Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Krótko, nie zawsze na temat ;-)

Dystans całkowity:13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:631:58
Średnia prędkość:20.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.71 km/h
Liczba aktywności:910
Średnio na aktywność:14.48 km i 0h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
7.56 km 0.00 km teren
00:18 h 25.20 km/h:
Maks. pr.:41.70 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Przerwany wyjazd

Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 09.04.2011 | Komentarze 0

Sobotni poranek był bardzo wietrzny i jednocześnie - za sprawą słońca - bardzo ładny. Decyzję już jakby podjąłem - co bym nie robił, to i tak podświadomie myślę o rowerze. Po przestudiowaniu google maps, zdecydowałem się pojechać do Głogówka. Spodenki 3/4, bluza na grzbiet i w drogę!



Było ciepło, ale wiał chłodny wiatr. Na Chrobrego zatrzymałem się, aby sprawdzić pogodę w Opolu - Ania miała tego dnia zajęcia. Tymczasem po mojej prawej stronie pojawiła się granatowa chmura. Mimo wszystko postanowiłem jechać dalej, walcząc z bardzo dużym wiatrem. Minąłem ostatni zjazd, na którym mógłbym skierować się w drogę powrotną i... kilka metrów dalej, zdecydowałem się zawrócić. Nie było sensu podejmować zbędnego ryzyka i walczyć przez całą drogę z wiatrem. Mimo to nie chciałem już kończyć wyjazdu i postanowiłem objechać jeszcze Rogi. W drodze wiatr wzmógł się jednak tak bardzo, że podjąłem decyzję o tym, aby wrócić do domu najkrótszą drogą. Gdy zmieniłem kierunek jazdy, mogłem się nieco rozpędzić. Sunąłem szybko na ładnym asfalcie, a w międzyczasie zaczęły spadać z nieba duże krople deszczu. Teraz to już raczej muszę wrócić ;-)
Na głównej przycisnąłem, korzystając z przychylnego dla mnie kierunku jazdy, gdzie wiat nieco mniej wiał. Mimo, że jechałem pośród kropel deszczu, był to najprzyjemniejszy etap wyjazdu :-) Na Kochanowskiego znów miałem wiatr w oczy, ale starałem się cisnąć, gdyż na poprzednim etapie wypracowałem sobie ładną średnią, którą teraz z pozytywnym skutkiem starałem się utrzymać. Po kilku chwilach, nachapany powietrzem dotarłem do domu.
Byłem troszkę zawiedziony tym, że tak szybko musiałem wrócić. Za oknem wichura, ale mimo to i tak przemknęło mi przez myśl, że może jeszcze pojadę gdzieś po południu. Może na Dębową?

Dane wyjazdu:
10.10 km 0.00 km teren
00:21 h 28.86 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Cykloza jak nie wiem co! ;-)

Środa, 6 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 0

Dziś po południu załapałem lenia. Próbowałem co prawda zabrać się za jakąś bardziej konkretną robotę ale czułem, że po prostu dziś mi się nie chce. Wieczorem jednak coś porobiłem, wybierając bardziej przyjemne i bliższe zainteresowaniom obowiązki ;-) Muszę też jednak stwierdzić, że od powrotu do domu, co jakiś czas myślałem o rowerze. Wiedziałem od początku, że wyjdę na pewno późnym wieczorem, ale gdy do świadomości doszła jeszcze myśl, że już nic konkretnego dziś w domu nie zrobię, nie było już na co czekać :-) Miałem zamiar znów przemierzyć trochę asfaltu.



Do sprintu rozpędziłem się na Piastowskiej, przemykając przez skrzyżowanie z Chrobrego na pełnej prędkości. Do Rynku towarzyszył mi natomiast miły dla ucha szum opon, pracujących na asfalcie :-) Przed skrzyżowaniem do Kobylic, zaliczyłem kilka dziur w jezdni, klnąc pod nosem. Aby dostać się na obwodnicę, musiałem pokonać barierkę, ale był to dopiero pierwszy schodek, bo niestety dopadł mnie wiatr, wiejący od frontu i lewej strony. Mimo wszystko, starałem się utrzymać dobre tempo. Zostałem jednak zwolniony przez samochody przed rondem, więc za skrzyżowaniem, znów musiałem się rozpędzać. Niestety dynamikę w dużym stopniu osłabiał przeciwny wiatr. W połowie ulicy Wyspiańskiego, na której się znajdowałem, postanowiłem się zatrzymać. Ruszyłem ponownie, gdy minął mnie pierwszy samochód i z nowymi siłami, znów podjąłem walkę z wiatrem. Za światłami było nieco lepiej, ale mimo to wciąż spoglądałem na licznik, w obawie przed utrzymaniem średniej. W Koźlu moje tempo jednak spadło. To jeszcze nie mój czas na długie asfaltowe maratony, ale mam nadzieję że w tym roku osiągnę zadowalający mnie pułap. Wczoraj pomyślałem sobie, że fajnie byłoby odbudować power sprzed lat...
I znów pozytywnie zziajany ;-)

Dane wyjazdu:
10.15 km 0.00 km teren
00:22 h 27.68 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:9.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Night gale

Wtorek, 5 kwietnia 2011 · dodano: 05.04.2011 | Komentarze 0

Po pracy czekały mnie jeszcze korki z angielskiego, więc w domu byłem dopiero wieczorem. Jak zwykle w drodze powrotnej, sprawdziłem temperaturę przy PKS'ie. Termometr wskazywał dziewiątkę i coś tam jeszcze :-) Gdy wysiadłem z autobusu stwierdziłem, że mimo panującej już ciemności, było naprawdę ciepło. Oczywistym było więc, że moja pierwsza myśl, skierowana była w stronę roweru :-) Chyba czas pogryźć trochę asfaltu.



Szybko wyjechałem poza granicę miasta. Z początku odczuwałem lekki chłód na głowie i końcówkach palców, ale szybko minął wraz z pokonywanymi przeze mnie kolejnymi metrami. Nieśpiesznie wkręcałem się na obroty, aby nie spalić się na początku, ale zwolniłem przed Większcami, mimo wszystko pokonując podjazd w miarę dynamicznie. Za rondem miałem trochę z górki, a więc utrzymywałem wysokie tempo. Niebawem też dotarłem do świateł, a gdy oczekiwałem na zielone światło, z prawej strony minął mnie TIR, w odległości około pół metra. Było to dosyć nieprzyjemne i aż poczułem lekkie zagrożenie. Sekundę później stanął za mną kolejny, na szczęście bardziej uważny. Z zielonego wydarłem kapcia, że aż miło :-) Na prostej wykręciłem MXS wyjazdu, ale niestety jechałem pod wiatr i nawet nie poczułem tunelu po tym, jak ów TIR mnie wyprzedził. Sytuacja poprawiła się za rondem, które pokonałem po łuku bardzo szybko :-) Nieco już zgrzany, pomykałem między zabudowaniami, aż dotarłem do kolejnych świateł, już przy Odrze. Złapałem tam nieco oddechu, ale na starcie znów wyrwałem aż miło! Taak! Chyba z całego dzisiejszego wyjazdu, to właśnie te starty podobają mi się najbardziej! Od wymiany części napędu czuć, że moc jest w dużo większym stopniu przekazywana na koła i STRASZNIE mi się to podoba! Pedałowanie jest dużo bardziej efektywne :-) Chwilę później wykonałem ostatni sprint na Gazowej i szybkim tempem popędziłem na osiedle, a po krótkim lawirowaniu między samochodami, dotarłem do domu pozytywnie zziajany :-)

Dane wyjazdu:
33.71 km 0.00 km teren
01:21 h 24.97 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Szybki przejazd południowym szlakiem

Sobota, 2 kwietnia 2011 · dodano: 02.04.2011 | Komentarze 0

Przez cały tydzień, myślałem o tym weekendzie. Miała być ładna pogoda i miałem nadzieję pokonać trochę kilometrów. Wczoraj do późna w nocy siedziałem przed mapą i kombinowałem, gdzie pojechać. Chyba najbardziej ciągnęło mnie do Czech... Ostatecznie wybrałem dwa warianty trasy: okrążenie lasu, znajdującego się na południowy-wschód od Kędzierzyna-Koźla, lub wyjazd do Opawy. W przypadku drugiej opcji, wypatrzyłem nawet na papierowej mapie, zaznaczone trzy zabytki, tudzież ruiny zamków, które mógłbym zobaczyć po drodze.
Rano, mimo że wstałem trochę później niż zamierzałem, wybrałem przejazd do naszych południowych sąsiadów, z dwoma różnymi wariantami powrotu w zależności od czasu, jakim będę dysponował. Na pół godziny przed wyjściem okazało się, że na dworze niebo nie tylko jest zachmurzone, ale też i pada deszcz. Ostatecznie na dziesięć minut przed planowanym wyjściem, zrezygnowałem z wyjazdu. Zająłem się innymi sprawami, a gdy je ukończyłem, zaczęło mnie trochę nosić. Praktycznie podświadomie, zacząłem szykować się do wyjścia zwłaszcza, że pogoda zrobiła się nieco bardziej przyjazna. Poszedłem więc do roweru i ściągnąłem bagażnik. Lewa górna śruba wyszła z ramy wraz z gwintem, ale ja o dziwo nie bardzo się tym przejąłem. Ot, będzie trzeba coś wykombinować na przyszłość, a to że gwint się wyrobi, było wiadomo od samego początku. Zresztą i tak chciałem już trochę wcześniej wynaleźć inny sposób mocowania bagażnika. Wróciłem tylko na moment do domu po najpotrzebniejsze rzeczy i po chwili mogłem już jechać.



Zdecydowałem się pokręcić jak najwięcej asfaltem, aby nie ubrudzić roweru i przede wszystkim świecącego się jeszcze, nowego napędu. Za miastem założyłem opaskę na uszy, ponieważ trochę czasem powiewało. Pokonałem podjazd w Większycach i zjechałem w kierunku stadniny. Jechało mi się nieśpiesznie, nawet nieco leniwie. Dobrze, że ściągnąłem sakwy - jakby odczuwałem zmęczenie w nogach. Po kilku kolejnych kilometrach jazdy, zatrzymałem się za Komornem, aby łyknąć nieco z kupionego w czwartek bidonu. To jego "chrzest" ;-) Chwilę później ruszyłem jadąc nieśpiesznie i dopiero w Pokrzywnicy obudziła się we mnie chęć do mocniejszego depnięcia - na wjeździe pod górę przed główną. Dalej droga prowadziła między polami w stronę Łężec, przed którymi już byłem mocno rozochocony. Chciałem skręcić w skrzyżowanie z dużą prędkością, ale w ułamku sekundy dostrzegłem na nawierzchni zanieczyszczenie w postaci piachu, ale też nadjeżdżające znad przeciwka samochody. W tym samym ułamku wyhamowałem, oddalając potencjalnie niebezpieczną sytuację. Między domami dojechała do mnie osobówka i była to okazja ku temu, a by znów przycisnąć i trochę pościgać się na krętej drodze:-)
Po pokonaniu podjazdu i minięciu Łęzec, zrobiłem sobie małą przerwę. Licznik wskazywał dystans siedemnastu kilometrów. W zeszłym roku przerwy robiłem średnio co dwadzieścia kilometrów, więc chyba nie jest tak źle ;-) Zresztą mógłbym jechać dalej bez stawania. Sunąłem główną z której zjechałem w ostatniej chwili, na nieco zarośniętą polną drogę, którą chciałem już kiedyś wypróbować. Wiedziałem, że prędkość podróżna spadnie, ale szybko wynagrodził mi to żółto-szary, bardzo ładnie śpiewający mały ptak, towarzyszący mi przez kilkanaście metrów. Mniej więcej w połowie tej drogi usłyszałem szelest, dobiegający z krzaków, które minąłem przed sekundą. Odwróciłem głowę i zobaczyłem zająca uciekającego w popłochu! :-)
Za Gierałtowicami znów pokonałem mały podjazd, a następnie praktycznie już równą drogą, dotarłem do Dębowej. Jechało mi się BARDZO swobodnie i szybko. Wiedziałem już, że to będzie szybki przejazd, a więc tym bardziej starałem się nie zjeżdżać poniżej średniej. Za główną rozpędziłem się ze wzniesienia, hamując gwałtownie u jego podnóża. Oto i wiosna zadamawia się na dobre :-)



Znów jechałem sobie lekko, choć wiatr trochę zaczął dokuczać. Zrezygnowałem więc z niedawno przetestowanego polnego traktu do Kobylic, kierując się ku jeziorze. Pedałowałem mocno i jechałem szybko. Tak! W końcu czułem, że moje nogi pracują! Szybko dotarłem do parku i także alejki pokonałem dynamicznie :-) Starałem się jeszcze trochę pocisnąć na Chrobrego, a później jeszcze na mojej ulubionej bezwietrznej ulicy, raz pierwszy dopadł mnie przeciwny wiatr. Po chwili byłem już w domu :-) Czułem się spełniony jazdą :-) Być może dołożę nową kategorię na blogu, dla szybkich przejazdów? :-)

Dane wyjazdu:
16.47 km 0.00 km teren
00:46 h 21.48 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Serwis

Piątek, 1 kwietnia 2011 · dodano: 01.04.2011 | Komentarze 0

Wstałem dziś wcześniej, ale jak zwykle miałem opóźnienie na starcie. Na szczęście tym razem małe :-) Dziś byłem wręcz skazany na rower, a tu jak na złość chodniki były mokre po nocnych opadach deszczu. Jeden plus, że już raczej padać nie powinno ;-) Nieśpiesznie dotarłem do Kędzierzyna :-)



W pracy urwałem się na godzinę, wykorzystując resztę urlopu i zaliczyłem wizytę w bankomacie i serwis, jadąc tam ze słuchawkami na uszach. Rowerek ma być gotowy na dziś - mam to obiecane ;-) A zresztą... Pan w tym serwisie jest naprawdę OK i nie mam żadnych wątpliwości, co do terminu odbioru. Wróciłem do pracy z buta, ciesząc się ze spaceru i faktu, iż było naprawdę ciepło :-) Gdy zaś wracałem po rower, byłem wręcz niesiony muzyką i perspektywą odbioru Kośki :-) Trzeba przyznać, że nowe bransoletki pięknie się prezentowały :-) Trochę porozmawiałem jeszcze z serwisantem i... ruszyłem! Na pierwszy rzut oka, wszystko chodziło bardzo dobrze. Znów byłem zadowolony z pracy tego serwisu. Gość zna się na robocie, a do tego jest bardzo konkretny. Po kilku chwilach dotarłem do Ani, skąd później wyruszyłem do domu.



Szykując się do drogi powrotnej, nastawiałem się na wysoką temperaturę, żartując jeszcze przy ubieraniu kurtki, że muszę ją taszczyć na sobie. Okazało się jednak, że na zewnątrz nie było już tak ciepło, a to za sprawą wieczornego ochłodzenia. Oczywiście to uczucie minęło, gdy ruszyłem już w trasę :-)
Kierowałem się w stronę obwodnicy i po chwili zostałem wyprzedzony przez patrol policji. Później zauważyłem go, jak stał w kilometrowej kolejce do McDrive. Trochę śmieszą mnie Ci wszyscy ludzie... :-) Jechałem nieśpiesznie obwodnicą, pilnując jednak średniej i zmagając się z wiatrem, który towarzyszył mi aż do ronda. Czułem też zmęczenie całym tygodniem, bo i nawet jadącej kobiety z dzieckiem na bagażniku nie dogoniłem. Jadąc nasłuchiwałem pracy napędu. Chyba jednak coś tam jeszcze nie trybi, gdyż na kasecie co jakiś czas słychać było ciche cykanie. Szkoda, że jeszcze nie znam się aż tak na sprzęcie... Mimo wszystko udało mi się dotrzeć do Koźla, zachowując fajne tempo i niebawem byłem już w domu.

Dane wyjazdu:
23.59 km 0.00 km teren
01:16 h 18.62 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Do Raszowej na pogaduchy ;-)

Poniedziałek, 28 marca 2011 · dodano: 28.03.2011 | Komentarze 0

Trzeba się przyznać, że coś ostatnio podpadłem u Ani... Zamierzaliśmy więc pojechać i obgadać sprawę. Co prawda nie bardzo mi się chciało, ale konieczność wyższa...



Przed wyjazdem z Koźla wstąpiłem na pocztę, przez co ostatecznie nieco się spóźniłem. Do Kłodnicy jechałem szybko, choć nie na urwanie głowy, a przed wyznaczonym miejscem już nawet spokojniej. Wkrótce jechaliśmy już razem. Atmosferka była taka sobie... Mając w pamięci ostatni powrót tutejszym lasem zaproponowałem, abyśmy trochę jeszcze podjechali w stronę Raszowej asfaltem, zanim wjedziemy w las. Rwało mnie do przodu, ale nie wypadało tak dziś zbytnio się oddalać...
Jadąc leśną drogą, natrafiliśmy na chmarę wróbli, które zadomowiły się na gałązkach drzew, będących przed nami. Gdy się do nich zbliżaliśmy, ptaki podrywały się do niskiego, przyziemnego lotu i wyglądało to dosyć zabawnie, bo minęła chwila zanim wróble ustąpiły nam drogi na dobre. Tuż przed celem naszego wyjazdu, niespodziewanie zostaliśmy zaczepieni przez chłopca, grającego w piłkę. Zapytał o cel naszej podróży, rozpoczynając bardzo krótką, ale pozytywną wymianę zdań :-) Pokręciliśmy się z Anią chwilę pomiędzy stawami, po czym zatrzymaliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie siedziałem gdy byłem tu jesienią. Po pewnym czasie zaczęła się gadka...




W drogę powrotną ruszyliśmy, gdy zrobiło się nam chłodno. Zresztą biegnące nad nami chmury, także nie zachęcały do pozostania. Jadąc wystraszyliśmy jeszcze kuropatwę, która trzepotem skrzydeł narobiła małego harmidru. My natomiast byliśmy w dużo lepszych nastrojach. W lesie cały czas gadaliśmy i doszliśmy do wniosku, że pewnie znów nam drogi zabraknie :-) Rozstaliśmy się na skrzyżowaniu w Kłodnicy, a ja nieco przyciskając, popędziłem do domu.

Dane wyjazdu:
26.68 km 0.00 km teren
01:25 h 18.83 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

W poszukiwaniu bidonu

Niedziela, 27 marca 2011 · dodano: 27.03.2011 | Komentarze 0

O godzinie szóstej rano obudził mnie budzik, ale za oknem było ciemno, więc nie wstałem, bo nie było większego sensu. Po godzinie zacząłem zbierać się do wyjazdu do Wrocławia, a podczas podróży uzupełniałem wpisy. Droga powrotna była jednak dużo bardziej męcząca. Do domu wpadłem i momentalnie wyszedłem, aby złapać jeszcze trochę dnia i wyruszyłem na poszukiwania zagubionego bidonu. Może a nuż go znajdę?



Od razu narzuciłem bardzo szybkie tempo i po bardzo niedługim czasie, znalazłem się po drugiej stronie Odry. Zakręciłem w Portową, gdzie rozpocząłem poszukiwania. Wytraciłem prędkość i zacząłem bacznie rozglądać się na boki. Prawdopodobieństwo, że bidon wypadł właśnie tutaj było jednak bardzo niewielkie, więc na Jasnej przyspieszyłem, zwalniając dopiero na drodze do kłodnickiego lasu i znów wzmogłem czujność. Kręcąc głową na wszystkie strony, dojechałem do torów, gdzie musiałem poczekać trzy minuty na podniesienie szlabanu.
Z drugiej strony przejazdu, znajdował się stromy podjazd, który był pierwszym potencjalnym miejscem zagubienia bidonu. Zatrzymałem się na wzniesieniu, ale zguby ani widu. Także na Kuźniczkach nie było po nim śladu. Śmieci dodatkowo utrudniały poszukiwania i rozpraszały uwagę. Przy jeziorze zatrzymałem się po raz kolejny, mijając wcześniej wędkarzy przy ognisku. Zmierzałem ku drodze do Cisowej wiedząc, że szanse na odnalezienie malały z każdym metrem. Przy asfalcie dostrzegłem coś szarego, kształtem przypominającego butelkę. Podjechałem spokojnie, obserwując teren dokładnie - tamtego i tak mi już nikt nie podwędzi. Niestety okazało się, że "tamto", to jakieś plastikowe pudło...
Mimo wcześniejszych planów sprawdzenia tylko Kłodnicy i Kuźniczek, postanowiłem dojechać do Piastów. Skoro już tu jestem... Puściłem się przez Lenartowice, cały czas bacznie obserwując drogę, choć czas już mnie trochę naglił. Za mostem wystraszyłem jeszcze nie na żarty kuropatwę, ale bidonu jak nie było, tak nie było. Na pierwszych metrach Białego Ługu znów musiałem stanąć. Śmieci na poboczu było tyle, że nie chciałem niczego przeoczyć. Chwilę później ruszyłem dalej i jadąc bardzo powoli, dotarłem do skrzyżowania. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i znalazłem się w miejscu, gdzie odkryłem wczoraj zgubę. Przez myśl przeszło mi, aby jeszcze wrócić tą samą trasą, ale niestety słońce już prawie zaszło i nie miałem na to czasu.
Pogodziłem się ze stratą. To w końcu tylko bidon, choć był ze mną od samego początku i jak się okazało, miałem jednak do niego pewien sentyment - przede wszystkim dlatego, bo był ze mną na pierwszej wyprawie. Co innego, gdyby uległ zniszczeniu, a nie został zagubiony przez własną głupotę...
Jechałem już normalnym tempem i postanowiłem sprawdzić kolejną odnogę leśnego traktu. Dotarłem do garaży na Piastach, a stamtąd drogą do Alei Jana Pawła II. Mały sprint asfaltem i skręciłem w drogę wzdłuż Odry, którą dotarłem do domków na Kuźniczkach. Po kilku skrzyżowaniach i złamaniu zakazu wjazdu, dotarłem do działek. Następnie przejazd pod ciemnym wiaduktem i wjazd do lasu.
Jadąc leśną ścieżką, minąłem jedną gałąź na ziemi, ale już drugą dostrzegłem dosyć późno. Hamowanie awaryjne! W ostatniej fazie aż tylne koło uniosło się na jakieś 10-15 centymetrów. To było jednocześnie i fajne i niebezpieczne :-) Skręciłem na ścieżkę do Żabieńca, a następnie Dunikowskiego do Koźla, jadąc sprintem na pierwszych metrach. Było już ciemno... Za mostem wyhamowałem ostrożnie, pamiętając o wczorajszej glebie i wjechałem na promenadę, by na Gazowej po raz kolejny pojechać sprintem. W domu nikogo nie było i musiałem czekać, aż Łukasz zejdzie od sąsiada i otworzy mi drzwi, bo nie wziąłem swoich kluczy. Doszedłem do wniosku, że chyba muszę się wyluzować, bo jakoś od powrotu z Wrocławia byłem zestresowany. Dobrze że jest rower, to chociaż część napięcia zeszła.

Dane wyjazdu:
29.33 km 0.00 km teren
01:25 h 20.70 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

No i nie pojechałem na zajęcia...

Sobota, 26 marca 2011 · dodano: 26.03.2011 | Komentarze 0

Wczorajszy wieczorny powrót, nieco dał mi się we znaki. W domu padłem jak kawka, ale porządnie spać poszedłem dopiero po drugiej w nocy. Rano budziłem się na raty, a w końcu podjąłem decyzję, że nie jadę na zajęcia. Byłem kompletnie niewyspany... Skoro już sprawy przyjęły taki obrót, to nie mogłem pozwolić, aby zmarnować ten dzień ;-) Gdy wstałem, za pomocą bloga i map, starałem się wytyczyć jakąś trasę na dziś. W pewnej chwili przypomniało mi się, że nie byłem przecież u fryzjera. Za oknem słońce wychodziło zza chmur, więc popędziłem czym prędzej, aby nie tracić czasu. Siedząc na fotelu w myślach szukałem celu dzisiejszej wyprawy, aż nagle natchnienie przyszło z radia. Przypomniałem sobie o rezerwacie Łężczok! Niestety moje rozmyślania przerwało ukłucie w ucho - zostałem przycięty brzytwą! No ładnie...
W domu sprawdziłem kilometry i zacząłem powątpiewać, czy to aby na pewno dobry pomysł, ażeby się tam udać. Nie chciałem też jechać samemu, a ponadto może lepiej odłożyć ten wyjazd do późniejszej wiosny, a nawet lata? Znów wróciłem do bloga i map i okazało się, że chyba naprawdę miałem problem z wytyczeniem trasy. Ostatecznie postanowiłem odszukać Biały Ług. No i się zaczęło...



Gdy wyszedłem przed klatkę zauważyłem, że na siodełko zaczynają spadać malutkie krople deszczu. Optymistycznie pomyślałem, że taki deszcz, to nie deszcz i ruszyłem przed siebie. Gdy jechałem promenadą przemknęło mi przez myśl, że mógłbym włożyć znajdujący się w tylnej kieszeni sakwy bidon do koszyka, ale jakoś tak bez widoku bidonu, rower wydawał się być lżejszy ;-) Zaraz za mostem stanąłem i założyłem pełne rękawice. Końcówki palców już zdążyły poczerwienieć. Zacząłem też zastanawiać się, czy to aby dobry pomysł, by jechać w tak daleką drogę w taką pogodę. Deszcz się wzmagał i wiał wiatr. Uznałem jednak, że to niehonorowe tak teraz wracać i ruszyłem dalej.
Po raz pierwszy przystanąłem w połowie Portowej - chciałem założyć golf, bo wiatr smagał mnie po szyi. Co prawda i rękawy kurtki były już mokre, ale teraz to już na pewno nie wracam. Deszcz wciąż zacinał, a ja jechałem w stronę kłodnickiego lasu. Aby się tam dostać, musiałem jeszcze przejechać przez chmurę dymu, wydobywającą się z komina jednego z domów. Gdy minąłem ostatnie zabudowania, nieco się wyluzowałem. Za pierwszym zakrętem, jadąc już pomiędzy drzewami dostrzegłem, że szlaban na przejeździe kolejowym w oddali jest opuszczony. Jechałem w jego kierunku z nadzieją, że nie będę musiał długo czekać na jego podniesienie. Stało się jednak inaczej. Czekałem dobrych kilka minut moknąc w deszczu, który jak na złość jakby zwiększył intensywność. Co za dróżnik. Przecież przejechałbym co najmniej ze dwadzieścia razy, zanim ten pociąg nadjedzie! Moja cierpliwość powoli zaczynała się kończyć i wtedy w oddali ujrzałem światła lokomotywy. Zacząłem nawet wyobrażać sobie ile razy mógłbym przejechać przez tory, zanim owa lokomotywa dojechałaby do przejazdu, w międzyczasie wycierając siodełko rękami. Gdy oceniłem ilość wagonów w nadjeżdżającym składzie, moje morale osłabło jeszcze bardziej. Gdy szlaban został uniesiony, ruszyłem niespiesznie i po chwili dotarłem do stromego podjazdu. Na jego szczycie coś zaczęło dziać się z napędem. Okazało się, że łańcuch dostał się między szprychy. Oj, chyba wychodzi moje grzebanie przy przerzutce, albo i też stan łańcucha i kasety robi swoje? Szybko poradziłem sobie z tym problemem i ruszyłem dalej, przyspieszając znacznie na zjeździe.
Podczas pokonywania odcinka w lasku na Kuźniczkach, przez moment miałem wrażenie, jakby słońce wyłaniało się zza chmur za moimi plecami. Niebawem dotarłem do jeziora, za którym czekał mnie nieco bardziej brudny etap. Zabrudzone na nim opony, szybko oczyściły się jednak na asfaltowej drodze, prowadzącej w stronę Cisowej. Ja natomiast mogłem nieco bardziej przyspieszyć i po kilku minutach jazdy, znalazłem się w Lenartowicach, w międzyczasie wjeżdżając w kałużę, chlapiąc sobie po kurtce i twarzy. Wcale mi to jednak nie przeszkadzało, a wręcz dodało charakteru wycieczce :-)
Niebawem znalazłem się na drodze, którą wczoraj po raz pierwszy jechaliśmy z Anią. Nie wiem czemu, ale jeszcze będąc w domu wiedziałem, że dziś bez problemu odnajdę Biały Ług :-) Za pierwszym skrzyżowaniem, postanowiłem się zatrzymać i coś zjeść. Wyjąłem baton zbożowy i... po pierwszym gryzie pomyślałem, że o mały włos złamałbym zęba :-) Baton był strasznie twardy! Po drugim gryzie, postanowiłem zostawić połowę na później - nie będę się kurka męczył! ;-) Schowałem resztę do sakwy i postanowiłem sięgnąć po bidon. O nie! Zgubiłem... No świetnie. Musiał wypaść z kieszeni, gdzieś na wertepach... Mogłem go jednak wcześniej przełożyć do koszyka. Szkoda go, bo trochę kilometrów razem zrobiliśmy... Był ze mną od początku, razem z Kosią... na wyprawie... i wielu, wielu wyjazdach... Praktycznie od razu przypomniałem sobie jednak, że ze dwa dni temu myślałem o bidonie termicznym - czyżbym podświadomie szukał pozytywów? ;-) Założyłem czepek pod czapkę i ruszyłem w dalszą drogę, aby po około kilometrze wyjechać na drogę do Azot.
Oczywiście od razu skręciłem w leśny skrót zauważając, że hamulce z racji zawilgocenia wykazywały mniejszą skuteczność. Wcześniej zakładałem, że zrezygnuję z przejazdu przez Stare Koźle, ale deszcz nieco ustał i pojechałem ostatecznie wczorajszą trasą. Spokojnie przemknąłem przez zabudowania, mijając te same gęsi przy sadzawce :-) Szkoda że wciąż padało, bo chętnie zrobiłbym im zdjęcie. Przed Brzeźcami natknąłem się na grupę ludzi z workami zbierających śmieci. To pozytywny widok tylko szkoda, że to syzyfowa praca... Dalsza część szlaku była trochę zanieczyszczona przez błoto, naniesione kołami jakieś maszyny rolniczej. Opony złapały trochę tego brudu i na moje nieszczęście następnie na nawierzchni, pojawiły się małe kamyczki, które niesione przez przednie koło, uderzały o rurę dolną ramy. Zwolniłem, aby jej nie niszczyć, a chwilę później i tak musiałem się zatrzymać, aby wymienić baterie w nawigacji i przy okazji ostrożnie dokończyłem konsumpcję batona ;-) Spojrzałem także na rower - był mocno ubrudzony. Nawet górna rura przy siodełku była ubłocona.
Na Gliwickiej nabrałem prędkości i przedzierając się przez kłęby dymu, wydobywające się komina jednego z domostw, dotarłem do ronda. Zbliżając się do wjazdu na drogę rowerową podjąłem decyzję, że pojadę przez Kłodnicę, ale dosłownie w ostatniej chwili zmieniłem zdanie. Gdy chciałem zahamować przed bramką okazało się, że tylny hamulec wysiadł i tylko szybka reakcja lewą klamką uchroniła mnie przed kolizją. Zatrzymałem się i nacisnąłem na dźwignię tylnego hamulca. Spomiędzy klocków wyciekło błoto i woda. Muszę zrezygnować z używania go, aby chronić tarczę. Poza tym jego wydajność była dosłownie zerowa. Przy końcu drogi rowerowej spojrzałem w górę i zauważyłem słońce za warstwą chmur. Praktycznie także przestało już padać i wychodziło na to, że cały mój wyjazd odbył się w największym deszczu. Ostrożnie wyhamowałem przed bramką i szybkim tempem dotarłem do remontowanego mostu. Postanowiłem także wjechać na promenadę zaraz za betonowymi pachołkami. Oczywiście wiedziałem, że dysponuję tylko przednim hamulcem i widziałem drobne kamyczki na poboczu, ale w ostatniej fazie hamowania, skręcone przednie koło uciekło mi do przodu i musiałem aż oprzeć się ręką na chodniku, wydając z siebie cichy krzyk. Szczęściem rower nie uderzył nigdzie ramą, a tylko kierownicą. Szybko się pozbierałem i energicznie podniosłem sprzęt w zasadzie z uśmiechem na twarzy spoglądając tylko, czy żaden dodatkowy osprzęt nie spadł z mocowań :-) Trzeba jednak przyznać, że miałem trochę szczęścia, gdyż zdążyłem schować się w zatoczce za pachołkami, a w momencie upadku jechał za mną samochód. Oj... Nieszczęście mogło być gotowe...
Podczas jazdy promenadą, przez moment włączyło mi się negatywne myślenie. Bidon, łańcuch, hamulce, gleba. Może jednak trzeba było pojechać na te zajęcia? Szybko dałem sobie jednak spokój. Zjeżdżając z promenady, celowo użyłem tylko tylnego hamulca. Równie dobrze mogłem nie hamować... Szybko pomknąłem w kierunku domu. Czeka mnie więc czyszczenie roweru i wizyta w serwisie. Przed odstawieniem Kosi obejrzałem ją jeszcze. Tylny hamulec i łańcuch, nie mówiąc już o całości, nadawały się do czyszczenia - będę miał co robić wieczorkiem. Mimo wszystko muszę też przyznać, że był to pozytywny wyjazd :-) A może jutro rano pojadę poszukać bidonu?

Dane wyjazdu:
37.60 km 0.00 km teren
02:04 h 18.19 km/h:
Maks. pr.:39.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Popracowy rajd :-)

Piątek, 25 marca 2011 · dodano: 25.03.2011 | Komentarze 0

Taki wyjazd był zaplanowany na wczoraj, ale rano byłem niewyspany i zdecydowałem się pojechać jednak do pracy autobusem. Wieczorem dopadło mnie jednak rowerowe zakręcenie i wiedziałem już, że dziś plan zostanie wykonany. Musiałem jednak wcześniej wstać... ;-) Od razu ogarnęła mnie pewna doza niepewności - jakby chmur na niebie trochę dużo... Kolejny dołożony schodek do pokonania, czyli problemy z pakowaniem sakw i już miałem opóźnienie na starcie. Gdy tylko wyszedłem z klatki, natknąłem się na sąsiada, który wyraził zdziwienie z mojego wyjazdu... Ruszam. Muszę być w Kędzierzynie najszybciej jak to możliwe.



Szybko dotarłem do Odry i przejechałem - przez będący w ostatniej fazie prac most - wytyczonym przez betonowe pachołki, bocznym odcinkiem asfaltu. Postanowiłem zrezygnować z drogi rowerowej, choć przejeżdżając obok niej jeszcze wahałem się, czy to aby jest dobra decyzja. Nie chciałem telepać się po starych płytkach i chyba wyszło mi to na dobre, bo dosyć szybko znalazłem się na rondzie przy obwodnicy. Troszkę zgrzany dotarłem do Ani, gdzie łyknąłem herbatki i zostawiając rower, ruszyłem pieszo do pracy. Będąc tam, co jakiś czas zerkałem za okno, obserwując jak zmienia się sytuacja. Po piętnastej jakby nieco się przejaśniło.
Z pracy wydarłem równo o szesnastej i gdy tylko dotarłem do Ani, ruszyliśmy w trasę. Nasz plan, to wizyta w serwisie rowerowym (bo trzeba w końcu zrobić porządek z "trzeszczącą" przerzutką), następnie sklep zoologiczny (zakupy dla Kazika) i sklep rowerowy, gdyż chciałem zorientować się w licznikach. Mój niestety wciąż potrafi się czasem wyzerować... Już na pierwszych metrach, zacząłem zaliczać dziury w asfalcie, ale mimo to normalnym trybem dotarliśmy do serwisu. Na miejscu pan orzekł, że do wymiany jest łańcuch i kaseta. Trochę mnie tym zaskoczył, gdyż całkiem niedawno sprawdzałem stan łańcucha, próbując wyciągnąć go ponad zęby korby i wydawało się być jeszcze OK. Ale ja chyba jednak mało się jeszcze znam... Będę musiał umówić się na wymianę tak, aby stracić jak najmniej potencjalnego czasu na rowerowanie. No i chyba wymianę licznika trzeba odłożyć...
Sklep zoologiczny mieścił się kilkadziesiąt metrów dalej. Poczekałem na Anię przed wejściem, a później spakowaliśmy jej zakupy do sakw. Niedługo później byliśmy w sklepie rowerowym, gdzie spisałem sobie dostępne tam modele liczników (niestety były tylko Sigmy) i ucięliśmy także krótką pogawędkę z panem sprzedawcą. Przyszedł czas na najbardziej konkretny etap dzisiejszego wyjazdu. Jako że wcześniej ustaliliśmy, że pojedziemy na Kuźniczki rzuciłem hasło, aby udać się tam, przejeżdżając przez lasek za pływalnią. Minęliśmy skate-park, z którego korzystała tak duża ilość młodzieży, że aż się zdziwiłem i następnie - nieco terenowo - przemknęliśmy przez lasek, a kolejno przez osiedle domków, po czym spontanicznie puściłem się w długą (MXS), czekając na Anię już za rondem na mostku, przy rzece Kłodnica.
Już razem ruszyliśmy w stronę lasu, postanawiając też, że pojedziemy jednak koło tamtejszego jeziorka, gdzie zarządziliśmy postój. Niestety tym razem spokojnie nie było, bo po drugiej stronie brzegu, urzędowali jacyś pijacy i przepraszam, ale - głośno darli ryje. Chyba najgłośniejsza była, przebywająca wśród nich kobieta.



Na kolejnych metrach, początkowo prowadziła Ania, a później do drogi Kędzierzyn-Cisowa już ja. Podczas wyjazdu z koleiny na leśnej drodze, obciążone sakwami tylne koło fajnie się uślizgnęło, dając mi trochę frajdy i zadowolenia :-) Na asfalcie nieco przyspieszyliśmy, zastanawiając się jeszcze, jakie to tematy rozmów mieliśmy poruszyć. To już chyba pewne - obydwoje mamy sklerozę ;-) Niebawem dotarliśmy do Kędzierzyna, a gdy kierowaliśmy się w stronę Piastów, Ania zauważyła idącą w stronę drzew drogę. Od razu przypomniał się nam nieodkryty jeszcze - a widziany tylko na mapie - leśny trakt. Skręcamy!
Znów zrobiło się nieco bardziej terenowo, ale już po kilkuset metrach, droga stała się bardziej przyjazna. Przystanęliśmy na chwilę i wspólnie doszliśmy do wniosku, że to fajne miejsce - kolejne na szybkie wypady. Sama idea popracowych wyjazdów, jest bardzo fajna zwłaszcza, że mamy już ładną bazę tras w okolicy :-) Podczas dalszej drogi, delektowaliśmy się panującą tam ciszą. Z pewnego rodzaju zadumy wyrwani zostaliśmy na skrzyżowaniu, gdzie o mały włos nie skierowałbym nas w złym kierunku - i to mimo nawigacji na kierownicy! Tak, tak - wiem, zdolniacha ze mnie ;-) Za skrzyżowaniem znów jednak korzystaliśmy z uroków otaczającego nas miejsca, aż nagle zamiast do oczekiwanej przez nas drogi, dotarliśmy do jakieś ścieżki przy torach kolejowych. Chwilę poszukaliśmy możliwości dalszego przejazdu, przy okazji pytając o radę panią z psem, która akurat napatoczyła się na nas (o dziwo w znacznej odległości od zabudowań!) i za moment znów dziarsko jechaliśmy dalej, docierając do drogi na Azoty. Aby jednak na nią wjechać, trzeba było przebić się przez ścieżkę między drzewami, co mi bardzo odpowiadało :-)
Gdy już wspólnie ruszyliśmy w stronę Azot rzuciłem, aby sprawdzić kolejną odnogę od głównej drogi. Niezwłocznie zjechaliśmy w dół, po czym dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że przecież dotrzemy tą drogą do torów! No tak... Zawracamy... :-) Tuż przed powrotnym wjazdem na asfalt, śmignął przede mną, jadący drogą rowerową pan z przyczepką i trzeba go było wyprzedzić, co niezwłocznie uczyniłem. Chwilę później usłyszałem za sobą wymianę zdań między nim, a Anią i jak się później okazało, był to kolejny pozytywny akcent dzisiejszego wyjazdu :-) Trochę rozpędziliśmy się zjeżdżając z wiaduktu, ale trzeba było hamować, gdyż wjeżdżaliśmy na leśny trakt - skrót do Starego Koźla. Ania troszeczkę żałowała tego, że tak swobodnie się jej jechało, ale chyba jednak zgodzi się ze mną, że lepiej między drzewkami, niż między samochodami :-)
Widać było różnicę w otoczeniu od czasu, gdy byłem tu ostatnim razem. Jechaliśmy spokojnie, a gdy dotarliśmy do drogi asfaltowej, skierowaliśmy się po krótkim postoju w stronę Starego Koźla. Ochoczo pedałując, dotarliśmy do bardzo często przez nas użytkowanej drogi, wiodącej niebieskim szlakiem, ale jeszcze przed wjazdem, przy ostatnich zabudowaniach, trzy szczekające gęsi wystraszyły... no przecież nie mnie ;-) Zadowoleni z dotychczasowego przebiegu wyjazdu, pędziliśmy przed siebie. Anię nawet przez moment nieco poniosło, gdyż raptownie przyśpieszyła ;-) Za Brzeźcami zatrzymaliśmy się na chwilę - robiło się powoli szaro, więc włączyliśmy tylne lampki. Jadąc dalej przed siebie, nieopatrznie znaleźliśmy się przy schronisku dla zwierząt i po małych perypetiach na skrzyżowaniu z Gliwicką, ruszyliśmy w kierunku Ani domu, skąd miałem zabrać pozostawione tam wcześniej graty. Oczywiście spakowanie się zajęło mi trochę czasu i w drogę powrotną ruszyłem, gdy na zewnątrz było już całkiem ciemno.
Przejechałem przez pusty parking przy Carrefour'ze. Duży plac i pustka dookoła pozwoliły mi dużo swobodniej pokonać ten odcinek, więc rozpędzony dotarłem do obwodnicy i już chwilę później sunąłem pasem awaryjnym. Znów przypominała mi się wyprawa... Dookoła ciemno, sakwy na bagażniku, a nad głową gwiazdy... :-) Droga do Koźla upłynęła mi bardzo szybko - podobnie jak to odbywało się ostatnimi czasy. Dopiero przed Odrą zrzuciłem na średnią przerzutkę, odczuwając lekkie zmęczenie. Podczas rozmyślań prowadzonych w drodze, zadałem sobie nawet pytanie, czy teraz mógłbym pojechać na taką wyprawę, jak w ubiegłym roku. Może to błędne wrażenie, ale jakoś nie czuję tej energii, choć zapewne jednak dałbym radę... :-) Te rozważania opuściły mnie bardzo szybko, bo przecież do wyprawy jeszcze sporo czasu. Nawet nie wiem jeszcze, gdzie pojadę :-) Szybko pokonałem skrzyżowanie, zatrzymując się jeszcze przy bankomacie, po czym ruszyłem do domu. Jeszcze tylko rozpakować sakwy... ;-)

Dane wyjazdu:
5.81 km 0.00 km teren
00:15 h 23.24 km/h:
Maks. pr.:37.80 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wieczorne kręcenie :-)

Czwartek, 24 marca 2011 · dodano: 24.03.2011 | Komentarze 0

W przeciwieństwie do wczorajszego wieczoru, dziś miałem więcej energii po powrocie do domu. Wciąż było ciepło. Ledwie więc wszedłem do domu, wziąłem Benka na spacer, nie biorąc nawet smyczy. Kilka chwil później, spotkaliśmy atrakcyjną suczkę (oczywiście dla Benka ;-) ) i musiałem wziąć mojego Casanovę na ręce :-) Wróciliśmy do domu i niezwłocznie zacząłem szykować się do wyjścia. Miałem dużą ochotę pojeździć mimo, że było już przed dwudziestą drugą :-)



Udałem się na domki, gdzie pościnałem trochę skrzyżowania, co bardzo mi się spodobało. Gdy wyjechałem na Chrobrego przyszedł czas na szybsze kręcenie korbą, po czym odbiłem w stronę parku. Ależ jestem nakręcony! A może zakręcony? Sam już nie wiem ;-) Wyjechałem przy Piastowskiej i chodnikiem przeturlałem się Pod Lwy, gdzie dla frajdy, awaryjnie wyhamowałem przed przejściem, aby za chwilę znów dynamicznie się rozpędzić. Pięknie! Targową dotarłem do PKS'u, wykręciłem półkole przy parkingu i następnie przetoczyłem się przez Rynek. Postanowiłem też odbić w ulicę obok, aby nieco urozmaicić trasę, a po kilku następnych - agresywnie pokonanych skrzyżowaniach - byłem już przy urzędzie miasta. Wciąż jechałem dynamicznie i nawet gdy wjechałem na wąskie parkowe uliczki, charakter wyjazdu nie uległ zmianie. Ostatnim etapem, był powrót Piastowską, do połowy pokonany chodnikiem. Pobudzony zastrzykiem energii, postanowiłem przykręcić bagażnik na jutrzejszy wyjazd... :-)