Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Z balastem, czyli... nie sam ;-)

Dystans całkowity:5210.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:292:53
Średnia prędkość:17.62 km/h
Maksymalna prędkość:68.64 km/h
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:29.27 km i 1h 39m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
14.53 km 0.00 km teren
00:58 h 15.03 km/h:
Maks. pr.:24.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

"Czuję się tak, jakby dom wrócił"...

Czwartek, 7 lipca 2016 · dodano: 14.10.2016 | Komentarze 0

Miesiąc temu o tej porze, mijało pół godziny odkąd dotarłem na Cabo da Roca... Wyjazd wciąż mam w swojej świadomości... :-) Od powrotu minął jednak miesiąc, MIESIĄC(!!!) podczas którego nie byłem na rowerze! Nie licząc porażkowego wyjazdu do pracy, to również była porażka... Na szczęście Aneczka czuwała!
 

Wyruszyliśmy zaraz po pracy :-) Plan nie był napięty, ale to w końcu pierwszy wyjazd z dzieciaczkami w tym roku(!). Portugalia zabrała mi, a co za tym idzie całej rodzinie, dużo więcej czasu, niż było na to przewidziane. Postaramy się jednak nadrobić lato! :-) Jechało się bardzo przyjemnie, a mnie Portugalia pozwoliła w końcu nie gonić średniej :-) Swoją już wyrobiłem! ;-) W Brzeźcach zatrzymaliśmy się na placu zabaw :-) Fajnie było... :-) Później na azotowym skrócie minęliśmy się z konikami zatrzymując się chwilę później, by pokazać je dzieciom :-) Następnie podjechaliśmy na kolejny plac zabaw, a na sam koniec - by szczęście taty było pełne - wstąpiliśmy po pełne, butelkowane do sklepu ;-)
_
No bo przecież kochamy rowery!!!



Dane wyjazdu:
4.68 km 0.00 km teren
00:14 h 20.06 km/h:
Maks. pr.:27.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Porażka

Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 14.10.2016 | Komentarze 0

Od powrotu z Portugalii nie miałem możliwości, by pójść na rower mimo, że chęci oczywiście były. Ten weekend mógł być pierwszym spędzonym na rowerze - w domyśle z dziećmi. Niestety musieliśmy jechać z Aneczką do pracy...!


Antek zachowywał się na drodze jakoś dziwnie... Pomijam już fakt, że ruszając przez moment pedałowałem w miejscu ;-) Miałem wbitą najlżejszą przerzutkę ;-) Ogólnie dojazd do pracy na luzie, ale gul w gardle był... Tym bardziej że wracając z Koźla do domu zauważyłem przyczepkę ciągniętą przez rower, a wcześniej w aucie Karol pytał kiedy pojedziemy do Koźla na rowerach... I to wszystko w weekend w który faktycznie mogliśmy pojeździć!
W drodze powrotnej Antek już nie zachowywał się dziwnie ;-) Niemniej jednak podobnie jak rano miałem lekkie problemy z obsługą lewej przerzutki. Palce tej ręki wciąż mają w sobie Portugalię ;-) Bardzo szybko w trakcie jazdy znów zacząłem pałać sympatią do Antosia :-) To naprawdę super rower! :-)


Dane wyjazdu:
96.48 km 0.00 km teren
03:40 h 26.31 km/h:
Maks. pr.:56.55 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Czwarty Klasyk Annogórski :-) Tym razem na szosie!

Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Po powrocie z działki szybko zjadłem i ponownie poleciałem na rower :-) Dzień nie pozwalał na to, by spędzić go w domu! 



Przez miasto jechało się słabo, a dodatkowo stałem na większości świateł. Rozpoczęła się też przebudowa Al. Jana Pawła II. Plus będzie taki, że według tego co wiem, to będą tędy przebiegały drogi rowerowe! :-) Do samych Sławięcic jechało się standardowo. Słońce pięknie świeciło, wiał też wiatr z przeciwka. Wyjeżdżając stamtąd dojrzałem kilkaset metrów przede mną innego kolarza. Doszedł mnie tuż po tym, gdy go wyprzedziłem i zaczęliśmy rozmowę. Tak zleciała nam droga do Pławniowic :-) Starszy kolega pojechał do siebie do Knurowa, a ja mogłem już swoim tempem gonić na Klasyk :-) Czasu było już troszkę mało! Na krajowej czterdziestce jechałem dość ładnie i całkiem szybko znalazłem się między pięknymi polami za Ujazdem :-) Teraz wiatr miałem z boku, ale grał na moją korzyść, więc gdy zwróciłem się w kierunku Góry św. Anny, mogłem jechać troszkę szybciej :-) 
Za Dolną zacząłem spotykać pierwszych kolarzy :-) W sumie to byłem najszybszy z nich wszystkich ;-) Oczywiście oni tylko się rozgrzewali :-) Przejechałem przez Rynek na szczycie, gdzie już trwały przygotowywania do ceremonii zakończenia, a na starcie byłem kilkanaście minut przed czasem :-) Miałem więc okazję, by objechać teren dookoła i zająć miejscówkę do robienia zdjęć :-) W powietrzu czuć było ducha sportowej rywalizacji! W końcu ruszyli! Założę się, że w tym roku uczestników było więcej! Gdy startowa wrzawa ucichła odczekałem kilka chwil i... ruszyłem na trasę wyścigu! O dziwo pierwszych rowerzystów zacząłem wyprzedzać jeszcze przed skrzyżowaniem na Porębę. Alpenstrasse nie była dla mnie większym problemem. Postanowiłem przejechać jedno kółko, podczas którego wyprzedziłem około dwudziestu kolarzy. Później zostałem wyprzedzony na zjeździe z Góry św. Anny przez jednego zawodnika, dwa razy tasowałem się z dwoma, czy trzema innymi, ale finalnie "wyprzedzony" zostałem tylko raz i to przez osobę, którą wyprzedziłem sam wcześniej :-) Najlepszym momentem całego przejazdu, był jednak podjazd na Górę św. Anny - ostatni około kilkudziesięciometrowy odcinek przed Rynkiem. Połknąłem jednego zawodnika i nagle zapragnąłem więcej! Zjechałem maksymalnie do lewej krawędzi i jeden, drugi, trzeci! Wstałem z roweru, agresywny chwyt i jazda! Usłyszałem doping publiczności: dalej! jedziesz! Nie wiem, czy to było skierowane do mnie, czy to był standardowy doping dla wszystkich, ale wyprzedzałem tylko ja. Krótko przed szczytem nie miałem w najbliższej odległości przed sobą nikogo! Poczułem magię adrenaliny! Wspomniany zjazd również był świetny! Do Zajazdu ponownie wyprzedziłem kilka osób i dopiero przy Muzeum Czynu Powstańczego zostałem wyprzedzony przez wyprzedzonego :-) Faktem jest jednak, że mogłem sobie pozwolić na bardziej agresywną jazdę. Jechałem tylko jedno kółko. Z drugiej strony też miałem już w nogach nieco ponad pięćdziesiąt kilometrów choć trzeba oddać, że po płaskim i nie w tempie wyścigowym. Inna sprawa to taka, że wyprzedzałem przecież sam ogon ;-) Mimo wszystko jeśli zdrowie pozwoli, to za rok trzeba spróbować sił na pełnym dystansie wyścigowym :-) 
Przystanąłem przed Rynkiem w Leśnicy, a po kilku chwilach udałem się na Alpenstrasse, gdzie ponownie zaczaiłem się na peleton. Przy okazji porozmawiałem sobie z dwoma innymi kibicami :-) Dla niektórych zawodników ów podjazd był srogą męczarnią. Zjechałem ponownie do Poręby, uważając by nikomu nie przeszkadzać. Chciano mnie nawet poczęstować wodą na bufecie ;-) W Leśnicy zostałem przekierowany na boczną drogę, skąd już później udałem się do domu :-) Niesiony nieco pozytywnymi emocjami deptałem ładnie do Raszowej. Później nieznacznie odpuściłem. Do głosu doszedł brzuszek ;-) 
_
I już zarysowana kolarska opalenizna! ;-)

Mój tymczasowy kompan ;-) W końcu szosą na uroczej drodze do Pławniowic!


Pałac w Pławniowicach :-)


Sielskie widoczki za Ujazdem :-)


Malownicza droga do Dolnej :-)


Za moment krew w większości żył rozgrzeje się do czerwoności ;-)


3, 2, 1, start!


Sielanka przy Alpenstrasse :-)


Inni nie mieli tak swobodnie ;-)


Wjazd na Alpenstrasse :-)


Pojazd straży pożarnej z Lichyni :-) W swoim garażu mają też ciekawego Opla :-)


Dane wyjazdu:
145.03 km 0.00 km teren
05:57 h 24.37 km/h:
Maks. pr.:68.64 km/h
Temperatura:22.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

(P)odkręcamy Zlate Hory! ;-)

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Obudziłem się pierwszy z całej rodziny! Czując się jak bohater stwierdziłem, że łóżko wręcz zaczyna mnie parzyć! :-) Wstałem :-) Pogoda na dziś według serwisu Interia.pl: słonecznie i do szesnastu stopni :-) Ruszamy! 



Ruszałem z małym deszczykiem. Początkowo jechałem bardzo spokojnie. Czułem kolano i zastanawiałem się nawet, czy dobrze robię wybierając się w tak długą trasę. Może jednak odpuścić? Po około piętnastu kilometrach kolano odpuściło, a ja kilka razy pozwoliłem sobie nawet delikatnie mocniej nadepnąć. Wiał przeciwny wiatr, ale to dobrze nastrajało mnie do jazdy :-) Zawsze to nieco trudniej, a ponadto była szansa na to, że w drodze powrotnej będę miał nieco łatwiej :-) Droga była raczej monotonna. Za Wierzchem przystanąłem, bo wróciły objawy w kolanie. Naokoło było szaro, a pasma gór nie było nawet widać. Przed Prudnikiem zwiększyłem lekko prędkość i na pierwszej napotkanej stacji zjadłem dwa hot dogi, bo już przypomniał o sobie brzuszek :-)
Jadąc dalej pomyliłem zjazdy na rondzie :-) Szybko naprawiłem błąd i niedługo potem jechałem już boczną uliczką, która zaczęła łagodnie opadać dzięki czemu szybko nabrałem prędkości. Niestety w najlepszym momencie asfalt zastąpił bruk! Przez kilkanaście metrów nieźle mną wytelepało, aż w końcu zjechałem na chodnik, umownie oznaczony jako droga rowerowa. Jechałem w pewnej odległości za inną szosą, która pojawiła się na drodze chwilę wcześniej. Na asfalcie wyprzedziłem jegomościa, a gdy później zrównał się ze mną, rozpoczęła się rozmowa. Tak dojechaliśmy razem aż do Zlatych Hor :-) Trasa była wyśmienita i szoską jechało się tu wspaniale! Asfalt z wyjątkiem pojedynczego odcinka był super, do tego widoczki okraszone słoneczkiem, które pojawiło się jeszcze w Prudniku :-) Tempo jazdy mieliśmy umiarkowane i miałem wrażenie, że nawet moje kolano odpoczywało :-) Również i rozmowa fajnie się kleiła :-)
 Podjazd na Biskupią Kopę nie zrobił na mnie wrażenia. Ot po prostu go pokonałem. Na szczycie nie zatrzymywałem się nawet, zjeżdżając w kropelkach deszczu, który czułem raptem przez kilka sekund. Ten zjazd przyniósł mi kolejne doświadczenie i wiedzę o tym, jak bardzo ważna jest aerodynamika. Nie dokręcałem wcale, a mimo to MXS miałem większy niż ostatnio, gdy pomagałem Cabo kręcąc korbą. Tym razem jednak dosłownie leżałem na kierownicy, a gdyby nie zbyt wcześnie włączony instynkt samozachowawczy przed zakrętem i jednak - co tu dużo pisać - jeszcze słaba znajomość roweru oraz już duża prędkość, wynik byłby spokojnie inny o pierwszą cyfrę z przodu. Wraz z pokonywanym dystansem pogoda jeszcze mocniej się poprawiała :-) Umajone krajobrazy wspaniale podnosiły rangę wyjazdu :-) Do czasu. Odebrałem SMS'a od Aneczki, że u nich, czyli de facto u nas jest bardzo szaro i zbiera się na lanie. Czułem pod skórą, że nie jest to Aneczkowy strach i może okazać się to stuprocentową prawdą. Póki co pokonywałem dystans, a tuż za granicą zdjąłem kurtkę, bo było mi już zbyt ciepło. Niestety ruszając poczułem dość mocno kolano i od tej pory każdy start był równie bolesny... W Kietlicach odbiłem na Głubczyce, by zahaczyć o wieś Królowe, mając nadzieję na napotkanie jakiś śladów po majorze Szendzielarzu, ps. "Łupaszka". Niczego nie znalazłem, a dodatkowo wpakowałem się w najbardziej nieciekawy asfalt dzisiejszego wyjazdu. Wciąż obserwowałem niebo, ale nic nie wskazywało na jakieś załamanie. Owszem - z kierunku Kędzierzyna widać było nieco ciemniejsze niebo, ale w zasadzie nic nadzwyczajnego. Tuż przed Lisięcicami zadzwoniłem jeszcze do Aneczki. Lało. Ruszyłem i dosłownie po kilku chwilach i mnie dopadł deszcz. Początkowo było bardzo znośnie, ale już w Lisięcicach(!; chyba przestanę tędy jeździć! ;-) ) rozpadało się dużo mocniej. Z utęsknieniem zerknąłem za siebie, odprowadzając wzrokiem piękną pogodę po czeskiej stronie. Dodatkowo przez świadomość tego, że pakuję się w najgorszy deszcz, z głowy uciekło trochę pozytywnych myśli. Czemu jadę akurat tam?!? Jeszcze daleko przed Ciesznowem byłem bardzo mokry. Asfalt w ułamku sekundy nabrał bardzo dużo wody, która kolejno lądowała na mnie. Zaczęło również grzmieć. Początkowo niegroźnie, ale szybko poczułem grzmoty nad swoją głową! Dojeżdżając do Gościęcina napotkałem kierowcę o dość dużym poczuciu humoru, który udzielił się również mnie ;-) Leje deszcz, ja zapieprzam ile się da, naokoło burza, walą grzmoty, wody w cholerę, ja cały przemoczony, a gość jadąc z naprzeciwka zatrzymuje się i uchylając elektryczne okno w samochodzie próbuje mnie o coś zapytać! :-) Usłyszałem tylko delikatnie wypowiedziane "przepraszam bardzo", ale jeszcze w czasie gdy owa kwestia była wypowiadana uniosłem dłoń w geście przeprosin i pognałem dalej :-) Dosłownie w dwie sekundy później byłem w Gościęcinie :-) Sytuacja tymczasem robiła się coraz gorsza. Burza była bardzo blisko, w zasadzie tuż obok mnie! Wyłączyłem antenę w telefonie i nawigację. Deszcz lał i drogę do Bytkowa pokonałem w ścianie wody. Dobrze choć, że nie trafiłem na żadną dziurę, bo przy tak dużej ilości wody na drodze skończyłoby się to dla nas bardzo źle! Nie chcąc dalej ryzykować, że trzepnie mnie piorun zawróciłem na przystanek w Bytkowie, dostrzegając go wcześniej w ostatniej chwili. Pierwsza przerwa była dość krótka. Nie chciałem stać tak blisko od domu - i tak byłem już cały mokry! Po okresie względnego spokoju ruszyłem, ale dosłownie w trzy sekundy po tym znów grzmotnęło! Zawróciłem momentalnie wiedząc, że czeka mnie jeszcze jazda na otwartej przestrzeni i w dodatku na wzniesieniu. Tym razem postój był dłuższy i ponownie mnie wychłodził. Gdy w końcu ruszyłem, minęło trochę czasu zanim organizm ponownie się rozgrzał. Temperatura oczywiście mocno spadła i najsłabszym punktem były mokre dłonie, które przy pędzie wśród zimnego powietrza zaczęły mi drętwieć. Czułem aż lekkie prądy. Wspomniane wzniesienie pokonałem za to dość sprawnie :-) Nie ma co! Jazda w takich warunkach mocno motywowała do powrotu do domu! :-) Od tych kilkunastu kilometrów nie czułem też już bólu kolana. Włączył mi się tryb walki! Nie żałowałem powietrza w płucach! Woda spływająca po twarzy, na brwiach, rzęsach i włosach - nie przeszkadzała wcale. Byle dalej! Byle zapieprzać! Co jakiś czas spluwałem na pobocze. Nie dam się pokonać! Reńską przemknąłem. Na obwodnicy jechałem momentami wyłączony. Byle szybciej! Będąc już w Kędzierzynie nie kłopotałem się nawet, by wjeżdżać na drogę rowerową! W końcu zjechałem na Starą i waląc ostro po kałuży przeciąłem skrzyżowanie. I tak miałem już kompletnie przemoczone buty. Cały byłem przemoczony. Na całej długości Kościuszki leżały drobne szczątki rosnących obok drzew. Chyba faktycznie było tu ciekawie... :-) 
_
Interii.pl już podziękujemy za serwis pogodowy ;-)

Gdzieś tam jadę ;-)


Jak niewiele człowiek zauważa... Dopiero dziś dojrzałem, jak ładnie przystrojone jest prudnickie rondo im. Stanisława Szozdy.


Szczyt Biskupiej Kopy okraszony chmurami :-)


Nawrót na podjeździe :-)


Tuż przed szczytem. Zatrzymałem się, by zobaczyć salamandrę. Niestety była już po bliskim spotkaniu z czymś większym od siebie. Szkoda, bo to bardzo piękne zwierzę.


Standardowe zdjęcie ostatnich dni ;-)


Wypas owiec :-) Kilkaset metrów wcześniej na horyzoncie rysował się Prudnik w otoczeniu zielono-żółtych pól, skąpanych słońcem :-)


Widoki z drogi wojewódzkiej 416. Po lewej widać nieco ciemniejsze niebo ;-)


Na przystanku w Bytkowie. Postój pierwszy ;-)


Na przystanku w Bytkowie. Postój drugi ;-) Tym razem postanowiłem urozmaicić sobie oczekiwanie, zaznajamiając się z życiem kulturalnym wioski ;-)


Dane wyjazdu:
43.70 km 0.00 km teren
01:58 h 22.22 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Na Ankę z Łukaszem - szoski w ruch! ;-)

Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Korzystając z okazji iż była przepiękna pogoda, oraz planów wstępnie nakreślonych kilka dni temu, wybraliśmy się z Łukaszem na Ankę :-) 



Spotkaliśmy się w Kłodnicy i szybko przeszliśmy do konkretów :-) Tempo mieliśmy rekreacyjne, trochę też gadaliśmy :-) Po zdobyciu szczytu zjechaliśmy w kierunku Wysokiej, gdzie Łukasz prześcignął mnie jak rakieta ;-) W drodze powrotnej wbiliśmy jeszcze w Porębie na Wiejską od łagodniejszej strony. Rowerki dawały radę! W Kłodnicy każdy z nich pojechał już w swoją stronę :-)

Już chyba powoli "moja" stała rowerowa miejscówka :-)

Przepiękna pogoda i dobra widoczność uprzyjemniały wyjazd :-)


 Sanktuarium na szczycie. 


Spóźniony o kilometr ;-)


Dane wyjazdu:
25.57 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Krótki przejazd w towarzystwie :-)

Niedziela, 7 lutego 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Niedziela obudziła się piękna :-) Podobnie było również wczoraj, ale połowa soboty zeszła mi na grzebaniu przy aucie :-) Będę się musiał sprężyć, jeśli chcę zrealizować cichy zamysł pobicia stycznia :-) Dziś również nie miałem zbyt dużo czasu, bo wybieraliśmy się do Gliwic (niestety pociągiem ;-) ), ale to była za to bardzo dobra okazja by sprawdzić pedały na Cabo. 



Na dole okazało się, że oczywiście zapominałem o tym, że w szosie nie mam już uchwytu na nawigację... :-) Co tam! Damy rady w inny sposób udokumentować przejazd :-) Wyjeżdżając zauważyłem sąsiada Łukasza, a później od mostu na obwodnicy "goniłem" jakiegoś kolarza. Wyprzedziłem go przed rondem, a od Dębowej jechaliśmy już razem. Momentami wiało jak cholera, ale dzięki towarzystwu mogłem nieco chować się przed podmuchami, będąc słabszym zawodnikiem. Od Rafała dowiedziałem się też, że w Kędzierzynie działa jakaś grupa kolarska i trzy razy w tygodniu spotyka się na jazdy, oraz że mamy w mieście jakiegoś zawodowca i emerytowanego zawodowca ;-) Prócz niego na trasie spotkałem jeszcze czterech innych kolarzy i - co tu dużo pisać - to chyba największa ilość, jaką udało mi się tu kiedykolwiek zaobserwować :-) Kolarstwo zaczyna być chyba u nas coraz bardziej dostępną i popularną dyscypliną :-) Mnie to oczywiście bardzo cieszy! 
Na skrzyżowaniu w Bierawie pogadaliśmy trochę. Rafał czekał na jakiegoś kompana i lecieli dalej w kierunku Rud. Mnie natomiast gonił czas, więc ruszyłem w drogę powrotną, ciesząc się z komfortowej jazdy szosówką :-) Wiatr w końcu przestał przeszkadzać :-) Większość trasy pokonałem też w dolnym chwycie, który sprawiał mi przyjemność :-) Wjeżdżając na niski chodnik już przed blokiem o mały włos nie obiłem rantów obręczy. Od połowy grudnia powietrze zdążyło już trochę zejść z opon i ruszając w dzisiejszą trasę, faktycznie czułem jakby było go mniej. Gdzieś kiedyś czytałem o konieczności dopompowywania szosowych opon, ale zapomniałem sprawdzić ich stan przed wyjściem. Jak zwykle... ;-) 

Kapliczka przy drodze na Bierawę. Jakoś nie widział mi się ten wyjazd bez zdjęcia :-) Pogoda przepiękna, rowerek również, trzeba to udokumentować! :-) 


Dane wyjazdu:
4.96 km 0.00 km teren
00:29 h 10.26 km/h:
Maks. pr.:26.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Praca 201015

Wtorek, 20 października 2015 · dodano: 21.11.2015 | Komentarze 0

Porankowy standard :-) 



Spacerkiem do przedszkola, a później z Anią do pracy :-) Myślałem że choć trochę podniosę sobie średnią, a tu lipa ;-) Przy Ani biurowcu jakoś nie chciało mi się odjeżdżać dalej...
Przed końcem pracy założyłem się z Anią, kto pierwszy będzie pod przedszkolem :-) Traf chciał, że tuż przed wyjściem dostałem telefon. Rozmawiając śmiałem się w duchu :-) Ale się Aneczce upiekło! :-) Gdy już dojechałem na miejsce, na właścicielkę Pszczoły i na Bąbla musiałem czekać tak długo, że aż baterie w nawigacji padły ;-)

Dane wyjazdu:
31.61 km 0.00 km teren
01:55 h 16.49 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Do końca życia i o jeden dzień dłużej.

Niedziela, 27 września 2015 · dodano: 21.11.2015 | Komentarze 0

Wczoraj pogoda trochę nas zaskoczyła. Miało być co prawda chłodno, ale słonecznie, a tymczasem było szaro, wilgotno i popadywał deszcz. Sytuacja na szczęście poprawiła się dzisiaj, więc mogliśmy zrealizować nasze rowerowe plany :-) 



Wyruszyliśmy z Dziergowic i gdy tylko wyjechaliśmy zza ostatnich zabudowań, dostrzegłem na polu w oddali trzy sarny :-) Początkowo jechaliśmy fajną dróżką wzdłuż Odry, a później asfaltem, mijając kilka wiosek. W końcu dotarliśmy do Kuźni Raciborskiej i mogliśmy zacząć cieszyć się walorami tutejszych okolic :-) Pogoda była w kratkę. Momentami świeciło słońce, a przez większość czasu wisiały nad nami pojedyncze, lecz ciemne i grube deszczowe chmury. Mimo to jechało się bardzo przyjemnie, a w paprocianym lesie wróciły piękne wspomnienia... Za nawrotem zrobiliśmy sobie też krótki postój. Był możliwie jak najkrótszy, bo mnie ciągnęło w trasę! ;-) Poza tym natknęliśmy się na wiewiórkę, przebiegającą przez drogę i wspinającą się na drzewo :-) W drodze powrotnej zrobiło się szaro dookoła, ale jechaliśmy obok siebie rozmawiając, więc nieciekawa aura niewiele nas obchodziła :-) Krótko przed Zakazaną dostałem lekkiego przyśpieszenia i "zakazanym" szutrem jechałem mocno z przodu, a pagórki były dodatkową miłą atrakcją :-) 

Startujemy w rudzkie lasy! :-) Mama wyrwała do przodu, że aż dziw ;-)


Standardowa fotografia na Zakazanej :-) Przy okazji pojęliśmy, skąd wzięła się nazwa tejże drogi ;-)


Krótki postój :-)


W drodze powrotnej :-) Akurat ze słońcem :-)


Dane wyjazdu:
4.35 km 0.00 km teren
00:13 h 20.08 km/h:
Maks. pr.:25.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Praca 280815

Piątek, 28 sierpnia 2015 · dodano: 13.09.2015 | Komentarze 0

Porankowy standard :-) 



Aż do Towarowej wspólna jazda z Aneczką :-) Fajnie było tak jechać i gadać, nigdzie się nie śpiesząc :-)
Powrót na sympatycznym luziku :-) Spokojnie, ale poranną średnią poprawiłem ;-)

Dane wyjazdu:
25.60 km 0.00 km teren
00:55 h 27.93 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Niespodziewane spotkanie ze Szczepanem :-)

Wtorek, 18 sierpnia 2015 · dodano: 13.09.2015 | Komentarze 0

Korzystając z chwilowej lekkiej poprawy pogody, postanowiłem zaraz po obiadku wyjść na przejażdżkę. Myślami już uciekałem w strefę lajtowego kręcenia korbą...



Przy rondzie nieco się zamotałem, naginając lekko przepisy. Gdy wjeżdżałem do Koźla, o mały włos nie zostałem potrącony przez wyjeżdżający z podporządkowanej samochód. Kilka chwil później byłem już jednak na spokojnej bocznej drodze w kierunku Kobylic. Spokojnie było jednak tylko przez moment ;-) Z Wiklinowej wyjechał przede mną inny rowerzysta, ale doszedłem go w miarę szybko. Tempo miał bardzo fajne, lecz miałem wrażenie że prawie niezauważalnie niższe od mojego. Postanowiłem więc go wyprzedzić. Przyznaję - trochę mnie to kosztowało i dlatego nawet nie siliłem się na pozdrowienie :-) Wtem usłyszałem głośne "cześć!". To był Szczepan! Szybko okazało się, że nasze trasy praktycznie się pokrywają, więc postanowiłem lekko nagiąć swoje plany :-) Dostałem wycisk... ;-) Jasna cholera! Nikt nigdy na rowerze nie zapytał mnie "dajesz rady?!?"...! Ale to dobrze. Wjeżdżając do Kędzierzyna zatrzymaliśmy się na chwilę, bo tu nasze drogi się rozchodziły. Może będzie okazja pokręcić ponownie? Co by nie było, Szczepan jest jedyną osobą w moim rowerowym życiu, który w przeszłości ze mną wytrzymywał... :-) Mam nadzieję, że następnym razem ja wytrzymam bardziej ;-) To był dla mnie super fajny przejazd :-)