Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:570.85 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:26:57
Średnia prędkość:21.18 km/h
Maksymalna prędkość:49.20 km/h
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:27.18 km i 1h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
4.16 km 0.00 km teren
00:12 h 20.80 km/h:
Maks. pr.:29.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

I jakie tu dawać tematy? ;-)

Wtorek, 31 lipca 2012 · dodano: 11.04.2013 | Komentarze 0

Wstawanie było dzisiaj dużo lżejsze :-) Pierwsze kroki zrobiłem na balkon do Bronka, który wczoraj od popołudnia był zakopany tak głęboko, jak nigdy wcześniej. Rano wciąż był nieporuszony i byłem ciekaw, jak sytuacja rozwinie się w ciągu dnia. Nie chciało mi się wychodzić, a jak na złość schody ponownie zrobiły się jakieś dłuższe :-)



Termometr w kuchni pokazywał szesnaście stopni, ale dzień się chyba szybko rozkręcał, bo było na pewno cieplej :-) Szybko nabrałem prędkości i w zasadzie utrzymując stałe tempo, dojechałem do Bema, gdzie chyba po raz pierwszy odkąd jeżdżę tędy na rowerze do pracy, musiałem ustąpić pierwszeństwa dwóm nadjeżdżającym pojazdom. Dalsza część przejazdu była standardowa. Przy drugim przejeździe zostałem jeszcze wyprzedzony przez kolegę kolarza w samochodzie ;-)
Po wyjściu z pracy byłem jakiś zmęczony mimo, że dzień nie należał do ekstremalnie wymagających. Po chwili zastanowienia, podczas której nawigacja łapała trop, postanowiłem wrócić do domu przez Towarową. Było ciepławo :-) Rozpędziłem się powoli, po sekundzie stawiając opór wiatrowi. Przed torami zauważyłem, że wyłączyła się nawigacja z którą mam problem od jakiegoś miesiąca, tak więc szybko ją uruchomiłem, zapewniając sobie przy tym opóźnione hamowanie przed przejazdem. Po następnych kilkudziesięciu metrach postanowiłem pojechać do domu najkrótszą drogą, choć jeszcze te kilka minut temu, gdy ruszałem spod biurowca przeszło mi przez myśl, aby gdzieś na chwileczkę zakręcić. Zakręciłem, ale w ścieżkę, którą postanowiłem jako tako urozmaicić sobie powrót. Do ruchu włączyłem się już bardziej dynamicznie i to chyba mnie obudziło, bo pozostałą część trasy, pokonałem odczuwalnie szybciej :-)

Dane wyjazdu:
4.42 km 0.00 km teren
00:11 h 24.11 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Lecący kradziej ;-)

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · dodano: 11.04.2013 | Komentarze 0

Czytanie książki chyba do pierwszej w nocy zrobiło swoje. Rano kradłem każdą dodatkową minutę snu, czy centymetr pościeli. Przed wyjściem sprawdziłem jeszcze temperaturę - było dziewiętnaście stopni, choć w mieszkaniu pewnie o jakieś pięć więcej ;-)


Na zewnątrz faktycznie czuć było, że jest chłodniej. Podczas jazdy powiewał orzeźwiający wiaterek, a mnie - mimo niewyspania - jechało się bardzo dobrze, bez żadnego oporu. Sen ustąpił jednak tylko na czas przejazdu - pierwsze minuty w pracy i powieki lekko leciały... ;-) Za oknem rozbudzał się fajny, letni dzień :-)
Gdy wyszedłem z pracy, niebo spowijała warstwa chmur. Zawiało nawet kilka razy lekko chłodnie. Zjechałem z chodnika w ulubiony sposób, czyli zjeżdżając tylnym kołem po ściance krawężnika, a następnie ustawiając się część sekundy i ruszając dynamicznie :-) Tą dynamikę utrzymałem bardzo długo, mimo że nawet za lasem podmuchy wiatru były moim przeciwnikiem. Czułem, jak mięśnie nóg ładnie pracują :-) Na osiedlu przywitała mnie Aneczka, oraz koleżanka z córką i ich małym (1/4 Benka) pieskiem :-) W trakcie jazdy niebo przejaśniło się i w domku było już ładne popołudnie :-)

Dane wyjazdu:
49.03 km 0.00 km teren
02:02 h 24.11 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wyprawa po Rowertour

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 10.04.2013 | Komentarze 0

Na rower poszedłem praktycznie za radą Ani. W sumie, to miała dziewucha rację :-) Dzień był gorący, a moje plany bliżej niesprecyzowane. Jak to u mnie bywa - cel wyprawy wybrałem sobie taki, żeby przed wyjściem jeszcze się nabiegać :-) Tym razem musiałem zdążyć na pociąg :-)



Z zapasem kilku minut, dotarłem na miejsce bez problemu, jadąc oczywiście z frajdą :-) Gdy już wgramoliłem się do pociągu, ten jeszcze stał kilka minut, więc skorzystałem z okazji i wyszedłem na zewnątrz, aby zaczerpnąć chłodniejszego powietrza.



Podczas podróży rozmyślałem ;-) Większość czasu o Kośce, niczym jakiś fanatyk i świr. Sporo razem przejechaliśmy :-) Pod koniec nieco uśpiło mnie gorąco, więc spokojnie patrzyłem za okno. Do Gliwic dotarliśmy z opóźnieniem. A jak! Logo PKP zobowiązuje! Wyjazd z placu PKP był problematyczny, bo cholera wie czemu wjechałem z lewej strony wysepki, co w konsekwencji postawiło mnie w konfrontacji z autobusem :-) Musiałem się wycofać ;-) Niemniej jednak dwie minutki później, śmigałem już pasem w stronę pierwszych świateł, a później do Rynku :-) Było fajnie :-) Na miejscu szybko znalazłem odpowiedni lokal i korzystając z uprzejmości pana z wózkiem, pobiegłem po gazetę :-) Kilka minut później byłem już wolny i bez zobowiązań :-) Mogłem więc śmignąć w krajoznawczą drogę do domu. Pomogła mi w tym nawigacja, która jak zwykle w mieście pozwoliła mi zaoszczędzić sporo czasu. Po drodze zatrzymałem się jeszcze, aby napełnić od dawien dawna nie używany bukłak i energicznie ruszyłem przed siebie. Było bardzo gorąco, a ponadto na trasie okazało się, że kupiony przeze mnie izotonik nie spełnia swojej roli. Na prostej często zatrzymywałem się, aby uzupełnić płyny. Natknąłem się też na ładny, drewniany kościółek, ale nie było jak się do niego dostać, więc nawet nie schodząc z roweru, udałem się w dalszą drogę, z której de facto na moment zbłądziłem :-) Mnie nie pomoże nawigacja ;-) Po jakimś czasie dotarłem do miejsca z zakazem wjazdu rowerów, więc czym prędzej zjechałem na drogę rowerową, biegnącą wzdłuż asfaltu. Ku mojemu zaskoczeniu na skrzyżowaniu zobaczyłem ciekawej formy żywopłot, czy jak zwał tak zwał :-) Żeby było jeszcze lepiej, po kilku minutach kręcenia się tam, minęło mnie czterech cyklistów, za którymi po chwili udałem się w ślad. Gdy ujechałem kilkaset metrów zauważyłem, że skręcili w polną drogę na prawo, a mnie pomyślało się że i te tereny można by było zbadać w podobnej do dzisiejszej formie. Dwie krowy pasące się w oddali po mojej lewej, przypomniały mi dodatkowo o niedawnym wyjeździe na Lubelszczyznę :-) W Kozłowie zatrzymałem się na moment, zwiedziony (?) przydrożnymi rzeźbami :-) Nie przebywałem tam jednak długo i po kilku minutkach przejechałem pod autostradą, trafiając na Pechową drogę, z której na szczęście szybko zjechałem ;-) Przede mną była bardzo fajna alejka drzewek :-) Do pierwszego skrzyżowania dotarłem bardzo szybko i od razu na końcu drogi w oddali zauważyłem ciężarówkę. Ciekawe co ona tam robiła w środku lasu... Mnie tymczasem ptaszki śpiewały, więc jechałem sobie swobodnie :-) W pewnym momencie dostrzegłem znak kierujący do jakiegoś pomnika. "A co mi szkodzi" - pomyślałem i skręciłem w mniej wyjeżdżoną drogę. Gdy dojeżdżałem już na miejsce, drogę przebiegła mi mała jaszczurka, którą jeszcze próbowałem dogonić aparatem :-)










Do drogi z ciężarówką wróciłem po kilku minutach, a w miarę jak się do niej zbliżałem, sytuacja ulegała dynamicznej zmianie. Owa ciężarówka spakowana na lawetę przejechała w prawo, jakiś bus w lewo, a w moją stronę zaczął cofać duży buldożer. Musiałem odstać kilka chwil, ponieważ liczyłem się z tym, że niespodziewany gość w mojej osobie, może zostać nie zauważony i faktycznie tak się stało. Gość z buldożera zauważył mnie dopiero, gdy przejechałem za nim przez owe ruchliwe skrzyżowanie. Na szczęście trzymałem się od niego w znacznej odległości, gdyż ten cofając zauważył mnie z odległości jakiś trzech metrów. Prawie niezwłocznie ominąłem go i tylko gdy poczułem na swoich plecach oddech z jego rozwartej paszczy, ruszyłem szybko przed siebie, zwalniając dopiero po kilkuset metrach ;-) Niebawem dotarłem do asfaltu, gdzie przycisnąłem i szybko znalazłem się w Bojszowie. Na wjeździe musiałem wykonać energiczny unik przed szykującą się chyba do lądowania biedronką ;-) Znowu zatrzymałem się na skrzyżowaniu, zastanawiając się którą stronę mam wybrać. Z nieba lał się żar, a mnie już po raz kolejny pomyślało się o mapie, której nie wziąłem. Mimo rozważań skierowałem się w stronę, którą wybrałem jeszcze przed wyjazdem z domu i począłem turlać się średnio przyjemną drogą. Dodatkowo na horyzoncie po prawej zauważyłem unoszący się wysoko słup dymu. Zatrzymałem się nawet, ale po chwili moją uwagę zwróciła słoma ze żniw, po drugiej stronie drogi :-)





Przez Łącza przemknąłem szybko, choć z małym przystankiem na przystanku ;-) Na końcu miejscowości zdałem sobie sprawę, że byliśmy tu kiedyś z Aneczką. Chyba zmieniło się troszkę od tego czasu, albo może ja słabo obserwowałem, ale teraz wypatrzyłem ścieżkę edukacyjną i jakieś kierunkowskazy :-) Może uda się jeszcze tu kiedyś przyjechać? :-) W lesie zrobiłem sobie króciutki postój, nasłuchując przy okazji śpiewających ptaków :-)




Ostatecznie nie skręciłem jednak w odpowiednią drogę i odbijając bardziej w stronę Sławięcic, dojechałem do kolejnego znanego mi miejsca :-) Ujechawszy kilka metrów na nowej drodze, postanowiłem jednak zawrócić mając w pamięci pieski, znajdujące się po drugiej stronie torów. Poza tym pamiętałem, że za lasem droga robiła się piaszczysta. Tymczasem wykonałem kolejny postój w miejscu zbliżonym do tego, gdy byłem tu wcześniej. Początkowo śpiewały ptaszki (nawet jakiś samolot przeleciał), ale później zrobiło się cicho i nawet minimalnie dziwnie. Ruszyłem :-) Przy najbliższej okazji odbiłem w prawo i jadąc całkiem szybko leśnym traktem, zauważyłem coś brązowego w rowie. Zszedłem z roweru i wyciągnąłem aparat. To był sporej wielkości jeleń, ze schyloną nisko głową. Już miałem go na wizjerze. Już się przymierzałem. Pstryk, pstryk! O nie! Zrobiłem beznadziejnie głupi błąd, chcąc nastawić tryb wideo! Głośno pykające pokrętło momentalnie wystraszyło zwierza i tyle go widziałem! A mogłem zrobić chociaż zdjęcie! Lub co najmniej kilkanaście w serii! Też byłoby spoko, a tak nie wyszło z tego nic! Troszkę niepocieszony szukałem jeszcze jakiś ruchów między drzewami, jadąc na rowerze i kręcąc ten swój filmik, ale oczywiście cisza jak makiem zasiał... Spakowałem się i dotarłem do drogi na Starą Kuźnię, która okazała się być nad wyraz blisko miejsca zdarzenia. Przeciąłem ją szybko i zacząłem sunąć asfaltem biegnącym wzdłuż lasu. Następnie skierowałem się na wyjeżdżony już szlak i nie niepokojony niczym dojechałem do Azot. Tyle tylko, że znów nawigacja się obraziła. Oczywiście nie był to dla mnie problem :-) Nie na rowerze :-) Pod wiaduktem wyprzedziłem jeszcze dwie niewiasty i skręciłem na azotowy skrót, gdzie zwiększyłem tempo przejazdu, sprawnie docierając do domku. Oczywiście od razu pochwaliłem się swoją zdobyczą, przywiezioną w plecaku z dawno nie używanym już bukłakiem ;-)





Dane wyjazdu:
4.40 km 0.00 km teren
00:12 h 22.00 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Leniwie do pracy

Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 10.04.2013 | Komentarze 0

Dzisiejszego poranka nie działo się nic szczególnego. Nie chciało mi się wstawać jak zwykle między poniedziałkiem, a piątkiem ;-) Impulsem do zmiany położenia na pion była myśl, że po drodze muszę wstąpić po napićku :-)



Jechało mi się trochę leniwie z kadencją średnio żwawego dziadka. W sklepie Antka oparłem tak jakoś dziwnie, trochę w przejściu, trochę opartego kołem o łopatę robotników, którzy remontowali budynek. Na dojazdówce do pracy jedynie efektownymi półkolami omijałem studzienki :-) W drodze powrotnej miałem już czwartkowe tempo ;-) Szybko (choć nie aż tak wcale pędęm) wyjechałem z firmy i czując zapach lasu, pojechałem przed siebie :-) Na końcu drogi dojrzałem koleżankę, której machnąłem rękawiczką i jeszcze bardziej zwiększyłem tempo. Wiatr wiał od strony domu więc zwolniłem, gdy skręciłem na kolejnym skrzyżowaniu. Poza tym koleżanka była już poza zasięgiem wzroku, więc nie było się przed kim popisywać ;-)

Dane wyjazdu:
8.41 km 0.00 km teren
00:22 h 22.94 km/h:
Maks. pr.:35.70 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy ja się kiedyś wyśpię?

Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 10.04.2013 | Komentarze 0

Słowa z tematu były pierwszymi, jakie przyszły mi na myśl, gdy z niechęcią siadałem na brzegu łóżka :-) Gdy wstałem zajrzałem jeszcze do Bronka na balkon (to jego druga noc na "łonie natury") i nieśpiesznie wyszedłem. Schody były dziś jakieś dłuższe... ;-)



Mimo rozleniwienia, od samego startu miałem fajny power :-) Przyśpieszałem dynamicznie i żwawo, nie odczuwając objawów sprzed kilku minut :-) Skręcając w Reja pięknie położyłem Antka, a za chwilę pędem wyprzedziłem jednego rowerzystę, oraz rowerzystkę - ją tuż przed zjazdem na Towarową :-) Deptało mi się naprawdę fajnie! :-) Gdy tylko wszedłem do gabinetu, zostałem ostrzeżony że dziś mają być burze.
Po południu było jednak tak jak rano, tyle że cieplej :-) Postanowiłem dziś pojechać Towarową i w połowie drogi zachciało mi się dalszej jazdy :-) Od razu pomyślałem sobie o skrócie przy PKP :-) Na skrzyżowaniu zrównałem się z kolegą z pracy, który również ochoczo jeździ na rowerku i korzystając z czerwonego światła, pogadaliśmy chwilkę :-) Hm... Wybierają się na Pradziada... ;-) Gdy zapaliło się jego zielone, zostałem minięty również przez swoją przełożoną :-) Po chwili również i ja wyrwałem kapcia :-) Na skrócie przez sekundkę poszczekał na mnie pies, ale to tylko jeszcze bardziej mnie nakręciło :-) Pod wiaduktem wpadła mi myśl o tym, że będę miał okazję popatrzeć na inne niż miejskie widoczki i od razu przypomniałem sobie o aparacie, który od jakiegoś już czasu leżał prawie bezużytecznie w domu. Mniejsza o to :-) Szybko przemknąłem obwodnicą i domkami i... chyba się machnąłem, bo nie wykręcę kółka, a będę musiał się cofnąć. W lesie wysłałem SMS'a do Aneczki, że będę później i ruszyłem w prawie nieznane ;-) Droga skręcała w lewo, więc istniała szansa wykręcenia kółeczka bez konieczności powrotu tą samą drogą :-) Przede mną była niewielka górka, przed którą nie zdążyłem zrzucić przerzutki i zakopałem się w głębokim piachu :-) W miejscu przerzuciłem tył, a po chwili - po nieudanej próbie dalszej jazdy - również przód. Po kilkunastu metrach jechałem już samodzielnie, zerkając na średnią. Jeszcze na Towarowej wydawało mi się, że podczas dłuższego wyjazdu ją podniosę, a tu maleje! ;-) Wtem coś uciekło w krzakach po prawej :-) Ciekawe co to było :-) Fajnie jechało mi się w tym lasku, a gdy dotarłem do wylotu ucieszyłem się, bo w zanadrzu miałem kolejny poznany trakt do wykorzystania w przyszłości :-) Niebawem byłem już w lasku przy Żabieńcu, gdzie wystraszyłem czarnego ptaka, siedzącego w trawie przy drodze i pędem dojechałem do obwodnicy :-) Stąd od domu dzielił mnie już tylko skrót przy działkach, który pokonałem równie dynamicznie :-) Przez cały wyjazd uśmiech nie schodził z mojej twarzy :-)

Dane wyjazdu:
4.59 km 0.00 km teren
00:14 h 19.67 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Żywiołowy powrót z pracy :-)

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 10.04.2013 | Komentarze 0

Dziś również miałem problemy z podniesieniem się z łóżka. Tym bardziej, że o piątej rano wyłączałem przypomnienie dotyczące Bronka, który dzisiejszą noc przespał na balkonie :-) Przetrwał ;-) Mnie natomiast z domu wychodziło się niechętnie. Jakby mnie ktoś wygonił...



W stosunku do dnia poprzedniego, poranek był bardziej stonowany, miejscami pochmurny. Na balkonie u Bronka było według termometru dwadzieścia stopni, ale podczas jazdy nie było czuć tego wcale. Na początku Towarowej dopadł mnie wiatr i na największej zębatce z przodu, której nie chciało mi się zrzucać, jechałem na niskiej kadencji tym bardziej, że dojazd był na niewielkiej równi pochyłej. Niebieskie kwiatki widać bawiły się ze mną w ciuciu babkę, śmiejąc się do mnie i machając każdym rozpostartym płatkiem ;-)
W ciągu dnia trochę pokropiło, więc popołudnie było rześkie. Dostałem jakiegoś nieplanowanego kopa i w drogę na Bema popędziłem niczym wicher, ciesząc się z tego czystą radością :-) Nie wiedzieć czemu, dojechałem do biurowca nawet przed znajomą, która jechała tam samochodem :-) Bardzo szybko zostawiłem papiery i znów depnąłem :-) Gdy zjechałem w osiedlową drogę, prowadzącą na pocztę, o mały włos nie rozjechałem koleżanki z pracy (choć czy to aby na pewno była ona, będzie trzeba jutro potwierdzić) i zjechałem po schodkach, wjeżdżając następnie na pocztowy podest. Tym razem do budynku nie wjechałem, ale Antek grzecznie czekał przed okienkiem wraz ze mną ;-) W drodze powrotnej jakoś nie poszło mi na szynach dla wózków i rower po prostu wprowadziłem ;-) Dalej zjazd z nasypu i energicznie asfaltem w kierunku osiedla :-) Jeszcze wizyta w sklepie (oczywiście znów z Antkiem ;-) ) i ponownie dynamiczne ruszenie :-) Postanowiłem też przejechać skrótem, który jednak na pewno zepsuł mi średnią ;-)
_
Niby tylko powrót z pracy, a jednak przekonałem się znów co znaczy rower :-)

Dane wyjazdu:
4.65 km 0.00 km teren
00:13 h 21.46 km/h:
Maks. pr.:29.90 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

W chowanego na niebiesko ;-)

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 10.04.2013 | Komentarze 0

Poranne wstawanie, to była mała męczarnia. Podświadomie broniłem się przed wejściem w tryb wyjścia z domu. Wstałem później, nie patrząc nawet na zegarek od momentu wyjścia z domu, aż do chwili przed wyruszeniem w drogę. Miałem dużą chęć, aby zostać dziś w domu i nawet bardzo ładny poranek przywołał myśli bardziej negatywne, niż pozytywne. Dlaczego człowiekowi nie jest dane cieszyć się tym w spokoju?



Dojazd do pracy był naprawdę leniwy. Ot po prostu machałem nóżkami. Momentami zawiewał wiatr ale wiedziałem, że na Towarowej będzie po mojej stronie. Co prawda wiał raczej bardziej z boku, ale nie zmagałem się na tym odcinku ze skrzyżowaniami i innymi dziurami w jezdni, więc średnia jakby z automatu sama skoczyła. Na początku drogi zaleciało jakąś spalenizną, a pierwszym akcentem na który zareagowałem pozytywnie, to niebieskie kwiatki :-) Może dziś? :-) Przed wejściem do biurowca stałem się jeszcze obiektem sympatycznych żartów (oczywiście rowerowych, a jak!) dwóch równie sympatycznych koleżanek :-)
Popołudnie było już bardzo ciepłe, a nawet gorące. W połowie Towarowej zauważyłem, że niebieskie kwiatki znów się pochowały i nawet pożałowałem, że nie nazrywam ich dla Aneczki. Nie dałem jednak za wygraną, zadzwoniłem gdzie trzeba i mimo uzyskania niezbyt zachęcającej informacji postanowiłem jednak wrócić w miejsce, gdzie było ich najwięcej. A co mi tam :-) Poczułbym się gorzej, gdybym nie wrócił. Okazało się, że zrywanie będzie dosyć inwazyjne, więc szybko z tego zrezygnowałem i z lekkim sercem ruszyłem w drogę do domu :-) Na końcu ulicy spojrzałem na skrót, ale asfaltem jechało mi się tak dobrze, że postanowiłem z niego nie zjeżdżać :-) Dzień był jednak gorący :-)

Dane wyjazdu:
15.76 km 0.00 km teren
00:39 h 24.25 km/h:
Maks. pr.:37.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Popracowe załatwianie spraw w Koźlu

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 10.04.2013 | Komentarze 0

Pierwszy dzień po urlopie. Od poniedziałku ładna, słoneczna pogoda. Rano wszystko działo się spokojnie. Po wyjściu z domu nawet nie bardzo kontrolowałem czas :-)



Dojazd do pracy również na spokojnie. Na Towarowej znów ujrzałem ulubione niebieskie kwiatki. Może dziś się uda? :-) W ciągu dnia plany uległy jednak zmianie i wracałem przez Bema. Wcześniejszy zamysł aby jechać niespiesznie jakoś padł, bo dostałem powera i jechałem dynamicznie, choć wcale nie pędziłem. Może tez dlatego że co chwila wadziłem nogawką o koszyk bidonu? ;-) Po drodze wstąpiłem do domu, aby się przebrać, zauważając że gdzieś po drodze zgasła mi nawigacja. Był bardzo ładny ciepły dzień :-)
Na trasę wróciłem po niespełna kilku minutach. Sprawnie nagiąłem przepisy i popędziłem w kierunku Koźla. W pierwszej fazie przejazdu znów jechałem dynamicznie, ale nie spinając się. Dojechałem w zasadzie bardzo szybko, bo chyba nawet jakoś między dziesięcioma, a piętnastoma minutami. Po załatwieniu spraw urzędowych wytargałem na skrzyżowaniu z Żeromskiego i jadąc to szybko, to swobodnie nie wiadomo kiedy dojechałem do domu :-) Średnia była wysoka :-) Benka wyściskałem za wszystkie czasy :-)
W drodze powrotnej jechałem już bardziej statecznie. Postanowiłem też, że zjadę na drogę rowerową. Do ostatniego zakrętu było spokojnie, ale później wiadomo - kaniony! Był też całkiem spory ruch jak na tą porę dnia. Znów wrócił pomysł zbierania podpisów pod petycją o remont tej pożal się... Może kiedyś? :-)

Dane wyjazdu:
7.72 km 0.00 km teren
00:18 h 25.73 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czy to wyprawa??? - POWRÓT

Czwartek, 19 lipca 2012 · dodano: 08.04.2013 | Komentarze 0

Nastał dzień powrotu do domu. Ja już od wczorajszego popołudnia chodziłem lekko markotny, a dziś ta atmosfera udzieliła się wszystkim, choć raczej z wyjątkiem dzieci, dla których wyjazd na stację był poniekąd frajdą :-) Po raz pierwszy wyjeżdżałem od babci w taki sposób. Wcześniej za każdym razem był to Lublin. Pogoda na rower była odpowiednia. Na niebie wisiała gruba warstwa chmur, ale na szczęście nie padało. Nastroje były jednak średnie.



W końcu ruszyłem, włączając jeszcze na wyjeździe z posesji nawigacje. To już drugi raz, a problemy pojawiały się aż do stawu i wyszło na to, ze wyłączyła mi się kilka razy. Trzeba będzie coś poradzić. Początkowo jechałem z przeciwnym wiatrem. Przy kapliczce podmuch aż mnie wstrzymał, ale później było już dobrze. Wiedziałem, że po zmianie kierunku i tak wyjdzie na moje. Gdy wyjechałem z Woli, zacząłem bardziej rozglądać się na boki, spoglądając na nie zmienione od lat otoczenie. Ech... Taki to człowiek przez całe życie porozdzierany. Korzystając z rady cioci, za parkiem pojechałem prosto wjeżdżając na drogę, którą nie jechałem chyba od dzieciństwa. Po kilku chwilach byłem już na prostej. W międzyczasie zdążyło wyjść słońce i zrobiło się wyraźnie ciepło. Nawet pomyślałem o krótkich spodenkach i sandałach :-) Pokonałem pierwszą górkę i po kilku minutach jazdy bylem na kolejnej. Stad pięknie widać było okoliczne pola, a ja nie zatrzymując się starałem się wypatrzyć babciny dom. Szkoda było już odjeżdżać... Dużo bardziej, niż ponownie utraconej Rumunii. Kończąc zjazd wjechałem do Trawnik. Musiałem jeszcze odstać swoje na skrzyżowaniu, a później na przejściu dla pieszych. Mimo to i tak kilkadziesiąt metrów dalej, skorzystałem z nadarzającej się okazji i wszystkich powyprzedzałem :-) Teraz należało wypatrzeć stacje PKP. Miałem przeczucie co do jednego budynku, ale z racji braku jakichkolwiek znaków, postanowiłem pojechać dalej. Na najbliższym skrzyżowaniu zawróciłem w stronę wcześniej wytypowanego budynku. Ekipa z Chrabąszcza dołączyła po trzech minutach :-)

Dane wyjazdu:
181.29 km 0.00 km teren
09:15 h 19.60 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Szlakiem Parków północnej Lubelszczyzny, dzień 2

Piątek, 13 lipca 2012 · dodano: 08.04.2013 | Komentarze 0

Noc miałem spokojną, choć nad ranem coś strzelało chyba w oddali, wydając dźwięki nieco bardziej głuche, niż odpalona petarda. Poza tym w środku nocy padało, a bliżej brzasku, jakiś zwierzaczek próbował włamać mi się do namiotu ;-) Wstałem bardzo wcześnie, bo już po piątej rano i od razu urzekł mnie pierwszy widok po opuszczeniu namiotu. Nad stawami parowała woda, wstawało słońce, a w pewnym momencie ów widok przyprawił klucz przelatujących kaczek... Zaczynał się wspaniały dzień i już wiedziałem, że będzie taki na pewno...
Udałem się po Antka i zacząłem powoli się zbierać, rozkładając na polanie mokry namiot do wyschnięcia. Nie miałem zamiaru stamtąd uciekać. Wysłałem SMS'a z meldunkiem do Ani (podobnie jak uczyniłem to wczorajszego wieczora) i nieśpiesznie przygotowywałem się do załadunku, smarując jeszcze Antkowy łańcuch. Ruszając, gołymi stopami obutymi jedynie w sandały, zebrałem kilka kropel rosy...










Pierwsze obroty korbą na asfalcie, przyjemnie rozpędziły Antka. Był bardzo ładny, rześko-chłodny poranek. Ujechałem niewiele, przystając na pustej drodze pośród lasu. Poranki na takich wyjazdach są cudowne... Świeżość, dookoła jeszcze cisza, nie wiadomo co przyniesie dzień i gdzie będzie się wieczorem... Coś naprawdę pięknego...



Wiedziałem, że w którymś momencie będę musiał odbić w lewo w las, ale miałem z tym pewną trudność, posługując się ogólną mapą i nawigacją na której akurat nie było danego traktu. Nie dziw więc, że przejechałem zjazd :-) Dojechałem do pierwszej, uśpionej wsi i wiedząc, że między Parkiem a moją pozycją jest jeszcze rzeka Tyśmienica, uczyniłem swój ruch dosyć ryzykownym. Tak też się stało. Piaszczysta droga pomiędzy starymi domkami, doprowadziła mnie do ścieżki, którą ostatecznie miałem nadzieję wydostać się ze wsi, ale niestety... :-) Ścieżka kończyła się w jednym ze starych gospodarstw, położonym nieco na tyle. Na moje nieszczęście na podwórzu znajdował się pies o dobrym wzroku, który zapewne obudził wszystkich sąsiadów ;-) Jakby tego było mało, położona na skraju wsi ścieżka była nierówna i miejscami okraszona pokrzywami ;-) Wróciłem do piaszczystej drogi i odbiłem w kierunku asfaltu, dojeżdżając do kolejnych zabudowań, położonych przy głównej drodze. Tu również zatrzymałem się na chwilę, sprawdzając czyją cześć oddaje stojący nieopodal pomnik. Mieszkańcy jeszcze twardo spali...




Słońce już fajnie świeciło :-) Szybko znalazłem się w Ostrowie Lubelskim, napotykając na początku miejscowości jedynie pana spacerującego z małym pieskiem. Dążąc do realizacji planu i wizyty w Poleskim Parku Krajobrazowym, zdecydowałem się z głównej drogi odbić w jego kierunku i chociaż trochę go zahaczyć. Ponownie mijałem ładne domki, drzewa jabłoni rosnące na podwórzach i stare, drewniane ogrodzenia. Magicznie... Na nawrocie przy już otwartym sklepie, wzrokiem odprowadziły mnie dwa psy. Badałem, czy rzucą się w moim kierunku, ale o dziwo okazały się bardzo spokojne. Do czasu! Gdy ujechałem kilkanaście metrów, rzuciły się w moją stronę jak dzika horda! Na szczęście miałem na tyle zapasu i sił w nogach, że szybko dały sobie ze mną spokój :-) Cały mój przejazd zdał się na tyle, że jadąc w powrocie do głównej drogi, po swojej lewej ciąłem poniekąd po granicy Parku, który chciałem odwiedzić :-) Dobre i to ;-) Po około kilometrze jazdy, gdy wróciłem już na główną i pokonałem jedno skrzyżowanie, postanowiłem zatrzymać się na śniadanie. Wybór miejscówki nie był może zbyt udany, bo było to zwykłe zaorane pole z maluśkim zadrzewieniem położone tuż przy drodze, ale za to panowała cisza i nie licząc kota, który przypałętał się po chwili, nikt nie burzył mojego spokoju. Obserwowałem, jak dachy widocznych zabudowań świecą się w jasnym słońcu i myślałem o tym, co przyniesie mi dzień. Wyjeżdżając stamtąd zauważyłem, że po tym jak nieopatrznie wysypałem trochę płatków, jeden z nich przycupnął sobie na worze. Tak oto Chrupek stał się moim niemym towarzyszem ;-)
Pokonując spokojną asfaltową drogę, dotarłem do pierwszych jezior Pojezierza Łęczyńskiego, znajdującego się również na terenie Parku Krajobrazowego o tej samej nazwie. Postój był obowiązkowy! Słońce, oplatające mnie zewsząd jeziora... Było naprawdę ładnie! Lubelszczyzna zaczynała mnie mocno urzekać!







W Maśluchach napotkałem pierwsze bocianie gniazdo i jak się później okaże - w ciągu dnia przestanę liczyć wszystkie napotkane i zamieszkane bocianie osady :-) Niestety w drodze do Krasnego, pędząc na wyboistej drodze nieco w dół, zgubiłem Chrupka, który przez ostatnie kilometry trzymał się nadzwyczaj dobrze! Nawet zrobiło mi się trochę smutno, ale szybko przestałem się tym przejmować :-) Krasne zaskoczyło mnie charakterem, pięknymi widokami i mnogością krasnych działek na sprzedaż :-)




Niebawem byłem na głównej, wyglądając zjazdu w kierunku Poleskiego Parku Narodowego. W Piasecznie napotkałem średnio bezpiecznego kierowcę busa, a na kolejnym skrzyżowaniu ostrzegawczą plakietkę na furtce jednego z domostw, informującą o niebezpiecznym kocie ;-) Jechałem wąskim, równym asfaltem, po raz kolejny pośród ładnych okolic. Gdy minąłem zabudowania jakość nawierzchni minimalnie spadła, ale wciąż było komfortowo. Przede mną zauważyłem jakiegoś rowerzystę, którego wyprzedziłem przed kolejnym skrzyżowaniem. Na rowerze jechała najprawdopodobniej miejscowa kobieta. Obrałem drogę na wprost, wjeżdżając na piaszczysty trakt, którym jechałem już wolniej. Wciąż było komfortowo, ale w kilku miejscach musiałem mocnej się przyłożyć, aby nie zostać wciągniętym przez piasek :-) Było przyjemnie :-) Czułem ten wyjazd całym sobą! :-)



W miejscowości Lejno podczas przeglądania mapy, podjechał do mnie energiczny dziadek, wożący wnuka motorynką. Zaczęliśmy rozmawiać :-) Wpierw tematem była droga, jaką polecił mi obrać. Według niego najlepiej byłoby gdybym skierował się ku Łomnicy, ale ja nie chciałem jechać asfaltem :-) Kolejno temat przeniósł się na kwestie podróżowania z towarzyszką ;-) Pan z łysiną dodawał do swoich wypowiedzi wulgaryzmy, wypowiadane z zadziwiającą prostotą, tak że nasz dialog nabrał wręcz elementu humorystycznego :-) Oczywiście brak jakiegokolwiek zażenowania z jego strony był oczywistością - nawet w obecności malucha siedzącego okrakiem przed jego brzuchem :-) Pożegnaliśmy się w dobrych humorach, a po chwili wspomnienie rozmowy, wywołało u mnie bardzo pozytywny uśmiech :-)
Ponownie zjechałem z asfaltowej drogi, zamieniając ją w piaszczysty trakt i po pewnym czasie dojechałem do celu :-) Zatrzymałem się na skraju Parku, rozglądając się dookoła :-) Emanowałem pozytywną energią, w którą perfekcyjnie wpasowywał się przepiękny dzień :-) Dosłownie po kilkunastu sekundach, zauważyłem zbiegające w dół po pniu dwie wiewiórki, ganiające się niczym bohaterowie jakieś kreskówki! To był świetny widok! Goniły się przez moment po ziemi popiskując przy tym, a następnie wskoczyły na następne drzewo, nie przerywając zabawy nawet na moment! :-) Wkręciłem się i chwyciłem za aparat! :-) Zwierzaczki ochoczo przeskakiwały z gałęzi na gałąź, ale podążyć za nimi obiektywem było naprawdę trudno! Tym bardziej, że wszystko zasłaniały inne gałęzie :-)








W dalszą drogę wyruszyłem z mega pozytywnym nastawieniem! :-) Początkowe, wciąż piaszczyste metry wymagały pracy tym bardziej, że droga nie była najrówniejsza, ale to tylko dodawało jeździe smaczku :-) Rozglądając się na boki, pokonywałem dystans zatrzymując się kilka zakrętów przed ostatnią prostą. Ten postój wyszedł mi na dobre, bo na skraju lasu, przy terenie gospodarczym, zza ogrodzenia rzuciły się w moją stronę trzy psy, które na szczęście zrezygnowały z przedzierania się przez dziurę stalowej siatce, gdyż mocno i szybko zacząłem kręcić nogami :-) Dobrze, że nie miałem już dużej ilości piasku pod kołami! :-) Po niedługim czasie wjechałem do osady o nazwie Zienki. Popegeerowskie osiedle kontrastowało z pięknymi widokami, które mijałem przez ostatnie kilka kilometrów. Szare, typowe dla takich miejsc zabudowania, jakieś grządki obok. I to wszystko. Asfaltową drogą dojechałem do kolejnej granicy Parku, mijając po prawej pole, orane przez ciągnik. Ja ciąłem natomiast wgłąb Poleskiego Parku Narodowego.




W pewnym momencie w oddali ujrzałem ptaka, o sylwetce czapli. Byłem praktycznie pewien, że był to ten ptak, ale nie miałem wiedzy o tym, czy występuje na tym terenie. Wszystko wyjaśniło się, gdy zatrzymałem się w miejscu przeznaczonym dla turystów :-) Postanowiłem też w drodze do Wólki Wytyckiej (według mojej mapy prowadziła tam jedna droga ;-) ), pojechać przynajmniej kawałek trasą historyczną "Obóz Powstańczy". Początkowo było łatwo :-) Bez problemu dojechałem do Dębu Powstańców, ale później zrobiło się jakby trudniej :-) Tym bardziej, że jakoś zgubiły mi się oznaczenia, a droga jakby mocno się zwęziła :-) Przedzierając się krzywą - momentami przeplecioną leżącymi gałęziami i korzeniami - drogą, dojechałem do małej polanki. To było miejsce, gdzie trzeba już było zastanowić się co dalej. Nie chciałem się wracać, natomiast przede mną widać było jedynie przesmyk między krzakami, który nie dawał jednak dużej nadziei na to, że pod drugiej stronie zielonej ściany będzie lepiej. Zebrania myśli nie ułatwiały również komary i inne owady, które stadnie mnie obsiadły!








Decyzja o dalszym przedzieraniu się do przodu, była jakby naturalna. Rower - zwłaszcza na tego typu wyjazdach - zawsze krzesa we mnie ciąg do przodu! Smagany po grzbiecie zwisającą gałęzią, przejechałem przez zieloną bramę, zatapiając się w zieleń, która minimalnie ustąpiła po chwili. Bynajmniej nie oznaczało to, że trasa stała się łatwiejsza! Przejechałem kilkumetrowy odcinek porośnięty kępami trawy i rozglądając się, dojrzałem drogę. Byłaby ona świetnym poligonem dla samochodów terenowych! Co rusz pokonywałem głębokie wyjeżdżone doły, a Antek wykonywał ruchy, niczym statek na wzburzonym morzu. To dziób w dół, to w górę! Falami były wysokie pokrzywy rosnące po bokach, a wszechobecne drzewa i zarośla, stwarzały wrażenie, jakby było się na zupełnym odludziu. Było ostro! Trzeba przyznać, że jechałem tak dosyć długo. Poleski Park Narodowy zapewnił mi niezłą przeprawę, ale cieszyłem się z tego, bo mogłem naprawdę mocno go ugryźć! :-) Mimo to ucieszyłem się, gdy w końcu wyjechałem na otwartą przestrzeń, bo oznaczało to tak uwielbiane przeze mnie łykanie kilometrów :-) Poza tym, w końcu trzeba było ujrzeć słońce i odetchnąć :-) Odcinek był bowiem wymagający :-)



Teraz znajdowałem się na skraju Parku, pomiędzy drzewami, a polami. Począłem pędzić obok lasu, po jakimś czasie wjeżdżając na polną drogę, na której - o dziwo - musiałem przecisnąć się obok zaparkowanego tam Lanosa :-) Minąłem również strachy na wróble, widząc już charakterystyczne dla regionu zabudowania pobliskiej wsi. Odbijając w prawo, wjechałem na asfaltową drogę, gdzie przystanąłem na chwilę, by ponownie odsapnąć :-) Naokoło śpiewały ptaki :-) Czyżby strachy mocno się dziś obijały? ;-) Po krótkim czasie dojrzałem po swojej lewej metalowy krzyż, na ziemnym cokole. Zjechałem z trasy i zatrzymałem się na kilka minut w zadumie.






Nastał czas, aby zatrzymać się na dłuższą chwilę. Dzień był słoneczny i gorący, a ja miałem już trochę kilometrów w nogach i choć nie odczuwałem tego nadmiernie, to organizm domagał się zdecydowanie uzupełnienia płynów. Swojski sklep w Wytycznie był odpowiednio przygotowany do moich potrzeb :-) Na spokojnie uzupełniłem też bidony i czerpiąc wiedzę z mapy, byłem świadom że przede mną odcinek na którym będę raczej tylko przyciskał. Tak też było :-) Korba kręciła się dosyć szybko, a ja sprawnie pokonywałem kolejne metry, obserwując okolicę :-) Gdy dojechałem do drogi na Hańsk, komfort jazdy zwiększył się za sprawą lepszej nawierzchni i praktycznie żadnego ruchu samochodowego. Po jakiś kilkuset metrach zjechałem na boczną drogę. Na skrzyżowaniu stała bardzo ładna kapliczka, jakich de facto wiele na tych terenach. Poczułem, że jestem u siebie. Na terenach, które w sposób decydujący wpływały na moją mentalność. Ruszając, wgłębiałem się w przepiękny las, który dodatkowo był pełen jagód! Widać też było, że wkraczam w strefę, gdzie nie inwestuje się już prawie wcale. Było słonecznie, pięknie, a zarazem jakby surowo. Miałem wrażenie, że tutaj diabeł mówi dobranoc! :-) W pewnym momencie minąłem drzewo, które bardzo wyraźnie kładło się w kierunku drogi, jednocześnie napinając kabel wysokiego napięcia. No nieźle... :-) Spoglądając na kolejne bocianie gniazdo, wyjechałem ze wsi Żdżarka, na terenie której o dziwo napotkałem szyld zapraszający turystów.








Ponownie zagłębiłem się w las, podziwiając jego walory. Ilość pięknych miejsc, jakie dziś miałem okazje podziwiać, wręcz mnie powalała. A to jeszcze nie był koniec dnia. Byłem szalenie ciekaw, co ujrzę w Sobiborze... Tymczasem delikatną równią pochyłą ze zniszczonym asfaltem, zmierzałem w kierunku następnej osady. Świadomość tego gdzie jestem, obudziła we mnie ciekawość, co jest dalej na wschód. Kilometr po kilometrze. Jak żyją ludzie pod drugiej stronie i jeszcze hen dalej?
Luta przywitała mnie kolejnym pomnikiem i poczuciem, że nie sięga tu władza administracyjna i wykonawcza :-) Tu na pewno żyło się zupełnie inaczej! W pewnym momencie obejrzałem się za siebie, widząc jak przed zakrętem który pokonywałem przed kilkoma minutami, przez drogę przechodzi puszczona samopas krowa. Chwilę później - ku mojemu zaskoczeniu - z mojej lewej nadjechała duża ciężarówka z naczepą, przejeżdżając skrzyżowanie na wprost, kierując się na polną drogę, wyrzucając w powietrze tumany kurzu. Doprawdy niecodzienny widok w takim jak to miejscu :-) Słońce prażyło, a ja ujrzałem w oddali dwa psy, grzejące się na drodze prowadzącej do samotnie stojącego domu. Taak... Już wiedziałem, że czeka mnie sprint :-) Ruszyłem, obserwując czworonogi, które żywo zainteresowały się niecodziennie spotykanym pojazdem, objuczonym workami :-) Wykorzystałem swój manewr, a że miałem świeżość w nogach, psiaki dosyć szybko zrezygnowały z pogoni :-) Miałem jednak radochę podczas tej ucieczki :-) Niebawem dotarłem do drogi wojewódzkiej i skręciłem w kierunku Włodawy.







Trasa była dosyć ruchliwa, ale nie przeszkadzało mi to zanadto. Otaczający mnie las był dosłownie przepiękny! Z zamiarem krótkiego postoju zatrzymałem się, gdy skierowałem się już bezpośrednio w stronę Sobiboru. Postój zamienił się z chwilowego w kilkuminutowy za sprawą kolejnej polany pełnej jagód! Ostatni raz tyle jagód widziałem chyba jeszcze w czasach przedszkolnych! Po kilku następnych kilometrach, ciesząc się jazdą po Sobiborskim Parku Krajobrazowym, dotarłem do hitlerowskiego obozu zagłady "Sobibor". To miejsce już dawno istniało w mojej patriotycznej świadomości. Pamiętam, że było jednym z tych, które chciałem odwiedzić. Było owiane pewną dozą mistycyzmu, czego nie doświadcza się już w innych, bardziej rozsławionych i dostępnych obiektach tego typu. Las również robił swoje...











Odjeżdżając stamtąd czułem już, że zbliża się pora karmienia ;-) Na moje nieszczęście naciśnięta klamka w jedynym tutejszym sklepie, nie spowodowała otwarcia drzwi - budynek był zamknięty, o czym oficjalnie dowiedziałem chwilę później, przejeżdżając obok kartki wywieszonej na płocie przez tutejszego włodarza. Cóż było robić :-) Cyknąłem dwie fotki (sklep miał swój charakter) i w prażącym słońcu ruszyłem przed siebie, dumny z przejechanych do tej pory kilometrów :-)




Droga znów średnio nadawała się do komfortowej jazdy :-) Infrastruktura, to na pewno zmora przygranicznych terenów - zwłaszcza na biednym wschodzie. Mnie jednak się podobało :-) Wciąż byłem zauroczony dniem, otaczającą mnie zieloną przestrzenią, a gdy wjechałem w las - ponownie zauważyłem połacie jagód. Czyż nie wspaniale? :-) Po niedługim czasie wyjechałem na lepszą drogę i automatycznie zwiększyłem prędkość. Wiedziałem też, że Bug jest na wyciągnięcie ręki... :-) Nie mogłem sobie odmówić tego, aby nie zobaczyć tej jakże ważnej dla nas rzeki. Ponownie zakuła mnie moja wschodnia dusza i zacząłem żałować, że nie wziąłem ze sobą paszportu... Nic by to nie dało, ale myśli kłębiły mi się w głowie... :-)
Nad brzegiem spędziłem kilka minut, cały czas chłonąc pozytywną energię tego dnia. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałbym, że przyjdzie mi tak żyć... Gdy wróciłem na drogę, dojrzałem dwa położone nieopodal siebie pomniki. To były kolejne tego dnia obeliski. Znów poczułem, że znajduje się na ziemiach odmiennych od tych, na których teraz mieszkam. To zupełnie dwa światy. Ech, ta moja wschodnia dusza...






Wsiadając na rower, postawiłem sobie za cel odnalezienie jakiegoś sklepu. Znów odjeżdżałem w towarzystwie bociana na jednym ze słupów :-) Machnąłem kilka kilometrów i mając niedostatecznie dokładną mapę, postanowiłem zasięgnąć języka, zatrzymując się za skrzyżowaniem. Kobieta odpowiedziała lekko zaciągając :-) Lekko zawracając, niebawem dotarłem do sklepu, pełniącego również rolę urzędu pocztowego. Jego wnętrze było ciasne, a poszczególne towary poustawiane na półkach, w pewnych miejscach odnaleźć mogła zapewne jedynie właścicielka całego tego rozgardiaszu :-) Usiadłem sobie na zewnątrz przy stole, gdzie stał jeszcze mały talerzyk ze śmierdzącymi wciąż troszkę petami i wyciągnąłem mapę po chwili odpoczynku. Postanowiłem lasem dostać się do miejscowości Mszanka.




Między drzewa odbiłem zaraz za przejazdem kolejowym. Początkowo leśny trakt pozwalał przycisnąć. Ziemisto-piaszczysta nawierzchnia była w miarę twarda, dzięki czemu jechało się bardzo swobodnie. Schody o dziwo zaczęły się na pierwszym nawrocie, gdzie stał nawet (o zgrozo!) duży, rozbudowany znak z kierunkowskazami rowerowych szlaków. Nieświadomy jeszcze tego, co mnie czeka puściłem się dalej i po kilkunastu minutach jazdy po raz pierwszy tego dnia piasek pod kołami nie dawał mi ani satysfakcji, ani frajdy z jazdy. Dosłownie zatapiałem się w niego! Nie dało się nawet jechać zielonym poboczem, bo rowerem rzucało tak, że utrzymanie równowagi było praktycznie niemożliwe! Kto wytycza na takich drogach rowerowe trasy?!? Aby móc w miarę sprawnie poruszać się do przodu, zszedłem na krótką chwilę z roweru. Dobierając kierunek wskazaniami nawigacji, pokonywałem ciężko kolejne metry, mijając ku swojemu zdziwieniu kobietę z dzieckiem, korzystających z pożytków lasu. Mnie natomiast jakoś skończyła się droga i jechałem między drzewami, na szczęście w tym miejscu rzadko rosnącymi. Las tymczasem zmienił swój charakter: drzew zrobiło się dużo więcej i usłyszałem też krzyk ludzi, którzy najpewniej zajmowali się wycinką. Ja natomiast trafiłem na wyboisty i zarośnięty podjazd i jeszcze oparzyła mnie pokrzywa :-) Po czasie droga na szczęście zrobiła się już nieco bardziej cywilizowana, a gdy wiedziałem już, że jestem niedaleko asfaltu, moim oczom ukazał się dom, będący jeszcze w stanie surowym. Tak :-) Po tej straszliwej leśnej przeprawie i ja byłem w domu, bo koła poruszały się już po porośniętych trawą betonowych płytach. Mimo że była to forma zbudowana z pączkowych oponek z dziurką, to jechało się tam komfortowo - porównanie miałem naprawdę dobre ;-) Sielanka nie trwała jednak długo. Gdy mijałem ów dom, usłyszałem szczekanie psa. Mając go za plecami odwróciłem się i ujrzałem bestię biegnącą w moją stronę. Nie był to byle pimpek, a na pewno stwór zaliczany do ras niebezpiecznych! Dostałem maksymalnego przyśpieszenia! Przede mną był zakręt w lewo. Widziałem kątem oka, jak bestia skraca dystans, wbiegając na minimalne wzniesienie. W mordę! Gaazuuuu!
Po upływie chwili lub kilku, byłem już oddalony od niewidocznego już zagrożenia. Uspokoiłem rytm jazdy i praktycznie w tym samym czasie zauważyłem zbliżający się do mnie samochód osobowy, ciągnący małą przyczepkę. Będąc jeszcze pod adrenaliną zatrzymałem kierowcę pytając, czy to przypadkiem nie jego budowa. Na jego szczęście odpowiedział przecząco, czego oczywiście nie byłem w stanie zweryfikować - może to i dobrze. Ostrzegłem go zatem krótko przed terytorialnym czworonogiem i ruszyłem w kierunku asfaltowej drogi, zatrzymując się po chwili obok przystanku. Był czas na to, aby ponownie zerknąć na mapę. Asfalt zachęcał do tego, aby łykać następne kilometry :-) W miejscowości Piaski, zjeżdżając z lekkiego wzniesienia, skręciłem w kierunku Chełmskiego Parku Krajobrazowego, który z racji braku dostatecznej ilości dróg (lub braku ich na mojej mapie ;-) ), postanowiłem jedynie przejechać. Pod koniec pierwszej miejscowości, znów dopadła mnie horda czworonogów, wybiegających z posesji. Tym razem były to jedynie wiejskie burki, więc szybko sobie z nimi poradziłem mimo tego, że miałem pod górkę. Power w nogach był! :-) Na szczycie zatrzymałem się na chwilkę, zauważając znak informujący w sposób estetyczny o Poleskim Szlaku Konnym :-)



Kolejne kilometry pokonywałem obserwując wiejsko-rolniczą zabudowę, uważając na wyboje, a na skrzyżowaniu przeszło mi przez myśl, czy nie skręcić jeszcze na chwilę na wschód :-) Pogoda zrobiła się bardziej szara, a mnie ssało na dołku. Zauważyłem też jakiegoś rowerzystę w oddali i postawiłem sobie za cel, aby go wyprzedzić :-) Dokonałem tego już w lesie, a radość była podwójna, bo jadąc dalej zauważyłem znak naszego krajowego (a jak!) dostawcy paliw, a to oznaczało dla mnie tylko jedno! :-) Trzeba było tam jednak najpierw trafić ;-) Co prawda dosyć szybko zorientowałem się, że nie pojechałem w odpowiednim kierunku, ale nie chciałem zawracać. Poza tym wjeżdżałem do kolejnej miejscowości, a to również dawało szanse na zdobycie pożywienia. Moje nadzieje, okazały się jednak trudniejsze do realizacji :-) Miałem za to okazję ujrzeć relikt poprzedniego systemu, wraz z tablicami pamiątkowymi.





Odjeżdżając stamtąd, postanowiłem pokonać tego dnia jak najwięcej kilometrów i - być może - spać jeszcze dziś w łóżku :-) Decydującym było osiągnięcie miejscowości Siedliszcze o rozsądnej porze. Oczywiście w wielkiej tajemnicy przed Aneczką ;-) Nie było to jednak łatwe, bo gdy tylko wyjechałem na prostą, zaczął wiać przeciwny wiatr i zrobiło się trochę nieprzyjemnie. Trochę pozytywnego ducha wlał we mnie widok zbiornika wodnego i znajdujących się przy brzegu ludzi, ale de facto ze swoją walką pozostawałem sam. Noo... Może nie całkiem :-) Kolejny raz Antek dał znać o swojej klasie! To dzięki niemu mogłem tak wspaniale przemierzać wszystkie te wspaniałe okolice. Docierało do mnie to, czego dzisiaj dokonaliśmy. To było wiele pięknych miejsc, w czasie równie pięknego dnia. Podsumowanie przyszło może trochę zbyt wcześnie, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że minąłem już granicę krajoznawczą tych terenów. Teraz będzie już bardziej rolniczo. Zatrzymałem się przy przystanku aby trochę odsapnąć, uzupełnić płyny i zerknąć na mapę. Dołączył do mnie jakiś tutejszy mężczyzna, śmiało wypytujący o moje losy, skąd pochodzę i takie tam inne :-)
Kolejnych około dwudziestu kilometrów, to był czysty bieg do celu. Przed oczami przeskakiwały mi cyferki licznika i wiedziałem już, że dzisiejszy dystans będzie ładnie się prezentował :-) Wiedziałem też, że czasu jest jeszcze sporo :-) W takim oto duchu, dotarłem do miejscowości Siedliszcze, gdzie tym razem udało mi się zlokalizować czynny sklep spożywczy :-) W zasadzie, to nie było to trudne, bo stał on na trasie mojego przejazdu ;-) Przy okazji pogadałem sobie trochę z panią ekspedientką, wspominając oczywiście o swoim rowerowym zainteresowaniu :-) Po niedługim czasie brzusio był pełny, a muszę przyznać, że dawka była naprawdę energetyczna :-) Swojska kiełbacha i banan zawsze dają kopa! ;-)
Po kilku kilometrach dojeżdżałem już do drogi krajowej numer dwanaście, która - na moje nieszczęście - była na tym odcinku również częścią drogi europejskiej. Nawet bez tej teoretycznej wiedzy byłem świadom tego, że to będzie najbardziej ruchliwy odcinek dzisiejszego dnia. Pędziły tamtędy TIRy na Wschód. Niemniej jednak na dwa zakręty dzielące mnie od tej grubej drogowej nici, zatrzymałem się jeszcze na moment, aby w towarzystwie kolejnego bociana odsapnąć sobie po łykaniu ostatnich kilometrów :-) Gdy wjeżdżałem na szeroki asfalt, byłem pozytywnie nastawiony :-) I nie była to zasługa bociana, ale dzisiejszych pięknych przeżyć i tego, że stan licznika był imponujący :-) Właśnie biłem rekord jeszcze z Balatonu! Jechałem poboczem, walcząc z podmuchami wiatru, przez moment kropiącym deszczem i zważając na jadące obok samochody. To był szary odcinek. Gdy zjechałem już na drogę w kierunku Trawnik, zatrzymałem się, aby wysłać Aneczce SMS'a o fakcie dokonanym :-) Pobiłem swój rekord :-) Ów SMS miał być również małą zmyłką, ale jak się później okazało, to nie ja znam siebie najlepiej ;-) Droga była co prawda prosta, ale zniszczona. Ja chyba też odczuwałem już trochę pokonane kilometry. W Trawnikach za przejazdem kolejowym krzyknęła w moim kierunku jakaś dziewuszka, chcąca zapewne poznać przystojnego jeźdźca, ale byłem zbyt pochłonięty jazdą, aby okazać jej więcej uwagi, niż tylko krótkie zerknięcie ;-) Czekały mnie dwa podjazdy na wzniesienia, a na jednym z nich zerknąłem w stronę babcinego domu, próbując wyjrzeć go w oddali. Po mojej prawej znajdował się zbożowy elewator, znany mi jeszcze z dzieciństwa jako jedna z charakterystycznych budowli w okolicy :-)



Puszczając się z ostatniej górki, postanowiłem przejechać drogą obok szkoły. To był dobry wybór, bo nachylenie terenu było tutaj moim sprzymierzeńcem :-) Poza tym nasmarowany rano łańcuch pracował dużo lepiej, niż wczoraj gdy ruszałem w trasę. Przy stawie koła podskakiwały sobie na kocich łbach i tak wjechałem między zabudowania, spotykając przy drodze wujaszka z jakimś sąsiadem. Oczywiście zamieniliśmy kilka słów i okazało się, że pokonując dzisiejszy dystans, mogłem dojechać stąd do Warszawy :-) Po kilku minutach rozmowy, rozpocząłem kręcenie ostatnich metrów, aby przy zdejmowaniu sakw, zostać narażonym na skręcenie karku przez rzucającą się na mnie z rękami, rozemocjonowaną Aneczkę ;-)
Kategoria Wyprawki ;-)