Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Dane wyjazdu:
21.41 km
0.00 km teren
01:01 h
21.06 km/h:
Maks. pr.:32.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
A skoro już mam zielone światło... ;-)
Piątek, 9 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 0
Jeszcze będąc w pracy czułem, że dziś rower dobrze mi zrobi. Stres miałem na barkach. Uprzedziłem o swoich zamiarach Aneczkę i w domu począłem czynić małe przygotowania. Chciałem znaleźć mostek, o którym pisał jeden z Forumowiczów ale uznałem, że wizyta w Bierawie przełoży się na długi czas przejazdu, a chciałem jednak pobyć po południu w domu z rodzinką. Aneczka namawiała mnie jednak do tego, abym się rowerowo nie ograniczał :-) Ja jednak potrzebowałem jedynie wywietrzyć stresy... :-)Ruszając spod bloku wiedziałem już jednak, że pojadę na poszukiwania mostku :-) Było przyjemnie ciepło. Cieplej, niż wynikałoby to z wcześniejszej oceny zza okna. Trochę pokluczyłem po dzielnicy, chcąc wyjechać wprost na drogę którą miałem wjeżdżać do lasu. Dopiero na końcu okazało się, że dojechałbym tam jadąc najprościej jak się da :-) W lesie temperatura minimalnie spadła, ale kto by się tym przejmował :-) Czułem relaks, wiatr we włosach, swobodę... Ptaki pięknie śpiewały. Cudnie było! W Brzeźcach postanowiłem nie wjeżdżać od razu na niebieski szlak, ale pociągnąć trochę między zabudowaniami, patrząc troszkę jak mieszkają inni ludzie. Szybko dojechałem do wylotu ze Starego Koźla, gdzie urzekł mnie asfaltowy zakręt pośród żółci :-) Wcześniej tak pachniało...
Do Bierawy dojechałem jadąc troszkę pod wiatr i wręcz napawając się widokami, ptasim śpiewem, zapachem rzepaku... Naprawdę pięknie było! Zieleń drzew była tak pozytywna... I nie wiem, czy te ptaki naprawdę poświrowały, czy to ja - mając w ostatnich miesiącach mniej rowerowych wyjazdów - odzwyczaiłem się od ich pięknego śpiewu. Żyłem.
Prędko przebyłem alejkę do głównej drogi, szukając odpowiedniej ulicy. Wjechałem na nią, zawracając kilka metrów. Początkowo były kocie łby, później asfalt, a na samym końcu jakiś żużel, czy kamyczki. Gdy w końcu wyjechałem zza gęstej wiejskiej zabudowy, miedzy polami rozpocząłem poszukiwania białego mostku. Dojrzałem go kilkanaście metrów przed widocznym końcem drogi. Ustawiając się do zdjęcia, wystraszyłem jakieś żyjątko w trawie przy polu rzepaku, a później wystraszyłem się sam, gdy przechodząc przez mostek, szczęknęła poluzowana metalowa płyta :-)
Po kilkuset metrach dojechałem do głównej drogi, oczekując na pociąg przy zamkniętym szlabanie. Następnie przejechałem przez kolejny przejazd, zatrzymując się przy znanej lokalnie bramie OXO ;-)
Droga do Azot przebiegła spokojnie, wyprzedziło mnie kilka samochodów (dziękuję Ci Aneczko, że właśnie tą trasę mi doradziłaś - na głównej by mnie dopiero wyprzedzali...), a mijając myjnię cystern kolejowych dało się poczuć chemiczne zapachy. Na zakręcie tuż przed skrzyżowaniem dostrzegłem szeroką ścieżkę i coś zaświtało mi w pamięci. Chyba kiedyś raz tamtędy szedłem. Postanowiłem zawrócić :-) Ścieżka biegła przy rzeczce, prowadziła do przystanku kolejowego na Azotach, gdzie urzędowała hałaśliwa grupa młodej młodzieży. Przemknąłem obok nich w poszukiwaniu wylotu z drugiej strony i chwilę później już jechałem w stronę leśnej asfaltowej drogi, którą zamierzałem dotrzeć do Pogorzelca.
Leśna trasa przebiegła w bardzo dobrym nastroju - podobnie zresztą jak cały ten rowerowy wypad :-) Czułem, że wszystkie pracowe stresy pozostawiłem gdzieś za sobą, że wywiał je wiatr, odpędził Antek swoją wielką rowerową mocą. Było świetnie. Dystans był optymalny. Na azotowym skrócie początkowo było bardzo pusto, ale za ostatnim nawrotem pojawili się spacerowicze. Jak się miało okazać, czekał mnie najtrudniejszy etap dzisiejszego wyjazdu ;-) Powoli minąłem pieska, który za sprawą przywołującej go pani o mały włos nie wszedł mi pod koła, dwoje rowerzystów jadących całą szerokością drogi i jeszcze mających o to do mnie jakieś uwagi, czy kierowcę wycofującego z miejsca parkingowego, przed którym trzeba było awaryjnie hamować. To były jednak tylko nic nie znaczące sprawy (oprócz pieska, który był uroczy), a cały wyjazd... Cały dzisiejszy wyjazd, to było piękne popołudniowe rowerowanie. Ta godzinka była zbawienna...
_
Dziękuję Ci Aneczko :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
36.59 km
0.00 km teren
01:51 h
19.78 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Na Ankę z Łukaszem :-)
Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 04.05.2014 | Komentarze 0
Wstając z łóżka i wyglądając przez okno stwierdziłem, że odpuszczę sobie dziś rower. Pogoda co prawda dopiero się rozkręcała, ale mogłem porobić dziś inne rzeczy. Co zaplanowałem, tego nie wykonałem, bo nie dalej jak piętnaście minut później zadzwonił Łukasz z niecodzienną propozycją, aby razem pojechać na Ankę :-) No cóż... Jedziemy! :-) Takiej okazji przepuścić nie chciałem!Aneczka z Bąblem pojechali do Koźla, a ja w tym czasie wyruszyłem do Kłodnicy na punkt zborny :-) Mimo słońca na firmamencie, było zimno, a zimny wiatr dokuczał tak mocno, że już na samym początku wyjazdu włożyłem na siebie super koszulkę od Aneczki. Na miejscu od trzech minut czekał już Łukasz. Ruszyliśmy praktycznie z miejsca i w zasadzie od razu okazało się, że będzie mi bardzo trudno dotrzymać kroku jego młodym i silnym mięśniom. Cisnął że nie wiem co, choć na szczęście wyrozumiale po krótkim czasie zmniejszył tempo. Za Kanałem tuż na skraju lasu, wyprzedziło nas dwóch kolarzy i - co zdarzyło mi się tu po raz pierwszy - to z ich inicjatywy wyszło rowerowe pozdrowienie w naszą stronę :-) Pozytywnie :-) Na początku Raszowej na chwilę przystopowaliśmy, a gdy Góra św. Anny była na wyciągnięcie obiektywu, zatrzymaliśmy się ponownie.
Przed zakrętem minęliśmy zielonego Mercedesa. Byłem pewien, że to ten sam, którego zapamiętałem przy okazji poprzedniego wyjazdu. Tym razem jednak kierowca był inny :-) Na krótko przed Leśnicą wiatr nieco ustał i trochę podniosła się temperatura. Na Rynku zrobiliśmy kolejny postój. Przejeżdżałem tędy sporo razy, ale jakoś nigdy nie było okazji, aby tu przystanąć. Dobrze, że w końcu nadszedł taki czas :-)
Rozpoczęliśmy podjazd pod Górę św. Anny, gdzie to ja przejąłem pałeczkę pierwszeństwa. Po lewej rozpościerały się ładne widoki czeskich gór, które niestety jak zwykle psuły kominy ze Zdzieszowic. Gdy dojechaliśmy na punkt widokowy, zaczęliśmy wyszukiwać na horyzoncie znane nam bardziej lub mniej miejsca. Spędziliśmy tam kilka minut, a gdy wróciliśmy na drogę, akurat włączyliśmy się w peleton kolarek :-) Sporo ich było, podobnie jak i innych rowerzystów, spotkanych podczas tego wyjazdu :-)
Na podjeździe wyprzedziło nas co najmniej kilku sapiących kolarzy :-) My tymczasem pokonywaliśmy dystans na lajcie, relaksacyjnie i widokowo :-) Ostatecznie nie wjechaliśmy na szczyt przy kościele, zjeżdżając kilkanaście metrów na postój przy wykopalisku.
Zbierając się na drogę powrotną umówiliśmy się, że widzimy się na rynku w Leśnicy. Ja trochę odczekałem, aby nie kolidować z Łukaszem i móc zjechać swoim tempem. Wiatr nie pozwalał wycisnąć optymalnej prędkości, ale i tak było całkiem sympatycznie :-) Ponownie trochę zmarzłem :-) Gdy spotkaliśmy się w Leśnicy, Łukasz rzucił propozycję, że pokaże mi ulice w rzece. Trochę zdziwiłem się co może mieć na myśli, ale na miejscu okazało się, że faktycznie przez kilkadziesiąt metrów, ulica poprowadzona jest w korycie rzeczki! :-) To Ci piękny kwiatek! :-) Człowiek codziennie może się czegoś dowiedzieć :-) Tymczasem nad naszymi głowami przeleciał nisko samolot i ponownie pożałowałem, że nie wożę aparatu w bardziej dostępnym miejscu (już niebawem to się zmieni). Jak się miało okazać za kilka minut - ucieknie mi jeszcze jedna fotka ;-)
Postanowiliśmy podjechać te kilkadziesiąt metrów ową rzeczką, abym mógł zobaczyć uliczkę w całej jej okazałości. Ponownie więc przystanęliśmy na drugim końcu, by po kilku minutach się wrócić. Jako że miałem Antka ustawionego do zdjęcie w nurcie rzeki, Łukasz pojechał pierwszy a ja po chwili za nim. Po kilku sekundach jazdy mój kompan odwrócił się do mnie, aby coś do mnie krzyknąć i... w następnej sekundzie ujrzałem skręconą kierownicę i lecącego do wody na plecy Łukasza! Zebrał się szybko, krzyknąłem tylko do niego czy nic mu nie jest i gdy uzyskałem pozytywną odpowiedź, mogłem włączyć pozytywne odbieranie tego zajścia :-) Z mojej perspektywy i z perspektywy wyjazdowego "kwiatka", było to zdarzenie bardzo ciekawe, które z pewnością będziemy ze śmiechem wspominać :-) Gdy dotarliśmy do brzegu, zrzuciłem z siebie super koszulkę, a mokra bluza Łukasza powędrowała do sakwy i ruszyliśmy dalej.
Przez pierwsze kilkaset metrów sprawdzaliśmy, czy Łukasz może komfortowo wracać do domu tak, by panująca aura nie wpłynęła na jego późniejsze samopoczucie. Dobrze, że wiatr już tak nie hulał i że zrobiło się cieplej. Jechało się nam bardzo swobodnie, średnia rosła - fajna odmiana od moich poza asfaltowych i przyczepkowych wyjazdów :-) W lesie za Raszową pomyślałem sobie, że dzień praktycznie dopiero się budzi i że aż żal kończyć przejazd. Do Koźla wróciliśmy po starych śmieciach, które przypomniały mi minione czasy. Ładnie widać było promenadę, ale nie zatrzymywałem się już na zdjęcie. To był bardzo fajny i sympatyczny wyjazd :-) Mam ogromną nadzieję na to, że takiego rowerowego czasu będę miał więcej. Przyda się nam obydwu na pewno.
Dzięki Łukasz! :-)
Dane wyjazdu:
38.57 km
0.00 km teren
01:53 h
20.48 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Majowa leśna wycieczka z nudnymi zdjęciami ;-)
Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 0
Nadszedł długo oczekiwany dzień wolny od pracy :-) W zasadzie, to już wczoraj wieczorem siadłem na chwilę do komputera, aby nakreślić jakąś trasę na dziś, ale zmęczenie spowodowane bardzo późnym pójściem spać noc wcześniej, nie bardzo dało mi się skupić :-) Dziś rano miałem już jednak pewien zamysł i choć byłem trochę ograniczony czasowo, to była szansa na to, że będę mógł poczuć rowerową wolność, czyli spędzić z Antkiem na tyle więcej czasu, aby zapomnieć że przed chwilą zaczynałem wyjazd ;-)Do lasu na Kuźniczkach dostałem się standardową trasą. Przed przejazdem założyłem swój super bezrękawnik, który dostałem od Aneczki i pełen ciekawości co przyniesie dzień, wyjechałem z Kędzierzyna. Czułem mega power w nogach i widać to było na liczniku! :-) Wolność! :-) Sądząc po odgłosach, ptaki chyba ześwirowały :-) Zorientowałem się też, że będę jechał przecież tuż obok leśnego jeziorka (jak ja mogłem je pominąć przy planowaniu trasy? :-) ), ale w pewnej chwili trochę zgłupiałem, bo ilość zieleni i fakt, że dawno tędy nie jechałem, na ułamek sekundy zachwiało moim zmysłem orientacji ;-) Przy jeziorku nie zatrzymywałem się wcale (nie licząc miłego przepuszczenia chłopca na rowerze, jadącego z rodzicami) i bardzo sprawnie przedostałem się do lasu już za Kanałem :-) Krótko wcześniej z tyłu Antka zaczęły dochodzić pojawiające się od kilku ostatnich wyjazdów szmery. Na postoju szybko zlokalizowałem ich źródło i na szczęście okazało się to być jedynie kosmetycznym defektem, który niebawem w łatwy sposób usunę :-)
Kilkaset metrów dalej zorientowałem się, że nieopatrznie zjechałem z wytyczonej wcześniej trasy, ale znanym mi skrzyżowaniem szybko wróciłem do wyrysowanej nitki. Droga z której bym wyjechał, wyglądała tak że stwierdziłem iż nie straciłem zbyt wiele :-) Zaczął się etap mocnego pedałowania po kamienistym leśnym dukcie :-) Bardzo szybko dojechałem do leśnego wiaduktu kolejowego, a kilkaset metrów dalej odbiłem w kierunku asfaltowej drogi na Raszową, aby móc ją przeciąć.
Po drugiej stronie tej drogi, ponownie zatrzymałem Antka, wsłuchując się w śpiew ptaków i obserwując miejscową florę. Jeszcze w lesie, tuż przed stacją kolejową w Raszowej, wystraszyłem jakieś zwierzę, będące między drzewami, tuż przy drodze.
Dalej droga przebiegała równym jak stół asfaltem. Cieszyłem się jazdą, swobodą, dniem i pogodą :-) Dojeżdżając do stawów z trudem rozpoznałem "swoje" drzewo. Przystanąłem przy brzegu. Jakieś dwa ptaki w wodnym sitowiu dawały niezły koncert :-) Jeden był po mojej lewej, drugi po prawej stronie :-) Dodatkowo na odchodne, z wody wyskoczyła ryba, pozostawiając po sobie kręgi na tafli wody. Było naprawdę przyjemnie :-)
Minąłem kolejne jezioro już po drugiej stronie torów i dojeżdżając do kolejnego przejazdu, zobaczyłem położone szlabany. Niestety super organizacja na naszym rodzimym PKP, brak odpowiedniej infrastruktury i inne okoliczności spowodowały, że czekaliśmy na przejazd ponad dwadzieścia minut! W tym czasie na środku przejazdu parkowały w pewnym odstępie czasu dwa długie składy kolejowe. Próba objazdu skończyła się niepowodzeniem, ale za to poznałem uprzejmego młodzieńca w zielonej Celince W202 :-) Gdy już w końcu szlabany uniosły się w górę, ruszyłem z kopyta, po kilkuset metrach pozdrawiając kierowcę z gwiazdą na masce :-)
Widoczność była bardzo dobra :-) Góra św. Anny praktycznie na wyciągnięcie ręki i nawet przeszło mi przez myśl, czy nie zmienić przebiegu trasy (zresztą wizyta tam chodziła mi rano po głowie), ale czas nie pozwoliłby mi na pokonanie tej trasy w spokoju :-) Znaną mi ładną polną drogą dojechałem do Kurzawki. Tym razem obyło się bez ujadania psów :-)
Asfaltem nie jechałem zbyt długo, ponieważ już w Łąkach Kozielskich ponownie wjechałem w las :-) Znowu musiałem jechać na wyczucie, bo lekko szwankowała pamięć, a ten fragment trasy układałem w nawigacji jedynie kierunkowo. Dałem rady, szybko przecinając główne leśne skrzyżowanie. Ten etap leśnej jazdy, aż do drogi asfaltowej na Cisową, jechałem bardzo dynamicznie i ostatecznie pokonałem go nad wyraz szybko, rozmyślając w międzyczasie na jakieś egzystencjonalne tematy ;-) Kontynuowanie zaplanowanej trasy przez Lenartowice nie stanowiło więc problemu :-) Podobnie było na Białym Ługu :-) Ten pęd spowodował, że zacząłem myśleć o urlopowym wyjeździe :-) Przypomniały mi się dojazdy do miejsc noclegowych, gdy trzeba było przycisnąć mając na ramie pełne sakwy, a pokonany już dystans (od którego de facto przez ostatnie miesiące odwykłem) dał mi poczucie wolności :-) Podjazd na wiadukt kolejowy dodatkowo pobudził mięśnie nóg i moje endorfiny - bardzo wyraźnie :-) Później puściłem się pędem w dół i na kolejny leśny przystanek, zatrzymywałem się lekko zdyszany :-) Szczęśliwie :-)
Na początku azotowego skrótu lekko potrąciłem lecącego żuczka, za co inny kilkaset metrów dalej chciał mnie stratować, lecąc na mnie czołowo ;-) Ześliznął się po przedramieniu i każdy z nas pomknął w swoją stronę :-) Wyjazd kończyłem w poczuciu rowerowego spełnienia, zrelaksowany i pełen nadziei na kolejne takie wyjazdy. Każdy mój rowerowy wyjazd w ostatnim czasie dobitnie uświadamia mi jedno: nie mogę z tego zrezygnować. No way!
_
A lato dopiero przed nami :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
15.39 km
0.00 km teren
00:54 h
17.10 km/h:
Maks. pr.:30.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Bąbelkowa powtórka z rozrywki :-)
Środa, 30 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 0
Pogoda utrzymała się dziś tak dobra jak wczoraj. Pomyślałem więc, że trzeba chwytać dzień (tudzież popołudnie), więc wyszliśmy z Karolkiem powtórzyć wczorajszy przejazd.Jak to w życiu bywa, nie zawsze jest kolorowo, tak więc już na wysokości szkoły muzycznej musieliśmy przystanąć, bo coś dziś Bąblowi jazda nie bardzo się podobała :-) Nie wiem, czy ot tak dla zasady, czy też słońce raziło go w oczy ;-) Na pierwsze kwęknięcia zadziałał chrupek :-) Gdy zatrzymaliśmy się jednak na pierwszym postoju i gdy pozwoliłem mu pobiegać, skończyło się to przejawem niesubordynacji, ze smoczkiem w buzi dla uspokojenia ;-) Coś mi mówiło, że to nie będzie łatwy wyjazd...
Druga próba zwiedzania świata również skończyła się płaczem. Karolek chyba po prostu był zmęczony... Po włożeniu do przyczepki szybko się uspokoił i od tej pory wycieczka przebiegała baardzo spokojnie :-) Tylko wiatr trochę hamował średnią.
Trasę przemierzaliśmy miarowo, nieśpiesznie. Tak dotarliśmy do Starego Koźla, gdzie zakręciliśmy pętelkę wokół kościoła, a następnie ja powspominałem troszkę tutejszy polny przejazd. Po drugiej stronie drogi na Gliwice zrobiliśmy kolejny krótki postój, aby zrobić następne nudne zdjęcie rowerowego zestawu :-)
Stamtąd pojechaliśmy już bezpośrednio do domu. Bąbel obudził się przed klatką :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-), z Bąbelkiem :-)
Dane wyjazdu:
12.68 km
0.00 km teren
00:51 h
14.92 km/h:
Maks. pr.:25.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Zółte i radosne bicie marca z Bąbelkiem :-)
Wtorek, 29 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 0
Popołudnie miało wyglądać tak, że Aneczka miała wyjść z Karolkiem na spacer, a ja miałem zostać w domu. Pomyślałem sobie jednak, że jeszcze w kwietniu przydałoby się trochę kilometrów nabić, a przede wszystkim, że na weekend pogoda ma się załamać i napędzony tą niezbyt przychylną myślą, zaczęliśmy z pomocą Aneczki, pakować się na rowerowy wypad z Bąbelkiem :-)Bardzo sprawnie wydostaliśmy się z miasta, łaknąc śpiewu ptaków i odrobiny przestrzeni :-) Niebieski szlak zachęcał mocno do jazdy, a pachniało tam tak mocno, że nawet ja czułem :-)
Gdy odbiliśmy na polny trakt, udało mi się złapać całkiem fajne ujęcie, ale trzeba oddać, że i miejsce - tunel z pięknej żółci - wniósł swój ogromy wkład w to spojrzenie obiektywu :-)
Dalej mknęliśmy w ciszy, gdyż Karolek zaznał drzemki, co pozwoliło mi na swobodny kolejny postój :-)
Do Brzeziec dojechaliśmy bardzo sprawnie, a przed Starym Koźlem spotkaliśmy naszego super wujka-sąsiada :-) Pogadaliśmy kilka całkiem długich chwil, a gdy rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę, postanowiłem jednak zawrócić, aby kontynuować podróż z przyjacielem i jego córką, usadowioną w foteliku :-) Średnia umarła ;-) Karolek obudził się tuż za Brzeźcami, przy jednym z ostatnich gospodarstw :-) Drogę do domu pokonaliśmy bardzo spokojnie, rozmawiając i napawając się pięknym dniem, oraz otoczeniem :-)
Dane wyjazdu:
24.62 km
0.00 km teren
01:19 h
18.70 km/h:
Maks. pr.:26.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Pochmurny wyjazd bez Karolka
Sobota, 26 kwietnia 2014 · dodano: 28.04.2014 | Komentarze 0
Sobotnia pogoda niestety nie obfitowała w nadmiar słońca. W związku z tym nie bardzo miałem możliwość wyjścia na rower z Karolkiem, choć było ono planowane od ubiegłego weekendu. Mnie jednak nosiło i nie potrafiłem usiedzieć w domu :-) Po deszczyku zebrałem się, aby poniekąd sprawdzić zaplanowaną z myślą o Karolku trasę. Co by nie było, wykorzystamy ją zapewne następnym razem :-)Gdy wyprowadziłem Antka okazało się, że czeka mnie jeszcze plumpanie opon, ale poszło mi to sprawnie, tak więc opóźnienie nie było duże :-) Szybko przedostałem się na leśny skrót, mijając miejsca które odwiedziliśmy niedawno z Karolkiem :-)
Na kolejnym postoju dojrzałem owada chodzącego po drodze. Odjeżdżaliśmy stamtąd razem :-)
Niebawem dojechałem do Łubnian, mogąc obserwować przez kilka chwil życie tamtejszych mieszkańców. Gdy zjechałem z głównej drogi, pozostał mi niewielki dystans do granic Stobrawskiego Parku Krajobrazowego. Mijałem piękne okolice, pola pełne jagodowych krzewów, a moja dziurawa pamięć podpowiadała mi nieśmiało, że kiedyś jechałem tędy z Aneczką :-)
Niestety już na początku tego pięknego przejazdu padły mi baterie w nawigacji, a w związku z tym, że miałem ze sobą poczciwą Omnię, postanowiłem przełożyć baterie z aparatu mając nadzieję na to, że nie odbije się to zbyt mocno na zawartości wpisu.
Przed Grabczokiem trochę pokropiło, jeszcze w trakcie leśnej jazdy. Do tej pory i tak miałem szczęście, ponieważ ze spowitego szarością nieba nie spadła ani kropelka :-)
W Grabczoku wypatrywałem zaznaczonego na mapie mini zoo, ale nie znalazłem go. W zamian za to trafiłem na mały plac zabaw, który wykorzystam zapewne na wycieczce z Karolkiem :-) Minąłem posesję z wybudowaną obok altanką, położoną przy sadzawce i zatopiłem się w lesie. Wciąż było szaro. Jadąc rozpędzony po leśnym trakcie, zauważyłem w pewnym momencie kaczkę, siedzącą przy wodopoju, tuż obok drogi - w zasadzie przejechałem jakieś dwa metry obok niej. Zatrzymałem Antka kilka metrów dalej, po raz pierwszy żałując braku baterii w aparacie (zdjęcia seryjne byłyby jak znalazł!) i począłem powoli zbliżać się do miejsca spotkania. Jak się okazało kaczki były dwie, a poza tym swoją wcześniejszą nieuwagę, nadrobiły teraz z nawiązką, szybko i w popłochu rzucając się do ucieczki. Nie było szans zareagować Omnią :-)
Ruszyłem dalej, sprawnie dojeżdżając do Brynicy. Przed Surowiną, natknąłem się jeszcze na makabryczne odkrycie w rowie. Wyjazd udał się bardzo dobrze :-) Ponownie udało mi się zwiedzić trochę pięknych, pobliskich okolic, co naprawdę bardzo pozytywnie mnie nastroiło :-) Siedząc w domu pewnie myślałbym tylko o rowerze ;-)
A po południu wyszło słonko... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
15.08 km
0.00 km teren
01:05 h
13.92 km/h:
Maks. pr.:24.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Krótki świąteczny objazd :-)
Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 · dodano: 22.04.2014 | Komentarze 0
Gdy tylko otworzyłem rano oczy dało się zauważyć, że za zasłoną pięknie świeci słońce. Po śniadaniu szybko wyszliśmy przed dom i od razu zacząłem żałować, że dzisiejszy dzień będzie tak krótki... Odczekaliśmy pół godziny, aby dać powietrzu troszkę wygrzać się w słońcu i ruszyliśmy w świeżo namalowaną trasę :-) Malunki spotkaliśmy również po drodze :-)W Świerklach dostrzegliśmy wymalowane na jezdni życzenia, pasy dla pieszych, rondo, oznakowania parkingu, czy choćby jakieś humorystyczne podpisy znajdujących się obok budynków. Szybko przedostaliśmy się do lasu, wchodząc w relaksacyjny ton dzisiejszego wyjazdu :-) Cóż za piękne tereny! Gdyby to było choć w połowie odległości, to z pewnością bylibyśmy tu co tydzień! Tuż przy skraju zaliczyliśmy fajny manewr omijający żuczka idącego w poprzek drogi ;-)
Biadacza ledwie liznęliśmy, ponownie zatapiając się w las. Na postoju wystraszyliśmy jakieś zwierze. Udało mi się je nawet przez krótkie sekundy wypatrywać między zaroślami, ale nie udało mi się go zidentyfikować. Czy to mała sarna, czy duży zając? Czmychało nie podskakując... Co to mogło być? ;-)
Ruszając dalej, pozdrowiliśmy mężczyznę jadącego rowerem w przeciwnym kierunku. Mieliśmy relaks pełną parą! Po przekroczeniu asfaltowej drogi, natrafiliśmy na urocze mokradło.
Kilka chwil dalszej jazdy doprowadziło nas do zbiorników wodnych. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały... Tato trochę się zagapił i musieliśmy przez podmokłe boisko wracać do wyrysowanego w nawigacji śladu :-)
Dalej pomknęliśmy moment spokojnym lasem, by ponownie dotrzeć do kolejnego jeziorka. Było tutaj bardziej kameralnie, a na jego krańcu natknęliśmy się na ślady pozostawione przez tutejszych mieszkańców, oraz małą żabkę, która jednak czmychnęła przed obiektywem aparatu :-)
Spokojnym tempem dojechaliśmy do asfaltowej drogi, a stamtąd wróciliśmy do Świerkli, gdzie na pożegnanie świąt cyknęliśmy świąteczne zdjęcie :-) Już tylko kilka minut jazdy dzieliło nas od powrotu do domu. Dzień dopiero się zaczynał, więc mogliśmy jeszcze stacjonarnie korzystać z jego uroków :-) Trzeba jeszcze wspomnieć, że dzisiejszą ważną refleksją jest to, że rower, przyczepka i możliwość aktywnego spędzania czasu, wspaniale i bardzo mocno buduje więź z synkiem... Mały książę coraz ładniej w niej podróżuje :-)
Kategoria z Bąbelkiem :-), Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
36.02 km
0.00 km teren
02:18 h
15.66 km/h:
Maks. pr.:35.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Super tatusiowo-bąbelkowy wyjazd przy Stobrawskim :-)
Sobota, 19 kwietnia 2014 · dodano: 19.04.2014 | Komentarze 0
Pakując się wczoraj na rowerowy wyjazd zdecydowaliśmy się zabrać również Ferrari. Pogoda dziś dopisywała od samego rana, tak więc można było przejechać trasę, zaplanowaną na przejazd z Karolkiem :-)Wyjechaliśmy o dziesiątej trzydzieści, przy delikatnym popłakiwaniu Bąbelka, który uspokoił się już po jakiś dziesięciu, czy piętnastu metrach. Okolice po których mieliśmy jeździć, wlewały we mnie większą pewność - w razie co zawsze mogliśmy się zatrzymać, aby nasz mały podróżnik mógł odpocząć od przyczepki. Bardzo szybko dojechaliśmy do Świerkli, gdzie okazało się że przyczepkowy pasażer poszedł w kimę :-) Można więc było bez obaw zatrzymać się na króciutki postój, by zaczerpnąć troszkę pięknej przyrody :-)
Jadąc dalej w lesie, spadła nam średnia, ale i tak bardzo sprawnie przedostaliśmy się do wsi Biadacz, a stamtąd bardzo malowniczym polnym traktem dojechaliśmy do mostu na Małej Panwi. Dzień był przepiękny!
Gdy dojechaliśmy do Węgier, Karol już się obudził. O dziwo nawet się tym nie zmartwiłem, a fakt że za budynkiem Straży Pożarnej przy którym akurat przystanęliśmy zobaczyłem bujny trawnik zaowocował tym, że całkiem przypadkiem znaleźliśmy się w super miejscu, gdzie synek mógł sobie pobiegać :-) Hasał tam z dziesięć, piętnaście minut i był przeszczęśliwy! To wielka radość widzieć swoje dziecko w takim stanie umysłu i ciała :-)
O dziwo w dalszą drogę wyruszyliśmy bez problemów :-) Karolek jechał bardzo grzecznie, a poza tym otoczenie było przecudne :-) Dojechaliśmy do Osowca, mijając tam pomalowane zapewne przez dzieci zakładowe ogrodzenie, a następnie wjechaliśmy w bardzo ładny las. Tuż za nawrotem dojrzałem po obu stronach zbiorniki wodne. Ech... Przebywać w takim otoczeniu... Bajka :-) Coś mi mówi, że będę chciał powtórzyć tą trasę :-) Mam też nadzieję, że okazji do eksploracji tych terenów będzie coraz więcej! Tymczasem droga zrobiła się wyboista, ale na szczęście szybko zjechaliśmy w las :-) Karolek ponownie dał upust wielkiej radości! Po sekundzie postoju dało się też słyszeć echo, które odpowiadało nam gdzieś spośród drzew :-) Podczas biegania zaliczyliśmy też pierwszą glebę, a i Antek o mały włos nie ustałby na nóżce - wszak ma tylko jedną ;-)
Gdy wyjechaliśmy z lasu na polny trakt, niestety zrobiło się mniej ciekawie. Zaczęło bardzo mocno wiać z przeciwka i - podobnie jak przy naszej poprzedniej wycieczce - jechaliśmy nawet tylko nieco ponad dziesięć kilometrów na godzinę. Łańcuch spadł w pewnym momencie nawet na najmniejszą zębatkę z przodu, a Karol zaczął wykazywać negatywne oznaki. Na szczęście w końcu doturlaliśmy się do nawrotu i nabraliśmy wiatru w plecy :-) W Kobylnie, gdzie się znajdowaliśmy miała być jakaś atrakcja (według mapy z którą planowałem trasę), ale jakoś nic nie zauważyłem. Zresztą... Nie było to ważne :-) W to miejsce dostrzegliśmy stąpającego po polu pierwszego bociana! :-) Wcześniej minęliśmy jeszcze na naszej drodze bażanta, wiele cytrynków i stukającego o drzewo dzięcioła :-) Oczywiście prócz tego całą masę świergocących ptaszków, które wraz z owadami nadawały wspaniałego klimatu dzisiejszemu dniu :-)
Niebawem ponownie zatopiliśmy się w las, mijając za przejazdem kolejowym jakiś wojskowy pomnik i nieco bardziej ruchliwą drogą, dotarliśmy do Łubnian, gdzie minęliśmy boisko piłkarskie (trwał nawet jakiś mecz), a Karolek dostał pierwszą porcję biszkoptów :-) Gdy zjechaliśmy w kierunku Brynicy, ruch samochodowy ustał, a wiatr w plecy rozpędził nas tak bardzo, że przegapiliśmy zaplanowany zjazd do lasu :-) Na szczęście udało się nam zjechać na kolejnym :-) Po kilkuset metrach, ponownie zrobiliśmy sobie kilkunastominutowy postój :-) Karolek był wniebowzięty i muszę przyznać, że gdyby ta wycieczka miała nawet tylko z dziesięć kilometrów, ale jej przebieg byłby właśnie taki, to z całą pewnością opłacało się targać naszych towarzyszy: Antka i Ferrari! Dla takich chwil warto!
Zwróciliśmy się w kierunku Surowiny, jadąc falującym leśnym traktem i przystając co rusz, gdyż Bąbelek zasmakował w biszkoptach ;-) Wtem, podczas jazdy z niewysokiego młodnika po prawej, wystraszyliśmy małą sarnę! Wyskoczyła do góry jakieś półtora metra od nas! A to Ci atrakcja! :-) Do domu zostały nam do przejechania jakieś dwa kilometry. Wróciliśmy zatem po około trzech godzinach, uradowani, spełnieni, zrowerowani, wypodróżowani :-) Oj... Jeśli Karolek dalej będzie takim podróżnikiem, to lipiec jest nasz! Oby dane nam było... :-)
_
A Antek przekroczył z Karolkiem 5 tys. km :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-), z Bąbelkiem :-)
Dane wyjazdu:
58.91 km
0.00 km teren
03:28 h
16.99 km/h:
Maks. pr.:41.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Kwiatkowo - deszczowo :-)
Niedziela, 13 kwietnia 2014 · dodano: 16.04.2014 | Komentarze 0
Po wczorajszej nie rowerowej wizycie w Katowicach, miałem nadzieję na spędzenie dziś troszkę czasu na dwóch kółkach. Pogoda jednak nie dopisywała - było trochę chłodno, a niebo spowijała warstwa chmur. W zasadzie, to nawet pogodziłem się już z rowerową stratą weekendu, ale przez działania Aneczki, postanowiłem jednak przejechać się trasą, którą do nawigacji wgrałem już kilka tygodni temu.Aż do Azot jechałem prawie na śpiku ;-) Aura była senna i w zasadzie, zostałem namówiony na to wyjście, bo już gotów byłem z niego zrezygnować. Po drodze przeżonglowałem górną warstwą ubrań, aby dopasować je optymalnie i zrobiłem kilka zdjęć :-) Wiosna pięknie wkracza w nasze życie :-) Ech... Kto by powiedział jeszcze kilka lat temu, że z zainteresowaniem i pełną radością, będę zatrzymywał się przy przydrożnych kwiatkach? :-)
Na azotowym moście zatrzymałem się ponownie :-) To już taka mała tradycja, że robię tam postój i zdjęcia. Tym razem zaskoczyła mnie masa wędkarzy, siedzących w oddali przy brzegu. Może mieli jakiś zorganizowany zlot?
W lesie otoczyła mnie bardzo ładna zieleń :-) Widać, że wiosna :-) Cieszyło mnie to bardzo i nawet nieliczne kropelki, które zaczęły spadać z zachmurzonego nieba, nie wyrwały mnie z radosnego, zielonego myślenia :-) Miałem jedynie nadzieję na to, że nie rozpada się na dobre :-) O dziwo dopadło mnie też już znużenie jazdą. Chyba coś dziwnego z ciśnieniem działo się tego dnia, bo zmęczenie po tak krótkim dystansie, to nie jest przecież normalna sprawa! :-) Postanowiłem jednak doturlać się do kapliczki, która tym razem okazała się być miejscem jeszcze bardziej urzekającym, ponieważ skąpana była w kwiatach :-)
Wkrótce byłem już po drugiej stronie asfaltowej drogi. Deszcz na moment wzmagał się, to znów padał słabiej. W pewnym momencie rozpadało się trochę bardziej i od razu pomyślałem sobie "to mnie Aneczka na rower wygoniła... :-)" Generalnie jednak fajnie było :-) Kto wie, co czekać mnie będzie na tegorocznej wyprawie (tak! będzie wyprawa! :-) ), tak więc w różnych warunkach powinienem jeździć. Poza tym przecież w dużo gorszych już również jeździłem nie marudząc wcale, a nawet ciesząc się z piorunów :-) W zasadzie, to w końcu powinienem zacząć jeździć w każdych warunkach. Na postoju wsłuchałem się w śpiew ptaków, oraz w stukającego mocno w pobliskie drzewo dzięcioła :-)
Niebawem dojechałem do znanego mi głównego leśnego traktu, a stamtąd do Rudzińca. Ponieważ jazda była dziwnie męcząca, postanowiłem ominąć zabytkowy kościół i tylko popatrzyłem na niego z głównej drogi. Zjechałem jednak na moment do zbiornika wodnego, gdzie spotkałem kilka kaczek, oraz samotnego łabędzia. Wciąż kropiło, ale trochę też cieszyłem się z tego, ponieważ nie zabrałem z domu nic do picia. Trochę ratowały mnie przejeżdżone przez zimę Halls'y :-)
Gdy wróciłem na główną, zaczęło już mocniej mżyć. Po chwili jazdy minąłem peleton kolarzy pozdrawiając ich, ale kompletnie nie zwrócili na mnie uwagi. Fakt faktem jechali bardzo szybko, ale coś mi mówi że to raczej obawa o to że zmokną, była powodem takiej prędkości i ignorancji ;-) Przejeżdżając przez Niezdrowice, minąłem przystanek gdzie na początku swojej - trwającej do dziś - rowerowej przygody, spotkałem na postoju ślimaka :-)
Na moje szczęście deszcz ustał i do Ujazdu dojechałem całkiem sprawnie. Co prawda na drodze do Starego Ujazdu pomyślało mi się, czy nie skrócić wyjazdu i nie udać się w kierunku Sławięcic, ale szybko postanowiłem jednak wypełnić dzisiejszy rowerowy plan :-) Łykając kolejnego Halls'a ruszyłem w górę przed siebie :-) Rozpoczęła się pagórkowaty etap trasy, ale spokojnie dawałem sobie rady, choć trzeba przyznać, że do góry piąłem się minimalnie wolniej, niż zwykle.
Po jakimś czasie minąłem kolejny zabytkowy drewniany kościół, wiedząc również że ominę i trzeci, położony w Olszowej. Te obiekty znałem jednak dobrze, a na tamtą chwilę w głowie miałem jak najszybsze pokonanie wzniesienia. W końcu udało się i na wysokości Olszowej przystanąłem w lesie, aby zjeść trochę pożywnych ciastek :-) W tym czasie muchy zaznajomiły się z trasą mojego przejazdu, dziwnie obsiadując nawigację, a gdy dojeżdżałem do tego lasku przypomniało mi się stadko saren, które tu niegdyś potkałem :-)
Minąłem dojazd do autostrady i puściłem się leśną drogą w dół, obserwując otoczenie. Ostatecznie jednak ominąłem rezerwat i mocno wyboistą i kamienistą drogą, zjechałem do Czarnocina, gdzie czekał mnie kolejny podjazd. Sił starczyło, ale jakoś mentalnie to nie był mój wyjazd. Niemniej jednak z widoków cieszyłem się jak zawsze :-)
Do rezerwatu "Grafik" dojechałem ładną asfaltową drogą (wspominając przez pół sekundy napotkanego tu zająca), a gdy wykonałem zwrot i zacząłem zjeżdżać w dół, kamienie aż obijały się o pedały, a raz chyba nawet o ramę. W końcu zjazd po tylu podjazdach! :-) Niestety :-) Już na głównej ponownie czekał mnie ostry podjazd.
Od tego momentu byłem już świadomy tego, że teraz będę miał już tylko z górki :-) Faktycznie do nieczynnej stacji kolejowej w Zalesiu sturlałem się bardzo ładnie i w zasadzie dopiero przed Cisową ponownie poczułem pracę nóg. Aura zrobiła się jakby jeszcze bardziej szara, wręcz nawet nieprzyjemna, ale teraz liczyło się już tylko szybkie dotarcie do domu :-) Zajęło mi to trochę czasu, ale cały etap pokonałem całkiem sprawnie :-) Wjeżdżając do klatki, zostawiałem za sobą szarość dzisiejszego dnia, a gdy wracałem po kilku minutach, aby pozamykać drzwi, powitało mnie pięknie świecące słońce. No ładnie! :-) Do domu już się czołgałem, a gdy tam dotarłem, padłem na sofę. Oj, nie pamiętam, kiedy wróciłem z roweru tak wymęczony... :-) Na nogi postawiła mnie truskawkowa maślanka i wizja rodzinnego spaceru w niedzielne popołudnie :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
29.54 km
0.00 km teren
01:52 h
15.82 km/h:
Maks. pr.:34.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Z wizytą u wujka Krzyśka :-)
Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 06.04.2014 | Komentarze 0
Sobotnie rowerowe plany, pokrzyżowały nie zapowiadane na ten dzień opady deszczu. W zasadzie, to wyszło to nam na dobre: Karol pojechał do babci, a my ostro wzięliśmy się za mieszkanie: Ania sprzątanie, ja balkon, karnisze, Bronek i terrarium, skręcanie szafki w kuchni i tak dalej. Oj... Naprawdę sporo zrobiliśmy do popołudnia i fakt ten, nastrajał nas pozytywnie :-) W moim przypadku zadziałał jak trampolina, także również niedziela była bardzo pozytywna :-) Wpierw poszliśmy do Romków, a później - mocno na wariackich papierach - zaczęliśmy wymyślać scenariusz na popołudnie :-) Mój rower był już zabukowany, a że chcieliśmy również odwiedzić Krzyśka, to ja miałem pojechać tam rowerem, a Ania z Karolem samochodem. "Czemu jednak nie wziąć ze sobą Karola" - pomyślałem. I tak był do spania, więc była dobra okazja, aby zrobić test na dłuższy dystans :-)Po całym zamieszaniu, związanym z samochodem, bagażnikiem, przyczepką, rowerem i drobiazgami w sporej ilości, nasz Mały Podróżnik siedział w przyczepce :-) Początkowo jechało się nam bardzo dobrze, na azotowym skrócie jeszcze w lesie, spotkaliśmy dwie koleżanki z pracy, a chwilę później zauważyłem, że Bąbelek zasnął w przyczepce - ledwie po kilku minutach jazdy :-) Szybko przedostaliśmy się do Brzeziec, a stamtąd żwawo i dynamicznie do Starego Koźla, gdzie po nawrocie dopadł nas wiatr. Gdy minęliśmy zabudowania i wjechaliśmy na polną drogę, wzmógł się on bardzo, ale dawaliśmy rady, wyprzedzając nawet parę rodziców ze starszym młodzieńcem :-) Ostro zrobiło się na asfalcie, bo tam wiatr zaczął już szaleć. Mimo to, gdy zjechaliśmy z drogi na polny trakt, zrobiło się spokojniej. Niestety nie na długo, ponieważ po nawrocie ponownie jechało się ciężko. Niepokojącym był fakt, że w tym kierunku mieliśmy pokonać zdecydowaną większość dzisiejszej trasy. Obawy potwierdziły się i między polami za Ciskiem nie bardzo zwracałem uwagę na okolicę. Wiatr dął w twarz tak mocno, że jechaliśmy dwanaście, trzynaście kilometrów na godzinę. Świst i szum w uszach umilały jedynie ptaki, świergocące nad głową :-) Warunki nie były dobre. Mimo tego, że rowerowy ruch był nawet zauważalny, to byli to raczej lokalni rowerzyści. Nas natomiast czekało jeszcze jakieś piętnaście kilometrów i przeszło mi nawet przez myśl, czy nie będzie trzeba wzywać serwisu ;-) Odliczałem kilometry, sprawdziłem na nawigacji rozkład trasy i deptałem :-) Na podjeździe przed Sukowicami, Karolek obudził się, ale poratowałem się smoczkiem i jechaliśmy dalej :-) Korzystając z okazji opiąłem siatkę, aby wiatr nie dokuczał mojemu kochanemu towarzyszowi podróży :-) Cały czas jechało się opornie. Karol jeszcze w takich warunkach nie jechał, ja już od dawna. Smoczek niebawem zginął gdzieś w czeluściach przyczepki ;-)
Gdy minęliśmy Długomiłowice, przydała się wgrana trasa i nawigacja, ponieważ jej brak oznaczałby kluczenie po miejscowych zawijasach :-) W końcu, gdy wyjechaliśmy na asfaltówkę prowadzącą w kierunku Naczysławek, uspokoiło się trochę i wyszło słońce. Mnie przypomniały się Kosine wypady, ale tylko na krótko :-) Do Gierałtowic dojechaliśmy w miarę sprawnie, biorąc pod uwagę wiatr i pagórkowaty teren :-) Minęliśmy skrzyżowanie i zbliżaliśmy się do podjazdu, który przypomniał mi o jednej z wycieczek z Aneczką :-) Wspinaliśmy się pod górę w otoczeniu ubielonych drzew i śpiewających ptaków - uznałem, że był to najpiękniejszy moment dzisiejszego wyjazdu :-) Niestety okazało się też, że będziemy jechali po drodze, na której mogliśmy napotkać dwie pieskie bestie. Gdy wjechaliśmy między domy, najpierw odezwał się jeden pies, później - z innego gospodarstwa po drugiej stronie - drugi, nastąpiła chwila ciszy, a po niej dojrzałem po prawej stronie gnające w kierunku asfaltu dwie wspomniane szczekające jadaczki. Znajdowaliśmy się w sytuacji, gdy musiałem postawić wszystko va banque: podjazd, z tyłu przyczepka i brak szans na ucieczkę. Zjechałem delikatnie w kierunku pobocza, energicznie zszedłem z Antka i przyjmując bojową pozę, lekko przytłumionym głosem choć bardzo zdecydowanie, wydobyłem ze swoich ust "Buda!" i ruszyłem w kierunku napastników. Znajdujący się dalej pies zrezygnował prawie od razu, ten bliżej po chwili szoku podkulił ogon i wykonał odwrót, prawie wpadając do rowu. Zrobiłem jeszcze dwa, czy trzy kroki dla pewności i wróciłem z powrotem. Spałeś synku... Pokonaliśmy podjazd i wyjechaliśmy na wzgórze, gdzie silny wiatr dopadł nas ponownie. Byliśmy jednak już prawie u celu, a miarowe choć powolne ruchy korbą, z każdą chwilą nas do niego przybliżały. Czułem radość i satysfakcję. Ale radości było więcej :-) Tak wspaniale można podróżować z własnym synem. Ze szczęściem. Największym.
Po drugiej stronie głównej schody mieliśmy jeszcze większe: wiatr wiał niemiłosiernie, w uszach szumiało strasznie, a długi podjazd skutecznie wysysał ze mnie siły. Ostatnie kilkaset metrów pokonaliśmy spokojnie :-) Bąbelek obudził się dosłownie kilkanaście metrów przed bramą posesji, w towarzystwie dwóch małych wiejskich piesków :-) Pokonaliśmy najdłuższy samotny rowerowy dystans i nawet wyrobiliśmy się w zakładanym jeszcze w domu czasie :-) A gdyby nie wiatr, to jeszcze i średnia byłaby lepsza ;-) Gdy Bąbel wyszedł z przyczepki, momentalnie odnalazł się w nowym otoczeniu :-) Po przywitaniu z wujkiem wróciliśmy jeszcze przed dom, aby trochę wspólnie pospacerować, zrobić rowerowe zdjęcie i poczekać na mamę, która dojechała dopiero po jakiś dziesięciu minutach ;-) Fajnie było :-)
_
Czym jest szczęście? :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-), z Bąbelkiem :-)