Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
7.72 km 0.00 km teren
00:18 h 25.73 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy to wyprawa??? - POWRÓT

Czwartek, 19 lipca 2012 · dodano: 08.04.2013 | Komentarze 0

Nastał dzień powrotu do domu. Ja już od wczorajszego popołudnia chodziłem lekko markotny, a dziś ta atmosfera udzieliła się wszystkim, choć raczej z wyjątkiem dzieci, dla których wyjazd na stację był poniekąd frajdą :-) Po raz pierwszy wyjeżdżałem od babci w taki sposób. Wcześniej za każdym razem był to Lublin. Pogoda na rower była odpowiednia. Na niebie wisiała gruba warstwa chmur, ale na szczęście nie padało. Nastroje były jednak średnie.



W końcu ruszyłem, włączając jeszcze na wyjeździe z posesji nawigacje. To już drugi raz, a problemy pojawiały się aż do stawu i wyszło na to, ze wyłączyła mi się kilka razy. Trzeba będzie coś poradzić. Początkowo jechałem z przeciwnym wiatrem. Przy kapliczce podmuch aż mnie wstrzymał, ale później było już dobrze. Wiedziałem, że po zmianie kierunku i tak wyjdzie na moje. Gdy wyjechałem z Woli, zacząłem bardziej rozglądać się na boki, spoglądając na nie zmienione od lat otoczenie. Ech... Taki to człowiek przez całe życie porozdzierany. Korzystając z rady cioci, za parkiem pojechałem prosto wjeżdżając na drogę, którą nie jechałem chyba od dzieciństwa. Po kilku chwilach byłem już na prostej. W międzyczasie zdążyło wyjść słońce i zrobiło się wyraźnie ciepło. Nawet pomyślałem o krótkich spodenkach i sandałach :-) Pokonałem pierwszą górkę i po kilku minutach jazdy bylem na kolejnej. Stad pięknie widać było okoliczne pola, a ja nie zatrzymując się starałem się wypatrzyć babciny dom. Szkoda było już odjeżdżać... Dużo bardziej, niż ponownie utraconej Rumunii. Kończąc zjazd wjechałem do Trawnik. Musiałem jeszcze odstać swoje na skrzyżowaniu, a później na przejściu dla pieszych. Mimo to i tak kilkadziesiąt metrów dalej, skorzystałem z nadarzającej się okazji i wszystkich powyprzedzałem :-) Teraz należało wypatrzeć stacje PKP. Miałem przeczucie co do jednego budynku, ale z racji braku jakichkolwiek znaków, postanowiłem pojechać dalej. Na najbliższym skrzyżowaniu zawróciłem w stronę wcześniej wytypowanego budynku. Ekipa z Chrabąszcza dołączyła po trzech minutach :-)

Dane wyjazdu:
181.29 km 0.00 km teren
09:15 h 19.60 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Szlakiem Parków północnej Lubelszczyzny, dzień 2

Piątek, 13 lipca 2012 · dodano: 08.04.2013 | Komentarze 0

Noc miałem spokojną, choć nad ranem coś strzelało chyba w oddali, wydając dźwięki nieco bardziej głuche, niż odpalona petarda. Poza tym w środku nocy padało, a bliżej brzasku, jakiś zwierzaczek próbował włamać mi się do namiotu ;-) Wstałem bardzo wcześnie, bo już po piątej rano i od razu urzekł mnie pierwszy widok po opuszczeniu namiotu. Nad stawami parowała woda, wstawało słońce, a w pewnym momencie ów widok przyprawił klucz przelatujących kaczek... Zaczynał się wspaniały dzień i już wiedziałem, że będzie taki na pewno...
Udałem się po Antka i zacząłem powoli się zbierać, rozkładając na polanie mokry namiot do wyschnięcia. Nie miałem zamiaru stamtąd uciekać. Wysłałem SMS'a z meldunkiem do Ani (podobnie jak uczyniłem to wczorajszego wieczora) i nieśpiesznie przygotowywałem się do załadunku, smarując jeszcze Antkowy łańcuch. Ruszając, gołymi stopami obutymi jedynie w sandały, zebrałem kilka kropel rosy...










Pierwsze obroty korbą na asfalcie, przyjemnie rozpędziły Antka. Był bardzo ładny, rześko-chłodny poranek. Ujechałem niewiele, przystając na pustej drodze pośród lasu. Poranki na takich wyjazdach są cudowne... Świeżość, dookoła jeszcze cisza, nie wiadomo co przyniesie dzień i gdzie będzie się wieczorem... Coś naprawdę pięknego...



Wiedziałem, że w którymś momencie będę musiał odbić w lewo w las, ale miałem z tym pewną trudność, posługując się ogólną mapą i nawigacją na której akurat nie było danego traktu. Nie dziw więc, że przejechałem zjazd :-) Dojechałem do pierwszej, uśpionej wsi i wiedząc, że między Parkiem a moją pozycją jest jeszcze rzeka Tyśmienica, uczyniłem swój ruch dosyć ryzykownym. Tak też się stało. Piaszczysta droga pomiędzy starymi domkami, doprowadziła mnie do ścieżki, którą ostatecznie miałem nadzieję wydostać się ze wsi, ale niestety... :-) Ścieżka kończyła się w jednym ze starych gospodarstw, położonym nieco na tyle. Na moje nieszczęście na podwórzu znajdował się pies o dobrym wzroku, który zapewne obudził wszystkich sąsiadów ;-) Jakby tego było mało, położona na skraju wsi ścieżka była nierówna i miejscami okraszona pokrzywami ;-) Wróciłem do piaszczystej drogi i odbiłem w kierunku asfaltu, dojeżdżając do kolejnych zabudowań, położonych przy głównej drodze. Tu również zatrzymałem się na chwilę, sprawdzając czyją cześć oddaje stojący nieopodal pomnik. Mieszkańcy jeszcze twardo spali...




Słońce już fajnie świeciło :-) Szybko znalazłem się w Ostrowie Lubelskim, napotykając na początku miejscowości jedynie pana spacerującego z małym pieskiem. Dążąc do realizacji planu i wizyty w Poleskim Parku Krajobrazowym, zdecydowałem się z głównej drogi odbić w jego kierunku i chociaż trochę go zahaczyć. Ponownie mijałem ładne domki, drzewa jabłoni rosnące na podwórzach i stare, drewniane ogrodzenia. Magicznie... Na nawrocie przy już otwartym sklepie, wzrokiem odprowadziły mnie dwa psy. Badałem, czy rzucą się w moim kierunku, ale o dziwo okazały się bardzo spokojne. Do czasu! Gdy ujechałem kilkanaście metrów, rzuciły się w moją stronę jak dzika horda! Na szczęście miałem na tyle zapasu i sił w nogach, że szybko dały sobie ze mną spokój :-) Cały mój przejazd zdał się na tyle, że jadąc w powrocie do głównej drogi, po swojej lewej ciąłem poniekąd po granicy Parku, który chciałem odwiedzić :-) Dobre i to ;-) Po około kilometrze jazdy, gdy wróciłem już na główną i pokonałem jedno skrzyżowanie, postanowiłem zatrzymać się na śniadanie. Wybór miejscówki nie był może zbyt udany, bo było to zwykłe zaorane pole z maluśkim zadrzewieniem położone tuż przy drodze, ale za to panowała cisza i nie licząc kota, który przypałętał się po chwili, nikt nie burzył mojego spokoju. Obserwowałem, jak dachy widocznych zabudowań świecą się w jasnym słońcu i myślałem o tym, co przyniesie mi dzień. Wyjeżdżając stamtąd zauważyłem, że po tym jak nieopatrznie wysypałem trochę płatków, jeden z nich przycupnął sobie na worze. Tak oto Chrupek stał się moim niemym towarzyszem ;-)
Pokonując spokojną asfaltową drogę, dotarłem do pierwszych jezior Pojezierza Łęczyńskiego, znajdującego się również na terenie Parku Krajobrazowego o tej samej nazwie. Postój był obowiązkowy! Słońce, oplatające mnie zewsząd jeziora... Było naprawdę ładnie! Lubelszczyzna zaczynała mnie mocno urzekać!







W Maśluchach napotkałem pierwsze bocianie gniazdo i jak się później okaże - w ciągu dnia przestanę liczyć wszystkie napotkane i zamieszkane bocianie osady :-) Niestety w drodze do Krasnego, pędząc na wyboistej drodze nieco w dół, zgubiłem Chrupka, który przez ostatnie kilometry trzymał się nadzwyczaj dobrze! Nawet zrobiło mi się trochę smutno, ale szybko przestałem się tym przejmować :-) Krasne zaskoczyło mnie charakterem, pięknymi widokami i mnogością krasnych działek na sprzedaż :-)




Niebawem byłem na głównej, wyglądając zjazdu w kierunku Poleskiego Parku Narodowego. W Piasecznie napotkałem średnio bezpiecznego kierowcę busa, a na kolejnym skrzyżowaniu ostrzegawczą plakietkę na furtce jednego z domostw, informującą o niebezpiecznym kocie ;-) Jechałem wąskim, równym asfaltem, po raz kolejny pośród ładnych okolic. Gdy minąłem zabudowania jakość nawierzchni minimalnie spadła, ale wciąż było komfortowo. Przede mną zauważyłem jakiegoś rowerzystę, którego wyprzedziłem przed kolejnym skrzyżowaniem. Na rowerze jechała najprawdopodobniej miejscowa kobieta. Obrałem drogę na wprost, wjeżdżając na piaszczysty trakt, którym jechałem już wolniej. Wciąż było komfortowo, ale w kilku miejscach musiałem mocnej się przyłożyć, aby nie zostać wciągniętym przez piasek :-) Było przyjemnie :-) Czułem ten wyjazd całym sobą! :-)



W miejscowości Lejno podczas przeglądania mapy, podjechał do mnie energiczny dziadek, wożący wnuka motorynką. Zaczęliśmy rozmawiać :-) Wpierw tematem była droga, jaką polecił mi obrać. Według niego najlepiej byłoby gdybym skierował się ku Łomnicy, ale ja nie chciałem jechać asfaltem :-) Kolejno temat przeniósł się na kwestie podróżowania z towarzyszką ;-) Pan z łysiną dodawał do swoich wypowiedzi wulgaryzmy, wypowiadane z zadziwiającą prostotą, tak że nasz dialog nabrał wręcz elementu humorystycznego :-) Oczywiście brak jakiegokolwiek zażenowania z jego strony był oczywistością - nawet w obecności malucha siedzącego okrakiem przed jego brzuchem :-) Pożegnaliśmy się w dobrych humorach, a po chwili wspomnienie rozmowy, wywołało u mnie bardzo pozytywny uśmiech :-)
Ponownie zjechałem z asfaltowej drogi, zamieniając ją w piaszczysty trakt i po pewnym czasie dojechałem do celu :-) Zatrzymałem się na skraju Parku, rozglądając się dookoła :-) Emanowałem pozytywną energią, w którą perfekcyjnie wpasowywał się przepiękny dzień :-) Dosłownie po kilkunastu sekundach, zauważyłem zbiegające w dół po pniu dwie wiewiórki, ganiające się niczym bohaterowie jakieś kreskówki! To był świetny widok! Goniły się przez moment po ziemi popiskując przy tym, a następnie wskoczyły na następne drzewo, nie przerywając zabawy nawet na moment! :-) Wkręciłem się i chwyciłem za aparat! :-) Zwierzaczki ochoczo przeskakiwały z gałęzi na gałąź, ale podążyć za nimi obiektywem było naprawdę trudno! Tym bardziej, że wszystko zasłaniały inne gałęzie :-)








W dalszą drogę wyruszyłem z mega pozytywnym nastawieniem! :-) Początkowe, wciąż piaszczyste metry wymagały pracy tym bardziej, że droga nie była najrówniejsza, ale to tylko dodawało jeździe smaczku :-) Rozglądając się na boki, pokonywałem dystans zatrzymując się kilka zakrętów przed ostatnią prostą. Ten postój wyszedł mi na dobre, bo na skraju lasu, przy terenie gospodarczym, zza ogrodzenia rzuciły się w moją stronę trzy psy, które na szczęście zrezygnowały z przedzierania się przez dziurę stalowej siatce, gdyż mocno i szybko zacząłem kręcić nogami :-) Dobrze, że nie miałem już dużej ilości piasku pod kołami! :-) Po niedługim czasie wjechałem do osady o nazwie Zienki. Popegeerowskie osiedle kontrastowało z pięknymi widokami, które mijałem przez ostatnie kilka kilometrów. Szare, typowe dla takich miejsc zabudowania, jakieś grządki obok. I to wszystko. Asfaltową drogą dojechałem do kolejnej granicy Parku, mijając po prawej pole, orane przez ciągnik. Ja ciąłem natomiast wgłąb Poleskiego Parku Narodowego.




W pewnym momencie w oddali ujrzałem ptaka, o sylwetce czapli. Byłem praktycznie pewien, że był to ten ptak, ale nie miałem wiedzy o tym, czy występuje na tym terenie. Wszystko wyjaśniło się, gdy zatrzymałem się w miejscu przeznaczonym dla turystów :-) Postanowiłem też w drodze do Wólki Wytyckiej (według mojej mapy prowadziła tam jedna droga ;-) ), pojechać przynajmniej kawałek trasą historyczną "Obóz Powstańczy". Początkowo było łatwo :-) Bez problemu dojechałem do Dębu Powstańców, ale później zrobiło się jakby trudniej :-) Tym bardziej, że jakoś zgubiły mi się oznaczenia, a droga jakby mocno się zwęziła :-) Przedzierając się krzywą - momentami przeplecioną leżącymi gałęziami i korzeniami - drogą, dojechałem do małej polanki. To było miejsce, gdzie trzeba już było zastanowić się co dalej. Nie chciałem się wracać, natomiast przede mną widać było jedynie przesmyk między krzakami, który nie dawał jednak dużej nadziei na to, że pod drugiej stronie zielonej ściany będzie lepiej. Zebrania myśli nie ułatwiały również komary i inne owady, które stadnie mnie obsiadły!








Decyzja o dalszym przedzieraniu się do przodu, była jakby naturalna. Rower - zwłaszcza na tego typu wyjazdach - zawsze krzesa we mnie ciąg do przodu! Smagany po grzbiecie zwisającą gałęzią, przejechałem przez zieloną bramę, zatapiając się w zieleń, która minimalnie ustąpiła po chwili. Bynajmniej nie oznaczało to, że trasa stała się łatwiejsza! Przejechałem kilkumetrowy odcinek porośnięty kępami trawy i rozglądając się, dojrzałem drogę. Byłaby ona świetnym poligonem dla samochodów terenowych! Co rusz pokonywałem głębokie wyjeżdżone doły, a Antek wykonywał ruchy, niczym statek na wzburzonym morzu. To dziób w dół, to w górę! Falami były wysokie pokrzywy rosnące po bokach, a wszechobecne drzewa i zarośla, stwarzały wrażenie, jakby było się na zupełnym odludziu. Było ostro! Trzeba przyznać, że jechałem tak dosyć długo. Poleski Park Narodowy zapewnił mi niezłą przeprawę, ale cieszyłem się z tego, bo mogłem naprawdę mocno go ugryźć! :-) Mimo to ucieszyłem się, gdy w końcu wyjechałem na otwartą przestrzeń, bo oznaczało to tak uwielbiane przeze mnie łykanie kilometrów :-) Poza tym, w końcu trzeba było ujrzeć słońce i odetchnąć :-) Odcinek był bowiem wymagający :-)



Teraz znajdowałem się na skraju Parku, pomiędzy drzewami, a polami. Począłem pędzić obok lasu, po jakimś czasie wjeżdżając na polną drogę, na której - o dziwo - musiałem przecisnąć się obok zaparkowanego tam Lanosa :-) Minąłem również strachy na wróble, widząc już charakterystyczne dla regionu zabudowania pobliskiej wsi. Odbijając w prawo, wjechałem na asfaltową drogę, gdzie przystanąłem na chwilę, by ponownie odsapnąć :-) Naokoło śpiewały ptaki :-) Czyżby strachy mocno się dziś obijały? ;-) Po krótkim czasie dojrzałem po swojej lewej metalowy krzyż, na ziemnym cokole. Zjechałem z trasy i zatrzymałem się na kilka minut w zadumie.






Nastał czas, aby zatrzymać się na dłuższą chwilę. Dzień był słoneczny i gorący, a ja miałem już trochę kilometrów w nogach i choć nie odczuwałem tego nadmiernie, to organizm domagał się zdecydowanie uzupełnienia płynów. Swojski sklep w Wytycznie był odpowiednio przygotowany do moich potrzeb :-) Na spokojnie uzupełniłem też bidony i czerpiąc wiedzę z mapy, byłem świadom że przede mną odcinek na którym będę raczej tylko przyciskał. Tak też było :-) Korba kręciła się dosyć szybko, a ja sprawnie pokonywałem kolejne metry, obserwując okolicę :-) Gdy dojechałem do drogi na Hańsk, komfort jazdy zwiększył się za sprawą lepszej nawierzchni i praktycznie żadnego ruchu samochodowego. Po jakiś kilkuset metrach zjechałem na boczną drogę. Na skrzyżowaniu stała bardzo ładna kapliczka, jakich de facto wiele na tych terenach. Poczułem, że jestem u siebie. Na terenach, które w sposób decydujący wpływały na moją mentalność. Ruszając, wgłębiałem się w przepiękny las, który dodatkowo był pełen jagód! Widać też było, że wkraczam w strefę, gdzie nie inwestuje się już prawie wcale. Było słonecznie, pięknie, a zarazem jakby surowo. Miałem wrażenie, że tutaj diabeł mówi dobranoc! :-) W pewnym momencie minąłem drzewo, które bardzo wyraźnie kładło się w kierunku drogi, jednocześnie napinając kabel wysokiego napięcia. No nieźle... :-) Spoglądając na kolejne bocianie gniazdo, wyjechałem ze wsi Żdżarka, na terenie której o dziwo napotkałem szyld zapraszający turystów.








Ponownie zagłębiłem się w las, podziwiając jego walory. Ilość pięknych miejsc, jakie dziś miałem okazje podziwiać, wręcz mnie powalała. A to jeszcze nie był koniec dnia. Byłem szalenie ciekaw, co ujrzę w Sobiborze... Tymczasem delikatną równią pochyłą ze zniszczonym asfaltem, zmierzałem w kierunku następnej osady. Świadomość tego gdzie jestem, obudziła we mnie ciekawość, co jest dalej na wschód. Kilometr po kilometrze. Jak żyją ludzie pod drugiej stronie i jeszcze hen dalej?
Luta przywitała mnie kolejnym pomnikiem i poczuciem, że nie sięga tu władza administracyjna i wykonawcza :-) Tu na pewno żyło się zupełnie inaczej! W pewnym momencie obejrzałem się za siebie, widząc jak przed zakrętem który pokonywałem przed kilkoma minutami, przez drogę przechodzi puszczona samopas krowa. Chwilę później - ku mojemu zaskoczeniu - z mojej lewej nadjechała duża ciężarówka z naczepą, przejeżdżając skrzyżowanie na wprost, kierując się na polną drogę, wyrzucając w powietrze tumany kurzu. Doprawdy niecodzienny widok w takim jak to miejscu :-) Słońce prażyło, a ja ujrzałem w oddali dwa psy, grzejące się na drodze prowadzącej do samotnie stojącego domu. Taak... Już wiedziałem, że czeka mnie sprint :-) Ruszyłem, obserwując czworonogi, które żywo zainteresowały się niecodziennie spotykanym pojazdem, objuczonym workami :-) Wykorzystałem swój manewr, a że miałem świeżość w nogach, psiaki dosyć szybko zrezygnowały z pogoni :-) Miałem jednak radochę podczas tej ucieczki :-) Niebawem dotarłem do drogi wojewódzkiej i skręciłem w kierunku Włodawy.







Trasa była dosyć ruchliwa, ale nie przeszkadzało mi to zanadto. Otaczający mnie las był dosłownie przepiękny! Z zamiarem krótkiego postoju zatrzymałem się, gdy skierowałem się już bezpośrednio w stronę Sobiboru. Postój zamienił się z chwilowego w kilkuminutowy za sprawą kolejnej polany pełnej jagód! Ostatni raz tyle jagód widziałem chyba jeszcze w czasach przedszkolnych! Po kilku następnych kilometrach, ciesząc się jazdą po Sobiborskim Parku Krajobrazowym, dotarłem do hitlerowskiego obozu zagłady "Sobibor". To miejsce już dawno istniało w mojej patriotycznej świadomości. Pamiętam, że było jednym z tych, które chciałem odwiedzić. Było owiane pewną dozą mistycyzmu, czego nie doświadcza się już w innych, bardziej rozsławionych i dostępnych obiektach tego typu. Las również robił swoje...











Odjeżdżając stamtąd czułem już, że zbliża się pora karmienia ;-) Na moje nieszczęście naciśnięta klamka w jedynym tutejszym sklepie, nie spowodowała otwarcia drzwi - budynek był zamknięty, o czym oficjalnie dowiedziałem chwilę później, przejeżdżając obok kartki wywieszonej na płocie przez tutejszego włodarza. Cóż było robić :-) Cyknąłem dwie fotki (sklep miał swój charakter) i w prażącym słońcu ruszyłem przed siebie, dumny z przejechanych do tej pory kilometrów :-)




Droga znów średnio nadawała się do komfortowej jazdy :-) Infrastruktura, to na pewno zmora przygranicznych terenów - zwłaszcza na biednym wschodzie. Mnie jednak się podobało :-) Wciąż byłem zauroczony dniem, otaczającą mnie zieloną przestrzenią, a gdy wjechałem w las - ponownie zauważyłem połacie jagód. Czyż nie wspaniale? :-) Po niedługim czasie wyjechałem na lepszą drogę i automatycznie zwiększyłem prędkość. Wiedziałem też, że Bug jest na wyciągnięcie ręki... :-) Nie mogłem sobie odmówić tego, aby nie zobaczyć tej jakże ważnej dla nas rzeki. Ponownie zakuła mnie moja wschodnia dusza i zacząłem żałować, że nie wziąłem ze sobą paszportu... Nic by to nie dało, ale myśli kłębiły mi się w głowie... :-)
Nad brzegiem spędziłem kilka minut, cały czas chłonąc pozytywną energię tego dnia. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałbym, że przyjdzie mi tak żyć... Gdy wróciłem na drogę, dojrzałem dwa położone nieopodal siebie pomniki. To były kolejne tego dnia obeliski. Znów poczułem, że znajduje się na ziemiach odmiennych od tych, na których teraz mieszkam. To zupełnie dwa światy. Ech, ta moja wschodnia dusza...






Wsiadając na rower, postawiłem sobie za cel odnalezienie jakiegoś sklepu. Znów odjeżdżałem w towarzystwie bociana na jednym ze słupów :-) Machnąłem kilka kilometrów i mając niedostatecznie dokładną mapę, postanowiłem zasięgnąć języka, zatrzymując się za skrzyżowaniem. Kobieta odpowiedziała lekko zaciągając :-) Lekko zawracając, niebawem dotarłem do sklepu, pełniącego również rolę urzędu pocztowego. Jego wnętrze było ciasne, a poszczególne towary poustawiane na półkach, w pewnych miejscach odnaleźć mogła zapewne jedynie właścicielka całego tego rozgardiaszu :-) Usiadłem sobie na zewnątrz przy stole, gdzie stał jeszcze mały talerzyk ze śmierdzącymi wciąż troszkę petami i wyciągnąłem mapę po chwili odpoczynku. Postanowiłem lasem dostać się do miejscowości Mszanka.




Między drzewa odbiłem zaraz za przejazdem kolejowym. Początkowo leśny trakt pozwalał przycisnąć. Ziemisto-piaszczysta nawierzchnia była w miarę twarda, dzięki czemu jechało się bardzo swobodnie. Schody o dziwo zaczęły się na pierwszym nawrocie, gdzie stał nawet (o zgrozo!) duży, rozbudowany znak z kierunkowskazami rowerowych szlaków. Nieświadomy jeszcze tego, co mnie czeka puściłem się dalej i po kilkunastu minutach jazdy po raz pierwszy tego dnia piasek pod kołami nie dawał mi ani satysfakcji, ani frajdy z jazdy. Dosłownie zatapiałem się w niego! Nie dało się nawet jechać zielonym poboczem, bo rowerem rzucało tak, że utrzymanie równowagi było praktycznie niemożliwe! Kto wytycza na takich drogach rowerowe trasy?!? Aby móc w miarę sprawnie poruszać się do przodu, zszedłem na krótką chwilę z roweru. Dobierając kierunek wskazaniami nawigacji, pokonywałem ciężko kolejne metry, mijając ku swojemu zdziwieniu kobietę z dzieckiem, korzystających z pożytków lasu. Mnie natomiast jakoś skończyła się droga i jechałem między drzewami, na szczęście w tym miejscu rzadko rosnącymi. Las tymczasem zmienił swój charakter: drzew zrobiło się dużo więcej i usłyszałem też krzyk ludzi, którzy najpewniej zajmowali się wycinką. Ja natomiast trafiłem na wyboisty i zarośnięty podjazd i jeszcze oparzyła mnie pokrzywa :-) Po czasie droga na szczęście zrobiła się już nieco bardziej cywilizowana, a gdy wiedziałem już, że jestem niedaleko asfaltu, moim oczom ukazał się dom, będący jeszcze w stanie surowym. Tak :-) Po tej straszliwej leśnej przeprawie i ja byłem w domu, bo koła poruszały się już po porośniętych trawą betonowych płytach. Mimo że była to forma zbudowana z pączkowych oponek z dziurką, to jechało się tam komfortowo - porównanie miałem naprawdę dobre ;-) Sielanka nie trwała jednak długo. Gdy mijałem ów dom, usłyszałem szczekanie psa. Mając go za plecami odwróciłem się i ujrzałem bestię biegnącą w moją stronę. Nie był to byle pimpek, a na pewno stwór zaliczany do ras niebezpiecznych! Dostałem maksymalnego przyśpieszenia! Przede mną był zakręt w lewo. Widziałem kątem oka, jak bestia skraca dystans, wbiegając na minimalne wzniesienie. W mordę! Gaazuuuu!
Po upływie chwili lub kilku, byłem już oddalony od niewidocznego już zagrożenia. Uspokoiłem rytm jazdy i praktycznie w tym samym czasie zauważyłem zbliżający się do mnie samochód osobowy, ciągnący małą przyczepkę. Będąc jeszcze pod adrenaliną zatrzymałem kierowcę pytając, czy to przypadkiem nie jego budowa. Na jego szczęście odpowiedział przecząco, czego oczywiście nie byłem w stanie zweryfikować - może to i dobrze. Ostrzegłem go zatem krótko przed terytorialnym czworonogiem i ruszyłem w kierunku asfaltowej drogi, zatrzymując się po chwili obok przystanku. Był czas na to, aby ponownie zerknąć na mapę. Asfalt zachęcał do tego, aby łykać następne kilometry :-) W miejscowości Piaski, zjeżdżając z lekkiego wzniesienia, skręciłem w kierunku Chełmskiego Parku Krajobrazowego, który z racji braku dostatecznej ilości dróg (lub braku ich na mojej mapie ;-) ), postanowiłem jedynie przejechać. Pod koniec pierwszej miejscowości, znów dopadła mnie horda czworonogów, wybiegających z posesji. Tym razem były to jedynie wiejskie burki, więc szybko sobie z nimi poradziłem mimo tego, że miałem pod górkę. Power w nogach był! :-) Na szczycie zatrzymałem się na chwilkę, zauważając znak informujący w sposób estetyczny o Poleskim Szlaku Konnym :-)



Kolejne kilometry pokonywałem obserwując wiejsko-rolniczą zabudowę, uważając na wyboje, a na skrzyżowaniu przeszło mi przez myśl, czy nie skręcić jeszcze na chwilę na wschód :-) Pogoda zrobiła się bardziej szara, a mnie ssało na dołku. Zauważyłem też jakiegoś rowerzystę w oddali i postawiłem sobie za cel, aby go wyprzedzić :-) Dokonałem tego już w lesie, a radość była podwójna, bo jadąc dalej zauważyłem znak naszego krajowego (a jak!) dostawcy paliw, a to oznaczało dla mnie tylko jedno! :-) Trzeba było tam jednak najpierw trafić ;-) Co prawda dosyć szybko zorientowałem się, że nie pojechałem w odpowiednim kierunku, ale nie chciałem zawracać. Poza tym wjeżdżałem do kolejnej miejscowości, a to również dawało szanse na zdobycie pożywienia. Moje nadzieje, okazały się jednak trudniejsze do realizacji :-) Miałem za to okazję ujrzeć relikt poprzedniego systemu, wraz z tablicami pamiątkowymi.





Odjeżdżając stamtąd, postanowiłem pokonać tego dnia jak najwięcej kilometrów i - być może - spać jeszcze dziś w łóżku :-) Decydującym było osiągnięcie miejscowości Siedliszcze o rozsądnej porze. Oczywiście w wielkiej tajemnicy przed Aneczką ;-) Nie było to jednak łatwe, bo gdy tylko wyjechałem na prostą, zaczął wiać przeciwny wiatr i zrobiło się trochę nieprzyjemnie. Trochę pozytywnego ducha wlał we mnie widok zbiornika wodnego i znajdujących się przy brzegu ludzi, ale de facto ze swoją walką pozostawałem sam. Noo... Może nie całkiem :-) Kolejny raz Antek dał znać o swojej klasie! To dzięki niemu mogłem tak wspaniale przemierzać wszystkie te wspaniałe okolice. Docierało do mnie to, czego dzisiaj dokonaliśmy. To było wiele pięknych miejsc, w czasie równie pięknego dnia. Podsumowanie przyszło może trochę zbyt wcześnie, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że minąłem już granicę krajoznawczą tych terenów. Teraz będzie już bardziej rolniczo. Zatrzymałem się przy przystanku aby trochę odsapnąć, uzupełnić płyny i zerknąć na mapę. Dołączył do mnie jakiś tutejszy mężczyzna, śmiało wypytujący o moje losy, skąd pochodzę i takie tam inne :-)
Kolejnych około dwudziestu kilometrów, to był czysty bieg do celu. Przed oczami przeskakiwały mi cyferki licznika i wiedziałem już, że dzisiejszy dystans będzie ładnie się prezentował :-) Wiedziałem też, że czasu jest jeszcze sporo :-) W takim oto duchu, dotarłem do miejscowości Siedliszcze, gdzie tym razem udało mi się zlokalizować czynny sklep spożywczy :-) W zasadzie, to nie było to trudne, bo stał on na trasie mojego przejazdu ;-) Przy okazji pogadałem sobie trochę z panią ekspedientką, wspominając oczywiście o swoim rowerowym zainteresowaniu :-) Po niedługim czasie brzusio był pełny, a muszę przyznać, że dawka była naprawdę energetyczna :-) Swojska kiełbacha i banan zawsze dają kopa! ;-)
Po kilku kilometrach dojeżdżałem już do drogi krajowej numer dwanaście, która - na moje nieszczęście - była na tym odcinku również częścią drogi europejskiej. Nawet bez tej teoretycznej wiedzy byłem świadom tego, że to będzie najbardziej ruchliwy odcinek dzisiejszego dnia. Pędziły tamtędy TIRy na Wschód. Niemniej jednak na dwa zakręty dzielące mnie od tej grubej drogowej nici, zatrzymałem się jeszcze na moment, aby w towarzystwie kolejnego bociana odsapnąć sobie po łykaniu ostatnich kilometrów :-) Gdy wjeżdżałem na szeroki asfalt, byłem pozytywnie nastawiony :-) I nie była to zasługa bociana, ale dzisiejszych pięknych przeżyć i tego, że stan licznika był imponujący :-) Właśnie biłem rekord jeszcze z Balatonu! Jechałem poboczem, walcząc z podmuchami wiatru, przez moment kropiącym deszczem i zważając na jadące obok samochody. To był szary odcinek. Gdy zjechałem już na drogę w kierunku Trawnik, zatrzymałem się, aby wysłać Aneczce SMS'a o fakcie dokonanym :-) Pobiłem swój rekord :-) Ów SMS miał być również małą zmyłką, ale jak się później okazało, to nie ja znam siebie najlepiej ;-) Droga była co prawda prosta, ale zniszczona. Ja chyba też odczuwałem już trochę pokonane kilometry. W Trawnikach za przejazdem kolejowym krzyknęła w moim kierunku jakaś dziewuszka, chcąca zapewne poznać przystojnego jeźdźca, ale byłem zbyt pochłonięty jazdą, aby okazać jej więcej uwagi, niż tylko krótkie zerknięcie ;-) Czekały mnie dwa podjazdy na wzniesienia, a na jednym z nich zerknąłem w stronę babcinego domu, próbując wyjrzeć go w oddali. Po mojej prawej znajdował się zbożowy elewator, znany mi jeszcze z dzieciństwa jako jedna z charakterystycznych budowli w okolicy :-)



Puszczając się z ostatniej górki, postanowiłem przejechać drogą obok szkoły. To był dobry wybór, bo nachylenie terenu było tutaj moim sprzymierzeńcem :-) Poza tym nasmarowany rano łańcuch pracował dużo lepiej, niż wczoraj gdy ruszałem w trasę. Przy stawie koła podskakiwały sobie na kocich łbach i tak wjechałem między zabudowania, spotykając przy drodze wujaszka z jakimś sąsiadem. Oczywiście zamieniliśmy kilka słów i okazało się, że pokonując dzisiejszy dystans, mogłem dojechać stąd do Warszawy :-) Po kilku minutach rozmowy, rozpocząłem kręcenie ostatnich metrów, aby przy zdejmowaniu sakw, zostać narażonym na skręcenie karku przez rzucającą się na mnie z rękami, rozemocjonowaną Aneczkę ;-)
Kategoria Wyprawki ;-)


Dane wyjazdu:
107.97 km 0.00 km teren
05:34 h 19.40 km/h:
Maks. pr.:41.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Szlakiem Parków północnej Lubelszczyzny, dzień 1

Czwartek, 12 lipca 2012 · dodano: 08.04.2013 | Komentarze 0

Zasiedziałem się trochę u babci :-) Planowany wcześniej dzień wyjazdu na środę postanowiłem przesunąć, aby jednak pobyć trochę dłużej wśród swoich. Wczoraj przejechałem się również na swoim starym składaku, który przetrwał - podobnie jak wiele innych przedmiotów - naruszony zębem czasu.




W dniu wyjazdu wahałem się jeszcze. Niemniej jednak na szybko nakreśliłem sobie trasę, mającą w założeniu zająć jakieś cztery, pięć dni i ruszyłem do babci po kuchenny komplet biwakowy ;-) Przed odjazdem zacząłem jeszcze kręcić przy manetce tylnego hamulca, ale szybko dałem sobie spokój :-)



Już za drugim zakrętem zobaczyłem pierwszego bociana :-) W pewnej chwili przeleciał mi dosłownie nad głową :-) Pogoda była lekko niepewna, a ja walczyłem z nawigacją, która wyłączała mi się aż do Trawnik, gdzie zatrzymałem się na moment aby popatrzeć na mapę. Wtedy zaczęło też kropić z szarego nieba i poniekąd dalszy wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Zwinąłem się jednak szybko i popędziłem w stronę mostu na rzece Wieprz :-) Nawierzchnia drogi była mocno wyeksploatowana, dlatego tym chętniej skorzystałem ze skrótu zaproponowanego przez nawigację :-) Tam droga była również wyboista i momentami nawet niebezpieczna, ponieważ w jednym miejscu z betonowych płyt wystawały pręty. Niemniej jednak gdy pokonałem ostatni, piaszczysty odcinek, znalazłem się już w Dorohuczy :-) Zajechałem na przystanek i znów spojrzałem na mapę. Wychodziło na to, że muszę wrócić kilkadziesiąt metrów. Dojechałem do pierwszego lasu, gdzie nabrałem prędkości, fajnie gnając między drzewami. Na jego skraju tylko mój refleks, uratował mnie przed wywrotką na piaszczystej drodze. Korzystając z okazji rozejrzałem się po okolicy i wszedłem w wyjazdowy tryb. Powoli starałem się zapomnieć o niespełnionej wyprawie i zaczęła wlewać się we mnie radość z jazdy :-) Mijając pierwszy zakręt, zauważyłem bociana, już nawet chwyciłem do ręki aparat, ale wykonałem zbyt gwałtowny ruch i ptak odleciał.





Na skrzyżowaniu w Białce po raz kolejny wyciągnąłem mapę i przycisnąłem nieco, mijając po kilkuset metrach niewielką grupę drogowców, łatających dziury. Zauważyłem też, że na nawierzchni położony jest płynny jeszcze lepik, ale obniżona prędkość nie była niska na tyle, aby uchronić mnie przed stratami. Koła naniosły troszkę czarnej mazi na Antka, wór, a nawet bidony. Trochę się tym przejąłem, ale nie zepsuło mi to radości z jazdy :-)
Za torami postanowiłem skręcić w las tak, aby zachować odpowiedni kierunek jazdy. Początkowo droga była w porządku, ale ostatecznie i tak wylądowałem w polu, z którego nie mogłem się wygrzebać przez dłuższy czas. Pozostawiłem nawet Antka, aby na piechotę obejść teren i sprawdzić możliwe drogi wyjścia. A to zboże, a to las kończący się chaszczami... A niby widziałem zabudowania o bliskich kilkaset metrów ode mnie :-) W końcu przedarłem się na odpowiednią leśną drogę dojazdową i rozpocząłem właściwą jazdę. Na skraju tegoż lasu, dojechałem do pierwszego tego dnia pomnika powstańczego. Oczywiście zatrzymałem się, aby uwiecznić to miejsce i nawet nie bardzo zwracałem uwagę na komary, które praktycznie z miejsca mnie dopadły.





Pokonując krótki asfaltowy odcinek, ponownie wjechałem na leśny trakt, na którym nałapałem trochę pająków we włosy, oraz na Antka. Na postoju zauważyłem jednego z nich, stawiającego straszny opór przed zdjęciem go z kierownicy za pomocą patyka :-) Zatrzymałem się jednak nie z powodu pająków, a znajdującym się tuż przy drodze dużym, ruszającym się żywo mrowisku :-) Niemała ilość jego mieszkańców chodziła sobie też swobodnie po leśnej drodze :-)




Odbijając w kierunku drogi asfaltowej, wjechałem na odcinek leśnego duktu wyjeżdżonego przez traktory. Jechałem więc lejami momentami głębokimi na pół Antkowego koła :-) Było ciekawie i jednocześnie intrygująco :-) Po kilku chwilach takiego kołysania, zatrzymałem się przy jednym z niezliczonych zakoli Wieprza :-) Znajdowałem się na skraju Nadwieprzańskiego Parku Krajobrazowego :-)




Po przejechaniu kilku metrów asfaltową drogą zatrzymałem się na poboczu, aby zerkając na mapę ustalić dalszy przebieg trasy. Szybko się jednak stamtąd zawinąłem, ponieważ jakiś latający robal nie dawał mi spokoju :-) Odbiłem do miejscowości Łańcuchów i mijając okoliczne domostwa drogą nadającą się do remontu, pokonywałem kolejny dystans. Towarzyszyły mi pieski (na szczęście za ogrodzeniem), oraz ze dwa bociany :-) Po kilku kilometrach jazdy zatrzymałem się ponownie, aby spojrzeć na pasące się w oddali krówki :-) Pogoda znów zrobiła się mniej pewna, więc nie zabawiłem tam zbyt długo. Czekał mnie teraz odcinek w towarzystwie nieprzychylnego mi wiatru. Dałem jednak rady, odbijając przed Łęczną w kierunku Lubartowa. Znów pojawiło się słoneczko, a dobra nawierzchnia drogi pozwalała trochę zwiększyć tempo przejazdu. To był dobry moment, aby nabić trochę kilometrów. Po drodze minąłem stojący na polu ciągnik z urwanym tylnym kołem, oraz kolarza z którym wymieniliśmy pozdrowienia :-) Zatrzymałem się jednak dopiero na widok chmielu ;-)




Niebawem zjechałem z głównej, choć aż nie tak strasznie ruchliwej drogi na szosę o nieco gorszej nawierzchni. Podążałem nią krótko, odbijając na drogę z zerwanym asfaltem, przygotowaną do położenia nowego. Strasznie się na niej kurzyło :-) Po krótkiej chwili przeznaczonej na uzupełnienie płynów, wznowiłem jazdę ku nieznanemu, wjeżdżając na polny trakt, okrążony ze wszystkich stron zieleniną :-) Przez chwilę poczułem, że odkrywam nowe tereny i mijając dzikie jezioro, po raz kolejny dotarłem do asfaltowej drogi, która biegła przez ładny las.



Za wyboistym przejazdem kolejowym, ponownie zjechałem w teren, chcąc skrócić dystans i ominąć kolejną miejscowość. Trafiłem na podniszczoną leśno-parkową ścieżkę, którą pognałem z przyjemnością :-) Wyjeżdżając zza drzew, odczuwałem już głód. Postanowiłem więc zatrzymać się w najbliższym możliwym miejscu. Decyzja o postoju była o tyle łatwiejsza, że nad kierunkiem gdzie miałem dalej jechać ujrzałem szarą, przesuwającą się chmurę. Przydrożny bar napotkałem praktycznie z miejsca :-)
Czas przeznaczony na napełnianie baterii, posłużył nie tylko mnie. Również pogoda znacznie się poprawiła - nie było już niepewności :-) Wyraźne słońce dawało odmianę :-) Wjechałem na ruchliwą drogę, udając się w kierunku Kozłowieckiego Parku Krajobrazowego. Po kilku minutach jazdy zjechałem w stronę - jak się okazało - parkowych alejek, przeznaczonych dla rowerzystów. Tutaj już wyraźnie poczułem, że "odciąłem" się od miejsca startowego i wkraczam w etap poznawczy. Jechało się wybornie, mimo że momentami nawierzchnia była mniej komfortowa. To jednak nie liczyło się zanadto! Przy drugim załamaniu uliczki zatrzymałem się, słysząc dzięcioła, którego wypatrzyłem po krótkiej chwili obserwacji :-) Taaak... Rower, słońce, piękne okolice, a także sandały na nogach robiły swoje! Ale pięknie było tak jechać przed siebie! :-)






Po przestudiowaniu mapki, zacząłem zastanawiać się, jaką wersję trasy wybrać, przejeżdżając przez te tereny. Ostatecznie wybrałem wersję chyba najkrótszą, zmierzając w kierunku Dąbrówki. Podczas jazdy cieszyłem się dniem i swobodą :-) Tylko w jednym miejscu, musiałem zweryfikować kierunek jazdy i chcąc uniknąć kolejnego nieplanowanego postoju "w polu", wybrałem bezpieczniejszy wariant przejazdu. Tuż przed skrajem, kierując się kierunkowskazem, zjechałem w kierunku leśnego jeziora. Zostawiłem Antka i przeszedłem się po okolicy, wśród wysokiej trawy. Nie ma to jak relaks! :-) Wracając na trasę od razu znalazłem się na wylocie z lasu i wjechałem pomiędzy pojedyncze zabudowania, zatrzymując się przy kolejnym pomniku poświęconym naszej narodowej pamięci. Za zaroślami znajdowała się leśniczówka.











Jadąc ponownie leśnym duktem, dotarłem do Dąbrówki. Okazała się być ona bardzo ładną wsią, sprawiającą wręcz wrażenie wypoczynkowej osady. Jadąc początkowo piaszczystą drogą, mijałem ogrodzone domki. Czułem się jak na wczasach! :-) Wyjechałem stamtąd w bardzo pozytywnym nastroju, kierując się już bezpośrednio w kierunku Kozłówki. Wjeżdżając do miejscowości, zatrzymałem się na przystanku PKS - miejscu obskurnym, pomazanym. Tutaj widać było jak na dłoni status ekonomiczny okolic. Puste butelki po piwie, częściowo rozbite i leżące kapsle dopełniały całości.
Gdy dojechałem do Pałacu, aż zdziwiłem się panującą tu pustką. Będąc tu ostatnim razem (przeszło piętnaście lat temu!), wszystko było jakby bardziej radosne i kolorowe. To wielka szkoda, ale brak kasy czyni z naszego narodowego dziedzictwa średnio ciekawe dla przeciętnego turysty obiekty. Co prawda po chwili natknąłem się na trzyosobową rodzinę, ale przez resztę spędzonego czasu pozostawałem tam sam. Oczywiście nie przeszkadzało mi to wcale, bo mogłem swobodnie poruszać się po obiekcie, tak więc zajrzałem praktycznie w każdy kąt :-)
















Zbierając się już powoli do wyjazdu, dojrzałem spacerującego pawia. Postanowiłem mu się przyjrzeć nieco z bliska i chwytając aparat, zacząłem iść w jego kierunku. Nie uciekał w przestrachu, ale również nie chodził dumnie z rozłożonym ogonem. To czyste porównanie do kozłowieckiego muzeum... To perełka, której trochę brakuje świeżości... Wyjeżdżając ponownie zatrzymałem się na przystanku (tym razem nowszego typu, o przeszklonych ścianach ;-) ), ponieważ zaczął kropić deszcz. Powoli też docierała do mnie świadomość, że za Lubartowem będę musiał powoli rozglądać się za miejscem na nocleg.



Deszcz nie padał długo, tak więc depnąłem na pedały. Tak się jednak złożyło, że już po niecałym kilometrze musiałem ponownie przystanąć, bo deszcz powrócił ze zwielokrotnioną siłą. Padało naprawdę mocno, ale na szczęście niezbyt długo. Poza tym nagrzana nawierzchnia szybko oddała nadmiar wody i mogłem kontynuować podróż dosyć swobodnie. Pozytywnie natchnęła mnie tęcza, ukazująca się w całej okazałości na firmamencie :-)







Niebawem dotarłem do Lubartowa, który znałem do tej pory tylko przejazdem, gdy prawie dwadzieścia lat temu przejeżdżałem tędy z wujkiem. Chyba nawet odbiłem w uliczkę, w którą wtedy skręciliśmy przez pomyłkę :-) Było to całkiem prawdopodobne :-) Za miastem dopadła mnie mała refleksja. Znów podczas jazdy na rowerze. Jak to fajnie, że mogę tak jechać przez życie. To coś przepięknego! Pokonywałem kolejne kilometry, mijałem osady, spoglądając na życie ludzi, oraz zabudowania. Pomyślałem sobie, że cały ten nieprawdopodobny klimat zawdzięczamy ekonomicznemu statusowi tutejszej ludności. Czy stare stodoły i domy nie byłyby zastąpione nowymi, gdyby ludzi było na to stać? W jednej z miejscowości spostrzegłem siedzącą na ganku starą babuszkę. Jej młodość już dawno przeminęła. Jak przeżyła życie? Sekundę później po przeciwnej stronie drogi, zauważyłem zająca biegnącego polnym traktem. Tak. Dzięki Antkowi dane mi było to widzieć. I nie chcę siedzieć na ganku...
Mnogość okolicznych miejscowości, brak wyraźnych kierunkowskazów i wiele dróg (zarówno tych utwardzonych, jak i gruntowych), była przyczynkiem mojej uważniejszej jazdy. Ostatecznie w Zabieli zjechałem z asfaltu, kierując się w stronę następnego celu - Poleskiego Parku Krajobrazowego. To był bardzo przyjemny odcinek :-) Jechałem to na otwartym terenie, to przy lasku drogą z dużą ilością piachu :-) Koła nie zakopywały się znacznie, dlatego aż się za mną kurzyło :-) Pęd sprawiał mi dużą radość :-) Poza tym okolica była naprawdę urokliwa! Gdy dotarłem do końca tego traktu, postanowiłem nie zwlekać z szukaniem miejsca na nocleg i na przestrzał zjechałem w dół, dojeżdżając do polanki położonej przy stawach. Nie było sensu zmieniać miejscówki :-) Staw położony kilka metrów ode mnie, wprowadzał dodatkowe pozytywne doznania :-) Rozbiłem się przed godziną dwudziestą pierwszą, a niebawem miało okazać się, że oprócz kuchennego zestawu biwakowego, zapomniałem również zabrać czołówki, co oznaczało ni mniej, ni więcej jak brak światła w namiocie :-)
Kategoria Wyprawki ;-)


Dane wyjazdu:
2.46 km 0.00 km teren
00:07 h 21.09 km/h:
Maks. pr.:35.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Naokoło wsi :-)

Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 07.04.2013 | Komentarze 0

Po południu byliśmy z Anią na spacerze. Ot tam przeszliśmy się, po drodze próbując wejść na łąkę. Było jednak dosyć zarośnięte i zrezygnowaliśmy z przebijania się aż do stawów. Kilkaset metrów dalej przeszliśmy za to obok bocianiego gniazda, w którym ptak dokonywał jakiś przedziwnych czynności, nieznanych prawdziwym urlopowiczom ;-) Po powrocie pogadaliśmy trochę z babcią, a ja zapragnąłem przejażdżki :-) Na szczęście jeszcze przed piwem :-)



Był to bardzo krótki przejazd. W zasadzie, to nawet nie zdążyłem zapomnieć o wyjeździe z posesji, a już byłem z powrotem :-) Jechałem sobie swobodnie, znów mijając bociana i nabierając prędkości w zasadzie dopiero przed domem, gdzie oczywiście i tak musiałem wyhamować. Fajnie było. Inaczej :-)

Dane wyjazdu:
75.56 km 0.00 km teren
03:29 h 21.69 km/h:
Maks. pr.:49.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy to wyprawa??? cz. 2

Poniedziałek, 9 lipca 2012 · dodano: 07.04.2013 | Komentarze 0

Podróż przebiegła nam dosyć sprawnie :-) Zajęty jeszcze w Opolu przedział dla podróżnych z większym bagażem był co prawda świadkiem całkiem ciekawych scen, bo trafili się nam podróżni targający pół domu w szarych worach, dwóch młodych po resocjalizacji (byli spoko!), czy też konduktorzy, którzy ostatecznie pozwolili nam pozostać w przedziale (PRL!), gdy w Kielcach lokomotywa zmieniała kierunek, ale cała podróż upłynęła nam w dobrym samopoczuciu :-) Również Antek, targany przez pół Polski trzymał się dziarsko!



Do Lublina dotarliśmy o czasie, ale niestety i tak musieliśmy długo czekać na dalszy transport, bo wujkowi rozkraczył się Chrabąszcz :-) Nie było jednak tego złego, bo mieliśmy za to czas na lody :-) Dużo czasu mieliśmy... :-)



Wujek ostatecznie nadjechał i zaczęła się cała akcja z pakowaniem :-) Ja od razu stwierdziłem, że nie ma to tamto - jadę rowerem z sakwami :-) W zasadzie, to równocześnie stwierdziłem, że Antek jest większy od Chrabąszcza, ale pozostali jakoś głucho zareagowali na moją wypowiedź ;-)



Gdy cała rodzinka odjechała spod dworca, ja rozpocząłem swój przejazd, udając się w zakładanym wcześniej kierunku :-) Jazda miejska również kręci mnie od czasu do czasu, a pogoda ku temu była dziś wyśmienita :-) Moim pierwszym celem, było zdobycie mapy. Jedynym miejscem, gdzie wiedziałem że będą one dostępne, było Krakowskie Przedmieście. Dojechałem tam okrążając Stare Miasto i zaliczając pierwszy podjazd. Mapę zdobyłem po perypetiach i ruszyłem na rowerowe kręcenie po mieście :-) Teren był już znany ;-)
Ruch był spory, a ja dodatkowo natrafiłem na objazd. Ostatecznie jednak - ciesząc się jazdą i korzystając ze świeżości w nogach - dojechałem do celu. Pora była wyjeżdżać z miasta. Jechałem sobie bardzo dynamicznie do czasu, gdy nie zmieniając pasa w porę, wjechałem na jakieś osiedle :-) W sumie, to szybko znalazłem pozytywną stronę tej sytuacji spostrzegając, że jadę ścieżką nad ulicą wylotową z Lublina, znaną mi bardzo dobrze z licznych samochodowych wjazdów i wyjazdów z tego miasta :-) Następnie z radością wjechałem na kładkę i znalazłem się po drugiej stronie szerokiego traktu, jadąc niekoniecznie w dobrym kierunku ;-) Tempo jazdy było zadowalające, oraz dynamiczne i po pokonaniu kilku kilometrów spostrzegłem, że jadę na tyłach Mauzoleum na Majdanku. Wyjeżdżałem z Lublina...
Pierwszy postój wykonałem w Głusku, a po chwili dojeżdżając do skrzyżowania, zauważyłem innego sakwiarza, objuczonego z tyłu żółtymi worami, a klika kilometrów dalej ciekawy okaz białej limuzyny, której oglądanie o mały włos nie skończyło się dla mnie bardzo źle za przyczyną aroganckiego, lub być może ślepego kierowcy.






Opuszczając zabudowania powoli zapominałem o incydencie, zatapiając się w widoki Wyżyny Lubelskiej. Nagle - będąc całkowicie pewien, że Lublin dawno mam już za plecami - dojrzałem znak drogowy informujący o tym, że... właśnie z tego miasta wyjeżdżam :-) Do sytuacji podszedłem humorystycznie i już niebawem minąłem bardzo ładny, drewniany kościółek, chłonąc w międzyczasie tak wspaniałe dla moich oczu i duszy widoki :-) Była też i druga strona medalu ;-) Pagórki może i nie były duże, ale ich mnogość i nieustanność sprawi później, że będę odczuwać je w nogach. Może i dlatego głupio stwierdziłem, że czasu mam mało i aparatu z sakwy wyciągać nie zamierzałem... Teraz nie rozumiem tej decyzji.
W Bystrzejowicach na postoju minęła mnie para kolarzy, ale tylko piękniejsza jej część odpowiedziała mi pozdrowieniem. Punkt dla mnie ;-) Zatapiając się ponownie w mapę, starałem się ogarnąć tutejsze dróżki. Ostatecznie i tak wyszło na to, że o drogę musiałem zapytać słabo rozgarniętą w przestrzeni babuszkę, którą zaczepiłem na skrzyżowaniu już przy głównej drodze. Za jej radą puściłem się prosto w dół w oczekiwaniu na to, co nastąpi. Zaczął się też do mnie odzywać brzuszek. Jak na ratunek zatrzymałem się przy drzewie cudownie obrodzonym wiśniami, ale po drugiej stronie drogi zauważyłem kobietę na grządkach i jakoś tak głupio było... :-) Ruszyłem dalej obracając kołami na asfalcie i zaliczając kolejne zjazdy i podjazdy, aż tu nagle okazało się, że nawierzchnia bitumiczna ma gdzieś swój koniec ;-) Tempo jazdy wyraźnie spadło, a na domiar złego dopadły mnie jakieś niby-muchy i cholery odpuścić nie chciały! Starałem się lawirując między dołami uciec przed nimi, a wiedziałem też że zbliżam się do jakieś osady. Była więc szansa na jakieś zakupy. Musiałem jednak wystarać się o tą możliwość: z mojej prawej strony wypadła na mnie grupa zajadłych psów! Na szczęście w porę im umknąłem, mimo bardzo nieciekawej nawierzchni, ciesząc się jeszcze nawet ich końcowym sprintem :-) W taki oto sposób dotarłem do wiejskiego sklepu, napełniając wszystko co możliwe przy bliskiej obecności części tutejszej społeczności.
Niedługo potem ponownie byłem na drodze. Niestety znów z towarzystwem tych nieznośnych niby-much, latających mi koło głowy. To nie był jedyny problem. Droga nagle skończyła się w lesie i nie wiadomo było, gdzie mógłbym dalej jechać, aby utrzymać kierunek jazdy. Zdecydowałem się zawrócić i czym prędzej przejechać osadę, aby uwolnić się od owadów i ponownie złapać trochę asfaltu. Czas już powoli przestawał być moim sprzymierzeńcem. Nieważne były nawet czyhające na mnie po drugiej stronie psy, które tym razem "odprowadziły" mnie daleko za wieś :-) Gdy już je pożegnałem, udało mi się komfortową drogą wjechać w las, który momentami swoją ciszą sprawiał wrażenie, że coś jest tu nie tak. Na jego skraju, tuż za zakrętem, moim oczom ukazał się leżący przy drodze duży pies. Wzdrygnąłem się na jego widok, ale okazał się być bardzo spokojny. Jego mniejszy kompan, który dobiegł gdy tylko wyjechałem na przestrzeń, był dużo bardziej nerwowy, ale na szczęście nie spowodowało to żadnej reakcji tego większego. Na kolejnym skrzyżowaniu zacząłem zerkać na nawigację, aby ustalić dalszy kierunek przeprawy, ale ostatecznie moim wybawieniem okazała się kobieta z dwiema córkami. Gdy już zostałem pozytywnie ukierunkowany, szybko nabrałem dynamiki oraz wiatru w pedały, doprowadzając Antka do solidnej prędkości :-) Już wiedziałem, że jestem prawie w domu :-) Droga do Gardzienic była przede mną. To był czas na łykanie kilometrów! :-) Najpierw jednak zarządziłem krótki przystanek na przystanku ;-)
Na skrzyżowaniu odbiłem w prawo, zaliczając most i podjazd, znany mi jeszcze z wyjazdów samochodowych w dzieciństwie. Kiedy ja tu byłem ostatni raz...! Wciąż zaliczałem dystans, aż tu ponownie z gospodarstwa po prawej rozległ się odgłos psa. Biegł w moją stronę z zapałem sportowca, ale gdy przekroczył fragmentaryczne jedynie ogrodzenie, ja byłem już w bezpiecznej dla siebie odległości. Gorzej było na kolejnym kilometrze, gdzie dopadł mnie większy osobnik, a moja sytuacja było dużo gorsza: za późno na ucieczkę, a pies za duży na wykonanie manewru. Zrobiło się dosyć groźnie, ale czworonóg na szczęście po czasie odstąpił. Wszystko odbywało się przy obecności gospodarza, który w momencie gdy pies wybiegał na jezdnię, szedł w tym samym kierunku z kilkuletnim chłopcem. BEZ REAKCJI! Gdy zażegnałem niebezpieczeństwo, nie omieszkałem wykrzyczeć tego co myślę. Sytuacja była raz, że niebezpieczna, a dwa - zachowanie gospodarza (czy to dla niego dobre określenie?) było wręcz skandaliczne!
Po kilku chwilach zatrzymałem się na moment na skrzyżowaniu. Niestety czas mnie już gonił i postanowiłem zrezygnować z wizyty u stryja mimo, że był to ważny punkt w moich planach. Musiałem jednak odżałować tą wizytę, bo słońce powoli już maszerowało w kierunku horyzontu. Po mojej prawej rosły niskie drzewka przepełnione wiśniami. Tym razem nie odmówiłem sobie konsumpcji tego przysmaku i skubnąłem dwie czerwone jak wino kulki :-) Dalsza droga była już spokojna i dynamiczna, więc niedługo potem byłem już w Suchodołach, gdzie po raz kolejny dojrzałem wałęsającego się psa, ale na szczęście ten nie wykazywał kompletnie zainteresowania moją osobą. Odetchnąłem, bo po ostatniej przygodzie nie miałem już ochoty na żadne utarczki. Dojechałem do Fajsławic :-) Szybko przemknąłem obok pasaży sklepowych, przeciąłem "krajówkę" i już prawie byłem na miejscu :-) Czekał mnie jeszcze jeden przystanek, po którym puściłem się z górki w dół, obserwując przy stawie przecudnie piękny zachód słońca z dużą łuną, który zostawiałem po swojej lewej stronie. Gdy wjechałem już do wsi, spostrzegłem siedzącego chłopaka, który wydał mi się jednym z moich kuzynów, ale nie doszło między nami do nawiązania kontaktu, bo w porę się zreflektowałem ;-) Po kilku minutach kręcenia korbą, byłem już na miejscu :-) W rowerowym temacie babcia od razu orzekła, że coś długo jechałem, i że po co mi te wory i po co się tak męczę ;-) W sumie, to poniekąd miała rację :-) Czasem jazdy sam byłem zaskoczony. Również zmęczony - nie tyle dystansem, co pagórkami. Niby niewielkie, ale za to często występujące i na pewno dały niezłą sumę przewyższeń. Niemniej jednak dla mnie był to jedyny słuszny wybór :-) I nawet nie dlatego, że Antek nie zmieściłby się do Chrabąszcza ;-) Wstęp do rowerowego poznawania Lubelszczyzny, miałem już zaliczony :-)

Dane wyjazdu:
13.62 km 0.00 km teren
00:28 h 29.19 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy to wyprawa??? - PROLOG

Poniedziałek, 9 lipca 2012 · dodano: 24.03.2013 | Komentarze 0

Niby to pierwszy dzień urlopu, a tu wstawać trzeba. I to o której! Budzik szósta zero zero. Zszedłem na dół jako ostatni, wypiłem kawę (nie, nie taką czarną), pokręciłem się chwilę niby pożytecznie i już praktycznie po kilku minutach zacząłem pęd... Witaj wyprawo! Wyjeżdżając z Surowiny krzyknąłem sobie bardzo radośnie "juhuuu!" :-)
Od samego początku jechało mi się bardzo dobrze mimo, że powiewał przeciwny wiatr. Na wylocie ze Świerkli miałem już jednak pełną prędkość, którą utrzymałem do samego Opola. Zerkając na prawo, spostrzegłem przepiękne błękitne niebo. W Czarnowąsach ujrzałem bociany w gnieździe, a na ostatniej prostej przed główną, wyprzedziło mnie srebrne kombi ;-) Ja starałem się nie zmieniać swojego tempa, które sprawiało mi satysfakcję :-) Na wjeździe do Opola mijałem korek z prawej strony (między innymi srebrne kombi - uniosłem dłoń w pozdrowieniu, oraz ku zaznaczeniu swej obecności :-) a jak!), a mniej więcej w jego połowie kobietę nie patrzącą w lusterka. Przez miasto również śmignąłem :-) Co prawda na kocich łbach przy Rynku poważnie zwolniłem, ale z ogólnego wyniku i tak byłem zadowolony :-)
_
Wynik meczu: 2:0 ;-)

Dane wyjazdu:
15.80 km 0.00 km teren
00:44 h 21.55 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy to wyprawa??? cz. 1

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 05.01.2013 | Komentarze 0

No i stało się. Kilka szczerych zdań zamienionych z Aneczką i rozpoczynamy pakowanie sakw. Zbieranie się na wyprawę w ostatniej chwili, to ja mam na pewno opanowane :-) Pozostaje otwartym jednak pytanie, w jakim stopniu będzie to wyprawa... Po drodze zostawiam jeszcze klucze u Romków i pędzę na pociąg. Przed peronem czeka już na mnie Aneczka. Kilkadziesiąt minut w nagrzanej osobówce i już byliśmy w Opolu. Mimo wcześniejszego zamysłu, aby wszystkie sakwy oddać do samochodu, postanowiłem jednak pojechać wraz z nimi. Jakoś zapragnąłem zacząć przyzwyczajać się do jazdy z obciążeniem.



Z Opola postanowiłem wydostać się najkrótszą drogą, ale respektując przepisy i tak zaznaczyłem mały cypelek na mapie. Jechało mi się fajnie, dynamicznie, a poczucie więzi z rowerem wzmacniały spojrzenia ludzi. Tak, to mój Antek! :-) Okolice Rynku przeciąłem bardzo szybko, mimo kocich łbów i na skrzyżowaniu z pierwszeństwem przejazdu, natknąłem się na Aneczkę i tatę. To swego rodzaju wyścig! ;-)
Za Opolem zacząłem zastanawiać się, czy mam ich przed, czy za sobą, gdyż mieli wstąpić jeszcze na zakupy. Dzień wciąż był bardzo ciepły i dosyć szybko mocno zaschło mi w gardle. Bidony miałem puste, a napoju w butelce dwa łyki. Bardzo krótki postój zarządziłem sobie za Czarnowąsami na skraju lasu, mając nadzieję na to, że pomagam nadjeżdżającym zmotoryzowanym ;-) Nie nadjechali, ale to był dobry znak dla mnie :-) Wcześniej zostałem pozdrowiony przez innego rowerzystę i dzień dobry powiedziała mi mała dziewczynka :-) To cieszy :-) Pomknąłem dalej, obserwując każde wyprzedzające mnie auto. W Świerklach pomyślałem sobie o pozostawionym w domu kasku, ale to nie był absolutnie żaden problem. Gorzej, bo przypomniało mi się też o menażce i sztućcach. No cóż. Najwyżej pożyczy się od babci :-) Będąc już na miejscu, przywitałem zmotoryzowanych wjeżdżających na podwórze, z butelką piwka w dłoni :-)

Dane wyjazdu:
4.87 km 0.00 km teren
00:14 h 20.87 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Na kwiatki po pracy ;-)

Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Nie mogłem się dziś zwlec z łóżka. Nawet jak wstałem, to tylko połowicznie :-) Wyprowadziłem Antka, włączyłem nawigację i... kurde nie ma jednej rękawiczki, a tu za dziesięć! Przeszło mi przez myśl, aby ją poświęcić, ale już po sekundzie powiedziałem sobie "nie". Zrobiło mi się szkoda. Raz, że musiałbym napocząć kolejną parę ;-) a dwa, że tyle wspaniałych kilometrów w nich przejechałem. Już widocznie starte... :-) Wpierw zszedłem na dół, ale ostatecznie znalazłem je między parterem, a pierwszym piętrem :-)



Znowu było bardzo ciepło. Po drodze wstąpiłem do sklepu, a na Towarowej wypatrzyłem kwiatki, które bardzo lubi Ania. Postanowiłem po pracy przywieźć je do domu w sakwie, ale...
Gdy wyjechałem w drogę powrotną, gorące fale powietrza uderzały moje ciało. Na pierwszych kilkudziesięciu metrach podniosłem poranną średnią, ale już za pierwszym zakrętem zwolniłem, aby wypatrzyć kwiaty. A co tam! Dla Aneczki poświęcę trochę średniej ;-) Jechałem powoolii, powoolii... A kwiatków ani widu! Zawróciłem i znowu nic! No a przecież je rano widziałem! W końcu dojrzałem je na końcu zarośli, ale były jakieś takie dziwne pozamykane... Narwałem innych chwastów! ;-) Ruszyłem dynamicznie, radośnie kierując się w stronę domu :-)



Dane wyjazdu:
4.35 km 0.00 km teren
00:12 h 21.75 km/h:
Maks. pr.:25.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Kolejny gorący dzień

Czwartek, 5 lipca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Poranek znowu był gorący. Słońce ni cholery nie ustępowało. Mimo to z racji opóźnienia, postanowiłem nie szukać już koszulki w szafie i założyłem białą koszulę :-)



Dojazd znowu był spokojny :-) Przed torami chciałem uciec przed samotną lokomotywą, ale zahamowałem przepisowo przed linią, reagując na głośny dźwięk trąby :-) Po pracy było jeszcze goręcej, a w Antku coś zaczęło piszczeć w okolicach korby. Ciekawe co to. Mam nadzieję, że nie będzie mi to piszczeć przez cały urlop ;-)

Dane wyjazdu:
4.48 km 0.00 km teren
00:12 h 22.40 km/h:
Maks. pr.:29.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Do pracy na śpiocha ;-)

Środa, 4 lipca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Kompletnie się nie wyspałem. Nawet po przemyciu oczu stan kompletnego uśpienia nie ustąpił. Za oknem było pochmurnie i byłem ciekaw, czy wyjazd rowerem będzie dobrą opcją. Co prawda decyzja i tak była bardzo szybka. Na szczęście przed moim wyjściem, na niebie zrobiło się bardziej błękitnie i zaczęło wychodzić słonce :-)



Było zdecydowanie chłodniej niż przez kilka ostatnich dni. W samej koszuli czułem się optymalnie :-) Zgodnie z wcześniejszym założeniem, drogę do pracy pokonałem bardzo spokojnie. W zasadzie to jeszcze spałem :-) Żeby było śmieszniej przed biurowcem zahamowałem tak, że nawet wyrzuciło mnie z siodełka, a podnosząc Antka zahaczyłem o nie rękawem. Ech... Co za ubaw... ;-)
W drodze powrotnej do domu podniosłem średnią o 2 km/h ;-) Dzień zrobił się gorący i jechało mi się bardzo dobrze i swobodnie :-) Jako że dostałem cynk, że w centralnej Polsce leje i grzmi, uciechę z jazdy miałem tym większą :-) Równie dobrze burzowa pogoda mogła dopaść mnie :-)