Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2014

Dystans całkowity:88.32 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:04:25
Średnia prędkość:20.00 km/h
Maksymalna prędkość:36.30 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:22.08 km i 1h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
7.02 km 0.00 km teren
00:20 h 21.06 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Ogórek :-) (...i mleczko ;-) )

Czwartek, 27 lutego 2014 · dodano: 03.03.2014 | Komentarze 0

Po południu - tak jak to było w planie - złożyłem pierwszy Karolkowy rowerek :-) W trakcie pracy byłem skoncentrowany na składaniu części, skręcaniu śrubek i takim działaniu, aby wszystko było na picuś :-) Gdy jednak skończyłem już pracować, natchnęła mnie krótka refleksja... Składałem rowerek dla swojego synka... Poczułem miód na sercu i radość :-) Spojrzałem też na ten mały rowerek i pomyślałem sobie, że jest zielony jak ogórek :-) (choć odcień zieleni wcale nie wskazywał na takie skojarzenie ;-) ). Ta rowerowa praca natchnęła mnie też na wieczorne wyjście, które chodziło mi po głowie od kilku dni :-)



Schodząc na dół, musiałem zabrać więcej rzeczy niż zwykle, bo była tam i lampka i odblaskowe paski. Przed klatką zauważyłem też, że wyzerował mi się licznik, ale w zasadzie zbagatelizowałem sprawę - rozmiar koła był nieistotny przy naliczaniu czasu przejazdu, a dystans będę miał z nawigacji.
Do wiaduktu dojechałem jakby wyrwany z otoczenia. Raczej słabo patrzyłem na drogę, jadąc jakiś rozkojarzony :-) Coś chyba organizm odzwyczaił się od nocnych wypadów na rowerze ;-) Fajnym tempem zbliżałem się do obwodnicy, a kilkaset metrów przed nią przypomniało mi się, że rondo przy galerii handlowej ma zakaz wjazdu dla rowerzystów, a tamtędy miała biec moja trasa powrotna. Przeszło mi przez myśl, aby zignorować zakaz, ale jednak nawigacja... ;-) Odbiłem w prawo, po chwili zbliżając się do mrocznej ściany. Gdy ją przekroczyłem, zauważyłem jak bardzo słabe są baterie w latarce ;-) 
Tempo jazdy miałem bardzo żywe. Oczy skupione były na nawierzchni i dopiero przed zakrętem zatrzymałem się na krótki postój. Brak oświetlenia ulicy sprawiał, że gwiazdy na niebie były widoczne bardzo dobrze. Przez krótką chwilę można było poczuć się, jakby było się poza miastem.



Jadąc na ostatniej prostej zauważyłem, że lampka straciła trochę na mocy. Z pasa awaryjnego po którym jechałem, uciekłem przed zwężką i krawężnikiem w ostatniej chwili :-) Przez skrzyżowanie przemknąłem, oświetlony żółtą poświatą z migającego sygnalizatora i żywą jazdę kontynuowałem już na oświetlonej ulicy. Po kilkuset metrach minąłem Park Pojednania, gdzie zauważyłem podświetlony pomnik i obelisk. Nie zatrzymywałem się jednak. Jakoś Kędzierzyn nocą nie jest tak interesujący, jak niegdyś Koźle... Nie zwalniając tempa przejechałem pod wiaduktem i po kilku minutach jazdy bocznymi uliczkami, dotarłem do domu, gdzie dostałem kubek ciepłego mleka z miodem :-)

Dane wyjazdu:
47.92 km 0.00 km teren
02:30 h 19.17 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Już tuż tuż :-)

Niedziela, 23 lutego 2014 · dodano: 23.02.2014 | Komentarze 0

W związku z sobotą zaplanowaną na wyjazd do Katowic, wiedziałem już od kilku dni, że ten dzień, a może nawet i weekend (zapowiadano deszcze) będę miał wyłączony. Na całe szczęście prognozy uległy zmianie, a i moja druga lepsza połówka - jak to ma w zwyczaju - podeszła do mojego rowerowego planu na zielono :-) Trasę miałem ustawić sobie jeszcze w sobotę wieczorem, ale ostatecznie wymęczony całym dniem nie dałem rady :-) Nie był to oczywiście problem, bo w niedzielny poranek szybko uwinąłem się ze wszystkim i o dziesiątej trzydzieści byłem już przed klatką :-) Wcześniej musiałem jeszcze dopompować Antkowe kółka, gdyż podczas ponad dwumiesięcznej absencji, lekko dały o sobie znać fabryczne wciąż dętki :-)



Dzień zapowiadał się bardzo dobrze :-) Ogólnie (jeśli wierzyć TVN'owi ;-) ) w całym kraju prócz Podkarpacia, ładnie świeciło słońce :-) Z osiedla wyjechałem ochoczo wiedząc, że plany jak na ostatni czas mam ambitne i trochę chodziło mi po głowie, czy wyrobię się w czasie. Azotowy skrót pokonałem bardzo szybko i będąc już na asfalcie, mogłem sprawnie pokonywać dystans :-) Wiadukt pokonywałem z ciufcią nad głową :-) Pierwszym utrudnieniem na trasie, był gruntowy odcinek do Kanału Kędzierzyńskiego, który był bardzo mocno ubłocony. Okazało się też, że ktoś pomalował most na żółto :-)



Dalej również nie było lepiej, choć droga tak jak się spodziewałem, najmocniej ubłocona była do zjazdu na Kanion Kolorado :-) Później jednak też nie było dużo lepiej, tempo jazdy spadło, ale było to ciekawe odświeżenie doświadczeń :-) Zatrzymałem się przy przydrożnym bunkrze, a kawałek później zerknąłem jeszcze w prawo, wiedząc że będzie tam inny, przewrócony bunkier. Postanowiłem też nie zatrzymywać się zbyt często, ponieważ chciałem wyrobić się w czasie.



Wkrótce uradowany jazdą dojechałem do leśnej kapliczki. Oczywiście zatrzymałem się, wsłuchując po chwili w stukot dzięcioła :-) Był gdzieś blisko :-) Dało się również zauważyć oznaki przebytej błotnej trasy :-) Wokoło panowała cisza, spokój, a słońce pięknie świeciło, co dawało kopa do dalszej jazdy :-)



Niebawem wyjechałem na asfalt, od razu zwiększając tempo przejazdu. Po drodze minąłem w pewnym odstępie czasowym dwóch kolarzy, ale jacyś tacy niemrawi byli ;-) W Starej Kuźni postanowiłem nie zjeżdżać do leśniczówki, kierując się prosto wskazaniami nawigacji. Gdy zjechałem w boczną drogę przy, począłem wypatrywać możliwości uchwycenia aparatem wieży obserwacyjnej, ale do rzeczywistości ostro doprowadziły mnie psy z dwóch mijanych przeze mnie posesji. Dobrze, że ogrodzenie było... Gdy ujechałem niewielki kawałek drogi, ku mojej radości moim oczom ukazała się dwupiętrowa ambonka myśliwska, którą odkryliśmy jeszcze z Aneczką na jednym z najlepszych wspólnych rowerowych wypadów :-) Zszedłem z roweru mając aparat w ręku, aż wtem ponownie rozległ się dźwięk stukającego o korę drzewa dzięcioła :-) Niestety cwaniak był z niego, bo zmiana trybu aparatu na wideo skutecznie odwiodła go od dalszej pracy :-) Szkoda, bo było go słychać kilka razy lepiej, niż tego poprzedniego :-)



Pomknąłem dalej, dostrzegając za zakrętem dwoje dorosłych z taką samą ilością towarzyszących im dzieci. Rozległy się wzajemne pozdrowienia, po czym pokonałem krótki i łagodny podjazd, wjeżdżając w bardzo ładny odcinek lasu i przypominając sobie jedną z wycieczek, która również poprzedzała wiosenny okres :-) Fakt faktem dzisiejszy dzień mocno akcentował rychłe nadejście wiosny! :-)



Niebawem dotarłem do fajnego miejsca porośniętego brzózkami. Oczywiście zatrzymałem się tam, ale dopiero gdy ruszyłem stamtąd wydałem z siebie głośne "wow" :-) Nie zatrzymywałem się już (trzeba wspomnieć Aneczce o odpowiednim pokrowcu na aparat), ale musicie mi wierzyć, że było pięknie biało! :-)



Dojeżdżałem już do Rudzińca. Kolejna wizyta była kolejnym kroczkiem ku temu, aby uznać te tereny za przyjazne i ładne przyrodniczo. Poza tym dopiero od pewnego czasu zacząłem odkrywać tutejsze atrakcje. I tak dojechałem do pierwszego punktu, czyli kościoła pw. św. Michała Archanioła. Na szczęście tym razem udało mi się uwiecznić go na zdjęciach :-)



Po kilku minutach pomknąłem dalej w kierunku pałacu, ale nieoczekiwanie natknąłem się na kolejną atrakcję, a mianowicie grobowiec gdzie według informacji umieszczonej nieopodal, spoczywać miał ród ostatnich właścicieli Rudzińca. Dojrzałem też fajną małą hubę drzewną, a przy okazji do zdjęcia załapała się jeszcze inna - większa i wyższa ;-) Odjeżdżając stamtąd, dostrzegłem też cień motylka odbijający się na asfalcie tuż przy Antku :-)



Jazda przebiegała sprawnie i w bardzo dobrej atmosferze :-) Do pałacu dojechałem bardzo szybko nie wyjeżdżoną ulicą, a stamtąd po chwili skierowałem się do Stawu Cegielnia położonego nieopodal. Ponownie zostałem zaangażowany do zwiększonej produkcji adrenaliny w momencie, gdy zza ogrodzenia głośno zaczęły szczekać na mnie dwa psy :-) Zatrzymałem się kilkanaście metrów dalej, a moim oczom - oprócz zbiornika wodnego i kaczek na drugim brzegu - ukazał się lecący na wysokości czubków drzew ptak. Czy to był bocian? Starałem mu się przyjrzeć, ale świecące słońce mocno utrudniały ocenę sytuacji. Na szczęście ptak nadleciał ponownie i wtedy byłem już praktycznie pewien, że to inny przedstawiciel ptasiego gatunku :-) 



Jechałem dalej :-) Zerkając w stronę pól i znajomego mi lasu, oraz coraz bardziej przekonując się o ciekawych walorach tych okolic :-) Pożałowałem nawet, że nie cyknąłem zdjęcia z numerem telefonu oferty sprzedaży domu ;-) ("Tak blisko drogi? Nieee..." - pomyślałem wtedy ;-) ) Jakby tego było mało, gdy kładłem się w prawy zakręt, dosłyszałem szmer dobiegający z tej samej strony. Pierwsze wrażenie, to zdziwienie, a dopiero później myśl, że ktoś tu hoduje daniele! :-) Dalej były stawy, oraz... szczekające gdzieś ostro w oddali psy :-) A na pewno szczekały na mnie ;-)



Na głównej znów przycisnąłem troszkę bardziej, a przy skrzyżowaniu na Pławniowice pozdrowiłem kolarza nadjeżdżającego z tamtego kierunku - tym razem z wzajemnością :-) Ot, rowerowa rodzina powinna trzymać się razem! Puściłem się z góry i o mały włos nie przegapiłem zjazdu, jaki zasygnalizował mi ślad w nawigacji :-) Mógłbym tego żałować, bo i tutaj było sympatycznie :-) Poza tym, gdy po krótkim postoju ruszyłem w dalszą drogę, napotkałem koguta z trzema kurami, a po drugiej stronie - w pewnym oddaleniu od drogi - kolorowe ule :-) Od razu pomyślało mi się o stryju i o tym, że mógłbym tu mieszkać!



Wracając na główną minąłem budynek leśnictwa i począłem jazdę w kierunku zbliżającym mnie już do domu. W lesie minąłem ciekawą przydrożną doniczkę, której jednak nie sfotografowałem i dosyć sprawnie - mimo wiatru - dojechałem do Niezdrowic. Tam ponownie z rowerowej zadumy wyrwały mnie dwa psiaki, które dobiegły z wrzaskiem do ogrodzenia, postawionego bardzo blisko drogi. Nie wystraszyłem się zbytnio, ale sytuacja w inny przypadku była na pewno potencjalnie niebezpieczna. Ciekawe kiedy zmieni się nastawienie i podejście naszego społeczeństwa... Gdy minąłem miejscowość, przypomniało mi się o gruntowym skrócie i korzystając z niego dotrulałem się sprawnie do drogi prowadzącej do Sławięcic. Tu nie działo się nic ciekawego oprócz tego, że zastanawiałem się przez bardzo krótką chwilkę, czy nie wstąpić do sklepu. Dojrzałem też siedzibę Towarzystwa Przyjaciół Sławięcic. Ot ciekawostka! :-)
Po zmianie kierunku zaczęło mi się jechać trochę ciężej. Odczuwałem już skutki wiatru, oraz przebytych kilometrów. Wtem z leśnej drogi po prawej, wyjechał dynamicznie pojazd na kształt ruraka! To znaczy był to kompletny wóz, ogołocony z przodu maski, reflektorów i całej przedniej atrapy! Po kompletnym tyle poznałem, że była to stara Fiesta :-) Oklejony naklejkami pojazd oddalił się w przeciwnym kierunku na tyle szybko, że całe spotkanie trwało ledwie chwilę :-) 
Zjeżdżając w kierunku lasu zarządziłem sobie postój. Minąłem jakiegoś biegacza (oj chwali się!) i odsapnąłem na moment. Zrobiło się minimalnie szaro, gdyż słońce schowało się za chmurą. Dalsza jazda nie była też już tak świeża, ale do domu miałem już na tyle blisko, że wcale się tym nie przejmowałem :-) W oddali widać było ładnie oświetloną Górę św. Anny :-) Gdy wjechałem między drzewa, odzyskałem energię :-) Postanowiłem też nie wracać do Azot tą samą drogą, a skręcić wcześniej na czerwony szlak. Decyzja okazała bardzo słuszna, bo było tu zdecydowanie mniej błota. W zasadzie nie było go wcale :-) Za mostem znów jednak ponownie ubrudziłem koła, a ponadto minąłem całkiem oryginalny próg zwalniający ;-)



Dalsza droga przebiegła również w dobrej atmosferze, choć wiadomo - było to już bicie dystansu powrotnego :-) Azotowy skrót przemknąłem w miarę szybko i w zasadzie wyjazd mogłem uznać za zakończony :-) Gdy zszedłem z Antka, do jego rury górnej podleciała pszczoła :-) Tak, to już wyraźny sygnał, że idą zmiany... :-)

Dane wyjazdu:
6.94 km 0.00 km teren
00:20 h 20.82 km/h:
Maks. pr.:29.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jak za świrkowatych czasów :-)

Piątek, 21 lutego 2014 · dodano: 21.02.2014 | Komentarze 0

O wpół do czwartej bardzo ładnie zaświeciło słońce :-) Pomyślałem sobie o rowerze i choć do mojego ewentualnego wyjścia upłynęłaby jeszcze godzina i wszystko mogło się jeszcze zmienić, to po chwili zadzwoniłem do Aneczki, aby już otworzyć sobie furtkę z tej strony :-) Zgoda była natychmiastowa, tak więc po pół godzinie do domu śpieszyłem się bardzo :-) Na górę leciałem po dwa schodki i słyszałem tylko "ROWER! ROWER!", ale już nie jestem pewien, czy to ja na głos mówiłem, czy to myśli tak obijały mi głowę :-) W domku wyściskałem Aneczkę i bardzo szybko zleciałem na dół :-) Czułem się tak rowerowo ześwirowany, jak za najlepszych rowerowo czasów :-)



Odwróciłem wymyśloną naprędce w pracy trasę, aby móc łapać słońce na otwartej przestrzeni i puściłem się w długą :-) Tuż za osiedlem wjechałem nawet na chodnik, aby wyminąć jadącą kolumnę samochodów i chwilę później pędziłem w kierunku schroniska :-) Pierwszy postój wykonałem bardzo szybko, bo już na samym początku niebieskiego szlaku :-) Słońce ładnie chyliło się za drzewami, a długie cienie żywo oświetlały pola za moimi plecami...



Do następnego przystanku nie ujechałem daleko :-) Zaraz za pierwszym zakrętem dojrzałem snopy słomy i postanowiłem użyć ich jako instalacji :-) Zdjęcia wyszły na żółto mimo, że niegrzeczne słońce (jak je określiłem :-) ) właśnie w tym momencie schowało się za chmurką :-)



Tańczył we mnie rowerowy świrek :-) Depnąłem na pedały, zerkałem to na słońce, to na niebko, to na pięknie oświetlone otoczenie :-) To od bardzo długiego czasu pierwszy rowerowy wyjazd po pracy po południu! :-) Przystanąłem ponownie na chwilę, zachęcony długimi promieniami słońca :-) Było cicho, spokojnie i bardzo ładnie! :-)



Dalszą część trasy pokonałem bardzo szybko, cały czas z rowerowym świrkiem w środku :-) Przed Brzeźcami słońce zaczęło wypuszczać jakby mocniejsze żółte promienie, więc zatrzymałem się ponownie :-) Poza tym zakręt wydał mi się fajnym miejscem na zdjęcie ;-)



Przejeżdżając przez miejscowość, zostałem obszczekany przez psy, ale za pierwszym skrzyżowaniem było już bardzo spokojnie. Nie dojrzałem żadnego człowieka, ani choćby zwierzęcia. Po drugiej stronie głównej puściłem się na ścieżkę i jadąc, obserwowałem ładnie oświetlony fragment lasu :-) Gdy zerknąłem w stronę słońca, przypomniał mi się inny popracowy wyjazd. Wtedy to wyglądało kosmicznie...!
Niebawem wjechałem między drzewa, a pod koniec alejki włączyłem tylną lampkę. Jeszcze kilka skrzyżowań i byłem pod blokiem :-) Słońce zachodziło, a mnie pomyślało się, aby zerknąć na nie jeszcze z góry :-) Wyjazd obudził we mnie nowe endorfinki... :-)
_
Dziękuję Ci Aneczko :-)


Dane wyjazdu:
26.44 km 0.00 km teren
01:15 h 21.15 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Czy to już blisko do wiosny? :-)

Niedziela, 9 lutego 2014 · dodano: 09.02.2014 | Komentarze 0

W związku z dwudniową delegacją przed weekendem wiedziałem, że mimo dobrej pogody nie uda mi się raczej wyjść w sobotę na rower. Trzeba było trochę odciążyć Aneczkę, porobić co nieco. Nawet nie żałowałem mimo, że w powietrzu unosiła się wiosna :-) Wykorzystaliśmy ją na wyjazd nad Dębową :-) Na niedzielę nie mieliśmy żadnych konkretnych planów, ale wspólny spacer był kalkulowany :-) Plany uległy jednak zmianie i tak Aneczka wyszła z Karolkiem, a ja wahając się jednak przed dokonaniem wyboru, ostatecznie wyprowadziłem Kosię na przejażdżkę :-) Dzień nie był już tak wiosenny i słoneczny jak wczoraj, ale i powodów do narzekania nie miałem wcale :-)



Osiedle opuściłem nieco inaczej niż zwykle i też innym skrótem dostałem się do obwodnicy, czując wcześniej wstępną euforię, a także poczucie rowerowej wolności, której dałem nawet dosyć głośne werbalne ujście :-) Od samego początku miałem bardzo fajne tempo, a że trasę miałem zaplanowaną w zdecydowanej większości asfaltem, była szansa na to że uda mi się je utrzymać :-) Tuż za Kuźniczkami usłyszałem pierwszego dzięcioła, a przed Cisową drugiego :-) Były też dwa rowerowe pozdrowienia (oj tak... dosyć zimy!) i wypatrzone już w Cisowej, oraz w Łąkach kozielskich trzy jeszcze puste bocianie gniazda :-) Za Łąkami z racji ubytków w nawierzchni moje tempo spadło ;-) Drugą stroną medalu było to, że tym większą uwagę skupiłem na otoczeniu :-) Dzień był bardzo ładny, jasny i dosyć słoneczny :-) Górę św. Anny widać było jak na dłoni! Pierwszy postój wykonałem dopiero po zjeździe na Kuszówkę i tam też pogadałem chwilę z Aneczką :-)



Przejeżdżając przez ów przysiółek, o dziwo zostałem obszczekany tylko przez jednego psa i to będącego za ogrodzeniem! Jest progres ;-) Gdy zabudowania miałem już za sobą, wtopiłem się w polną okolicę, po jakimś czasie dojeżdżając do Raszowej i do stawów, gdzie napotkałem na piątkę dżokejek na koniach :-) Plan był też taki, aby pocykać tu trochę zdjęć, ale w zrobieniu części z nich przeszkodziło słońce, wychylające się zza chmur akurat wtedy, gdy celowałem z obiektywu :-) Niemniej jednak dowód na to, że tam byłem mam ;-) Podjechałem też do "swojego" drzewa, które o tej porze roku fotografowałem po raz pierwszy :-) Krótko przed tym, gdy zacząłem zbierać się do odjazdu, słońca zrobiło się jakby mniej i zaczęła wdzierać się szarość.



Wyjeżdżając z Raszowej przycisnąłem sobie ładnie, spoglądając przed ostatnim zakrętem w prawo, zauważając jak pies zakopuje jedzonko w podwórkowej dziurze :-) Sympatyczny widok :-) W lesie utrzymywałem fajne tempo, a zaraz za przejazdem kolejowym z dużą różnicą prędkości wyprzedziłem w odstępie dwie pary rowerzystów. Niebawem byłem już w Kłodnicy, przed Kanałem zerkając w miejsce, gdzie niegdyś wykorzystując pomysł Aneczki zrobiłem fajną fotkę :-) Kłodnicę przeleciałem, odbijając żwawo w kierunku Żabieńca i nie zwalniając nawet w lasku. Oczywiście były spadki prędkości, ale generalnie jechałem dosyć szybko, nie zwalniając nawet na ostatnich metrach :-) 
_
Czy już blisko do wiosny? :-)