Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
35.07 km 0.00 km teren
02:07 h 16.57 km/h:
Maks. pr.:31.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

- Ania. Usunąłem ślad :-)

Niedziela, 21 lipca 2013 · dodano: 15.08.2013 | Komentarze 0

Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, wybraliśmy się dziś w trasę do Mosznej, starając się przy tym niczego nie zapomnieć :-) Przygotowania do wyjazdu były już spokojniejsze, choć między szyki wdała nam się koleżanka, której musiałem pogrzebać trochę przy tylnym hamulcu, brudząc sobie dłonie. W międzyczasie montowałem też bagażnik i rowery :-) Ruszyliśmy w dobrych nastrojach, licząc na to że Bąbel zaśnie w podróży, bo od rana dawał nam dziś nieźle w kość :-)

Mapa ręcznie malowana ;-)


Na parkingu byliśmy przez pierwsze kilka minut miejscową atrakcją :-) Sprawnie przygotowaliśmy się do drogi, a Karolek również pomagał nam bardzo :-) Pasywnie, bo pasywnie, ale zawsze :-) Przełożony z fotelika do przyczepki ani nie drgnął ;-) Ruszyliśmy przed siebie, nabierając prędkości i ciesząc się pierwszymi przejechanymi metrami :-) Gdy tylko wychyliliśmy głowy zza tutejszych domów, ujrzeliśmy piękne okolice i super widoczne pasmo gór :-) Pierwszy postój był jednak niespodziewany i miał miejsce, gdy zobaczyłem przed sobą przedzierającą się w poprzek jezdni gąsienicę :-)








Mijając dwa zakręty, wjechaliśmy na most którym przejeżdżałem Kosią podczas swojej dosyć długiej zimowej wycieczki :-) Skomentowaliśmy również gruszki, które nie rosły na wierzbie i wjechaliśmy do Pisarzowic, które przywitały nas dużą sadzawką :-) Nie zatrzymywaliśmy się ani na moment, tylko pojechaliśmy dalej, sprawnie docierając do bardzo ciekawego odcinka, który pamięta jeszcze bardzo dawne rowerowe czasy :-) Droga była równa i świetnie się po niej jechało, choć towarzyszył nam przeciwny wiatr :-) Minęliśmy też pieska, który wybrał się na niedzielny spacer ;-)



Oczarowani otoczeniem mknęliśmy dalej, a mnie przyszło na myśl, aby kiedyś przyjechać tu na swobodnie i trochę bardziej poznać te tereny :-) Tymczasem dojechaliśmy do Kujaw, gdzie dynamicznie wjechałem sobie na główną drogę, fajnie wykonując nawrót :-) Niestety wkrótce miało okazać się, że do samej Mosznej musieliśmy jechać główną drogą, mimo że w planach miałem przejazd szlakiem, który wyprowadziłby nas prosto na wjazd do zamku. Niestety skleroza i fakt, że nie byłem tu od dawna, zrobiły swoje. Wszystko jednak przebiegło zgodnie z planem i mijając sporą grupę motocyklistów jadących z przeciwka, wjechaliśmy pomiędzy drzewa, oznajmiające nam że jesteśmy już bardzo blisko celu :-) Tak też było, ale tym razem nie udaliśmy się w kierunku wjazdu, a do stadniny gdzie jednak nie zdecydowaliśmy się wjechać, zniechęceni przez pana dyżurującego przy bramie. Mnie strzelił więc do głowy pomysł, abyśmy wyjechali z Mosznej i wjechali na szlak, którym kiedyś okazjonalnie zmierzałem do Opola :-) Ania była co prawda troszkę sceptyczna, ale ja patrzyłem na drogę z optymizmem ;-) Wyszło z tego tyle, że wjazdu na szlak nie znaleźliśmy, ale za to poprawiliśmy wartość przejechanego dystansu ;-) Mały zaczął też już powoli dawać oznaki zniechęcenia, tak więc po kilkunastu minutach jazdy rozbiliśmy się przy zamku :-)
Co tu dużo pisać :-) Było po prostu sielsko :-) Bąbelek momentalnie podłapał nastrój i zachowywał się tak, jakby czerpał ogromną radość z takiej formy wypoczynku :-) Troszkę pochodziliśmy, wyrwaliśmy kilka źdźbeł trawy, pogadaliśmy tak, że spojrzenia innych ludzi wybudowały mi ogromne, dumne skrzydła :-) Zobaczyliśmy również parę młodą i plenerowy ślub :-) Ja przez kilka minut poleżałem na trawie, a później przeszedłem się naokoło fontann, aby dać się trochę orzeźwić :-) Były też zdjęcia, uśmiechy i iskry w oczach. To był super relaks i wypoczynek. W końcu jednak, po około półtorej godziny, zaczęliśmy zbierać się w drogę powrotną. Założenie było takie, że Bąbel po owockach miał spać, gdyż poniekąd dawał już ku temu sygnały :-)










Zanim wyjechaliśmy na dobre z Mosznej, zaliczyliśmy cztery przystanki, w tym jeden na pewno kilkunastominutowy, wypełniony na zmianę noszeniem, wożeniem w wózku i uspokajaniem :-) W końcu postanowiliśmy nie przejmować się aż tak bardzo okazywanemu bez skrępowania niezadowoleniu Karola i poczęliśmy kontynuowanie jazdy. Ja szybko wydarłem do przodu, lawirując ostro pomiędzy grupami ludzi, a Aneczka dogoniła mnie już po drugiej stronie głównej drogi, gdzie przy jednym z gospodarstw pożegnał nas duży owczarek niemiecki, odbijający się od metalowej bramy :-) Kwękanie naszego małego podróżnika ustało kilka minut wcześniej, ale ledwie po jakiś dwóch minutach jazdy w lesie, rozległ się za moimi plecami głośny ryk. Postój był konieczny. W sumie wyszło to nam na zdrowie, bo mogliśmy z bliska podziwiać bardzo ładny las :-)




Gdy już opanowaliśmy sytuację, okazało się że wjazd na drogę prowadzącą do szlaku (lub będącą wręcz jego częścią) byłby mocno problematyczny z uwagi na sporą gęstość rosnących traw i zboża. Postanowiliśmy więc wciąż korzystać z uroków lasu, a poza tym nawigacja pokazywała nieoddaloną zbytnio cywilizację w której kierunku zmierzaliśmy :-) Okazało się jednak, że droga która miała zakręcać w prawo, zarośnięta była zieleniną i drzewami, lub po prostu się kończyła na którymś z drzew :-) Szybko więc zawróciliśmy, odbijając w prawo na kamienisty trakt i gdy tylko wyjechałem z lasu przeszło mi przez myśl, że dojedziemy do naszego szlaku :-) Tak też było :-) Aneczka jechała sporo przede mną, ale spotkaliśmy się na krótkim postoju :-) Koniki polne szalały, a powietrze pachniało :-)





Zbliżałem się już do Antka by ruszyć w dalszą drogę, gdy Bąbel coś zaczął marudzić przez sen. Na szczęście był to tylko incydent i mogłem spokojnie gonić Pszczołę :-) Wiedziałem jednak, że czasu możemy mieć niewiele :-) Po krótkiej chwili ponownie mijaliśmy zabudowania i ulice, które gdzieś tam funkcjonowały w mojej świadomości :-) Okazało się też, że znowu musimy podjechać główną drogą i doszło do mnie, że leśny szlak który miałem wcześniej na myśli, znajduje się z drugiej strony Pisarzowic - tak mnie się przynajmniej zdawało :-) Byłem też jednak pewien, że można się tam dostać inną drogą, nie wjeżdżając na główną. Być może kiedyś uda mi się odświeżyć te szlaki :-)
Kilkadziesiąt metrów po zjechaniu z głównej, przeżyliśmy chwile grozy, gdy w ostatniej chwili zauważyłem duży wybój na swojej drodze i zacisnąłem dłonie na obydwu manetkach. Pech chciał, że droga była mocno usiana piachem i rower - a zwłaszcza przednie koło - zaczął się ślizgać. Podświadomie wciąż trzymałem dłonie zaciśnięte na hamulcach, blokując przede wszystkim owe przednie koło, ale na szczęście szybko udało się opanować sytuację :-) Tutaj jak na dłoni widać było bezdyskusyjną przewagę przyczepki nad innymi rozwiązaniami, służącymi do przewożenia dzieci na rowerach. Bąbel nawet nie odczuł incydentu. Z fotelikiem byłaby niezła gleba...
Za Kujawami depnęliśmy na pedały i było raczej pewne, że do samochodu dotrzemy szybciej, niż gdy jechaliśmy w kierunku Mosznej. W krótkim czasie pokonaliśmy całkiem spory odcinek, dzielący nas od zamku, a przecież jeszcze zaliczyliśmy zwiedzanie lasu ;-) Wysoka temperatura była odczuwalna jeszcze mocniej, gdy tylko ustawały podmuchy wiatru. Mimo to jechało się nam bardzo fajnie :-) Gadaliśmy sobie i mieliśmy świadomość tego, że możemy być szczęśliwymi ludźmi :-) Rozglądaliśmy się też naokoło, bo wiedzieliśmy również, że zmierzamy ku końcowi wyjazdu. Przez Buławę przejechaliśmy praktycznie niepostrzeżenie. Za to gdy wjeżdżaliśmy do Pisarzowic, minęliśmy kobietę z wózkiem i towarzyszącego jej początkowo-szkolnego chłopca, który zdał się być zaskoczony widokiem takich jeźdźców :-) My natomiast mknęliśmy dalej, otoczeni polami, z każdą minutą zmniejszając dystans do mety, mogąc jeszcze przez kilka chwil podziwiać wysokie wzniesienia na horyzoncie. Gdy jakieś dwa, czy trzy kilometry przed Kierpniem uświadomiliśmy sobie, że to już koniec, wlał się w nas niedosyt i nawet pewnego rodzaju żal. Chcieliśmy więcej. Choć troszkę. Choć jeszcze ze dwa kilometry. Wydłużyć choć o odrobinkę ten udany i sielankowy wyjazd... Nieco ożywienia w nasze myśli wprowadził pies, który dojrzał nas z głębi swojego podwórka, ale na szczęście był na tyle mało rozgarnięty, że nie wybiegł na nas wprost z otwartej bramy, a pobiegł wzdłuż ogrodzenia, odprowadzając nas ujadaniem na jego samiusieńkim skraju. Już po kilku minutach cała trójka zeszła lub wyszła ze swoich rowerowych pojazdów, a ja od razu zapisałem dzisiejszy ślad :-) Coś jednak dziwnie krótko to trwało i po kilku sekundach mogłem powiedzieć "Ania. Usunąłem ślad." :-) W zasadzie, to zrobiłem to automatycznie wybierając złą opcję, a oznajmiłem to nie zmieniając pozytywnego nastawienia :-) Coś jakiś peszek prześladuje mnie w związku z tymi dwoma wyjazdami do Mosznej :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.