Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
50.15 km 0.00 km teren
02:30 h 20.06 km/h:
Maks. pr.:33.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Niedzielny objazd Turawy

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Po wczorajszej jeździe z Karolkiem mieliśmy ustalone, że dziś pojadę sam na nieco dłuższy wyjazd. Trasę miałem już de facto nakreśloną od wczoraj, także wystarczyło się tylko zebrać :-)



Zatrzymałem się już po minięciu kilku domostw, ponieważ temperatura powietrza była na tyle niska, że konieczne było narzucenie na siebie zwijanej kurtki. Podobnie jak wczoraj, przy skraju lasu pożegnał mnie agresywny owczarek. Dziś był chyba jeszcze bardziej narwany, niż wczoraj. Niedługo potem leśne skrzyżowanie przejechałem po raz pierwszy na wprost, a nie skręcając w lewo. Gdzieś między drzewami przebiegła mała sarenka, a ja zatrzymałem się na postój przy leżących pniach drzew. Czułem się, jakbym jechał na jakąś wyprawę... To AŻ pięćdziesiąt kilometrów!



Krótko przed skrajem lasu, dojrzałem jakieś niskie zwierzę, przechodzące przez drogę. Nie byłem pewien, czy to jakieś leśne zwierzę, czy może kot. Z czasem doszedłem do wniosku, że to chyba La Kotukabras! Gdy wyjechałem z lasu, zauważyłem gaik, który narzucił mi skojarzenie z pewną Karolkową trasą, ale później okazało się, że to jednak nie ten :-)



Szybko przejechałem przez Masów i ponownie ciąłem lasem :-) Zapach natury, oraz przygody nieustannie mi towarzyszył! W Osowcu ponownie nawiedziło mnie skojarzenie z tą samą Bąbelkową trasą, a dodatkowo tym razem dojrzałem na budynkach jakieś dziwne tabliczki... Czyżbym dojechał do Strzelec Opolskich?!? Przecież miałem jedynie dwadzieścia pięć minut jazdy... ;-)



Jeszcze przed przejazdem kolejowym, zatrzymałem się na moment przy kapliczce, którą tylko odprowadziłem wzrokiem, gdy jechaliśmy tędy z Karolkiem.



Za torami mocno przyśpieszyłem, ale po fajnych kilku zakrętach, czekała mnie dziurawa asfaltowa prosta w lesie. Niemniej jednak wybojów praktycznie nie zauważałem :-) Tuż przy skrzyżowaniu nadszedł czas, aby pożegnać się z kurteczką :-)



Wciąż jechałem lasem, za Marszałkami przypominając sobie stwierdzenie sprzed iluś tam miesięcy, że praktycznie całe opolskie, można przejechać między drzewami :-) Tym razem również tylko przeciąłem bardzo spokojną, wręcz uśpioną asfaltową drogę.



Niedługo potem jechałem już drogą wzdłuż Jeziora Turawskiego, po kilkuset metrach wjeżdżając w boczną uliczkę. Mijałem domki letniskowe, które o tej porze dnia wydawały się bezludne i po kilku chwilach dotarłem do plaży. Świeciła pustkami i tylko gdzieniegdzie kręcili się jacyś ludzie przy łodzi.



Ochoczo pomknąłem dalej, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy jakimś starym szyldzie.



Las zdawał się być coraz to ładniejszy, a tereny jakby faktycznie turystyczne. Naprawdę muszę w końcu zacząć częściej wybierać się na takie wyjazdy, bo moje rowerowanie, to od pewnego czasu ciężki temat. Na tapetę wróciła Rumunia, ale szybko przestałem zaprzątać sobie nią głowę. Szkoda żalów, gdy wokoło tak fajne widoki :-)



Jadąc dalej, postanowiłem podjechać do brzegu, ale gęste sitowie i słaby dojazd, odwiodły mnie od wypatrywania fal :-) Szybko zatem wróciłem do lasu, jadąc w lekkim zamyśleniu. Wtem za moimi plecami, nie wiadomo skąd, pojawił się samochód! Dałem znać kierowcy i po kilku metrach, zjechałem na pobocze drogi.



Okazało się też, że czekać mnie będzie troszkę błotnisty fragment leśnego duktu. Jadący przede mną samochód wypłukał cały szlam z kałuż i nie miałem możliwości przejazdu suchą oponą. De facto przy którymś wyżłobieniu, kierowca ostro o coś przyhaczył tak, że metal wydał głośny jęk. Ja tymczasem zwolniłem, ciesząc się jazdą w spokoju :-)



Niebawem dotarłem też do miejsca, które na jednej z map miałem oznaczone jako "Tu Moczymy Nogi". Faktycznie woda jakaś taka żółta była... ;-)



Kilka minut później, byłem już na głównej drodze. Antek już w lesie przejawiał chęć do mocniejszego depnięcia, ale tutaj naprawdę fajnie sobie pojechaliśmy - mimo wiejącego wiatru! :-) O jak pięknie było wgryzać się w asfalt i pokonywać kolejne metry! Charakter trasy był podobny do drugiego dnia lubelskiej wyprawki, gdzie również śmigałem lasem, a później po tej niby off road'owej jeździe, przemieniłem Antka w króla szos :-) Oj... I dziś naprawdę pięknie się jechało :-) Poczucie przestrzeni dawało kopa! W Antoniowie przystanąłem, przy Małej Panwi i silnych porywach wiatru. Również za Jedlicami znalazło się kilka fajnych widoczków dla jeźdźca na niebieskim rumaku :-)



Wjeżdżając do kolejnej miejscowości, szybko zorientowałem się, że to tutaj jedliśmy obiad z Aneczką, podczas naszego pierwszego rowerowego wyjazdu na Surowinę! Wraz ze wspomnieniami, nadjechały dwa motocykle, a między nimi czerwony trójkołowiec :-) Mając niewielką przewagę w postaci nakreślonego w nawigacji śladu, nie musiałem jechać główną, jak my wtedy :-) Dzięki temu zaliczyłem kolejny postój na trasie :-) A zegar Aneczce na pewno by się spodobał... :-)



Na wylocie ze Szczedrzyka, zauważyłem przystanek autobusowy, który również kojarzył mi się z naszym wspólnym wyjazdem :-) Ech... Kiedy to było... :-) Podobnie było, gdy dojechałem do lasu na wysokości Jeziora Turawskiego. Tędy jechałem też kiedyś sam, a dodatkowo tym razem postanowiłem wdrapać się na okalający zbiornik wał. Opłacało się, bo widok - mimo mocnego wiatru - był całkiem, całkiem :-) A wiatr... W zasadzie dodawał smaczku dzisiejszej wycieczce i hartował moje ciało, które teraz zdecydowanie za dużo ma do czynienia z biurkiem :-) Tylko kwiatki, podpuszczane przez niesforny wiatr, nie chciały dać zrobić sobie zdjęcia ;-)



Z wału zjechałem ostatnim możliwym zjazdem i ponownie puściłem się pędem przed siebie :-) Kolejna miejscowość i znów krótki przystanek :-)



W Węgrzech minąłem znajomy nam sklep, który dziś był zamknięty i na następnym skrzyżowaniu pojechałem prawie na wyczucie, lekko wspomagając się nawigacją. Gnałem sobie naprawdę fajnie, do momentu gdy na kolanowickim skrzyżowaniu nie napotkałem na jakiś mini korek. Gdzie jak gdzie, ale tutaj?!? :-) Korzystając z pierwszeństwa przejazdu, przeciąłem skrzyżowanie, słysząc tylko za plecami jakieś pytanie o możliwość dojazdu do jakieś miejscowości - chyba Dobrodzienia. To chyba jakaś kobieta zatrzymała samochód na drodze i próbowała wydobyć ze mnie jakieś informacje, ale jej głos przyniósł mi już wiatr. W zasadzie, to i tak raczej nie umiałbym jej pomóc... Chwilkę później nie było mnie już na głównej :-) Dopiero teraz znalazłem się na drodze z gaikiem, którą jechaliśmy wtedy z Bąbelkiem :-)



Jadąc dalej zdałem sobie sprawę z tego, że dzisiejszy wyjazd zbliża się ku końcowi. Jakoś dziwnie zrobiło mi się szkoda... Tak szybko minęło tych pięćdziesiąt nakreślonych wczoraj na mapie kilometrów. Zrobiłem jeszcze ostatnie zdjęcie w lesie, tak trochę na pożegnanie z wycieczką i obserwując co jakiś czas rozrysowane na asfalcie, nieliczne pozostałości po Wielkanocy, zerkając na odliczający wstecz licznik nawigacji, zmierzałem do mety wyjazdu.




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.