Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2011

Dystans całkowity:337.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:16:06
Średnia prędkość:20.96 km/h
Maksymalna prędkość:41.00 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:25.95 km i 1h 14m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
6.06 km 0.00 km teren
00:15 h 24.24 km/h:
Maks. pr.:31.30 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Odstawiam Kośkę...

Poniedziałek, 7 listopada 2011 · dodano: 07.11.2011 | Komentarze 0

Na dzisiejszy dojazd do pracy, miałem dwie opcje: autobus, lub rower. Wstawać nie chciało mi się jak zawsze ;-) Gdy jednak już to uczyniłem, przez okno w kuchni zauważyłem, że aura na zewnątrz świadczyła raczej o tym, iż temperatura znajduje się w dolnym przedziale tego, czego można się było spodziewać o tej porze dnia i roku. Mimo to podczas drogi do sklepu uznałem, że jednak mimo wszystko było całkiem znośnie :-) Decyzję przypieczętował fakt, że dreptając na przystanek, nie zdążyłbym już na autobus :-)



Po raz pierwszy w tym roku założyłem na dłonie pełne rękawiczki i ruszyłem w drogę :-) Jechało mi się bardzo przyjemnie i nie odczuwałem żadnego wpływu niskiej temperatury :-) Postanowiłem też nie wjeżdżać na promenadę, aby zapewnić sobie większą płynność jazdy. Wiedziałem co prawda, że istnieje prawdopodobieństwo tego, że będę musiał zatrzymać się na światłach, ale gdy dojeżdżałem do skrzyżowania, zapaliło się akurat zielone :-)
Na drodze rowerowej, dopadły mnie pierwsze symptomy lekkiego przegrzania organizmu. Swoją rolę odegrał w tym plecak. Pomyślałem sobie wtedy, że to chyba najgorsze rozwiązanie na rower z możliwych. Jakoś od pewnego czasu nie jestem zwolennikiem plecaka w połączeniu z rowerem. Za zakrętem przed długą prostą zatrzymałem się więc i rozpiąłem sweter tak, aby dać ujście nadmiarowi ciepła. Dalej popędziłem już, kontrolując prawie optymalnie termikę organizmu.
Rowerek został u Ani, a po pracy poszliśmy oddać go do zaprzyjaźnionego sklepu rowerowego na wymianę pancerzy. Już naprawdę nastał na nie czas! Powinienem był zrobić to dużo, dużo wcześniej! Zresztą mam zamiar - zgodnie z sumieniem - odświeżyć nieco Kośkę. Czas na zmiany nadejdzie wiosną...
Gdy wracałem do domu autobusem pomyślałem sobie, że to jakoś tak dziwnie nie mieć żadnego roweru "przy sobie"... Antek od września stoi u Ani... Kosia w serwisie... Dziwna to dla mnie sytuacja.

Dane wyjazdu:
46.76 km 0.00 km teren
01:53 h 24.83 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wokół Odry

Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 06.11.2011 | Komentarze 0

Przed godziną dziewiątą, wyszedłem z Benkiem na spacer. Gdy tylko otworzyłem drzwi od klatki, uderzyła mnie fala ciepłego jak na tą porę roku i dnia powietrza. Nie spodziewałem się, że tak rano będzie już tak ciepło. Od razu ucieszyłem się też, bo to oznaczało, że będę mógł dziś więcej wykręcić na rowerze :-) Wyjście co prawda opóźniło się troszkę, gdyż postanowiłem jeszcze przejrzeć wczorajszy - nie opublikowany jeszcze wpis - i po ewentualnych poprawkach, umieścić go na blogu. Na rower wsiadłem więc dopiero około godziny jedenastej trzydzieści, co nie dawało mi już takiej przewagi w stosunku do dnia poprzedniego.



Trasę ułożyłem sobie całkiem fajną :-) Miała ona w stu procentach przebiegać drogami asfaltowymi, więc liczyłem na to, że uda mi się ją pokonać bez większych niespodzianek. Od razu narzuciłem sobie nadzwyczaj silne tempo. Momentalnie MXS podskoczył do niecałych czterdziestu kilometrów na godzinę, a średnia na końcu Gazowej wynosiła dwadzieścia siedem z hakiem. Wiedziałem, że teraz przede mną już tylko równia pochyła - wiadomo w którą stronę ;-) Dzisiejszy dzień z racji naprawdę fajnej temperatury, jeszcze bardziej nadawał się na jazdę rowerem, a ponadto i moje samopoczucie było naprawdę spoko :-) Poranny spacer z Benkiem świetnie mnie nastroił :-) Wjeżdżając na skrzyżowanie z Żeromskiego, bardzo ładnie włączyłem się do ruchu, zazębiając się z nadjeżdżającym znad przeciwka samochodem. Oczywiście musiałem dynamicznie depnąć i dlatego wyszło to tak fajnie ;-)
Utrzymywałem ciekawe tempo - o dziwo, nawet powyżej ustanowionej na początku wysokiej średniej - i szybko dotarłem do skrzyżowania w Kłodnicy, gdzie musiałem odstać swoje, bo właśnie sygnalizator puścił do mnie czerwone oczko. Ruszyłem bardzo dynamicznie, utrzymując wysokie tempo przez kilkaset metrów, po czym nieco zwolniłem, bo jakoś nie chciało mi się zbytnio pędzić ;-) To już nie te warunki do jazdy. Mimo to cały czas jechałem w miarę szybko, dlatego też już po bardzo krótkim czasie minąłem las i znalazłem się w Raszowej. Także i tam nie zabawiłem zbyt długo, docierając do kapliczki przed Leśnicą, gdzie zauważyłem znak czarnego szlaku rowerowego, prowadzącego w jedną stronę do Leśnicy, a w drugą w głąb pola. Na pewno sprawdzę tą dróżkę. Być może już nawet niedługo :-)



Zassałem kilka razy bidon i ruszyłem dalej, doganiając w połowie wzniesienia przed Leśnicą innego rowerzystę, który minął mnie podczas mojego postoju. Pozdrowiliśmy się krótko, po czym przyśpieszyłem, uciekając mu zdecydowanie. Wciąż jechało mi się bardzo fajnie :-) Co prawda na podjeździe do centrum Leśnicy nie bardzo chciało mi się pedałować, ale już po chwili miałem z górki ;-) Na skrzyżowaniu odbiłem w stronę Zdzieszowic i mijając ostatnie zabudowania, zacząłem kręcić korbą bardziej zdecydowanie. Po pewnym czasie zauważyłem własny przypływ energii i uśmiechnąłem się w duchu. Fajnie jest tak machać nogami, nawet pod lekki wiatr i nic sobie z niego nie robić :-) Może jeszcze będą ze mnie ludzie? ;-) Dwieście, trzysta? Czyżby faktycznie miało być i więcej? ;-) Życzyłbym sobie... :-)
W Zdzieszowicach musiałem odstać swoje. To miasto z przejazdem kolejowym w centrum i ja akurat natrafiłem na dwa pociągi. Czekałem cierpliwie, bo choć z jednej strony byłem minimalnie zawiedziony tym, że przerwano mi mój piękny przejazd, to z drugiej wiedziałem, że taka przerwa nawet mi się przyda, a na starcie będę mógł sobie fajnie depnąć ;-) Tak też się stało! :-) Po kilkudziesięciu metrach jazdy, wyprzedziłem nawet wolniej jadący samochód, mijając jeszcze ze swojej lewej strony, stojące w sznurku samochody :-) To fajne uczucie :-) I nie mam na myśli samego wyprzedzania, ale dynamikę, świeżość i możliwości. W tym miejscu ustanowiłem MXS dzisiejszego wyjazdu.
Niebawem dotarłem do promu. Postawiłem Kosię przy balustradzie i zapłaciłem jedyne 50 groszy za przeprawę. Hm... Gdy byłem tu z Anią wyszło jakoś więcej. Czyżby jakaś promocja? ;-) Za wiosło chwyciłem tym razem sam i ochoczo zabrałem się do przeciągania promu na drugi brzeg :-) Pozytywne to było :-) No i zawsze to jakieś urozmaicenie :-) Po zejściu na ląd, znów miałem okazję zaobserwować kolory jesieni... Poborszowski las był miejscami przepiękny, a przy tym ukazywał takie smaczki jak na przykład ozłocona polana, na której malowniczo leżały przewrócone drzewa. Nawet żałowałem, że nie zatrzymałem się na zdjęcie...




Docierając do Kamionki, dały o sobie znać pierwsze - jeszcze minimalne - symptomy zmęczenia. Nie miałyby one najpewniej żadnego wpływu na moją jazdę, ale niestety - jak się okazało - były ono w zmowie z północnym wiatrem. Średnia zaczęła spadać, ale nic sobie z tego nie robiłem. W końcu nie jeżdżę przecież dla średniej! Był to jednak zdecydowanie najgorszy odcinek dzisiejszej trasy. Tuż za Kamionką zatrzymałem się jeszcze na krótki odpoczynek, w którym towarzyszyły mi gawrony, licznie okupujące samotne przydrożne drzewo. Gdy tylko skierowałem ku nim obiektyw aparatu, jeden po drugim zaczęły opuszczać ogołocone z liści gałęzie. Dziwne. Przecież aparat w niczym nie przypomina strzelby ;-)



Wiatr ciągle przeszkadzał w jeździe. Za Dobieszowicami sytuacja uległa jeszcze nieznacznemu pogorszeniu. Na moment zatrzymałem się na wzniesieniu, spoglądając na okolicę, a po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk sygnału z przejeżdżającego szynobusu. Pamiętam, jak sam nim jeździłem... Byłem wtedy ciekaw, jak to jest jeździć po takiej drodze wśród pól... Ciekawe ilu rowerzystów jedzie w tym pociągu dzisiaj? Czy zostałem dostrzeżony przez kogokolwiek z tego pociągu? Czy choć część z podróżnych, chciałaby być na moim miejscu? Ot takie luźne i pozostawione bez odpowiedzi pytania postawiłem sobie sam przed sobą. Ja wiem, że nie zamieniłbym się z nikim. Ruszyłem ciesząc się przez moment ze zjazdu, po czym znów musiałem stawić czoła wiatrowi. To był mniej przyjemny fragment wyjazdu, choć byłem bardzo daleki od oficjalnego zauważenia tej niedogodności ;-) Wygłodniały rowerowych wrażeń, nie zważałem na opór a ponadto, to jeździłem już przecież w gorszych warunkach. De facto był to tylko ot taki sobie przeciwny wiaterek :-)
W głowie miałem ułożoną dalszą trasę po krajowej "czterdziestce" i choć wiedziałem, że będzie czekał mnie na niej podjazd, to nie za bardzo miałem dla niej alternatywę. Gdy jednak dotarłem do pierwszych zabudowań Pokrzywnicy, zauważyłem boczną asfaltową drogę, prowadzącą w kierunku osiedla. No tak! Przecież biegnie w stronę góry echa! Bez namysłu zjechałem z głównej i po kilku krótkich minutkach, dotarłem do znanego sobie skrzyżowania :-) Co prawda wiatr wciąż troszkę dokuczał, ale było już zdecydowanie lepiej :-) Szybko śmignąłem między polami i znalazłem się w Komornie, gdzie odbiłem w kierunku Większyc i skrzyżowania, w które wjeżdżałbym też, jadąc uprzednio zaplanowaną drogą krajową :-)
Po jej drugiej stronie, na wybiegach znajdowało się kilka koni z pobliskiej stadniny. Pozytywnie minąłem dwa zakręty, po czym zauważyłem średniej wielkości czarnego psa, kręcącego się przy drodze. Ojć... Wiedziałem, że pieski z tych gospodarstw są nawet mocno szczekliwe, więc minąłem go jadąc w lekkim napięciu, ale okazało się, że ów piesogość był grzeczny ;-) Szybciutko dotarłem do następnego skrzyżowania, wjeżdżając na nie równo z innym rowerzystą jadącym po głównej. Od razu przyśpieszyłem, wyprzedzając go i jednocześnie zjechałem na prawo. Po bardzo krótkiej chwili znów dotarłem do głównej, starając się nieco zwiększyć tempo. Minąłem rondo i nie męcząc się zbytnio, puściłem się z górki, pokonując równie leniwie pozostałe kilometry, dzielące mnie od domu :-)
_
Chyba lubię jesień... ;-)

Dane wyjazdu:
46.46 km 0.00 km teren
02:12 h 21.12 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jesienne zakamarki Dzielnicy

Sobota, 5 listopada 2011 · dodano: 05.11.2011 | Komentarze 0

Poranek rozpoczął się rowerowo... :-) To znaczy promieniała ze mnie rowerowa pasja :-) Chyba już dawno tak to ze mnie nie wychodziło :-) Nastał wyczekiwany przeze mnie od kilku dni weekend. Pogoda zapowiadała się zgodnie z oczekiwaniami, zatem wystarczyło jedynie przystąpić do realizacji rowerowej pasji, wybierając wcześniej jakąś trasę :-) Jednocześnie chciałem zrobić kilkadziesiąt kilometrów, aby jeszcze przed nadejściem zimy się napedałować, a z drugiej strony nie chciałem jeździć zbyt długo, aby zdążyć wrócić jeszcze wtedy, gdy dzień będzie ładny. Po kilku krótkich chwilach do głowy wpadła mi myśl, aby dziś sprawdzić trasę na Dzielnicę którą minąłem, gdy jechałem niegdyś przez Zakrzów.



Od samego początku nękał mnie przeciwny wiaterek, ale nie zważałem na niego prawie w ogóle. Wciąż mam w pamięci miesięczną posuchę bez roweru, dlatego też rowerowe chęci trzymały się mnie mocno! :-) Coś mi mówi, że jeszcze bardzo długo będę "wspominał" miniony miesiąc. Na promenadzie zauważyłem brak bidonu, ale postanowiłem już nie wracać się po niego. Przede mną były najlepsze godziny jesiennego dnia, tak więc chciałem trzymać się planu. Zamierzałem też wstąpić na stację i dopompować przednie koło, ponieważ ostatnio coś nie bardzo napompowało się tyle, na ile powinno. Przy okazji chciałem też kupić coś do koszyczka, ale na miejscu okazało się, że przy kompresorze stoją dwa samochody. Grzecznie poczekałem na swoją kolej, po czym ruszyłem w dalszą drogę, nie przejmując się już brakiem napoju. Dam radę :-)
Ta część parku, przez którą właśnie przejeżdżałem, jak zwykle jesienią wyglądała malowniczo. W pewnym momencie miałem nawet wrażenie, że wręcz jestem zatopiony w żółci :-) Dojeżdżając do ulicy, kontynuowałem jazdę asfaltem, po chwili uświadamiając sobie, że przecież mogłem pojechać parkiem jeszcze prosto i wyjechałbym kawałek dalej, tym samym jadąc nieco krócej po ruchliwej drodze. Jeszcze przed Dębową, spotkałem kolegę z pracy, który zmierzał również na rowerze, lecz w stronę Koźla. Mimo, że jedynie machnęliśmy sobie na powitanie, to ucieszyłem się z tego spotkania, bo ów jegomość, to spoko gość :-) Gdy zbliżałem się już do zbiornika, zdałem sobie sprawę, że pomyliłem kierunki :-) Miałem przecież pojechać w kierunku na Cisek, a jechałem drogą prowadzącą do Długomiłowic! :-) Może to dlatego z parku wyjechałem podświadomie na ulicę, skąd mogłem odbić w dobrym kierunku, lecz nieświadomie popełniłem błąd? Nic to. Postanowiłem nie rezygnować z dalszej jazdy mimo, że po drodze mogłem odbić na całkiem przyjemny polny trakt, którym dotarłbym do odpowiedniej drogi. No problem! Pojadę i tak! :-)
Starałem się utrzymywać spokojne, lecz nie za wolne tempo. Znów nie chciało mi się śpieszyć :-) Chciałem, aby jazda była jak najbardziej płynna. Niebawem dotarłem do Długomiłowic, gdzie czekał mnie krótki podjazd, za którym zjechałem z głównej drogi wiedząc już, w którym miejscu spotkają się pierwotna i alternatywna trasa mojego przejazdu :-) Chyba muszę przyznać, że mam już w głowie troszkę zapamiętanych tras :-) A przecież był czas, gdy byłem zdania, że tu nie ma gdzie jeździć... ;-)



W dobrym nastroju dotarłem do Zakrzowa, gdzie zauważyłem za zabudowaniami przy drodze dwa śnieżnobiałe konie, przy których kręcili się jacyś ludzie. Gdy byłem już poza obszarem zabudowanym i zbliżałem się do decydującego skrzyżowania, zauważyłem na polu coś brązowego. I znów tym razem nie byłem pewien, czy to kura, czy też bażant :-) Przy okazji miałem także możliwość zaobserwowania otoczenia i muszę przyznać, ze to całkiem ładne okolice, nadające na krótkie rowerowe wypady, choć raczej na takie bardziej dla samego pokręcenia. Po chwili okazało się, że tym razem na polu urzędował kot :-)
Jechałem przed siebie nieznaną mi drogą, początkowo będąc na niej mało skupiony. W Nieznaszynie wykonałem bardzo krótki postój, a gdy ujechałem kilkaset metrów, z przydrożnego drzewa spadły trzy liście. Próbowałem nawet nie zatrzymując się chwycić jeden z nich, ale wyślizgnął mi się między małym, a serdecznym palcem ;-) Zacząłem także kojarzyć, gdzie mógłbym się znajdować i po krótkim czasie okazało się, że trafiłem w dziesiątkę :-)



Niebawem dotarłem do Dzielnicy, gdzie nieco zamotałem się na skrzyżowaniu, będąc dodatkowo nękany przez "natrętnego" psa ;-) Ostatecznie jednak z pomocą nawigacji, wjechałem w odpowiednią drogę, która doprowadziła mnie do miejscowości Przewóz :-) To był już czas, gdy na poważnie zacząłem zastanawiać się, czy uda mi się w tym miejscu przekroczyć Odrę i przejechać do Dziergowic. Nie byłem tego pewien, gdyż różne mapy różnie pokazywały tą drogę - jedne z mostem, inne bez. Na moment jeszcze zatrzymałem się, przy stojącym przy drodze drewnianym kościółku, gdzie zauważyłem też znak informujący o żółtym szlaku, a następnie dojechałem do - jak się okazało - decydującego skrzyżowania, przy którym stał znak D-4a. Nie zrażając się tym, obejrzałem cokół z łodzią i umieszczoną nieopodal kotwicę. Postanowiłem też, że podjadę do Odry, skoro byłem już tak blisko :-)



Jechałem spokojnie, mijając ostatnie zabudowania. Jeśli faktycznie dobrze sprawdziłem przed wyjazdem, to znajdowałem się na drodze wojewódzkiej. Czy na takiej drodze nie powinien być przypadkiem zapewniony ciągły przejazd? Przy ostatnim gospodarstwie pasło się stadko krów. W ogóle trzeba przyznać, że to był wyjazd o charakterze rolniczym. To poorane pola, to buraki leżące w hałdach przy drodze, to właśnie bardzo częsty widok pasących się krów. Czyżby to miały by być ich ostatnie podrygi przed zimą?
Dojeżdżając do końca drogi, zauważyłem złamany szlaban i zakaz wjazdu, przy którym stał samochód, a w oddali szło dwóch wędkarzy. Zauważyli oni moją obecność i obserwowali mnie, aż do czasu mojego odjazdu, a może i dłużej, czego z całą pewnością stwierdzić nie mogę, gdyż miałem ich za plecami ;-)



Postanowiłem udać się w drogę powrotną, wybierając drogi prowadzące jak najbliżej rzeki. Już na pierwszym skrzyżowaniu, czekał mnie dylemat :-) Z jednej strony nie chciałem rezygnować z jazdy po asfalcie, a z drugiej, w prawo biegł żółty szlak, poprowadzony polną drogą. Po krótkim namyśle, postanowiłem jednak zrezygnować z wcześniejszych założeń co do typu trasy tym bardziej, że droga wyglądała nawet zachęcająco. Jak to jednak często bywa, początkowe wrażenie okazało się być złudne :-) Tak więc droga z czasem poczęła tonąć w liściach, utrudniając mi wyłapanie nierówności i choć wciąż jechało mi się dobrze, to jednak do mej głowy wszedł pewnego rodzaju element niepewności ;-) Zrobiło się też wężej, a ja zacząłem myśleć sobie w mięczyczasie, że te okolice wciąż są dla mnie nieodkryte. Jakoś dużo tu dróg, powiązanych ze sobą, w których nie bardzo potrafię się znaleźć. Nie jeżdżę tędy zbyt często i to pewnie dlatego w wyobraźni, jestem w stanie umieścić się tylko na tych głównych. Chyba wiosną spędzę tu cały dzień, żeby je wszystkie obczaić i zrobić sobie w pamięci swego rodzaju mapę ;-)




Po stosunkowo krótkim czasie, znów znalazłem się na drodze asfaltowej, już całkiem blisko własnych okolic. Według nawigacji, mogłem wyjechać tuż przed drewnianym mostem na Odrze w Cisku. Byłem ciekaw jaką drogą będzie dane mi tam dojechać. Wszak jeśli okaże się, że jest spoko, to będzie to naprawdę fajny trakt wylotowy w te rejony :-) Tak też i było :-) Droga okazała się być wąską i spokojną asfaltówką, bardzo dobrze nadającą się na jazdę rowerem :-) Zacząłem się nawet zastanawiać, czy i jutro nie przyjechać właśnie tutaj, aby tym razem ułożyć sobie trasę po innej pętli :-)
W międzyczasie zaczęło coraz to mocniej męczyć mnie pragnienie, dlatego też zakręciłem krótką pętlę w Cisku, w poszukiwaniu otwartego sklepu. Znalazłem go co prawda, ale nie uśmiechało mi się zostawiać Kosi samej, dlatego też nie schodząc nawet z niej, ruszyłem dalej przed siebie. Oczywiście wybrałem wariant polnego skrótu, którym jak zwykle jechało mi się bardzo przyjemnie. Gdy go ukończyłem, czekał mnie nieco nudniejszy fragment do Kobylic, ale szczęśliwym trafem urozmaicił mi go paralotniarz, kręcący kółka nad moją głową :-) Co prawda nie dorobiłem się jeszcze żadnego mocowania do aparatu przy kierownicy, ale miałem go zawieszonego na szyi, więc tym razem nic mi nie uciekło :-)




Kilkaset metrów dalej, zatrzymałem się jeszcze, aby pstryknąć fotkę okolic naszej działki i ochoczo ruszyłem dalej, po czasie wjeżdżając do kozielskiego parku. Tym razem nie wydłużałem już drogi do domu :-)