Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
153.04 km 0.00 km teren
07:11 h 21.30 km/h:
Maks. pr.:52.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Całodniowe (za)kręcenie :-) A jednak można! :-)

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Piątkowy wieczór i pół nocy, spędziłem na myśleniu o trasie :-) W końcu jak jest już okazja do tego, aby wyjechać na cały dzień(!) na rower, trzeba mieć choćby jakiś minimalny zamysł :-) Po głowie chodził mi Pradziad, ale te sto czterdzieści kilometrów chyba narysowałem jadąc marzeniami, także trasę na sobotni wyjazd - dużo bardziej rekreacyjną -  nakreśliłem dopiero około pierwszej w nocy :-)



Z domu wyjechałem o godzinie dziewiątej. Na samym końcu azotowego skrótu, drogę przebiegła mi mała myszka, a w azotowym lesie, coś większego zbiegło w przydrożne krzaczki. Słońce już grzało mocno, więc w ciągu dnia, należało spodziewać się wysokich temperatur.



Po drugiej stronie asfaltowej drogi, zjechałem na leśny dukt, jadąc tędy po raz pierwszy. Tutaj zwierzątek było jakby więcej, tylko bardzo szybko uciekały na mój widok. Żuczka i biedronki nie chwyciłem aparatem :-) Mknąc dalej przed siebie - zadowolony z tego, że droga okazała się malownicza i bardzo przejezdna - napotkałem grzejącego się na niej gada! Gdy do niego podszedłem, po chwili zaczął grozić mi językiem! :-)



Końcówka trasy była mocno telepiąca, za sprawą kamieni w roli tłucznia, ale sam wybór trasy, był całkiem dobry :-) Polną drogą dojechałem do znanego mi asfaltu.



Za Rudzińcem czekał mnie chłodniejszy etap trasy, czyli jazda w lesie. Jadąc miarowo i z wysoką średnią, dotarłem do Pławniowic.



Na swoje szczęście, miałem całkiem inne plany, niż smażenie się na plaży, także zaraz po ciekawej jeździe wzdłuż brzegu i zrobieniu pamiątkowego zdjęcia plaży, udałem się w dalszą drogę. Myśl o czekającym mnie dystansie, nadawała mi fajnego ciągu do jazdy :-) Przy Słupskim zbiorniku, wystraszyłem jakiegoś dużego, szarego ptaka, przypominającego nieco czaplę. Ciekawe...



Po krótkim postoju, ruszyłem w dalszą drogę, mijając powieszony niecodziennie kosz do gry w piłkę - tuż przy głównej drodze. Wyglądało to tak, jakby asfalt miał tu grać rolę parkietu :-) Niestety nie zatrzymałem się na fotkę, doceniając po jakimś czasie fakt, że droga w kierunku Toszka, została wyremontowana! :-)
Na rynku w Toszku ostro dawało z góry. Temperatura dziś była naprawdę wysoka - już w azotowym lesie przypomniałem sobie o tym, że chyba jedyne czego nie wziąłem, to wody do polewania sobie głowy. Sam Rynek był bardzo spokojny. Praktycznie zero ruchu, w zasadzie pojedynczy ludzie. Co innego na zamku :-) Przy bramie przywitał mnie miły pan, na gościńcu w budynku obok, grała swojska muzyka i śpiewali jacyś ludzie. Nawet studnia wydawała z siebie jakieś odgłosy :-)



Odjeżdżając stamtąd, skręciłem w kierunku kościoła, z którego również wydobywały się muzyczne dźwięki. Poza tym od mojej wizyty na Rynku do teraz, zauważałem jakiś młodzieńców z gitarami w futerałach na plecach. Czyżby muzyczne miasto Toszek? :-)



Puściłem się w dół, szybko nabierając prędkości. Zjeżdżając z głównej zerknąłem jeszcze na wieżę zamku, a później mogłem zaobserwować raczkujące polskie źródła energii odnawialnej - wiatrak nawet się nie kręcił :-)



Jadąc dalej, minąłem Górę Sylwii, a zaraz za Sarnowem, krajobraz stał się jakby bardziej znajomy. No jasne! To przecież tędy jechałem Kosią! :-) W Świbiu już wszystko było jasne! Czy te gołąbki nie są znajome? :-) Idąc za doświadczeniem, założyłem też okulary, aby tym razem nie dostać owadem w oko ;-)



Złowrogich owadów nie napotkałem :-) Były za to piękne widoki :-)



Wkrótce dotarłem do polnego rozwidlenia. Według śladu miałem jechać na wprost, ale droga nie była zbyt zachęcająca. Na swoje szczęście raptem kilka metrów dalej zauważyłem rower, do połowy schowany w krzakach. Jego właściciel, udzielił mi może nie wyczerpujących wskazówek, ale jasnych na tyle, że śmiało wjechałem na początkowo zarośnięty trawą trakt. Później okazało się, że był jednak dobrze przejezdny :-)



Kielcza powitała mnie ślubem w tutejszym kościele, oraz ładnym zabytkowym drewnianym domem. Od tego miejsca dzisiejsza trasa nabrała innego charakteru :-) Bardzo ładne szlaki, płynąca obok Mała Panew. Warto było tu przyjechać :-)



Gdy zatrzymywałem się po raz kolejny na zdjęcie (kaczki zdążyły się poderwać ;-) ), skarciłem się w myślach, że przecież jeszcze tyle dystansu przede mną, a ja co rusz staję. Jak jednak miałbym nie stawać, gdy po ledwie kilkudziesięciu metrach od spłoszonych kaczek, napotkałem łabędzie z młodymi i kolejne kaczuchy? I jak tu depnąć na pedały? Gdy wróciłem do roweru, zauważyłem siedzącą na prawym rogu dużą osę. Odgoniłem ją, na co ona usiadła mi na łokciu! Oj! Czyli jednak trzeba było depnąć! ;-)



Odbiłem w głąb lasu, gdzie mogłem pięknie śmigać pośród ślicznego lasu, dobrze opisanych szlaków, w ciszy i spokoju. Piękny dzień :-) Fragment trasy od Kielczy, aż do samego Krasiejowa - wyłączając jakiś asfaltowy odcinek, który można było przecież poprowadzić inaczej - wspaniale nadawał się na przyczepkowy wypad! Uznałem też, że następnym razem, gdy będę miał okazję jechać na rowerze do Opola, wybiorę właśnie dzisiejszą trasę i poznam ją jeszcze dokładniej :-) Przed Zawadzkiem, minąłem leśną sadzawkę, która momentalnie  skojarzyła mi się z roztoczańskim Czarnym Stawem.



Skojarzeń tego dnia było więcej :-) Już w Zawadzkiem, poprowadzona wzdłuż rzeczki alejka,  przypomniała mi o drodze rowerowej nad Dunajem w Bratysławie :-)



Po drugiej stronie głównej ulicy napotkałem ciekawy motoryzacyjny okaz, a już kilka minut później, mknąłem super fajną leśno-polną drogą. Co prawda czekał mnie po niej przejazd główną drogą, ale samochodów było jak na lekarstwo, a poza tym mógłbym pokonać nią nawet podwójny dystans, bo leśny szlak, który czekał na mnie za skrzyżowaniem, był po prostu wspaniały! To było kilka kilometrów, prostej, równej jak stół, asfaltowej leśnej drogi! Coś pięknego! :-)



Za Staniszczami Wielkimi ujrzałem pojazd kosmiczny! A co tam kręgi w zbożu! ;-)



Jechałem dalej, a nogi powoli zdradzały pierwsze objawy przebytej dziś drogi. Za plecami pozostawiłem połowę zaplanowanego na dziś dystansu. Dodatkowo poruszałem się po świeżo "wyremontowanej" szosie, posypanej obficie drobnymi kamyczkami, które skutecznie zwiększały opory toczenia. Zrezygnowałem też z jazdy po śladzie uznając, że mimo wszystko szybciej pokonam ten etap w miarę równą drogą, niż leśnym duktem. Przed Staniszczami Małymi i tak musiałem zarządzić odwrót, ponieważ ślad wprowadził mnie na łąkę, z ledwo widoczną dróżką :-) Na całe szczęście na nawigacji ujrzałem niebieski szlak, biegnący po drugiej stronie torów :-)



To był super strzał w dziesiątkę! Mknąłem bardzo fajną asfaltową i równą drogą, szybko pokonując dystans :-) Nawet zdjęć nie zrobiłem, zatrzymując się dopiero ze dwa kilometry przed Krasiejowem :-)



W Krasiejowie przywitały mnie bociany i pustki w lokalnym sklepie :-) Powoli kończyły mi się zapasy napojów.



Korzystając z okazji pokręciłem się też po bliskiej okolicy, a poczynione obserwacje doprowadziły mnie do wniosku, że w czasach gdy żyły dinozaury, nie było dentystów. A przynajmniej nie było dobrych dentystów! ;-) Ubytki jak się patrzy!



Mając nadzieję na utrzymanie dobrej passy, zrezygnowałem z jazdy po śladzie, wjeżdżając ponownie na szlak. Ta... Tym razem była to wąska ścieżyna! :-)



Nie powodując po drodze żadnej kolizji, dojechałem szczęśliwie (i szczęśliwy :-) ) do Ozimka. Pokręciłem się przy zabytkowym moście i ruszyłem w dalszą drogę. Temperatura wciąż była wysoka :-)



Jechałem żwawo asfaltem, gdy nagle mnie olśniło - i to tak, jakbym dostał w łeb dla otrzeźwienia :-) No przecież ja tu niedawno byłem! :-) Zatrzymałem się przy moście na bliźniacze zdjęcie, ale już później - za zabudowaniami - trochę z czasowej przekory, już nie przystawałem mimo, że troszeczkę było mi żal, nie popatrzeć jeszcze raz na znajome już, fajne widoczki.



Niesiony żądzą uzupełnienia bidonów, dotarłem do Szczedrzyka. Wszystkie sklepy były pozamykane, ale otwarty był lokal, który już raz ratował mnie i Aneczkę :-) Napoje były tylko butelkowane, ale w tamtej chwili wcale mi to nie przeszkadzało :-) Odjechałem trochę dalej i zacząłem mocować się z pierwszą zawleczką.



Nagle ręka mi odskoczyła i w palcach trzymałem już samo kółko. Kapsel pozostał niewzruszony! Jakoś nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło... :-) Włączając małe pokłady nadziei, zabrałem się za drugą butelkę. Udało się :-) Gdy piłem przypomniało mi się, o napisie pod kapslem... Taa... Jakbym tego nie wiedział... ;-)



Czekał mnie teraz leśny dukt, którym bardzo sprawnie dotarłem do Niwek - niepisanego celu mojego dzisiejszego wyjazdu. Na miejscu natrafiłem na zbierające manatki grupy kolarskie. Widać jakieś zawody tu były. Ciekawe jak zawodowcy poradziliby sobie z sakwami ;-) Przystanąłem przy charakterystycznym pomniku i korzystając z okazji, dałem trochę odpocząć nogom.



Zwracając się w kierunku powrotnym miałem przeświadczenie, że cały czas będę jechał asfaltem. Tak było tylko na początku :-) Za Dębską Kuźnią czekał mnie leśny trakt, pokryty gdzieniegdzie kałużami, który skutecznie zmniejszył moją prędkość podróżną :-)



Cały czas szukałem też jakiegoś sklepu. W Dańcu byłem o włos, rozmawiając nawet z ekspedientką ;-) Jechałem jednak dalej, w pewnym momencie napotykając przy drodze ciekawy domek ;-)



Na dobrze wyposażony i otwarty sklep - zgodnie z oczekiwaniami - trafiłem dopiero w Izbicku. Uprzejmie podziękowałem za zakupy i z poczuciem ulgi uzupełniłem bidony, wsłuchując się w rechot dobiegający z pobliskiej sadzawki.



Temperatura dawała się we znaki, a poza tym brak napojów troszkę wyssały ze mnie energii. Postanowiłem nie ryzykować i zatrzymać się na kilka chwil w cieniu. Miejsce znalazłem całkiem fajne ;-)



Znów trafiłem na znajome mi miejsce :-) Co by nie było, znajdowałem się już całkiem blisko domu :-)



W Ligocie Dolnej, zjechałem z asfaltu zgodnie ze wskazaniami nawigacji. Polna droga usiana była kamieniami i na krótkim postoju przy kapliczce przemknęło mi przez myśl, czy nie wrócić na główną ale uznałem, że skoro już tu jestem, będę kontynuował jazdę tą drogą. Opłacało się! Widoki wynagrodziły mi wysiłek :-)



Zjazd również był kamienisty, dlatego nie mogłem nabrać prędkości. Wjechałem w las, czując trochę zmęczenie podjazdami. Przystanąłem na granicy rezerwatu. Dopiero teraz czekał mnie podjazd. Też mi się zachciało Góry św. Anny! :-) W nogach miałem już ponad sto trzydzieści kilometrów. Dałem rady i na szczycie nawet nie czułem zmęczenia :-) Również mój dzielny kompan wcale, a wcale nie narzekał :-) Na leśnym skrzyżowaniu ponownie wróciły wspomnienia z któregoś z poprzednich wyjazdów :-)



Wyjechałem z lasu podążając szlakiem. Nieopodal mijałem gospodarstwo, z którego kiedyś wyskoczyły na nas psy. Szybko czmychnąłem alejką przy autostradzie i już praktycznie byłem na Górze św. Anny :-)



Gdy dotarłem w pobliże sanktuarium, postanowiłem zjechać do wieży widokowej, którą miałem zamiar zobaczyć. Nachylenie na zjeździe było tak duże, że bez pedałowania wykręciłem MXS wyjazdu! W drodze powrotnej dopiero dałem sobie wycisk - przez kilkanaście sekund podjazdu zapiekły mnie nawet mięśnie :-) Widok z podwyższenia był raczej taki sobie i chyba nawet bardziej podobał mi się nasz bąbelkowy :-)



Zjeżdżając już w kierunku Leśnicy, troszeczkę zrobiło mi się szkoda tego, że to już koniec. Zdecydowanie jednak przeważało poczucie szczęścia, spełnienia, przed oczami migały wspomnienia o odwiedzonych miejscach, a nawet troszkę już chciałem być z rodziną. Próba pokonania MXS się nie powiodła! W Leśnicy nie mogłem odmówić sobie wizyty na wodnej ulicy :-) Fajnie było schłodzić oponki po całodniowej ciężkiej gonitwie :-) Wyjazd zakończyło brawurowe wyprzedzanie ciągnika w Kłodnicy ;-)




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.