Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:154.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:11
Średnia prędkość:18.84 km/h
Maksymalna prędkość:38.20 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:19.27 km i 1h 01m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
31.70 km 0.00 km teren
01:51 h 17.14 km/h:
Maks. pr.:32.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Rocznicowo :-)

Niedziela, 23 czerwca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 0

W sobotę tydzień temu rowerowy bagażnik przeszedł pierwsze testy :-) Nadszedł więc czas, abyśmy wybrali się całą rodzinką rowerowo poza miasto :-) Miejsce było już od dawna ustalone, pogoda dopisywała znakomicie, tak więc prawie z samego rana zszedłem na dół, aby jakieś piętnaście, czy dwadzieścia minut popracować przy zakładaniu rowerów :-) Przed odjazdem popatrzyliśmy jeszcze z Aneczką na światła i ruszyliśmy w drogę, zatrzymując się za osiedlem przy sklepie. Ja w tym czasie jeszcze raz sprawdziłem stan mocowań i wypróbowałem odchylanie bagażnika z zamontowanymi dwoma rowerami :-)


Autkiem jechało się normalnie (zaliczyłem nawet jakieś wyprzedzanie), a gdy dobiliśmy na miejsce, zacząłem rozpakowywanie ekwipunku :-) Na pewno będziemy musieli pomyśleć o jakiś dodatkowych zabezpieczeniach na ramy, oraz osprzęt, ale to na spokojnie i z czasem :-)
Gdy w końcu ruszyliśmy w las, poczułem mega relaks :-) Piękny słoneczny i ciepły dzień, rowerowo poza miastem... Było cudnie! :-) Na pierwszych metrach naprawdę poczułem, być tu i teraz w tym miejscu, daje mi dużo radości :-) Bąbel spał, a ja dosyć szybko zacząłem jechać swoim tempem. Z czasem stało się to koniecznością, bo wysoko uniesione słońce grzało prosto na nas, więc chciałem jak najszybciej dojechać do lasu. Oczywiście zapomnieliśmy o zasłonce (o jej istnieniu przypomnieliśmy sobie dopiero w drodze powrotnej z Rud), ale na całe szczęście maluszek słodko spał, osłonięty czapeczką :-) My natomiast dosyć szybko opróżniliśmy nasze bidony, zatrzymując się na odcinku do pierwszego dużego skrzyżowania kilka razy. Oczywiście również na postojach podziwialiśmy okolice naprawdę mocno :-) Gdzie nie spojrzeć, było pięknie :-) Mijaliśmy też ładne, małe kwiatki, których nie zauważyłem nigdzie indziej. Na pierwszym fotograficznym postoju okazało się też, że wszystkie moje baterie są padnięte :-) Nawet pierwszy komplet baterii w nowej nawigacji, padł akurat podczas tego wyjazdu :-) Zdjęcia są więc częściowo mojego, a częściowo Aneczki autorstwa :-)



Po kilku kilometrach dalszej jazdy, przejechaliśmy przez krzywy przejazd kolejowym, minęliśmy obok polanę, na której pewnie jeszcze niedawno rosły drzewa, a gdzie teraz cudownie czuć było żywiczny las i popędziliśmy dalej :-) Na szczęście jechaliśmy już wśród drzew, tak więc nie byliśmy narażeni bezpośrednio na słoneczne promienie :-) Krótko przed dużym skrzyżowaniem, minęliśmy starszego profi rowerzystę, z którym oczywiście nie omieszkaliśmy się pozdrowić :-) Na rozstaju zatrzymaliśmy się, a ja zaczepiłem na moment innego cyklistę, gdyż nie byłem pewien kierunku do kapliczki św. Magdaleny. Ów rowerzysta był na szczęście zorientowany w terenie i już po krótkiej chwili pędziliśmy równą jak strzała i stół, szutrową drogą :-) To był etap, gdzie jechało mi się chyba najlepiej :-)
Na miejscu zastaliśmy kilku rowerzystów, a po chwili dojechała tam grupa starszych panów, będąca zrowerowaną grupą z Pyskowic :-) Dwaj z nich odwiedzili Nordkapp, co jeszcze nadało całej grupie większego statusu w moich oczach :-) Pogadaliśmy sobie kilka ładnych minut, a i w międzyczasie obudził się nasz Bąbel, który do tej pory spał jak suseł :-) Rozmowa przeniosła się zatem na tematy przyczepkowo-dziecięce :-) Atmosfera ogólnie była też przyjazna, a połączeni wspólną pasją wzajemnie podnosiliśmy sobie poziom endorfinek :-) Okazało się też, że nie tylko dla mnie świat z perspektywy siodełka wygląda dużo piękniej... :-) To werbalne potwierdzenie z ich ust, chyba najbardziej wpłynęło na moje aktualne rowerowe ześwirowanie :-) Odjeżdżaliśmy stamtąd w jeszcze lepszych nastrojach, dodatkowo mega pozytywnie zrowerowani :-) Dla mnie to było kolejne potwierdzenie, że rower i ja, to ekstremalnie pożądane połączenie :-)




Droga w kierunku Rud dalej była co prawda prosta i równa, ale tym razem było leciutko pod górkę. Mimo to szybko oddaliłem się od Aneczki na znaczną odległość, czekając na nią przy ściętych pniach drzew, chłonąc otoczenie niczym długo nie nawilżana gąbka. Cóż to był za piękny dzień!




Zaliczając kilka krótkich przystanków, dojechaliśmy do Rud, gdzie najpierw podjechaliśmy pod mostek, a następnie trochę lawirując, rozbiliśmy się na trawie przy stawie :-) Początkowo trochę towarzyszyły nam komary, ale szybko znaleźliśmy sobie inną miejscówkę :-) Mieliśmy przyczepkowe pierwsze doświadczenia na dłuższy wyjazd, oraz karmienie w trasie :-) Nie siedzieliśmy jednak zbyt długo, bo zza klasztoru wyłoniła się nieco ciemna chmurka. Zdecydowaliśmy się zatem wyruszyć w drogę powrotną w kierunku autka, a gdy opuszczaliśmy to miejsce, spadła na mnie jedna kropla :-)





Niestety tak krótki odpoczynek przed dalszą drogą nie spodobał się naszemu malcowi, co skutkowało tym, że co rusz musiałem się zatrzymywać. Kombinacji smoczkowo-przyczepkowo-naręcowych było co nie miara :-) W końcu zjechaliśmy na drogę w kierunku Solarni, a trochę komicznym było to, że dosyć szybko po tym fakcie mały znacznie się uspokoił, a z czasem w ogóle wyciszył :-) Wyszło więc na to, że największy alarm mieliśmy na odcinku, gdzie było najwięcej ludzi :-) Ech, ci niedobrzy rodzice! :-) Niestety na nasze nieszczęście musieliśmy wykonać postój i tak zaczęła się mordęga z naszym małym rowerowym turystą :-) Nie było jazdy :-) Postój co kilkadziesiąt, kilkaset metrów. Starałem się jechać poboczem, lub miałkim żwirkiem nie wyjeżdżonym na drodze przez opony tak, aby małemu coś szumiało, ale tym razem nic a nic to nie dawało. Miał dosyć i tyle :-)



Jakoś jednak posuwaliśmy się do przodu, napotykając na swojej drodze inną rowerową rodzinę, która przyjechała tu aż z Rudy Śląskiej (wcale mnie to nie dziwi :-) ). Ich już trochę było :-) Tata z doczepką, mama z przyczepką i jeszcze jedna mała, samodzielna rowerzystka :-) A co tam! Chwali się! :-) Po cóż siedzieć w domu? :-) Trochę porozmawialiśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę, testując wcześniej zmianę pampersa w warunkach polowych :-) Operacja nie doszła do skutku w całości, bo było czysto i sucho ;-) Staraliśmy się pokonywać dystans, ale nie było łatwo i jeszcze na odcinku przed dużym skrzyżowaniem, zostaliśmy wyminięci przez świeżo poznanych rowerowych świrków :-) Ich przyczepkowy malec był tak malutki, że chyba cały dzień na rowerze nie byłby w stanie wyprowadzić go ze stanu błogiego spokoju ;-) Nasz Bąbelek niestety dawał jasno do zrozumienia, że czerwony mu się opatrzył ;-) Już za skrzyżowaniem zrobiliśmy kilkunastominutowy postój i ostatni etap, zdawał się być znacznie łatwiejszy, aczkolwiek wciąż z tyłu dochodziły jakieś odgłosy :-)



W końcu dotarliśmy do pierwszych zabudowań, a ja baczyłem tylko na ogrodzenie po lewej stronie, gdzie niegdyś wyskoczył z hałasem mały pies. Oby tym razem korzystał z letniej sjesty :-) Na szczęście przez ulicę przejechaliśmy w ciszy. Zupełnej ciszy, bo nasz mały rowerowy towarzysz, postanowił uciąć sobie drzemkę, gdy mieliśmy już praktycznie pakować się do samochodu :-)
Mimo szarpanego ostatniego etapu, wyjazd był bardzo udany :-) Zostawiliśmy wśród drzew nagromadzone w ciągu tygodnia złe emocje, związane miejskim życiem, naładowaliśmy baterie, nacieszyliśmy oczy i uszy, oraz - chyba przede wszystkim - byliśmy wręcz odmienieni. Dzień, przyroda, ludzie, rower.
Zapakowaliśmy się w drogę powrotną, co również było następnym doświadczeniem na (mam nadzieję) zbliżającą się wyprawę. Tak, ten pierwszy tak długi wyjazd był dla nas również pierwszym zbiorem doświadczeń :-) Gdy dotarliśmy na miejsce i wtargaliśmy się na górę, poczuliśmy trudy wyjazdu, padając prawie jak muchy :-) A to przecież było tylko trzydzieści kilometrów... :-)

Dane wyjazdu:
22.51 km 0.00 km teren
01:18 h 17.32 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jedziemy na kawę :-)

Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 0

Na dziś mieliśmy zaplanowaną wizytę u znajomych :-) Od samego początku miał to być wyjazd rowerowy, a że pogoda dopisywała, to było jeszcze fajniej :-)


Już od samego początku Aneczka mnie odstawiła :-) Jadąc główną, tuż za szkołą muzyczną, fuksem rozpoznałem naszych fotografów i narobiliśmy wszyscy zamieszania na ulicy, tak więc po krótkiej chwili jechałem już obok Pszczoły :-) Na wjeździe na niebieski szlak zacząłem nawet dziarsko się rozpychać z przyczepką, ale na polnej drodze, musiałem już zwolnić, z racji wybojów i bagażu za tylnym kołem :-) Tym razem zrezygnowaliśmy ze zjazdu na nowo odkrytą drogę (która od samego początku nie schodzi z pierwszego planu) i pomknęliśmy przez Brzeźce, już niedługo potem ciesząc się jazdą w sprzyjającym i pięknym otoczeniu :-)
Na miejsce trafiliśmy bez problemu :-) Zapoznaliśmy się ze wszystkimi (w tym ze słodką Nelą), posiedzieliśmy i zaczęliśmy się zbierać, gdy niebo zaczęło dawać lekkie sygnały, że już na nas pora ;-) W zasadzie, to nawet kawy nie wypiłem ;-) Wyruszyliśmy mając w zamyśle taki sam przebieg trasy :-) Po drodze - przed Starym Koźlem - przez krótki dystans towarzyszyła nam ważka, a przy pierwszych zabudowaniach zatrzymaliśmy się, aby i Bronek miał jakiś pożytek z naszego wyjazdu :-)




Pogoda na szczęście nie spłatała nam figla i mogliśmy jechać bez zbędnego nacisku, ale za to Bąbel coś trochę już marudził i dlatego zdecydowaliśmy się zmienić lekko ostatni etap trasy i koła naszych rumaków skierowaliśmy na azotowy skrót :-)

Dane wyjazdu:
13.07 km 0.00 km teren
00:45 h 17.43 km/h:
Maks. pr.:27.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Na powtórkę :-)

Piątek, 21 czerwca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 0

Idąc za ciosem, wybraliśmy się i dziś na rowerową przejażdżkę :-) Wybór trasy był praktycznie taki sam, a że pogoda była minimalnie mniej letnia, to jechało się nam bardziej rześko :-)


To miał być bardziej gawędziarski wyjazd i co prawda rozmawialiśmy sobie, ale praktycznie tylko na początku :-) Różnica w prędkościach podróżnych uwidoczniła się aż nadto, choć nie było takiego rozstrzału jak wczoraj :-) Miło świeciło słoneczko, więc tym fajniej śmigało się przed siebie :-) Tylko Bąbel na zjeździe na nowo odkrytą drogę coś marudzić zaczął :-) Szybko go jednak ogarnęliśmy :-)
Wyjazd był na tyle szybki, że nie było nawet za bardzo okazji, aby strzelić jakąś fotkę :-) Na wylocie z Brzeziec spotkaliśmy dwie koleżanki z pracy (w tym jedną "wczorajszą" ;-) ) i wymieniliśmy kilka krótkich słów, nie zatrzymując się nawet :-) Później odbiliśmy jeszcze w kierunku Odry, aby sprawdzić drogę, która ku niej prowadziła. Wyjazd zakończyliśmy standardowo, czyli powrotem przez azotowy skrót :-)

Dane wyjazdu:
15.25 km 0.00 km teren
00:55 h 16.64 km/h:
Maks. pr.:28.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Motylkowo :-)

Czwartek, 20 czerwca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 0

Temperatura dziś była chyba jeszcze wyższa niż wczoraj. Termometr w domu pokazywał co prawda jedyne dwadzieścia sześć stopni, natomiast termometr w samochodzie trzydzieści cztery. Zdecydowanie obstawiałem wartość bliższą temu drugiemu pomiarowi :-) W domu Aneczka zaproponowała rowerowy wyjazd :-) Oczywiście przystałem na to z chęcią :-) Po drodze mieliśmy wstąpić po koleżankę i w takiej grupie wyruszyć na przejażdżkę :-) Na krótko przed wyjściem przypomniała mi się niedawno przejeżdżana po raz pierwszy droga, która na dziś wydawała się być świetną propozycją :-)


Na wyjeździe z osiedla pomyślało mi się, że nawet w czerwcu nie uratuję średniej ;-) Do bloku koleżanki dojechaliśmy z małymi perypetiami, okrążając go ze wszystkich stron :-) Później było szybkie luzowanie przedniego hamulca, który ocierał bardzo mocno o obręcz i ruszyliśmy całą ekipą :-) Oczywiście szybko wydarłem do przodu, co poskutkowało tym, że rozdzieliliśmy się ze sobą na dłuższy czas - ja pojechałem osiedlem, aby uniknąć jazdy Gliwicką, a kobietki pojechały właśnie tam :-) Ostatecznie spotkaliśmy się po kilku minutach przed schroniskiem dla zwierząt :-) Na niebieskim szlaku jechaliśmy raczej równo, z moją lekką dominacją i tak zjeżdżając na boczny trakt, miałem swoje towarzyszki dość daleko za sobą :-) Raptem, o mały włos nie potrąciłem jakiegoś motylka :-) Zaczekaliśmy z Bąbelkiem w cieniku tuż za rozjazdem :-)



Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej, ale tym razem od razu pojechałem pierwszy, szybko się oddalając :-) Droga naprawdę bardzo dobrze nadawała się na przejażdżkę z przyczepką :-) Słońce również nieźle waliło z nieba i wszyscy byliśmy mocno zgrzani :-) Znów o mały włos nie potrąciłem jakiegoś motylka, a za chwilę kolejnego :-) Między polami było cudnie :-) Ponownie odstawiłem towarzyszki, czekając na nie na polnym nawrocie :-) Już niedługo potem mogły zorientować się, gdzie zaprowadził nas ten bajeczny trakt :-)




Postanowiliśmy zajrzeć do kolejnej koleżanki i teraz jechaliśmy asfaltem. Nie zastaliśmy jej w domu, więc po kilku minutach udaliśmy się w drogę powrotną. Znów jechałem pierwszy, ale widziałem kątem oka jak nasza świeża towarzyszka ledwie wyrabia na rowerze. Po chwili patrząc już przed siebie usłyszałem jedynie gruchot i pierwsze co sobie pomyślałem to "leży!" :-) Na szczęście to tylko błotnik i metalowy koszyk wydały z siebie taki jęk na wybojach przy poboczu :-) Skierowaliśmy się na dalszą część niebieskiego szlaku, gdzie znów przodowałem, ale o dziwo - w pewnym momencie Aneczka przejechała obok mnie niczym rakieta! Nakazała mi nawet odnotować, że jej MXS wynosiło 29,5 km/h :-) Jej licznik nie ma takiej funkcji jak prędkość maksymalna, więc pewnie sobie zmyśliła ;-) Po krótkim postoju na już przy zabudowaniach Starego Koźla, ponownie ruszyliśmy przed siebie. Właścicielka czwartej pary kół z dozą humoru, zaczynała dawać nam do zrozumienia, że to nie jej tempo i dystans :-) Dawała jednak rady :-)
Jako samotny jeździec dojechałem do domków po drugiej stronie głównej ulicy, na chwilę tylko czekając na kobiecą część i później, przebijając się z ciekawością przez piasek na początku azotowego skrótu, rozpocząłem dynamiczną jazdę, chcąc po trochu przegonić wynik Aneczki :-) Niestety mi się to nie udało, ale przecież i tak było bardzo fajnie! :-) Na nawrocie postanowiłem znów poczekać, patrząc jak uśmiecha się do mnie Bąbelek, który przespał ponad połowę wyjazdu :-) Do końca skrótu znów jechałem sam, przy klatce koleżanki daliśmy małemu flachę, a gdy stamtąd ruszaliśmy Ania dziarsko włączyła się do ruchu (ja nie chciałem pakować się z przyczepką) i wypracowała sobie dużą przewagę. Widziałem ją przez moment w bocznej ulicy, a później już tylko usłyszałem jej wołanie spod kamienicy sąsiadów, gdzie spędziliśmy krótkie trzy minuty :-) Na koniec okazało się jeszcze, że Aneczce bardzo spodobała się dzisiejsza trasa i chyba od teraz częstotliwość naszych wyjazdów będzie dużo większa :-)

Dane wyjazdu:
4.50 km 0.00 km teren
00:12 h 22.50 km/h:
Maks. pr.:31.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Na rowerze do pracy :-) Milicjaaa! ;-)

Środa, 19 czerwca 2013 · dodano: 07.07.2013 | Komentarze 0

Poranek wyglądał tak, że rano odstawiłem samochód :-) Słońce świeciło już bardzo mocno i zapowiadał się naprawdę gorący dzień - tak też było. Wskoczyliśmy z Aneczką na rowerki, bo innej alternatywy nie było :-) Muszę przyznać, że jakiś wygodnicki i rozleniwiony zrobiłem się w kwestii dojazdów do pracy na rowerze :-)


Po drodze wstąpiłem do sklepu, wcześniej od samego startu poganiając Pszczołę. Następnie rozstaliśmy się i każde pojechało w swoją stronę. Kątem oka widziałem, jak moja połówka długo żegnała mnie wzrokiem. Dojazd do pracy był standardowy, oraz szybki :-) Po południu natomiast miałem zamiar jechać przez zakład, aby było troszkę dłużej, ale widząc jadącego Towarową rowerzystę, postanowiłem go przegonić :-) Początkowo wydawało się, że będzie to proste zadanie, ale w ostatecznym rozrachunku, to na końcu ulicy dzielił nas chyba nieco większy dystans :-) Każdy popędził w swoją stronę, a ja rozpędziłem się tak bardzo, że zapomniałem wstąpić do bankomatu :-) Wracałem się spod szkoły muzycznej :-) Z drugiej strony nie dziwota, bo jazda była naprawdę przyjemna i dynamiczna! :-) Na ulicę Moniuszki, wjechałem w iście sportowym stylu :-)

Dane wyjazdu:
10.36 km 0.00 km teren
00:29 h 21.43 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czyli jednak muszę... ;-)

Poniedziałek, 17 czerwca 2013 · dodano: 07.07.2013 | Komentarze 0

Temperatura w trakcie dnia była bardzo wysoka. Po pracy skoczyłem do Koźla po odbiór Bąbelkowego dowodu :-) Pod wieczór trochę zaczęło giąć mnie zmęczenie, tak więc Aneczka wyprosiła mnie na rower :-) W zasadzie, to chodziło mi po głowie, aby dziś wyjść, ale o tej porze nie byłem już tego pewien, bo kąpiel Bąbelka zbliżała się nieuchronnie, a i inne zajęcia miałem w zamyśle. Ostatecznie jednak wyszedłem :-)


Wyjeżdżając z osiedla, poczułem lekką nostalgię za dzisiejszym popołudniem, mając w głowie niegdysiejsze długie wyjazdy. Sprawnie włączyłem się do ruchu i Kościuszki mknąłem już dziarsko, powiewając przy tym zawadiacko koszulką :-) Niedługo potem byłem już na niebieskim szlaku, na początku którego wyprzedziłem matkę z synem, również jadących na rowerach. Na nierównej drodze średnia spadła, ale mimo to i tak szybko dojechałem do pierwszego wjazdu, który miałem zamiar dziś sprawdzić. Uznałem dziś, że i tak nie wykręcę jakiegoś fajnego dystansu, więc nie będę odkładał zamysłu sprzed kilku dni. Pędziłem przed siebie pomiędzy zbożami i po niedługim czasie, dojechałem do rozwidlenia, więc dla porządku najpierw skręciłem w prawo :-) Po kilkudziesięciu metrach zatrzymałem się, gdy droga zrobiła się bardziej polna :-) Od razu zauważyłem paralotniarza w oddali, górę św. Anny, przysłoniętą nieco industrialem i drzewo, które cudnie śpiewało :-) Przed odjazdem miałem okazję popatrzeć na ćwierkającego nad polem ptaszka, zawieszonego w miejscu :-)



Wracając prawie minąłem się z grupą czwórki rowerzystów, którzy wyjechali z kierunku do którego właśnie zmierzałem :-) Puściłem się w dół, wtapiając się pomiędzy pola :-) Jak się później okazało znalazłem dróżkę, która może zdać egzamin na jakimś przyczepkowym wyjeździe. W oddali, po drugiej stronie roztaczających się pól, zauważyłem dwa poruszające się rowery :-) Powoli też zacząłem zastanawiać się, gdzie prowadzi ów polny trakt, po którym się poruszałem :-) Niesiony własnym pędem, zatopiony pomiędzy polami, dojechałem do pierwszych zabudowań i lada moment okazało się, że za jednym razem sprawdziłem obydwa zaplanowane na dziś nieznane drogowe odgałęzienia :-)
Przez króciutką chwilkę zastanawiałem się, w którą stronę pojechać. Ostatecznie postanowiłem jednak wracać do domu. Ponownie spotkałem matkę z synem na rowerach i przedostałem się do azotowego skrótu, gdzie praktycznie z miejsca odważnie wcisnąłem się pomiędzy dwie dojrzałe rowerzystki i pomknąłem przed siebie. Owady odbijały się od mojego ciała :-) Gdy wjechałem na asfalt, rozpędziłem się ponownie, ale nie ujechałem daleko, zauważając kolegę z pracy :-) Ba! Przed wyjściem pomyślałem sobie, że może go spotkam! Ile razy tędy przejeżdżałem i nic, a dziś - bach! Pogadaliśmy chwilę i energicznie ruszyłem w dalszą drogę. Tuż przed osiedlem zauważyłem na końcu ulicy rowerzystę - chyba z doczepką, tak więc rzuciłem się w jego kierunku (wykręcając MXS ;-) ), ale na głównej nie było po nim śladu :-) Dojechałem do domu w świadomości, że faktycznie - jednak muszę. Znowu się o tym przekonałem: rower jest dla mnie zbawienny. Dziś jednak dużo mniej było entuzjazmu. Dziś bardziej (może to efekt ciężkiego dnia w pracy) zerkałem za siebie. Brakowało mi tych dawnych, super spontanicznych, nieco dalszych wyjazdów.

Dane wyjazdu:
25.33 km 0.00 km teren
01:05 h 23.38 km/h:
Maks. pr.:31.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Via Cisek: zdążyć przed zachodem ;-)

Środa, 12 czerwca 2013 · dodano: 07.07.2013 | Komentarze 0

W końcu nastał dzień, w którym słońce świeciło od rana :-) Do popołudnia kałuże powstałe po ostatnich deszczach, zmniejszyły się o połowę :-) Przed osiemnastą wzięło mnie spanie, ale gdy wróciła Aneczka szybko mi przeszło ;-) Pod wieczór, spoglądając na słoneczko, szybko zebrałem się na rower :-)


Początkowo trasa miała być krótka - ot wizyta na Żabieńcu i z powrotem :-) Wyszło jednak całkiem inaczej :-) Przejeżdżając przez działkowy skrót, dostałem się na obwodnicę, gdzie szybko nabrałem prędkości :-) Przedarłem się przez mostek i po chwili byłem już w lasku, gdzie załapałem kilka kałuż :-) Następnie przejechałem przez Żabieniec szybkim tempem i zatrzymałem się przy polnej drodze, która biegła w kierunku powrotnym, a którą w pierwszym zamyśle miałem wracać. Po chwili zastanowienia ruszyłem jednak prosto ulicą, bardzo szybko nabierając prędkości :-) Nie wiedziałem jeszcze gdzie pojadę :-) Na główną włączyłem się bardzo płynnie, kierując się następnie w stronę Koźla, szybko przejeżdżając ulicą Dunikowskiego, walcząc nieco z przeciwnym wiatrem. Zastanawiałem się, czy skręcić na drogę rowerową i wrócić już do Kędzierzyna, czy popędzić przed siebie. Wjechałem do Koźla... :-)
Skręcając do parku, minąłem straż miejską (która chyba nie powinna tu wjeżdżać samochodem) i znów popędziłem przed siebie :-) Tempo wyjazdu miałem całkiem dobre :-) Na pierwszym zakręcie minąłem ładnego pieska, który po chwili zaczął mnie gonić przy akompaniamencie wołającej go właścicielki :-) Ja miałem z tego ubaw :-) Rozglądałem się też za miejscem do kadru - słońce puszczało ładne, długie cienie a poza tym zdałem sobie sprawę z tego, że trochę brakuje mi tego Koźla, parku... To tutaj zaczynałem ładować rowerowe bateryjki... Ostatecznie nie zrobiłem żadnego zdjęcia (jeszcze kiedyś pewnie będzie okazja :-) ) i skierowałem się w kierunku Kobylic, nabierając prędkości na asfalcie i ponownie jadąc pod lekki wiatr :-) Byłem ciekaw, czy uda mi się w miarę wcześnie wrócić do domu, a poza tym wciąż utrzymywałem fajne tempo przejazdu, więc była okazja aby trochę poprawić rowerowe statystyki :-) Zaraz za Kobylicami zatrzymałem się, widząc pływającego w oddali łabędzia :-) Poza tym znów dopadły mnie trochę miłe wspominki - byłem niedaleczko naszej "działki", gdzie przed wyprawą nad Balaton testowaliśmy z Aneczką namiot i kuchenkę :-)





Kierując się do Landzmierza, zdałem sobie sprawę z tego, że Cisek wcale nie jest tak blisko, jak mi się to zdawało ;-) Słońce już powoli zaczynało opadać, a ja wymyśliłem sobie, że przetestuję wskazania nawigacji dotyczące zachodu słońca. Była ku temu dobra okazja :-) Przez Landzmierz przemknąłem bardzo szybko, ciesząc się z dobrej nawierzchni o zerowym ruchu i fajnych zakrętach, gdzie super kładło się rowerek :-) Gdy już wyjechałem na główną, zauważyłem zdezelowaną kaczkę na sprzedaż, a następnie miałem okazję sfotografować ładną wieżę kościoła na tle super błękitnego nieba, okraszonego chmurkami. Tu jednak się już nie zatrzymywałem :-)



Skróciłem sobie drogę wjeżdżając w boczną uliczkę i po chwili usłyszałem gary, trąby i odgłosy marszu :-) To w Cisku przy fontannie (i jakimś oficjalnym budynku, którego funkcji nie pamiętam ;-) ) trwała próba do jakieś imprezy :-) Były standardowe "wojskowe" instrumenty, oraz prowadzący z batutą :-) Wszyscy po cywilu :-) Nieopodal siedziała młodzież w towarzystwie rowerów i inni tutejszy, tak więc zakręciłem tylko kółeczko i nie wyciągając aparatu, ruszyłem dynamicznie przed siebie :-) Na prostej za Ciskiem zauważyłem wzbijającego się do lotu paralotniarza :-) Ten też ma fajnie :-)







Byłem już na drewnianym moście na Odrze, która w tym miejscu była dużo wyraźniej podniesiona, niż w Koźlu. De facto rosnące przy brzegu drzewa stały już w wodzie. Na całe szczęście chyba w końcu podjęto jakieś prace zabezpieczające, gdyż przy moście stała koparka i było tam dosyć mocno widać ślady prac. Zjeżdżając lekko w dół, ponownie rozpędziłem Antka i niebawem zjechałem na szlak, prowadzący już w kierunku Kędzierzyna. Zatrzymałem się, by założyć kurtkę i wysłać SMS'a do Aneczki :-) W oddali całkiem dobrze widać było Górę św. Anny :-)




Ruszyłem przed siebie, jadąc pośród zbóż, które świetnie wyglądały w długich promieniach słońca :-) Nie zatrzymywałem się już, bo to był już czas na to, by skoncentrować się powrocie do domu :-) Cholera! Gdy jadę rowerem, to cieszy mnie każdy szczegół tego pięknego świata! Ja po prostu nie mogę pozwolić sobie na to, aby to stracić. To byłaby krzywda, którą wyrządziłbym nie tylko sobie! Póki co jednak nawigacja wskazywała, że do zachodu słońca pozostało jedenaście minut ;-) Szybko dojechałem do Starego Koźla, gdzie minąłem nieoświetlony ciągnik i skierowałem się na szlak. Jechałem teraz pod słońce, które mimo że nisko zawieszone, świeciło mocnym blaskiem co skutkowało tym, że dobrze widziałem na ledwie dwa-trzy metry :-) Mimo to do Brzeziec dojechałem, utrzymując bardzo fajne tempo podróżne :-) Jako że sklerotycznie nie zabrałem ze sobą przedniej lampki (mimo, że miałem ją w ręku przed wyjściem ;-) ) zdecydowałem się jak najszybciej dojechać do azotowego skrótu. Tak oto czekało mnie mycie opon w tej samej kałuży co ostatnio :-) Kończąc tą zabawną kosmetykę, byłem już na ostatnim etapie trasy, gdzie pędząc wystraszyłem ze dwa ptaki, które fajnie przeleciały w bliskiej odległości ode mnie :-) Do końca skrótu dojechałem pędem i przy niewidocznym, schowanym za budynkami słońcu, dotarłem do domku :-) Nawigacja pokazywała jedną minutę do zachodu słońca :-) Na górze czekała natomiast kawka i ciasteczko ;-)

Dane wyjazdu:
31.43 km 0.00 km teren
01:36 h 19.64 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Roweru nie odpuszczę! :-)

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 07.07.2013 | Komentarze 0

Zamulałem dziś cały dzień. Nie wyspałem się wcale, a i pewnie do tego doszedł podświadomy stres związany z powrotem do pracy. Pogoda była przecudna! Po południu wyskoczyliśmy na Dębową, ale Bąbelek marudził więc szybko wróciliśmy :-) Mnie dalej męczyło... Postanowiłem w końcu wyjść :-) Przedtem musiałem jeszcze dopompować koła w Antku i przy okazji zamienić zacisk na Chariotowy :-) W drogę wyruszyłem równo o siedemnastej :-)


Już od pierwszych metrów czułem, że to będzie super wyjazd! :-) Koszulka trzepotała na wietrze, świeciło słońce, pachniał wiatr :-) Jeszcze przed azotowym skrótem poczułem taką radość, że uśmiech nie schodził z mojej twarzy :-) Tak. Cholerny, mimowolny uśmiech od ucha do ucha! :-) Dzieliłem się tym szczęściem z otoczeniem :-) W zasadzie, to chciałem też zatrzymać się i wykrzyczeć Aneczce do słuchawki swoje szczęście, ale póki co pędziłem przed siebie! :-) Plan był taki, aby pierwszy postój zrobić na moście przed azotowym lasem. Dotarłem tam, wciąż chłonąc otoczenie i ekstremalnie ładując baterie, od dawna nie ładowane.
Otoczenie przed mostem trochę się zmieniło. Gdy do niego dojeżdżałem, zdałem sobie sprawę z tego, że ja nie mam wcale ochoty schodzić z roweru! Decyzja w ułamku setnym sekundy i pęd do przodu! SMS do Piotra z pozdrowieniami ze szlaku też był mało ważny :-) Minąłem jeden i drugi i nawet trzeci fajny widok (zarośnięty bunkier, super fajna podmoknięta polana, zarośnięty las), a nie chciałem zatrzymywać się na zdjęcia! :-) Jechałem i czerpałem z tego mega radość. Poziom szczęścia osiągnął bardzo wysoki pułap! :-) W końcu dotarłem do drogi prowadzącej do Starej Kuźni i tam zatrzymałem się, by podzielić się swoim szczęściem, a przy okazji zrobić jakieś fotki ;-) Wjeżdżając na asfalt pozdrowiłem jeszcze profi kolarza z wzajemnością :-) Zszedłem z roweru, zrobiłem dwa zdjęcia i padły baterie :-) Padły później i drugie, świeżo ładowane (są do wymiany), a także zwykłe, wyjechane wcześniej :-) No cóż ;-)



Szybko nabrałem prędkości, łykając kolejne metry asfaltowej drogi, pomiędzy pięknym lasem :-) Roweru nie odpuszczę! Nie ma takiej opcji! :-) Mknąłem przed siebie, będąc silniejszym z każdym pokonanym metrem! Miałem jednak pecha, bo rozpędziłem się bardzo fajnie w momencie, gdy musiałem hamować zbliżając się do drogi z pierwszeństwem ;-) Przejechałem na wprost, odpowiadając dzień dobry miłemu chłopcu, przy moście na Kanale. Park przeciąłem szybciutko, licząc na to, że na znanym mi skrzyżowaniu, odnajdę otwarty sklep :-) Tak się złożyło, że spotkałem tam od lat nie widzianego kolegę ze szkolnych ław :-) Chwilę pogadaliśmy i ruszyłem dalej przed siebie, zaopatrzony w napitek :-) Akurat słońce zaszło za chmury... :-) Na rozdrożu zwróciłem się w kierunku Miejsca Kłodnickiego, pozostawiając Antka na wysepce. Chwilę wcześniej zauważyłem wijącego się w przyjemnym asfaltowym ciepełku wężusia i postanowiłem go nakręcić - choćby komórką. Niestety było to dosyć trudne, bo co chwila cholery samochody przejeżdżały - czasem dosyć niebezpiecznie blisko mojego bohatera. Niestety... Nim stamtąd ruszyłem, byłem świadkiem jego agonii... Tym razem wił się z bólu po kontakcie z oponą jednego z samochodów. Mnie udało się uchwycić jego ostatnie w miarę szczęśliwe chwile (bo ucieczki przed obiektywem nie uwzględniam ;-) ).


Ujechałem tylko kawałek, zatrzymując się przy znanym mi tylko z odległego widzenia pomnika, by uzupełnić płyny. Ruszając zerknąłem na prawo, gdzie zauważyłem stąpającego po łąkowej polance bociana! Obserwowałem go dłuższą chwilę, wyciągając później komórkę :-) Zdjęcie zrobiłem pod słońce, więc widać tylko jego czarne skrzydła, a że była tam i cała reszta bociana, musicie uwierzyć mi na słowo ;-)



Słońce dalej chowało się za chmurami, a dodatkowo aura zrobiła się jakby trochę niepewna. W lesie pozdrowiłem kolejnego rowerzystę :-) Moje pogodne nastawienie fajnie mi się udzielało :-) Zgodnie z wcześniejszym założeniem zjechałem na drogę, którą do tej pory przemierzyłem tylko raz, ale od razu jakoś takoś wydało mi się, że to chyba nie ta ;-) Tak :-) Po zaliczeniu kilku leśnych kałuż i nabiciu kilkuset dodatkowych metrów, zawróciłem mknąć po chwili prawidłowym traktem :-) Minimalnie żałowałem tej decyzji, bo (zgodnie z przewidywaniami) wpakowałem się w niezłe kałuże i błocko :-) Dałem jednak rady, wyjeżdżając po czasie do asfaltowej drogi :-) Po krótkim postoju ruszyłem za samochodem, który omijając dziury spowalniał moją jazdę. Gdy nawierzchnia zrobiła się lepsza, puściłem się za nim, momentalnie wykręcając MXS wyjazdu i czując, jak fajny daje mi to power! :-) Lenartowice opuszczałem z psem przy ogrodzeniu, zastanawiając się przez krótką chwilę czy aby dostać się do pobliskiego lasu mijając jednocześnie osadę, musiałbym się mocno natrudzić. Może kiedyś sprawdzę ten wariant :-) Póki co trza było jednak powoli wracać do domu :-) Za Kanałem znów zjechałem w las, gdzie natknąłem się na wyciętą polanę i wyjeżdżoną przez szerokie koła drogę. Znów było mokro :-) Niebawem byłem już na Kuźniczkach, wjeżdżając na niedawno odkrytą ścieżkę i momentami mocno schylając głowę przed zwisającymi gałęziami :-) Pokonałem wiadukt z bardzo ciemnym środkiem, dziękując innemu cykliście na to, że poczekał po drugiej stronie, abym spokojnie przejechał (jak się okazało nie chciał płynąć wpław ;-) ) i ruszyłem dziarsko ku obwodnicy :-) Pod koniec mojego przejazdu, zostałem wyprzedzony przez profi na kolarce, ale już zwalniałem, więc się nie liczy ;-) Na marginesie, to kolega chyba nie zauważył zakazu wjazdu przed rondem, lub po prostu była to jego świadoma odpowiedź na działania naszych władz :-) Zdarzali się również rowerzyści wjeżdżający tam pod prąd... Ja mknąłem sobie działkowym skrótem, gdzie dopadły mnie grube, choć rzadkie krople deszczu. Z czasem jednak przybrały na sile, więc do klatki rowerem wjechałem, mijając znajomych Łukasza, a wcześniej jego samego :-) Chwilę pogadaliśmy, a gdy piąłem się po schodach, na zewnątrz była już niezła deszczowa jatka, przyprawiona błyskami :-)