Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:570.85 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:26:57
Średnia prędkość:21.18 km/h
Maksymalna prędkość:49.20 km/h
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:27.18 km i 1h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
107.97 km 0.00 km teren
05:34 h 19.40 km/h:
Maks. pr.:41.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Szlakiem Parków północnej Lubelszczyzny, dzień 1

Czwartek, 12 lipca 2012 · dodano: 08.04.2013 | Komentarze 0

Zasiedziałem się trochę u babci :-) Planowany wcześniej dzień wyjazdu na środę postanowiłem przesunąć, aby jednak pobyć trochę dłużej wśród swoich. Wczoraj przejechałem się również na swoim starym składaku, który przetrwał - podobnie jak wiele innych przedmiotów - naruszony zębem czasu.




W dniu wyjazdu wahałem się jeszcze. Niemniej jednak na szybko nakreśliłem sobie trasę, mającą w założeniu zająć jakieś cztery, pięć dni i ruszyłem do babci po kuchenny komplet biwakowy ;-) Przed odjazdem zacząłem jeszcze kręcić przy manetce tylnego hamulca, ale szybko dałem sobie spokój :-)



Już za drugim zakrętem zobaczyłem pierwszego bociana :-) W pewnej chwili przeleciał mi dosłownie nad głową :-) Pogoda była lekko niepewna, a ja walczyłem z nawigacją, która wyłączała mi się aż do Trawnik, gdzie zatrzymałem się na moment aby popatrzeć na mapę. Wtedy zaczęło też kropić z szarego nieba i poniekąd dalszy wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Zwinąłem się jednak szybko i popędziłem w stronę mostu na rzece Wieprz :-) Nawierzchnia drogi była mocno wyeksploatowana, dlatego tym chętniej skorzystałem ze skrótu zaproponowanego przez nawigację :-) Tam droga była również wyboista i momentami nawet niebezpieczna, ponieważ w jednym miejscu z betonowych płyt wystawały pręty. Niemniej jednak gdy pokonałem ostatni, piaszczysty odcinek, znalazłem się już w Dorohuczy :-) Zajechałem na przystanek i znów spojrzałem na mapę. Wychodziło na to, że muszę wrócić kilkadziesiąt metrów. Dojechałem do pierwszego lasu, gdzie nabrałem prędkości, fajnie gnając między drzewami. Na jego skraju tylko mój refleks, uratował mnie przed wywrotką na piaszczystej drodze. Korzystając z okazji rozejrzałem się po okolicy i wszedłem w wyjazdowy tryb. Powoli starałem się zapomnieć o niespełnionej wyprawie i zaczęła wlewać się we mnie radość z jazdy :-) Mijając pierwszy zakręt, zauważyłem bociana, już nawet chwyciłem do ręki aparat, ale wykonałem zbyt gwałtowny ruch i ptak odleciał.





Na skrzyżowaniu w Białce po raz kolejny wyciągnąłem mapę i przycisnąłem nieco, mijając po kilkuset metrach niewielką grupę drogowców, łatających dziury. Zauważyłem też, że na nawierzchni położony jest płynny jeszcze lepik, ale obniżona prędkość nie była niska na tyle, aby uchronić mnie przed stratami. Koła naniosły troszkę czarnej mazi na Antka, wór, a nawet bidony. Trochę się tym przejąłem, ale nie zepsuło mi to radości z jazdy :-)
Za torami postanowiłem skręcić w las tak, aby zachować odpowiedni kierunek jazdy. Początkowo droga była w porządku, ale ostatecznie i tak wylądowałem w polu, z którego nie mogłem się wygrzebać przez dłuższy czas. Pozostawiłem nawet Antka, aby na piechotę obejść teren i sprawdzić możliwe drogi wyjścia. A to zboże, a to las kończący się chaszczami... A niby widziałem zabudowania o bliskich kilkaset metrów ode mnie :-) W końcu przedarłem się na odpowiednią leśną drogę dojazdową i rozpocząłem właściwą jazdę. Na skraju tegoż lasu, dojechałem do pierwszego tego dnia pomnika powstańczego. Oczywiście zatrzymałem się, aby uwiecznić to miejsce i nawet nie bardzo zwracałem uwagę na komary, które praktycznie z miejsca mnie dopadły.





Pokonując krótki asfaltowy odcinek, ponownie wjechałem na leśny trakt, na którym nałapałem trochę pająków we włosy, oraz na Antka. Na postoju zauważyłem jednego z nich, stawiającego straszny opór przed zdjęciem go z kierownicy za pomocą patyka :-) Zatrzymałem się jednak nie z powodu pająków, a znajdującym się tuż przy drodze dużym, ruszającym się żywo mrowisku :-) Niemała ilość jego mieszkańców chodziła sobie też swobodnie po leśnej drodze :-)




Odbijając w kierunku drogi asfaltowej, wjechałem na odcinek leśnego duktu wyjeżdżonego przez traktory. Jechałem więc lejami momentami głębokimi na pół Antkowego koła :-) Było ciekawie i jednocześnie intrygująco :-) Po kilku chwilach takiego kołysania, zatrzymałem się przy jednym z niezliczonych zakoli Wieprza :-) Znajdowałem się na skraju Nadwieprzańskiego Parku Krajobrazowego :-)




Po przejechaniu kilku metrów asfaltową drogą zatrzymałem się na poboczu, aby zerkając na mapę ustalić dalszy przebieg trasy. Szybko się jednak stamtąd zawinąłem, ponieważ jakiś latający robal nie dawał mi spokoju :-) Odbiłem do miejscowości Łańcuchów i mijając okoliczne domostwa drogą nadającą się do remontu, pokonywałem kolejny dystans. Towarzyszyły mi pieski (na szczęście za ogrodzeniem), oraz ze dwa bociany :-) Po kilku kilometrach jazdy zatrzymałem się ponownie, aby spojrzeć na pasące się w oddali krówki :-) Pogoda znów zrobiła się mniej pewna, więc nie zabawiłem tam zbyt długo. Czekał mnie teraz odcinek w towarzystwie nieprzychylnego mi wiatru. Dałem jednak rady, odbijając przed Łęczną w kierunku Lubartowa. Znów pojawiło się słoneczko, a dobra nawierzchnia drogi pozwalała trochę zwiększyć tempo przejazdu. To był dobry moment, aby nabić trochę kilometrów. Po drodze minąłem stojący na polu ciągnik z urwanym tylnym kołem, oraz kolarza z którym wymieniliśmy pozdrowienia :-) Zatrzymałem się jednak dopiero na widok chmielu ;-)




Niebawem zjechałem z głównej, choć aż nie tak strasznie ruchliwej drogi na szosę o nieco gorszej nawierzchni. Podążałem nią krótko, odbijając na drogę z zerwanym asfaltem, przygotowaną do położenia nowego. Strasznie się na niej kurzyło :-) Po krótkiej chwili przeznaczonej na uzupełnienie płynów, wznowiłem jazdę ku nieznanemu, wjeżdżając na polny trakt, okrążony ze wszystkich stron zieleniną :-) Przez chwilę poczułem, że odkrywam nowe tereny i mijając dzikie jezioro, po raz kolejny dotarłem do asfaltowej drogi, która biegła przez ładny las.



Za wyboistym przejazdem kolejowym, ponownie zjechałem w teren, chcąc skrócić dystans i ominąć kolejną miejscowość. Trafiłem na podniszczoną leśno-parkową ścieżkę, którą pognałem z przyjemnością :-) Wyjeżdżając zza drzew, odczuwałem już głód. Postanowiłem więc zatrzymać się w najbliższym możliwym miejscu. Decyzja o postoju była o tyle łatwiejsza, że nad kierunkiem gdzie miałem dalej jechać ujrzałem szarą, przesuwającą się chmurę. Przydrożny bar napotkałem praktycznie z miejsca :-)
Czas przeznaczony na napełnianie baterii, posłużył nie tylko mnie. Również pogoda znacznie się poprawiła - nie było już niepewności :-) Wyraźne słońce dawało odmianę :-) Wjechałem na ruchliwą drogę, udając się w kierunku Kozłowieckiego Parku Krajobrazowego. Po kilku minutach jazdy zjechałem w stronę - jak się okazało - parkowych alejek, przeznaczonych dla rowerzystów. Tutaj już wyraźnie poczułem, że "odciąłem" się od miejsca startowego i wkraczam w etap poznawczy. Jechało się wybornie, mimo że momentami nawierzchnia była mniej komfortowa. To jednak nie liczyło się zanadto! Przy drugim załamaniu uliczki zatrzymałem się, słysząc dzięcioła, którego wypatrzyłem po krótkiej chwili obserwacji :-) Taaak... Rower, słońce, piękne okolice, a także sandały na nogach robiły swoje! Ale pięknie było tak jechać przed siebie! :-)






Po przestudiowaniu mapki, zacząłem zastanawiać się, jaką wersję trasy wybrać, przejeżdżając przez te tereny. Ostatecznie wybrałem wersję chyba najkrótszą, zmierzając w kierunku Dąbrówki. Podczas jazdy cieszyłem się dniem i swobodą :-) Tylko w jednym miejscu, musiałem zweryfikować kierunek jazdy i chcąc uniknąć kolejnego nieplanowanego postoju "w polu", wybrałem bezpieczniejszy wariant przejazdu. Tuż przed skrajem, kierując się kierunkowskazem, zjechałem w kierunku leśnego jeziora. Zostawiłem Antka i przeszedłem się po okolicy, wśród wysokiej trawy. Nie ma to jak relaks! :-) Wracając na trasę od razu znalazłem się na wylocie z lasu i wjechałem pomiędzy pojedyncze zabudowania, zatrzymując się przy kolejnym pomniku poświęconym naszej narodowej pamięci. Za zaroślami znajdowała się leśniczówka.











Jadąc ponownie leśnym duktem, dotarłem do Dąbrówki. Okazała się być ona bardzo ładną wsią, sprawiającą wręcz wrażenie wypoczynkowej osady. Jadąc początkowo piaszczystą drogą, mijałem ogrodzone domki. Czułem się jak na wczasach! :-) Wyjechałem stamtąd w bardzo pozytywnym nastroju, kierując się już bezpośrednio w kierunku Kozłówki. Wjeżdżając do miejscowości, zatrzymałem się na przystanku PKS - miejscu obskurnym, pomazanym. Tutaj widać było jak na dłoni status ekonomiczny okolic. Puste butelki po piwie, częściowo rozbite i leżące kapsle dopełniały całości.
Gdy dojechałem do Pałacu, aż zdziwiłem się panującą tu pustką. Będąc tu ostatnim razem (przeszło piętnaście lat temu!), wszystko było jakby bardziej radosne i kolorowe. To wielka szkoda, ale brak kasy czyni z naszego narodowego dziedzictwa średnio ciekawe dla przeciętnego turysty obiekty. Co prawda po chwili natknąłem się na trzyosobową rodzinę, ale przez resztę spędzonego czasu pozostawałem tam sam. Oczywiście nie przeszkadzało mi to wcale, bo mogłem swobodnie poruszać się po obiekcie, tak więc zajrzałem praktycznie w każdy kąt :-)
















Zbierając się już powoli do wyjazdu, dojrzałem spacerującego pawia. Postanowiłem mu się przyjrzeć nieco z bliska i chwytając aparat, zacząłem iść w jego kierunku. Nie uciekał w przestrachu, ale również nie chodził dumnie z rozłożonym ogonem. To czyste porównanie do kozłowieckiego muzeum... To perełka, której trochę brakuje świeżości... Wyjeżdżając ponownie zatrzymałem się na przystanku (tym razem nowszego typu, o przeszklonych ścianach ;-) ), ponieważ zaczął kropić deszcz. Powoli też docierała do mnie świadomość, że za Lubartowem będę musiał powoli rozglądać się za miejscem na nocleg.



Deszcz nie padał długo, tak więc depnąłem na pedały. Tak się jednak złożyło, że już po niecałym kilometrze musiałem ponownie przystanąć, bo deszcz powrócił ze zwielokrotnioną siłą. Padało naprawdę mocno, ale na szczęście niezbyt długo. Poza tym nagrzana nawierzchnia szybko oddała nadmiar wody i mogłem kontynuować podróż dosyć swobodnie. Pozytywnie natchnęła mnie tęcza, ukazująca się w całej okazałości na firmamencie :-)







Niebawem dotarłem do Lubartowa, który znałem do tej pory tylko przejazdem, gdy prawie dwadzieścia lat temu przejeżdżałem tędy z wujkiem. Chyba nawet odbiłem w uliczkę, w którą wtedy skręciliśmy przez pomyłkę :-) Było to całkiem prawdopodobne :-) Za miastem dopadła mnie mała refleksja. Znów podczas jazdy na rowerze. Jak to fajnie, że mogę tak jechać przez życie. To coś przepięknego! Pokonywałem kolejne kilometry, mijałem osady, spoglądając na życie ludzi, oraz zabudowania. Pomyślałem sobie, że cały ten nieprawdopodobny klimat zawdzięczamy ekonomicznemu statusowi tutejszej ludności. Czy stare stodoły i domy nie byłyby zastąpione nowymi, gdyby ludzi było na to stać? W jednej z miejscowości spostrzegłem siedzącą na ganku starą babuszkę. Jej młodość już dawno przeminęła. Jak przeżyła życie? Sekundę później po przeciwnej stronie drogi, zauważyłem zająca biegnącego polnym traktem. Tak. Dzięki Antkowi dane mi było to widzieć. I nie chcę siedzieć na ganku...
Mnogość okolicznych miejscowości, brak wyraźnych kierunkowskazów i wiele dróg (zarówno tych utwardzonych, jak i gruntowych), była przyczynkiem mojej uważniejszej jazdy. Ostatecznie w Zabieli zjechałem z asfaltu, kierując się w stronę następnego celu - Poleskiego Parku Krajobrazowego. To był bardzo przyjemny odcinek :-) Jechałem to na otwartym terenie, to przy lasku drogą z dużą ilością piachu :-) Koła nie zakopywały się znacznie, dlatego aż się za mną kurzyło :-) Pęd sprawiał mi dużą radość :-) Poza tym okolica była naprawdę urokliwa! Gdy dotarłem do końca tego traktu, postanowiłem nie zwlekać z szukaniem miejsca na nocleg i na przestrzał zjechałem w dół, dojeżdżając do polanki położonej przy stawach. Nie było sensu zmieniać miejscówki :-) Staw położony kilka metrów ode mnie, wprowadzał dodatkowe pozytywne doznania :-) Rozbiłem się przed godziną dwudziestą pierwszą, a niebawem miało okazać się, że oprócz kuchennego zestawu biwakowego, zapomniałem również zabrać czołówki, co oznaczało ni mniej, ni więcej jak brak światła w namiocie :-)
Kategoria Wyprawki ;-)


Dane wyjazdu:
2.46 km 0.00 km teren
00:07 h 21.09 km/h:
Maks. pr.:35.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Naokoło wsi :-)

Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 07.04.2013 | Komentarze 0

Po południu byliśmy z Anią na spacerze. Ot tam przeszliśmy się, po drodze próbując wejść na łąkę. Było jednak dosyć zarośnięte i zrezygnowaliśmy z przebijania się aż do stawów. Kilkaset metrów dalej przeszliśmy za to obok bocianiego gniazda, w którym ptak dokonywał jakiś przedziwnych czynności, nieznanych prawdziwym urlopowiczom ;-) Po powrocie pogadaliśmy trochę z babcią, a ja zapragnąłem przejażdżki :-) Na szczęście jeszcze przed piwem :-)



Był to bardzo krótki przejazd. W zasadzie, to nawet nie zdążyłem zapomnieć o wyjeździe z posesji, a już byłem z powrotem :-) Jechałem sobie swobodnie, znów mijając bociana i nabierając prędkości w zasadzie dopiero przed domem, gdzie oczywiście i tak musiałem wyhamować. Fajnie było. Inaczej :-)

Dane wyjazdu:
75.56 km 0.00 km teren
03:29 h 21.69 km/h:
Maks. pr.:49.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy to wyprawa??? cz. 2

Poniedziałek, 9 lipca 2012 · dodano: 07.04.2013 | Komentarze 0

Podróż przebiegła nam dosyć sprawnie :-) Zajęty jeszcze w Opolu przedział dla podróżnych z większym bagażem był co prawda świadkiem całkiem ciekawych scen, bo trafili się nam podróżni targający pół domu w szarych worach, dwóch młodych po resocjalizacji (byli spoko!), czy też konduktorzy, którzy ostatecznie pozwolili nam pozostać w przedziale (PRL!), gdy w Kielcach lokomotywa zmieniała kierunek, ale cała podróż upłynęła nam w dobrym samopoczuciu :-) Również Antek, targany przez pół Polski trzymał się dziarsko!



Do Lublina dotarliśmy o czasie, ale niestety i tak musieliśmy długo czekać na dalszy transport, bo wujkowi rozkraczył się Chrabąszcz :-) Nie było jednak tego złego, bo mieliśmy za to czas na lody :-) Dużo czasu mieliśmy... :-)



Wujek ostatecznie nadjechał i zaczęła się cała akcja z pakowaniem :-) Ja od razu stwierdziłem, że nie ma to tamto - jadę rowerem z sakwami :-) W zasadzie, to równocześnie stwierdziłem, że Antek jest większy od Chrabąszcza, ale pozostali jakoś głucho zareagowali na moją wypowiedź ;-)



Gdy cała rodzinka odjechała spod dworca, ja rozpocząłem swój przejazd, udając się w zakładanym wcześniej kierunku :-) Jazda miejska również kręci mnie od czasu do czasu, a pogoda ku temu była dziś wyśmienita :-) Moim pierwszym celem, było zdobycie mapy. Jedynym miejscem, gdzie wiedziałem że będą one dostępne, było Krakowskie Przedmieście. Dojechałem tam okrążając Stare Miasto i zaliczając pierwszy podjazd. Mapę zdobyłem po perypetiach i ruszyłem na rowerowe kręcenie po mieście :-) Teren był już znany ;-)
Ruch był spory, a ja dodatkowo natrafiłem na objazd. Ostatecznie jednak - ciesząc się jazdą i korzystając ze świeżości w nogach - dojechałem do celu. Pora była wyjeżdżać z miasta. Jechałem sobie bardzo dynamicznie do czasu, gdy nie zmieniając pasa w porę, wjechałem na jakieś osiedle :-) W sumie, to szybko znalazłem pozytywną stronę tej sytuacji spostrzegając, że jadę ścieżką nad ulicą wylotową z Lublina, znaną mi bardzo dobrze z licznych samochodowych wjazdów i wyjazdów z tego miasta :-) Następnie z radością wjechałem na kładkę i znalazłem się po drugiej stronie szerokiego traktu, jadąc niekoniecznie w dobrym kierunku ;-) Tempo jazdy było zadowalające, oraz dynamiczne i po pokonaniu kilku kilometrów spostrzegłem, że jadę na tyłach Mauzoleum na Majdanku. Wyjeżdżałem z Lublina...
Pierwszy postój wykonałem w Głusku, a po chwili dojeżdżając do skrzyżowania, zauważyłem innego sakwiarza, objuczonego z tyłu żółtymi worami, a klika kilometrów dalej ciekawy okaz białej limuzyny, której oglądanie o mały włos nie skończyło się dla mnie bardzo źle za przyczyną aroganckiego, lub być może ślepego kierowcy.






Opuszczając zabudowania powoli zapominałem o incydencie, zatapiając się w widoki Wyżyny Lubelskiej. Nagle - będąc całkowicie pewien, że Lublin dawno mam już za plecami - dojrzałem znak drogowy informujący o tym, że... właśnie z tego miasta wyjeżdżam :-) Do sytuacji podszedłem humorystycznie i już niebawem minąłem bardzo ładny, drewniany kościółek, chłonąc w międzyczasie tak wspaniałe dla moich oczu i duszy widoki :-) Była też i druga strona medalu ;-) Pagórki może i nie były duże, ale ich mnogość i nieustanność sprawi później, że będę odczuwać je w nogach. Może i dlatego głupio stwierdziłem, że czasu mam mało i aparatu z sakwy wyciągać nie zamierzałem... Teraz nie rozumiem tej decyzji.
W Bystrzejowicach na postoju minęła mnie para kolarzy, ale tylko piękniejsza jej część odpowiedziała mi pozdrowieniem. Punkt dla mnie ;-) Zatapiając się ponownie w mapę, starałem się ogarnąć tutejsze dróżki. Ostatecznie i tak wyszło na to, że o drogę musiałem zapytać słabo rozgarniętą w przestrzeni babuszkę, którą zaczepiłem na skrzyżowaniu już przy głównej drodze. Za jej radą puściłem się prosto w dół w oczekiwaniu na to, co nastąpi. Zaczął się też do mnie odzywać brzuszek. Jak na ratunek zatrzymałem się przy drzewie cudownie obrodzonym wiśniami, ale po drugiej stronie drogi zauważyłem kobietę na grządkach i jakoś tak głupio było... :-) Ruszyłem dalej obracając kołami na asfalcie i zaliczając kolejne zjazdy i podjazdy, aż tu nagle okazało się, że nawierzchnia bitumiczna ma gdzieś swój koniec ;-) Tempo jazdy wyraźnie spadło, a na domiar złego dopadły mnie jakieś niby-muchy i cholery odpuścić nie chciały! Starałem się lawirując między dołami uciec przed nimi, a wiedziałem też że zbliżam się do jakieś osady. Była więc szansa na jakieś zakupy. Musiałem jednak wystarać się o tą możliwość: z mojej prawej strony wypadła na mnie grupa zajadłych psów! Na szczęście w porę im umknąłem, mimo bardzo nieciekawej nawierzchni, ciesząc się jeszcze nawet ich końcowym sprintem :-) W taki oto sposób dotarłem do wiejskiego sklepu, napełniając wszystko co możliwe przy bliskiej obecności części tutejszej społeczności.
Niedługo potem ponownie byłem na drodze. Niestety znów z towarzystwem tych nieznośnych niby-much, latających mi koło głowy. To nie był jedyny problem. Droga nagle skończyła się w lesie i nie wiadomo było, gdzie mógłbym dalej jechać, aby utrzymać kierunek jazdy. Zdecydowałem się zawrócić i czym prędzej przejechać osadę, aby uwolnić się od owadów i ponownie złapać trochę asfaltu. Czas już powoli przestawał być moim sprzymierzeńcem. Nieważne były nawet czyhające na mnie po drugiej stronie psy, które tym razem "odprowadziły" mnie daleko za wieś :-) Gdy już je pożegnałem, udało mi się komfortową drogą wjechać w las, który momentami swoją ciszą sprawiał wrażenie, że coś jest tu nie tak. Na jego skraju, tuż za zakrętem, moim oczom ukazał się leżący przy drodze duży pies. Wzdrygnąłem się na jego widok, ale okazał się być bardzo spokojny. Jego mniejszy kompan, który dobiegł gdy tylko wyjechałem na przestrzeń, był dużo bardziej nerwowy, ale na szczęście nie spowodowało to żadnej reakcji tego większego. Na kolejnym skrzyżowaniu zacząłem zerkać na nawigację, aby ustalić dalszy kierunek przeprawy, ale ostatecznie moim wybawieniem okazała się kobieta z dwiema córkami. Gdy już zostałem pozytywnie ukierunkowany, szybko nabrałem dynamiki oraz wiatru w pedały, doprowadzając Antka do solidnej prędkości :-) Już wiedziałem, że jestem prawie w domu :-) Droga do Gardzienic była przede mną. To był czas na łykanie kilometrów! :-) Najpierw jednak zarządziłem krótki przystanek na przystanku ;-)
Na skrzyżowaniu odbiłem w prawo, zaliczając most i podjazd, znany mi jeszcze z wyjazdów samochodowych w dzieciństwie. Kiedy ja tu byłem ostatni raz...! Wciąż zaliczałem dystans, aż tu ponownie z gospodarstwa po prawej rozległ się odgłos psa. Biegł w moją stronę z zapałem sportowca, ale gdy przekroczył fragmentaryczne jedynie ogrodzenie, ja byłem już w bezpiecznej dla siebie odległości. Gorzej było na kolejnym kilometrze, gdzie dopadł mnie większy osobnik, a moja sytuacja było dużo gorsza: za późno na ucieczkę, a pies za duży na wykonanie manewru. Zrobiło się dosyć groźnie, ale czworonóg na szczęście po czasie odstąpił. Wszystko odbywało się przy obecności gospodarza, który w momencie gdy pies wybiegał na jezdnię, szedł w tym samym kierunku z kilkuletnim chłopcem. BEZ REAKCJI! Gdy zażegnałem niebezpieczeństwo, nie omieszkałem wykrzyczeć tego co myślę. Sytuacja była raz, że niebezpieczna, a dwa - zachowanie gospodarza (czy to dla niego dobre określenie?) było wręcz skandaliczne!
Po kilku chwilach zatrzymałem się na moment na skrzyżowaniu. Niestety czas mnie już gonił i postanowiłem zrezygnować z wizyty u stryja mimo, że był to ważny punkt w moich planach. Musiałem jednak odżałować tą wizytę, bo słońce powoli już maszerowało w kierunku horyzontu. Po mojej prawej rosły niskie drzewka przepełnione wiśniami. Tym razem nie odmówiłem sobie konsumpcji tego przysmaku i skubnąłem dwie czerwone jak wino kulki :-) Dalsza droga była już spokojna i dynamiczna, więc niedługo potem byłem już w Suchodołach, gdzie po raz kolejny dojrzałem wałęsającego się psa, ale na szczęście ten nie wykazywał kompletnie zainteresowania moją osobą. Odetchnąłem, bo po ostatniej przygodzie nie miałem już ochoty na żadne utarczki. Dojechałem do Fajsławic :-) Szybko przemknąłem obok pasaży sklepowych, przeciąłem "krajówkę" i już prawie byłem na miejscu :-) Czekał mnie jeszcze jeden przystanek, po którym puściłem się z górki w dół, obserwując przy stawie przecudnie piękny zachód słońca z dużą łuną, który zostawiałem po swojej lewej stronie. Gdy wjechałem już do wsi, spostrzegłem siedzącego chłopaka, który wydał mi się jednym z moich kuzynów, ale nie doszło między nami do nawiązania kontaktu, bo w porę się zreflektowałem ;-) Po kilku minutach kręcenia korbą, byłem już na miejscu :-) W rowerowym temacie babcia od razu orzekła, że coś długo jechałem, i że po co mi te wory i po co się tak męczę ;-) W sumie, to poniekąd miała rację :-) Czasem jazdy sam byłem zaskoczony. Również zmęczony - nie tyle dystansem, co pagórkami. Niby niewielkie, ale za to często występujące i na pewno dały niezłą sumę przewyższeń. Niemniej jednak dla mnie był to jedyny słuszny wybór :-) I nawet nie dlatego, że Antek nie zmieściłby się do Chrabąszcza ;-) Wstęp do rowerowego poznawania Lubelszczyzny, miałem już zaliczony :-)

Dane wyjazdu:
13.62 km 0.00 km teren
00:28 h 29.19 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy to wyprawa??? - PROLOG

Poniedziałek, 9 lipca 2012 · dodano: 24.03.2013 | Komentarze 0

Niby to pierwszy dzień urlopu, a tu wstawać trzeba. I to o której! Budzik szósta zero zero. Zszedłem na dół jako ostatni, wypiłem kawę (nie, nie taką czarną), pokręciłem się chwilę niby pożytecznie i już praktycznie po kilku minutach zacząłem pęd... Witaj wyprawo! Wyjeżdżając z Surowiny krzyknąłem sobie bardzo radośnie "juhuuu!" :-)
Od samego początku jechało mi się bardzo dobrze mimo, że powiewał przeciwny wiatr. Na wylocie ze Świerkli miałem już jednak pełną prędkość, którą utrzymałem do samego Opola. Zerkając na prawo, spostrzegłem przepiękne błękitne niebo. W Czarnowąsach ujrzałem bociany w gnieździe, a na ostatniej prostej przed główną, wyprzedziło mnie srebrne kombi ;-) Ja starałem się nie zmieniać swojego tempa, które sprawiało mi satysfakcję :-) Na wjeździe do Opola mijałem korek z prawej strony (między innymi srebrne kombi - uniosłem dłoń w pozdrowieniu, oraz ku zaznaczeniu swej obecności :-) a jak!), a mniej więcej w jego połowie kobietę nie patrzącą w lusterka. Przez miasto również śmignąłem :-) Co prawda na kocich łbach przy Rynku poważnie zwolniłem, ale z ogólnego wyniku i tak byłem zadowolony :-)
_
Wynik meczu: 2:0 ;-)

Dane wyjazdu:
15.80 km 0.00 km teren
00:44 h 21.55 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy to wyprawa??? cz. 1

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 05.01.2013 | Komentarze 0

No i stało się. Kilka szczerych zdań zamienionych z Aneczką i rozpoczynamy pakowanie sakw. Zbieranie się na wyprawę w ostatniej chwili, to ja mam na pewno opanowane :-) Pozostaje otwartym jednak pytanie, w jakim stopniu będzie to wyprawa... Po drodze zostawiam jeszcze klucze u Romków i pędzę na pociąg. Przed peronem czeka już na mnie Aneczka. Kilkadziesiąt minut w nagrzanej osobówce i już byliśmy w Opolu. Mimo wcześniejszego zamysłu, aby wszystkie sakwy oddać do samochodu, postanowiłem jednak pojechać wraz z nimi. Jakoś zapragnąłem zacząć przyzwyczajać się do jazdy z obciążeniem.



Z Opola postanowiłem wydostać się najkrótszą drogą, ale respektując przepisy i tak zaznaczyłem mały cypelek na mapie. Jechało mi się fajnie, dynamicznie, a poczucie więzi z rowerem wzmacniały spojrzenia ludzi. Tak, to mój Antek! :-) Okolice Rynku przeciąłem bardzo szybko, mimo kocich łbów i na skrzyżowaniu z pierwszeństwem przejazdu, natknąłem się na Aneczkę i tatę. To swego rodzaju wyścig! ;-)
Za Opolem zacząłem zastanawiać się, czy mam ich przed, czy za sobą, gdyż mieli wstąpić jeszcze na zakupy. Dzień wciąż był bardzo ciepły i dosyć szybko mocno zaschło mi w gardle. Bidony miałem puste, a napoju w butelce dwa łyki. Bardzo krótki postój zarządziłem sobie za Czarnowąsami na skraju lasu, mając nadzieję na to, że pomagam nadjeżdżającym zmotoryzowanym ;-) Nie nadjechali, ale to był dobry znak dla mnie :-) Wcześniej zostałem pozdrowiony przez innego rowerzystę i dzień dobry powiedziała mi mała dziewczynka :-) To cieszy :-) Pomknąłem dalej, obserwując każde wyprzedzające mnie auto. W Świerklach pomyślałem sobie o pozostawionym w domu kasku, ale to nie był absolutnie żaden problem. Gorzej, bo przypomniało mi się też o menażce i sztućcach. No cóż. Najwyżej pożyczy się od babci :-) Będąc już na miejscu, przywitałem zmotoryzowanych wjeżdżających na podwórze, z butelką piwka w dłoni :-)

Dane wyjazdu:
4.87 km 0.00 km teren
00:14 h 20.87 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Na kwiatki po pracy ;-)

Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Nie mogłem się dziś zwlec z łóżka. Nawet jak wstałem, to tylko połowicznie :-) Wyprowadziłem Antka, włączyłem nawigację i... kurde nie ma jednej rękawiczki, a tu za dziesięć! Przeszło mi przez myśl, aby ją poświęcić, ale już po sekundzie powiedziałem sobie "nie". Zrobiło mi się szkoda. Raz, że musiałbym napocząć kolejną parę ;-) a dwa, że tyle wspaniałych kilometrów w nich przejechałem. Już widocznie starte... :-) Wpierw zszedłem na dół, ale ostatecznie znalazłem je między parterem, a pierwszym piętrem :-)



Znowu było bardzo ciepło. Po drodze wstąpiłem do sklepu, a na Towarowej wypatrzyłem kwiatki, które bardzo lubi Ania. Postanowiłem po pracy przywieźć je do domu w sakwie, ale...
Gdy wyjechałem w drogę powrotną, gorące fale powietrza uderzały moje ciało. Na pierwszych kilkudziesięciu metrach podniosłem poranną średnią, ale już za pierwszym zakrętem zwolniłem, aby wypatrzyć kwiaty. A co tam! Dla Aneczki poświęcę trochę średniej ;-) Jechałem powoolii, powoolii... A kwiatków ani widu! Zawróciłem i znowu nic! No a przecież je rano widziałem! W końcu dojrzałem je na końcu zarośli, ale były jakieś takie dziwne pozamykane... Narwałem innych chwastów! ;-) Ruszyłem dynamicznie, radośnie kierując się w stronę domu :-)



Dane wyjazdu:
4.35 km 0.00 km teren
00:12 h 21.75 km/h:
Maks. pr.:25.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Kolejny gorący dzień

Czwartek, 5 lipca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Poranek znowu był gorący. Słońce ni cholery nie ustępowało. Mimo to z racji opóźnienia, postanowiłem nie szukać już koszulki w szafie i założyłem białą koszulę :-)



Dojazd znowu był spokojny :-) Przed torami chciałem uciec przed samotną lokomotywą, ale zahamowałem przepisowo przed linią, reagując na głośny dźwięk trąby :-) Po pracy było jeszcze goręcej, a w Antku coś zaczęło piszczeć w okolicach korby. Ciekawe co to. Mam nadzieję, że nie będzie mi to piszczeć przez cały urlop ;-)

Dane wyjazdu:
4.48 km 0.00 km teren
00:12 h 22.40 km/h:
Maks. pr.:29.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Do pracy na śpiocha ;-)

Środa, 4 lipca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Kompletnie się nie wyspałem. Nawet po przemyciu oczu stan kompletnego uśpienia nie ustąpił. Za oknem było pochmurnie i byłem ciekaw, czy wyjazd rowerem będzie dobrą opcją. Co prawda decyzja i tak była bardzo szybka. Na szczęście przed moim wyjściem, na niebie zrobiło się bardziej błękitnie i zaczęło wychodzić słonce :-)



Było zdecydowanie chłodniej niż przez kilka ostatnich dni. W samej koszuli czułem się optymalnie :-) Zgodnie z wcześniejszym założeniem, drogę do pracy pokonałem bardzo spokojnie. W zasadzie to jeszcze spałem :-) Żeby było śmieszniej przed biurowcem zahamowałem tak, że nawet wyrzuciło mnie z siodełka, a podnosząc Antka zahaczyłem o nie rękawem. Ech... Co za ubaw... ;-)
W drodze powrotnej do domu podniosłem średnią o 2 km/h ;-) Dzień zrobił się gorący i jechało mi się bardzo dobrze i swobodnie :-) Jako że dostałem cynk, że w centralnej Polsce leje i grzmi, uciechę z jazdy miałem tym większą :-) Równie dobrze burzowa pogoda mogła dopaść mnie :-)

Dane wyjazdu:
31.78 km 0.00 km teren
01:15 h 25.42 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

W towarzystwie skrzydlatych ;-)

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Już w trakcie pracy pomyślałem sobie o tym, aby wyjść po południu na jakąś przejażdżkę. Raz, że było gorąco a dwa, bo potrzebowałem oderwać się od zawodowej rzeczywistości. Co prawda gdy dotarłem do domu naszły mnie piwne wątpliwości, ale szybko zostały one rozwiane z pomocą Ani :-)



Temperatura wciąż była bardzo wysoka. Pierwsze przekręcenia korby pokierowały mnie po uzupełnienie bidonu. Następnie skierowałem się na azotowy skrót, z którego zjechałem na ścieżkę prowadzącą do Brzeziec. Tam byłem już niesiony rowerowymi emocjami :-) Kośka pompowała we mnie endorfinki :-) Dodatkowo na ostatnim zakręcie przy końcowych zabudowaniach, wystraszone wróble w bardzo dużej liczbie poderwały się z pola zboża, tworząc dodatkową atrakcję wyjazdu :-) Chwilę później przeleciała między mną inna grupa tych ptaków :-) Były bardzo blisko :-) Szlakiem przemknąłem szybko i już byłem w Bierawie :-) Moim celem była Grabówka, ale jakimś trafem znów zjechałem na szlak, błędnie twierdząc że wyjazd na główną na jego wylocie, będzie bliżej tejże miejscowości. Z wyborem pogodziłem się bardzo szybko, wszak dodatkowe kilometry były nawet wskazane, ale mniej więcej w połowie traktu trafiłem na chmary muszek, które obsiadły mnie masakrycznie. Takich chmar nie spotkałem jeszcze nigdy! Na szczęście przetrwałem to jadąc nieco wolniej i sprawdzając inną uliczkę wyjechałem na główną. W gnieździe nie było bocianów, ale za to wzmógł się wiatr, który zaczął trochę mnie hamować. Również na niebie pojawiły się pierwsze symptomy zmiany pogody. W Korzonku odbiłem w stronę jeziora i ku swojemu dużemu zaskoczeniu, spotkałem tam sporą liczbę ludzi. Niektórzy z nich szli drogą niosąc wodne przybory, inni kąpali się w jeziorze. Ja na szczęście nie przebywałem tam zbyt długo, zatapiając się w lesie :-) Po chwili dotarłem do znanego mi skrzyżowania, zatrzymując się na moment. Musiałem jednak szybko stamtąd uciekać, bo przyczepił się do mnie jakiś owad, a poza tym zagrzmiało ze dwa razy. Mnie to nie przeszkadzało, ale Ania została w domu... Skręciłem w lewo, sprawdzając tym samym kierunek który odprowadzałem wzrokiem zimą.



Pogoda zaczęła psuć się coraz bardziej. Zaczęło mocno wiać, wzmagając mój pośpiech. Niebawem dojechałem do lasu i już na pierwszym skrzyżowaniu musiałem podjąć decyzję co do wyboru dalszego kierunku jazdy. Chyba okazała się słuszna, bo natrafiłem na kolejną ciekawostkę, a mianowicie przewrócony bunkier.



Wiatr wzmagał się coraz bardziej i jechałem z myślą o Ani, która na pewno martwiła się o mnie. Co prawda niepotrzebnie, ale jakoś naszło mnie poczucie pewnego rodzaju odpowiedzialności. W drodze do domu przycisnąłem trochę mimo hulającego wiatru. Przydał mi się ten wyjazd :-) Czułem się o niebo lepiej :-)

Dane wyjazdu:
4.49 km 0.00 km teren
00:12 h 22.45 km/h:
Maks. pr.:28.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zwyczajnie do pracy

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Poranek miałem zwyczajny. Co prawda poczułem się trochę inaczej, w momencie gdy zamykałem drzwi mieszkania, ponieważ nie było Ani, która pojechała na badania. Wszystko było typowe i zwyczajne. Dosłownie zero nadprogramowych zdarzeń :-)



Po drodze do pracy wstąpiłem po napićku i pomknąłem dalej. Zapowiadał się gorący dzień. Tak też było, a gdy wyszedłem po południu, panował naprawdę duży gorąc. Przejechałem przez Bema i wzdłuż Partyzantów pomknąłem do domu, tuż przy osiedlu mijając znajomą S klasę :-)