Info
Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Dane wyjazdu:
3.96 km
0.00 km teren
00:14 h
16.97 km/h:
Maks. pr.:24.80 km/h
Temperatura:0.4
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimowa ślizgawica
Piątek, 20 stycznia 2012 · dodano: 20.01.2012 | Komentarze 0
Piątkowe popołudnie miałem zapełnione tak, że do domu po ponad dwutygodniowej nieobecności, wracałem dopiero późnym wieczorem. Jadąc autobusem pomyślałem sobie, że mogłem przecież wsiąść na Antka, ale momentalnie przypomniało mi się, że został on wypucowany w wannie, więc chyba jednak szkoda mi byłoby go ruszać :-) Pewnie przezimuje w Kędzierzynie :-) Mimo to i tak raczej wiedziałem, że wyjdę dziś choćby na moment :-) Gdy dotarłem do domu, dłuższą chwilę zajęło mi przywitanie się z Benkiem :-) Trwało to na tyle długo, iż wyszedłem dopiero po dwudziestej drugiej, nastawiając się na spokojny i nieskomplikowany przejazd :-)Już zanim wyruszyłem, wiedziałem że nawierzchnia jest śliska. Mimo to podczas tego przejazdu i tak miałem przekonać się o tym, że moje wyobrażenie było i tak łagodne :-) Spokojnie ruszyłem w kierunku Chrobrego, z osiedla wyjeżdżając naprawdę powoli, a mimo to powodując kontrolowany uślizg tylnego koła. Spoglądając na nawierzchnię pomyślałem sobie, że to nawet strach jechać po takiej drodze. Wąskie opony nie dodawały pewności siebie :-) Chwilę później, po pierwszym zakręcie, nabrałem troszkę prędkości i dojechałem ostrożnie do głównej, gdzie musiałem przepuścić samochód. Z miejsca ruszyłem po kilku próbach :-) Tylne koło ślizgało się na delikatnej równi pochyłej w górę, ku mojemu rozbawieniu :-) Gdy już uporałem się ze startem, rower ponownie dostał lekkiego uślizgu. Znów powoli, choć już coraz pewniej, zmierzałem w kierunku centrum. Na Piastowskiej jechałem już całkiem swobodnie. W pewnej chwili na liczniku mignęła mi przed oczami wartość "21". W pierwszym ułamku sekundy zdziwiłem się, że to moja średnia, natomiast szybka refleksja uświadomiła mi, że to mój dotychczasowy MXS! Tego chyba jeszcze nie grali :-)
Kolejna niespodzianka czekała mnie na Rynku (a pomijam już fakt, iż rozebrali Syrenkę i nie będę miał już okazji cyknąć fotki), a mianowicie gdy zjeżdżałem z podporządkowanej, przy próbie skrętu cały rower na ułamek sekundy uciekł pod lodem. Tak chyba jeszcze nigdy nie jechałem. Od samego wyjazdu poruszałem się w zasadzie cały czas po lodzie. Mimo to wcale nie przechodziła mi ochota na dalszą jazdę :-) Gdy minąłem PKS, byłem już oswojony z warunkami drogowymi i jechałem praktycznie całkiem swobodnie, zachowując oczywiście margines bezpieczeństwa :-) Za światłami pozwoliłem sobie nawet pokręcić bardziej dynamicznie (ech... piękny MXS ;-) ), ale już na Gazowej znów musiałem zwolnić :-) Na ostatniej prostej spotkałem jeszcze "kierowcę", który palił gumy na lodzie, po czym nieśpiesznie skręciłem w drogę, prowadzącą na osiedle. Wyjazd zaliczony, choć raczej nie pobiję stycznia ;-)
Dane wyjazdu:
5.13 km
0.00 km teren
00:14 h
21.99 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Wow!
Czwartek, 12 stycznia 2012 · dodano: 12.01.2012 | Komentarze 0
W ciągu dnia zrobiła się ładna, słoneczna pogoda. Pomyślałem sobie, że tak fajnie rowerowo się zrobiło... Gdybym miał czas wolny, to na pewno spędzałbym go na rowerze :-) Po kilkunastu minutach dostałem maila od Ani, że na dworze jest... rowerowo :-)Już od kilku dni śledziłem pogodę w serwisie komórkowym i nastawiałem się na wyjazd dzisiaj. Byłoby też fajnie, gdyby druga połowa stycznia, była cieplejsza :-) Niestety nie zanosi się na to, więc trzeba chwytać każdy dzień :-) Liczę bardzo cichutko na to, że uda mi się pobić styczeń ;-)
Do domu wróciliśmy szybciutko :-) Niestety Ania nie czuła się do końca optymalnie (bidulę zmęczenie dopadło). Ja natomiast byłem dziś jej przeciwieństwem - dosłownie tryskałem energią! :-) Wyjście na rower było oczywistością, więc po bardzo krótkiej naradzie, zdecydowałem się pójść na samotną przejażdżkę, obmyślając trasę w try migi :-) Wyszorowany wczorajszego wieczoru w wannie Antek, prezentował się bardzo elegancko! :-)
Na zewnątrz było ciepło, ale również troszkę wietrznie. Na szczęście większość zaplanowanej na dzisiejszy wyjazd trasy, przebiegała pomiędzy drzewami, więc komfort jazdy miałem zapewniony :-) Przed klatką ponownie zerknąłem na Antka, a świadomość że jestem jego właścicielem, wywołała we mnie przyjemne uczucie :-) Wyruszając od razu dynamicznie nabrałem prędkości i po stosunkowo krótkim czasie, dotarłem do lasku, który miał doprowadzić mnie do Azot. Byłem rozradowany :-) Nareszcie mogłem trochę pokręcić! Mój organizm dawał mi jasne sygnały... :-) Tak. Uwielbiam :-) Nie przeszkadzała mi pogłębiająca się szarość dnia, ani mokre pobocze asfaltowej drogi, którą właśnie mknąłem :-) Było bajecznie! :-)
Gdy wjechałem do lasku okazało się, że droga jest sucha na tyle, że nie musiałem zdejmować nogi z pedałów :-) To dobrze, bo miałem ochotę na dynamiczną jazdę, co zresztą chyba odpowiadało także Antkowi ;-) Przejechaliśmy kilkaset metrów, aż tu nagle dojrzałem po prawej stronie łunę bijącą za lasem. Ów widok był doprawdy przedni! Momentalnie zatrzymałem się, aby przyjrzeć się temu zjawisku i zrobić kilka fotek. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem :-) Mimo to, starałem się wypełnić dzisiejszy plan, ale po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu metrów, zatrzymałem się ponownie! W tym miejscu widok był jeszcze lepszy! W końcu dotarłem do skraju lasu i praktycznie oczom swym nie uwierzyłem! W pewnym momencie przyszło mi nawet na myśl, że Koźle płonie! Obraz przed oczami był wręcz fenomenalny! Naprawdę opłacało się wyjść na rower :-) Po raz kolejny otrzymałem żywy przykład na to, ile rower może podsunąć frajdy, zadumy i fascynacji :-) Gdy po kilku minutach słońce schowało się na tyle, iż towarzyszący mu płomienny widok powoli tracił na sile, postanowiłem ponownie ruszyć w drogę. Nie chciałem już jednak realizować zamysłu na dzisiejszą trasę. Pomyślało mi się o Ani i o tym, że chyba byłoby lepiej, gdybym wrócił szybciej. Nie chciałem "psuć" dzisiejszego przeżycia innymi przygodami, które pewnie czekałyby na mnie na dalszej trasie :-) Poza tym zaczynało się już mocniej ściemniać i jazda między drzewami nie byłaby już tak przyjemna :-) Postanowiłem sprawdzić więc ścieżkę, która odchodziła od leśnej drogi i która sama po chwili stała się drogą :-)



Po kilku minutach i bardzo krótkiej przeprawie przez kawałek plaży na drodze, dojechałem do asfaltowego odcinka, na który jednak nawet nie wjechałem, ponownie niknąc między drzewami. Zapaliłem lampkę na najmocniejszy poziom i bez problemów dotarłem do Pogorzelca, gdzie postanowiłem zakręcić jeszcze małe kółeczko. Tempo jazdy od razu wzrosło, a na głównej wykręciłem całkiem spory MXS dzisiejszego wyjazdu, pedałując przy tym bardzo swobodnie i energicznie zarazem :-) To było bardzo fajne przeżycie :-) Niebawem dotarłem do centrum, nie zwalniając zanadto i po kilku następnych skrzyżowaniach, zatrzymałem się przed klatką schodową, czując zimne powietrze w gardle i ogarniające mnie zadowolenie :-) Wiedziałem, że dystans dzisiejszego wyjazdu nie będzie dla mnie zadowalający, ale jednocześnie cały czas w pamięci miałem widok ognistej łuny na niebie... :-) Stanowiło to 100% rekompensaty :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
9.58 km
0.00 km teren
00:22 h
26.13 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:3.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Przeprowadzka ;-)
Niedziela, 8 stycznia 2012 · dodano: 08.01.2012 | Komentarze 0
Wstałem o dwunastej. Musiałem odleżeć wczorajsze mimo, że i tak walnąłem się wczoraj wieczorem do wyrka. Naprawdę niewiele brakowało do tego, abym się załatwił. Może nie całkiem, ale jednak...Gdy jeszcze byłem w łóżku, doszły do mnie słuchy, że za oknem pada. Odsłaniając żaluzje zauważyłem jednak, że na zewnątrz jest całkiem jasno, a zza szarej ściany chmur, bije blada poświata. Ciągnęło mnie... Teraz, to już tym bardziej. Może nie powinienem wychodzić, bo na ciele odczuwałem jeszcze skutki wczorajszego wyjazdu (skąd one są? bywało przecież gorzej!), ale po prostu nie potrafiłem odmówić sobie choćby małej przejażdżki... :-) Musiałem jeszcze tylko napisać wczorajszy wpis. Wczoraj - mimo naprawdę dużych chęci - nie zabierałem się za to ponieważ czułem, że zmęczenie odcisnęło piętno na świeżości mojego umysłu ;-)
Pisanie zajęło mi dużo więcej czasu, niż przypuszczałem ;-) Może to i lepiej, bo w ciągu dnia minimalnie mżyło i w powietrzu była wilgoć, która podczas jazdy powoduje dużo większą odczuwalność niskich temperatur. Późnym wieczorem przyjechał do mnie kumpel, więc miałem okazję sprawdzić, jak wyglądają warunki pogodowe :-) Wciąż ciągnęło mnie na rower... Tym bardziej, że miałem już napisany wstęp na dzisiejszy dzień ;-) Z czasem było już jasne, że nie odpuszczę :-) Po powrocie do domu, oznajmiłem wszystkim, że jadę do Kędzierzyna, po czym spakowałem się w dwie sakwy i wyruszyłem w oczekiwaną od rana drogę... :-)
Było już po dwudziestej pierwszej, a mimo to temperatura wydawała się być dosyć wysoka. Wyjeżdżając z osiedla, zaliczyłem kilka miejsc, gdzie zebrała się woda, ale nie przejąłem się tym w ogóle, szybko nabierając prędkości na głównej. Od pierwszych metrów jechało mi się bardzo dobrze, a dodatkowo mój zapał podsycała uwolniona wreszcie chęć do pedałowania, dusząca się we mnie od samego rana. Do Chrobrego dotarłem bardzo szybko, mijając wcześniej przystanek z grupą ludzi, oczekujących zapewne na autobus. Fajnie być takim obiektem do obserwacji :-) Jak dla mnie to bardzo pozytywny widok! :-) Mijając Urząd Miasta pomyślałem sobie, że fajnie by było strzelić jakąś fotkę i zanim kolejna myśl wpadła mi do głowy, odbiłem już w stronę Rynku :-) Tak, tak :-) Jechałem bardzo szybko, więc musiałem też momentalnie zareagować, gdy przypomniało mi się, że chciałem znów sfotografować przystrojoną syrenkę ;-)
Rynek był cały oświetlony, lecz jak na złość syrenka nie. Nie przejąłem się tym wcale - może jeszcze będzie okazja :-) Depnąłem na pedał i pomknąłem dalej przed siebie, zauważając że przede mną jedzie bus. Zebrałem się nawet, aby z miejsca go wyprzedzić, ale niestety uniemożliwił mi to zaparkowany samochód. Kilkanaście metrów dalej, nie dałem już za wygraną ;-) Zakręciłem pętelkę na PKS'ie i pomknąłem już prosto na trasę do Kędzierzyna :-)
Jechało mi się bardzo fajnie :-) Z racji zabrudzonego i mokrego pobocza, przemieszczałem się środkiem pasa, aż do momentu, gdy zjechałem na pobocze na prostej przed Kłodnicą. Wysoka kadencja coraz bardziej nakręcała mnie na jazdę tak bardzo, że Kłodnicy prawie nie pamiętam ;-) Za Rondem Milenijnym, wyprzedzający mnie Golf II trąbnął jak Struś Pędziwiatr, tylko z nieco niższym tempem :-) Początkowo jechałem poboczem, ale z racji wyrzucanej spod kół wody, wróciłem ponownie na pas. Pędziłem dziarsko przed siebie, szybko zjeżdżając w kierunku Kozielskiej, postanawiając jeszcze zakręcić jakąś małą pętelkę :-) W tym celu zwróciłem się w kierunku Koźla i przecinając osiedle, wyjechałem na Gliwickiej. Moje tempo nie słabło :-)
Jazda przez zasypiający już Pogorzelec, również była przyjemna :-) Postanowiłem nie łamać przepisów i na końcu Piotra Skargi, pojechać ulicą do świateł mimo, że obawiałem się o wysoką średnią ;-) Na szczęście nie musiałem przystawać i czmychnąłem na mrugającym żółtym, wjeżdżając na opustoszałą główną i zajeżdżając po pół minucie pod klatkę.
_
Czy Antek zmieści się do wanny? ;-)
Dane wyjazdu:
38.57 km
0.00 km teren
02:04 h
18.66 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
W końcu!
Sobota, 7 stycznia 2012 · dodano: 07.01.2012 | Komentarze 0
Rano obudził mnie telefon. Nie to żebym wstał, aby go odebrać ;-) Od razu jednak spojrzałem za okno i ujrzałem blade słońce, przedzierające się przez grubą warstwę chmur. Chyba faktycznie sobota mi się pięknie wstrzeliła! :-) Zarówno kilka wcześniejszych dni było średniej urody (padało nawet), a i następne do najładniejszych należeć prawdopodobnie nie będą... Gdy dotarłem do domu, do swoich dwóch rowerków, zastanawiałem się jeszcze, którego wyciągnę dziś na przejażdżkę. Z jednej strony chciałem pojechać na Kośce, aby nabić jak najwięcej kilometrów, a z drugiej, coś pchało mnie do Antka... Wcześniej wyszedłem jeszcze z Benkiem, a gdy wróciliśmy, za oknem pojawiło się ładne słoneczko...Ostatecznie zdecydowałem się na Antka, aby nie targać niewygodnie kilku dodatkowych drobiazgów, pakując je do sakwy. Zabrałem ze sobą też jeden bidon, aby tym razem nie zahaczać już nogawką o koszyk ;-) Przed zanurzeniem się w trasę, musiałem jeszcze odwiedzić stację, bo powietrza w obydwu kołach była ledwie połowa... No tak. Antek ostatni raz był używany chyba jeszcze w październiku... Opony dobiłem (chyba nawet za bardzo) z niewielkimi problemami, bo kompresor wywalał jakieś błędy, ale później było już OK :-) Od razu dało się spostrzec różnicę w jeździe. Antoś jechał zdecydowanie żwawiej! Na prostej do Kłodnicy, rozwinąłem bez problemu prędkość, którą przed wyjściem przypisywałem jedynie Kosi - problem tempa przejazdu zniknął więc bezpowrotnie :-) Po kilku chwilach dotarłem do Żabieńca, a że nie chciałem za bardzo pakować się w las, to pomknąłem fajnym tempem aż do końca osiedla i tam zjechałem z asfaltu na nieco bardziej wymagającą piaszczystą drogę. Po chwili wyjechałem pod torami już na Kuźniczkach.
Jechało mi się bardzo fajnie :-) Co prawda temperatura sprzyjała nadmiernemu wzrostowi ciepłoty ciała, ale za to nie wiało i było całkiem przyjaźnie :-) Z drugiej strony głównej ulicy, musiałem zwolnić z uwagi na rozległe kałuże na drodze, prowadzącej w kierunku Odry, ale był to przecież pryszcz ;-) Niebawem dotarłem do końca owego traktu, gdzie zatrzymałem się na moment, sprawdzając coś przy amortyzatorze. Gdy ruszałem, nad moją głową pojawił się duży klucz, przelatujących z głośnym kwakaniem kaczek. W Lenartowicach, po raz pierwszy mocniej zawiało i tak jakby przez chwilę zrobiło się mniej przyjemnie. Nic to! Za chwilę znów byłem między drzewami, gdzie postanowiłem po raz pierwszy użyć aparatu :-)

To był ten sam piękny las, co ostatnim razem. Na szczęście nie miałem żadnych problemów, aby zjechać w odpowiednią drogę z asfaltu :-) Ba! Wjazd zauważyłem już kilkadziesiąt porządnych metrów wcześniej ;-) Bardzo fajnie jest znać takie właśnie skróty :-) Można ułożyć sobie świetną trasę, nie ruszając się zbyt daleko od miejsca zamieszkania, a jednocześnie śmignąć ileś tam fajnych kilometrów :-) Mowa oczywiście o jeździe rekreacyjnej ;-) Na dwóch ostatnich prostych do Miejsca Kłodnickiego, znów pojawiły się rozległe kałuże, które jednak omijałem bez większego problemu, jadąc wąskim poboczem leśnej drogi. Na asfaltowej dojazdówce do głównej, rozpędziłem się ochoczo i tak na dobrą sprawę, opuściłem miejscowość po jakiś maksymalnie dwóch minutach jazdy :-) Na pożegnanie zostałem jeszcze obszczekany przez jakiegoś psa, gospodarującego w jednym z ostatnich zabudowań :-)
Przystanąłem na tym samym miejscu postojowym, z którego korzystałem gdy ostatnim razem jechałem tym szlakiem. Tym razem zaintrygowała mnie droga, biegnąca w prawą stronę kierunku mojej jazdy. Przebiegłem się tam dla sprawdzenia, co kryje się za pierwszym zakrętem, oraz dla zapoczątkowania pracy nad kondycją ;-) Tak, tak :-) Krótko przed końcem roku pomyślałem sobie, że należałoby zacząć przygotowania do naciągania dystansów. Co prawda powyżej setki będę jeździł, gdy zrobi się cieplej, ale chciałbym budować formę odpowiednio wcześniej.

Dalsza droga zrobiła się trochę brudna (nawieźli czegoś do późniejszego utwardzania) i błotnista. Niemniej jednak bez problemów wyjechałem na asfalt do Zalesia i momentalnie nabrałem prędkości. Wjeżdżając w pierwsze zabudowania, usłyszałem nawet za sobą krzyki trzech chłopaków "Szybciej! Szybciej!", traktując je bardziej pozytywnie, niż mógłby być ich wydźwięk. Gdy doleciałem do skrzyżowania, w ostatniej chwili postanowiłem zatrzymać się tu na moment, zauważając słup z rozrysowanymi szlakami. Pokręciłem się tam chwilkę. Dzień zrobił się minimalnie bardziej szary i w międzyczasie skrzyżowanie zrobiło się dużo bardziej ruchliwe. Gdy jechałem do tego miejsca, nie minął mnie żaden samochód, aż tu nagle przejechało ich co najmniej kilka. Po tym, jak rozjechały się każdy w swoją stronę, zapanowała zupełna cisza i tylko szklane pozostałości po niedawnej Nocy Sylwestrowej świadczyły o tym, że czasem bywa tu głośno :-)


Kolejna mila nie była najciekawszym fragmentem dzisiejszej trasy. Już nieco wcześniej podjąłem decyzję o tym, że nie odwiedzę zaplanowanych na dziś obydwu rezerwatów i była to słuszna decyzja. Dzień powolutku tracił na świeżości, zaczął wiać boczny wiatr, a poza tym nie chciałem przesadzać z jazdą. Mniej więcej w połowie odcinka, minął mnie TIR z naczepą tworząc tak duży podmuch wiatru, że momentalnie prawie się zatrzymałem :-) Gdy dojeżdżałem do miejsca, gdzie miałem wjeżdżać w boczną uliczkę zauważyłem, że za mną pędzi kolejny. Ucieszyłem się więc z faktu, iż bezproblemowo zdążę przed nim czmychnąć :-) Do czasu. Umknąłem co prawda kolosowi za plecami, ale w ułamku sekundy później, moim oczom ukazał się ten sam wredny pies, który pogonił mnie tu, gdy jechałem tędy po raz pierwszy! Jego spokojne spojrzenie, na mój widok zmieniło się w ułamku sekundy, a wzrok rzucił się na mnie niczym bestia! Niemalże w tym samym momencie w moim kierunku podążać zaczął jego właściciel. Przyspieszyłem i niestety zacząłem zjeżdżać w kierunku psa wcześniej, niż powinienem. Pozwoliłem mu tym samym na to, aby mógł mnie swobodnie gonić przy moim boku. Dodatkowo wiedziałem, że niebawem asfalt się skończy i psiak zdobędzie kolejny punkt przewagi. Na szczęście odstąpił wcześniej... Pewnie i tak nie byłoby tak źle, ale agresja, wręcz wylewała się z jego oczu, tworząc podstawę do wzrostu adrenaliny.
Na polnej drodze przystanąłem na chwilę. Nie to, żebym musiał odsapnąć po ucieczce, bo tego że uda mi się spokojnie pozbyć intruza byłem raczej pewien, ale ot tak - dla "zasady" :-) Rozejrzałem się wokoło i ujrzałem sylwetkę przed sobą w oddali. Ciekawe, czy to również jakiś rowerzysta. W razie czego ostrzegę go przed bestią. Ruszyłem dalej, jadąc rozmoczoną polną drogą. Ową sylwetką okazała się pani z psem rasy "Lassie" ;-) Wymieniliśmy kilka zdań, przekazałem jej informację dla właściciela nazbyt ruchliwego pieska i pojechałem dalej przed siebie.
Wiatr wzmógł się nieco bardziej, a na domiar złego źle skręciłem za mostkiem. Wjechałem w pole i byłem zmuszony wracać po nim, omijając co głębsze kałuże, których było co nie miara! Niestety na drodze nie było lepiej. W tym miejscu była ona mocno rozmoczona i niestety Antek porządnie się ubrudził. W miejscu mocowań hamulców, porobiły się gniazda jak w Pszczole - na szczęście dużo mniejsze. Wziąłem go na plecy i przeniosłem w nieco bardziej bezpieczny teren, brudząc sobie przy tym buty całkiem mocno. To nie był dobry pomysł, aby tu wjeżdżać. Gdzie podziała się moja wyobraźnia? Przecież na początku wyjazdu celowo zrezygnowałem z jazdy polną drogą, aby nie ubrudzić się za bardzo a tu masz! Wjechałem w jeszcze gorsze bagno mimo, że mogłem się tego spodziewać. W dalszej części drogi starałem się jak najwięcej jechać po trawie, aby choć trochę wyczyścić opony, a gdy już wyjechałem z pól, zabrałem się za pobieżne czyszczenie całego roweru. Nie byłem zadowolony z takiego obrotu spraw. Co prawda Antek swoje w Czechach już przeżył, ale co innego woda, a co innego błoto. Mimo to, w dalszą drogę ruszyłem w dobrym nastroju :-)
W Łąkach Kozielskich znów wjechałem na szlak. Była to przyjemniejsza część wyjazdu, gdyż mogłem uniknąć wiejącego coraz silniej wiatru. Już na samym początku, zauważyłem na skrzyżowaniu z czerwonym szlakiem dwoje biegaczy. Takich to dopiero można chwalić za hart ducha :-) Wyprzedziłem ich po naprawdę sporym kawałku dystansu, chcąc na kolejnym leśnym skrzyżowaniu pojechać prosto, zjeżdżając tym samym ze szlaku, który był dużo bardziej mokry. Przejeżdżając przez skrzyżowanie, zauważyłem jednak znak informujący o znajdującym się nieopodal pomniku Powstańców Śląskich. No nieźle! Tyle razy tędy jechałem! Mało tego! Po mojej lewej zauważyłem, że szlak z którego zrezygnowałem miał inny kolor. Czyżby się ich tu namnożyło?

Po krótkim czasie dotarłem do skraju lasu, gdzie znajdował się pomnik. Przystanąłem przed nim na chwilę tak, jak przystało, a następnie - korzystając z okazji - przeczyściłem jeszcze dolną zębatkę wózka, aby wyeliminować przeskakiwanie łańcucha. Udało się :-) Nie wiem jak to zrobię, ale chciałbym jeszcze dziś wyczyścić Antka. Naprawdę dało mu się w kość. Nawet zdjęć nie zrobiłem wcześniej, aby nie uwieczniać złych wspomnień ;-) Detale pstryknąłem jedynie do archiwum ;-)









Ruszając dalej nie wiedziałem, czy chcę jechać drogą prowadzącą z powrotem w las, czy też z niego wyjechać. Ostatecznie postanowiłem udać się na otwartą przestrzeń i chyba była to dobra decyzja :-) Polną drogą przy skraju, jechało mi się bardzo dobrze, a i widoki były fajne :-) Po prawej stronie miałem Górę św. Anny i - nie śmiejcie się proszę - ale zastanawiałem się, gdzie jestem dokładnie i gdzie zaprowadzi mnie ów polny trakt :-)


Po kilku długich minutach jazdy, wyjechałem w dobrze znanym mi miejscu, którym dane mi było jechać co najmniej kilka razy jeszcze za wczesnych czasów Kośki :-) Chciałem przedostać się na stację PKP w Cisowej, aby do Kłodnicy dojechać leśnym szlakiem, ale ostatecznie podjąłem decyzję o jeździe asfaltem. Był to słuszny wybór, gdyż zaczynało dopadać mnie zmęczenie, a poza tym spadająca temperatura, wyraźnie uwidoczniła skutki utrzymywania minimalnie zawyżonej ciepłoty ciała. Znów zaczęło też mocno wiać i nawet gdy jechałem lasem wiatr nie ustał, mimo moich nadziei. To były gorsze momenty jazdy, a czekał mnie jeszcze dojazd do Koźla. Przez te kilka kilometrów co prawda podniosłem średnią, zdołowaną po błotnych przygodach, ale wiedziałem też, że pogoda daje mi w kość. Chyba niepotrzebnie zapuściłem się tak daleko o tej porze dnia... Wiatr dawał do wiwatu, a ja czułem, że oblepia mnie zimnymi mackami ze wszystkich stron. Na szczęście do kozielskich zabudowań dojechałem w miarę szybko i puszczając się za skrzyżowaniem szybszym tempem jedynie na moment, dotarłem do domu. Odstawiłem rower z nadzieją, że jeszcze dziś wieczorem go wyczyszczę i od razu wskoczyłem do wanny. Bywało już gorzej, ale nie chciałbym jednak, aby coś się z tego wykluło...
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
17.45 km
0.00 km teren
00:47 h
22.28 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimowe zakończenie roku :-)
Piątek, 30 grudnia 2011 · dodano: 30.12.2011 | Komentarze 0
W ciągu dnia przyszedł mail, że o trzynastej można czuć się już wolnym jak ptak :-) Na krótko przed opuszczeniem biura zauważyłem, że słońce zaczęło delikatnie oświetlać dzień. Od razu do głowy wpadła mi myśl o rowerze! :-) Czułem, że nie mogę dziś odpuścić!Po powrocie do domu wyszedłem z Benkiem, który znów czekał na mnie na parapecie kuchennego okna. Gdy wróciliśmy, wybrałem jeszcze trasę i ruszyłem w drogę! :-)
Już nie było tak jasno, jak jeszcze choćby kilkanaście minut temu. Podczas jazdy czułem też podmuchy wiatru - momentami na tyle silne, że zacząłem rozważać przejazd tylko parkiem i powrót. Z drugiej zaś strony miałem ogromną chęć pokonania choćby kilkunastu kilometrów! Pod koniec parku sprawdzałem w głowie możliwe warianty przejazdu i ostatecznie zdecydowałem, że zgodnie z pierwotnym planem, pojadę przez Dębową, a później to się zobaczy ;-) Od samego początku nie cisnąłem zbytnio :-) Ot jechałem sobie swoim, niezbyt wolnym tempem :-) Gdy wjechałem na asfalt zauważyłem drogę budowlaną, biegnącą obok obwodnicy. Chyba nadszedł czas, aby się nią przejechać :-) Zmiana planów nastąpiła z miejsca :-)
Moje tempo nieco spadło z uwagi na wilgoć i małe kałuże. Zauważyłem też, że nad Większycami pada deszcz, a chmury idą w stronę Koźla. To spowodowało, że moje plany ponownie uległy zmianie. Postanowiłem nie jechać przez Radziejów, ale odbić do Reńskiej, a stamtąd główną "krajówką", dostać się do drogi powrotnej przez Dębową licząc, że w międzyczasie chmury odejdą w siną dal :-) Gdy już zbierałem się do odjazdu, wyprzedziła mnie para młodocianych rowerzystów. Do rozwidlenia dotarłem jednak przed nimi, jadąc cały czas swoim tempem.


Skierowałem się w stronę zabudowań obiecując sobie, że wrócę tu kiedyś lepszą porą i sprawdzę, gdzie prowadzi owa droga w drugą stronę. Całkiem szybko dotarłem do głównej i następnie odbiłem na wzniesienie, które zostało pokonane co najmniej sprawnie ;-) W międzyczasie zacząłem też zastanawiać się, czy aby nie znajdę gdzieś jakiegoś skrótu. Jednocześnie ominąłbym ruchliwą drogę i był prawdopodobnie troszkę szybciej w domu, bo nad głową zaczęło robić mi się nieciekawie ;-) Spadło nawet na mnie kilka kropel deszczu. Cały czas w swych rozważaniach miałem na myśli drogę asfaltową, a tymczasem tuż przed "krajówką" odbiłem na utwardzony trakt, który później zamienił się w polną drogę. Nie chciałem jednak wracać i zacząłem brnąć przed siebie. Jazda stała się bardziej powolna, ale jakoś nie przeszkadzało mi to :-) Co prawda w założeniu miał to być swobodny przejazd, ale cieszyłem się bardzo z tego, że w ogóle mogłem dziś nabić trochę kilometrów poza miastem :-) W pewnym momencie zauważyłem w pewnej odległości przed sobą jeźdźca na koniu, a gdy dotarłem do skrzyżowania, postanowiłem udać się jego śladem :-) Niebawem byłem już w Dębowej :-)
Na asfalcie momentalnie przycisnąłem. MXS rósł co chwilę, odsuwając w niepamięć dotychczasowe dwadzieścia sześć, obrazujące spokojny charakter mojej dotychczasowej jazdy :-) Wartość na liczniku skakała tym bardziej, ponieważ sprzyjał mi wiatr. Na wylocie miejscowości zatrzymałem się tylko na moment, aby zmienić baterie w nawigacji i znów swobodnie jechałem przed siebie, zmagając się co kilka chwil z porywistym, bocznym wiatrem. Zaczął też mocniej padać deszcz, a po chwili malutki śnieg. Pomyślałem sobie, że to pierwszy raz, gdy mam okazję poczuć zimę na rowerze w tym roku :-) Poprzedniej zimy, to dopiero było... :-) Tymczasem zauważyłem, że nad Koźlem jest luka w opadach i miałem nadzieję, że uda mi się w nią wstrzelić, ale niestety... :-) Gdy jechałem parkiem, miałem już widocznie mokrą kurtkę i spodnie :-) Nie było jednak źle! Naprawdę cieszyłem się z przejechanych dziś kilometrów :-) Chyba było mi to potrzebne... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
24.19 km
0.00 km teren
00:54 h
26.88 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Grudzień pobity ;-)
Środa, 28 grudnia 2011 · dodano: 28.12.2011 | Komentarze 0
Po powrocie z pracy chciałem zabrać się za czytanie książki i wzorem wczorajszego dnia, usiąść w siodle dopiero wieczorem. Książkę co prawda do ręki wziąłem, ale weny do czytania nie miałem... Porobiłem więc jakieś pierdółki, aby nie tracić czasu i na rower wyszedłem o wpół do siódmej. Nie było wilgotno jak wczoraj, ale za to chwilami zrywał się mocny wiatr. Postanowiłem jednak spróbować przejechać trasę, z której musiałem zrezygnować ostatnim razem.Początki nie były łatwe. Wiatr szarpał rowerem i mną, a na drugim moście na Odrze, usłyszałem nawet świst między szprychami. Wiedziałem, że odcinek prostej do Kłodnicy będzie decydujący i na całe szczęście udało mi się go pokonać bardzo sprawnie :-) Stojąc na światłach pomyślałem sobie, że to już jest lepiej niż wczoraj, bo uchwyciłem dalszy przyczółek ;-) Fragment za zabudowaniami, był jednak znowu trudny na tyle, że nawet przeszło mi przez myśl, aby na rondzie zawrócić. Gdzie tam Azoty! Mimo to postanowiłem, że jeszcze wjadę na obwodnicę, sprawdzę jak mi się będzie jechało i ewentualnie zawrócę na skrzyżowaniu przy Castoramie. Było jednak dobrze :-) To był najszybszy odcinek dzisiejszego wyjazdu :-) Prułem przed siebie, machając nogami bardzo żywiołowo i tak się zapędziłem, że po całkiem niedługim czasie, dotarłem do Piastów :-) Tak :-) Teraz, to było już pewne, że moja wizyta na Azotach dojdzie do skutku :-)
Po chwili oczekiwania, ruszyłem dynamicznie ze świateł, ale niestety bardzo szybko zostałem spowolniony przez duże nierówności i doły na drodze. Masakra... No co to ma być! Żenua na maksa... Nieco wolniejszym tempem dojechałem do skrzyżowania i odbiłem w kierunku Azot. Między drzewami zrobiło się spokojniej, a że nawierzchnia była też lepsza, to mogłem troszkę przycisnąć. Po kilkuset metrach minąłem biegnącego znad przeciwka człeka i z małym oporem wiatru, wjechałem na wzniesienie nad torami. Gdy puściłem się z góry i zaczynałem nabierać prędkości, do głosu doszedł łańcuch i wciąż odzywające się co jakiś czas pojedyncze ogniwko, które powodowało przeskakiwanie na dolnej zębatce wózka. No rzesz kurka... Muszę na poważnie zabrać się za rowerową wiedzę tak, abym mógł sam serwisować swoje jednoślady. To w mojej sytuacji konieczność. Zatrzymałem się na osiedlu, aby udrożnić drogi oddechowe i łyknąć Halls'a, a przy okazji wyczaiłem miejsce, gdzie schowało się owe niesforne ogniwo. Gdy po kilku chwilach ruszałem dalej, było już znacznie lepiej :-) Na tyle dobrze, że psoty łańcucha nie były wyczuwalne :-) Odbiłem w kierunku Gliwickiej i znów depnąłem. Kilka chwil na wyrównanie oddechu na postoju zrobiło swoje :-)
Początkowo jechałem trochę niepewnie na połatanej drodze, ale później wskazania licznika znowu były wysokie :-) Tylko raz zawiało mną w miejscu, gdzie las miał duży prześwit, także biorąc pod uwagę ogólnie panujące warunki muszę przyznać, że jechało mi się bardzo dobrze :-) Na ścianę wiatru natknąłem się, gdy zjechałem z głównej do Brzeziec, ale uporałem się z nią dosyć szybko :-) Dalsza droga do Kędzierzyna, była już spokojniejsza, choć odczuwałem jednak silny boczny wiatr. Mimo to udawało mi się utrzymywać nawet bardzo wysokie prędkości i do ronda dotarłem szybciutko :-) Swoim zwyczajem wjechałem na nie dynamicznie i tak też je przejechałem, utrzymując wysoką dynamikę jazdy jeszcze przez jakiś czas :-) Nieco znużony już wyjazdem, zwolniłem troszkę przed rozwidleniem, ale szybko zostałem zmotywowany, przez dojeżdżający do mnie autobus. Momentalnie depnąłem na pedał i śmignąłem przez skrzyżowanie :-) Niestety prosta do Koźla, okazała się być najgorszym fragmentem dzisiejszego wyjazdu. Musiałem mocno zwolnić, ale już przy drodze rowerowej było lepiej :-) Wiatr co prawda dało się jeszcze odczuć na mostach, lecz pokonałem je siłą rozpędu i w chwilę później dojechałem do świateł, za którymi mocno nabrałem prędkości. W domu odczytałem SMS'a od Ani: "Co robisz?" - pytała. "Byłem na Azotach... :-))"
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
6.69 km
0.00 km teren
00:15 h
26.76 km/h:
Maks. pr.:32.40 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
No i umoczyłem ;-))
Wtorek, 27 grudnia 2011 · dodano: 27.12.2011 | Komentarze 0
Pomyślało mi się ze dwa dni temu, że w tym roku już nie odczuwałem takiego podniecenia tuż przed wyjściem na rower, jak w drugim "sezonie" moich jazd, do których wróciłem po kilkuletniej przerwie. Co prawda wciąż daje mi to ogromną frajdę i satysfakcję, ale jest też ździebełko prawdy w tym, że wyjazdy straciły nieco na świeżości i spontaniczności. W tym roku chyba praktycznie w ogóle nie podejmowałem decyzji tak jak niegdyś. Wcześniej była szybka decyzja, że dziś jadę tu, czy tam i wsiadałem na rower. Teraz dużo więcej planuję i kalkuluję... Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się wrócić, do stuprocentowo spontanicznych jazd od rana do wieczora i odsunąć na bok inne obowiązki ;-))Wieczorem czułem się jednak prawie tak samo, jakbym znów dopiero co zaczynał przygodę z nakręcaniem kilometrów na korbę. Temperatura na początku tygodnia była dużo wyższa, niż w czasie kilku ostatnich dni, a że wykonałem też plan szybkiego powrotu do domu, to wiadomym było, że i roweru nie odpuszczę :-) Ta myśl kłębiła mi się w głowie już od kilku godzin :-) Żeby jednak nie było tak kolorowo (a za to bardziej kolorowo w przyszłości), po powrocie zabrałem się za małe obowiązki i dopiero później zebrałem się, aby nieco się pokręcić. Chciałem zajechać do Kędzierzyna i wrócić, ale gdy już miałem wychodzić zasłyszałem prawym uchem, że pada deszcz. Co prawda na balkonie nic nie wyczułem ręką, ale już przed klatką poczułem wilgoć w powietrzu i uderzające o twarz drobinki wody. Zostałem też ostrzeżony przed deszczem przez sąsiadkę ;-) "Da się przeżyć" - odpowiedziałem jej z uśmiechem i postanowiłem wykonać zaplanowany na dziś przejazd.
Od razu przekonałem się o tym, że szybka jazda nie będzie możliwa. Asfalt był już mokry i opony wyrzucały spod siebie mglisty pióropusz. Mimo to depnąłem trochę bardziej na pedały i starając się omijać co większe kałuże, dotarłem do świateł, gdzie w nagrodę za upór, dostała mi się zielona fala ;-) Mrugając ze wszystkich stron opuściłem Koźle, obserwując przy okazji, jak na kierownicy oprócz wody, osiada także namoknięty kurz. Jakby tego było mało zauważyłem, że to samo zaczyna pojawiać się na moich butach... Nie przerywałem jednak kręcić nogami, gdyż po pierwsze czułem się świetnie, a po drugie - mentalnie to był mój dzień na jazdę! :-) Przed prostą do Kłodnicy, wyprzedziłem innego rowerzystę (miał założone błotniki), co świadczyło o tym, że jednak nie jechałem aż tak wolno i kompletnie zapominając o deszczu, zacząłem łudzić się tym, że na najbliższym odcinku odjadę jeszcze do przodu. Jakby na zawołanie poczułem, że przecieka mi tyłek... ;-) Do mej głowy dobiła się w końcu myśl, że na dziś to już chyba koniec jazdy... Gdy ledwie zjechałem na pobocze aby nawrócić, zostałem wyprzedzony przez owego wyprzedzonego rowerzystę ;-) Tak. Chyba czas wracać.
Droga powrotna do Koźla minęła mi całkiem szybko mimo, że już wcale tak nie pędziłem. Za Odrą znów zielona fala, za którą nieco mocniej depnąłem na wyjściu z zakrętu ;-) Jeszcze tylko Gazowa, na końcu której znów spotkałem tą samą sąsiadkę i ucieszony, dojechałem do domku :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
11.68 km
0.00 km teren
00:29 h
24.17 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:5.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wigilijny objazd z dwóch stron Koźla
Sobota, 24 grudnia 2011 · dodano: 24.12.2011 | Komentarze 0
Na ten dzień czekałem już od kilku dni. Grudzień w tym roku jest stosunkowo ciepły, a ja - z racji tego, że odzież i obydwa rowerki mam w domu - nie jeżdżę zbyt często, gdyż praktycznie cały czas przebywam poza nim. Wiadomym było więc, że dziś - o ile pogoda pozwoli - na pewno będę chciał się gdzieś ruszyć :-) Już we wtorek miałem zamiar nieco się pokręcić, ale przygotowywać prezent dla Ani skończyłem na tyle późno, że zostałem już w domu. Chciałbym jednak jeździć ile się da, aby podciągnąć jeszcze nieco rowerowy wynik w tym roku :-)Aż do południa, działaliśmy dziś na wysokich obrotach. Trzeba było przemieścić się do Koźla, czy zrobić jeszcze ostatnie świąteczne zakupy. Na szczęście udało się wyrobić z czasem w sam raz :-) Trzeba to nawet chyba nazwać perfekcyjną logistyką ;-) Pomogłem jeszcze nieco w domu, a gdy później okazało się, że z chłopskich prac nie ma nic do roboty, postanowiłem wyjść choć na pół godzinki :-)
Ruszając w trasę, szybko nabrałem dynamiki, utrzymując ją do wiaduktu na Sucharskiego. Nie wiało zbytnio i jechało mi się całkiem fajnie :-) Sprawdziłem też jeszcze raz amortyzator, który niestety przy bardzo dużym skoku wydawał z siebie cichy zgrzyt. Do wiosny blisko... :-) Jechałem przed siebie w zadumie i prawdę powiedziawszy, to niewiele szczegółów zarejestrowałem na tym odcinku dzisiejszej trasy :-) Na początku Rogów minąłem małego, rudego psa, siedzącego przy krawędzi drogi i - o dziwo - cieszyłem się jadąc po wybojach starej, zbudowanej z sześciokątnych płytek chodnikowych jezdni. Gdy zjechałem w boczną, asfaltową drogę, znów nabrałem prędkości. Gdzieś pies zaszczekał... Po kilku minutach wróciłem na główną. Wciąż jechało mi się żwawo, ale już nieco jednak leniwie ;-) Odruchowo odbiłem jeszcze na moment w uliczkę, by wrócić po kilkudziesięciu metrach znów na tą samą drogę :-)
W drodze do Koźla, zerknąłem na licznik i wyglądało na to, że uda mi się osiągnąć niepisany cel wyjazdu, czyli przekroczyć dystans miesięczny z grudnia 2010 roku :-) Jadąc w dalszym ciągu na lekkiej hipnozie, dotarłem do skrzyżowania przy policji, które śmignąłem na wczesnym pomarańczowym ;-) Następnie żwawo objechałem Rynek i wyjechałem w stronę Kobylic, aby wjechać do parku od tamtej strony. Jadąc tam musiałem zwolnić, aby nie ochlapać ubrań, gdyż alejki były mokre. Byłem co prawda raczej przekonany o tym, że wrócę czysty, bo wcale nie jechałem szybko, ale w domu okazało się, że plecy miałem ochlapane całkiem wysoko :-) Gdy wróciłem na asfalt, znów troszkę przyśpieszyłem, natomiast z drugiej strony Chrobrego, w przypływie ubiegłorocznych zimowych wspomnień, zakręciłem jeszcze jedną pętelkę na domkach :-) Wciąż jechałem pozytywnie zadumany i chyba jednak też lekko otumaniony niedostateczną ilością snu ostatniej nocy. Ożywienie przyszło wraz z samochodem na skrzyżowaniu na Archimedesa, którego kierowca co prawda zgodnie z przepisami chciał przepuścić mnie przodem, ale wigilijnie ustąpiłem mu miejsca ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
6.78 km
0.00 km teren
00:18 h
22.60 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Radosne kręcenie :-)
Sobota, 17 grudnia 2011 · dodano: 19.12.2011 | Komentarze 0
Do domu od Ani dotarłem przed południem. Dzień był jesienno-zimowy. Główne zadanie, jakie mnie dziś czekało, to pomoc przy przeprowadzce Michała. Teoretycznie do wyjazdu mieliśmy jakąś godzinę, ale jak to w życiu bywa, taki czas szybko się kurczy. Z domu wyszedłem pod pretekstem załatwienia jakieś sprawy ;-) Po prostu nie mogłem sobie odmówić...Od samego początku fajnie mi się jechało :-) Na rowerze czułem się wolny i rozradowany :-) Chciałem objechać zbiornik na Dębowej i wracając wstąpić do bankomatu, ale stosunkowo szybko zrezygnowałem z tego planu. Nie chciałem narażać się na zbyt późny powrót do domu i niepotrzebne napięcie. Dodatkowo wziąłem ze sobą aparat, a więc brałem pod uwagę to, że nie byłby to typowy szybki przejazd :-) Gdy przejechałem przez pierwszą część parku, zakręciłem się na osiedlu domków i ponownie po ładnych kilkuset metrach wjechałem w żółć :-) Niestety zauważyłem też, że Kosinkowy amortyzator coś skrzypi... Fakt faktem swoje już przeszedł i będzie trzeba sprawdzić, czy nie nadaje się on do wymiany. Na pewno konieczna będzie obserwacja i konserwacja. Będę miał pretekst, aby w końcu zacząć uczyć się serwisowania roweru :-) Miałem ja plany, oj miałem... ;-) Jadąc dalej spostrzegłem, że w jednym miejscu przez prawie całą szerokość parkowej alejki, zalega hałda liści, wysoka na jakieś trzydzieści centymetrów! Przejechałem przez nią radośnie, wplatając między szprychy i zębatki pojedyncze sztuki :-) Zatrzymując się zauważyłem, że przede mną leży przewrócone drzewo :-) Je postanowiłem objechać powoli i była to słuszna decyzja, gdyż w liściach na poboczu, ukryta była solidna gałąź, która momentalnie mnie zatrzymała :-) To była chwilka na fotki ;-)


W dalszą drogę ruszyłem, rozpędzając się bardziej niż dotychczas i w pewnej sekundzie coś rudego mignęło mi w kąciku prawego oka. Obejrzałem się i zauważyłem uciekającą na drzewo wiewiórkę :-) Kto wie! Może gdybym przystanął, zdołałbym i jej zrobić zdjęcie? Znowu potwierdziło się twierdzenie, że nawet te kilka kilometrów uszczęśliwia... :-)
Niebawem dotarłem do promenady, a gdy z niej zjechałem, znów przyspieszyłem - tym razem na asfalcie. Zakręciłem się też przy byłej "gwieździe" i tuż po tym dotarłem do banku. Jak zwykle wjechałem przed drzwi, korzystając z równi pochyłej dla wózków, ale tym razem musiałem się podeprzeć na nawrocie, gdyż nie byłem dostatecznie skupiony :-) Jakby nie dziw... ;-) Odstałem swoje (jedna para uprawiała kult pieniądza, modląc się do bankomatu) i znów radośnie pomachałem nóżkami, kierując się już w stronę domu :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
12.45 km
0.00 km teren
00:32 h
23.34 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:5.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zakręcam pętelkę ;-)
Środa, 14 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 0
Po południu zasiadłem przed biurko i powoli przymierzałem do tego, aby odhaczyć nieco z pozycji "obowiązki", ale nie bardzo mi to szło. Nie byłem w nastroju ;-) Poczytałem nieco, posłuchałem muzyki i ogólnie relaksowałem się po bardzo ciężkim dniu w pracy. W pewnej chwili pomyślało mi się, że przecież mógłbym skoczyć na chwilę na rower. W sumie grudzień, a ja jak nie jeździłem, tak dalej nie jeżdżę, a przecież po to Kośkę do domu przyprowadziłem :-) Poza tym, to ogólnie przecież dawno nie machałem... :-) Długo nie trzeba było czekać :-) Wind in the Trees odprowadzał mnie do drzwi...Jeszcze na klatce spotkałem Łukasza i dwie jego koleżanki. Ten to się ma ;-) Założyłem i zapaliłem dwie opaski powyżej kostek (oczywiście wcześniej w sklerotycznym biegu, wracając się jeszcze po lampkę) i ruszyłem energicznie przed siebie. Do głównej dojechałem za samochodem, który został później przeze mnie wykorzystany, jako tunel aerodynamiczny, prawie aż do "dwunastki" :-) Raczej nie jestem zwolennikiem takiej jazdy, ale skoro miałem okazję spróbować... ;-) Następnie wydarłem kapcia na skrzyżowaniu z Chrobrego i jadąc szybciutko, dotarłem do Targowej, gdzie nieco zwolniłem. Zatrzymałem się też przy dworcu PKS, aby poprawić prawą opaskę i ruszyłem dalej przed siebie, odbijając przy Policji w stronę Kłodnicy. Mosty przeciąłem spokojnie, ale już za Koźlem dostałem lekkiego wiatru w plecy i prosty odcinek do najbliższych zabudowań, pokonałem bardzo ładnym tempem :-) Następnie skierowałem się na Żabieniec, który był moją pętlą. Fajnie mi się jechało :-) Ech ten rowerek... Ześwirowałem.
Na wylocie z Kłodnicy, odstałem dobrych kilka długich chwil na światłach, po czym znów dynamicznie ruszyłem. Niestety zwolniony przez przeciwny wiatr, niedługo cieszyłem się tempem i nie miałem zamiaru walczyć. Spokojnie doturlałem się do Koźla, przyspieszając na skrzyżowaniu ze światłami. Mijając Żeromskiego, odruchowo odbiłem na promenadę i zatoczyłem tam pętelkę po równej kostce, która ładnie odbijała koła od podłoża :-) Na sam koniec wyjazdu, postanowiłem jeszcze zakręcić się na granicy Rogów, a skończyło się to tym, że zaliczyłem jeszcze kilka nawrotów na osiedlu domków :-)
_
Tak jakby tego mi brakowało... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)


