Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2017

Dystans całkowity:217.98 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:10:46
Średnia prędkość:20.25 km/h
Maksymalna prędkość:78.12 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:54.50 km i 2h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
22.65 km 0.00 km teren
01:07 h 20.28 km/h:
Maks. pr.:31.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Pajęczynkowy wyjazd po samochód :-)

Piątek, 29 września 2017 · dodano: 29.12.2017 | Komentarze 0

Przed południem dostałem info, że autko jest już do odbioru :-) Chwilę się pokręciłem i wyszedłem :-)



Wbrew temu co twierdziła Aneczka, było zdecydowanie cieplej niż wczoraj! Niestety tym razem nie wziąłem nic na przebranie... W pierwszej fazie jazdy myślałem, że spłynę... :-) Cieszyłem się jednak, ponieważ moje dzisiejsze samopoczucie było wyraźnie lepsze, niż wczoraj! :-) Ruszając spod bankomatu, wyrwałem do przodu jak za dawnych czasów :-) Czułem, że ogólnie moja wydolność jest dużo lepsza :-) Dziękuję Ci Aneczko :-)
Do Koźla dojechałem nieśpiesznie w jakieś dziesięć minut. Przejechałem przez park, ciesząc się słoneczkiem i już niedługo potem śmigałem wioskami za miastem :-) Zjeżdżając między pola w Pokrzywnicy zdziwiłem się, ponieważ biegła tu asfaltowa droga, która całkiem nawet nadawałaby się na szoskę :-) W pewnym momencie zauważyłem w oddali znak "rondo"! Tu w polu! :-) Później droga zmieniła się w  stary dobry, wyboisty szlak, zapamiętany przeze mnie sprzed kilku lat ;-) Dalej śmigałem asfaltem, odbijając się w Urbanowicach od bramy, za którą niby biec miał skrót do Karchowa, który chciałem sprawdzić. Stąd jednak miałem już bardzo blisko do celu :-) Jeszcze tylko trzeba było pozdejmować z siebie babie lato :-)

Na odnowionej promenadzie :-)


Miłe zaskoczenie :-) Polna droga zamieniła się w równy asfalt :-)


Kto drogi prostuje... ;-) Tak oto skończyła się chęć sprawdzenia skrótu do Karchowa :-)


Dane wyjazdu:
93.56 km 0.00 km teren
04:57 h 18.90 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Z pilną wizytą w Nieboczowach :-)

Czwartek, 28 września 2017 · dodano: 29.12.2017 | Komentarze 0

Kiedyś coś obiło mi się o uszy, że gdzieś pod Raciborzem ma powstać zbiornik retencyjny. To było jednak dawno, a sama informacja wleciała do głowy, by po chwili przykleić jej kategorię "nieistotna". W piątek trafiłem na całkiem nowy artykuł w tej sprawie. Wieś była już wyludniona, a miejsce po niej miało być zalane wodą do końca roku. Postanowiłem, że podjadę tam w pierwszy możliwy weekend, ale okazja trafiła się jeszcze wcześniej! Całkiem mi to pasowało, bo w międzyczasie dowiedziałem się, że na miejscu trwa już rozbiórka domów. Pogoda również miała być dziś nawet letnia, więc czym prędzej usiadłem do planowania trasy :-) Nawet moje mocno zakatarzone samopoczucie nie było w stanie mnie zatrzymać :-)



Z rana zostawiłem autko na wymianę zawieszenia i to był mój punkt startowy. Przygotowałem się na każde warunki z myślą, że jednak będę jechał mniej, niż bardziej ubrany, a tu klops! Wilgoć, mgły na polach i nawet dosłownie kilka kropelek deszczu widocznych na szybie samochodu, jeszcze przed wyruszeniem w trasę... Początkowo nie szło mi za dobrze, a średnia była sporo poniżej tego, czego się spodziewałem. Mimo wszystko cieszyłem się na ten wyjazd :-) Mijałem kolejne wioski i pagórki, momentami walcząc z przegrzaniem organizmu. Na podjazdach świecące słońce i wysiłek robiły swoje, a na płaskim i w trakcie jazdy w dół było już zbyt zimno na to, aby zdejmować kurtkę. Wcale bym się tak ze sobą nie patyczkował, gdyby nie przeziębienie i już i tak ogólne osłabienie. Wkrótce dotarłem do Raciborza, pakując się wcześniej na polną i nieco błotnistą drogę :-) W mieście postanowiłem nieco zjechać ze śladu i zahaczyć o Rynek, aby następnie zatrzymać się i coś zjeść :-) To miało swój klimat ;-) Gdy już wyruszyłem w dalszą drogę trafiłem na skrzyżowanie tak niefortunnie, że aby obrać odpowiedni kierunek, musiałem dojechać do następnego. Tam odstałem chyba ze dwie minuty zanim włączyłem się do ruchu! Samochodów nie było dużo, ale jechały tak zsynchronizowane, że albo z tej, albo z tamtej strony i za nic nie dało się ruszyć! :-) W końcu jednak znalazłem się po drugiej stronie wiaduktu, gdzie ruch samochodowy był wyraźnie większy. Wraz z samochodami jechałem już aż do zjazdu w kierunku tytułowej wsi. Tam ruchu nie było praktycznie wcale. Od czasu jeździły tylko TIRy kurząc tak bardzo, że czym prędzej chowałem się gdzie popadnie! :-) Widok wsi był lekko przygnębiający. Naokoło żywego ducha, pojedyncze ptaki i świadomość, że kiedyś mieszkali tu ludzie. Teraz opuszczone domy w połączeniu z duchowym pustkowiem tworzyły dziwny klimat, okraszony czasem zapachem wilgoci z wyrzuconych przedmiotów. Objechałem wieś według zaplanowanej trasy i ruszyłem w drogę powrotną. Byłem zadowolony z tego, że udało mi się uwiecznić to miejsce, zanim pochłonie je woda, a z drugiej strony miałem świadomość tego, że i tak dość mocno się spóźniłem, gdyż część budynków była już zburzona. Chyba nawet można stwierdzić, że większość z nich.
Pierwszy etap drogi powrotnej był lżejszy i tego się spodziewałem. Jechało się lekko w dół, a poza tym nie przeszkadzał już wiatr, który do tej pory zachowywał się tak, jakby chciał utrudnić mi dojazd do celu. Odczytałem też SMSa od Aneczki z informacją, że u nas wykupiono już wszystkie egzemplarze nowej książki jednego z jej ulubionych pisarzy. Począłem w głowie szukać sposobności, czy gdzieś po drodze będę miał możliwość by ją zakupić ale wychodziło mi, że będę musiał wrócić się do centrum Raciborza, a to nie bardzo wchodziło już w grę. Ruszyłem dalej przed siebie, a przy pierwszych zabudowaniach Raciborza zatrąbił na mnie jeden z kierowców i dopiero wtedy ujrzałem drogę rowerową biegnącą poboczem po drugiej stronie jezdni. Czym prędzej na nią zjechałem, ale bardzo szybko okazało się, że wpakowałem się w małe maliny. Droga kończyła się przed przejazdem kolejowym, dodatkowo w miejscu, gdzie była podwójna ciągła. Nijak nie było możliwości legalnego włączenia się do ruchu :-) Kto tu to tak wymyślił? :-) Jakoś jednak ominąłem przepisy ;-) Przy okazji sprawdziłem dostępne w pobliżu księgarnie i jedna z nich była dosłownie kilkaset metrów ode mnie! :-) Czekał mnie zatem nieplanowany, ale jakże przyjemny przystanek :-) Słyszeć radość Aneczki w słuchawce - bezcenne! :-)
Wyjeżdżałem już z Raciborza, czując już trochę zmęczenie organizmu spowodowane nie samą trasą, a bardziej walką z przeziębieniem. Droga po której jechałem wydała mi się znajoma i w pewnym momencie nabrałem nawet pewności, że kiedyś tu byłem. Nie wiedziałem jednak, gdzie przypiąć tę łatkę :-) Zaczęło mi też doskwierać pragnienie, a że minąłem jeden ze sklepów nie chcąc się już tam wracać, to do Nędzy trochę się męczyłem. Tam jednak uzupełniłem płyny, a zapasy wystarczyły mi w punkt aż do samej mety :-) Byłem już na znanym sobie już bardziej terenie :-) Jazda była bardziej spokojna, choć średnia rosła :-) To wyglądało tak, jakby maszyna już się rozgrzała i mogła pracować na wyższych obrotach :-) Coś w tym było :-) W końcu też słońce zrobiło swoje, bo nie czuć było już chłodu w powietrzu :-) Zacząłem powoli podsumowywać wyjazd i byłem z niego zadowolony :-) Niby kilometrów nie za dużo, ale były i polne, mgliste widoki i słoneczko, trochę miejskiej jazdy, a na sam koniec lasy. Do tego rozpiętość czasowa, połączona z różnorodnością krajobrazów powodowały, że miało się wrażenie iż przejechało się dużo więcej :-)

Miało być słonecznie już od rana, a tu mgły i nawet kilka kropelek deszczu... :-)


Przygotowałem się letnio, a tu już tak jesiennie.


Całkiem fajna droga na szoskę :-) Zobaczymy gdzie mnie poprowadzi :-)


Już wiem gdzie :-) A przy okazji ucieczka na pobocze przed stalowym potworem ;-)


Tak się bawią w Maciowakrzach! ;-)


Z trasy :-)


Pałac w Krowiarkach :-)


Pomnik św. Jana.


Prawie Racibórz ;-)


Racibórz, Lwowska ;-)


Racibórz, Rynek :-)


Ech... Kebaba już nie ma... ;-)


W oczekiwaniu na jedzonko :-)


Przy Kanale Ulgi :-)


Na terenie przyszłego zbiornika retencyjnego pracowało bardzo dużo ciężkiego sprzętu.


Ładna droga z jesiennym akcentem :-)


Już w Nieboczowach.


Ciekawa konstrukcja na drzewie :-)


A to ciekawe rozwiązanie... Droga rowerowa dwukierunkowa, brak pasów dla pieszych / rowerów, podwójna ciągła i w zasadzie wjazd na pas ruchu pod prąd... Dodatkowo tory kolejowe.


Jakby tego było mało, z drugiej strony banner reklamowy w znacznym stopniu zasłaniający widoczność.


Nędza, zapasy zrobione ;-)


Lasy rudzkie. Pozostałość po ostatniej wichurze.


Sprawdzić ;-)


Musiało się tu mocno dziać...


Zakaz prawdopodobnie również związany ze wspomnianą wichurą...


Żubr mieszka w lesie? Żenada...


Witamy w Lubieszowie ;-)


Już prawie u siebie :-)


Zwierz ;-)


Był jeszcze i drugi, ale nie skory do zdjęcia ;-)


Dane wyjazdu:
2.29 km 0.00 km teren
00:18 h 7.63 km/h:
Maks. pr.:17.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Chorobowo na plac zabaw :-)

Czwartek, 14 września 2017 · dodano: 24.12.2017 | Komentarze 0

Za oknem był piękny świat :-) Widoczność taka, że polanę na Biskupiej Kopie było widać jak na dłoni! :-) Odżywały cudowne wspomnienia z ostatniego wyjazdu... :-) Karolek również nie wykazywał już żadnych negatywnych objawów, a że pani doktor zaleciła nawet wizyty na dworze, postanowiliśmy to dziś wykorzystać :-) Rowery w ruch! :-)



Naszym pierwszym celem był nowy plac zabaw :-) Spotkaliśmy tam Agnieszkę z Krzysiem, a ponadto stała się tam rzecz niespotykana! Antek przewrócił się na bok! I to dwa, DWA razy! Niedługo potem przegoniła nas stamtąd niechcący ekipa kosząca trawę :-) Hałas był znośny, ale gdy zaczęło zawiewać kurzem i trawą, wsiedliśmy na rowery i pognaliśmy na kolejny plac zabaw :-) Trochę mocno, aczkolwiek przyjemnie powiewał wiaterek... :-) Było naprawdę pięknie... :-) Ileż człowiek traci siedząc na co dzień w tych murach! Czas minął nam bardzo szybko :-)

Plac zabaw numer 1 ;-)


Plac zabaw numer 2 ;-)


Dane wyjazdu:
99.48 km 0.00 km teren
04:24 h 22.61 km/h:
Maks. pr.:78.12 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szosowe pożegnanie sezonu 2017

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 24.12.2017 | Komentarze 0

Skąd taki tytuł? Z braku czasu, innych spraw na głowie, braku pogody... Przyznać trzeba, że na szocie ostatnio nie jeździłem zbyt dużo. Ostatni raz chyba w czerwcu! Dzisiejszą trasę chciałem zrobić już na sam koniec sierpnia. Według prognoz był wtedy ostatni tak gorący dzień lata, ale mnie ciążyły inne sprawy, a na moje nieszczęście tym razem prognozy się sprawdziły... Kolejny dzień i następne po nim były już dużo chłodniejsze, deszczowe i szare. Mnie jednak ta trasa chodziła po głowie od czasu pierwszej wizyty na tej drodze. Już wtedy miałem postanowione, że w tym roku na pewno się tu jeszcze pojawię! Od kilku dni czułem już wręcz żal, że ten plan nie dojdzie do skutku, tak jak tego bardzo chciałem. Dzisiejsza sobota również obfitowała w mnóstwo rzeczy do zrobienia i jeszcze wczoraj wieczorem obstawiałem, że z tego wyjazdu nic nie będzie. Gdy jednak obudziłem się rano nie przeszkadzała mi nawet teoretycznie późna pora poranka. Szybko zjadłem i wyszykowałem się do wyjścia! Wiedziałem, że gdy odpuszczę ten przejazd, będę chodził rozżalony przez następne miesiące. Inne plany odeszły w dal a nawet fakt, że wstałem dopiero o ósmej spowodował, że wstrzeliłem się w podjazdy i zjazdy w najlepszym momencie dnia :-)



Finalnie postanowiłem podjechać do Głuchołaz, zostawiając Prudnik za sobą. Trasa skróciła się o ponad trzydzieści kilometrów i uciąłem też przez to bardzo miły dla oka etap powrotny, ale nie wiedziałem jak wyrobię się z czasem i kiedy temperatura dnia zacznie spadać. Poza tym tak dawno nie jeździłem szosą, że nie byłem pewien czy nie zaliczę gleby przez SPD ;-) Miejscówkę postojową miałem już upatrzoną, dzięki poprzedniej - i póki co jedynej - wizycie w tym mieście :-) Gdy już się rozpakowałem na miejscu, począłem szykować się do wyjazdu. Moment zakładania szosowych butów szybko porównałem z zakładaniem rękawic przez boksera. Po długiej przerwie... Z wewnętrznym namaszczeniem. Czułem podniosłość chwili, ale prawda jest taka, że już w Kędzierzynie jechałem lekko wzruszony. Trwało to dosłownie kilka sekund ale wiedziałem, że poniekąd wracam po swoje...
Wreszcie ruszyłem. Początek był całkiem OK - widać tego naprawdę się nie zapomina ;-) Oczywiście po trzech skrzyżowaniach się zamotałem i musiałem nawracać, ale generalnie było bardzo w porządku :-) Nie czułem się natomiast w pełni sprawny fizycznie i wydolnościowo. Szybko dopadł mnie ból kolan, a wiejący z przeciwka mocny przeciwny wiatr wcale nie ułatwiał sprawy. Momentami jechało się nieciekawie, ale i tak uśmiechałem się pod nosem, mijając po drodze obiekty na których poprzednio wypoczywałem, wymęczony jazdą. Dziś pokonanie pewnego dystansu zajęło mi piętnaście minut, wtedy chyba około godzinę :-) Jechałem miarowo, czyli tak jak zwykle gdy na trasie pojawiała się stała przeszkoda w postaci wiatru i dość szybko dotarłem do pierwszego długiego podjazdu :-) Okolica była piękna i były też również motory ;-) Miałem wrażenie, że było ich mniej niż ostatnio, co było dość prawdopodobne biorąc pod uwagę mniej pewną pogodę. Niestety jeden z nich był tak głośny, że w momencie gdy mnie wyprzedzał, spowodował wręcz ból lewego ucha, który odpuścił dopiero na szczycie! Gdy już tam byłem ubrałem termoaktywną koszulkę i puściłem się przed siebie! :-) Było super, choć ku swojemu zdziwieniu nie pokonałem MXS wyjazdu, który z wartością około sześćdziesięciu pięciu kilometrów wybiłem na wylocie z Głuchołaz. Na dole nie czekałem zbyt długo ze wspinaczką w kierunku powrotnym :-) O dziwo szło mi całkiem dobrze, choć czułem czasem przyczepy mięśni. Brak treningu i ogólnego porozciągania zrobiły swoje. Dodatkowo miałem trochę pecha na nawrotach, bo praktycznie na każdym zakręcie miałem jakiegoś towarzysza w postaci motoru, lub samochodu i skutecznie uniemożliwiało obranie optymalnej linii przejazdu. To jednak nie był problem! :-) Śmigałem na rowerku i to się liczyło! Wkrótce ponownie byłem na przełęczy, a że taka górska trasa pozwalała poduczyć się trochę techniki, to powrotny zjazd poszedł mi już dużo lepiej i udało mi się wyeliminować problem w postaci zbyt mocnego dohamowywania w zakrętach :-) Mało tego! Przebiłem MXS i to jak! Wykręciłem swoją życiówkę! Jeszcze nigdy nie zasuwałem tak na rowerze! :-) Ciekawe co na to powie Aneczka ;-) Niesiony entuzjazmem drogę do Jesenik pokonałem w try migi!
W Jesenikach jak zwykle to ostatnio w Czechach bywało, trafiłem na objazd... :-) Na chwilę się zatrzymałem, aby w końcu zdjąć ciepłą koszulkę założoną na zjazd i znów ruszyłem przed siebie :-) Już od jakiegoś czasu czułem, że organizm wszedł na obroty. Może nie takie jak kiedyś, bo naprawdę bardzo wyraźnie brakowało mi mocy, ale jednak jechałem lepiej ;-) W związku z tym pozwalałem sobie na małe dociskanie aż tu nagle poczułem lekkie skurcze w lewej łydce! Nie trwały długo, ale przecież nie miałem takiego problemu nigdy wcześniej! Brak regularności i dość wymagająca trasa po tak długiej przerwie zrobiły jednak swoje. Dolegliwość ustąpiła tak szybko jak się pojawiła, więc mogłem znów śmigać tym bardziej, że przełęcz miałem już za sobą! W pewnym momencie postawiłem sobie za cel doścignięcie samochodu na polskich katowickich "blachach" i o mały włos nie skończyłoby się to dla mnie wpadnięciem na pole, gdy na dłuższą chwilę zapatrzyłem się na licznik zamiast na drogę! :-) Chwilowo poczułem uderzenie adrenaliny ;-) Odpuściłem jednak tylko na chwilę, dając sobie odsapnąć i ponownie zacząłem deptać :-) Do tego doszło zdecydowanie pewniejsze pokonywanie zakrętów :-) Dzisiejsze szybkie zjazdy zrobiły swoje :-) Ostatnie kilometry przed Głuchołazami znów zdecydowanie podkręcałem :-)
Po około godzinie jazdy byłem z powrotem w Kędzierzynie :-) Na osiedlu minąłem swoją kochaną rodzinkę, wracającą z placu zabaw :-) Kasia na nowej hulajnodze, a Karol na rowerku. Obydwoje prezentowali się świetnie! Nieśpiesznie podążyliśmy do domu. Odwiesiłem rower z poczuciem tego, że udało mi się bardzo dobrze zakończyć szosowy sezon. Nie ma się co oszukiwać. Licha pogoda, świadomość innych celów i związany z tym brak czasu raczej nie pozwolą mi porządnie szosowo porowerować. Może ten stan będzie motywacją by ciężej pracować i przełamać życiowy impas? W łazience powąchałem rowerową koszulkę, mocno zaciągając się jej zapachem. Będzie mi tego brakowało...
_
Pisząc wpis zerkałem na lewo, gdzie na horyzoncie rysował się wyraźny kontur Biskupiej Kopy, otulony różową, słoneczną poświatą... :-) Będę to miło wspominał :-)

Miły akcent na starcie :-)


Lotniczy przerywnik :-)


Początkowy etap pierwszego podjazdu :-)


Widoczki na trasie :-)


Szczytuję! ;-)


Tu gdzie się doturlałem, tu się zatrzymałem ;-)


Powrót na podjazdy! :-)


Okolice były naprawdę przyjemne!


Pokonując podjazd ponownie miałem już praktycznie pewność! Większość z tych motocyklistów robiła przejazdy w tą i z powrotem nie jeden raz ;-)


Ponownie na szczycie! :-)


Ten chmurzasty język bardzo szybko wynurzał się z chmury-matki! Faktem jest, że przez cały dzień mocno wiało!


Na nowym etapie nieznanej jeszcze drogi za Jesionikiem :-)


Ponownie widoczki :-) Chciałbym móc jeździć tędy częściej... :-)


Krótki postój na zdjęcie :-)


Całe szczęście nie napadli na mnie Indianie ;-)


Biskupia Kopa widoczna na granicy czesko-polskiej :-)