Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypady, nie w(y)padki ;-)

Dystans całkowity:11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:530:50
Średnia prędkość:21.41 km/h
Maksymalna prędkość:78.56 km/h
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:70.58 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
112.19 km 0.00 km teren
05:43 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Porobiłem się na maksa... :-)

Niedziela, 31 stycznia 2016 · dodano: 31.01.2016 | Komentarze 0

Wczoraj wizytowaliśmy się na urodzinach znajomej. Oszczędzałem się jednak, bo na ostatni dzień stycznia chodził mi po głowie dystans większy niż zazwyczaj :-)



Ruszyłem dziesięć po siódmej. Godzinę później, niż miałem zamiar, ale ciemność za oknem o poranku nieco zmąciła mój zmysł godzinowy :-) Było ślisko jak cholera, a warstwa lodu na asfalcie strzelała pod kołami, niczym niewielkiej mocy petardy. W Bierawie przy próbie ominięcia dziury w jezdni, poczułem jak rower przez ułamek sekundy stał się podsterowny! Skręcone przednie koło dosłownie posunęło się naprzód nie wykazując żadnej woli do zmiany toru jazdy! :-) Za Lubieszowem rower cały osunął się na wyboju! Czułem jak przednie i tylne koło po prostu przesuwają się w bok! Po tym zdarzeniu radykalnie zwolniłem. Wszystko działo się przy czarnym asfalcie i choć zdawałem sobie sprawę z tego, że jest ślisko, to nie sądziłem że jest aż tak źle! Mimo to do Solarni dojechałem już bez problemów, nie licząc postoju na przejeździe kolejowym ;-) W Rudzkich lasach o tej porze nie było jeszcze nikogo, więc mogłem w pełni cieszyć się błogą ciszą i spokojem :-) Za lasem łykanie dystansu szło mi jakby jeszcze lepiej :-) Na nieznanej mi jeszcze drodze poczułem zew przygody, a ponadto nie przeszkadzał mi wiatr. Najmniej przyjemnym etapem, był zdecydowanie przejazd przez Knurów. Poza tym naszło mnie dziwne skojarzenie z męską świnią - zostawiłem Anię samą z dwójką dzieci na sporo czasu wiedząc, że nie czuje się w pełni sił.
Na miejscu jak zwykle pokręciłem się trochę, podjadłem i wyruszyłem w drogę powrotną, która okazała się być istną masakrą... Aż do samego domu miałem wiatr w twarz! Były momenty, że przystawałem co kilkanaście, a nawet co kilka minut! Dopiero po dziesięciominutowym postoju (a raczej łapaniu mocy!) nabrałem na tyle sił, aby w miarę sprawnie toczyć walkę z oporem powietrza. W Rudach wstąpiłem do sklepu, aby zostawić tam jedyne dwa złote, które miałem przy sobie :-) Tymczasem na leśnych szlakach ludzi zrobiło się już całkiem sporo. Rudy o poranku były jednak tylko moje i to cieszyło :-) W Solarni zrobiłem sobie kolejny postój, przy okazji odprowadzając wzrokiem kolarza, który śmigał że aż opony hałasowały. Wiatr z pewnością był jego sprzymierzeńcem :-) Ja natomiast czułem się już prawie jak w domu, a kilometry pozostałe do celu, ubywały na nawigacji całkiem szybko :-) Cała droga powrotna była jednak mocno wymagająca i do domu wszedłem praktycznie na czworakach ;-)

Postój pod kapiącym drzewem :-) W oddali na polu wypatrzyłem siedem saren, które później przebiegły mi drogę :-)


Przed Bierawą. Zima odchodzi przy ładnie wschodzącym słońcu :-)


Zimowa Zakazana :-) Biała nitka ciągnęła się aż po horyzont :-)


Bliżej nieokreślone zwierzątko widziałem z oddali. To nie jedyne ślady, na które się tu natknąłem. Różne długości i kształty. Byłem pierwszą osobą, która stawiała tu stopy na nietkniętej jeszcze po nocy warstwie śniegu.


Nie mogłem się tu nie zatrzymać ;-)


Magicznie piękny las!


Kapliczka w stylu lubelskim. Na kilka zakrętów przed celem.


Zamek w Chudowie. Jak większość polskich zabytków w stanie totalnego rozpadu.


Okoliczna atrakcja - domek Puchatka ;-)


Ni cholery! Na pewno tam nie jadę! Na dziś miałem dość :-)


Krótki przystanek w rudzkim lesie. Odcinek pokryty jeszcze śniegiem.


Powrót po Kosinym śladzie :-)


Dane wyjazdu:
87.20 km 0.00 km teren
04:18 h 20.28 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Moszna zimą :-)

Sobota, 23 stycznia 2016 · dodano: 24.01.2016 | Komentarze 0

Wstałem dziś wcześniej, niż ostatnimi czasy. Razem z mamą i Karolkiem zjedliśmy śniadanie, a chwilę później zacząłem rysować trasę :-) Wyszła całkiem długa jak na zimowe warunki, ale nie miałem innego pomysłu ;-)



Wyjazd z miasta miałem bardzo ciekawy :-) Wiatr w plecy :-) Oznaczało to też ni mniej, ni więcej, że wracając będę miał również ciekawą przeprawę ;-) Podczas zmiany kierunku jazdy czułem duży opór, a rowerem rzucało. Wjeżdżając do Poborszowa zastanawiałem się nawet, czy nie skrócić radykalnie przejazdu. Ostatecznie szybko zrezygnowałem z tego pomysłu, bo jazda w surowych warunkach bardzo mnie cieszyła :-) Wjeżdżając na polną drogę za Kamionką musiałem dwa razy ostro skontrować kierownicą, ratując się przed upadkiem na śnieżnych koleinach :-) To nie był ostatni raz dzisiejszego dnia ;-) Generalnie śmigało się super, choć gdy wyjechałem na asfalt w kierunku Walec, wiatr znacznie obniżył moją prędkość i poczcie komfortu. Mimo to wciąż nie traciłem ducha, a w głowie - jak przez cały wyjazd - grała mi piosenka Dio "Dream On" :-) W końcu zmieniłem kierunek i ponownie można było docisnąć :-) Za wioską Kromołów ponownie wjechałem na polny trakt, który momentami był mocno zawiany. Cieszył mnie jednak widok kół walczących ze śniegiem, a wyrzucany spod nich biały puch osiadał na butach i spodniach :-) Dawaliśmy rady, a surowość otoczenia cieszyła jeszcze bardziej :-) Poza tym cała ta zimowa biel dookoła nadawała dodatkowego nastroju :-) W lesie nieopodal, kilka metrów ode mnie przebiegła też mała sarna :-) Jechałem dalej, a za Ściborowicami ku swojemu pozytywnemu zaskoczeniu, wjechałem w zakręt "w prawo na którym my skręcimy w lewo" po raz pierwszy właśnie od "prawej" strony ;-) Niby nic, a ucieszyło :-) W Łowkowicach zerknąłem tylko na położony na uboczu wiatrak, zatrzymując się na krótki przystanek już w Pisarzowicach. To był ostatni etap drogi do Mosznej :-) Za Buławą mocno zmniejszyłem prędkość, ponieważ droga była wyjeżdżona i śliska. Nadganiałem na plamach suchego asfaltu :-) Niedługo potem byłem już w Mosznej :-)
Okolice zamku były ciche i spokojne. Kręcili się tam jacyś pojedynczy ludzie, a gdzieś w oddali nastrojowo stukał dzięcioł :-) Troszkę podjadłem, zrobiłem ze dwa zdjęcia i ruszyłem w drogę powrotną :-) Trasa wiodła nowo wytyczonymi szlakami :-) Początkowo było bardzo sympatycznie :-) Musiałem jedynie zatrzymać się na dwie minuty na grzanie dłoni, które straciły odpowiednią temperaturę przy zamku, gdy cykałem zdjęcia i podjadałem :-) Polny odcinek przed wyjazdem na asfalt musiałem jednak trochę przemęczyć, więc gdy wyjechałem już przy pierwszych zabudowaniach Czartowic, ponownie zatrzymałem się na krótki moment :-) Gdy ruszyłem, zza zakrętu wyjechał patrol drogówki na sygnale świetlnym. Jechali tempem iście spacerowym, a kierowca(!) zajadał kanapkę... Ciekawe, gdzie się tak śpieszyli ;-) Moje rozważania szybko przerwał szczekający na mnie pies :-) Dodatkowo w Muckowie natknąłem się na owczarka niemieckiego, "pilnującego" skrzyżowania. Leżał na ziemi i wydawał się być całkiem duży. Zdecydowałem się zadzwonić do domostwa położonego obok z pytaniem, czy to nie jest pies gospodarza :-) Ostatecznie sprawa została bardzo szybko załatwiona, a piesek gdy wstał, okazał się być dwa razy mniejszy ;-) Ponownie zacząłem walkę z wiatrem i śniegiem zawiewanym z pól :-) Droga do samego Głogówka dawała w kość :-) Na miejscu zatrzymałem się przy cukierni-piekarni, którą kojarzyłem jeszcze ze starych czasów i dostałem tam trzecią bułkę gratis ;-) Z pełnym brzuszkiem ponownie ruszyłem w szranki z wiatrem, decydując się na jazdę aż do samego Koźla główną drogą. Finalnie była to bardzo dobra decyzja, bo na pewno zyskałem na czasie, a ruch samochodowy nie był wcale duży :-) Wiatr wiał to z przodu, to z boku, część asfaltu była zawiana śniegiem z pól, ale wciąż - już mimo zmęczenia - cieszyłem się jazdą :-) Zatrzymywałem się jednak na niektórych przystankach autobusowych, aby nieco nabrać sił. Przebyte kilometry i zimowa aura zdążyły już odcisnąć swoje piętno :-) W Koźlu w bardzo krótkim odstępie czasu minęły mnie trzy osobówki z rowerami na haku. Czyżby zakończył się niedawno /jakiś cyclo-cross?/ :-) Gdy wyjechałem już za Odrę, zdecydowałem się na powrót ścieżką rowerową, upewniając się jeszcze przy wjeździe u ojca z synem na sankach, czy na pewno jest przejezdna. Ostatecznie więc wracałem pięknie ubieloną rowerową nitką, a w domu byłem o zakładanym czasie :-) Po obiedzie pozwoliłem sobie na drzemkę na sofie ;-)

Miało być bez wielu fotograficznych przystanków bo czas gonił, ale na wylocie z Rogów postanowiłem się jednak zatrzymać :-) Dodatkowo po śladach widać, że "odważnych" ludzi nie brakuje...


Krótki przystanek za Kamionką :-) Pod mostem zamarznięta rzeczka :-)


Zaraz zaczniemy gnać :-)


Droga była momentami mocno zawiana. Śnieg wylatywał spod kół na buty i spodnie. Jazda była przednia! :-)


Przystanek w Pisarzowicach :-) I nie mam na myśli tej konstrukcji z dachem ;-)


Moszna :-)


Pałaszujemy bułki słodkie :-)


Dane wyjazdu:
60.00 km 0.00 km teren
02:59 h 20.11 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Pławniowice zimą :-)

Niedziela, 17 stycznia 2016 · dodano: 17.01.2016 | Komentarze 0

A jednak stało się! :-) Odwiedziła nas zima i tym razem znaki wskazywały na to, że zostanie u nas przynajmniej na kilka dni :-) Mnie natomiast wpadł do głowy pomysł, aby podjechać do Pławniowic :-)



Droga aż do azotowego lasu włącznie, była bardzo przyjemna :-) Piękna zima cieszyła oko! :-) Przy kapliczce spotkałem innego rowerzystę, a w ciągu całego wyjazdu będzie ich jeszcze kilku :-) Ogólnie rowerzystów, biegaczy i różnej maści spacerowiczów było dziś całkiem sporo :-) Asfalt do Starej Kuźni to był chyba najlepszy odcinek dzisiejszego dnia :-) Na miejscu trochę się zamotałem, ale ostatecznie trafiłem na dobry trakt, który doprowadził mnie do Rudzinca. Ten odcinek był najbardziej wymagający: mijałem zamarznięte kałuże i bruzdy. Lubię to! :-) Po drodze minąłem leśną wiatę, ale już się tam nie zatrzymywałem wiedząc, jak mało mam czasu :-) Przed opuszczeniem lasu jechałem na nieco otwartej przestrzeni, otoczony zewsząd zimową bielą. Jak na jakimś pustkowiu... :-) Niestety wjeżdżając na drogę asfaltową natknąłem się na piaskarkę i troszkę zrobiło mi się szkoda roweru. W domu go opłukam :-) Za Rudzincem skierowałem się już w kierunku Pławniowic, znów napotykając rowerzystę :-) Niedługo potem objeżdżałem już zbiornik. Panowała tam posezonowa cisza, a po tafli wody pływały łabędzie i kaczki :-) Mnie natomiast gonił już czas :-) Szybko przedostałem się na utwardzone drogi i przez Ujazd i Sławięcice dojechałem do domku, zaliczając po drodze już w Kędzierzynie dwa razy "późne zielone" ;-) To był super fajny wyjazd! :-)

Zima na azotowym skrócie :-)


Przewrócone drzewo w azotowym lesie :-) Z nieba lekko prószył śnieg...


Piękna i urokliwa zima! Świat był wspaniale ozdobiony śniegiem! 


Mój ślad na asfalcie :-) Droga do Starej Kuźni. Błoga cisza dookoła.


Paśnik za Starą Kuźnią.


Zamarznięte leśne mokradła. Śnieg wciąż fajowo prószył :-)


Przy pałacu w Pławniowicach :-) Nieopodal znajduje się różowy most ;-)


Sympatyczne zdjęcie przy jeziorze :-)


Takie zdjęcie też oczywiście musiało być ;-)


Nie ma lekko! :-)


A jednak nie jest za mało śniegu do ulepienia bałwana ;-)


Łabędzie :-) W oddali pałacowa wieża :-)


Chmara kaczek :-)


Krótki przystanek na banana ;-)


Dane wyjazdu:
59.90 km 0.00 km teren
02:29 h 24.12 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Za ciosem! :-)

Niedziela, 20 grudnia 2015 · dodano: 30.12.2015 | Komentarze 0

Idąc za ciosem, również dziś wsiadłem na Cabo :-) Wcześniej podregulowałem kierownicę, oraz sztycę, a Aneczka nieco przerobiła mi spodnie ;-)



Dzień był wietrzny, ale mimo to super się jechało :-) Rower zbierał się nie na żarty - tu nic z mocy się nie marnuje! Niestety znów wróciły trzaski z lewego pedała, nasilając się wraz z kolejnymi kilometrami. Nie przeszkodziło mi to jednak w spokojnym podkręceniu tempa do czterdziestki w Sławięcicach :-) Miodzio! :-) Do Ujazdu dojechałem zaś w niecałe trzydzieści minut! Dystans na szosówce zmienia swoją definicję :-) W Starym Ujeździe doszło do testu kolarki na bruku :-) Poradziła sobie całkiem dobrze, choć jednak czuć było trzeszczące gwinty ;-) Generalnie jednak muszę przyznać to po raz kolejny: rower jest naprawdę bardzo wygodny! :-) Dużo wygodniejszy, niż się tego spodziewałem. Zjeżdżając do Olszowej, jakoś zabrakło mi przełożeń... I to nie był pierwszy i ostatni raz dzisiejszego dnia :-) Chyba szybciej kupię tą klasyczną kasetę ;-) Przed Dolną jechałem przez moment w towarzystwie sikorek, a za wioską wypatrzyłem bażanta, który tylko lekko zaniepokoił się moją obecnością :-) Podjazd na Górę św. Anny od strony Wysokiej dłużył mi się jakoś :-) Dodatkowo nisko zawieszone słońce i promienie odbijające się od mokrego asfaltu dawały po oczach :-) Na szczycie wysłałem jedynie SMSa do Aneczki i puściłem w dół :-) Szkoda, że droga była wyboista... :-) Wkrótce byłem w Zdzieszowicach, gdzie natknąłem się na całkiem spory pomnik poświęcony powstańcom śląskim. Aż dziw, że nigdy wcześniej go nie widziałem! Po krótkim postoju udałem się w kierunku Leśnicy, a stamtąd już prosto do domku :-) 

Miejsce krótkiego postoju przed Ujazdem.


Test na kostce brukowej ;-)


Zimna Wódka. To całkiem ciekawe okolice :-)


Kościół Matki Boskiej Śnieżnej w Olszowej. Tu nie mogłem nie zatrzymać się na zdjęcie :-) To też jedno z ważnych rowerowych miejsc :-)


Zdzieszowice. Nowo odkryty pomnik poświęcony powstańcom śląskim.


Widok na Górę św. Anny z drogi do Leśnicy.


Dane wyjazdu:
53.20 km 0.00 km teren
03:04 h 17.35 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Przeprawa przez "Biesiec" :-)

Niedziela, 6 grudnia 2015 · dodano: 13.12.2015 | Komentarze 0

Nie wiadomo, o której dziś w nocy zawitał do nas św. Mikołaj, ale dzieci wypatrzyły prezenty zdecydowanie zbyt wcześnie rano ;-) Po całym prezentowym zamieszaniu zaległem jeszcze w łóżku. Miałem mały plan, by wyjść dziś na rower, a jako że później szliśmy do sąsiadów, Aneczka pożegnała mnie słowami: "Tylko się nie styraj" ;-)



Wiatr był moim towarzyszem podróży w zasadzie od samego początku, ale szybko wjechałem w las, nie odczuwając tak skutków jego obecności. Minąłem miejsce, gdzie ostatnio zostałem zatrzymany przez myśliwego i lekko modyfikując trasę, dotarłem do skraju lasu, gdzie nie było mnie z kilka ładnych lat :-) Tak dawno, że aż nie ma tego na blogu :-) A było to w maju 2010 :-) Za Januszkowicami odkryłem inną wersję drogi między stawami, wracając się kilkanaście metrów na sesję zdjęciową :-) Wyjazd miał też moment na adrenalinie, gdy w Zdzieszowicach zza ogrodzenia wybiegł wprost pod moje koła młody chłopak. Szybkie hamowanie i kolejny ułamek sekundy pokazał, jak słabo na mokrej nawierzchni radzą sobie w takich sytuacjach również mokre semi-slicki. Na szczęście skończyło się tylko na szybszym biciu serca... 
W Oleszce rozpoczął się podjazd na wzniesienia wokół Góry św. Anny. Tam - tuż przy autostradzie - natknąłem się na grupę motocyklistów, którzy próbowali sił na swoich crossach. Ciekawe czy mogli... W końcu jednak i ja dotarłem do swojego celu :-) Niestety ślad wytyczony na nawigacji nie pokrywał się z rzeczywistością i zaczęły się schody ;-) Najpierw zaliczyłem podjazd po drodze wyjeżdżonej przez traktory, czy auta terenowe, gdzie błoto wcale nie ułatwiało jazdy, a później musiałem przedzierać się przez badyle, rosnące na dawno nie uczęszczanym trakcie. Gdy w końcu owa "droga" zniknęła nie wiadomo gdzie między drzewami, trzeba było pokonywać dystans po mokrych liściach, wśród których ukryte były przeróżne pułapki: gałęzie, głazy, czy wystające ścięte i wąskie pnie drzew. Na sam koniec, gdy udało mi się w końcu odnaleźć jakąś namiastkę drogi, ze swojej prawej strony usłyszałem jakiś szelest, a następnie kilka metrów przede mną przebiegły dwie małe sarny :-) 
Wyjeżdżając z lasu od razu poczułem agresywny wiatr. Zdecydowałem się kontynuować jazdę niebieskim szlakiem, a jako że jechałem tędy po raz pierwszy, na swojej drodze natknąłem się na kapliczkę, oraz starą budowlę, nieco przypominającą okoliczne wiatraki. W końcu byłem też na asfalcie :-) Zjazd w kierunku Wysokiej był jedynym plusem, bo już po zmianie kierunku wiatr mocno przeszkadzał. Jeszcze gorzej zrobiło się, gdy zwróciłem się w kierunku Poręby. Mimo to zgodnie z planem, zdecydowałem się zaliczyć Alpenstrasse, choć nie dało mi to spodziewanej satysfakcji. Tym razem ciekawszy był przejazd w korycie rzeki w Leśnicy, za którym zjechałem na polną drogę :-) Będąc w pobliżu chciałem jeszcze odwiedzić starą stację paliw, ale dojazd tam był nieco problematyczny. Na szczęście w bramie była furtka z otwartą kłódką ;-) Wiatr telepał metalowym dachem nad dystrybutorami, a mnie przypomniało się o piesku, którego niedawno spotkałem w Leśnicy :-) I to było na tyle z przyjemnych skojarzeń :-) Droga do Krasowej, to było istne pchanie niewidzialnej wietrznej ściany. Wiało tak mocno, że czułem już jak moje czoło momentalnie się wychładza. Miałem wrażenie, że czuję zimne zatoki. Czas również mnie gonił - niewielkie tempo jazdy zwiększało minutowe straty. Mimo to miałem frajdę z jazdy. Ba! Ten cholerny wiatr mnie cieszył! Ruszając spod stacji paliw widziałem, jak z wiatrem w kierunku Leśnicy jedzie zupełnie bez wysiłku jakiś rowerzysta. Wiedziałem, że ja będę miał z czym walczyć. I cieszyło mnie to :-) Z wiatrem jeszcze pojeżdżę... Łykałem dystans miarowo. W Raszowej walczyłem już ze znużeniem. O dziwo momentami nawet lekko mnie łamało. Dlaczego? Wciąż łykałem dystans, zatapiając się przez moment w raszowskim lesie, który pięknie pachniał wilgocią :-) Ostatecznie przełamałem też zmęczenie i do domku dojechałem świeży jak szczypiorek na wiosnę ;-) 

Nowe miejsce na rowerowej mapie :-) Wróciłem się na sesję i nie żałuję! :-)


Przy następnym stawie :-) Widać, że tutejsi wędkarze są doskonale zorganizowani... ;-)


Za chwilę rozpocznę wspinaczkę na pagórki nieopodal Góry św. Anny, która w ostatnim czasie coraz to mocniej mnie czaruje... To naprawdę niezwykłe miejsce.


Padliśmy... tylko na potrzeby zdjęcia ;-)


Przez sekundę poczułem się jak w górach ;-)


Na granicy Rezerwatu "Biesiec". Dookoła jest jesiennie :-)


Zaczyna być ciekawie... ;-)


Rezerwat okazał się być twardym i wymagającym przeciwnikiem.


Pięknie oświetlone wzgórze po drugiej stronie jaru.


Wracam do pozostawionej Kosi.


Badyle totalnie uniemożliwiają jazdę. Wspinaczkę na wzniesienie kontynuuję z Kosią na plecach. Gałęzie wystające z ziemi czepiają się wszystkiego: kół, pedałów, przerzutek, napędu. Zupełnie tak, jakby chciały wyrwać mi rower i pozostawić tu u siebie w lesie...


Jest "cywilizacja" ;-)


Myśliwskie klimaty ;-)


Na niebieskim szlaku. Wiatr wiał ze wszystkich stron, a polna droga i mocno napompowane przed wyjazdem opony nie tworzyły komfortowej całości :-)


Stary gospodarczy budynek. Prawdopodobnie pozostałość po wiatraku.


Kierunek Poręba. Wieje jak jasny szlag!


Wylot z Leśnicy.


"Nieczynna" stacja paliw ;-) Całkiem ciekawe miejsce :-)


Przed Krasową. Wiatr, ściana wiatru.


Dane wyjazdu:
44.90 km 0.00 km teren
02:22 h 18.97 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Przejażdżka z pierwszymi zimowymi akcentami :-)

Niedziela, 29 listopada 2015 · dodano: 29.11.2015 | Komentarze 0

Dzieciaki wybyły dziś z mamą do Koźla, a ja niewiele się zastanawiając na rower :-) Trochę wypadałoby podciągnąć się kilometrowo, po chorobowym okresie. Pewnie odpuściłbym i dziś, gdyby nie Aneczka, która z poświęceniem postawiła sobie za cel wytrzebienie ze mnie całego choróbska przez weekend :-) Dzięki temu byłem na ostatniej prostej :-)



Już za Kłodnicą przy działkach natknąłem się na pierwsze symptomy zimy :-) Jechało się całkiem przyjemnie, wiatr przeszkadzał bardzo nieznacznie :-) Całą trasę pokonałem spokojnie, choć od Ujazdu zaczęło kropić. Później w okolicach Starego Ujazdu już mocniej kropiło, a od Zimnej Wódki aż do Lichyni po prostu padało i wiał dosyć mocny wiatr. Generalnie warunki jazdy na rower mocno takie sobie tym bardziej, że i temperatura nie była za wysoka, a ja wciąż nie w pełni zdrowy :-) Za Zalesiem na szczęście deszcz mocno ustał i towarzyszył mi tylko wiatr :-) W domku już wszyscy na mnie czekali :-)

Pierwsze symptomy zimy :-) Obok biegnie lekko zabielona śniegiem droga :-)


Leśna droga do Lenartowic. Coś czuję, że zbliża się zima... ;-)


W lesie za Lenartowicami.


Przed Zimną Wódką. Nachylenie terenu i całkiem ciekawy krajobraz dookoła. W pełni sezonu będzie pewnie jeszcze lepiej :-) Z myślą o szosówce... ;-) 


Wjeżdżam na leśny skrót do Czarnocina :-) Zjazd jest piękny, choć przeszkadza nieco woda na leśnej drodze.  A może przeszkadza raczej brak błotników...? ;-)


Super fajny i techniczny zjazd do Czarnocina :-) Mokre i śliskie liście, takie same kamienie i gałęzie, lekko wystające lub zupełnie pochowane pod rudym dywanem, czyhając na błąd ;-) Cudnie...! Przed zjazdem tylko zerkam na widoczny dach tutejszej kapliczki, ale rezygnuję z postoju w tym miejscu. 


Fajny zjazd do Lichyni. Niski wąwóz przypomina tegoroczne Roztocze... :-)


Dane wyjazdu:
49.80 km 0.00 km teren
03:00 h 16.60 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jesienną aurą w okolicach Góry św. Anny :-)

Niedziela, 22 listopada 2015 · dodano: 29.11.2015 | Komentarze 0

Najpiękniejszy tydzień listopada niestety przepadł mi z powodu choroby. Za oknem pięknie świeciło słońce i mieliśmy super fajną jesień. W poniedziałek wróciłem do pracy w miarę normalny, ale już we wtorek zaś coś zaczęło mnie brać... Do weekendu trochę mi przeszło, ale znów nie wypaliła sobota. Do południa mieliśmy gości, a później zabrakło już czasu na jakikolwiek rowerowy ruch. Poza tym również pogoda się skiepściła... Dzisiejszy poranek wyglądał nieco lepiej, więc zasiadłem przy serwisie mapowym, wykreślając trasę :-) Wyszło ponad pięćdziesiąt kilometrów i nie byłem pewien, czy osłabiony i kaszlący powinienem porywać się na taki przejazd, ale... przypomniała mi się wczorajsza sobota, gdy rano chodziło mi po głowie rowerowe wyjście. Po tak długiej przerwie czułem się, jakbym przeniósł się o kilka lat wstecz, gdy zaczynałem przepiękną rowerową przygodę... :-) Nie, nie odpuszczę dzisiejszej pięćdziesiątki :-) Pora zawalczyć o kilometry! :-)



Bardzo szybko okazało się, że rower jest dla mnie antidotum na dolegliwości :-) Kręcąc korbą czułem się o wiele lepiej, a chorobowe objawy mocno ustąpiły! Na własnej skórze przekonałem się, że nie warto marudzić, szukać wymówek, tylko działać! Organizm pozytywnie gotował się wewnątrz! Krew krążyła dużo szybciej, wyganiając słabe samopoczucie :-) Bardzo szybko też miałem okazję cyknąć jesienne zdjęcie :-) To była już zmęczona jesień, ale jakże klimatyczna. Po drodze odwiedziłem jeziorko i wyruszyłem na Słoneczny Szlak, gdzie natknąłem się na jakiegoś biegacza, którego nieopatrznie przywitałem będąc jeszcze troszkę za jego plecami. Biedak lekko się wystraszył, ale bardzo szybko odpowiedział pozdrowieniem, które było bardzo pozytywne i radosne :-) Niedługo potem zatrzymałem się na chwilkę przy powstańczym pomniku i inną niż ostatnio trasą, popędziłem w kierunku Raszowej. Po mojej prawej, pięknie rysowało się wzniesienie Góry św. Anny. Wystraszyłem też bażanta, który wręcz bezszelestnie odleciał w głąb pola.
Miałem przed sobą asfaltowy odcinek. Wiat trochę przeszkadzał, gdyż muskał mój kark. Wjeżdżając do Leśnicy dojrzałem czarnego kota, który oczywiście przebiegł mi przez drogę ;-) "Ty cholerniku" - pomyślałem sobie :-) Na szczęście nie wierzę w zabobony, więc jak się po chwilce okazało, czarny kot przyniósł mi więcej szczęścia ;-) Zatrzymałem się przy ulicy i nagle spostrzegłem, że za ogrodzeniem jednego z domów merda do mnie ogonkiem bardzo sympatyczny, radosny piesek :-) To było kilka naprawdę bardzo miłych chwil :-) W końcu ruszyłem dalej, wjeżdżając na Drogę Trzech Braci, a później zacząłem serpentynami wspinać się na masyw Góry św. Anny. Tutaj dało znać o sobie chorobowe samopoczucie, gdyż organizm osłabł. Dawałem jednak rady i wkrótce rozpędzony, gnałem po kostce brukowej w dół zbocza :-) 
Znany mi amfiteatr, tym razem odsłonił przede mną jedną ze swoich tajemnic :-) Trafiłem na pozostałości po kamieniołomie. Później bardzo fajnym podjazdem, pełnym mokrych i śliskich liści wdrapałem się na ostatni rząd siedzeń i leśną ścieżką trafiłem na parking przy autostradzie. Niedługo potem - gdy wjechałem do Rezerwatu "Biesiec" - po raz kolejny przekonałem się, jak wielką krzywdę wyrządzono autostradą tym okolicom. Niemniej jednak wciąż cieszyłem się jazdą, a pędząc w dół pośród przepięknych widoków zdałem sobie sprawę, ile mnie ominęło przez moje własne marudzenie. Z Żyrowej dojechałem do Zdzieszowic polno-leśnym traktem, strasząc nie wiadomo czemu spacerującą tamtędy parę z pieskiem. Pani wyglądała na wystraszoną, pan popatrzył na mnie zdumiony... Tylko pies nie zwrócił na mnie większej uwagi, ale to akurat dobrze ;-) W Zdzieszowicach przeciąłem park i bocznymi drogami doturlałem się do Januszkowic, trafiając przy okazji na nowe i ciekawe miejsca :-) Niezbyt komfortową drogą z betonowych płyt dotarłem do raszowickich stawów, a później do znanego mi dobrze lasu, gdzie zostałem zawrócony przez jakiegoś myśliwego, obawiającego się, że "dostanę kulkę" ;-) Ten nawrót jakoś mnie zmęczył, bo ostatnie kilometry jakby walczyłem ze snem i ostatecznie do domu dojechałem dosyć mocno wyczerpany :-) Wyjazd na pewno był jednak udany! :-) 

Zmęczona, ale piękna i klimatyczna jesień :-)


Przy leśnym jeziorze :-)


Pomnik Powstańców Śląskich. Przez chwilkę słychać było dzięcioła :-)


Cudownie sympatyczny psiak, który dodał mi mnóstwo pozytywnej energii! Dziękuję Ci piesku! :-)


Góra św. Anny widziana z Drogi Trzech Braci.


Szybki zjazd po kocich łbach :-) Naokoło piękna późna jesień, a po chwili dalsze jazdy różnice w wysokościach sprawiają, że jechałem na wysokości czubków drzew, rosnących obok :-) 


Amfiteatr na Górze św. Anny. Widoczny również powstańczy pomnik.


Pozostałości po kamieniołomie.


Ostatni rząd siedzeń ;-)


Leśna kapliczka tuż obok parkingu przy A4. Na drugim planie widać również punkt kontrolny :-) Góra św. Anny zaprasza, by ją odwiedzać!


Góra św. Anny widoczna od strony autostrady. 


Droga biegnąca w rezerwacie "Biesiec". Słychać samochody, przejeżdżające w zasadzie na wyciągnięcie ręki. 


Tuż przed kamienistym super zjazdem ;-) Jesień mamy wciąż piękną! :-)


Przydrożna kapliczka, a za nią łąka na której wypoczywaliśmy kiedyś z Aneczką :-)


Leśny trakt między Żyrową, a Zdzieszowicami. Czyli już wiem, gdzie ta droga prowadzi :-)


Nowo napotkane ciekawe miejsce :-)


W raszowskim lesie :-) 


Coś sporo tych myśliwych :-) Gdy wracałem do Kosi z kierunku, którym miałem pierwotnie jechać, rozległ się wystrzał. Chyba jednak dobrze, że zmieniłem trasę przejazdu ;-) 


Łabędź na wodach Kłodnicy ;-) Aż żałowałem, że niczego dla niego nie miałem... :-)


Dane wyjazdu:
50.90 km 0.00 km teren
02:03 h 24.83 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Pięć lat na blogu

Sobota, 5 września 2015 · dodano: 21.11.2015 | Komentarze 0

Mija właśnie pięć lat na blogu... Nie wiadomo kiedy ten czas zleciał. Przez te pięć lat przejechałem na rowerze 17510 kilometrów. Czy to dużo, czy to mało - tego nie wiem. Wiele przez te pięć lat się zmieniło. Podwoiłem ilość posiadanych rowerów ( ;-) ), a przede wszystkim zwiększeniu uległa ilość osób, z którymi mogę dzielić pasję :-) Aneczka wciąż dotrzymuje mi kroku, ale przede wszystkim wspomnieć należy o dwojgu malutkich podróżników... Życie totalnie się zmieniło :-)
Przed wyjściem miałem takie dziwne coś w serduchu. Niby nic, a jednak... To chyba jakieś lekkie sentymentalne wzruszenie. To będzie szczególna wycieczka :-) Miałem też lekki dylemat, czy jechać do Solarni na Zakazaną, czy może na Górę św. Anny. Zakazana, to niewątpliwie bardzo ważne miejsce na mojej rowerowej mapie. To tam wiele się zaczęło. Zdecydowałem jednak na spojrzenie w przyszłość - Góra św. Anny, to będzie dobry wybór :-)

Z rana niebo było trochę zachmurzone, ale przed południem wyszło już słońce. Ogólnie pogoda była w sam raz na rower :-)



Na pierwszy rzut poszło sprawdzenie brukowanej dróżki którą odkryłem, gdy byliśmy z dziewczynami na "Ance". Na zjeździe rowerem mocno telepało! :-) Następnie udałem się na Alpenstrasse, którą pokonałem całkiem żwawo na raz, choć pod koniec miarowość oddechu była już inna :-) Jest jednak nad czym i gdzie pracować! :-) Wyjeżdżając z Poręby, natknąłem się na kilka koników pasących się przy drodze, a po zmianie kierunku dopadła mnie ściana wiatru :-) Jazda wciąż jednak sprawiała mi przyjemność :-) 
Szczyt Góry św. Anny tylko przejechałem, nawet się nie zatrzymując z uwagi na stragany i grupki ludzi. Przystanek na banana zrobiłem sobie przy Parku Geologicznym, a w drodze powrotnej do domu trzy dyszki nie schodziły z wyświetlacza nawigacji :-) Pewność w sercu miałem chyba od dawna, ale chyba czas, by się do tego przyznać na zewnątrz. Czas na szosę :-)

Na nowo eksplorowanej drodze. Bruk dźwięczał mocno! :-)


Przy punkcie widokowym.


Sanktuarium na Górze św. Anny - widok z Poręby.


Punkt widokowy przy Parku Geologicznym.


Dane wyjazdu:
75.90 km 0.00 km teren
03:08 h 24.22 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Z wizytą u Halupczoka :-)

Sobota, 8 sierpnia 2015 · dodano: 13.09.2015 | Komentarze 0

Wyszedłem zaraz po tym, jak uspałem Kasię :-) Było gorąco! Dziś paść miał rekord temperatury w Polsce - miało być nawet czterdzieści stopni w cieniu. Jak zawsze nie brałem prognoz za pewnik :-)  



Od samego początku było bardzo gorąco. Jechałem jednak spokojnie w świadomości, że mam dodatkowy bidon za plecami :-) Przy Halupczoku zjadłem zrobione w domu kanapki :-) Kolejny przystanek zaliczyłem na leśnym asfalcie, prowadzącym do Suchego Boru - na samym środku drogi rozkraczył się Żuk z nalepkami Złombola :-) Następnie główną trochę pocisnąłem, a gdy wyjeżdżałem z Opola, odprowadzałem wzrokiem stary żółty samolot, lecący bardzo blisko. Wracał dosłownie tuż nad moją głową, gdy byłem już po zakupach w Zawadzie :-) Zrobiło się też wietrznie i jakby poczułem bryzę. Szybko jednak wróciła poprzednia bardzo wysoka temperatura, ale w lesie tuż przed Świerklami, z jasnego i gorącego nieba zaczął padać deszcz! :-) Cóż za piękna nagroda! :-) Świetnie się jechało i aż żałowałem, że dopiero teraz zaczęło padać :-)   

Kilka słów o zamontowanym wczoraj koszyku: dawał fajną, większą pewność na trasie, w tak gorący dzień jak dziś. Trzeba przyznać, że super się sprawdził, a przy okazji był pretekst do poprawienia siodełka ;-) Teraz jest dużo lepiej i wygodniej! Śmiało można śmigać Kosią w dalsze trasy! :-)

 

Dane wyjazdu:
108.00 km 0.00 km teren
04:37 h 23.39 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Brzeg :-)

Wtorek, 4 sierpnia 2015 · dodano: 13.09.2015 | Komentarze 0

Dziś na szybko skleciłem trasę do Brzegu :-) Ani i dzieci nie było, więc zebrałem się bardzo szybko :-) 



Trasa "tam" pokonana bardzo sprawnie i gdyby nie jeden przystanek na zdjęcie w Murowie, to pokonałbym ją na jeden raz :-) W każdym razie nawet i z tym krótkim fotograficznym postojem, to chyba mój rekord dystansu. Przed Karłowicami wyprzedził mnie bardzo fajny czerwony Garbus z oldskulowymi walizkami na dachu :-) Niedługo potem byłem już w Brzegu :-) 
Wizyta na Zamku Piastów Śląskich rozpoczęła się od zakazów siedzącego tam ochroniarza :-) Nie jeździć na rowerze i nie opierać go o ściany :-) OK ;-) Pobyłem tam kilka chwil i po zrobieniu później nieopodal małych zakupów, usiadłem w ościennym parku :-) Powrót do domu nie był już tak kolorowy :-) Początkowo mocno pod wiatr, a ostatnie około dwudziestu kilometrów byłem już mocno wymęczony słońcem. Grzało, że hej! :-) 

Nagle zapragnąłem zrobić zdjęcie :-)


Na Zamku Piastów Śląskich w Brzegu.




Jak to znajomo wygląda... ;-)


Relaks w parku :-)


Krótki przystanek kilka kilometrów od Brzegu :-)


Krzyż pokutny. Ta... Swoją pokutę miałem pół chwili wcześniej. Na polnej, zapylonej drodze, momentami nie dało się jechać. Opony i buty miałem w kurzu. Kilka metrów rower nawet prowadziłem :-) 


Zakupy w Skorogoszczy. Zamieniłem też dwa zdania z jednym z niedzielnych sakwiarzy. Wcześniej wyprzedzałem ich czteroosobową grupę.


Kolejny przystanek. Tym razem przed Chróścicami.