Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Z balastem, czyli... nie sam ;-)

Dystans całkowity:5210.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:292:53
Średnia prędkość:17.62 km/h
Maksymalna prędkość:68.64 km/h
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:29.27 km i 1h 39m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
16.53 km 0.00 km teren
01:07 h 14.80 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Powtórzona niespodzianka :-)

Środa, 28 listopada 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Od samego rana zerkałem co godzinę za okno. Niebko było zasłonięte trochę szarymi chmurkami, więc wahałem się, czy brać dziś urlop z partyzanta. Gdy od Ani dowiedziałem się, że na zewnątrz jest bardzo ciepło, zacząłem mocniej skłaniać się do wyjścia. To mogła być ostatnia okazja...
Plan był taki, żeby Ani zrobić niespodziankę :-) Zadzwoniłem do niej z domu, przebiegle ściągając ją ze spaceru :-) W międzyczasie przygotowałem nas do wyjazdu i w pół godziny po wejściu Ani do domu, jechaliśmy w trasę :-)



Skierowaliśmy się na skrót przy działkach którego Ania nie była do końca świadoma, a następnie obwodnicą dojechaliśmy do kolejnych ogródków. Na przejściu na obwodnicy, samochód z przeciwległego pasa ruchu ładnie się dla nas zatrzymał, a za chwilę to samo zrobił pan na rowerze po drugiej stronie mostka. Miło :-) To był jeszcze etap, gdy wyrywałem się do przodu. Takim sposobem załapaliśmy się na pierwsze zdjęcie :-)



Jadąc już razem skręciliśmy w stronę wiaduktu, a gdy pod nim przejechaliśmy, po chwili zastanowienia uznałem, że zaprezentuję Ani kolejny skrót, jaki odkryłem w tym roku. Po kilkunastu metrach ujrzeliśmy spacerującego w oddali dużego psa. Na szczęście właściciel w porę go zabezpieczył, więc czmychnęliśmy całkiem bezpiecznie :-) W chwilę później czekał nas piaszczysty podjazd o którym oczywiście zapomniałem, kierując nas na tą drogę :-) Ania wturlała Pszczołę na nogach i był to chyba całkiem dobry pomysł. Po chwili odsapnięcia ruszyliśmy w dalszą drogę, jadąc koło siebie, uśmiechając się i ciesząc wzajemną obecnością i rowerowaniem :-) Okazało się też, że Ania po roku czasu pozapominała jak przebiegają nasze rowerowe ścieżki ;-) Tak więc z moją pomocą ( ;-) ) dojechaliśmy do jeziorka na Kuźniczkach, gdzie zabawiliśmy kilka minut, próbując uchwycić kadr tak, aby ominąć wędkarzy na przeciwległym brzegu :-) Ruch dziś był tu większy, niż latem! ;-)




W dalszą drogę ponownie ruszyliśmy pod moim przywództwem, zatrzymując się jeszcze w ostatnim miejscu przy brzegu, rozprawiając przez tą chwilę nad wystającymi bardzo mocno z ziemi korzeniami. W drodze do głównej rozglądałem się wciąż za jesiennymi widokami, zostawiając Aneczkę za plecami, zatrzymując się za mostem na Kanale. Na szczęście asfaltową drogą jechaliśmy ponownie obok siebie :-) Gadaliśmy sobie, całkiem szybko dojeżdżając do Lenartowic. Na główną włączyliśmy się bardzo sprawnie, ale już obierając kierunek na Biały Ług, napotkaliśmy minimalne problemy. Na szczęście pomogła nam pani rowerzystka z przyczepką ;-) Na leśnym skrzyżowaniu strzeliliśmy kolejne foty :-) Nawet wspólne ustawiane, czyli takie jakie Aneczka lubi najbardziej ( ;-) ) wyszły nam całkiem całkiem :-)



Pora jednak była, aby się powoli zbierać. Co prawda Ania miała jeszcze chęć, aby zahaczyć o Stare Koźle, ale o tej porze już byśmy się z tym nie wyrobili o optymalnym czasie. Pojechaliśmy więc założoną wcześniej trasą, korzystając przez chwilę ze zjazdu z wiaduktu :-) Gdy byliśmy już na leśnym skrócie, leśną ciszę przerwał przez moment endurowiec na eMZecie :-) Zaraz po tym gdy nas wyprzedził dojechaliśmy do miejsca, gdzie droga zrobiła się minimalnie rozmoczona i musieliśmy jechać po jej brzegu. Spokojnie daliśmy jednak rady, sprawnie dojeżdżając do ostatniego etapu dzisiejszego wyjazdu, czyli do azotowego skrótu. Ten odcinek pokonaliśmy nad wyraz sprawnie - nawet nie zauważyłem, kiedy zostawiliśmy go za plecami. Jeszcze tylko kilka ulic (gdzie trafił się "ślepy" pieszy z komórką) i już byliśmy na osiedlu. Uradowani... :-)

Dane wyjazdu:
7.85 km 0.00 km teren
00:31 h 15.19 km/h:
Maks. pr.:35.20 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Ona jeszcze nie wie, że... ;-)

Wtorek, 27 listopada 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Wczoraj wieczorem przez przypadek zauważyłem, że na dziś wypada rok gdy ostatni raz byliśmy z Aneczką na wspólnym rowerowym wyjeździe. Nieopatrznie pochwaliłem się tym i Ania momentalnie podchwyciła temat - coś i tak chodziło jej po głowie od kilku dni :-) Trochę pokrzyżowało mi to szyki, bo sam z siebie chciałem zrobić jej niespodziankę, ale przecież wciąż było OK :-) W pracy dostałem jeszcze MMS'a z przygotowań Aneczki do wyjazdu. Nakręciła się ;-)



Wyszliśmy o siedemnastej. Oczywiście było już ciemno, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Ania już przed klatką o mały włos nie strzeliła gleby, ale nie dlatego ten wyjazd był inny. Również ja czułem się trochę jak za starych czasów. Początkowo pojechaliśmy na stację, aby dopompować Pszczołę. Trochę tam zabawiliśmy, ale nawet tam było ciekawie :-) Ania była uradowana :-) Ze stacji wyruszaliśmy bez koncepcji, ale szybko ona sama nas znalazła - o tej porze dnia, roku i w obecnej sytuacji wyboru zbytnio nie mieliśmy :-) Pokręciliśmy się więc po okolicy, przy okazji machając do okna nowym sąsiadom, którzy też są troszkę zrowerowani :-) Ania niesiona zapałem i radością pociągnęła mnie na kolejne kółko :-) Na Bema pościągałem się trochę z autobusem, ale i tak większość całej trasy pokonaliśmy kółko w kółko :-) Po godzinie weszliśmy z ciemnego dworu do rozświetlonego domu :-) Ale to nie żarówki świeciły, a Aneczkowe iskierki...

Dane wyjazdu:
10.97 km 0.00 km teren
00:33 h 19.95 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Świry :-)

Niedziela, 27 listopada 2011 · dodano: 27.11.2011 | Komentarze 0

No i stało się :-) Ania po seansie filmowym rzuciła hasło, abyśmy wyszli na rower - zgodnie z wcześniejszą ideą. Ja co prawda już pod koniec filmu sądziłem, że ów pomysł nie dojdzie do skutku, ale nim wstałem z sofy, Ania była już przebrana w rowerowe ciuszki :-) No cóż... :-) Jako że miałem ochotę zabrać na ten wypad Kośkę, zabrałem się do montowania uchwytu na lampkę. Po kilku minutach byłem również przebrany. Poszliśmy... :-) Była pierwsza w nocy... :-)



Ania świeciła się jak choinka :-) Standardowo dwie lampki na Pszczole i dodatkowo dwie mrugające opaski na lewych kończynach robiły fajny efekt :-) Ja założyłem opaskę jedynie na jedną nogę :-) Ruszyliśmy, gdy tylko nawigacja podjęła trop, a ja od pierwszego nadepnięcia na pedały, poczułem przypływ energii :-) Dwa machnięcia i już byłem przy ulicy! :-) Po chwili minął nas Beetle, za którym z uśmiechem na twarzy rzuciłem się w pogoń, zatrzymując się w oczekiwaniu na Anię po dwóch skrzyżowaniach. Dalej przez chwilę jechaliśmy znów razem, ale ja jednak cały czas rwałem do przodu tak, jakbym chciał popędzić hen daleko przed siebie :-) Gdy tylko pojęliśmy decyzję, iż udamy się na miasto, znów wyrwałem przed siebie! Kośka daje niesamowite poczucie swobody, lekkości i mocy! :-) To istny generator pozytywnej energii! :-) Kocham ją za to! :-)
Po drugiej stronie wiaduktu, znów jechaliśmy razem :-) Ja oczywiście co chwila wyrywałem do przodu, nie oddalając się już jednak na bardziej znaczne odległości. Niebawem dotarliśmy do Piastów, gdzie poświęciliśmy chwilę na przekazywaniu sobie władzy w kwestii zaplanowania dalszej trasy ;-) Ostatecznie postanowiliśmy, że udamy się z powrotem do centrum, zahaczając przy okazji o skate park. Oczywiście znów wyrwałem przed siebie! :-) Na miejscu zaliczyłem kilka górek (niestety wypękałem przy jednej z nich ;-) ), a następnie przejechaliśmy przez położony tuż obok labirynt. Ania co prawda tylko raz po jednej linii, ale chyba jej to zaliczę ;-) Chwilę później jechaliśmy już w stronę parku, który pokonałem z dużą dozą pozytywnej energii :-) Gdy Ania dołączyła do mnie, znów razem pomknęliśmy w stronę dworca PKP, a towarzyszka rzuciła jeszcze, abyśmy podjechali na wysokość Carrefour'a i stamtąd odbili do domu, więc ja rzuciłem się... znów do przodu niczym piorun! ;-) Postanowiłem też dodać trochę weny od siebie i skręciłem na parking, który objechaliśmy niczym jakiś pachołek :-) Dopiero stamtąd, udaliśmy się w drogę powrotną do domu :-)
Na miejscu sprawdziłem z ciekawości dystans pokonany w tym miesiącu. Niepisany i nieobowiązkowy plan został wykonany ;-)

Dane wyjazdu:
22.39 km 0.00 km teren
01:05 h 20.67 km/h:
Maks. pr.:31.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zakończenie "sezonu", dzień 3

Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 12.11.2011 | Komentarze 0

Dziś czułem się już optymalnie :-) Lekarska ręka Ani pomogła. Oczywiście w niczym to nie przeszkadzało, żeby znów spać do jedenastej ;-) W ciągu dnia zapadła jednak decyzja, że wrócimy już dziś do Kędzierzyna. Nie była to decyzja łatwa, ale jednak została podjęta...


Nie wiadomo kiedy przejechaliśmy przez las, gdzie Pszczole stuknęło 3000 km :-) W Czarnowąsach spojrzałem ze wspomnieniem na budynek Ochotniczej Straży Pożarnej, który sfotografowałem, gdy żegnaliśy Kasię. Tak... Chyba pora żegnać się z typowo rowerowym sezonem :-) Droga do Opola, minęła nam jakoś szybciej. Nie tylko jednak my byliśmy szybcy, bo tuż przed miastem trafiło się nam dwóch naprawdę niezłych wariatów, w swoich pięknych bolidach. Co za debile. Zero wyobraźni. Ciekawe czy takie samo IQ... Na krótko przed ścisłym centrum i ja przycisnąłem z zamiarem poczekania na Anię najpierw za Rynkiem, później przed budynkiem PKP. Gdy jednak już tam byłem, okazało się być naturalne to, że od razu kupię bilety. Wciąż jadąc przeprosiłem więc jegomościa, stojącego przed wejściem i z dużą precyzją, przecisnąłem się Antkiem z sakwami, przez wąskie wejściowo-wyjściowe drzwi ;-) Ania dotarła na miejsce, gdy stałem już przy kasie i w momencie, gdy zapowiedziano nasz pociągowóz :-)
Tym razem podróż minęła nam spokojnie. Na tyle spokojnie, że nawet nie sprawdzali nam biletów :-) Obserwowaliśmy odchodzący dzień... Na kilka stacji przed Kędzierzynem, do przedziału weszła pani, mająca na ramieniu taką samą odblaskowo-świecącą opaskę w jakie zaopatrzyliśmy się i my :-) Czyżbym ulegał jednak modom? ;-) Dobrze chociaż, że to jeno moda rowerowa ;-) W międzyczasie postanowiliśmy też, że na miejscu udamy się na niewielkie zakupy i tak też zrobiliśmy. Ja od razu dostałem speeda, czekając na Anię już przed sklepem. Za karę musiałem też zostać w przedsionku i pilnować rowerów ;-) Następnym punktem, było wypakowywanie sakw u Ani, po czym ja udałem się do domku.
Jechało mi się spokojnie, choć z zamysłem nadrobienia nieco na średniej. Sprawnie pozostawiałem za sobą kolejne metry i choć wcale nie jechałem szybko, to przed wjazdem do Koźla, zdążyłem się nawet zgrzać. Jechałem też z opaską na ramieniu i muszę przyznać, że jakoś tak lepiej się czułem :-) Bezpieczeństwo swoją drogą, ale mnie chodziło raczej o to, że z tyloma lampkami zarówno na mnie, jak i na Antku, czułem się profi ;-)

Dane wyjazdu:
10.50 km 0.00 km teren
00:38 h 16.58 km/h:
Maks. pr.:28.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zakończenie "sezonu", dzień 2

Piątek, 11 listopada 2011 · dodano: 12.11.2011 | Komentarze 0

No i stało się. Wylazło ze mnie. To znaczy jeszcze wyłaziło... Niestety. Spałem dziś do jedenastej, budząc się cały spocony. Nie było dobrze. Na szczęście znajdowałem się pod troskliwą opieką Ani i już po południu poczułem się na tyle dobrze, że wyszliśmy na krótki przejazd, mimo mroźnej temperatury. Co prawda nie byłem do końca przekonany o tym, czy powinienem, ale... no jakbym mógł nie! Decyzja przypominała te, jakie podejmuje schorowany człowiek, gdy ma decydować o swojej niezależności. Na szczęście ze mną aż tak źle nie było ;-)


Na początek udaliśmy się w odwiedziny do dziadka Antka, a mnie - podobnie jak wczoraj podczas przejazdu w lesie - zaczęły lekko dokuczać końcówki palców. Gdy już na dobre ruszyliśmy w trasę, poczułem chęć zaznania niezależności i lekko przyspieszyłem. Dobrze też, że ustalona na dziś trasa nie była długa, bo wyraźnie odczuwałem niską temperaturę. Jakoś rok temu chyba lepiej się dostosowałem do jesieni :-) Obydwoje z Anią zahaczaliśmy też nogawkami o puste koszyki na bidony. Różnica polegała jednak na tym, że Ania martwiła się bardziej o bezpieczeństwo, a ja o to, aby nie wygiąć koszyka :-) Świr. Ale taki pozytywny... ;-)
Niebawem wjechaliśmy do lasu, gdzie wciąż nie opuściła mnie chęć zaznania swobody. Ania jechała przede mną, a ja nawet zatrzymałem się dwa razy, nie informując jej o tym fakcie :-) To liście na drodze donosiły... Tuż przed skrajem lasu, dojrzałem też uschniętą roślinę, którą prawdopodobnie (botanikiem przecież nie jestem ;-) ) sfotografowałem wiosną. Tak... To już cały "sezon" za nami.






Oczywiście owa roślinka, zdążyła się jeszcze przyczepić do moich spodni i zanim ruszyłem, musiałem jeszcze nieco się oczyścić :-) Chwilę później przyspieszyłem na polnej drodze i już wspólnie pojechaliśmy do domu :-)

Dane wyjazdu:
20.89 km 0.00 km teren
01:09 h 18.17 km/h:
Maks. pr.:32.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zakończenie "sezonu", dzień 1

Czwartek, 10 listopada 2011 · dodano: 12.11.2011 | Komentarze 0

Nadchodził długi weekend. Co prawda mieliśmy z Anią wstępnie ustalone, że pojedziemy na Surowinę, ale jakoś nie byłem wewnętrznie otwarty na tą opcję. Od jakiegoś tygodnia miałem wrażenie, że coś we mnie siedzi, choć czułem się normalnie i OK. Mimo to nie stawiłem twardego oporu w kwestii wyjazdu ;-) Dostałem nawet listę rzeczy, które miałem spakować do sakw. No nie ma człowiek swobody... ;-) Nie dałem się jednak tak łatwo i pozwijane w kłębki ubrania i inne przedmioty, powrzucałem dopiero w czwartek rano przed pracą ;-) A co! Ja tu też mam coś do gadania! ;-) Prawda jednak była jeszcze taka, że po prostu nie byłem przekonany do tego wyjazdu. Wiedziałem, że nie czuję się optymalnie i po głowie chodziła mi myśl, jak to się może potencjalnie skończyć.


Droga do pracy minęła mi przyjemnie :-) Mimo już niskiej temperatury poranka, jechało mi się swobodnie i w miarę żwawo :-) Sprawdzało się to, że na rowerze gorsze samopoczucie mija... :-) Po południu udaliśmy się z Anią na stację PKP. Ja oczywiście wcześniej musiałem sprawdzić, czy aby na pewno wszystko co trzeba wylądowało w sakwach ;-)
Przy kasie siedział jeden z trybików z maszyny do robienia bajzlu, jaką jest nasz narodowy przewoźnik. Zostaliśmy już co prawda przyzwyczajeni do różnego typu atrakcji, ale jak widać z okazji jutrzejszego Święta Niepodległości podległa państwu firma, postanowiła uraczyć podróżnych kolejnymi urozmaiceniami :-) Ależ byłoby bez nich nudno! Gdy już w końcu wsiedliśmy w pociągu, zrobiło się już bardziej szaro - zarówno w sferze organizacji ruchu kolejowego, jak i tam po drugiej stronie szyby. Gdy dojechaliśmy do Opola, było już całkiem ciemno.
Ledwie wytoczyliśmy się ze stacji, Ania zarządziła jaką trasą mamy wydostać się z miasta i muszę przyznać, że była to najlepsza opcja z możliwych. Mogliby ją zatrudnić w tym PK(X)... Na pewno by lepiej hulało. Po kilku skrzyżowaniach wolniejszej jazdy, postanowiłem nieco przyspieszyć. Tak się złożyło, że akurat moja współtowarzyszka była tuż za mną. To był nasz ostatni kontakt. Ujechałem może kilometr i postanowiłem się zatrzymać, aby na nią poczekać. Nie chciałem, aby zbyt długo jechała sama, a poza tym, to ostatnio czuję jakąś taką dziwną zależność... Cholera wie... Może to właśnie to siedzi mi pod skórą? ;-) Zatrzymałem się na poboczu i oczekiwałem na horyzoncie mrugającego światełka. Minęły dwie minuty, za chwilę trzy i cztery... Przeszedłem się kilkanaście metrów w powrotnym kierunku i nic. Wróciłem do Antka i udałem się w kierunku centrum, wypatrując jadącego roweru w kolorze pszczelim. Niestety na darmo. Naprawdę zaczynałem mieć dziwne myśli i muszę przyznać, że odkąd razem jeździmy, to nigdy jeszcze tak się nie zmartwiłem. Realnie brałem pod uwagę to, że coś mogło się stać. Ogarniało mnie przejęcie. Wypatrywałem, czy na dużym skrzyżowaniu, przez które przejeżdżaliśmy nie widać nic nadzwyczajnego, ale nic nie dostrzegłem, gdyż było ciemno. Wyciągnąłem telefon... Pierwsza komórka... Nie odbiera. Druga... Sygnał... Drugi... Jest! Kurde! I to daleko przede mną! To znaczy za mną, bo stałem przodem w stronę centrum! :-) Musiałem więc narzucić większe tempo, aby dogonić Anię której poleciłem, aby się nie zatrzymywała i nie czekała na mnie. Zeszło ze mnie napięcie... Uff... No i poza tym mogłem sobie lekko przycisnąć :-)
Nie było jednak tak kolorowo, jak mi się to na początku wydawało. Pewnie to wina tego, że słońce już dawno zaszło i wszystko było czarne, lub szare ;-) Zanim zobaczyłem "te" migające światełko, upłynęło naprawdę kilka dłuugich chwil, a Ania i tak musiała na chwilę przystanąć, żeby na mnie poczekać. Kurka chyba faktycznie jest ze mną źle ;-) Dalej jechaliśmy już razem, aż do czasu, gdy postanowiłem zatrzymać się w celach "chusteczkowych". Tuż przed postawieniem stopy na ziemi zauważyłem, że drewniany kościół w Czarnowąsach był ładnie oświetlony. Ciekawe, czy mój sprzęt da radę wykonać dobre zdjęcie...



Gdy dołączyłem ponownie do Ani, czekała już na mnie już na drodze, prowadzącej na Surowinę. Na tym etapie jechaliśmy już spokojniej, choć i tak nasze wspólne wrażenie na dzisiejszy dzień było takie, że jazda była jakaś taka rwana. Tuż przed wjazdem do lasu okazało się, że baterie w lampce Ani są już ledwo zipiące. Wspólnie jechaliśmy więc, opierając się na snopie światła z mojej latarki, która tak na dobrą sprawę oświetlała praktycznie całą szerokość jezdni :-) Po drodze łapaliśmy chwile, gdy ciemny las pięknie współgrał z nocą i wiszącym wysoko księżycem. Mogliśmy więc zaobserwować nastrojowo oświetloną leśną drogę, nad którą między drzewami, unosił się niebiański reflektor, lub też - już na chwilę przed dotarciem na miejsce - pięknie oświetloną księżycem część lasu, po której kładły się długie cienie. To były naprawdę fajne momenty i myślę, że to właśnie dzięki dwóm kółkom, mogliśmy je dostrzec...

Dane wyjazdu:
38.77 km 0.00 km teren
02:07 h 18.32 km/h:
Maks. pr.:38.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Obóz w Sławięcicach

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 17.09.2011 | Komentarze 0

Do południa byliśmy z Anią na zakupach, z których wróciliśmy trochę zmęczeni, lecz oczywiście w dobrych humorach :-) Szkoda nam było nie wykorzystać świetnej pogody, więc plan dnia ułożyliśmy pod kątem rowerów :-)



Równym i miarowym tempem, dojechaliśmy na Azoty, a następnie wjechaliśmy w leśny skrót, gdzie powspominaliśmy sobie trochę poprzedni przejazd tą drogą... :-) Widać już było powoli nadchodzącą jesień. Mnie od samego początku wyjazdu, udzielał się pozytywny rowerowy nastrój, który wzmógł się jeszcze bardziej, gdy przed skrajem lasu, doleciał do mnie motyl i towarzyszył mi prawie aż do wiaduktu :-) Niebawem na Białym Ługu spotkaliśmy liczną grupę ludzi, którzy przy jednym z domostw, prawdopodobnie szykowali się do ogniska lub grillowania. Wkrótce dotarliśmy też do Piastów, gdzie na postoju uznaliśmy, że jeszcze nam mało :-) Rzuciłem więc, abyśmy pojechali do obozu w Sławięcicach. Ania chciała kiedyś go zobaczyć, więc teraz może być dobra ku temu okazja :-)



Przez Blachownię przemknęliśmy fajnymi skrótami, a Ania nawet wypatrzyła jeziorko z kaczkami, które ja ominąłem, bo od czasu zmiany celu wyjazdu, włączył mi się speed ;-) Dalej jechaliśmy znów razem (oj, dawno nam się to nie zdarzyło chyba...) i gadaliśmy o sprawach życiowych i rowerowych :-) Fajnie było :-) Tuż przed wjazdem na plac obozu, minęliśmy trzy rowery z czego dwa były tandemami :-) Nieczęsty to widok! :-) Ani spodobał się ostatni - żółty :-)




Na miejscu pokręciliśmy się trochę i zrobiliśmy kilka zdjęć. Niestety jednego nie udało nam się udokumentować, gdyż w międzyczasie przyjechała Golfem jakaś pół-owca z Krapkowic (tudzież okolic), stawiając samochód dosłownie przed pomnikiem! No deb**. I niech to wystarczy za komentarz.





Na trasę powrotną wybraliśmy azotowy las. Postanowiliśmy skręcić w drogę, na której Ania kiedyś złapała gumę, wjeżdżając w dziurę w jezdni i musiałem się biedny męczyć ;-) Tym razem obyło się bez strat ;-) Cały czas też trzymał się nas dobry humor, pozytywne nastawienie i duże chęci :-) Drogą z czerwonym szlakiem dotarliśmy do Azot, gdzie na dojazdówce do asfaltu, puściłem się w długą i to chyba tam zrobiłem MXS wyjazdu ;-) Od tej pory częściej urywałem się do przodu. Czyżby nałóg wrócił? ;-)





DST: 30.58 km TM: 1:45 h:min AVS: 17.3 km/h MXS: 38.1 km/h

Drogę powrotna do domu, postanowiłem ułożyć podobnie jak ostatnio. Jadąc przez Żabieniec, dotarłem do drogi rowerowej, a stamtąd to już wiecie... ;-)

Dane wyjazdu:
23.11 km 0.00 km teren
00:56 h 24.76 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Schronisko - do trzech razy sztuka

Poniedziałek, 12 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 0

I znów pomyłka w pogodzie :-) Miało być pochmurnie i zapowiadać się na deszcz, a tymczasem było ładnie, słonecznie i odczuwalnie ciepło :-) Z domu wyszedłem minimalnie za późno (czyli tak jak zawsze ;-) ), więc narzuciłem sobie szybkie tempo.



Gdy wjechałem na promenadę, zauważyłem jadącą nią w tym samym kierunku co ja rowerzystkę. Miałem więc zająca ;-) W połowie przejazdu znów minąłem swoją wychowawczynię z podstawówki, co na chwilę zgubiło mój instynkt łowcy, ale już kilka chwil później dopadłem ofiarę. Przed końcem promenady zjechałem na jeszcze mokrą trawę i na pełnej prędkości dokonałem aktu wyprzedzania! Jeszcze próbowała walczyć koło mostu na Wyspie, ale nie miała szans ;-) Na zakręcie drogi rowerowej, znów pomachała mi nieznajoma z okna mijającego mnie PKS'u. Czyżbym miał wielbicielkę? ;-) Uśmiechnąłem się pod nosem i gnałem dalej. Oczywiście z drogi rowerowej, zjechałem przed owym autobusem.
Tym razem ogień rozpalał się powoli, jednak na tyle intensywnie, że na rondo wpadłem mega szybko. Dosłownie niczym piorun! Gdy z niego zjeżdżałem (a raczej wylatywałem!) zauważyłem, że tuż za nim stoją niebiescy! Czyżby mieli podstawy, aby zatrzymać mnie za przekroczenie prędkości? ;-)
Gnałem dalej. Na wysokości Kauflanda, wyprzedził mnie PKS i znów owa niewiasta mi pomachała. Nie zwalniałem tempa. Wiedziałem, że mogę osiągnąć świetny wynik. Na początku towarowej sprawdziłem średnią - takiej w drodze do pracy jeszcze chyba nie miałem... Zresztą świetną jazdę można było poznać po czasie: wyszedłem minimalnie później (czyli tak, jak zwykle ;-) ), a w pracy byłem dużo wcześniej. To była piękna jazda! :-)
W drodze do pracy mój wynik wyglądał następująco:

DST: 6.96 km TM: 15:26 h:min AVS: 27.2 km/h MXS: 40 km/h

Po wyjściu udaliśmy się z Anią po raz trzeci do schroniska. Z niewyjaśnionych przyczyn, Ania jechała jednak dziś wolniej niż zwykle ;-) I to w obie strony! Niemniej jednak trzeba przyznać, że widok jaki ujrzeliśmy na terenie schroniska był naprawdę przygnębiający... Ściskał serce.
W drodze powrotnej do domu, także pedałowało mi się leciutko :-) Miałem taki cały dzień :-) Z góry postanowiłem także, że pojadę przez Kłodnicę, aby wydłużyć sobie drogę :-) Co jakiś czas zerkałem też na wskazania średniej prędkości ;-) Tak się wkręciłem, że na skrzyżowaniu z Gazową ostatecznie pojechałem w stronę Rogów :-) Zamiar był taki, aby skręcić w Kochanowskiego, ale... Po kilku chwilach jazdy pomyślałem sobie, że... gdy jadę, jestem szczęśliwym człowiekiem. Bez zmrużenia okiem udałem się na Rogi. Teraz podwójnie cieszyłem się jazdą. Słońce pięknie zachodziło, a ja pędziłem sobie, ot tak przed siebie :-) To było coś pięknego. Przed przejazdem kolejowym, zacząłem odczuwać minimalny chłodzik, ale wciąż było bardzo komfortowo. Ależ ja bym chciał, żeby tak to trwało i trwało! :-)
_
Gdy jadę, jestem szczęśliwym człowiekiem.

Dane wyjazdu:
34.42 km 0.00 km teren
01:30 h 22.95 km/h:
Maks. pr.:33.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Schronisko - drugie podejście

Wtorek, 6 września 2011 · dodano: 06.09.2011 | Komentarze 0

Świetnie mi się dziś spało :-) Pewnie dlatego wstawało mi się wręcz z małym żalem... :-) Ochoczo jednak wsiadłem na rower. To jakby norma :-)



Było chłodnawo, ale właśnie dlatego też i przyjemnie :-) Na promenadzie natknąłem się na wychowawczynię z podstawówki. Pozdrowienia! Miałem też fajny power. Czyżby rekompensata za wczoraj? ;-) Do pracy dotarłem z fajną średnią 24.1 km/h, wykonując jeszcze przed Towarową manewr wyprzedzania po chojracku ;-)
Po południu wiał chłodny, lecz nie przeszkadzający wiaterek. Dzień wciąż był bardzo ładny. Także słońce grzało jeszcze delikatnie :-) Gdy zbliżałem się do drugich torów zauważyłem, że nadjeżdżające znad przeciwka Renault zatrzymało się na stopie. Aż przetarłem oczy ze zdumienia :-) Na końcu ulicy odbiłem jak zwykle w lewo i podczas jazdy, zauważyłem leżące na ziemi dwa grosze :-) Niebawem ponownie wyruszyliśmy z Anią do schroniska, ale niestety znów okazało się, że było zamknięte. I znów na furtce wisiała TA SAMA kartka, informująca o tym, że schronisko w DNIU DZISIEJSZYM jest czynne do 15. Odjechaliśmy stamtąd zrezygnowani. Dostępny czas wykorzystaliśmy jednak na pożyteczne kręcenie się po mieście.
Gdy wyjechałem od Ani, było już minimalnie chłodniej. Wpadło mi do głowy, aby pojechać w kierunku Azot. Była to fajna opcja przedłużenia trasy do domu :-) Po chwili na nawigacji pojawił się komunikat o słabej baterii, więc jechałem spoglądając na nią nieco częściej. Droga była fajna i relaksująca :-) Minąłem też na niej całkiem dużo rowerzystów :-) Później było już spokojniej i fajnym tempem dotarłem do Cisku. Przed zjazdem na polny skrót, kilkanaście metrów od drogi, pasły się dwa konie: jeden duży, a nieopodal niego - drugi mały. Chwilę później wystraszyłem kurę, która czmychała z pobocza, ku mojemu pozytywnemu uradowaniu :-) Pod skórą czuć było ostatnie chwile lata... Na postoju, podczas wymiany baterii w nawigacji, dopadła mnie mała refleksja... Gdy dojechałem do Landzmierza, spotkałem jeszcze wice dyrektora ze szkoły średniej. Dalej prosto przez park, skierowałem się do domu. Słońce było już blade...

Dane wyjazdu:
19.26 km 0.00 km teren
00:59 h 19.59 km/h:
Maks. pr.:29.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Schronisko

Poniedziałek, 5 września 2011 · dodano: 05.09.2011 | Komentarze 0

Rano z powodu niedostatecznej ilości słońca i małego zachmurzenia, przemknęło mi przez głowę pytanie, czy jechać dziś do pracy na rowerze. Kojarzyłem też coś piąte przez dziesiąte, że dziś po południu miało padać, ale mimo to zdecydowałem się na dwa kółka :-) Innego wyjścia też za bardzo nie miałem, bo na autobus bym nie zdążył ;-)



Niebo co prawda trochę zachmurzone, ale było za to ciepło. Całkiem szybko dojechałem do pracy, a tuż przed wejściem do biurowca, usłyszałem humorystyczny komentarz w swoim kierunku. Nie, po schodach nie wjadę :-)
Po pracy Ania zaproponowała, abyśmy dziś zawieźli karmę do schroniska dla zwierząt. No dobra! :-) Pokręciliśmy się więc trochę po mieście (ja nawet spotkałem dawno nie widzianego kumpla, na którego widok aż prawie krzyknąłem :-) ), lecz gdy po zakupach dojechaliśmy do celu okazało się, że schronisko w dniu dzisiejszym jest czynne tylko do godziny 15. Cóż było robić? Zostawiłem wszystko u Ani i ruszyłem w drogę do domu.
Już po pierwszych kilkunastu metrach poczułem, że jakby zszedł ze mnie power. Kręcenie było dodatkowo utrudniane, wiejącym znad przeciwka wiatrem. Na obwodnicy nawet przez moment jechałem ledwie 15 km/h. Jakoś jednak się zebrałem i spokojnym tempem, dojechałem sobie do domku :-)