Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
16.23 km 0.00 km teren
00:50 h 19.48 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:-8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

I znowu bez Piotra

Niedziela, 26 stycznia 2014 · dodano: 26.01.2014 | Komentarze 0

O poranku musiałem szybko zwlec się z łóżka, aby wstać do Karolka. Później jednak, gdy wstała Ania szybko wskoczyłem pod kołderkę. Zarywanie obydwu poprzednich weekendowych nocy musiałem jednak odespać, bo wyraźnie czułem że fizycznie nie dam rady. Przed jedenastą powitał mnie komitet pobudkowy :-) Zaczęliśmy planować dzień, a sprawę ułatwił nam SMS z Koźla z ofertą nie do odrzucenia :-) Szybko zebraliśmy się i wyszliśmy z domku :-) Trzeba też wspomnieć, że od wczoraj Piotr proponował mi wspólną przejażdżkę, ale niestety ponownie nie było dane się nam zgrać.



Do domu wróciłem bardzo szybko, nakreślając na mapie ułożoną wcześniej trasę. Już podczas wyjazdu z osiedla mróz przypomniał mi o tym, że posiadam dwie kominiarki, które jednak sklerotycznie pozostawiłem w domu. Nawet chciałem się po nie wracać, ale ostatecznie postanowiłem nie tracić czasu. Na azotowym skrócie było bardzo spokojnie. Jedynie spacerowicz i jedna kobieta z pieskiem. Ja natomiast szukałem kadrów do fotki, bo przecież w końcu spadł śnieg, tak więc styczniowe zdjęcie mogło być w przyszłorocznym kalendarzu jak najbardziej zimowe! Takiej okazji nie przepuszczę! :-) Pierwszy postój miałem tuż za fermą.



Ruszając szybko nabrałem prędkości. Było bezwietrznie, ale niestety po nawrocie przed główną drogą prowadzącą w kierunku Bierawy, wiatr zaczął powoli wkradać się w wyjazd i momentami towarzyszył mi już do samego końca. Niebawem zjechałem na w boczną ulicę, a następnie wjeżdżając na gruntowy dukt. Wokół panowała cisza i spokój, a na buty zacząłem zbierać śnieg :-)



Ponownie szybko rozpędziłem rower. Wiatr wzmógł się odczuwalnie, a dodatkowo każdy postój powodował stratę ciepła, oraz oziębienie dłoni. Postanowiłem jednak zajechać na drugi koniec zbiornika, a po drodze wpadło mi oko kilka widoczków, które ofociłem jadąc z powrotem. Na postoju padły mi baterie w aparacie i od tej pory cykanie zdjęć na wyjechanych zapasówkach nosiło znamiona niepewności :-) Niemniej jednak postanowiłem też zatrzymać się przy przydrożnej kapliczce.



Pokonując żwawo asfaltowy kilkusetmetrowy odcinek, minąłem innego rowerzystę, z którym wymieniliśmy pozdrowienia. Jadąc między gospodarstwami ujrzałem tuż przy drodze konika okrytego derką, ale tym razem postanowiłem się nie zatrzymywać. Już troszkę do świadomości pukało, że pora wracać, gdyż za sprawą postojów musiałem teraz starać się odrobić trochę ciepłoty, a poza tym wśród domostw może nie do końca fajnie byłoby postrzegane, gdybym robił zdjęcia czyjegoś podwórka. Postanowiłem też ominąć polną trasę i do Kędzierzyna wrócić prosto niebieskim szlakiem.
Gdy opuszczałem Brzeźce z ostatniego domostwa głośnym szczekaniem pożegnał mnie duży pies. Zrobił to tak skutecznie, że momentalnie depnąłem na pedały :-) Pokonałem dwa kolejne zakręty i zacząłem ponownie rozglądać się za jakimś kadrem. Wtem po mojej prawej w odległości kilkudziesięciu metrów, polem przebiegły trzy sarny. Nie było czasu na zastanawianie się! Jak tylko szybko mogłem chwyciłem aparat! Cyk! Zdjęcie z lampą, której nie wyłączyłem po ostatniej sesji i obiektyw wsunął się w obudowę. Czyli o zdjęciach wyłączając użycie telefonu mogłem już zapomnieć :-) Co by nie było jedno dokumentalne zdjęcie jednak miałem :-)



Na niebieskim szlaku momentami pod kołami skrzypiał lód :-) Postanowiłem ten etap pokonać energicznie i tak też było :-) Szybko zatem znalazłem się przy głównej w Kędzierzynie, rozpoczynając jazdę po osiedlowych uliczkach :-) Na ostatniej prostej postanowiłem jeszcze zmienić wartość MXS, którą ustaliłem już na początku wyjazdu :-)

Dane wyjazdu:
15.91 km 0.00 km teren
00:43 h 22.20 km/h:
Maks. pr.:34.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jesienny (g)rzaniec ;-)

Niedziela, 19 stycznia 2014 · dodano: 19.01.2014 | Komentarze 0

Zgodnie z dewizą która po ostatnim wyjeździe ponownie wypłynęła na powierzchnię, postanowiłem wykorzystać dobrą jesienną pogodę na rowerową przejażdżkę z Kosią :-) Do południa bawiliśmy się z Karolkiem (między innymi używałem go jak worka Bushido ;-) ), ale gdy Aneczka nabrała więcej sił, zebrałem się wręcz momentalnie :-) A w tytule jesień, bo taka też zimowa aura na dworze ;-)



Jak to ostatnio bywa, trasę miałem już z góry ustaloną. Wyjeżdżając z osiedla poprawiłem jeszcze ubiór, gdyż było bardzo ciepło jak na jesienne warunki ;-) Jeszcze chwilę później minąłem sąsiada na składaku i już po sekundce dynamicznie nabierałem prędkości. Po niedługim czasie byłem już na azotowym skrócie, gdzie spotkałem dwie koleżanki z pracy. Zresztą już nie pierwszy raz, gdy byłem na rowerze :-) Następnie puściłem się z krótkiego wzniesienia, czując już pozytywną energię. Ten rower ma moc! Niedługo potem byłem już w Starym Koźlu, gdzie zatrzymałem się na chwilę między polami. Postój był jednak bardzo krótki, gdyż cały czas wiało, a ja byłem zgrzany.



Dalej asfaltem jechałem bardzo sprawnie. Zatopiłem się w wyjazd odganiając wszelkie konkretne myśli :-) Zakręciłem przy kościele pw. św. Jana Nepomucena i już byłem w drodze powrotnej do domu. Wiatr nie ustawał. W Brzeźcach między polami minąłem samotnie idącą kobietę, a tuż przed kontynuacją niebieskiego szlaku, ponownie zgraję wróbli :-)  Mimo wcześniejszych obaw przez fragment niebieskiego szlaku przemknąłem bardzo sprawnie, a przy końcu pól usłyszałem dźwięk, który wydał mi się skrzekiem bażanta. Niemniej jednak okazało się, że to pierwsze odgłosy pobliskiego schroniska dla zwierząt. Po drugiej stronie głównej przejechałem szybko asfaltowymi ulicami, dojeżdżając do domu z całkiem fajną prędkością :-) 
_
Zrelaksowany :-)

Dane wyjazdu:
20.08 km 0.00 km teren
01:05 h 18.54 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Z basem na wycieczkę :-)

Sobota, 11 stycznia 2014 · dodano: 11.01.2014 | Komentarze 0

Gdy o poranku otworzyłem powieki i zobaczyłem słońce mocno przebijające się przez okno, od razu ogarnął mnie żal. W czwartek wieczorem coś siadło mi na gardło, a przez cały piątek mówiłem ostrym basem. Dziś było co prawda już lepiej, ale nie chciałem ryzykować pogorszenia swojego stanu. Mimo to już podczas śniadania odpaliłem kompa, by zaraz po posiłku popatrzeć na mapy. Początkowo miałem chrapkę na Koźle i Cisek, ale ostatecznie po kilkudziesięciu minutach zrezygnowałem z wyjścia. Coś jednak pchało mnie na rower, a cichym kibicem była dodatkowo Aneczka :-) Zebrałem się mając nadzieję na to, że rower prędzej mnie uzdrowi, niż zaszkodzi :-)



Szybko wydostałem się z osiedla, skracając sobie drogę do obwodnicy zjazdem z nasypu. Po pokonaniu działkowego skrótu nabrałem prędkości ustalając już na początku MXS wyjazdu, przejechałem przez przejście szybciej niż mogłem dzięki uprzejmości pani kierowniczki jednego z samochodów, a następnie wymieniłem uprzejmości z przepuszczającymi mnie dwoma panami już w lasku przy wiadukcie kolejowym. Słońce cały czas ładnie świeciło, a ja zjechałem na ścieżkę prowadzącą skrótem w kierunku jeziorka. Na miejscu podjąłem złą decyzję decydując się na objazd z drugiej strony, co było powodem tego, że znajdowałem się na oświetlonej stronie, a w konsekwencji fotografowałem "gorszy" fragment zbiornika, dodatkowo nie mogąc optymalnie ustawić się z kadrowaniem, ponieważ promienie wkradały się gromadnie na matrycę. To był jednak drobiazg :-)



Dalej pognałem ochoczo przejeżdżając przez nierówności i wystające korzenie :-) Bardzo szybko wyjechałem na gruntową drogę, a następnie na asfalt. Minąłem Kanał i już ponownie byłem w lesie. Tak się złożyło, że trasę zapisałem jakoś nieprawidłowo i nie wyświetlała mi się ona w nawigacji, ale co nieco pamiętałem, a nawet udało mi się z małymi przygodami przejechać nowy leśny odcinek :-)



Po krótkim postoju wjechałem na błotnistą drogę, ale na szczęście był to tylko kilkusetmetrowy odcinek. Po nawrocie zatopiłem się w obserwację, a później w swoje myśli z których wyrwał mnie mocny szelest. Obejrzałem się w lewo i z trudem ujrzałem między gęsto rosnącymi drzewami małą sarnę. Choć po chwili zniknęła za krótkim wzniesieniem, ale mimo to chwyciłem za aparat i wszedłem na kilkanaście metrów w las. Tylko szum drzew pozostał :-)



Nie ujechałem nawet pięć sekund, gdy wtem nie dalej jak dziesięć metrów przede mną, drogę przebiegła najpierw jedna, później druga mała sarna. Odprowadziłem je wzrokiem i odbiłem w prawo, wiedząc już dokładnie, gdzie się znajduję. Wjeżdżając na asfalt włączyłem tylną lampkę. Słońce schowało się za warstwą chmur i zrobiło się mniej wyraziście. Niemniej jednak Góra świętej Anny widoczna była bardzo dobrze, nadając charakter okolicy :-) Odbiłem w kierunku Lenartowic, nabierając prędkości na mocno wyboistej i dziurawej drodze. Tuż po tym, gdy przejechałem przez tą dzielnicę miasta, zauważyłem tuż przy drodze bażanta wraz ze stadkiem małych. Rozpoczęli ucieczkę, gdy tylko zacząłem wyciągać aparat :-) 



Przed Kanałem zdecydowałem się jednak pojechać dłuższą wersją wymyślonej przez siebie trasy i odbiłem na Biały Ług. Na widok dwóch kobiet z kijkami i pieskiem, przypomniał mi się bardzo zielony popracowy wyjazd z Antkiem :-) Za wiaduktem kolejowym rozpędziłem się jadąc ze wzniesienia, ale zbyt późno zerknąłem na licznik i nie miałem już szansy poprawić MXS, gdyż czekał mnie zjazd w las :-) Również i tą cześć trasy pokonałem sprawnie, już myśląc powoli o tym, że zbliżam się do domku. 



Dojeżdżając już do ulicy, zauważyłem białego Mercedesa i odprowadzałem go wzrokiem aż do ostatniej chwili, gdy zjeżdżałem na azotowy skrót. Już tylko kilka minut jazdy i kończyłem wyjazd. Było warto :-) Słońce wyjrzało na niebo, gdy już znajdowałem się po drugiej stronie szyby ;-)

Dane wyjazdu:
13.43 km 0.00 km teren
00:41 h 19.65 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Kosia - REAKTYWACJA

Niedziela, 5 stycznia 2014 · dodano: 05.01.2014 | Komentarze 0

Ubiegły rok był dla Kosi wyłączony. Na szczęście w końcu się opamiętałem i jeszcze przed Nowym Rokiem zamówiłem spinkę do jej łańcucha. Przy zakładaniu nie miałem zbyt wiele pracy, choć nie wszystko szło po mojej myśli - tak to jest, jak się coś robi po raz pierwszy :-) Okazało się też, że stan łańcucha jest bardzo zły. Mimo to postanowiłem dojeżdżać go do wiosny, a później w środku sezonu korzystać z Antka, a Kosię w tym czasie doprowadzać do porządku. Chyba w końcu zaczynam metodycznie pracować. Mam wielką nadzieję na to, że moje podejście do rzeczywistości nie zmieni się przez nadchodzące dwanaście miesięcy i w grudniu będę tam, gdzie myślami byłem kilka dni temu...



Na dole okazało się, że przy Kosinej kierownicy nie mam zamontowanego uchwytu na nawigację. Po ułamku sekundy zastanowienia włożyłem urządzenie do kieszeni kurtki i w ten sposób rejestrowałem dzisiejszą trasę :-) Wyjeżdżając z osiedla obawiałem się zachowania Kosi. Kilka miesięcy postoju, plus łańcuch w opłakanym stanie. O dziwo rowerek chodził nad wyraz płynnie, łańcuch przeskoczył ledwie kilka razy i po ulicy Kościuszki jechałem już bardzo swobodnie :-) Szybko dotarłem do schroniska, a stamtąd na niebieski szlak. Przy pierwszym postoju wysłałem SMS'a do Ani. Jazda Kosi wymagała tego aby się tym pochwalić :-) Minęła mnie biegnąca z przeciwka kobieta, a ja ruszyłem dalej przed siebie, po chwili zatrzymując się na kolejny krótki postój. Gdy spojrzałem na Kosię dotarła do mnie rowerowa prawda: ten rower-przedmiot(!) ma w sobie niesamowitą energię. I nie chodzi mi o to, że jeżdżąc nabywam dobrych emocji, ale o pewnego rodzaju emanowanie energią przez ten - co by nie było - przedmiot. Było to uczucie jak najbardziej prawdziwe, a jednocześnie na swój sposób dziwne.



Po zmianie kierunku zaczęły otaczać mnie polne klimaty. Słońce świeciło, symptomów zimy nie było wcale. Wokoło biła po oczach zieleń. Na drugim postoju minął mnie inny rowerzysta, którego pozdrowiłem i odczekując chwilę uznałem, że to będzie dobry moment, aby sprawdzić odnogę drogi prowadzącej ku Odrze. Jadąc tam pomyślałem sobie, że pewnikiem wywinę zaraz glebę :-) Droga była rozjeżdżona i błotnista, a cienkie opony Kosi średnio radziły sobie na tej nawierzchni. Na szczęście wzajemną współpracę mamy już opanowaną :-)



Na miejscu wystraszyłem kilka kaczek wodujących na tafli wody, rozejrzałem się i pstryknąłem kilka fotek. Dojrzałem też polną drogę, którą zweryfikowałem nawet na nawigacji. Jeszcze będzie czas, aby ją sprawdzić w mniej wilgotnych warunkach :-) Udzielał mi się spokój, a widok Kosi towarzyszki zwielokrotniał uczucie szczęścia :-) Byłem naprawdę bardzo zadowolony z tego, że znów możemy razem pokonywać kilometry :-) Ten rower jest magiczny!



Po powrocie na główny szlak przyśpieszyłem, niesiony Kosiną pozytywną energią :-) Wkrótce dotarłem do Brzeziec i skierowałem się w stronę Starego Koźla, przystając tuż za mostkiem w miejscu, gdzie dawno temu spotkaliśmy małego jeżyka :-) Okazało się, że mimo znajomości tej drogi potwierdzoną wielokrotnymi przejazdami, potrafiłem jeszcze dojrzeć nowe szczegóły. Na pierwszy ogień poszła duża huba na starym rozłożystym drzewie. Ale nie ona najbardziej odcisnęła się w mojej pamięci. Gdy już ruszałem, dosłownie po dwóch, czy trzech metrach obejrzałem się w prawo i ujrzałem zamocowany na drzewie mały krzyż. Postanowiłem i jego uwiecznić na matrycy swojego aparatu. Sięgając po urządzenie spostrzegłem, że sakwa podsiodłowa była otwarta. Aparatu raczej bym nie zgubił, ale klucze na pewno... Trzeba w tym miejscu rzec, że zawsze opuszczając miejsce postoju sprawdzam wszystkie zamki. Teraz sprawdziłem tylko kurtkę (nawigacja, telefon). Czy to znak?



Droga do Starego Koźla minęła mi spokojnie, podobnie jak dojazd do głównej drogi. Na początku azotowego skrótu wyprzedziłem biegacza, zatrzymując się na postój kilkaset metrów dalej, na małym wzniesieniu. Ruszając depnąłem dynamicznie, odpuszczając po chwili. Sprawnie doturlałem się do ulicy, mijając uprzednio spacerowiczów niczym pachołki i już asfaltem, dotarłem do osiedla. Ostatnie metry przed zjazdem pojechałem sobie na luzaku bez trzymanki :-) Byłem zadowolony z wyjazdu, z faktu, że reaktywowałem Kosię po miesiącach postoju i z tego, że w głowie zrodził mi się konkretny plan rowerowego działania :-)



Dane wyjazdu:
22.35 km 0.00 km teren
01:18 h 17.19 km/h:
Maks. pr.:42.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wycieczka w drugą stronę :-)

Sobota, 14 grudnia 2013 · dodano: 17.12.2013 | Komentarze 0

Poranek był słoneczny :-) Ania zawiozła młodego do Koźla, a ja przy dźwiękach muzyki i przy herbatce, zacząłem zbierać się na przejażdżkę :-) Przed wyjściem przeszło mi jeszcze przez myśl, aby tym razem pojechać kółko w drugą stronę, ale nie był to żaden z priorytetów i ruszając kompletnie o tym zapomniałem.


Od samego początku wiatr dął mi w twarz :-) Byłoby zatem dużo lepiej, gdybym pojechał w drugą stronę :-) Spokojnie przedostałem się w okolice schroniska dla zwierząt, a gdy je minąłem zrobiło się dużo bardziej spokojnie :-) Pola były oszronione w miejscach osłoniętych przez drzewa, gdzie nie dochodziły promienie słońca.








Wiatr uspokoił się tylko na czas postoju i już nawet przechodziło mi przez myśl, czy nie skrócić wyjazdu. Po nawrocie wraz z Antkiem wystraszyliśmy spore grupy wróbli, okupujących przydrożne krzaki :-) Wbrew pozorom było ciekawie :-) Po chwili postoju na polu wzdłuż drogi przeleciał bażant - jakieś trzy, czy cztery metry ode mnie, po chwili dojrzałem przecinający niebo samolot, a gdy już wracałem do Antka z fotograficznych wojaży, dojrzałem leżące przy ziemi w krzakach ptasie gniazdko :-) Wszytko to okraszone świergotem małych skrzydlatych towarzyszy :-)





Przejazd polami był spokojny, trochę czekałem na zmianę kierunku :-) Jadąc niebieskim szlakiem po prostu obserwowałem pedałując :-) Aż do Starego Koźla, gdzie przy wjeździe natknąłem się niespodziewanie na dwie koleżanki z pracy, rzucając im serdeczne "cześć" :-) Trzy sekundy później w oczy rzucił mi się czarny niedźwiedź - ogromy pies za ogrodzeniem jednego z domostw :-) Gdy pokonałem kilka skrzyżowań, zatrzymałem się aby oddzwonić do Aneczki. Chodziło mi po głowie, czy nie skrócić mocno wyjazdu, gdyż wiatr nie dawał spokoju. Ruszając pomyślałem sobie, że świat na rowerze jest piękny :-)
Po drugiej stronie głównej drogi chwyciłem wiatr w koła i wykręcając MXS wyjazdu, poczułem przypływ pozytywnej energii i radość z wyjazdu :-) Jakoś tak przegapiłem zjazd w kierunku domu i już po krótkiej chwili byłem w lesie :-) Cały czas było jesiennie, ale zima wkradała się bardzo mocno w krajobraz :-) Korzystałem z każdej okazji, aby zatrzymać się i cyknąć fotkę :-) Ostatnie moje wyjazdy, to już nie tylko bicie kilometrów. Teraz nawet z krótkiego wyjazdu potrafię przywieźć całkiem sporo zdjęć. Zimowe akcenty bardzo umilały mi jazdę i powodowały, że czułem się trochę jak wyrwany w inną rzeczywistość, niby w podróż w czasie :-)










Największa niespodzianka wyjazdu czekała jednak na mnie na Białym Ługu, który był naprawdę BIAŁY. Natrafiłem na przepięknie oszronioną polankę, której uroku dodawały promienie słońca. Wokoło panowała cisza i dopiero gdy się w nią zatopiłem, dosłyszałem dźwięk spadających kropli wody. Zimowe akcenty wprawiały w zachwyt! :-)







Przed Lenartowicami ponownie dostałem dawkę wiatru :-) Niemniej jednak pokonywałem dystans raczej sprawnie, aczkolwiek zupełnie bez ciśnienia na średnią przejazdu, która już od dłuższego czasu przestała mieć dla mnie znaczenie. Na widok przymarzniętego Kanału przypomniało mi się o jeziorku znajdującym się w lesie, ale ostatecznie zrezygnowałem z wizyty w tym miejscu, mając w zamyśle krótki wypad w niedzielę :-) Wcześniej natrafiłem też na zwalone na drogę drzewo. Przy obwodnicy przystanąłem jeszcze, wspominając zdjęcie Kosi na moście i zastanawiając się jak niebieski Antek prezentowałby się na konstrukcji o tym samym kolorze :-) Przeciwny wiatr na obwodnicy, zaakcentował jeszcze dzisiejszy wyjazd :-)
_
Antek dowiedział się czym jest śnieg.







Dane wyjazdu:
21.08 km 0.00 km teren
01:15 h 16.86 km/h:
Maks. pr.:29.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jesienna przejażdżka z lekkim błotkiem :-)

Sobota, 30 listopada 2013 · dodano: 02.12.2013 | Komentarze 0

Końcówka listopada nie przyniosła jeszcze śniegu (minimalny zeszłoweekendowy nalot szybko stopniał), także korzystając ze sposobności, postanowiłem wybrać się na przejażdżkę :-) Słońce ładnie oświetlało dzień i wydawało się, że po długiej przerwie w jeździe, aura nie będzie dla mnie zbyt surowa :-)


Aż do wjazdu do Azot jechałem sobie ot tak po prostu, szukając od czasu do czasu jakiegoś kadru do zdjęcia. Bezskutecznie :-) Przystanek zrobiłem sobie w lesie już za przejazdem kolejowym, cykając fotki przy akompaniamencie odjeżdżającej ciufci.




Zanim dojechałem do ulicy, przystanąłem jeszcze dwa razy: przy młodniku który pamiętam z zimowego wyjazdu z Kosią, oraz podziwiając błękit nieba, oświetlony słońcem :-)








Na asfalcie rozpędziłem się trochę, ale tempo szybko spadło, gdy ponownie zjechałem w las. Biały Ług w swej pierwszej połowie pokryty był warstwą błota. Szklanka była jednak od połowy pełna i w końcu mogłem wrócić do odpowiedniego tempa jazdy na drugiej połowie drogi :-) Zaraz za skrzyżowaniem zatrzymałem się na kolejny postój.



Dalsza trasa przebiegała przez Lenartowice, a mniej więcej od tego momentu słońce schowało się za chmurki i aura nieco odmieniła się na bardziej szaro-jesienną. Tymczasem zdjęcia z moich postojów, zaczęły wyglądać bliźniaczo ;-)



Przycisnąłem nieco i już po kilku chwilach byłem przy Kanale Gliwickim. Ponownie nie ujechałem za długo, przystając przy ściętych pniach drzew. Zbliżałem się do nieznanego etapu wyjazdu :-)




Niestety po zmianie kierunku ponownie trafiłem na grząski grunt. Początkowo jazda szła mi mozolnie, ale z czasem zaczęło się trochę poprawiać. Po drodze natrafiłem na ekipę wycinkową, a niedługo potem na okoliczne małe smaczki.





Podjazd okazał się być początkiem ładniejszych, leśnych widoczków. Niby nic, ale przy codzienności i szarości otoczenia, aktualne widoki były godne zatrzymania się. I zatrzymywałem się co kilkadziesiąt metrów :-) Przy dwóch postojach w mej zadumie towarzyszył mi dzięcioł :-)










Czas biegł swoim nieustannym tempem i gdy wyjechałem na asfaltową drogę prowadzącą do Kłodnicy stało się jasne, że kierunek dom będzie moim priorytetem. Na Kanale zauważyłem jeszcze dwóch kajakarzy, a po cyknięciu fotek na Antka wsiadałem w lekkim humorystycznym pośpiechu, aby uniknąć podmuchu z nadjeżdżającego TIRa.




Droga powrotna była spokojna jak większość dzisiejszej trasy. Jedynie przy ogródkach działkowych urozmaiceniem były wystraszone przeze mnie dwa żółte, małe ptaszki, zrywające się z gałęzi zupełnie bezszelestnie. Dla równowagi na obwodnicy dorwał mnie szeleszczący wiatr ;-)

Dane wyjazdu:
15.61 km 0.00 km teren
00:50 h 18.73 km/h:
Maks. pr.:27.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wypad po listopadowe zdjęcie ;-)

Niedziela, 17 listopada 2013 · dodano: 17.11.2013 | Komentarze 0

Listopadowy długi weekend nie udał mi się rowerowo. Cała trójka naszej rodzinki była jakaś osłabiona i z roweru wyszły nici, mimo że w tygodniu liczyłem na choćby jeden rowerowy dzień. Szkoda było tym bardziej, że sobota była ładna i słoneczna, a kolejny weekend wcale nie musiał być tak pogodny. Listopad nie jest już przecież tak pogodowo pewny, a w tygodniu po pracy panuje już ciemnica (nie wspominając o codziennych obowiązkach). Przed kolejnym weekendem Aneczka zabrała się za tworzenie przyszłorocznych kalendarzy, w tym - już tradycyjnie - znajdował się w tej grupie również mój rowerowy. W piątek chodziło mi więc po głowie, aby wybrać się na rower i cyknąć jakąś fotkę, aby zachować zasadę umieszczania kalendarzowych zdjęć, ale pogoda i czas na to nie pozwoliły. W sobotę przeszło mi już, aby jechać na rower tylko po zdjęcie, ale w to miejsce zapragnąłem po prostu się przejechać :-) Co prawda prognoza pogody nie sprawdziła się, gdyż miało być słonecznie, a firmament był cały spowity w chmurach. Niemniej jednak około godziny jedenastej na moment pokazało się słoneczko i była nadzieja na to, że mój kompakt nie zacznie świrować od nadmiaru zachmurzonej bieli ;-)


Zebrałem się dosyć szybko, ruszając w trasę wymyśloną już przed kilkoma dniami. Temperatura była już jesienna i odczuwalnie niższa, niż przy poprzednim wyjeździe, który bądź co bądź był jednak całkiem dawno. Niebawem dojechałem do drogi prowadzącej w kierunku schroniska dla zwierząt, gdzie dojrzałem pierwszy całkiem ładny jesienny akcent. Niestety praktycznie od razu zostałem spostrzeżony przez dużego psa pilnującego budynku obok drogi. Poczułem dyskomfort i nawet przeszło mi przez myśl, aby oddalić się z tego miejsca bez cykania fotek, ale ostatecznie nie poddałem się. Psiak przestawał nawet szczekać, gdy patrzyłem mu w oczy, niczym zaklinacz psów ;-)




Pomknąłem dalej, oddalając się od miasta z każdym przejechanym metrem. Czuć było wilgotną jesień, a otaczająca mnie aura była nawet poniekąd mroczna za sprawą widocznej w oddali mgiełki :-) Klimatycznie znikały w tej mgiełce drzewa rosnąc przy drodze :-)






Prosty odcinek niebieskiego szlaku do Brzeziec, przejechałem w ciszy i lekkiej zadumie. Już jednak na samym początku zauważyłem jednak, że wycięto krzaki po prawej stronie, co spowodowało, że trakt zmienił trochę swój charakter. Po nawrocie zatrzymałem się ponownie, aby znów podjąć próbę uchwycenia jesiennego akcentu :-) Jechało mi się fajnie, a widok Antka dodatkowo mnie pobudził. Znów stało się jasne, że nie mogę pozwolić sobie na rezygnację z rowerowych wypadów.





Jadąc dalej, tak jak się tego spodziewałem, zacząłem zatapiać się w polną ciszę. W zasadzie to po kilku minutach jazdy, przy okazji kolejnego postoju, poczułem się nawet trochę jak na jakieś pustyni. Sporadycznie gdzieś w oddali słychać było szczekanie psa, lub szum samochodowych opon. Prócz tego wiatr, przemieszczające się nisko zawieszone chmury i kompletna cisza. Gdzieś odfrunęły ptaszki świergające tu przy wyższych temperaturach. Spoglądając na słońce świecące za chmurami, poczułem się też trochę kosmicznie :-) Nieco ożywienia wprowadziła kępka trawy, na której rosło kilka kwiatów rumianku.






Przy pierwszym gospodarstwie Brzeziec zauważyłem przy ogrodzeniu zadbanego owczarka niemieckiego, który na szczęście nawet nie bardzo się mną zainteresował. Na szczęście, gdyż po ułamku sekundy okazało się, że brama wychodząca prosto na drogę, była otwarta na oścież. Niedziela. Dzień w którym na spacery i rowery wybierają się rodziny z dziećmi. Szkoda, że niektórym brak wyobraźni.
Dalszy etap niebieskiego szlaku przemknąłem kręcąc nogami i nie angażując się w żadne inne czynności :-) Nawet kwestię zdjęć pominąłem :-) Przed Starym Koźlem dwa razy postanowiłem przedłużyć trasę. Raz, jadąc asfaltem na obrzeżu miejscowości, a dwa, kręcąc pętelkę przy kościele. Oczywiście realizacja nastąpiła w odwrotnej kolejności, gdyż na kopmletne zaplanowanie trasy w ten sposób nie pozwoliła mi moja skleroza ;-) Zatrzymałem się dopiero przy początku pętelki, aby sfotografować trzy bażanty, które jednak poczęły uciekać, nim zdążyłem na dobre wyciągnąć aparat :-) Jednego, czy dwa z nich udało mi się "ustrzelić" :-)



Udałem się w kierunku pierwszej, drugiej pętelki szybko tocząc koła po asfalcie. Po przekroczeni głównej drogi, ponownie dało się zauważyć jesienno-wilgotną aurę. Tym razem w lesie w oddali. Ja natomiast na ostatniej prostej zatrzymałem się jeszcze na moment, by złapać jeszcze trochę zużytej jesiennej żółci.



Warunki do jazdy zaczynały się lekko pogarszać, ponieważ zaczął wiać przeciwny wiatr. Na początku azotowego skrótu natknąłem się na rodzinę z dzieckiem i psiakiem. Niestety w miejscu, gdzie nie chciałem nikogo spotkać. Porzuciłem więc robienie zdjęć i szybko przemknąłem prostą, nie martwiąc się wcale stratą. Nadrobiłem sobie później, ustawiając Antka niczym modela na środku drogi :-) Asfaltowy dojazd do domu wśród dwóch biegaczy i chłopaków grających w piłkę pozwolił mi poczuć satysfakcję z wyjazdu :-) No i zdjęcia są ;-)



Dane wyjazdu:
32.21 km 0.00 km teren
01:53 h 17.10 km/h:
Maks. pr.:40.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jesienne Rudy z Aneczką :-)

Sobota, 26 października 2013 · dodano: 10.11.2013 | Komentarze 0

Wczorajszy wieczór, a nawet kawałek nocy spędziłem przy mapach, próbując narysować jakąś fajną trasę, którą moglibyśmy przejechać z Aneczką. Niestety aktualne uwarunkowania pogodowe, czasowe, jak i topograficzne, znacznie utrudniały mi zadanie. Skończyło się więc tym, że rano podjęliśmy decyzję, że podjedziemy do Rud.


Na miejsce startu udało się nam dojechać po godzinie jedenastej. Już po pierwszej prostej było widać, że trasa nie będzie już tak efektowna jesiennie jak poprzedni przejazd, ale mimo wszystko dzień był bardzo ładny i - o dziwo - mimo niższej temperatury jechałem lżej ubrany. Zapowiadał się fajny, lekki wyjazd :-)





Pierwsze kilka kilometrów pokonaliśmy bardzo sprawnie, czerpiąc radość z możliwości obcowania z tak pięknym miejscem :-) Jako że trasa za racji konieczności sprawnego przemieszczania się była ułożona w przeważającej części po asfalcie, przy małej kapliczce odbiliśmy w prawo, by po chwili zatrzymać się na krótki postój, gdzie zapoznałem się z małym polnym przyjacielem ;-) Poza tym zatrzymałem się też przy kamyczku, który Aneczka ominęła zapewne w ogóle go nie zauważając. Dla mnie ten postój był kolejną cegiełką ku temu, by uznać rudzkie lasy za prawdziwą perłę okolicy.











Niebawem dotarliśmy do głównego szlaku, biegnącego w kierunku Rud, ale skierowaliśmy się w przeciwną stronę, by dotrzeć do Ławki Zakochanych. Słońce świeciło tak mocno, że ciężko było zrobić jakieś dobre zdjęcie :-) Humory jednam mocno nam dopisywały :-) Drogę do następnego punktu przegadaliśmy :-)








Odbiliśmy na rowerową leśną ścieżkę dydaktyczną, która miała zaprowadzić nas do kolejnych uroczysk, które ominąłem poprzednio. Droga zrobiła się bardziej wyboista, czekał nas fajny piaszczysty podjazd, a tuż przed pierwszym przystankiem, minęliśmy rozłożystą polanę pełną jagodowych krzaczków. Kolejny argument, by przyjechać tu wiosną i latem ;-)
Pierwsze uroczysko oznaczone było jedynie tablicą, lub po prostu niczego innego nie zauważyliśmy. Niemniej jednak kolejne kilkaset metrów pokonaliśmy co rusz się zatrzymując :-) A to znak informujący o biegnącym tu wieki temu szlaku towarowym, a to przewrócone drzewo, czy po prostu leśne tablice informacyjne. Fajnie było zauważać takie "kwiatki" :-)








Zbliżaliśmy się już do Zielonej Klasy, ale żeby się tam dostać, musieliśmy pokonać podjazd pomarańczowy od liści :-) Na górze spędziliśmy kilka chwil, po czym ja będąc w pełnej świadomości tego co mnie czeka, od razu przerzuciłem łańcuch na najmniejszą tylną zębatkę i depnąłem na pedały :-) Przyśpieszenie było super i pognałem niczym wicher! Zauważyłem też drogę, którą ominąłem przed dwoma tygodniami :-)








Jechaliśmy już w kierunku Rud, ciesząc się wciąż słońcem i pogodą :-) Na miejscu jednak za sprawą Ani, uznaliśmy że skrócimy wyjazd. Trochę żałowałem, ponieważ chciałem pokazać Pszczole i jej Właścicielce jeszcze dużo więcej, ale może wiosną będzie lepsza okazja :-) Wykonaliśmy więc odwrót i zjechaliśmy na drogę, którą dotarliśmy do Rud po raz pierwszy trzy lata temu :-) Okazało się też, że nie ma tego złego... :-) Na niby znanej drodze, zauważyliśmy kolejne ciekawe punkty :-) Rudzkie lasy pozytywnie zaskakują i są naprawdę super miejscem do rowerowania!



















Na dalszym etapie oddaliłem się troszkę od Aneczki, ale i tak zostałem wyprzedzony podczas fotograficznego postoju. Chwilę później gdy podniosłem głowę do góry nie zobaczyłem już nikogo na drodze. Okazało się, że moja towarzyszka zjechała z niej w miejscu znanego nam zbiornika wodnego. Chwilę tam odsapnęliśmy i ruszyliśmy dalej :-) Zrobiło się troszeczkę wspomnieniowo... :-)








Na nawrocie dopadł nas przeciwny wiatr, ale mimo to jechało się swobodnie :-) Po czasie ponownie oddaliłem się od Pszczoły, a widząc na nawigacji że do mety wyjazdu pozostało niewiele ponad kilometr, uznałem że dojadę szybciej, by przygotować nas do powrotu. To był fajny energetyczny wyjazd :-)

Dane wyjazdu:
42.20 km 0.00 km teren
02:09 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:40.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Rudy na żółto :-)

Niedziela, 13 października 2013 · dodano: 14.10.2013 | Komentarze 0

Wczoraj spędziłem pół dnia na pracy, która na końcu okazała się być prawdopodobnie nikomu nie potrzebna. Oczywiście w tym czasie mogłem pojechać na rower. Na szczęście miałem jeszcze drugi dzień weekendu, który okazał się równie piękny, a nawet lepszy, ponieważ rano nie padało :-) Już wczoraj wieczorem ułożyłem sobie trasę krajoznawczą w okolicach Rud :-)


Rower zdjąłem z bagażnika przed dziesiątą. Kilka chwil później zatapiałem się już w las :-) Słoneczko świeciło, a mimo to czuć było wspaniałą leśną wilgoć. Poza tym aby na dobre wjechać na rowerowy teren, musiałem przejechać przez złotą bramę :-) Było to jednoznaczne z nadaniem charakteru dzisiejszej wycieczce :-)



Pokonywanie dystansu zdecydowanie umilała panująca aura. Temperatura wysoka, świecące wysoko słońce, oraz czyste i błękitne niebko :-) Niebawem dotarłem do pierwszego znajomego skrzyżowania :-) Oczywiście przystanąłem tam na chwilkę, aby rozejrzeć się na cztery strony świata :-)



Na mojej drodze co rusz pojawiały się jakieś fajne, jesienne kwiatki :-) Rysował się naprawdę dobry wyjazd :-) Antek ochoczo pruł przed siebie, a ja co rusz musiałem go zatrzymywać :-)





Z drogi asfaltowej zjechałem przy zawieszonej na drzewie kapliczce. W dalszej drodze do pierwszego dużego celu - kaplicy św. Magdaleny - przystawałem jeszcze cztery razy: przy bardzo żółtym drzewie, gdzie znalazłem przewróconego grzyba, przy małej rzeczce otoczonej również żółtą trawą, następnie przy zielonych strzałkach, gdzie zastanawiałem się co autor miał na myśli, oraz za przejazdem kolejowym, przy którym wyrosło bardzo wysokie i wykrzywione drzewo :-)











Kaplica św. Magdaleny nie była oblężona tak, jak się tego spodziewałem. Jedna para pod zadaszeniem i jeden pan przy drzewku ;-) Wszyscy oddalili się niedługo po moim przyjeździe, co pozwoliło mi w spokoju obejść cały teren :-) Pozwoliłem sobie nawet ponownie wejść na piętro, a i spędziłem chwilkę przy przydrożnej mapie. Uroku całości dodawały spadające w bardzo dużych ilościach liście :-)






Po kilku krótkich minutach spędzonych przy kaplicy, pojawili się nowi goście. Ja i tak zamierzałem już odjeżdżać, więc tylko pozdrowiłem ich ochoczo (a pozdrowień tego dnia było co nie miara!) i już byłem na drodze w kierunku Rud. Na tym etapie pojawiło się trochę wiatru, ale uznałem to za pozytywny aspekt :-) Cały czas otaczał mnie żółty kolor, a nawet dostałem jednym ze spadających liści w oko! :-)




Bardzo szybko dotarłem do Ławki Zakochanych, która była moim kolejnym punktem na trasie. Okazało się też, że są tacy ludzie, którzy te piękne tereny zwiedzają Melexami, a nie rowerami :-) Zjeżdżając na leśną drogę nie wiedziałem jeszcze, co mnie tam będzie czekało :-)




Nie ujechałem daleko :-) Przepięknie żółte drzewa zmuszały mnie do postoju :-) Gdy zatrzymałem się dwa razy na dystansie kilkunastu metrów, pomyślałem sobie nawet "jak tu się nie zatrzymać". Otoczenie było naprawdę piękne! :-)










W końcu dojechałem do Uroczyska Orły, gdzie nabyłem co nieco historycznej wiedzy na temat III Powstania Śląskiego. Poza tym w końcu miałem okazję trochę bardziej poznać rudzkie lasy i okolice, bo do tej pory jeździłem praktycznie tymi samymi ścieżkami. Przed odjazdem pozdrowiłem jeszcze jednego rowerzystę w średnim wieku i zdałem sobie sprawę z tego, że czasu mam już bardzo, bardzo mało.






Mimo nieadekwatnej ilości dostępnych minut i pozostałego dystansu, uroczony otoczeniem, postanowiłem zatrzymać się przy przydrożnej ambonce myśliwskiej, otoczonej żółtymi liśćmi. Dalej jechałem jednak trochę oderwany od rzeczywistości (mijając kolejnych grzybiarzy, których było dziś od zatrzęsienia) i niestety zaowocowało to ostrym wjechaniem w wypełnioną wodą dziurę w drodze. Awaryjne hamowanie miałem niczym TIR'em, ale opanowałem sytuację całkiem szybko, choć nie od razu wiedziałem co się stało :-) Wszystkie zęby oraz szprychy były na szczęście na swoim miejscu, tak więc spokojnie udałem się w dalszą drogę :-)





Jak się okazało byłem już przy głównym asfaltowym trakcie, a moja trasa prowadziła mnie do zaznaczonych w nawigacji drzew, które według mapy z którą pracowałem przy wyborze trasy, miały być godne zobaczenia. Niestety ja widziałem tylko las i nie był to odosobniony przypadek podczas tego wyjazdu :-) W zasadzie, to ten krótki etap mogłem sobie darować z uwagi na bardzo małą ilość dostępnego czasu.




Ostatnią pofalowaną leśną prostą pokonałem w iście rajdowym stylu, by po chwili znów zjechać z asfaltu, wbijając się pod górę w kierunku do wiaty Zielona Klasa. Dojechałem tam nie bez wysiłku, ale opłaciło się :-) Ostatnim razem byłem tu jeszcze z Kosią, tak więc było fajnie przyjechać tu również i Antkiem :-)





Przed odjazdem zatrzymałem się jeszcze na wzgórku, po czym zjechałem drogą ostro w dół. MXS osiągnąłem dosłownie po maksymalnie dwóch sekundach! :-) Dalej wspomagałem się również siłą mięśni, a refleksja przyszła dopiero tuż przed zakrętem. Ogarnięty pędem nie zjechałem na zaplanowany trakt i ominąłem jeden z punktów. Szybko jednak uznałem, że skrócenie trasy wyjdzie mi tym razem na dobre.



Ponownie jechałem asfaltem, swobodnie i bez żadnych oporów. Mimo to energicznie zahamowałem, widząc znany mi kamienny obelisk, o którego istnieniu właśnie zapomniałem. Dobrze, że mi się przypomniał, bo to dla mnie dosyć ważne miejsce.



Dojeżdżałem już do Rud, ale zgodnie z założeniem nie spędziłem tam za dużo czasu. Parkową alejką, wśród spadających i szeleszczących mocno pod kołami liśćmi, dojechałem do zespołu klasztorno-pałacowego, odwiedziłem też Cystersa i podążyłem w dalszą drogę, bo niestety czas nie był już zdecydowanie moim sprzymierzeńcem.










Na wylocie z Rud zatrzymałem się jeszcze raz. Tym razem przy budynku bodajże administracji, a także podszedłem do obelisku, poświęconemu Juliuszowi Rogerowi. W ubiegłym roku natknąłem się na inny obiekt ku pamięci tego człowieka - był to krzyż na kamiennym kurhanie, schowany przed hałasem w lesie nieopodal Gliwic.






Do następnego przystanku podciągnąłem trochę ulicą, aby po czasie zjechać na gruntową drogę. Była ona przepiękna, choć zdjęcia niestety nie oddają w pełni jej uroku. Miała też swoje humorki, bo to właśnie tutaj drugi raz dostałem w oko spadającym liściem, a trzeba przyznać, że spadały obficie! :-) Poza tym pod pięknym żółtym dywanem skrywały się rozległe kałuże, choć prawda jest taka, że jechało się po nich całkiem ciekawie :-)



Otoczony jaskrawym lasem, dojechałem w końcu do leśniczówki Wildek, która była chyba najciekawszym trwałym obiektem dzisiejszego dnia :-) Zabawiłem tam kilka minut, po czym nie bacząc na wskazania turystycznych drogowskazów, które ani literką nie wspomniały o istnieniu mojego kolejnego punktu, zrywnie pognałem po śladzie, rysującym się na ekranie nawigacji :-)



Jechałem dosyć szybko, spoglądając co jakiś czas dookoła, aż w końcu dotarłem na miejsce, wcześniej przejeżdżając po kolejnej rozległej kałuży :-) Źródełko Hugo było obiektem naprawdę wyróżniającym się w leśnym krajobrazie :-) Faktem jest jednak, że w panujących dziś warunkach, przykryte warstwą liści, nie było zbyt efektowne. Niemniej jednak warto było odwiedzić to urocze miejsce :-) Towarzyszący mojemu pobytowi deszcz liści również dodawał właściwego dla tego dnia smaczku :-)









Powoli odzyskiwałem panowanie nad czasem, radośnie zmierzając do następnej leśniczówki. Niestety była ona zdecydowanie mniej ciekawa od poprzedniej (a może nawet pomyliłem budynki ;-) ), ale za to dowiedziałem się, że rycerz Janik jest mitycznym założycielem Jankowic ;-) Po zaznajomieniu się z nim, rozpocząłem ostatni etap wyjazdu.




Słońce było cały czas wysoko, temperatura również praktycznie letnia, a dzień dosłownie przepiękny! :-) Przy ławce Zepa spotkałem starszego profi-rowerzystę. Zamieniliśmy kilka zdań, ale żaden z nas nie wiedział czemu lub komu ma służyć miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Teraz już wiem, że obelisk i ławka zostały poświęcone jednemu z pracowników nadleśnictwa, który był również lokalnym dobrodziejem. Dobrze jest pamiętać o takich ludziach...




Wjechałem w las w ślad napotkanym rowerzystą, ale nie ujechałem daleko. Położone obok drogi mokradła skutecznie mnie skusiły :-) Następny przystanek miałem już na Zamkowej Górze, która kiedyś ponoć była siedzibą zbójów :-) Teraz była zatopiona w złocie, choć było to tylko złoto zrabowane naturze :-)







Wyjazd dobiegał końca. Czekała mnie jeszcze mała i przyjemna przeprawa przez las, a następnie odcinek uliczny w Kuźni Raciborskiej. Żwawo deptałem na Antkowe pedały, ciesząc się z udanego wyjazdu :-) Coś mi mówi, że będzie trzeba wymyślić jakiś sposób, aby i Aneczce umożliwić tak ożywcze spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Póki złota jesień trwa!

Dane wyjazdu:
53.75 km 0.00 km teren
02:47 h 19.31 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czarująca trasa według Czrk-mapy :-)

Sobota, 28 września 2013 · dodano: 06.10.2013 | Komentarze 0

Wczoraj wieczorem zasiadłem do kompa, aby wyklikać sobie trasę na mapie, jak to zwykłem czynić od kilku razy. Kilka dni temu dostałem zestaw różnych map, które pobudziły mnie rowerowo i postanowiłem wykorzystać dziś trasę ułożoną na podstawie jednej z nich :-)


Wyjechałem dosyć późno, bo godzinę później niż było to wskazane, ale droga do Polskiej Cerekwi przebiegła dosyć szybko :-) Nawet fajnie sobie powyprzedzałem w kolumnie ;-) Na miejscu sprawnie wypakowałem rower i początkowo z wolna zjechałem do głównej, gdzie już założyłem czapkę. Na start cyknąłem fotkę zamku i ruszyłem w drogę. Czasu nie miałem zbyt wiele.



Gdy tylko wyjechałem zza zabudowań, znalazłem się na prawdziwej rolniczej pustyni :-) Zewsząd otaczały mnie pola, które na pewno super wyglądają wiosną :-) Tak jak się tego spodziewałem, teren był pagórkowaty, ale mimo tej huśtawki (nadmiar ciepła na wjeździe, pęd wiatru na zjeździe), jechało się przyjemnie i całkiem komfortowo :-) Nieco przed pierwszą wsią, na mój widok z pobliskiej miedzy poderwał się myszołów :-) Później czekał mnie super fajny zjazd, za którym wjechałem do wsi :-) Na jej wylocie napotkałem też dwa pasące się koniki :-) Ruszając, zauważyłem w gospodarstwie położonym w pewnej odległości od drogi małe stadko tych zwierząt :-)






W Łańcu oderwałem się na moment od rzeczywistości, co poskutkowało tym, że zjechałem ze śladu :-) Jakby tego było mało, zamiast podciągnąć się pod niego pod drodze, niepotrzebnie zawróciłem, aby pojechać "prawidłową" drogą, czyli dwudziestoma metrami gruntowego traktu :-) W końcu jednak dotarłem do wsi Jastrzębie, gdzie mogłem zobaczyć położony nieopodal ładnej sadzawki pałac. Niestety znajdował się na terenie prywatnym, zabezpieczony ogrodzeniem. Mimo to przeszedłem się trochę, cykając fotki z miejsc, które wydały mi się być najlepsze.





Czekał mnie podjazd, ale byłem z tego powodu zadowolony. Otaczały mnie bardzo ładne pagórkowate krajobrazy. Gdy już wturlałem się na górę, początkowo zamierzałem zrezygnować z wizyty w Krowiarkach, które leżały w osobnym punkcie na mojej trasie, ale bardzo szybko wróciłem na dobrą drogę ;-) Chwilę po tym jak zjechałem z asfaltu, przystanąłem by znów poobserwować okolice niedawno pokonanego podjazdu. Ruszając stamtąd, praktycznie w ostatniej chwili zauważyłem dosłownie wtopioną między drzewa małą kapliczkę. Nieco dalej zatrzymałem się ponownie, przy romantycznie rosnących drzewach, pomiędzy którymi stała kolejna kapliczka. Gdy ustawiałem się do zdjęcia, w oddali zauważyłem przebiegające trzy sarny.











Droga do Krowiarek okazała się być bardzo znośna. Niby polna, a mocno utwardzona, żwirowo-asfaltowa. Widać było bardzo dobrze pasmo górskie w Czechach (a pewnie przy lepszej pogodzie widok byłby dużo ładniejszy), a przed samymi Krowiarkami trzy wiatraki elektrowni wiatrowej - całkiem prawdopodobne, że te same, które widzieliśmy z Aneczką podczas samochodowego wyjazdu sprzed kilku dni :-)
Sama miejscowość mogła urzec. Początkowo zatrzymałem się przy kościele, by po chwili udać się dalej. Niestety. I tutaj zamek otoczony był ogrodzeniem, a na bramie wisiały zakazy robienia wszystkiego ;-) Starałem się coś dojrzeć, gdy ze wzrokowego zaangażowania wyrwały mnie szczekające psy z gospodarstwa położonego z moimi plecami. Zjechałem w dół do głównej i postanowiłem objechać budynek. Okazało się, że aby przedostać się dalej, muszę przejechać przez bramę. Nie byłem pewien, czy aby mogę to zrobić, więc zapytałem stojących obok mężczyzn. Zgodzili się bez problemu, ale od razu ostrzegli, że jak mnie wpuszczą, to już nie wypuszczą :-) Faktycznie z drugiej strony bramy leżał sznur, z przywiązanymi co kilkadziesiąt centymetrów pustymi puszkami piwa ;-) Ujechałem kilkadziesiąt metrów, zatrzymując się dosyć blisko ruin. Ponownie jednak z drugiej strony ogrodzenia, niż chciałbym być :-) Zacząłem kręcić się po miejscu i praktycznie od razu otworzyło się jedno z okien niskiego bloku, stojącego za mną. Pewna miła starsza pani podpowiedziała mi jak przedostać się na teren pałacu, ale niestety nie miałem już czasu na dokładną penetrację terenu. Na moje szczęście słońce wychyliło się zza chmur, więc mogłem cyknąć lepszą fotkę :-) Przed opuszczeniem miejscowości, zrobiłem jeszcze małe zakupy, życząc miłego dnia uprzejmej ekspedientce. W ogóle ludzie tutaj wydali mi się mili :-)






Droga powrotna przebiegła nieco ciężej, ale gdy tylko wjechałem na asfalt, mogłem fajnie sobie depnąć, zatem bardzo szybko dotarłem do kolejnego punktu na trasie :-) Tutaj również nie obyło się bez perypetii :-) Zaczęło się sympatycznie od wyminięcia dwóch koników otoczonych ludźmi, ale później nastąpiło lekkie zdziwienie. Na horyzoncie był tylko kościół :-) Gdy rozglądałem się wokoło, zostałem zaczepiony przez jegomościa, który szukał jakiegoś lasu z grzybami w okolicy :-) Ja nie wiedziałem gdzie las, on nie wiedział gdzie pałac :-) Podjechałem zatem do zauważonej młodej kobiety z kilkuletnim dzieckiem i szybko dowiedziałem się, gdzie znajduje się interesujący mnie obiekt. Krzyczącą za mną małą "do widzenia" i "nawzajem", słyszałem jeszcze gdy żwawo puszczałem się w dół, będąc kilkadziesiąt metrów od źródła dźwięku ;-) Po chwili byłem już przy celu, ale ponownie odbiłem się od zakazu. Niestety nie miałem czasu, by szwendać się w poszukiwaniu zgody na obchód, tak więc być może wrócę tu wiosną.





Kolejny etap drogi, minął mi na podziwianiu okolic. Wyszło słońce i na tle widocznego pasma gór, przy polnych klimatach, można było poczuć się całkiem przyjemnie :-) Pozdrowiłem jadącego znad przeciwka chłopca, który chyba poczuł się wyróżniony, po czym odbiłem w kierunku Strzybnika, gdzie czekały mnie kolejne atrakcje. Szybko dotarłem do stojącego przy drodze spichlerza, a później do kolejnego. Po kilku minutach spędzonych na nogach, zjechałem do położonej nieopodal kuźni. Już na odjezdne rzuciła mi się w oczy państwowa plakietka, po czym nastąpiła refleksja: skoro w obliczu braku jakiejkolwiek renowacji, czy zadbania o obiekt, czynniki atmosferyczne niszczą go i zmieniają nieustanie, to czy Państwo nie powinno za to odpowiedzieć?












Zjechałem w dół pośród drzew, po czasie wjeżdżając na asfalt, ostro zjeżdżając do głównej. Pędziłem do następnej wioski, ale gdy już tam byłem, nie potrafiłem zlokalizować tutejszego zamku. Zapytałem więc jednego z przechodniów, który uświadomił mi, że ów obiekt znajduje się na początku wsi. Czas mnie naglił, więc pożegnałem się z otwartym jak książka człowiekiem i ruszyłem w dalszą drogę. Zaczynał się gorszy etap wyjazdu. Wiatr się wzmagał, czas naglił, a pagórki co prawda nie przeszkadzały, ale też nie pomagały :-) Na długim i stromym zjeździe w Brzeźnicy mocno wyhamowałem, aby odbić do tutejszego młyna. Okazał się być położony dosyć daleko od głównej drogi, którą zmierzałem, ale to pozwoliło mi nawiązać kontakt z jeszcze jednym tego dnia dobrym człowiekiem :-) Był nim prawdopodobnie mechanik, grzebiący przy w warsztacie.




Czas naglił mnie coraz to bardziej. W Łubowicach straciłem go jeszcze więcej, nieopatrznie zjeżdżając rogalem ostro w dół. O dziwo powrót do góry nie nastręczył mi jakiś większych trudności, ale w pewnym momencie wpadła na mnie osa, którą przy próbie strzepania ułożyłem sobie między palcami, ale na szczęście mnie nie użądliła :-) Po kilku minutach dojechałem do ruin pałacu, a gdy stamtąd odjeżdżałem, miałem jeszcze okazję zaobserwować pasącą się kozę, która stawała na dwóch kończynach, by dosięgnąć gałązki :-)




Przejeżdżając przez Sławików postanowiłem zrezygnować z oględzin tutejszych ruin, aby nadrobić nieco czasu. Wciąż dął wiatr, ale mimo to korbą kręciło się całkiem sprawnie. Za Błażejowicami czekał mnie bardzo długi podjazd, który jednak nie był w żadnym stopniu wyczerpujący. Mimo to podjąłem decyzję, aby do Polskiej Cerekwi dostać się krajówką. Gdy tylko na nią wjechałem znad przeciwka nadjechał tir robiąc taki podmuch, że hej! :-) Na szczęście to był jedyny taki akcent, tak więc do mety dotarłem sprawnie i bezproblemowo, wykręcając tym samym całkiem fajne jesienne kółko, przy okazji poznając kilka zapomnianych chyba zabytków regionu :-)