Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:357.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:15:05
Średnia prędkość:23.72 km/h
Maksymalna prędkość:54.70 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:21.04 km i 0h 53m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
40.89 km 0.00 km teren
01:34 h 26.10 km/h:
Maks. pr.:54.70 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Bociani wyjazd :-)

Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Nastała sobota :-) Nie miałem na ten dzień jakiś wielkich planów. Ot - kilka spraw na liście zadań. Ponadto dzień od początku był bardzo gorący. Nie dziw więc, że w mojej głowie pojawił się całkiem szybko zamysł pójścia na rower :-) Wcześniej jednak musiałem udać się na miasto aby się ofocić, a gdy tam byłem zadzwonił Michał z propozycją przyjazdu do Koźla. Cóż było robić? :-) Od razu wymyśliłem, że pojadę tam na rowerze! Oczywiście nie po linii prostej ;-)
A tak na poważnie, to nawet mi to pasowało. I tak miałem zamiar pokręcić się właśnie po drugiej stronie Odry :-)



Wychodząc zabrałem jeszcze worek ze śmieciami i różnymi swoimi sprzętami. Tak obładowany starałem się wszystko znieść :-) Na dworze znów dopadła mnie nieletnia sąsiadka, wypytując znowu o wszystko jak leci :-) Tym razem musiałem tłumaczyć się, gdzie przyczepiam swoje sakwy, skoro tu nie ma bagażników. No tak... Kosia nie ma :-) Jakimś cudem nie wydobyła ze mnie informacji na temat celu mojego wyjazdu, co pozwoliło mi oddalić się bez zbędnego ogona ;-) Praktycznie z miejsca zdałem sobie sprawę z tego, że jeden bidon napełniony cieczą w tych warunkach nie będzie wystarczający. Na szczęście tym razem o dziwo nie zapomniałem niczego, więc mogłem po drodze go uzupełnić. Oczywiście o ile sklepy na wioskach będą czynne ;-)
Do głównej drogi dojechałem bardzo szybko i dosłownie ją przeciąłem. Dobrze, że nie zapomniałem się zatrzymać! :-) Już na początku wyjazdu dojrzałem pierwszego bociana, który siedział na dachu jednego ze starych budynków w Brzeźcach, położonego w nieco dalszej odległości od drogi. Zanim się zatrzymałem, przejechałem jeszcze kilkanaście metrów, aby znaleźć miejsce odpowiednie do obserwacji i gdy tylko chwyciłem za aparat, ptak poderwał się do lotu i zniknął za zabudowaniami. Nic to :-) Pomknąłem dalej w spiekocie dnia :-) Na tym odcinku starałem się nieco przycisnąć i niestety dostało mi się za to! Na szlaku najechałem na kamień podbijając go, a ten boleśnie uderzył mnie w palca lewej nogi :-) W zasadzie to chyba nawet nie zwolniłem, pędząc przed siebie z myślą o tym, że w Bierawie uzupełnię bidon. Fakt iż zaplanowałem trasę biegnącą w drugą stronę, doszedł do mnie po kilku minutach dalszej jazdy :-) Chwilę po tym, gdy zjechałem z polnej drogi, minąłem rowerzystę z turystycznymi sakwami, którego oczywiście nie omieszkałem nie pozdrowić :-)
Za drewnianym mostem odbiłem na lewo mając nadzieję, że będzie mi dane poznać nowe ścieżki na tych terenach :-) Fajny zakręt gdzie ostatnim razem wystraszył mnie psiak, pokonałem bardzo płynnie, sunąc między polami :-) Skwar lał się z nieba. Niebawem dojechałem do Roszowickiego Lasu, gdzie postanowiłem na moment zjechać z głównej i zbliżyć się do kościoła, który w oddali prezentował się całkiem majestatycznie :-) De facto tylko obok niego przejechałem :-) Kolejna atrakcja czekała na mnie przy ostatnich zabudowaniach, gdzie dojrzałem młode bocianiątka, z głowami sterczącymi ponad gniazdo :-) Oczywiście zatrzymałem się, aby je udokumentować i w tej sytuacji miałem lekkiego pecha: gdy tylko wyłączyłem aparat i schowałem go do pokrowca, chcąc kontynuować jazdę, z mojej prawej strony nadleciał dorosły bocian, i to jak! Do lądowania podszedł nie więcej, niż trzy metry nad ziemią, a ze cztery, pięć ode mnie! Gdybym miał choć włączony aparat, na pewno udałoby mi się uchwycić tą chwilę! Zdjęcie jakie by wyszło, takie by wyszło, ale by było :-) Postanowiłem zatem odczekać jakiś czas w nadziei, że ponownie poderwie się do lotu, ale niestety to nie nastąpiło. Nawet gdy jechałem już prostą drogą między polami, widziałem sylwetkę tego ptaka, stojącego w gnieździe.






Na rozstaju zatrzymałem się na moment w cieniu, aby z pomocą wyświetlacza nawigacji wybrać wariant trasy, lub przynajmniej kierunek jazdy na kilku kolejnych skrzyżowaniach :-) Wciąż było bardzo gorąco i momentalnie zalewały mnie poty, jak zresztą na każdym - choćby najkrótszym postoju. Wybrałem kierunek, ale już na pierwszym skrzyżowaniu został on poddany weryfikacji ;-) Droga na wprost oznaczała jazdę pod górkę, ale całkiem szybko jednak zdecydowałem o tym, aby pod nią wjechać :-) Opłaciło się :-) Widok na panoramę był przedni :-) Ćwierkały ptaszki, jakiś większy ich przedstawiciel krążył nad polami, a grzejąc się w słońcu, dojrzałem jakiś ciekawy żółty budynek, w okolicach Roszowic. Może kiedyś będę mógł sprawdzić co to jest :-) Coś mi mówi, że częściej będę wybierał te tereny na swoje wypady. Nawet z Kędzierzyna to wcale nie jest specjalnie daleko :-) Zszedłem jeszcze kilkanaście metrów niżej, aby pstryknąć fotkę ślimakowi wypatrzonemu na rowerze i z znowu ruszyłem dalej. W bidonie powoli zaczęło parować.





Po zmianie kierunku jazdy widoki również były przyjemne :-) Znajdowałem się niejako na granicy terenu płaskiego i pagórkowatego. Ten drugi zagospodarowany był pod pola uprawne i tak po mojej lewej stronie rosło zboże już złote, natomiast to po prawej było jeszcze zielone. W oddali widać było prawie jak na dłoni Górę św. Anny :-) Za skrzyżowaniem puściłem się w długą, poprawiając MXS wyjazdu :-) Po krótkim aczkolwiek intensywnym zjeździe, znalazłem się w miejscu, gdzie narodził się mój sentyment do tych terenów. Zatrzymałem się jedynie na chwilę, aby ponownie sprawdzić trasę z nawigacją i po kilku minutach jazdy w ukropie, który jakby na moment minimalnie zelżał, znalazłem się w Sukowicach. Tutaj lekko przydepnąłem zastanawiając się nad wyborem dalszego kierunku. Dosyć szybko zdecydowałem o tym, aby zrezygnować z przejazdu przez znany mi dobrze Cisek i niesiony pozytywnymi wspomnieniami, udałem się w kierunku Długomiłowic :-) Na prostej przystanąłem na chwilę, aby troszkę odsapnąć. Temperatura znów wracała do poprzedniego poziomu, a w oddali wciąż widać było "Ankę" :-)
W Długomiłowicach oczywiście skorzystałem ze skrótu przy kościele i śmiało włączając się do ruchu, rozpędziłem Kośkę z górki. MXS jak się patrzy! :-) Opóźniłem dohamowanie, uślizgując nawet lekko tylne koło ze dwa metry przed zjazdem z głównej :-) Oczywiście wszystko pod kontrolą! :-) To było naprawdę ładne :-) Tymczasem brzuszek zaczął dawać znać o sobie. Na szczęście do domu miałem już całkiem blisko :-) Doturlałem się do Dębowej, gdzie ponownie zostałem zatrzymany przez bociana, spacerującego dosłownie kilkanaście metrów od drogi. W tym miejscu trzeba wspomnieć, że na tym etapie wyjazdu myślałem już o tym, aby być o w miarę normalnej porze u celu :-)






Jadąc dalej postanowiłem jednak odbić na skrót do Kobylic tak, aby nie wpakować się na ruchliwe rondo przed Koźlem. Na początku traktu minąłem parę rowerzystów, ale pozostała część dojazdu do zabudowań przebiegła już spokojnie i nawet na moment nieco oderwałem się od rzeczywistości :-) Na wjeździe przywitały mnie dwa koniki, a pożegnał pies. Na szczęście on również był za ogrodzeniem, bo gdyby taki mnie dopadł, to byłoby bardzo cienko... Dalsza droga do celu przebiegła już spokojnie, do momentu gdy wjeżdżałem na skrzyżowanie już w mieście i w mijającym mnie kierowcy poznałem swojego znajomego :-) Gdy wjechałem do parku, gorąco było odczuwalne nieco mniej. Do domu wpadłem zlany potem, ogarniającym mnie niemiłosiernie po zejściu z roweru :-) W czasie tego wyjazdu całkiem mocno się też opaliłem :-)
Do Kędzierzyna wyruszyłem po około dwóch godzinach. Początkowo w zamyśle miałem zakręcenie jeszcze jakiegoś kółka - choćby przez Żabieniec, ale ostatecznie pomysł upadł. Pozostałą część dnia chciałem przeznaczyć na inne - również pożyteczne czynności :-) Asfaltem jechało mi się na tyle sprawnie, że podniosłem jeszcze nieznacznie średnią :-) Rondo z krzyżem przeleciałem bardzo ładnie, rozpędzając się do ponad czterdziestu na obwodnicy :-) Oczywiście przy wykopach musiałem zwolnić, ale dojazd do osiedla znów był "Kośkowy" ;-) Po wejściu do domu od razu zażyłem ożywczego prysznica ;-)
_
Oby tak dalej!

Dane wyjazdu:
4.37 km 0.00 km teren
00:12 h 21.85 km/h:
Maks. pr.:29.60 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zaspany do pracy

Piątek, 29 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

W przeciwieństwie do wczorajszego poranka, przespałem obydwie drzemki. Nad ranem byłem trochę niespokojny - jakoś nie opuszczał mnie wczorajszy urlopowo-wyprawowy temat. Serce jednak rwało... Przed wyjściem poszedłem jeszcze na balkon. Było ciepło i zapowiadało się, że w ciągu dnia mogło zrobić się gorąco. Wymieniłem jeszcze baterie w nawigacji i wyszedłem.



Zjeżdżając z chodnika minąłem matkę z córką. Nawet nie zauważyłem kto to był i nie powiedziałem dzień dobry. A pewnie byli to sąsiedzi... Na skrzyżowaniu przed kościołem pięknie i płynnie wymusiłem pierwszeństwo (cholera! Znowu nie wyspany?) i pomknąłem dalej, mijając przy kościele sporą grupę ludzi, także w wieku szkolnym. No tak. Dziś zakończenie roku :-) Po zmianie kierunku jazdy trzeba było stawić czoła lekkiemu wiaterkowi. Z jego towarzystwem dojechałem na miejsce. Trzeba jeszcze odnotować, że w drodze kilka razy pomyślało mi się o Rumunii.
Z pracy wyszedłem kilkanaście minut później. Przejechałem jeszcze przez Bema, aby oddać papiery i ruszyłem w drogę do domu :-) Przebiegła ona całkiem szybko :-) Dzień zrobił się bardzo ciepły :-) Na schodach znów zaczepiła mnie nieletnia sąsiadka, kolejny raz wypytując o szczegóły mojego życia ;-)

Dane wyjazdu:
4.46 km 0.00 km teren
00:12 h 22.30 km/h:
Maks. pr.:33.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wczesno-poranne wstawanie ;-)

Czwartek, 28 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Budzik zadzwonił dziś tylko dwa razy ;-) Machnąłem się i zamiast drzemki wcisnąłem wyłącznik, co zmobilizowało mnie do opuszczenia łoża :-) Na dole okazało się, że baterie w nawigacji były padnięte, ale i tak postanowiłem ich nie wymieniać bo wiadomo - dziesięć minut na starcie do przodu, minuta w plecy przed wyjazdem ;-)

I nie ma mapy ;-)

Jechałem sobie miarowym tempem, wstępując po drodze do sklepu po napićku :-) Na Towarowej tempo wzrosło bardziej i kręciło mi się naprawdę fajnie :-) Gdy po pracy próbowałem ruszyć, źle postawiona lewa stopa ześliznęła się z platformy i ząbki wbiły mi się w nogę. Nie zważając na to, ruszyłem po sekundzie szybko nabierając prędkości :-) Za drugimi torami przycisnąłem sobie nawet bardziej, ale oczywiście nie przesadzałem też zbytnio :-) Po drodze wstąpiłem jeszcze do szwagrów po warzywka, ale nie zastałem nikogo w domu. Nie zrażony włączyłem się do ruchu przyciskając, momentalnie nabierając prędkości, płynnie niczym samochód w automacie ;-) Do domku dojechałem, utrzymując fajne tempo powyżej średniej :-)

Dane wyjazdu:
4.55 km 0.00 km teren
00:12 h 22.75 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Z zakupami po pracy :-)

Piątek, 22 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Znowu się nie wyspałem :-) Nawet poranne mycie na niewiele się zdało ;-) Przed wyjściem sprawdziłem jeszcze pogodę na balkonie. Wiał rześko-chłodny wiatr i zdawało się, że może w ciągu dnia będzie padać. Jakoś było mi to obojętne :-) Wybór i tak był tylko jeden :-)



Do pracy dojechałem bardzo szybko, wyprzedzany przez samochody. Jechało mi się swobodnie - chyba nawet za bardzo, bo zapomniałem po drodze wstąpić po sok. Chciałem nawet wrócić się z pracy, ale ostatecznie zrezygnowałem :-)
Po pracy wiało już mocniej i nieznacznie spadła mi średnia. Spiesząc się troszkę podjechałem pod sklep zgodnie z umową i czekając ledwie kilka minut, spakowałem zakupy do Antkowych sakw. Na ostatnim skrzyżowaniu pomachałem jeszcze Aneczce wracającej pieszo i w chwilę później byłem już przed klatką :-)

Dane wyjazdu:
8.33 km 0.00 km teren
00:23 h 21.73 km/h:
Maks. pr.:32.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Gorąca gonitwa do pracy ;-)

Czwartek, 21 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

W nocy przeszła burza. To znaczy około czwartej, piątej rano błysnęło tak, ze aż zrobiło mi się jasno pod powiekami i w całej sypialni, a następnie po sekundzie grzmotnęło. Zawyły alarmy w samochodach i zaczęło mocno padać, ale obfity deszcz trwał bardzo krotko. Rano już tylko delikatnie kropiło. Odczuwalny był jednak spadek temperatury.



Na zewnątrz było bardzo rześko :-) Aura w sam raz na rower :-) Nawet zmoczone troszkę ulice tym razem były pomocne, bo wymuszały wolniejszą jazdę :-) Do pracy doturlałem się więc leniwie, ale o czasie :-) Gdy tylko wszedłem do budynku, na niebie pokazało się słoneczko :-)
W ciągu dnia znów zrobiło się ciepło :-) Przed biurowcem spojrzałem w górę na bardzo ładnie ukształtowane chmurki :-) Dziś już bardziej uważałem na przejeździe kolejowym i przejechałem go bardzo powoli, a przy pierwszym zakręcie minąłem znajomego, jadącego w przeciwną stronę również na rowerze. Gdy zjeżdżałem ze skrótu i wyłoniłem się zza krzaka, dosłownie nadziałem się na dużą muchę, która odbiła się od mojego lewego oka. Dalsza droga do domu przebiegła mi bardzo spokojnie. Na przedostatniej prostej śmiało wyprzedziłem innego rowerzystę ;-)
Gdy byłem już w mieszkaniu zdałem sobie sprawę, że muszę wrócić do pracy! Dawaj na dół w pośpiechu i hej do przodu! Antek bez sakw był bardziej zrywny i dosyć szybko dojechałem do celu, ale za cenę wzrostu ciepłoty organizmu. W biurowcu dosłownie ze mnie ciekło. W drodze powrotnej nieco ochłonąłem, ale mimo wszystko temperatura i mój ubiór robiły swoje. Niemniej jednak podniosłem średnią dzisiejszego dnia ;-)

Dane wyjazdu:
4.21 km 0.00 km teren
00:13 h 19.43 km/h:
Maks. pr.:27.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wieziemy ładunek

Środa, 20 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Kolejny dzień gorąca o poranku :-) Nawet o dziwo ożywiłem się zaraz po nielekkim wstawaniu :-) Wychodząc z domu miałem w rękach dwie sakwy. Będę ich potrzebował po południu :-)



Na dworze temperatura była odczuwalnie niższa, choć oczywiście wciąż było gorąco. Założyłem obydwie sakwy i mimo późnej pory, niespiesznie ruszyłem przed siebie. Wolniejsze tempo jakoś mi dziś bardziej odpowiadało :-)
Dzień okazał się być bardzo gorący i po ośmiu godzinach w pracy, wychodziłem stamtąd cały poklejony. W dodatku miałem do przewiezienia ładunek, który znacznie obciążył Antka ;-) Na pierwszym przejeździe kolejowym felga tylnego koła uderzyła o kant przejazdu. Pomimo obciążenia, moja średnia prędkość była wyższa, niż ta o poranku :-) W drodze do domu wzbudzałem powszechne zainteresowanie :-) W sumie, to rower z przednim bagażnikiem wciąż nie jest powszechnym widokiem na naszych drogach. Dodatkowo (napiszę to po raz kolejny) - Antek naprawdę świetnie prezentuje się w swoim rynsztunku :-)

Dane wyjazdu:
14.41 km 0.00 km teren
00:38 h 22.75 km/h:
Maks. pr.:32.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Popracowa wizyta na Azotach

Wtorek, 19 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Zgodnie z przewidywaniem, również dzisiejszego poranka pojechałem do pracy na rowerze. Dobra pogoda wciąż się utrzymywała, a poza tym na dziś miałem zaplanowaną ważną wizytę na Azotach.



Trasa do pracy przebiegła standardowo ;-) Później jednak wstąpiłem na chwilę na Bema, aby stąd wyrwać przez azotowy skrót do umówionego miejsca. Jechało mi się bardzo dobrze zwłaszcza, że dzień pozwalał na relaksującą jazdę :-) Muszę jednak przyznać, że wracając nie miałem już tak dobrego samopoczucia. Niemniej jednak rower tuszował zmartwienia bardzo dobrze :-)

Dane wyjazdu:
5.82 km 0.00 km teren
00:17 h 20.54 km/h:
Maks. pr.:31.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Garnek w sakwie ;-)

Poniedziałek, 18 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Dziś ponownie ruszyłem w drogę do pracy na rowerku :-) Plan na dziś był zacny, a pogoda sprzyjała rowerowaniu :-)



Po południu, było bardzo gorąco. Zaliczając wcześniej kilka punktów, udałem się na bliższe miasto, aby odebrać garnitur przeznaczony na jakże zacną okazję :-) Humorek miałem dobry i nawet pożartowałem sobie z panią z pralni ;-)
Garnitur w sakwie - tego jeszcze nie doświadczyłem :-)

Dane wyjazdu:
75.00 km 0.00 km teren
03:11 h 23.56 km/h:
Maks. pr.:51.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wyjazd na uparciucha - tu ;-)

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 30.12.2012 | Komentarze 0

Po dniu przerwy nastał czas powrotu. Ochoczo udałem się w drogę, mając w pamięci bardzo fajne wspomnienia trasy piątkowej, oraz tej pierwszej która obudziła we mnie mocniejsze zainteresowanie zamieszkiwanym przez siebie województwem :-) Dzień ponownie zachęcał do jazdy :-)



Mając jeszcze w planach odwiedziny w Opolu, odbiłem w bok w Czarnowąsach i praktycznie na czuja dojechałem do celu, korzystając z ciekawego skrótu tuż przy obwodnicy, a następnie wybierając szóstym zmysłem uliczkę, którą dotarłem w bliskie rejony przystankowego osiedla :-) Po jakiś kilkudziesięciu minutach ruszyłem w dalszą drogę i tylko czekałem, aż wyjadę z Opola :-) Na jednej z końcowych uliczek popatrzyłem jeszcze na swoją wypaśną mapę, aby ustalić kierunek i jadąc już główną, odbiłem w prawo w nieznaną uliczkę :-) Od razu zrobiło się spokojniej, a pewną atrakcją okazał się tam ładnie położony zakręt (a przynajmniej tak mi się zdało, choć mnie pewnie obraz krzywiły endorfinki ;-) ), za którym czekała na mnie prosta z dwoma zbiornikami wodnymi, położonymi na każdym z boków owej drogi. Bardzo szybko dojechałem nią do lasu, który początkowo był bardzo przyjazny (wyprzedziłem nawet grupę rowerzystów z dziećmi i eskortującą ich motorynkę ;-) ), ale gdy tylko dotarłem do nawrotu zaczęły się małe schody.




Leśny trakt nagle zrobił się zarośnięty. Mijałem knieje, mały strumyk i co gorsza nie bardzo wiedziałem jak stamtąd wyjechać - jedna z dróg kończyła się w polu, druga była zarośnięta. Niby byłem na skraju lasu, a jakby uwięziony. Na krzyżówce przystanąłem, ukąszony wcześniej przez jakieś zielsko i odetchnąłem chwilkę. Nawigacja pokazywała miejscowość nieopodal, ale w tamtych warunkach musiałem się natrudzić, żeby do niej dotrzeć. Na szczęście końcówka poszła mi lepiej: przejechałem przez wąską polanę z wytyczoną delikatnie drogą, która po chwili zamieniła się w polny trakt. Stąd już szybko dotarłem do częściej użytkowanej drogi asfaltowej :-) Niestety znowu zwodziła mnie moja niezeskalowana mapa... W Korosowicach udałem się w kierunku Kamienia Śląskiego zawracając po chwili postoju i obliczania trasy tak, aby trafić lepszą drogą do rezerwatu, który chciałem odwiedzić. Pogoda była jednak mega satysfakcjonująca! Było bardzo gorąco, ja pędziłem przed siebie znów w perspektywie fajnej trasy i czułem, jak rower wyzwala we mnie energię! Na postojach uderzało mnie gorąco i cholernie mi się to podobało! Za Tarnowem Opolskim, gdy znów zjechałem z bitumicznej drogi, minąłem chatkę położoną nieco na uboczu przy torach i począłem zmierzać do kolejnego lasu. Ptaki śpiewały jak oszalałe. Może zabrzmi to głupio, ale poczułem się zakochany w opolskim!





Włączał mi się świrek. Przypadkiem wjechałem na jakąś starszą posesję położoną przy skraju lasu i szybko się stamtąd wycofałem, ku swojej uciesze :-) Dotarłem do kolejnego asfaltu i w przypływie refleksji nad wyprawami rowerowymi pomyślałem sobie, że tegoroczny urlop może jeszcze uda mi się wykorzystać na zagraniczny wypad, ale w przyszłym roku już raczej nie będzie to możliwe. Może by więc tak zaplanować trzytygodniowy, krajoznawczy trip po opolskim wraz z Bąbelkiem? Pomysł wydał mi się bardzo trafiony (nie zapominajcie, że atakowały mnie endorfinki! :-) ), tak więc kto wie? :-) Tymczasem korzystając z możliwości pokonania leśnego skrótu, wjechałem na znany mi fragment drogi niedaleko Otmic i pociągnąłem nim kawałek, skręcając znów w las. Cały czas cieszyłem się dniem! :-) Słuchałem otoczenia i spoglądałem na piękne niebko :-) No i oczywiście gnałem przed siebie! :-) Bardzo szybko więc dotarłem do rezerwatu, który miałem w planach odwiedzić :-) Co by nie powiedzieć, nie znalazłem w nim nic szczególnego :-) Ot las jakich (chyba) wiele :-) Ale ja się pewnie nie znam :-)



Po prostej jak strzała leśnej drodze, pędziło mi się bardzo dobrze :-) Jazda była na tyle efektywna i przyjemna, że gdy wykonałem kolejny postój na drodze asfaltowej, całe moje ciało oblały fale potu! Czułem się cholernie usatysfakcjonowany tym pięknym kręceniem! :-) Odpisałem Aneczce na SMS'a i znów podjechałem trochę dystansu asfaltem, wjeżdżając ponownie między drzewa w momencie, gdy na horyzoncie wyłaniał się skraj lasu. To był jak najbardziej naturalny wybór, a poza tym niepotrzebna mi była ruchliwa droga, rysująca się już na ekranie nawigacji. Cały czas pędziłem przed siebie, nie wiadomo kiedy wyjeżdżając na otwartą przestrzeń :-) Ba! Miejsce w którym wyjechałem również było znajome :-) Niezwłocznie skierowałem się ku głównej i tym razem po jej drugiej stronie wjechałem w uliczkę, która nie powodowała niechcianego nadkładania drogi :-)
Wjeżdżałem w kolejny etap wyjazdu. Tereny były już bardziej "moje", a poza tym poruszałem się tą samą drogą, która jechałem dwa dni wcześniej. Przystanąłem przy jednym z pól na krótką pauzę. Słońce zaczęło już rzucać trochę większe cienie, a ja byłem taki radosny... :-) Takie wyjazdy zawsze generują we mnie bardzo pozytywne emocje! :-) Niebawem dotarłem do Dolnej i postanowiłem sprawdzić inny wariant trasy, prowadzący drogą nad autostradą. Zaślepiony endorfinkami dopiero na krzyżówce zauważyłem, gdzie mnie ona zaprowadziła. Przecież to znana mi droga między Czarnocinem, a Olszową!



Puściłem się w dół, wyciskając sobie łzy z oczu :-) Po czasie pokonałem po raz kolejny w ciągu kilku dni ten sam podjazd i ciesząc się jednym z ostatnich pięknych widoków na tych wzgórzach, stoczyłem się do miejsca gdzie otoczenie było już bardziej szare. Do Kędzierzyna dojechałem najprostszą drogą, a że w przyrodzie równowaga musi być zachowana, "za karę" ostatni etap podróży okazał się być dla mnie znacznie bardziej wymagający - na schodach w drodze do mieszkania napotkałem swoją ulubienicę ;-) Mała, ciekawska sąsiadka wypytała mnie chyba o wszystko, co działo się w moim życiu przez ostatnie dwa dni :-) Padło nawet dziwne jak dla mnie pytanie o to, czy jestem lekarzem :-) Normalnie wywiad większy niż u mojej Aneczki! ;-)

Dane wyjazdu:
82.57 km 0.00 km teren
03:31 h 23.48 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wyjazd na uparciucha - tam ;-)

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 30.12.2012 | Komentarze 0

Na miejscu była już Aneczka z rodzinką. Mieliśmy jechać samochodem za Opole, ale ja natchniony miejską jazdą nie chciałem słyszeć o podróży samochodem. Tak niewiele w tym roku jeżdżę, przede mną perspektywa wspaniałej trasy przez lasy i polany i ja miałbym z tego zrezygnować? Tym razem postawiłem na swoim :-) Oczywiście wiedziałem, że z czasem może być ciężko, ale miałem niesioną gorącym zapałem nadzieję na szybki przejazd.



Oczywiście zgodnie z tradycją zapomniałem zabrać ze sobą jakiegoś ważnego drobiazgu (tym razem padło na lampkę - później okaże się jak duże znaczenie miał powrót po nią) i oczywiście tym samym zafundowałem sobie opóźnienie już na starcie. Poza tym musiałem jeszcze wdepnąć na stację po "bidonowe" zapasy na drogę :-)
Wciąż żyły we mnie wspomnienia z wizyty w raju, dlatego wybór trasy wylotowej był w tym przypadku naturalny :-) Skręciłem w skrót przy PKP, a następnie obwodnicą dojechałem do Kuźniczek. Gdy wyjechałem za Kanał, poczułem prawdziwą radość z faktu, że wykręcę dziś piękną trasę :-) Póki co jechałem znaną mi dobrze drogą przez Cisową ku Zalesiu, ale już po przekroczeniu wiaduktu kolejowego, znalazłem się w ciszy na drodze, która perfekcyjnie nadawała się do jazdy rowerem :-) Poza tym dzień był bardzo piękny, a ja wyposzczony! ;-)




Ochoczo pokonałem podjazd, rozglądając się na boki i podziwiając okolice :-) Pozytywne emocje wręcz rwały mnie do przodu! :-) Energia chyba rozpierała mnie nawet za bardzo, bo na zjeździe wypięła mi się jedna z sakw, ale na szczęście puścił tylko jeden hak. Fakt faktem obciążenie miałem większe niż zwykle i naciąg był do niego nieadekwatny. Ochoczo wbiłem się na kolejny podjazd na nawrocie, zastanawiając się przez bardzo krótki ułamek sekundy, czy nie jechać przypadkiem drogą prosto. Podjęta decyzja była jednak jak najbardziej słuszna - na końcu miejscowości wpadłem bowiem na polną drogę, która pięknym skrótem poprowadziła mnie pod autostradą. I już byłem po drugiej stronie niepisanej granicy, między polami wśród których miejscami wyłaniały się maki :-) Obejrzałem się za siebie w świadomości pokonanych już kilometrów. A poza tym, to widok też był nawet niczego sobie - mimo widocznej miejscami autostradowej nitki :-)




Zbierając się w dalszą drogę, pozwoliłem ominąć się dwóm paniom w samochodzie, które uśmiechnęły się do mnie, wnosząc swój wkład w pozytywny nastrój :-) Rozglądając się po skrzyżowaniach (aby być może w przyszłości pojechać w innym kierunku), wyjechałem na wolny teren, zjeżdżając na rozwidleniu w pełnym pędzie. Co prawda przyhamowała mnie później troszkę dziurawa droga i jakieś natrętne owady, które wzięły się nie wiadomo skąd, ale dziś nie byłem w stanie się tym przejmować. Chyba powoli się zakochiwałem...
W kolejnej miejscowości pojechałem zgodnie ze znakami drogowymi, mając jednak z tyłu głowy przypuszczenie, że jadąc prosto wyszedłbym na tym lepiej i faktycznie tak też się po kilku chwilach okazało. Za Szymiszowem i torami kolejowymi napotkałem pozostałości chyba jakiegoś festynu, pędem pokonując zakręt :-) Teraz czekał mnie krótki fragment drogi krajowej, po którym ponownie odbiłem na drogi o mniejszym znaczeniu dla ogólnego transportu :-) Tym razem na skrzyżowaniu niepotrzebnie zapuściłem się tam gdzie nie trzeba i nadłożyłem troszkę drogi :-) Był nawet tego plus, bo mogłem w mijanych gospodarstwach poobserwować sobie wiejskie zwierzątka ;-) Gdy już wyjechałem na prostą, szybko dojechałem do Ligoty Czamborowej. To był ten moment, w którym zacząłem powoli myśleć o pozostałym mi jeszcze czasie do zachodu słońca, a jak się miało okazać - było to poniekąd miejsce graniczne, za którym przestałem w pełni panować nad wyjazdem. Ale po kolei :-)




Wjechałem w las myląc, czy też po prostu nie zauważając odpowiedniego skrzyżowania (tak - lepsza mapa by się przydała) i początkowo nie zmartwiłem się tym wcale. Ba! Dojechałem do leśnych jeziorek, przy których żaby rechotały tak głośno, że były konkurencją dla ptactwa. Z każdym kilometrem miałem jednak coraz to większe wrażenie, że chyba coś jest tu nie tak ;-) Na domiar złego na postoju zauważyłem, że upaćkałem się jakimś świństwem i dołożyłem sobie kolejne minuty straty. Kierunek obrałem dopiero w Krzyżowej Dolinie, zerkając na za mały w tym przypadku wyświetlacz nawigacji i mapę z nie wiadomo jaką skalą. Jakoś dotarłem jednak w okolice Ozimka i prawie byłem w domu :-) To "prawie" było jednak dosyć duże, bo dystans od celu dzielił mnie jeszcze znaczny, a tu słońce poczęło się pochylać. Na szczęście mogłem już łykać kilometry jadąc wytyczoną w głowie nitką. Jezioro Turawskie objechałem z depnięciem pedałów, już w nadchodzącej powoli szarości. W Węgrach było już ciemno i nic z tego, że powoli rysował się już zarys elektrowni w Czarnowąsach - miał to być dla mnie punkt orientacyjny, dający nadzieję na szybkie zawitanie na miejscu, ale w praktyce oddalał się ode mnie niczym jakaś fatamorgana. Dodatkowo za Kolanowicami wykonałem pierwszy postój regeneracyjny. Otaczał mnie mrok i perspektywa przejazdu przez ciemny las. Nastroiłem się pozytywnie i znowu ruszyłem w poczuciu, że chyba jednak ten wyjazd, to była lekka przesada. I nie chodziło o mnie, a o tych którzy na mnie czekali. Między drzewami przejechałem pewnie, wiedząc już że nie będę miał pożytku ze skrótu mogącego prostą drogą doprowadzić mnie do celu. Czekał mnie objazd asfaltem i aż do Brynicy koncentrowałem się na pokonywaniu dystansu. Dopiero gdy zwróciłem się już w ostatecznym kierunku dotarło do mnie, jak bardzo długo kazałem na siebie czekać. Na szczęście gdy w końcu dojechałem, wszyscy poszliśmy szybko spać ;-)