Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dystans całkowity: | 11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 530:50 |
Średnia prędkość: | 21.41 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.56 km/h |
Liczba aktywności: | 161 |
Średnio na aktywność: | 70.58 km i 3h 17m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
59.63 km
0.00 km teren
03:59 h
14.97 km/h:
Maks. pr.:29.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
300 lepsze niż 60 ;-)
Niedziela, 28 maja 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Zgodnie z wcześniejszymi planami wyruszyliśmy dziś na rodzinne rowerowanie :-) Ania tuż przed samym startem poinformowała mnie jeszcze, że nie wzięła mimi a ja - będąc w super fajnym rowerowo-sielskim nastawieniu - zupełnie zbagatelizowałem tą wiadomość. To był błąd... ;-)Ruszyliśmy ze Strzelec, racząc się na początku walorami tutejszego parku :-) Było spokojnie i bardzo przyjemnie :-) Później ruszyliśmy ku Jemielnicy, mknąc bardzo fajnym asfaltem, a później wyboistą leśną drogą, na której skłoniłem jakiegoś pełzającego płaza, by schował się z zaroślach po prostu przejeżdżając po nim obydwoma kołami Antka. Oczywiście zupełnie niechcący. W samej Jemielnicy również spędziliśmy czas bardzo przyjemnie, między innymi karmiąc kaczki przy stawie :-) Wszędzie panowała przyjemna cisza, a my byliśmy w super fajnych nastrojach :-) Gdy już stamtąd wyjechaliśmy, czekał nas najmniej ciekawy odcinek dzisiejszego wyjazdu - droga wojewódzka do Zawadzkiego. Kasia jednak zadbała, aby za bardzo nam się nie nudziło i postanowiła dać upust swojemu żołądkowi ;-) Daliśmy radę i niedługo potem jechaliśmy już bardzo fajną leśną drogą :-) Co prawda przybyło trochę łat na asfalcie odkąd byłem tu ostatni raz, ale mimo wszystko jej jakość była mocno zadowalająca :-) Ilość rowerzystów, która tędy mknęła potwierdzała ten fakt :-) Nam natomiast zaczęło brakował mimi ;-) Dodatkowo pobłądziliśmy trochę przed Krasiejowem, ale finalnie wszystko się udało :-) Gorzej było ze startem ;-) Kasia za nic w świecie nie chciała usiąść do przyczepki i już nam zaczynało brakować cierpliwości. Nie pomagały prośby, groźby, a nawet przypalanie stópek. Pomogła dopiero Miki w komórce :-) Od tej pory jechaliśmy już w zupełnej ciszy... :-) No prawie... ;-) Piskliwy głosik Miki wrzynał mi się w uszy, ale wolałem to, niż pisk i płacz Kasi :-) Gdy skończyły się wszystkie odcinki, nastała już zupełna cisza :-) Dzieci spały :-) Nie oznaczało to co najmniej końca naszych kłopotów! :-) Dokuczało już nam zmęczenie trasą, pustka w żołądkach, a przede wszystkim przeciwny wiatr! Jechało się naprawdę topornie, momentami nawet poniżej dziesięciu kilometrów na godzinę! Zeszło z nas powietrze! Odliczałem dystans na nawigacji, aż w końcu wjechaliśmy do Strzelec! Na odjezdne wbiliśmy się jeszcze na wieżę widokową tutejszego ratusza :-) Pani nas ostrzegała, że to aż sto pięćdziesiąt schodów, że stromo i wąsko, a jak usłyszała, że my z dwójką dzieci, to już w ogóle zaczął się lament ;-) Kto nie da rady? My?!? Na górze było bardzo fajnie, a wejście i zejście były dodatkową atrakcją - przede wszystkim dla mnie ;-) Wyjeżdżając z miasta zahaczyliśmy jeszcze o park, a później było już pakowanie i odjazd... :-)
Przepędzony płaz przed Jemielnicą.
W Jemielnicy :-) Było cicho i spokojnie... :-) Bardzo miło :-)
Odpoczynek przy leśnym przystanku nieopodal Zawadzkiego :-)
Krótki postój na trasie :-)
Wizyta przy tutejszym bunkrze.
Pociąg jedzie! :-) I kolejna atrakcja dla dzieci... ;-)
Krasiejów :-)
Już Strzelce ;-)
Ruiny strzeleckiego zamku.
Kategoria z Kwiatuszkiem :-), Z balastem, czyli... nie sam ;-), z Bąbelkiem :-), Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
165.84 km
0.00 km teren
06:21 h
26.12 km/h:
Maks. pr.:64.88 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Biskupia Kopa i takie tam ;-)
Niedziela, 14 maja 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Podobnie jak wczoraj, wstałem wczesnym rankiem. Widok za oknem nie skłaniał do wyjścia. Wszędzie była mgła! Gdy wyszedłem na balkon poczułem też zimno... Postanowiłem więc nie śpieszyć się ze śniadaniem, podczas którego obmyśliłem też w co się ubiorę.Nie zdołałem jeszcze zjechać z drogi rowerowej, a już na sztycy widać było sporej wielkości krople wody. Bardzo szybko nasiąknął także baranek, a już na obwodnicy woda spływała z kasku... Na tablicy pokazywało niecałe dziewięć stopni. Widoczność również była mizerna i gdy zjechałem na drogę krajową w kierunku Opola, zacząłem się nawet zastanawiać na ile ta jazda jest bezpieczna. Finalnie pierwsze symptomy pozytywnych zmian dostrzegłem w Pokrzywnicy, a gdy wyjechałem z lasu przed Twardawą, dało się już odczuć minimalne ciepełko od przebijającego się słoneczka :-)
Na wysokości Wierzchu ponownie na polu pojawił się ten sam stary niby-jamnik co ostatnio, ale tym razem już bez niemieckiego kompana. Biegł w moją stronę szczekając, ale ostatecznie utopił się gdzieś w trawie w rowie tuż przy drodze ;-) Tymczasem pogoda znacznie się poprawiła :-) Słońce zaczęło wyraźnie świecić, a na błękitnym niebie były sympatyczne pojedyncze chmurki :-) Myślałem przez chwilę jak rozplanować jedzenie na trasie i ostatecznie uznałem, że stacja benzynowa w Prudniku będzie dobrym miejscem, aby zachować na dalszy etap prowiant zabrany z domu. Gdy już ruszyłem w drogę, przed moimi oczami zaczęły rozpościerać się górskie pasma Parku Krajobrazowego Gór Opawskich. Cudowne warunki do szosowania...
Po drugiej stronie granicy szybko doturlałem się do podnóża Biskupskiej Kopy, po czym zacząłem się na nią wspinać. Nie zajęło mi to więcej czasu niż standardowo, a dodatkowo znalazłem dwanaście groszy - polskich, żeby nie było :-) Na przełęczy zerknąłem na parking w poszukiwaniu samochodu na lubelskich rejestracjach, który wyprzedzał mnie na podjeździe, ale widać pojechał gdzieś dalej. I ja nie zatrzymywałem się ani na moment :-) Zachowując uwagę puściłem się dół. Po cichu liczyłem na pobicie swojego życiowego MXS ale mimo tego, że starałem się zbytnio nie hamować i jechać jak najbardziej optymalnym torem jazdy, nie powiodło mi się to. Jechałem pod wiatr, który później towarzyszył mi podczas całej wizyty w Czechach, zwalniając moje tempo. Pomykałem dalej walcząc z oporem, aż tu w jednej z miejscowości natknąłem się na chyba podpitych jegomości. Jednego z nich - stojącego jak baran na samym środku jezdni! - minąłem w niewielkiej odległości. Aż krzyknąłem do niego po polsku - wiadomo co ;-) Adrenalina zeszła ze mnie na szczęście całkiem szybko, gdyż niedługo potem załapałem się na audycję lokalnego radia, puszczaną z ulicznych megafonów ;-)
Na skrzyżowaniu udałem się w kierunku Krnova. Miałem spory zapas czasu. Początkowo droga była bardzo zachęcająca, później też dało radę, ale nawierzchnia nie była już tak dobra. Mimo wszystko na pewno będę chciał tu jeszcze pokręcić :-) Łykałem ten dystans, spowalniany mocno przez wiatr. Zaczęło mi też chodzić po głowie, czy nie wjechać przy okazji na Cvilin, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu i cały Krnov po prostu tylko przejechałem. Po polskiej stronie zaczęło się już po prostu mozolne pokonywanie kilometrów. Poprawiłem nawet średnią, a że widoczki naokoło były zacne, cieszyło mnie to tym bardziej :-) Do domku dojechałem już wyraźnie zmęczony. Niespodziwanie zgraliśmy się tak, że pod klatką zastałem Aneczkę i dzieciaki wracające z placu zabaw :-)
Stacja Prudnik ;-)
Widoczki tuż za Prudnikiem :-) Tutaj Biskupia Kopa.
No weź się tu nie zatrzymaj... Pole rzepaku rozciągało się dużo dalej, niż sięga zdjęcie. Świetnie się jechało...
Widokowy standard z podjazdu na Biskupią Kopę :-)
Postój na jedzonko :-)
Nowo poznany odcinek drogi w Czechach :-) Przyjemnie na szosie :-)
Okolice Mesto Albrechtice. Kolejny energetyczny postój.
Witaj Polsko! ;-)
Postój na telefon :-) A co tam! Na widoczki też sobie przy okazji popatrzę! ;-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
79.10 km
0.00 km teren
02:48 h
28.25 km/h:
Maks. pr.:51.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Motywujący wyjazd o poranku
Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Obudziłem się przed piątą i gdyby nie niepewna pogoda, wstałbym od razu na rower. Sięgnąłem po telefon i zakończyłem inne pozytywne aktywności zaplanowane na dzisiejszy dzień. Wciąż było jeszcze przed budzikiem. Wyłączyłem go gdy po dziesięciu minutach zaczął dzwonić i od razu wstałem. Choć nie wiedziałem jeszcze czy pójdę tak wcześnie na rower, szkoda mi było czasu leżeć. Odsłoniłem okno, sprawdziłem pogodę. Tylko na osławionej Interii nie pokazywało opadów. Po krótkiej ocenie sytuacji wyszedłem :-)Ruszałem wraz z mikroskopijnymi kropelkami deszczu, które jednak szybko ustały. Miasto dopiero zaczynało się budzić, dając ku temu sygnał pojedynczymi samochodami na ulicach. Przez chwilę poczułem się jak na ostatniej wyprawie, gdy o poranku przejeżdżałem miasta na zachodzie Europy... :-) Powoli wkręcałem się w wyjazd, a w głowie zaczęły pojawiać się myśli, rozbijające dotychczasowy status quo. Mur zaczęły rozbijać motywujące myśli, wbijając się w niego niczym pociski. Do tego doszedł podkład w postaci jednego z utworów nurtu New Retro Wave, który ostatnio słucham... Trwało to bardzo długo, bo praktycznie przez cały wyjazd. Nie jechałem nadzwyczajnie, ale czułem się jakby niosły mnie własne myśli. I nie liczyłem się tu ja, ale najbliżsi wokół mnie. Bardzo cieszyłem się, że wyszedłem na szosę tego poranka... W Niewieszach minąłem dwóch bardzo młodych sakwiarzy, którzy "podłączyli" się pod moje przemyślenia. Mieli może szesnaście, może siedemnaście lat. Była siódma rano. W głowie pogratulowałem im wyboru i życzyłem, by ich ścieżki owocowały mnóstwem pięknych chwil. Sakwy, to również piękna, piękna sprawa...
Za Toszkiem zacząłem delikatnie się rozkręcać. Ta droga jest naprawdę super na szosę. Przyjemny asfalt i to na co poprzednim razem nie zwróciłem uwagi, czyli znikoma ilość skrzyżowań, pozwalająca na praktycznie nieustanną i niczym nie zmąconą szosową jazdę. Oczywiście korzystałem z tego garściami, aż dopadł mnie leciutki kryzys :-) Zwalniałem nieznacznie by odpocząć i tak, aby nie stracić pozytywnej mocy w mięśniach. Za Strzelcami zjechałem w kierunku Góry św. Anny jak ostatnio. W obrębie miasta poruszałem się wolniej z uwagi na gorszą nawierzchnię, lecz gdy zostawiłem zabudowania za sobą, prędkość znów wzrosła. Zacząłem podciągać pedały łydkami i wyraźnie widać to było na liczniku! Przez moment byłem królem szosy! ;-) Pomijając nawet ten fakt, przez cały ten wyjazd bardzo cieszyłem się ze swojej kolarki... Rower szosowy, to absolutnie przewspaniała rzecz! To już podchodzi pod sztukę... To coś pięknego...!
Wkrótce wbiłem się na Górę św. Anny, zaliczając chwilowy kryzys jeszcze przed Wysoką. Na szczycie nieco odetchnąłem i udałem się na zjazd. Wokoło było wilgotno, jeszcze rano. Rozpędzając się przy punkcie widokowym poczułem się, jakbym był gdzieś w górach, ruszając gdzieś na jakieś wyprawie w trasę... Ech te moje skojarzenia... :-) Ale bardzo się cieszę, że właśnie takie mam. Drogę do Kędzierzyna pokonałem już standardowo. Wyjazd zwieńczyło zajefajne wyprzedzanie motoru w Kłodnicy! Ogień! :-)
Techniczny postój za Ujazdem.
Cześć :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
106.14 km
0.00 km teren
03:50 h
27.69 km/h:
Maks. pr.:61.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Wyjazd z pozytywnym hamulcem ;-)
Niedziela, 7 maja 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Zgodnie z wczorajszymi planami wstałem z rana (gdy tylko obudził mnie Karolek ;-) ) i po krótkim śniadaniu, rozpocząłem przygotowania do wyjścia. Rzutem na taśmę Aneczka rzuciła, bym wziął ze sobą zwijaną kurtkę, o której oczywiście na śmierć zapomniałem, że ją w ogóle posiadam ;-)Na dole już kombinowałem, jak tą kurtkę zostawić :-) Według mojego organizmu było dość ciepło, ale nie bardzo miałem gdzie ją podziać, więc ostatecznie wziąłem ją ze sobą. Już na Moniuszki miałem ją na plecach! :-) Wiało dość mocno i gdyby nie ta kurtka, to chyba musiałbym po jakimś czasie po prostu wrócić się do domu. Jak zwykle rozgrzewałem się powoli, a gdy już w miarę zacząłem kręcić, wjechałem na obwodnicy w rozsypane potłuczone szkło...! Wczoraj udało mi się je ominąć, dziś już nie. Zaraz za rondem zatrzymałem się na poboczu, by sprawdzić stan opon. Nie zauważyłem żadnych uszkodzeń, więc ruszyłem dalej. Nad głową miałem grubą warstwę szarych chmur, a ponadto mocno wiało. Zwijana kurtka kompletnie nie nadawała się na szosę i strasznie trzepotała na wietrze. Niemniej jednak cieszyłem się, że mam ją na sobie mimo tego, że była swego rodzaju hamulcowym ;-) Pokonywałem dystans aż w końcu znalazłem się na przedpolach Prudnika. Widok, mimo wiszących chmur był bardzo ładny :-) Po raz pierwszy też pokazało się słońce :-) To był najfajniejszy etap wyjazdu, bo już na obwodnicy Prudnika znów toczyłem walkę z wiatrem :-) Sam Prudnik przemknąłem, czując się już wkręcony w obroty :-) Tak, po pięćdziesięciu kilometrach! :-) Niestety zgodnie z tym czego się spodziewałem, po czeskiej stronie jak i dalej już w polskich wioskach, nawierzchnia drogi nie nadawała się zbytnio na szosę, co jednak momentami dość mocno mnie spowolniało. Widziałem jednak co mam na liczniku i podjąłem próbę utrzymania dobrego wyniku :-) Z czasem asfalt nieco się poprawił, a że w nogach miałem gorącą krew, mogłem ładnie ciągnąć do przodu :-) Wciąż jednak wiało! :-) W końcu pozostawiłem wszystkie wioski za sobą i świadomy całkiem dobrego wyniku, przez chwilę poczułem to w sercu :-) Praktycznie całą trasę przejechałem w dolnym chwycie, cały czas kręcąc. Jak na mnie i fakt, że dopiero zaczynam jeździć na szosie w tym roku, był to dość dobry wynik :-) Na obwodnicy nie dociskałem na maksa, ale starałem się jechać - podobnie jak przez całą trasę - optymalnie jak najszybciej, dobierając przy tym wysoką kadencję. Tutaj podkręciłem jeszcze średnią i zwalniając na drodze rowerowej, dotarłem do domku :-)
Jeszcze dobrze nie wyjechałem, a już przystanek. Trzeba było sprawdzić opony po kontakcie z potłuczonym szkłem.
Krótki postój przed Laskowicami.
Tuż za Laskowicami ;-) Od poprzedniego postoju ujechałem niewiele, ale jak tu się nie zatrzymać... Szkoda, że zdjęcie nie oddaje pełni tego widoku :-)
Za Prudnikiem. Mmmm... Droga zachęca :-)
Posiłek po czeskiej stronie :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
78.01 km
0.00 km teren
02:56 h
26.59 km/h:
Maks. pr.:54.03 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Toszecko-strzelecka super szosowa traska :-)
Środa, 3 maja 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Pogoda nas dziś nie zachęcała do wyjścia. Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy z Karolkiem do lekarza, mijając w drodze powrotnej dwóch kolarzy. Temperaturowo było całkiem, całkiem, tylko wisiało widmo opadów. Nie zrażony wyruszyłem w trasę :-) Żałowałem jedynie, że z powodu niepewnej pogody nie wyszło mi z zaplanowaną dłuższą pętlą. Nie ma jednak tego złego :-)Wyruszałem w towarzystwie maluśkich kropelek deszczu, które jednak szybko zostawiłem za sobą :-) W Sławięcicach sprawdziłem inną drogę do Ujazdu i spokojnie łykałem sobie asfalt. Oczywiście nie dosłownie ;-) Dopiero po około trzydziestu kilometrach poczułem, że organizm wchodzi na obroty :-) W Niewieszach odbiłem w kierunku Toszka, gdzie zaliczyłem pierwszy postój. Dalsza droga okazała się być super fajna na szosę! Równy asfalt z szerokim pasem awaryjnym, z którego praktycznie i tak nie korzystałem z racji śladowego ruchu samochodowego :-) Pięknie się tu jechało i wcale się nie dziwię, że tak dużo kolarzy mijamy, jadąc dalszą częścią tej drogi autkiem do Opola. Strzelce przemknąłem szybko :-) Na postoju na światłach w centrum, zauważyłem na ulicy pieniążek, ale tyle co się zatrzymałem na czerwonym, już musiałem ruszać, bo zapaliło się zielone :-) Niebawem odbiłem w kierunku Gogolina. Początkowo asfalt był dość wyboisty, ale gdy tylko wyjechałem zza granic miasta, można było śmiało przycisnąć :-) I przycisnąłem ;-) Ponownie poczułem, że moje ciało wchodzi na wyższy poziom efektywności, związany z przebytym już dystansem. Mój organizm jest chyba stworzony do pokonywania dystansu ;-) Ankę machnąłem łagodnie, witając się jak zwykle z Karolem i już byłem w drodze do domu :-) Średnia tylko rosła :-) Wyjazd był krótszy, niż bym tego chciał, ale wyszła mi naprawdę super fajna szosowa wycieczka :-) Trasa na niedzielę jak ta lala! ;-)
Zamek w Toszku. Pierwszy, bardzo krótki postój.
Góra św. Anny gdzieś tam między chmurami :-) Drugi, jedynie fotograficzny postój :-)
Cześć Karol! :-) Trzeci, ponownie symboliczny postój :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
58.75 km
0.00 km teren
02:23 h
24.65 km/h:
Maks. pr.:60.91 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Pierwsze samodzielne "kilometry" Karolka! :-)
Poniedziałek, 1 maja 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Wczoraj Karol miał rowerowy kryzys... Jechaliśmy co prawda tylko do Romków, ale Karol jechał od prawej do lewej i na odwrót. Pod koniec, zmęczony niepowodzeniami, zaczął domagać się bocznych kółek i już zupełnie nie koncentrował się na jeździe. Również dla mnie było to irytujące, gdyż wiedziałem że już wczoraj mógł zacząć śmigać, gdyby tylko bardziej się skupił. Nie poddając się i chcąc utrzymać dobrą treningową passę, ponownie wyciągnęliśmy Karolową czerwoną strzałę :-) Napompowaliśmy tylne koło, w którym było jakoś dziwnie mało powietrza i ruszyliśmy... Karol od razu stwierdził, że lepiej mu się jedzie i... na osiedlu obok już musiałem za nim gonić! :-) Przejechał sam kawał dystansu, a po drugiej stronie ulicy w lesie już tak mi odjechał, że hej! :-) I to wszystko siedząc trzeci raz na rowerze z dwoma kółkami :-) Naprawdę dał radę! :-) Po lesie zrobiliśmy dwa kółka, a za drugim razem mały rowerzysta śmigał sam nawet po wybojach! :-) W drodze powrotnej zaliczyliśmy jeszcze plac zabaw, a w drodze do domu prawie cały czas biegłem ;-) Oficjalnie uznaję, że 1 Maja to dzień, kiedy Karol nauczył się jeździć na rowerze :-)Po południu przyszedł czas na mnie ;-) Temperatura i wiosenna aura były wyższe niż podczas weekendu, więc nie można było nie wyjść :-)
Wizualnie było przecudownie, lecz jednak mocno wiało. Mało tego! Gdy pokonałem Ankę natrafiłem na opór w Dolnej, gdzie przecież zawsze wieje w plecy! :-) Tu po raz pierwszy pojawiła się myśl o odwróceniu trasy i finalnie tak się stało. Uznałem, że więcej wiatru w twarz mi nie trzeba, a ponadto wolałem jednak jeszcze raz wbić się na Ankę i podziwiać tam widoki, niż jechać dziurawym asfaltem przez Miejsce Kłodnickie. Finalnie ukończyłem wyjazd z zakładanym dystansem :-)
Siema! :-)
W drugą stronę malowniczą drogą :-) Wieje... :-)
Nowo poznane miejsce za Olszową :-)
Widoczność mega... :-) Bez problemu można było dostrzec na przykład hałdę w Rydułtowach.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
56.34 km
0.00 km teren
02:22 h
23.81 km/h:
Maks. pr.:53.17 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Rozjazd z bolącym kolanem na koniec :-)
Niedziela, 30 kwietnia 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Po wczorajszym drugim wyjeździe mój organizm lekko dawał mi do zrozumienia, że troszkę zbyt łapczywie łykałem pierwsze szosowe kilometry :-) Kolejne wyjście planowałem już od wczoraj, ale dziś doszła też konieczność - po prostu musiałem pojechać na rozjazd :-)Dzień był bardzo ładny :-) Jedynym jego mankamentem był wiejący cały czas, trochę mroźny wiatr. Na początkowych kilometrach jechałem mocno krajoznawczo. Gdy w końcu zjechałem na boczne drogi, zacząłem cieszyć się ciszą i spokojem :-) Etap przejściowy był za Ujazdem, a za Jaryszowem czerpałem już garściami z sielanki... :-) Łykając kilometry dotarłem do Góry św. Anny, zatrzymując się tam na chwilę w wiadomym celu ;-) Widoczność była wyśmienita! Cieszyłem się na samą myśl, że tak będzie teraz coraz częściej... :-) Wracając w kierunku domu, dopadło mnie lekkie kłucie w prawym kolanie. Niby miał być to tylko rozjazd, a jednak... :-)
Urokliwa droga za Ujazdem :-)
Olszowa. Jedno z tych miejsc, gdzie wszystko się zaczęło... :-)
Malownicza droga w okolicach Dolnej :-)
Widok na Górę św. Anny :-) Tylko po co tutaj ta autostrada...?
Cześć! :-)
Widoczność była wyśmienita!
Fajne autko w Raszowej :-) Już się zbierałem, gdy ktoś wsiadł za kierownicę. Specjalnie zwolniłem do spacerowego tempa by posłuchać bulgotu, ale kierowca nie kwapił się, by uruchomić silnik... :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
28.47 km
0.00 km teren
02:09 h
13.24 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Roztocze 2017, dzień 2
Piątek, 21 kwietnia 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Od rana było dziś słonecznie :-) Co prawda gdy opuściliśmy mury okazało się, że było też wietrznie, ale ogólnie pogoda na rower była bardzo fajna :-)Ze Zwierzyńca wydostaliśmy się przejeżdżając obok Krzysztofa :-) Później były pagórki w kierunku Szczebrzeszyna :-) W Topólczy zatrzymaliśmy się na moment, by podziwiać bociany w gnieździe, które po chwili zaczęły również klekotać :-) Na owym postoju zaczepił nas na krótką pogawędkę weekendowy gospodarz jednego z domów obok mijanego wcześniej kościoła i zaprosił na herbatę :-) Może skorzystamy następnym razem? ;-) Wkrótce podziwialiśmy już las na trasie do "Piekiełka". Znów było super :-) Gdy wyjechyaliśmy już na polny trakt zdałem sobie sprawę z tego, że naprawdę było mi bardzo miło witać wiosnę właśnie tu - na pięknym Roztoczu :-) Niebawem okazało się też, że ostatni etap do Szczebrzeszyna został wyłożony równym jak stół asfaltem :-) Tam fajnie przycisnąłem ;-) Do Zwierzyńca wróciliśmy drogą rowerową, a gdy tylko pojawiliśmy się u naszych gospodarzy, słońce schowało się gdzieś za chmurami... :-) Oj, z pogodą na rowerowy wyjazd wstrzeliliśmy się w dziesiątkę! :-)
Zwierzyniecki sławny "Krzyś" :-)
Bociany w Topólczy :-)
Na szlaku za Kawęczynkiem
Skąd ja wiedziałem, że to się stanie ;-)
Wciąż na szlaku :-)
Znajomy widok ;-)
Leśne okolice "Piekiełka" :-)
Już na otwartej przestrzeni :-)
No i gdzie mi ta Pszczoła uciekła? ;-)
Idzie wiosna... :-)
Miła niespodzianka w na ostatnim etapie do Szczebrzeszyna :-)
2:0 ;-)
W Szczebrzeszynie... ;-)
A czemu by nie zrobić też zdjęcia z drugiej strony? ;-)
Kategoria z Kwiatuszkiem :-), Z balastem, czyli... nie sam ;-), z Bąbelkiem :-), Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
54.48 km
0.00 km teren
02:04 h
26.36 km/h:
Maks. pr.:43.97 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Surowińska przejażdżka pod wiatr :-)
Sobota, 1 kwietnia 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0
Wyjeżdżając na weekend zabrałem rower w zasadzie za namową Ani. Po drodze dowiedzieliśmy się, że wcale może nie być okazji do jazdy. Na całe szczęście rowerowo okazało się, że nie jest tak strasznie ;-)Praktycznie cały przejazd miałem pod wiatr :-) Jedynie od Łubnian trochę ulżyło :-) Okolica była spokojna. Ot sielankowy wyjazd po opolskich wioskach :-) Dodatkowego uroku dodawała pogoda, która była zaś o krok bardziej wiosenna :-) W Jełowej jak zwykle wjechałem na bruk... ;-)
Powrót na fajną drogę ;-)
Sielankowe smiganie :-)
Niby na znaku szosówka, ale ta droga wcale na szosę się nie nadawała! Postanowiłem nadłożyć i do krajówki dostać się "bardziej główną" ulicą ;-)
Wylot z Laskowic :-)
Tak coś przeczuwałem na początku wyjazdu i jest! Pierwszy tegoroczny bocian w Dąbrówce Łubniańskiej :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
53.58 km
0.00 km teren
02:03 h
26.14 km/h:
Maks. pr.:38.92 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Non-stop bez komórki ;-)
Sobota, 17 grudnia 2016 · dodano: 08.01.2017 | Komentarze 0
Wczoraj świętowaliśmy urodziny B ;-) Rano Aneczka oznajmiła mi, że na dworze jest piękna pogoda :-) Posnułem się trochę po domu, na chwilę zszedłem do samochodu (faktycznie słoneczko i temperaturowo bardziej jesiennie), a po powrocie wystarczyło tylko przełamać lekko wczorajsze samopoczucie ;-)Gdy organizm zaczął pracować, zaczęła boleć mnie głowa. Puściło dopiero na wylocie z miasta. Niemalże od razu potem trafiłem na zerwany asfalt, który ciągnął się aż od zjazdu na Azoty prawie do samego końca Starego Koźla. Niestety trzeba było radykalnie zwolnić i trochę żałowałem, bo wcześniej jechało mi się bardzo dobrze. Rozmyślając o niebieskich migdałach przypomniałem sobie o telefonie. Nie było go w kieszeni! Ech tak skleroza... :-) Przed zakrętem minąłem innego kolarza i czerpiąc radość ze słonecznego dnia, zacząłem oddalać się od swoich okolic :-) Jechało się bardzo dobrze, choć troszkę żałowałem braku aparatu, bo dzień był naprawdę ładny :-) Poza miejskimi zabudowaniami okolice były zabielone śniegiem, a wszystko to oświetlały promyczki :-) Brak telefonu przyczynił się jednak do tematyki wyjazdu :-) Skoro nie będę robił zdjęć, to może też nie będę się wcale zatrzymywał? :-) Tak oto postanowiłem pokonać cały dystans bez postojów :-) Plan oczywiście się udał :-) Trochę przeszkadzał wiatr, bo w zasadzie nie było kierunku kiedy byłby korzystny, ale przecież wcale mi to nie przeszkadzało :-) Nie było nawet postoju na światłach w Kłodnicy! ;-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)