radę :-) Co prawda przeszło mi przez myśl, aby odbić do lasku na Żabieńcu dla skrócenia dystansu, ale przecież nie byłaby to dobra decyzja - pewnie ugrzązłbym gdzieś w śniegu ;-) Sytuacja poprawiła się za rondem, gdzie zmieniłem kierunek jazdy :-) Do świateł w Kłodnicy dotarłem nawet szybko, ale już za nimi znów musiałem zmagać się z lekkim znużeniem. Nauczony jednak rowerowym doświadczeniem wciąż pedałowałem, wjeżdżając do Koźla po całkiem niedługim czasie :-) Dom, to była już tylko kwestia czasu :-)
Wyszedł mi dziś całkiem fajny dystans :-) Może jest jeszcze szansa? ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
3.96 km
0.00 km teren
00:14 h
16.97 km/h:
Maks. pr.:24.80 km/h
Temperatura:0.4
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimowa ślizgawica
Piątek, 20 stycznia 2012 · dodano: 20.01.2012 | Komentarze 0
Piątkowe popołudnie miałem zapełnione tak, że do domu po ponad dwutygodniowej nieobecności, wracałem dopiero późnym wieczorem. Jadąc autobusem pomyślałem sobie, że mogłem przecież wsiąść na Antka, ale momentalnie przypomniało mi się, że został on wypucowany w wannie, więc chyba jednak szkoda mi byłoby go ruszać :-) Pewnie przezimuje w Kędzierzynie :-) Mimo to i tak raczej wiedziałem, że wyjdę dziś choćby na moment :-) Gdy dotarłem do domu, dłuższą chwilę zajęło mi przywitanie się z Benkiem :-) Trwało to na tyle długo, iż wyszedłem dopiero po dwudziestej drugiej, nastawiając się na spokojny i nieskomplikowany przejazd :-)Już zanim wyruszyłem, wiedziałem że nawierzchnia jest śliska. Mimo to podczas tego przejazdu i tak miałem przekonać się o tym, że moje wyobrażenie było i tak łagodne :-) Spokojnie ruszyłem w kierunku Chrobrego, z osiedla wyjeżdżając naprawdę powoli, a mimo to powodując kontrolowany uślizg tylnego koła. Spoglądając na nawierzchnię pomyślałem sobie, że to nawet strach jechać po takiej drodze. Wąskie opony nie dodawały pewności siebie :-) Chwilę później, po pierwszym zakręcie, nabrałem troszkę prędkości i dojechałem ostrożnie do głównej, gdzie musiałem przepuścić samochód. Z miejsca ruszyłem po kilku próbach :-) Tylne koło ślizgało się na delikatnej równi pochyłej w górę, ku mojemu rozbawieniu :-) Gdy już uporałem się ze startem, rower ponownie dostał lekkiego uślizgu. Znów powoli, choć już coraz pewniej, zmierzałem w kierunku centrum. Na Piastowskiej jechałem już całkiem swobodnie. W pewnej chwili na liczniku mignęła mi przed oczami wartość "21". W pierwszym ułamku sekundy zdziwiłem się, że to moja średnia, natomiast szybka refleksja uświadomiła mi, że to mój dotychczasowy MXS! Tego chyba jeszcze nie grali :-)
Kolejna niespodzianka czekała mnie na Rynku (a pomijam już fakt, iż rozebrali Syrenkę i nie będę miał już okazji cyknąć fotki), a mianowicie gdy zjeżdżałem z podporządkowanej, przy próbie skrętu cały rower na ułamek sekundy uciekł pod lodem. Tak chyba jeszcze nigdy nie jechałem. Od samego wyjazdu poruszałem się w zasadzie cały czas po lodzie. Mimo to wcale nie przechodziła mi ochota na dalszą jazdę :-) Gdy minąłem PKS, byłem już oswojony z warunkami drogowymi i jechałem praktycznie całkiem swobodnie, zachowując oczywiście margines bezpieczeństwa :-) Za światłami pozwoliłem sobie nawet pokręcić bardziej dynamicznie (ech... piękny MXS ;-) ), ale już na Gazowej znów musiałem zwolnić :-) Na ostatniej prostej spotkałem jeszcze "kierowcę", który palił gumy na lodzie, po czym nieśpiesznie skręciłem w drogę, prowadzącą na osiedle. Wyjazd zaliczony, choć raczej nie pobiję stycznia ;-)
Dane wyjazdu:
5.13 km
0.00 km teren
00:14 h
21.99 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Wow!
Czwartek, 12 stycznia 2012 · dodano: 12.01.2012 | Komentarze 0
W ciągu dnia zrobiła się ładna, słoneczna pogoda. Pomyślałem sobie, że tak fajnie rowerowo się zrobiło... Gdybym miał czas wolny, to na pewno spędzałbym go na rowerze :-) Po kilkunastu minutach dostałem maila od Ani, że na dworze jest... rowerowo :-)Już od kilku dni śledziłem pogodę w serwisie komórkowym i nastawiałem się na wyjazd dzisiaj. Byłoby też fajnie, gdyby druga połowa stycznia, była cieplejsza :-) Niestety nie zanosi się na to, więc trzeba chwytać każdy dzień :-) Liczę bardzo cichutko na to, że uda mi się pobić styczeń ;-)
Do domu wróciliśmy szybciutko :-) Niestety Ania nie czuła się do końca optymalnie (bidulę zmęczenie dopadło). Ja natomiast byłem dziś jej przeciwieństwem - dosłownie tryskałem energią! :-) Wyjście na rower było oczywistością, więc po bardzo krótkiej naradzie, zdecydowałem się pójść na samotną przejażdżkę, obmyślając trasę w try migi :-) Wyszorowany wczorajszego wieczoru w wannie Antek, prezentował się bardzo elegancko! :-)
Na zewnątrz było ciepło, ale również troszkę wietrznie. Na szczęście większość zaplanowanej na dzisiejszy wyjazd trasy, przebiegała pomiędzy drzewami, więc komfort jazdy miałem zapewniony :-) Przed klatką ponownie zerknąłem na Antka, a świadomość że jestem jego właścicielem, wywołała we mnie przyjemne uczucie :-) Wyruszając od razu dynamicznie nabrałem prędkości i po stosunkowo krótkim czasie, dotarłem do lasku, który miał doprowadzić mnie do Azot. Byłem rozradowany :-) Nareszcie mogłem trochę pokręcić! Mój organizm dawał mi jasne sygnały... :-) Tak. Uwielbiam :-) Nie przeszkadzała mi pogłębiająca się szarość dnia, ani mokre pobocze asfaltowej drogi, którą właśnie mknąłem :-) Było bajecznie! :-)
Gdy wjechałem do lasku okazało się, że droga jest sucha na tyle, że nie musiałem zdejmować nogi z pedałów :-) To dobrze, bo miałem ochotę na dynamiczną jazdę, co zresztą chyba odpowiadało także Antkowi ;-) Przejechaliśmy kilkaset metrów, aż tu nagle dojrzałem po prawej stronie łunę bijącą za lasem. Ów widok był doprawdy przedni! Momentalnie zatrzymałem się, aby przyjrzeć się temu zjawisku i zrobić kilka fotek. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem :-) Mimo to, starałem się wypełnić dzisiejszy plan, ale po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu metrów, zatrzymałem się ponownie! W tym miejscu widok był jeszcze lepszy! W końcu dotarłem do skraju lasu i praktycznie oczom swym nie uwierzyłem! W pewnym momencie przyszło mi nawet na myśl, że Koźle płonie! Obraz przed oczami był wręcz fenomenalny! Naprawdę opłacało się wyjść na rower :-) Po raz kolejny otrzymałem żywy przykład na to, ile rower może podsunąć frajdy, zadumy i fascynacji :-) Gdy po kilku minutach słońce schowało się na tyle, iż towarzyszący mu płomienny widok powoli tracił na sile, postanowiłem ponownie ruszyć w drogę. Nie chciałem już jednak realizować zamysłu na dzisiejszą trasę. Pomyślało mi się o Ani i o tym, że chyba byłoby lepiej, gdybym wrócił szybciej. Nie chciałem "psuć" dzisiejszego przeżycia innymi przygodami, które pewnie czekałyby na mnie na dalszej trasie :-) Poza tym zaczynało się już mocniej ściemniać i jazda między drzewami nie byłaby już tak przyjemna :-) Postanowiłem sprawdzić więc ścieżkę, która odchodziła od leśnej drogi i która sama po chwili stała się drogą :-)



Po kilku minutach i bardzo krótkiej przeprawie przez kawałek plaży na drodze, dojechałem do asfaltowego odcinka, na który jednak nawet nie wjechałem, ponownie niknąc między drzewami. Zapaliłem lampkę na najmocniejszy poziom i bez problemów dotarłem do Pogorzelca, gdzie postanowiłem zakręcić jeszcze małe kółeczko. Tempo jazdy od razu wzrosło, a na głównej wykręciłem całkiem spory MXS dzisiejszego wyjazdu, pedałując przy tym bardzo swobodnie i energicznie zarazem :-) To było bardzo fajne przeżycie :-) Niebawem dotarłem do centrum, nie zwalniając zanadto i po kilku następnych skrzyżowaniach, zatrzymałem się przed klatką schodową, czując zimne powietrze w gardle i ogarniające mnie zadowolenie :-) Wiedziałem, że dystans dzisiejszego wyjazdu nie będzie dla mnie zadowalający, ale jednocześnie cały czas w pamięci miałem widok ognistej łuny na niebie... :-) Stanowiło to 100% rekompensaty :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
9.58 km
0.00 km teren
00:22 h
26.13 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:3.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Przeprowadzka ;-)
Niedziela, 8 stycznia 2012 · dodano: 08.01.2012 | Komentarze 0
Wstałem o dwunastej. Musiałem odleżeć wczorajsze mimo, że i tak walnąłem się wczoraj wieczorem do wyrka. Naprawdę niewiele brakowało do tego, abym się załatwił. Może nie całkiem, ale jednak...Gdy jeszcze byłem w łóżku, doszły do mnie słuchy, że za oknem pada. Odsłaniając żaluzje zauważyłem jednak, że na zewnątrz jest całkiem jasno, a zza szarej ściany chmur, bije blada poświata. Ciągnęło mnie... Teraz, to już tym bardziej. Może nie powinienem wychodzić, bo na ciele odczuwałem jeszcze skutki wczorajszego wyjazdu (skąd one są? bywało przecież gorzej!), ale po prostu nie potrafiłem odmówić sobie choćby małej przejażdżki... :-) Musiałem jeszcze tylko napisać wczorajszy wpis. Wczoraj - mimo naprawdę dużych chęci - nie zabierałem się za to ponieważ czułem, że zmęczenie odcisnęło piętno na świeżości mojego umysłu ;-)
Pisanie zajęło mi dużo więcej czasu, niż przypuszczałem ;-) Może to i lepiej, bo w ciągu dnia minimalnie mżyło i w powietrzu była wilgoć, która podczas jazdy powoduje dużo większą odczuwalność niskich temperatur. Późnym wieczorem przyjechał do mnie kumpel, więc miałem okazję sprawdzić, jak wyglądają warunki pogodowe :-) Wciąż ciągnęło mnie na rower... Tym bardziej, że miałem już napisany wstęp na dzisiejszy dzień ;-) Z czasem było już jasne, że nie odpuszczę :-) Po powrocie do domu, oznajmiłem wszystkim, że jadę do Kędzierzyna, po czym spakowałem się w dwie sakwy i wyruszyłem w oczekiwaną od rana drogę... :-)
Było już po dwudziestej pierwszej, a mimo to temperatura wydawała się być dosyć wysoka. Wyjeżdżając z osiedla, zaliczyłem kilka miejsc, gdzie zebrała się woda, ale nie przejąłem się tym w ogóle, szybko nabierając prędkości na głównej. Od pierwszych metrów jechało mi się bardzo dobrze, a dodatkowo mój zapał podsycała uwolniona wreszcie chęć do pedałowania, dusząca się we mnie od samego rana. Do Chrobrego dotarłem bardzo szybko, mijając wcześniej przystanek z grupą ludzi, oczekujących zapewne na autobus. Fajnie być takim obiektem do obserwacji :-) Jak dla mnie to bardzo pozytywny widok! :-) Mijając Urząd Miasta pomyślałem sobie, że fajnie by było strzelić jakąś fotkę i zanim kolejna myśl wpadła mi do głowy, odbiłem już w stronę Rynku :-) Tak, tak :-) Jechałem bardzo szybko, więc musiałem też momentalnie zareagować, gdy przypomniało mi się, że chciałem znów sfotografować przystrojoną syrenkę ;-)
Rynek był cały oświetlony, lecz jak na złość syrenka nie. Nie przejąłem się tym wcale - może jeszcze będzie okazja :-) Depnąłem na pedał i pomknąłem dalej przed siebie, zauważając że przede mną jedzie bus. Zebrałem się nawet, aby z miejsca go wyprzedzić, ale niestety uniemożliwił mi to zaparkowany samochód. Kilkanaście metrów dalej, nie dałem już za wygraną ;-) Zakręciłem pętelkę na PKS'ie i pomknąłem już prosto na trasę do Kędzierzyna :-)
Jechało mi się bardzo fajnie :-) Z racji zabrudzonego i mokrego pobocza, przemieszczałem się środkiem pasa, aż do momentu, gdy zjechałem na pobocze na prostej przed Kłodnicą. Wysoka kadencja coraz bardziej nakręcała mnie na jazdę tak bardzo, że Kłodnicy prawie nie pamiętam ;-) Za Rondem Milenijnym, wyprzedzający mnie Golf II trąbnął jak Struś Pędziwiatr, tylko z nieco niższym tempem :-) Początkowo jechałem poboczem, ale z racji wyrzucanej spod kół wody, wróciłem ponownie na pas. Pędziłem dziarsko przed siebie, szybko zjeżdżając w kierunku Kozielskiej, postanawiając jeszcze zakręcić jakąś małą pętelkę :-) W tym celu zwróciłem się w kierunku Koźla i przecinając osiedle, wyjechałem na Gliwickiej. Moje tempo nie słabło :-)
Jazda przez zasypiający już Pogorzelec, również była przyjemna :-) Postanowiłem nie łamać przepisów i na końcu Piotra Skargi, pojechać ulicą do świateł mimo, że obawiałem się o wysoką średnią ;-) Na szczęście nie musiałem przystawać i czmychnąłem na mrugającym żółtym, wjeżdżając na opustoszałą główną i zajeżdżając po pół minucie pod klatkę.
_
Czy Antek zmieści się do wanny? ;-)
Dane wyjazdu:
38.57 km
0.00 km teren
02:04 h
18.66 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
W końcu!
Sobota, 7 stycznia 2012 · dodano: 07.01.2012 | Komentarze 0
Rano obudził mnie telefon. Nie to żebym wstał, aby go odebrać ;-) Od razu jednak spojrzałem za okno i ujrzałem blade słońce, przedzierające się przez grubą warstwę chmur. Chyba faktycznie sobota mi się pięknie wstrzeliła! :-) Zarówno kilka wcześniejszych dni było średniej urody (padało nawet), a i następne do najładniejszych należeć prawdopodobnie nie będą... Gdy dotarłem do domu, do swoich dwóch rowerków, zastanawiałem się jeszcze, którego wyciągnę dziś na przejażdżkę. Z jednej strony chciałem pojechać na Kośce, aby nabić jak najwięcej kilometrów, a z drugiej, coś pchało mnie do Antka... Wcześniej wyszedłem jeszcze z Benkiem, a gdy wróciliśmy, za oknem pojawiło się ładne słoneczko...Ostatecznie zdecydowałem się na Antka, aby nie targać niewygodnie kilku dodatkowych drobiazgów, pakując je do sakwy. Zabrałem ze sobą też jeden bidon, aby tym razem nie zahaczać już nogawką o koszyk ;-) Przed zanurzeniem się w trasę, musiałem jeszcze odwiedzić stację, bo powietrza w obydwu kołach była ledwie połowa... No tak. Antek ostatni raz był używany chyba jeszcze w październiku... Opony dobiłem (chyba nawet za bardzo) z niewielkimi problemami, bo kompresor wywalał jakieś błędy, ale później było już OK :-) Od razu dało się spostrzec różnicę w jeździe. Antoś jechał zdecydowanie żwawiej! Na prostej do Kłodnicy, rozwinąłem bez problemu prędkość, którą przed wyjściem przypisywałem jedynie Kosi - problem tempa przejazdu zniknął więc bezpowrotnie :-) Po kilku chwilach dotarłem do Żabieńca, a że nie chciałem za bardzo pakować się w las, to pomknąłem fajnym tempem aż do końca osiedla i tam zjechałem z asfaltu na nieco bardziej wymagającą piaszczystą drogę. Po chwili wyjechałem pod torami już na Kuźniczkach.
Jechało mi się bardzo fajnie :-) Co prawda temperatura sprzyjała nadmiernemu wzrostowi ciepłoty ciała, ale za to nie wiało i było całkiem przyjaźnie :-) Z drugiej strony głównej ulicy, musiałem zwolnić z uwagi na rozległe kałuże na drodze, prowadzącej w kierunku Odry, ale był to przecież pryszcz ;-) Niebawem dotarłem do końca owego traktu, gdzie zatrzymałem się na moment, sprawdzając coś przy amortyzatorze. Gdy ruszałem, nad moją głową pojawił się duży klucz, przelatujących z głośnym kwakaniem kaczek. W Lenartowicach, po raz pierwszy mocniej zawiało i tak jakby przez chwilę zrobiło się mniej przyjemnie. Nic to! Za chwilę znów byłem między drzewami, gdzie postanowiłem po raz pierwszy użyć aparatu :-)

To był ten sam piękny las, co ostatnim razem. Na szczęście nie miałem żadnych problemów, aby zjechać w odpowiednią drogę z asfaltu :-) Ba! Wjazd zauważyłem już kilkadziesiąt porządnych metrów wcześniej ;-) Bardzo fajnie jest znać takie właśnie skróty :-) Można ułożyć sobie świetną trasę, nie ruszając się zbyt daleko od miejsca zamieszkania, a jednocześnie śmignąć ileś tam fajnych kilometrów :-) Mowa oczywiście o jeździe rekreacyjnej ;-) Na dwóch ostatnich prostych do Miejsca Kłodnickiego, znów pojawiły się rozległe kałuże, które jednak omijałem bez większego problemu, jadąc wąskim poboczem leśnej drogi. Na asfaltowej dojazdówce do głównej, rozpędziłem się ochoczo i tak na dobrą sprawę, opuściłem miejscowość po jakiś maksymalnie dwóch minutach jazdy :-) Na pożegnanie zostałem jeszcze obszczekany przez jakiegoś psa, gospodarującego w jednym z ostatnich zabudowań :-)
Przystanąłem na tym samym miejscu postojowym, z którego korzystałem gdy ostatnim razem jechałem tym szlakiem. Tym razem zaintrygowała mnie droga, biegnąca w prawą stronę kierunku mojej jazdy. Przebiegłem się tam dla sprawdzenia, co kryje się za pierwszym zakrętem, oraz dla zapoczątkowania pracy nad kondycją ;-) Tak, tak :-) Krótko przed końcem roku pomyślałem sobie, że należałoby zacząć przygotowania do naciągania dystansów. Co prawda powyżej setki będę jeździł, gdy zrobi się cieplej, ale chciałbym budować formę odpowiednio wcześniej.

Dalsza droga zrobiła się trochę brudna (nawieźli czegoś do późniejszego utwardzania) i błotnista. Niemniej jednak bez problemów wyjechałem na asfalt do Zalesia i momentalnie nabrałem prędkości. Wjeżdżając w pierwsze zabudowania, usłyszałem nawet za sobą krzyki trzech chłopaków "Szybciej! Szybciej!", traktując je bardziej pozytywnie, niż mógłby być ich wydźwięk. Gdy doleciałem do skrzyżowania, w ostatniej chwili postanowiłem zatrzymać się tu na moment, zauważając słup z rozrysowanymi szlakami. Pokręciłem się tam chwilkę. Dzień zrobił się minimalnie bardziej szary i w międzyczasie skrzyżowanie zrobiło się dużo bardziej ruchliwe. Gdy jechałem do tego miejsca, nie minął mnie żaden samochód, aż tu nagle przejechało ich co najmniej kilka. Po tym, jak rozjechały się każdy w swoją stronę, zapanowała zupełna cisza i tylko szklane pozostałości po niedawnej Nocy Sylwestrowej świadczyły o tym, że czasem bywa tu głośno :-)


Kolejna mila nie była najciekawszym fragmentem dzisiejszej trasy. Już nieco wcześniej podjąłem decyzję o tym, że nie odwiedzę zaplanowanych na dziś obydwu rezerwatów i była to słuszna decyzja. Dzień powolutku tracił na świeżości, zaczął wiać boczny wiatr, a poza tym nie chciałem przesadzać z jazdą. Mniej więcej w połowie odcinka, minął mnie TIR z naczepą tworząc tak duży podmuch wiatru, że momentalnie prawie się zatrzymałem :-) Gdy dojeżdżałem do miejsca, gdzie miałem wjeżdżać w boczną uliczkę zauważyłem, że za mną pędzi kolejny. Ucieszyłem się więc z faktu, iż bezproblemowo zdążę przed nim czmychnąć :-) Do czasu. Umknąłem co prawda kolosowi za plecami, ale w ułamku sekundy później, moim oczom ukazał się ten sam wredny pies, który pogonił mnie tu, gdy jechałem tędy po raz pierwszy! Jego spokojne spojrzenie, na mój widok zmieniło się w ułamku sekundy, a wzrok rzucił się na mnie niczym bestia! Niemalże w tym samym momencie w moim kierunku podążać zaczął jego właściciel. Przyspieszyłem i niestety zacząłem zjeżdżać w kierunku psa wcześniej, niż powinienem. Pozwoliłem mu tym samym na to, aby mógł mnie swobodnie gonić przy moim boku. Dodatkowo wiedziałem, że niebawem asfalt się skończy i psiak zdobędzie kolejny punkt przewagi. Na szczęście odstąpił wcześniej... Pewnie i tak nie byłoby tak źle, ale agresja, wręcz wylewała się z jego oczu, tworząc podstawę do wzrostu adrenaliny.
Na polnej drodze przystanąłem na chwilę. Nie to, żebym musiał odsapnąć po ucieczce, bo tego że uda mi się spokojnie pozbyć intruza byłem raczej pewien, ale ot tak - dla "zasady" :-) Rozejrzałem się wokoło i ujrzałem sylwetkę przed sobą w oddali. Ciekawe, czy to również jakiś rowerzysta. W razie czego ostrzegę go przed bestią. Ruszyłem dalej, jadąc rozmoczoną polną drogą. Ową sylwetką okazała się pani z psem rasy "Lassie" ;-) Wymieniliśmy kilka zdań, przekazałem jej informację dla właściciela nazbyt ruchliwego pieska i pojechałem dalej przed siebie.
Wiatr wzmógł się nieco bardziej, a na domiar złego źle skręciłem za mostkiem. Wjechałem w pole i byłem zmuszony wracać po nim, omijając co głębsze kałuże, których było co nie miara! Niestety na drodze nie było lepiej. W tym miejscu była ona mocno rozmoczona i niestety Antek porządnie się ubrudził. W miejscu mocowań hamulców, porobiły się gniazda jak w Pszczole - na szczęście dużo mniejsze. Wziąłem go na plecy i przeniosłem w nieco bardziej bezpieczny teren, brudząc sobie przy tym buty całkiem mocno. To nie był dobry pomysł, aby tu wjeżdżać. Gdzie podziała się moja wyobraźnia? Przecież na początku wyjazdu celowo zrezygnowałem z jazdy polną drogą, aby nie ubrudzić się za bardzo a tu masz! Wjechałem w jeszcze gorsze bagno mimo, że mogłem się tego spodziewać. W dalszej części drogi starałem się jak najwięcej jechać po trawie, aby choć trochę wyczyścić opony, a gdy już wyjechałem z pól, zabrałem się za pobieżne czyszczenie całego roweru. Nie byłem zadowolony z takiego obrotu spraw. Co prawda Antek swoje w Czechach już przeżył, ale co innego woda, a co innego błoto. Mimo to, w dalszą drogę ruszyłem w dobrym nastroju :-)
W Łąkach Kozielskich znów wjechałem na szlak. Była to przyjemniejsza część wyjazdu, gdyż mogłem uniknąć wiejącego coraz silniej wiatru. Już na samym początku, zauważyłem na skrzyżowaniu z czerwonym szlakiem dwoje biegaczy. Takich to dopiero można chwalić za hart ducha :-) Wyprzedziłem ich po naprawdę sporym kawałku dystansu, chcąc na kolejnym leśnym skrzyżowaniu pojechać prosto, zjeżdżając tym samym ze szlaku, który był dużo bardziej mokry. Przejeżdżając przez skrzyżowanie, zauważyłem jednak znak informujący o znajdującym się nieopodal pomniku Powstańców Śląskich. No nieźle! Tyle razy tędy jechałem! Mało tego! Po mojej lewej zauważyłem, że szlak z którego zrezygnowałem miał inny kolor. Czyżby się ich tu namnożyło?

Po krótkim czasie dotarłem do skraju lasu, gdzie znajdował się pomnik. Przystanąłem przed nim na chwilę tak, jak przystało, a następnie - korzystając z okazji - przeczyściłem jeszcze dolną zębatkę wózka, aby wyeliminować przeskakiwanie łańcucha. Udało się :-) Nie wiem jak to zrobię, ale chciałbym jeszcze dziś wyczyścić Antka. Naprawdę dało mu się w kość. Nawet zdjęć nie zrobiłem wcześniej, aby nie uwieczniać złych wspomnień ;-) Detale pstryknąłem jedynie do archiwum ;-)









Ruszając dalej nie wiedziałem, czy chcę jechać drogą prowadzącą z powrotem w las, czy też z niego wyjechać. Ostatecznie postanowiłem udać się na otwartą przestrzeń i chyba była to dobra decyzja :-) Polną drogą przy skraju, jechało mi się bardzo dobrze, a i widoki były fajne :-) Po prawej stronie miałem Górę św. Anny i - nie śmiejcie się proszę - ale zastanawiałem się, gdzie jestem dokładnie i gdzie zaprowadzi mnie ów polny trakt :-)


Po kilku długich minutach jazdy, wyjechałem w dobrze znanym mi miejscu, którym dane mi było jechać co najmniej kilka razy jeszcze za wczesnych czasów Kośki :-) Chciałem przedostać się na stację PKP w Cisowej, aby do Kłodnicy dojechać leśnym szlakiem, ale ostatecznie podjąłem decyzję o jeździe asfaltem. Był to słuszny wybór, gdyż zaczynało dopadać mnie zmęczenie, a poza tym spadająca temperatura, wyraźnie uwidoczniła skutki utrzymywania minimalnie zawyżonej ciepłoty ciała. Znów zaczęło też mocno wiać i nawet gdy jechałem lasem wiatr nie ustał, mimo moich nadziei. To były gorsze momenty jazdy, a czekał mnie jeszcze dojazd do Koźla. Przez te kilka kilometrów co prawda podniosłem średnią, zdołowaną po błotnych przygodach, ale wiedziałem też, że pogoda daje mi w kość. Chyba niepotrzebnie zapuściłem się tak daleko o tej porze dnia... Wiatr dawał do wiwatu, a ja czułem, że oblepia mnie zimnymi mackami ze wszystkich stron. Na szczęście do kozielskich zabudowań dojechałem w miarę szybko i puszczając się za skrzyżowaniem szybszym tempem jedynie na moment, dotarłem do domu. Odstawiłem rower z nadzieją, że jeszcze dziś wieczorem go wyczyszczę i od razu wskoczyłem do wanny. Bywało już gorzej, ale nie chciałbym jednak, aby coś się z tego wykluło...
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
17.45 km
0.00 km teren
00:47 h
22.28 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimowe zakończenie roku :-)
Piątek, 30 grudnia 2011 · dodano: 30.12.2011 | Komentarze 0
W ciągu dnia przyszedł mail, że o trzynastej można czuć się już wolnym jak ptak :-) Na krótko przed opuszczeniem biura zauważyłem, że słońce zaczęło delikatnie oświetlać dzień. Od razu do głowy wpadła mi myśl o rowerze! :-) Czułem, że nie mogę dziś odpuścić!Po powrocie do domu wyszedłem z Benkiem, który znów czekał na mnie na parapecie kuchennego okna. Gdy wróciliśmy, wybrałem jeszcze trasę i ruszyłem w drogę! :-)
Już nie było tak jasno, jak jeszcze choćby kilkanaście minut temu. Podczas jazdy czułem też podmuchy wiatru - momentami na tyle silne, że zacząłem rozważać przejazd tylko parkiem i powrót. Z drugiej zaś strony miałem ogromną chęć pokonania choćby kilkunastu kilometrów! Pod koniec parku sprawdzałem w głowie możliwe warianty przejazdu i ostatecznie zdecydowałem, że zgodnie z pierwotnym planem, pojadę przez Dębową, a później to się zobaczy ;-) Od samego początku nie cisnąłem zbytnio :-) Ot jechałem sobie swoim, niezbyt wolnym tempem :-) Gdy wjechałem na asfalt zauważyłem drogę budowlaną, biegnącą obok obwodnicy. Chyba nadszedł czas, aby się nią przejechać :-) Zmiana planów nastąpiła z miejsca :-)
Moje tempo nieco spadło z uwagi na wilgoć i małe kałuże. Zauważyłem też, że nad Większycami pada deszcz, a chmury idą w stronę Koźla. To spowodowało, że moje plany ponownie uległy zmianie. Postanowiłem nie jechać przez Radziejów, ale odbić do Reńskiej, a stamtąd główną "krajówką", dostać się do drogi powrotnej przez Dębową licząc, że w międzyczasie chmury odejdą w siną dal :-) Gdy już zbierałem się do odjazdu, wyprzedziła mnie para młodocianych rowerzystów. Do rozwidlenia dotarłem jednak przed nimi, jadąc cały czas swoim tempem.


Skierowałem się w stronę zabudowań obiecując sobie, że wrócę tu kiedyś lepszą porą i sprawdzę, gdzie prowadzi owa droga w drugą stronę. Całkiem szybko dotarłem do głównej i następnie odbiłem na wzniesienie, które zostało pokonane co najmniej sprawnie ;-) W międzyczasie zacząłem też zastanawiać się, czy aby nie znajdę gdzieś jakiegoś skrótu. Jednocześnie ominąłbym ruchliwą drogę i był prawdopodobnie troszkę szybciej w domu, bo nad głową zaczęło robić mi się nieciekawie ;-) Spadło nawet na mnie kilka kropel deszczu. Cały czas w swych rozważaniach miałem na myśli drogę asfaltową, a tymczasem tuż przed "krajówką" odbiłem na utwardzony trakt, który później zamienił się w polną drogę. Nie chciałem jednak wracać i zacząłem brnąć przed siebie. Jazda stała się bardziej powolna, ale jakoś nie przeszkadzało mi to :-) Co prawda w założeniu miał to być swobodny przejazd, ale cieszyłem się bardzo z tego, że w ogóle mogłem dziś nabić trochę kilometrów poza miastem :-) W pewnym momencie zauważyłem w pewnej odległości przed sobą jeźdźca na koniu, a gdy dotarłem do skrzyżowania, postanowiłem udać się jego śladem :-) Niebawem byłem już w Dębowej :-)
Na asfalcie momentalnie przycisnąłem. MXS rósł co chwilę, odsuwając w niepamięć dotychczasowe dwadzieścia sześć, obrazujące spokojny charakter mojej dotychczasowej jazdy :-) Wartość na liczniku skakała tym bardziej, ponieważ sprzyjał mi wiatr. Na wylocie miejscowości zatrzymałem się tylko na moment, aby zmienić baterie w nawigacji i znów swobodnie jechałem przed siebie, zmagając się co kilka chwil z porywistym, bocznym wiatrem. Zaczął też mocniej padać deszcz, a po chwili malutki śnieg. Pomyślałem sobie, że to pierwszy raz, gdy mam okazję poczuć zimę na rowerze w tym roku :-) Poprzedniej zimy, to dopiero było... :-) Tymczasem zauważyłem, że nad Koźlem jest luka w opadach i miałem nadzieję, że uda mi się w nią wstrzelić, ale niestety... :-) Gdy jechałem parkiem, miałem już widocznie mokrą kurtkę i spodnie :-) Nie było jednak źle! Naprawdę cieszyłem się z przejechanych dziś kilometrów :-) Chyba było mi to potrzebne... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)


