Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2018
Dystans całkowity: | 897.34 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 36:45 |
Średnia prędkość: | 24.42 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.92 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 56.08 km i 2h 17m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
26.58 km
0.00 km teren
01:06 h
24.16 km/h:
Maks. pr.:35.33 km/h
Temperatura:33.1
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Surowińskie naokoło ;-)
Wtorek, 31 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0
Wczoraj podjęliśmy szybką decyzję, że rozpoczynamy urlop dzień wcześniej :-) Było trochę latania po mieszkaniu (i jeszcze więcej w dół i w górę), ale w końcu wyjechaliśmy :-) Pogoda bardzo sprzyjała! Minimalnie - prawie niezauważalnie :-) - żałowałem, że nie było takich warunków w weekend, no ale cóż :-) Może to i lepiej? :-) Na dziś chodziło mi po głowie krótkie wyjście i tak też się udało :-)Już na początku wyjazdu szybko doszedłem do wniosku, że w Kędzierzynie mam jednak o wiele więcej możliwości i warunków, do ułożenia sobie szosowej trasy. Tutaj co asfalt, to albo wyboje, albo dziury, albo nieprzyjemne chrupotanie. Jak się nie ma co się lubi ;-) I tak to miał być spokojny wyjazd :-) W Chróścicach trochę się zamotałem z powodu objazdu. Co prawda chodziło mi po głowie, aby wjechać w tą a nie inną uliczkę, ale jakoś tak pojechałem sobie dalej :-) Widziałem za to bociany w gnieździe ;-) Mimo gorąca wiatr nie pomagał, a przeszkadzał, czyli normalka ;-) W Brzeziach przy elektrowni ujrzałem o wiele więcej samochodów, niż zwykle. Już zacząłem kombinować, czy to może jakiś festyn pracowniczy albo co, aż tu nagle doszło do mnie, że przecież dziś jest normalny dzień! To oni są jeszcze w pracy! I tu wspomniałem swoich jeszcze do niedawna współpracowników... Ile czasu z życia ucieka... Muszę jeszcze lepiej wykorzystać dostępny teraz swój czas! Gdy na mecie wypiąłem pierwszą stopę, rozległ się dźwięk mojego telefonu. Odebrałem celowo, a w słuchawce usłyszałem: "gdzie jesteś? :-)"
Zdjęcie w standardowym miejscu ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
186.83 km
0.00 km teren
08:01 h
23.31 km/h:
Maks. pr.:64.92 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Nowy szlak na Rejviz :-)
Niedziela, 29 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0
Po wczorajszej prawie setce postanowiłem, że dziś wykręcę jeszcze więcej. Pierwotne plany na weekend nie wypaliły z powodu prognoz pogody, ale z drugiej strony mógł to być odpowiedni moment na rozpoczęcie przygotowań do startu. Nie wiem jeszcze co prawda, czy w ogóle wystartuję, ale byłoby dobrze być przygotowanym ;-) Trasę ułożyłem sobie jeszcze wczoraj. Po wizycie na działce u sąsiadów nie byłem co prawda pewien, o której uda mi się wyruszyć i czy w ogóle to będzie "rano", ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Optymistycznie zakładałem osiem godzin na przejechanie tej trasy, choć miałem też świadomość tego, że może być z tym różnie, więc założyłem sobie jeszcze godzinkę zapasu. Ostatecznie wyruszyłem lekko po jedenastej :-)Początkowo jechałem spokojnie, choć organizm podświadomie starał się przyśpieszać. Dość szybko uzmysłowiłem sobie, że zapomniałem napić się jeszcze w domu przed wyjściem, więc mój plan na nawadnianie na trasie był już nieaktualny. Nie było jednak dramatu - po drodze miałem jeszcze Głogówek i Prudnik :-) Za Reńską Wsią minąłem się z jakimś chłopakiem ze wsi. Jechał na rowerze w przeciwną stronę, a na bagażniku miał jakieś pakunki otulone w niby moro. Wyglądało tak, jakby wybierał się na ryby. Wiatr wiał jak zwykle w twarz ale pocieszałem się, że jeśli taka sytuacja się utrzyma, to w drodze powrotnej będę miał podmuchy w plecy, więc jeśli siły pozwolą, to będę mógł jeszcze przycisnąć tym bardziej, że od Głubczyc nawierzchnia jest bardzo dobra :-) Wjeżdżając między wioski pedałowałem już bardzo fajnie i miarowo, choć wciąż jeszcze nigdzie się nie śpieszyłem :-) Za Urbanowicami widać już było pasma Gór Opawskich :-) Gdy zaś minąłem Trawniki, znalazłem się na odcinku, którego chyba nigdy wcześniej nie pokonywałem. Później co prawda minąłem na zjeździe jakąś kapliczkę, którą chyba gdzieś odszukałem w pamięci, ale pewności nie miałem :-) Nie było źle, bo asfalt bardzo dobrze nadawał się do jazdy :-) Niestety za Wróblinem wpakowałem się dosłownie w polną drogę...! Kiedyś tu był, ale chyba im go ukradli! ;-) Na całym odcinku do Kazimierza zauważyłem jeden(!) około metrowy placek asfaltu. Poza tym kamienie, żwir i masakra. Pod górkę prowadziłem rower, bo koła podczas jazdy ślizgały się tak mocno na nierównościach, że naprawdę groziło to wywrotką. Poza tym kilka razy usłyszałem też uderzanie kamieni o felgi, co również mi się nie podobało. Gdy już pokonałem ten nieszczęsny odcinek miałem wrażenie, że oddałem tam ogrom czasu, który mógłbym przeznaczyć na normalną jazdę. Jakby tego było mało ni stąd, ni zowąd zaczęły pojawiać się znaki kierujące na Głubczyce, a później znak informujący o granicy powiatu głubczyckiego. Przecież miałem jechać przez Głogówek, a na krajową "czterdziestkę" miałem wjeżdżać w Starych Kotkowicach... To gdzie ja do groma jestem?!? A może się zagapiłem i pojechałem zaplanowaną pętlę odwrotnie? Ale nie... Przecież wtedy nie uciekałyby mi kilometry z nawigacji... Niebawem minąłem jeszcze inny ciekawy znak, informujący o tym, że droga w kierunku Prudnika jest zamknięta za nieco ponad cztery kilometry. No ładnie. Jakbym miał wracać, to już razem osiem :-) Jak zwykle w takich sytuacjach i tym razem postanowiłem zaryzykować. Po czasie okazało się, że a i owszem jakiś remont czy budowa jest, ale droga była normalnie przejezdna... :-) Jechałem zatem dalej :-) Żar już grubo lał się z nieba! Gdy dotarłem do jakieś miejscowości spostrzegłem, że jakby okolica trochę znajoma. Byłem w Racławicach Śląskich! Nagle wszystko stało się jasne! Kreśląc trasę w "po działkowym" stanie wytyczyłem taką wersję, a w głowie później pojawiła się inna i stąd przekonanie, że miałem jechać przez Głogówek! Jeszcze przed wyjściem, gdy licząc kilometry do potencjalnych miejscowości, gdzie mógłbym uzupełnić bidony, nakreśliłem na szybko wersję przez Stare Kotkowice i Głogówek, co ostatecznie utrwaliło ją w mojej głowie. Przygotowanej całościowej trasy, wgranej na nawigację już przed startem nie oglądałem...! :-) Byłem na dobrej drodze - dosłownie i w przenośni ;-) Na początku ostatniej prostej między zabudowaniami, pozdrowił mnie jakiś starszy chłopak, z dużymi białymi słuchawkai na uszach. Wyglądał dość nietypowo :-) Odpowiedziałem mu szczerze i z uśmiechem :-) Co by nie było, od samego początku tego wyjazdu miałem radość w sobie! :-)
Za Racławicami asfalt nieco się popsuł. Może nie było najgorzej, ale poprzeczne pęknięcia, chropowatość i wciąż silny przeciwny wiatr, odbierały mi energię do żwawszego poruszania się naprzód. Wkrótce jednak znalazłem się na "krajówce", praktycznie od razu mijając tamtejszą wiatę przystankową. Siedział na niej jakiś chłopak, o ścianę oparta była szosa. Swoim zwyczajem uniosłem rękę w pozdrowieniu i gdy owa twarz znikała mi już za murkiem zdałem sobie sprawę z tego, że być może jest ona mi znajoma. Jakby na potwierdzenie tego postanowiłem zawrócić, czego zwykle przecież nie robię. A co tam. Najwyżej zrobię z siebie pajaca ;-) Nie było jednak takiej potrzeby, bo faktycznie tą osobą okazał się być znajomy :-) Świat jest bardzo mały! :-) Pogadaliśmy chwilę i ruszyłem dalej, bo przez te wiatry i polne przygody moja średnia nie była taka, jakbym tego chciał - czas powoli mi się kurczył, a przecież miałem jeszcze przed sobą wszystkie podjazdy :-) Do Prudnika doleciałem z jeszcze gorszym wiatrem, a dodatkowo temperatura już mocno dawała w kość. Nie chciałem za bardzo polewać głowy, aby do Głuchołaz zachować zapas wody w ostatnim bidonie. Zamknięty most objechałem znanym mi przejazdem na małym mostku i w zasadzie tyle mnie widzieli ;-) Zaczynałem się jednak męczyć. Wiatr który w zasadzie od samego początku nie dawał wytchnienia, rosnąca wciąż temperatura, która już teraz stawała się małym wyzwaniem (gdzie podziała się moja odporność?) i dodatkowo jakieś dziwne problemy żołądkowe spowodowały, że zatrzymałem się na moment w cieniu w Łące Prudnickiej. Trochę wody poszło na głowę, dając nieco ulgi. Miałem nieco ponad dziesięć kilometrów do Głuchołaz. To nie było dużo, a i w nogach nie miałem nie wiadomo ile. Warunki były jednak takie a nie inne, a poza tym jednak mając za punkt odniesienia dalekie przejazdy ubiegłoroczne, czy te sprzed dwóch lat nie pamiętałem o tym, że wtedy jeździłem jednak ogólnie więcej. Teraz przejazd, stop, przejazd, stop. To nie służy budowaniu wydolności, a wręcz przeciwnie. Ostatecznie postój w Głuchołazach załatwił temat i ruszyłem z nowymi siłami :-)
Gdy ujechałem kawałek po czeskiej stronie, wiatr jak gdyby się uspokoił. Z drugiej strony to akurat tutaj nie miało to dla mnie aż tak wielkiego znaczenia, bo przecież i tak zaraz miałem wjeżdżać na górkę ;-) Przed rozpoczęciem wspinaczki postanowiłem zatrzymać się jeszcze na mostku nad strumykiem. Jakiś czas wcześniej ot jakoś pomyślałem sobie co by było, jakbym upuścił telefon do wody. Gdy cykałem fotki zza barierki miałem to w pamięci, aż tu nagle za moimi plecami usłyszałem jakiś dziwny dźwięk, który lekko mnie wystraszył. To jakiś Czech którego wyprzedzałem dwie chwile wcześniej, próbował chyba zwrócić moją uwagę, a później zagadać. Ale by było, jakbym faktycznie upuścił ten telefon... :-) Ruszyłem początkowo rozpędzając się na prostej, a następnie miarowo pokonując podjazd. Spodziewałem się trudniejszego podjazdu niż tego biegnącego główną drogą, ale z czasem zacząłem zastanawiać się, czy aby nie jest on jednak łatwiejszy. A może to moja słaba pamięć tamtejszej trasy w połączeniu z aktualną dyspozycją? Co by nie pisać, na pewno czułem się o niebo lepiej niż wtedy, gdy wspinałem się na Rejviz wraz z pijanym Czechem ;-) Nawierzchnia raz była lepsza, raz gorsza i co prawda nie nadawała by się do zjazdu z uwagi na wiele nierówności, dołków, kamyczków i tak dalej, ale na podjeździe nie miało to już takiego znaczenia :-) Poza tym otoczenie bardzo umilało jazdę :-) Strumyk, lekkie odgłosy lasu i jego zapach! Poza tym od czasu do czasu jakiś odsłonięty odcinek nakazywał chwilowy postój :-) To była ciekawa alternatywa :-) Już na szczycie pozdrowiłem jakiś dwóch Polaków i schłodzony po chwilowym postoju, rzuciłem się w dół, wbijając od razu najmocniejsze przełożenie :-) Przez samą miejscowość przejechałem raczej spokojnie, ale później było już szaleństwo! Zjazd był po prostu mega! Naprawdę warto było tu przyjechać! :-) Energetycznie pobudzony zwróciłem się na skrzyżowaniu ponownie wgłąb Czech, znów lekko pnąc się w górę. To był jeszcze nieznany mi odcinek, ale po głowie chodziła mi koncepcja, w którym miejscu mogę wyjechać. Było tu bardzo spokojnie, a ponadto dowiedziałem się o tutejszej rudzie żelaza i zobaczyłem przydrożną jaskinię ;-) Na szczycie zatrzymałem się na chwilę. Widok był zacny :-) Zjazd stąd był również udany, a asfaltowe zawijasy mogły być naprawdę bardzo przyjemne, lecz całość psuła niestety jakość nawierzchni. Nie mogłem się przez to optymalnie rozpędzić, ale z drugiej strony wcale mi to nie przeszkadzało :-) Finalnie na główną wróciłem faktycznie w miejscu, o którym wcześniej myślałem, rozpoczynając podjazd już stricte w kierunku Zlatych Hor :-) Nie wiedziałem, czy to moja dyspozycja (również uśmiechnięto-psychiczna ;-) ), czy może skleroza, ale tym razem ów podjazd wydał mi się zdecydowanie krótszy niż tak jak zapamiętałem go dotychczas. Dodatkowo połykanie metrów umilał widok gór po mojej prawej stronie :-) Poza tym już cieszyłem się na zjazd do Zlatych Hor! Pamiętałem, że był od dość stromy i co ważne - dłuugi! :-) Nie pamiętałem jednak jaka tu była nawierzchnia, zresztą nie pamiętałem też kiedy tu poprzednim razem byłem, a przecież od tamtego czasu wiele się mogło zmienić ;-) Gdy w końcu grawitacja zaczęła mi pomagać, nie miałem zamiaru zbytnio zaprzątać sobie głowy tymi rozterkami, dzięki czemu zaliczyłem kolejny super mega fajny zjazd! :-) Było co prawda trochę wybojów (których wypatrywanie utrudniały zaparowane okulary), dwa czy trzy razy nawet nieco bardziej niż trochę, ale generalnie tutaj odjechałem! Fizycznie i psychicznie! Ostatnie zawijasy na przedmieściach to była już wisienka na torcie! :-) Oczywiście gdy zjechałem na Biskupią Kopę, dosłownie doznałem szoku! :-) Jakoś wolno się jechało ;-) Dodatkowo byłem jednak dość mocno z czasem - do domu miałem siedemdziesiąt pięć kilometrów i dwie godziny do zakładanego czasu dojazdu :-) Jeśli warunki nie będą sprzyjały, to nawet ta godzinka zapasu może okazać się zbyt mała ;-) Na przełęczy nawet się nie zatrzymywałem. Nie zrobiłem tego również przy widoku na Petrovice położone w dolinie, a skupiłem się na zjeździe, który również dostarczył mi sporo frajdy! :-) Gdy byłem już na dole, wiatr odezwał się ponownie. Nie było co prawda ordynarnie w twarz, ale również przeszkadzająco. Starałem się jednak utrzymać jako takie tempo i wykorzystać lekko spadkowe ukształtowanie terenu. Ku mojemu zdziwieniu nagle na nawigacji "uciekło" dwadzieścia kilometrów! Podziały się nie wiadomo gdzie, w bardzo krótkim odcinku czasu! Łącznie po nieco ponad godzinie, pokonałem ponad trzydzieści kilometrów, meldując się już po polskiej stronie :-) Jeśli mimo wszystko za Głubczycami wiatr odwróci się na moją korzyść, to pozostały dystans nie będzie miał większego znaczenia :-)
Nawierzchnia początkowo dawała się we znaki, ale im zbliżałem się do Głubczyc, tym robiło się lepiej :-) Ogólnie jechałem sobie fajną, polną okolicą z górami na horyzoncie, a naokoło był piękny letni dzień :-) Zmęczenie nawet jeśli było, to chyba go nie odczuwałem :-) W mieście zacząłem wypatrywać jakiegoś sklepu. Spóźniłem się piętnaście minut do jednego z nich (choć może to i lepiej, bo tam miałbym akurat problem z pozostawieniem roweru), a następnie wypatrzyłem Żabkę - jak się po sekundzie okazało - chyba dożywotnio zamkniętą. Stało obok niej dwóch młodych, podpitych i zmęczonych życiem facetów. Jeden z nich wskazał na kolegę, totalnie porobionego i leżącego na schodach budynku obok i poprosił o zabranie go. Później była jeszcze chęć popilnowania roweru i prośba o podwiezienie do gazowni :-) Na wszystko odpowiadałem z uśmiechem i ogólnie było jakoś tak humorystycznie-groteskowo :-) Nieopodal znalazłem sklep z takim samym płazem i tam postanowiłem na chwilkę przycupnąć :-) Ogólnie okolica i same Głubczyce - widziane tym razem z zupełnie innej strony niż tylko przejazdem drogą krajową - zrobiły na mnie jak najbardziej pozytywne wrażenie. Ulice dość zadbane, sporo ludzi, jakoś tak miło i sympatycznie :-) Trzeba się było jednak zbierać i tu znowu pojawiły się schody! Wiatr znowu w twarz! A prosta w kierunku Kędzierzyna jest przecież dość długa! ;-) Trzeba się było jednak z tym zmierzyć :-) W sumie to wolałem całodzienny przeciwny wiat teraz, niż na maratonie - jeśli ostatecznie zdecyduję się wystartować :-) Przed Widokiem wyprzedziła mnie jakaś ciężarówka, śpiesząc się na wzniesieniu. Z jej naczepy posypało się na mnie trochę zboża. Dobrze, że gość nie przewoził cegieł! Masakra... Machałem nogami, ale szło to trochę opornie. Słońce już pomału schylało się do horyzontu, ale wciąż - mimo wiatru, zmęczenia i kilometrów w nogach - jechało się sympatycznie :-) Zmęczenie jeszcze mocniej dopadło mnie za Pawłowiczkami. Cały czas przeszkadzał wiatr. Pocieszałem się, że za zakrętem trochę odsapnę, bo będę miał go nieco z boku, ale gdzie! Jeszcze przed zakrętem zrzuciłem jedną zębatkę, a gdy ów zakręt pokonałem, wiatr cały czas wiał w twarz! Normalnie jakby go ktoś ustawił przeciwko mnie! :-) Jechało się teraz jeszcze ciężej, mimo zrzuconej zębatki! Mało tego! Wiało na tyle mocno, że z przydrożnych drzew zaczęły spadać liście! :-) Oprócz tego wyprzedził mnie jakiś cyklista na wysłużonym mopliku i jadąc niewiele szybciej ode mnie, smrodził mi prosto w twarz aż do samego skrzyżowania! Gdyby warunki były inne, na pewno by do tego nie doszło! W Reńskiej uspokoiło się trochę między zabudowaniami. Nabrałem nieco prędkości choć czułem, że fizycznie i wydolnościowo jestem zmęczony. Mniej więcej na wysokości skrzyżowania z zegarem, minąłem stojącego na chodniku po mojej lewej stronie tego samego chłopka, który rano jechał na ryby. Odprowadził mnie wzrokiem, z szeroko otwartymi oczami i wyrazem zdumienia na twarzy :-) On chyba nie dowierzał, że ja przez ten cały czas jechałem na rowerze! :-) Mimo zmęczenia i całego, jednak ciężkiego fizycznie dnia, uśmiechnąłem się do niego szczerze, wciąż bardzo pozytywnie nastawiony, a całe to moje skwitowanie jego postawy, okrasiłem szczyptą pokory. To nie jest przecież tak, że jestem niedościgniony. Pod koniec wyjazdu doszedłem jeszcze do wniosku, że chyba muszę sobie planować wyjazdy na wschód, bo ostatnio do południa tylko tam wieje, a jak wracam, to w kierunku przeciwnym! ;-)
Wyjeżdżam z Trawnik. Droga ładnie wije się pośród pól... :-)
Bociany w Naczęsławicach :-) Gdy ruszyłem, wszystkie trzy wyleciały z gniazda. Szkoda, że nie załapałem się na zdjęcie ;-)
Ale się wpakowałem...
Pagórki widoczne za Racławicami Śląskimi ;-)
Biskupska Kupa za Prudnikiem :-) Gorąco, wiatr i słabo się jedzie...
Postój w Głuchołazach, a na kasie miło uśmiechnięta Pani ekspedientka :-)
Pisecna :-) Zaraz wbijam na górę :-)
Podjazd bardzo przyjemny - między innymi za sprawą strumyczka, biegnącego przez pewien czas wzdłuż drogi :-)
Wciąż w górę! :-)
Super fajny widoczek :-)
A te cholery znowu pułapki zastawiają! Podskoczyłem przednim kołem dosłownie w ostatniej chwili! Spływ był na tyle szeroki, że gleba murowana! Dobrze, że natrafiłem na nią na podjeździe... Później jeszcze mocniej wpatrywałem się w asfalt.
Zaraz będę gnał w dół! ;-)
Horni Udoli. Czyżby czesko-polska piwna zdrada? ;-)
Ciekawa jaskinia tuż przy drodze :-)
Kolejny podjazd za nami! Okolica przepiękna! :-)
Widok na Zlate Hory. Już powoli żegnam się z tutejszymi górkami...
Biskupska Kupa ;-)
I jeszcze raz Zlate Hory :-) W końcu udało się ustrzelić zdjęcie w innym miejscu ;-)
Krótki postój przed Vysoką :-)
Owieczki nieopodal Divici Hrad :-)
Wyjeżdżam z Osoblahy :-)
Jeszcze spojrzenie na czeskie góry... :-)
Głubczyce :-)
Powiatowe Muzeum Ziemi Głubczyckiej :-)
Ach jak ja lubię takie skróty! ;-) Tym razem samowolnie "skróciłem" sobie trasę ;-)
Widzę już Ankę :-)
Kategoria Całodniowe (za)kręcenie ;-)
Dane wyjazdu:
90.50 km
0.00 km teren
03:11 h
28.43 km/h:
Maks. pr.:64.92 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Toszecka na niby spokojnie ;-)
Sobota, 28 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0
Na dziś miał przypaść ostatni lipcowy dzień, w który liczyłem na ewentualny start na czterysetkę. Niestety nic z tego nie wyszło, za sprawą burzowych prognoz pogody. Z drugiej strony ewentualny sierpniowy termin pozwoli mi lepiej przygotować się do takiej trasy i nie będzie to start z marszu, a poza tym sierpniowe warunki będą bardziej zbliżone do terminu startu MRDP Zachód, więc zyskam pewnie więcej doświadczeń :-) Co by nie było, po dzisiejszej porannej pracy, postanowiłem wypiąć się na prognozy i zaplanowałem toszecki przejazd. Jakoś nie wierzyłem, że w tym czasie będą u nas jakieś burze :-)Start zgodnie z założeniem był bardzo spokojny :-) Za wiaduktem znowu przypomniałem sobie o zamkniętej ulicy Wojska Polskiego, ale tym razem nie pojechałem do parku, a udałem się po prostu na drugą stronę ulicy i przy pływalni włączyłem się płynnie do ruchu :-) Cały czas delikatnie napędzałem rower :-) Na Kanale Gliwickim minąłem syna od znajomych, jadącego na rowerze :-) Trochę późno się zreflektowałem, ale i tak nie zostałem zauważony :-) Jechałem dalej i nawet w lesie przed Sławięcicami jakoś nadmiernie nie przycisnąłem :-) Od samego startu za to, co kilka minut sięgałem po bidon i robiłem dwa, lub trzy łyki. Było naprawdę gorąco! Na bank powyżej trzydziestu stopni! Łykałem dystans powoli i w zasadzie dopiero za Łanami zacząłem mocniej deptać :-) Zjeżdżając w Niewieszach na drogę do Toszka, wymieniliśmy pozdrowienia z grupą kolarzy :-) Fajnie tak jechać na szosie i stanowić ułamek jakieś rowerowej kultury... :-) A takie pozdrowienia nie były ostatnimi dzisiejszego dnia! :-) Z nieba lał się żar i nie jechało się jakoś nadzwyczajnie lekko. Nawet zjazd w Toszku nie był wykorzystany przeze mnie optymalnie :-) Przepuściłem za to na pasach jakąś panią z wózkiem, za co zostałem wynagrodzony szczerym uśmiechem :-) Miło :-) Dopiero wylot z Toszka i tamtejszy zjazd nieco mnie napędził :-) Oczywiście później było lekko pod górkę i tam jakby zeszło ze mnie powietrze, ale kolejne kilometry wkładały moc w moje nogi :-) Dopiero się rozpędzałem! Na wysokości Kotulina machnąłem w pozdrowieniu jakiemuś kolarzowi po swojej lewej, który włączał się do ruchu. Od jakiegoś czasu byłem już jednak rozkręcony i gdy po chwili obejrzałem się za siebie, po owym kolarzu nie było praktycznie śladu - jakiś mały gdzieś na horyzoncie. To jeszcze mocniej dodało mi kopa! Wrzuciłem wyższy bieg i but w pedały! Super się jechało! Na wlocie do Błotnicy Strzeleckiej dość inteligentnie pozwoliłem się wyprzedzić przez samochód, za co dostało mi się podziękowanie w postaci awaryjnych świateł :-) Dobrze tak jechać we wzajemnej symbiozie :-) Podobnie było w Strzelcach, gdzie jeden z kierujących zjechał dla mnie maksymalnie do osi jezdni tak, abym mógł bez problemu podjechać do świateł na skrzyżowaniu. Wkrótce zjechałem z głównej, ale tempo raczej nie spadło :-) Dopiero gdy zwróciłem się ku Górze św. Anny, ukształtowanie terenu lekko pod górkę i przeciwny wiatr, bardzo wyraźnie mnie spowolniły :-) Pchałem ścianę :-) Sam podjazd zrobiłem jednak bardzo fajnie :-) Na chwilę przystanąłem nieopodal Karola (moja miejscówka została zajęta dosłownie dwie sekundy przed moim przybyciem), po czym puściłem się w dół :-) Czułem energię w nogach, a co lepsze - inaczej rozplanowane nawadnianie dało wyraźnie zauważalne efekty w dolnych kończynach! Na własne oczy zauważyłem dotychczasowe błędy... Może będzie się dało zniwelować te wieloletnie zaniedbania? Czas pokaże. Tymczasem dałem się porwać grawitacji, docierając aż do pierwszego skrzyżowania w Kalinowie. Taki był plan ;-) Zjeżdżać dopóty nie trzeba będzie pedałować z lekkim oporem :-) Zawróciłem i udałem się w kierunku Kadłubca, a stamtąd do Poręby, tuż przed nią przyciskając mocniej i uciekając przed "ścigającym" mnie ciągnikiem :-) Moje ulubione serpentyny przejechałem na nieco mniejszym gazie i krótko potem wjechałem na "Alpenstrasse", gdzie jeszcze przed nawrotem, musiałem uciekać prawie do rowu przed nadjeżdżającym z przeciwka Fordem Galaxy. Kierujący ani się nie zatrzymał... Nie to, żeby w ślepym zakręcie jechał z bezpieczną prędkością, bo po co...? Szybko o nim zapomniałem i sam podjazd pokonałem nadzwyczaj dobrze :-) Lekki kryzys tlenowy dopadł mnie już na wypłaszczeniu :-) Na chwilę zmniejszyłem tempo i dalej w długą :-) Niebawem ponownie byłem na serpentynkach, a gdy je minąłem, całkiem fajnie dodeptałem do Leśnicy :-) Stamtąd, mimo przeciwnego wiatru dość sprawnie doleciałem do Raszowej :-) Lasu prawie nie pamiętam ;-) Kłodnica, przejazd między autami na skrzyżowaniu z nie palącymi się światłami i powolne wyciszanie na Wyspiańskiego, trwające już do samego domku :-) Później pomyślałem sobie, że mogłem już trochę wcześniej zmniejszyć tempo. Zrobimy tak następnym razem! :-) Dodatkowo podczas tego wyjazdu ostatecznie okazało się, że ułożenie siodełka jest teraz dużo, dużo lepsze :-) Śmigamy dalej! :-)
Barka na Kanale Gliwickim przed Ujazdem :-) A na barce - rowery! :-)
Góra św. Anny :-)
Tradycyjne "cześć" tym razem z lekko zasłoniętymi widoczkami ;-)
Jeszcze raz Góra św. Anny :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
26.23 km
0.00 km teren
00:56 h
28.10 km/h:
Maks. pr.:50.91 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Korekta ustawienia siodełka w Cabo
Środa, 25 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0
Po ostatnim podniesieniu sztycy i kilku ostatnich jazdach, zacząłem odczuwać dyskomfort związany z ułożeniem swoich szanownych czterech literek na siodełku. Raz czułem, że było OK, a raz coś nie tak... Po przejechanej trzysetce objawy się nasiliły. Nie umiałem znaleźć sobie miejsca na siodełkowej płaszczyźnie i wiadomym było, że coś jest na rzeczy. W końcu zabrałem się za przesunięcie siodła, ustawiając je bliżej kierownicy. Po skończonej pracy wcale nie miałem zamiaru wychodzić na rower, bo inne obowiązki czekały, ale po krótkiej chwili uznałem, że pogoda jest super (ponad trzydzieści stopni!) i że później będę miał problem, aby sprawdzić, czy aktualne ustawienie będzie w porządku. Cały czas też wisiała nade mną perspektywa ewentualnej czterysetki na weekend, zależnej w dużej mierze od pogody. Trzeba było się zatem przejechać :-) W sumie bardziej chciałem, niż musiałem ;-)Postanowiłem zrobić godzinną traskę. Nie śpieszyłem się wcale :-) Pierwszy kontakt z siodełkiem zasygnalizował mi, że było dużo lepiej :-) Co prawda gdzieś w połowie trasy wraz ze zmęczeniem straciłem troszkę tej pewności, ale po krótkim postoju w Kobylicach ponownie wydawało się, że było dobrze :-) Co by nie mówić, tak krótka trasa to zdecydowanie zbyt mało, aby ocenić ergonomię ustawienia siodełka :-) Wiatr jak zwykle wiał mi w twarz, ale za to było bardzo gorąco! Chciałem jeszcze na chwilkę wstąpić na Dębową po jakieś sensowne zdjęcie, ale ostatecznie wyleciało mi to z głowy :-) Generalnie wyjazd na plus - również siodełkowo :-)
Telefon od Aneczki. No to jak się zatrzymałem, to już i zdjęcie zrobię ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
29.58 km
0.00 km teren
01:31 h
19.50 km/h:
Maks. pr.:39.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Podoktorkowo ;-)
Wtorek, 24 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0
Na dziewiętnastą miałem umówioną w Koźlu krótką wizytę u lekarza. Naturalnym wyborem było udać się tam na rowerze - słońce mocno grzało i było iście letnio! :-)Nie śpieszyłem się wcale :-) Sam dojazd do Koźla upłynął mi bardzo spokojnie i na miejscu byłem kilka minut przed czasem :-) Gdy już opuściłem budynek przychodni, zacząłem zastanawiać się gdzie tu się udać... :-) Szybko do głowy wpadła mi trasa: park - Dębowa - obwodnica - dom :-) Ruszyłem :-)
Parkiem jechało się bardzo przyjemnie :-) Antek swobodnie szurał po szutrze :-) Tak bez oporów :-) Na ostatnim zakręcie między drzewami, minąłem dwóch rowerzystów na rowerach z barankami - prawdopodobnie były to jednak przełajówki, a nie szosówki. Nie zdążyłem się przyjrzeć, bo musiałem zerkać na zakręt, miałem okulary przeciwsłoneczne i wypadkowa cieni i promieni słonecznych utrudniała wyłapywanie szczegółów, a poza tym na pewno jeden z nich jechał w rozpiętej do samego dołu koszulce. No jak by to wyglądało, jakbym się tak zaczął gapić? ;-) Na pobliskim ciągu pieszo-rowerowym zwróciłem uwagę kobiecie z dzieckiem, która zupełnie nie patrząc, weszła sobie przed moje koło jak gdyby nic, wpatrzona w ekran telefonu, zamiast zwracać uwagę na dziecko. Chyba będę musiał zacząć zabierać ze sobą taśmę klejącą na wyjazdy, bo ostatnio chyba zbyt często wdaje się w takie dyskusje :-) Poza tym wymiana zdań jak zwykle grochem o ścianę... Na Dębowej ruch - prawie jak w Rzymie ;-) Praktycznie każde stanowisko łowieckie zajęte - o dziwo przez wczesną młodzież :-) Fajnie się na to patrzyło... Wakacje i tak dalej. Dobrze, że tak wypoczywają. Gdy już zjechałem na asfalt pomyślałem sobie, czy nie zakręcić na trasę, którą kiedyś tylko raz robiłem Antkiem, ale ostatecznie zrezygnowałem, bo nie pamiętałem ostatecznie jaki miała przebieg, a nie chciałem się wpakować w jakąś przeprawę ;-) Co by nie było czas miałem ograniczony :-) Zjechałem zatem między pola i już niebawem byłem na drodze w kierunku Landzmierza :-) Tam postanowiłem zjechać z głównej w ulicę, której dawno już nie pokonywałem :-) Może trzeba sobie przypomnieć jak ona wygląda? ;-) Jechało się bardzo żwawo i bez oporów :-) Antek śmiało pokonywał dystans :-) Gdy minąłem Odrę, wiatr wiał już w kierunku przeciwnym do którego się poruszałem, ale w zupełności mi to nie przeszkadzało :-) Jechałem pośród pachnących ściętym zbożem pól, a na horyzoncie wspaniale rysowała się Góra św. Anny :-) Cieszyłem się chwilą :-) Myślałem co prawda, aby odezwać się do Aneczki ale uznałem, że jestem już tak blisko domu, że nie będę się zatrzymywał. Poza tym byłem pewien, że Anula wie doskonale czemu jeszcze nie wróciłem do domu ;-) Telefon odezwał się w Brzeźcach ;-) Jeszcze niebieski szlak i dojadę do domu :-) Bardzo fajny był to wyjazd :-)
_
Co Antek, to Antek :-)
Droga do Koźla :-)
Na Dębowej :-)
Ale tego, to tu chyba nie było...
Pomnik w Cisku.
Jest i fontanna ;-) Od jakiegoś czasu coś nie miałem okazji się przy niej zatrzymać ;-)
Zapach pola...
Gdzieś na niebieskim szlaku ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
13.59 km
0.00 km teren
00:43 h
18.96 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Krótka poniedzielna przejażdżka :-)
Niedziela, 22 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0
Przejażdżka poniedzielna, ponieważ po powrocie z Surowiny niedziela w zasadzie się nam skończyła ;-) Pogoda również nie była już taka, jak w przeważającej części dnia. Gdy wyjeżdżaliśmy było jeszcze słonecznie i bardzo ciepło, natomiast tutaj niebo zaszło już chmurami i co prawda temperatura była w sam raz, ale letni dzień o tej porze powinien mieć jednak nieco inną aurę :-)Bardzo szybko zdałem sobie też sprawę z tego, że nie jestem już na Surowinie i moja fryzura nie pasuje do tutejszych kanonów piękna ;-) Ludzie się na mnie patrzyli, choć z drugiej strony to nie wiem, czy to aby na pewno przez fryzurę ;-) Jechałem sobie bardzo spokojnie, ciesząc się z tego, jak pracuje Antek. Ten rower ma już tyle kilometrów w ramie i podzespołach, a jeździ jakby go dopiero z fabryki przywieziono! I to dosłownie. Gdy minąłem półmetek przejazdu, naprawdę zacząłem czerpać radość z precyzji zmiany biegów, a delikatny dźwięk wolnobiegu dosłownie był miodem na moje uszy :-) Kilka razy nawet celowo przestałem pedałować, aby posłuchać tej muzyki :-) Przed powrotem na niebieski szlak drugi raz natknąłem się na zbożowy kombajn. Zapach zboża przywołał wspomnienia z dzieciństwa... Fajnie było... :-)
Sympatyczny postój za Starym Koźlem :-)
Żniwa w Brzeźcach :-)
Gdzieś między polami ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
18.50 km
0.00 km teren
01:07 h
16.57 km/h:
Maks. pr.:28.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Leśna przejażdżka ;-)
Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0
Początkowo miałem jechać na rowerze po "zakupy" i już miałem w głowie myśl, że zboczę gdzieś z kursu ale gdy okazało się, że do listy doszły jeszcze inne produkty, postanowiłem skorzystać z samochodu i udać się do większego sklepu nieco dalej. Po skończonych wszystkich robotach miałem już zielone światło na wyjście ;-) To nie miał być długi przejazd :-)Specjalnie chciałem pokręcić się po lesie w okolicy, ponieważ Kosine opony to przecież w teren są ;-) Poza tym byłem ciekaw dystansu, który kiedyś tu przebiegłem :-) Jechało się bardzo przyjemnie, a pogoda była dosłownie o sto osiemdziesiąt stopni inna, niż jeszcze dwa dni temu :-) Gorąco i słońce - miodzio! :-) Gdy po nawrocie z "biegowej" trasy wjechałem na nieznane mi trakty, musiałem nieco wspomagać się nawigacją. W końcu jednak dotarłem do zbiornika wodnego przy elektrowni, a stamtąd już do domku :-)
Startujemy! :-) Przypomina mi się całkiem niedawne zbieranie jagód dla dzieciaczków :-)
Jakiś fajny kwiatek ;-)
Nawracamy ;-) Tu kiedyś dobiegłem, a nawet jeszcze dalej ;-)
Przy paśniku :-)
I znów przy paśniku, ale gdzie ja jestem? ;-)
Lato, woda, jest miło ;-)
Już nieopodal domku :-) I znowu fajne wspomnienie :-) Tu dopiero widać Kosiną przemianę! :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
26.03 km
0.00 km teren
00:53 h
29.47 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
A bo znowu ma padać...
Poniedziałek, 16 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0
Dzisiejszy dzień raczej nie zostanie zaliczony do udanych. Praktycznie od samego poranka czułem się zmęczony, jakiś niewyspany, nieogarnięty wydolnościowo. Nie wiedziałem co mi jest. Po południu ten stan cały czas się utrzymywał, a po obiedzie Anula postanowiła wyjść z dzieciakami i z rowerami. Miała towarzystwo koleżanki, więc ja się nie pchałem. Aby jednak nie zamulać cały dzień podjąłem decyzję, aby również udać się na szosę. Nie miałem wprawdzie żadnej trasy w zamyśle i nawet przez chwilę zastanawiałem się, co ja w takim stanie będę na tym rowerze robił (może spał?), ale mimo wszystko przecież rower lepszy jak siedzenie w domu :-) Nawet trasa wymyśliła się sama :-) Ot, pojadę odwrotnie niż wczoraj, czyli mam nadzieję, że tym razem z wiatrem ;-)W samym Kędzierzynie nie działo się nic nadzwyczajnego, ale już na początku obwodnicy dopadły mnie jakieś lekkie bóle w okolicy miednicy i kolana. Ech... Muszę się w końcu za to zabrać, bo zaraz nic z tego nie będzie. Zjeżdżając w kierunku Koźla postanowiłem nie wjeżdżać na drogę rowerową i na moje nieszczęście, pod koniec prostej przyhamowałem jakiegoś TIRa. Zadowolony to on pewnie nie był, a i ja wcale z tego powodu nie czułem się komfortowo. Całe szczęście po krótkim sprincie odbiłem na Kobylice i od tego momentu miałem już święty spokój z samochodami. Wiatr wiał jakoś tak bardziej z boku, ale chyba też bardziej pomagał jak przeszkadzał. Zaczynałem mocniej deptać, choć nie było to zupełnie nic nadzwyczajnego, bo mocy w nogach nie miałem wcale. Pokonywałem dystans, aby po jakimś czasie odpłynąć we własne myśli. Nagle, gdy byłem już w Cisku zauważyłem, że walę prosto na czołówkę z jakąś babcią na rowerze! No szlag by ją! Minęliśmy się po sekundzie jakieś pół metra od siebie. Zdążyłem tylko jeszcze wcześniej wymownie postukać się po kasku, a później pozostało tylko kiwanie głową... Dramat. Szybko zapomniałem o całej sytuacji i niedługo potem zrobiłem sobie fotograficzny postój na nowym moście, skąd ładnie było widać masyw Góry św. Anny :-) Po restarcie wiatr przestał być moim sprzymierzeńcem, ale mimo wszystko jakoś dawałem radę ;-) Bierawę przemknąłem prawie niezauważenie i gdy byłem już drodze wojewódzkiej, zacząłem trochę lepiej jechać, to znaczy bardziej angażować nogi. Przejazd przez Stare Koźle poszedł mi całkiem gładko i gdy zjechałem w kierunku Brzeziec, poczułem jeszcze większą swobodę. Po kilkudziesięciu metrach jazdy, po raz pierwszy podczas tego wyjazdu czułem, jak w nogi wraca werwa i rodzą się zalążki mocy. Mogłem przycisnąć! :-) Rozpędziłem się dość szybko. Na tyle szybko, aby rower swym dobrym zwyczajem zaczął umykać mi do przodu :-) Otoczenie przesuwało się coraz to szybciej i gdy chciałem wrzucać już kolejny bieg efektywności dostrzegłem, jak od chłopaka oddalonego od jezdni po lewej stronie, zaczyna w jego kierunku toczyć się piłka. Pół sekundy na ocenę sytuacji, aż tu nagle - gdy byłem w zakręcie - z mojej prawej strony, z niewielkiej uliczki wchodził inny chłopak! Dohamowanie, unik i tylko odprowadziliśmy się wzrokiem... Nie chcę się tłumaczyć, bo nie jechałem wolno (choć wciąż przepisowo!), ale chłopak wcale nie upewnił się, czy nic po drodze nie jedzie. Totalny luz. Cóż było robić? Znów trzeba było pokręcić głową po fakcie ;-) Wcześniej na inne gesty zupełnie nie było czasu. Wkrótce wyjechałem ponownie na główną, będąc już rowerowo pobudzony. Wyprzedziło mnie kilka samochodów i to był moment, kiedy postanowiłem depnąć. Wartość na liczniku rosła dość szybko. Na tyle szybko, że kątem oka zauważyłem jak jakaś kobieta stojąca przy działkach po lewej, odprowadzała mnie wzrokiem. Muszę wziąć się za kolarskie rzemiosło w szerokim znaczeniu tego terminu. Chyba wciąż szkoda mi potencjału...
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
26.20 km
0.00 km teren
01:00 h
26.20 km/h:
Maks. pr.:43.64 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Szkoda mi Chorwatów...
Niedziela, 15 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0
Nie jestem fanem piłki nożnej. Ot, banda facetów biegających za piłką i wywracającą się z byle powodu. Kolarze są dużo twardsi ;-) Niemniej jednak gdy są Mistrzostwa Świata, staram się trochę śledzić poczynania danych drużyn. W tym roku moje położenie pozwoliło mi śledzić wiele meczów i już gdy pierwszy raz zobaczyłem występ Chorwatów wiedziałem, że to właśnie im będę kibicował! Grali z polotem, ambicją i stanowili istny żywioł na boisku! Mimo tego nie byli żadnym faworytem Mundialu.Popołudnie spędziliśmy rodzinnie i było bardzo miło :-) Gdy już wracaliśmy do domu stwierdziłem, że gdyby nie dzisiejszy finał, z pewnością poszedłbym jeszcze na rower :-) Gdzie te deszcze i burze, zapowiadane przez meteorologów? Dzięki ich prognozom nie wyruszyłem na czterysetkę na weekend i mam nadzieję, że gdzieś na trasie mojego przejazdu padał wczoraj mocny deszcz ;-)
Mecz zaczął się nie po myśli Chorwatów, którzy stracili bramkę po wymuszonym faulu. I na co im wszystkim ten VAR?!? Mimo to wierzyłem w ich wygraną, gdyż to oni byli reżyserami tego, co działo się na boisku. Niestety życie do sprawiedliwych nie należy... Przy stanie 4:1 dla Francji, postanowiłem zebrać się na rower. Miałem jeszcze przebłysk, że postawa Chorwatów zasługuje na pozostanie przy telewizorze, ale ostatecznie za namową Aneczki wyszedłem.
Pierwsze metry na rowerze ostudziły smutek porażki. Co prawda w głowie tliła się jeszcze nadzieja, ale mimo tego postanowiłem skupić się bardziej na rowerze. Jechałem nieśpiesznie, wręcz leniwie. Za Bierawą jak zwykle wiatr w twarz. Chyba muszę w końcu zacząć odwracać tą trasę ;-) Za Ciskiem już w zupełności się rozleniwiłem ;-) Dzień wciąż był bardzo ładny, słoneczny i ciepły :-) Żal by było siedzieć w domu... Jedynym miejscem na trasie gdzie jakoś przycisnąłem była obwodnica. Byłem już w zasadzie w domu, a dopiero teraz nabierałem prawdziwej ochoty na dalszą jazdę :-)
I po żniwach :-) Przed Bierawą.
Bociany w gnieździe :-) Cisek.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
7.72 km
0.00 km teren
00:23 h
20.14 km/h:
Maks. pr.:33.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Ortopeda 2
Poniedziałek, 9 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0
Dzień był bardzo ciepły! Rzekłbym nawet, że gorący :-) Przed wizytą w przedszkolu odebrałem RTG kolan - na wieczór miałem zaplanowaną wizytę u ortopedy. Po południu dostałem jednak telefon, że wizyta będzie możliwa godzinę wcześniej. Nie widziałem przeszkód :-) Nieco później przyszła do nas z wizytą ciocia Ola :-) Trochę pogadaliśmy i było miło ;-) Niestety ominęło mnie przez to rodzinne wyjście na lody... ;-) Zebrałem się do lekarza o zaplanowanym czasie, na luzie :-) Zaczęło się, gdy przypomniałem sobie o zapięciu. Musiałem biec po nie z samego dołu :-) Gdy już ruszyłem spostrzegłem, że nie mam na nosie okularów! Eech to...! Dawaj z powrotem. Tak więc z zapasu zrobiła się strata :-)Od początku deptałem na pedały. Sakwa na bagażniku podskakiwała z hałasem. Już nie martwiłem się o pozaginanie koperty ze zdjęciami ;-) Na nieszczęście przy mostku koło działek był mały korek i chwilę musiałem odstać. Później dalej dyla! Na wylocie z Żabieńca wiatr w pysk! Już miałem lekkiego nerwa...! A tak nie chciałem się zgrzać. Gdy wyjechałem na główną, postanowiłem zwolnić. Więcej już i tak nie nadrobię :-) Finalnie okazało się, że w poczekalni usiadłem dosłownie na pięć sekund ;-)
Po wyjściu z gabinetu nabrałem pewnego kroku :-) Pewnie zapiąłem sakwę na Antku i ruszyłem przed siebie, szybko się rozpędzając :-) Bez ciśnienia jechało się dużo lepiej :-) Odruchowo skręciłem w kierunku osiedla domków, aby później kontynuować jazdę nowo położoną drogą rowerową :-) Przez chwilę chciałem jeszcze obmyślić jakąś trasę - dzień był naprawdę piękny! - ale nie miałem koncepcji. Poza tym miałem jeszcze nadzieję na te rodzinne lody! ;-) Ostatecznie jak po nitce wróciłem do domku :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)