Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2016

Dystans całkowity:1030.82 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:39:26
Średnia prędkość:26.14 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:57.27 km i 2h 11m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
68.14 km 0.00 km teren
02:36 h 26.21 km/h:
Maks. pr.:51.81 km/h
Temperatura:20.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Powrót z Surowiny - przebijamy dwusetkę.

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Po lekkim obiadku, który wciskałem w siebie z godzinę i spędzeniu trochę czasu na podwórku, wyruszyłem w drogę powrotną do domu :-) Wyjazd przyśpieszyłem o godzinę, niż to było wcześniej zakładane, ale dziś nie chciałem już, aby dopadło mnie wieczorne ochłodzenie ;-) 



Po przebiciu się przez dziurawy leśny asfalt, na obrzeżach Opola nieświadomie wpakowałem się na szutrową drogę, wyłożoną kamieniami. Trochę się tam wnerwiłem, ale odbiłem to sobie, gdy już zaczął się wąski asfalt wzdłuż obwodnicy :-) Śmigałem tam aż miło! :-) Gdy opuściłem już Opole dopadł mnie jednak kryzys, związany z czasem spędzonym w siodle dzisiejszego dnia. Jechałem w najbardziej rekreacyjnym chwycie, momentami nawet tylko około dwudziestu na godzinę. Słabo chciało mi się pędzić, a dodatkowo bolały mnie ścięgna kolan. Sytuacja zmieniła się gdy byłem już przed masywem Góry św. Anny. Krajobrazy naokoło cieszyły oko, ale niestety część z radości z jazdy odbierały łaty na drogach. Lepik i drobne ostre kamyczki, to jest to co wszyscy kochamy... W końcu zacząłem niemrawo wbijać się na Górę św. Anny od Wysokiej i początkowo szło mi to średnio, ale mniej więcej od połowy drogi dostałem wiatru w żagle! Nagle siły wróciły i zacząłem mocniej deptać! Na zjeździe również nie odpuszczałem, grzejąc również jeszcze za Leśnicą! :-) Dwoje rowerzystów, którzy również jakoś wolno nie jechali, wyprzedziłem z bardzo dużą różnicą prędkości. Deptałem i wciąż bardzo szybkim tempem dotarłem do Raszowej :-) Czułem się bardzo dobrze! :-) W domu zauważyłem jednak efekty dzisiejszych jazd: czerwone jak u szczura oczy, bolące ścięgna kolan, oraz przywodziciel prawej nogi. Mimo to warto było :-) Dystans może nie był największy, ale czułem lekką satysfakcję z pokonania mrozu o poranku :-) 

Postój w Izbicku. Rower szosowy, to jedna z piękniejszych rzeczy, jaką wymyślił człowiek.


Masyw Góry św. Anny. Stamtąd widoki były jeszcze lepsze! Ba widoczność była na tyle dobra, że na horyzoncie widać było elektrownię w Czarnowąsach :-)



Hej! :-)



Dane wyjazdu:
175.98 km 0.00 km teren
07:06 h 24.79 km/h:
Maks. pr.:62.73 km/h
Temperatura:1.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Na Surowinę przez... Zlate Hory! :-)

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Obudziłem się tuż przed piątą. Wstałem o piątej, ubrałem się, zjadłem banana i spakowałem graty. Pochodziłem też dwie chwile po balkonie, aby sprawdzić temperaturę. Zdawało się, że jest bardzo OK :-) Na dole ruszał jakiś motocyklista, a z uliczki obok rowerzysta w odblaskowej kamizelce. Dzień budził się do życia :-) 



Na dole okazało się, że wcale nie jest tak ciepło. Jeszcze przed mostem na obwodnicy oglądałem się za siebie, aby sprawdzić jak słońcu idzie wstawanie. Podnosiło się niemrawo, a ponadto wszędzie było widać wilgoć z nocy i było jasne, że temperatura będzie rosła bardzo powoli. Temperatura na liczniku wciąż spadała... Siedem, pięć, trzy, dwa... W Reńskiej Wsi zacząłem już mocno odczuwać niską temperaturę. Mimo to jechałem dalej, ale między wioskami stawałem kilka razy, starając się rozgrzać skostniałe palce. Musiałem to robić, ale cena była wysoka, gdyż momentalnie się wyziębiałem, zbierając później mroźne smagi na cały korpus. Bywało, że strzelałem zębami! Dodatkowo żuchwa z mrozu ścisnęła mi się tak, że była twarda jak kamień! Również usta mi nabrzmiały. Mróz wyciągał siły, oczy chciały się zamykać. Było wręcz dramatycznie! Troszkę cieplej zaczęło robić się przed Lisięcicami. Miałem też nadzieję na to, że ta miejscowość przestanie być przeze mnie słabo postrzegana, ale nie! Okazała się być jeszcze bardziej zdradliwa, niż do tej pory! W jej granicach zrodził się jeszcze jeden problem. Na wzgórzach dawałem rady nieco mocniej walczyć z mrozem, ale zjazdy były mocno wychładzające. Dodatkowo w dolinkach było jeszcze zimniej, więc w połączeniu z mroźnymi zjazdami walka z mrozem była jeszcze bardziej wyczerpująca. W końcu jednak dotarłem do granicy i mniej więcej w tym miejscu zacząłem odczuwać nieco wyższą temperaturę. Po dzisiejszym wyjeździe doszedłem do wniosku, że dziesięć stopni to już bardzo dobra temperatura na rower ;-) 
Prócz walki z mrozem na trasie widziałem królika, który uciekał przede mną na polu wzdłuż drogi. Przyznam, że poczułem się jak kojot ze Strusia Pędziwiatra ;-) Nie jechałem jakoś powoli, a ów królik jak włączył sprint, momentalnie nabrał prędkości na oko ze dwa razy większą od mojej :-) Szedł jak rakieta, po czym w ułamku sekundy skręcił o dziewięćdziesiąt stopni w lewo i tyle go widziałem :-) Tuż za granicą widziałem też młodego jelenia, oraz dwa myszołowy :-)
Jechałem na czuja, bo jak się okazało moja nawigacja ma chyba problem z dużymi śladami. Na całe szczęście pamiętałem nazwę jednej miejscowości przez którą miałem przejeżdżać i to uratowało tą trasę :-) Bardzo szybko zacząłem jechać wśród miłych dla oka widoczków :-) Słoneczko świeciło, naokoło wysokie pagórki i niewielki ruch samochodowy :-) To było to! :-) Przed Mesto Albrechtice trafiłem na remont drogi i dość spory kawałek jechałem po zerwanym asfalcie. Motocyklista na crossie wybrał wariant szybkiego przejazdu po leżącym obok polu ;-) Kierując się numeracją dróg odbiłem na Zlate Hory. Krajobraz wciąż zachęcał do kręcenia, a sam wjazd do Zlatych Hor był bardzo szybki ;-) Tuż przed rozpoczęciem wspinaczki na Biskupią Kopę zatrzymałem się, by napić się po raz pierwszy. Gdy wziąłem ustnik do ust poczułem, że usta nie mają swoich naturalnych właściwości. Wciąż były lekko nabrzmiałe i ociężałe po porannym mrozie!
Podjazd na szczyt nie stanowił problemu :-) Parking był zawalony samochodami, ale wcale mnie to nie dziwiło :-) Długi weekend ;-) Poza tym na trasie spotkałem całkiem sporo samochodów na polskich "blachach". Liczyłem na dobry zjazd ze szczytu. Wiedziałem już, że od tej strony asfalt był w dużo lepszym stanie :-) Początkowo - za sprawą serpentyn - było całkiem spokojnie, ale w niedużej odległości od podnóża, na łagodnych łukach pozwoliłem sobie na nieco więcej :-) Fajnie! :-) Na prostej dopadł mnie wiatr w twarz ;-)
Po dość monotonnym kręceniu, znalazłem się na drodze w kierunku Prudnika. O dziwo było tu bardzo spokojnie! W samym Prudniku zamierzałem zrobić małe zakupy, ale nie natrafiłem na żaden mniejszy sklep po drodze, a poza tym ruch był tu bardzo duży! Korzystając z powrotu do macierzystej sieci skontaktowałem się też z Aneczką i znów rozpocząłem rowerowy marsz :-) Droga do samego Opola nieco mi się dłużyła. To był co prawda znany mi bardzo ładny asfalt, ale długa nitka aż po horyzont odbierała nieco motywacji do dalszej jazdy. W końcu też trafiłem na sklep spożywczy! Niestety z pieczywa na szybko mieli tylko 7-days'y. No cóż... Po zjedzeniu tego czułem, jakbym miał jamę ustną całą wysmarowaną masłem. Nie polecam. Prócz tego dopadł mnie też lekki kryzys. Całe szczęście wjeżdżałem już do Opola i jazda zrobiła się bardziej ciekawa ;-) O dziwo nie straciłem tu nawet zbyt dużo czasu :-) Czekała mnie jeszcze tylko dziurawa leśna droga za Czarnowąsami i już byłem u celu! :-) 

Postój za Urbanowicami. Słońce jeszcze leniwe... Naokoło ślady nocnego przymrozku.


Tuż po zmianie baterii w nawigacji dostrzegam w trawie ślimaka. Czy to może być przypadek? ;-)


Kilka kilometrów za granicą. Droga wręcz błaga o to, by ją przejechać ;-)


Dwa koniki w okolicach Hermanovic.


Hermanovice po nawrocie :-) Zaczynamy wspinaczkę :-)


Zlate Hory, które w ostatnim czasie widuję dość często ;-)


Długi weekend ;-)


Jindrihov. Tyle razy przejeżdżałem wzdłuż Osoblahy, ale nigdy nie zrobiłem tu zdjęcia. Pora to nadrobić :-) Prócz tego wprawiałem się w jedzeniu podczas jazdy na rowerze :-)


Droga wojewódzka numer 414. Przystanek w nienaturalnym środowisku dla szosy ;-)


Dane wyjazdu:
40.90 km 0.00 km teren
01:26 h 28.53 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Popołudniowy lekki objazd.

Piątek, 22 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Powtórka ze scenariusza :-) Powrót, obiad, zabawa z Kasią i wyjście :-) 



Było ładnie słonecznie, lecz wiał zimny wiatr. Nie zdążyłem jeszcze dobrze wyjechać z osiedla, gdy ktoś przy zaparkowanym samochodzie dał znak w moją stronę. Zawróciłem zaciekawiony. Okazało się, że to była Kasia :-) Bardzo ucieszyłem się na to spotkanie! :-) Pogadaliśmy chyba z piętnaście minut i podzieliłem się nawet swoim tajnym adresem na BS'ie ;-) Gdy już się rozstaliśmy, rozpocząłem spokojną jazdę podczas której... o mały włos nie wpadłby na mnie kolega z pracy, patrzący w komórkę podczas jazdy na rowerze. Brawo. Prócz tego incydentu jazda była bardzo spokojna. Chyba wciąż czułem lekki brak świeżości. Ponadto nie byłem w stanie ocenić, czy podniesione nieco siodełko jest dla mnie lepszym rozwiązaniem, czy wręcz przeciwnie. Rower podskakiwał na wybojach, bo testowo dopompowałem opony nieco niżej niż ostatnio. Było równe osiem bar. Wkrótce wbiłem się na Wiejską w Porębie, a nastepnie standardowym tempem objechałem okoliczne wioski. Tempo przyszło za Olszową, gdzie dość swobodnie jechałem około czterdziestką aż do Zalesia :-) Pod koniec trasy o mały włos nie uczestniczyłem w kolizji, dodatkowo w miejscu gdzie nie powinno mnie wcale być, czyli na osławionym rondzie obok galerii. Jadący prawym pasem samochód wymusił pierwszeństwo busowi na rondzie, a ten zatrzymał się dosłownie przede mną. Ja byłem oczywiście rozpędzony, ale całe szczęście zdążyłem w porę wyhamować i się wypiąć. Po chwili uroczej rozmowy między dwoma kierowcami pognałem dalej do domku :-) 

Nie tym razem... ;-)


Dane wyjazdu:
69.20 km 0.00 km teren
02:31 h 27.50 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Niby przez Strzelce, a nie przez Strzelce ;-)

Czwartek, 21 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Scenariusz podobny jak wczoraj tyle, że bez obiadu ;-) 



Początek znów spokojny, podobnie jak tempo całego przejazdu. Za Raszową ekipa remontująca drogę, a później standardowy podjazd na Ankę, gdzie zauważam trójkę kolarzy na Rynku. Mimo, że niemalże od razu zjechałem w ich kierunku, rozmyli się jak kamfora :-) Pewnie zjechali w jakąś uliczkę. Za Wysoką odbiłem w kierunku Gogolina, jadąc wzdłuż masywu Góry św. Anny, wśród ładnych krajobrazów. Te okolice są naprawdę bardzo fajne :-) Pozytywne odczucia były mocniejsze za sprawą wyższej niż wczoraj temperatury :-) Zjeżdżając na główną znów minąłem jakiegoś kolarza, po czym skierowałem się ku krajowej dziewięćdziesiątce czwórce, jadąc to lepszym, to gorszym asfaltem. Po drodze minąłem miejsce postoju sprzed dwóch lat i niedługo potem śmigałem już w kierunku Strzelec, mijając tam kolejnych rowerzystów w tym jednego z jakimś kosmicznym kaskiem aero i pełnym tylnym kołem. Zdecydowałem też odbić w kierunku Góry św. Anny. Straciłem świeżość jazdy i postanowiłem zrobić jeszcze jeden podjazd tym bardziej, że kilometrowo wypadało tak samo. Czułem brak dynamiki w nogach, ale na szczyt wjechałem na cięższej przerzutce niż zwykle. Słońce zachodziło a na horyzoncie pięknie rysowało się pasmo gór po czeskiej stronie. Chciałem nawet się zatrzymać, ale byłem rozpędzony ;-) Za Leśnicą czekało mnie jeszcze czyszczenie opon po świeżym asfalcie. Później postój przed przejazdem i szybko do domku ;-) 

Przepiękny, wiosenny podjazd na Górę św. Anny. W drodze powrotnej spotkałem tu tego samego fotografa, co ostatnio :-)

Siema! :-)


Droga powrotna. Góra św. Anny w oddali.


Dane wyjazdu:
43.00 km 0.00 km teren
01:34 h 27.45 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

- Jadę na zimną wódkę ;-)

Środa, 20 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Po pracy obiad i na rower :-) 



Początkowo bardzo spokojnie drogą rowerową i miastem. Za wiaduktem jazda wśród spalin i odetchnąłem dopiero na Blachowni. Jazda miarowa aż do Jaryszowa, gdzie trafiłem na odcinek drogi "naprawiany" lepikiem i znów te cholerne kamyczki... Na skrzyżowaniu machnąłem innemu cykliście na kolarce, po czym zatrzymałem się nieopodal przy przydrożnym krzyżu, by oczyścić opony. Od tej pory miałem dosłownie z górki, ale zjazd mimo że przyjemny, nieco mnie wychłodził. Dzień nie był zbyt ciepły. Zwijaną kurtkę ubrałem na swoim przystankowym miejscu między Ujazdem, a Sławięcicami i pognałem dalej, mierząc się z wyboistą drogą w lesie przed Miejscem Kłodnickim :-) Temperatura była dość niska i nie spodziewałem się, że będzie aż tak zimno. Do domu wszedłem z mocno zimnymi palcami stóp. 

Malownicza droga za Ujazdem.


Przydrożny krzyż.


Dane wyjazdu:
35.00 km 0.00 km teren
01:14 h 28.38 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Po pracy na Ankę :-)

Poniedziałek, 18 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Po południu zadzwoniłem w sprawie transportu Z, a gdy kończyłem rozmowę do domu weszła cała ekipa :-) Zacząłem się szykować :-) 



Było dość chłodno. Ruszyłem spokojnie i takie też utrzymywałem tempo aż do lasu przed Raszową. Lekko czułem też prawe kolano i starałem się jechać tak, by go zbytnio nie obciążać. Gdy byłem na samym środku przejazdu kolejowego, dróżnik zaczął opuszczać szlabany :-) Śmigałem dalej, a na początku podjazdu na Górę św. Anny minąłem jakiegoś fotografa. Uniosłem nawet kciuk do góry i uśmiechnąłem się do zdjęcia ale usłyszałem, że zrobiłem to zbyt późno. No tak... Z mojej perspektywy zbyt szybko - przejechałem rowerem! :-) Nad głową rozciągał się piękny pióropusz pączków na drzewach... Ślicznie :-) Niebawem byłem już na szczycie, przywitałem się z Karolem i popędziłem w dół :-) Przy zajeździe miałem już łzy w oczach ;-) Droga powrotna była szybsza lecz miałem wrażenie, iż zdarzało mi się pokonywać ten odcinek jeszcze szybciej. Na kłodnickim skrzyżowaniu zostałem zatrzymany przez czerwone światło, lecz odbiłem to sobie bardzo szybko nabierając prędkości. Fajnie :-) Ostatni sprint zaliczyłem przy garażach na Starej, dając nieco bardziej popracować mięśniom :-) Ech... Super się śmiga! :-) 

Cześć! :-)


Dane wyjazdu:
140.00 km 0.00 km teren
05:02 h 27.81 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szoską na Biskupią Kopę :-)

Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Wczesnym porankiem Kasia zaczęła nieco pokwękiwać. Wykorzystałem więc fakt, że zostałem obudzony i wstałem, przebierając się i szykując do wyjścia. Wszystko miałem przygotowane już wczoraj wieczorem, więc poszło mi to bardzo sprawnie :-) Szósta osiem ruszyłem spod bloku :-)



Na dole zdziwienie. Brak śladu w nawigacji. Nie wiedziałem, czy coś poszło nie tak, czy po prostu zapomniałem ją wgrać. Szybko analizując uznałem, że trasa nie jest skomplikowana, więc nie był to jakiś duży problem :-) Początkowo jechałem spokojnie, aby zaspane mięśnie mogły się obudzić :-) Za moimi plecami słońce wznosiło się ponad horyzont i jazda była lekko klimatyczna :-) Wioski aż do samej granicy przemknąłem. Było bardzo spokojnie, a ruch samochodowy praktycznie nie istniał. Ot minęło mnie ledwie kilka samochodów. W Czechach ruch nieco się wzmógł, ale i tu nie było najgorzej :-) Gorsze było powitanie! Na byłym przejściu granicznym musiałem mocno dohamować (z chwilowym zerwaniem przyczepności tylnego koła), gdyż w poprzek drogi biegł jakiś rowek - być może pozostałość po progu zwalniającym, lub nie wiadomo po czym... W odwecie wystraszyłem Czechom konie na wybiegu kilkaset metrów dalej ;-) Oczywiście zupełnie niechcący :-) Jakby tego było mało na trasie pojawiły się szczekające psy! No nigdzie już nie jest bezpiecznie! ;-) Prawie nigdy wcześniej nie obszczekał mnie w Czechach żaden pies! :-) Wraz z kilometrami rozpoznawałem miejsca, w których byłem aż kilka lat temu. Trochę melancholijnie się zrobiło przez moment :-) Przed jedną z miejscowości uciekał też przede mną mały zajączek, którego mogłem obserwować przez całkiem długi czas :-) Jechałem dalej :-) Tempo to rosło, to słabło. Chyba miałem jakieś niewielkie problemy ze świeżością. Niemniej jednak wkrótce rozpocząłem wspinaczkę na Biskupią Kopę :-) Po postoju na banana u podnóża, poszło mi to całkiem fajnie choć miałem wrażenie, że mógłbym bardziej. Będąc prawie na szczycie wysłałem SMSa do Ani, by wyglądała mnie z balkonu, natomiast na zakręcie tuż przed nim, minąłem małą sarenkę, która schowała się przede mną za jednym z przydrożnych krzaczków, nie uciekając jednak w las :-) Zjazd był całkiem fajny, choć następnym razem będę podjeżdżał właśnie od tej strony, gdyż na dzisiejszym podjeździe asfalt był jednak lepszy. Do Zlatych Hor wjechałem przy dźwiękach Iron Maiden! Jest moc! ;-) Miejscowość pokonałem luźnym tempem i zatrzymałem się tuż przed granicą by odebrać kolejny telefon od Aneczki. Opowiedziałem gdzie jestem, no i... Morale mi spadły ;-) Niemniej jednak w miarę upływu kilometrów rowerek odbudowywał je ponownie :-) Za Prudnikiem miałem fajną passę, która trwała aż do Głogówka :-) Później również nie było najgorzej, ale bardziej pofalowany teren obniżył jednak prędkości na tym etapie :-) Mimo wszystko dystans pokonywaliśmy całkiem sprawnie, dojeżdżając do domku o dwunastej dziesięć, zaliczając tym samym kolejny super fajny wyjazd :-) 

Czechia ;-)


U podnóża. Kończę jeść banana ;-)


Nieopodal szczytu. 


Świetne widoczki na Jeseniki. Poniżej widoczne Zlate Hory :-) 


Prudnik. Wspólne zakupy i posiłek przy Biedronce :-)


Parking za Prudnikiem. Pożegnanie z górami...


Krótki przystanek przed Twardawą. Na horyzoncie po prawej Góra św. Anny.


Dane wyjazdu:
69.20 km 0.00 km teren
02:13 h 31.22 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Jest moc! ;-)

Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Nastał weekend ;-) Pogoda była niepewna, choć raz na chwilkę wyszło słońce. Od wschodu widać było też jaśniejszą poświatę z mniejszą ilością szarych chmur, więc miałem nadzieję na poprawę aury :-) Generalnie jednak wyjście opóźniło się o około godzinę, co później miało znaczenie na końcowym etapie jazdy :-)



Wyruszałem z lekkimi kropelkami deszczu, a dodatkowo - po raz pierwszy - w kolarskich spodenkach i muszę przyznać, że było odczuwalnie bardziej komfortowo już od pierwszego kontaktu z siodełkiem :-) Początkowo jechałem nieco swobodniej, by rozkręcić się z czasem. Chciałem dać rozgrzać się mięśniom. Z drugiej strony Odry tempo było już szosowe :-) W Dzielnicy nieco się zamotałem, skręcając nie w tą odnogę śladu. Szybko się jednak wyprostowałem :-) Niedługo potem byłem już na długim podjeździe przed Błażejowicami, a gdy zjechałem z krajówki, rozpoczął się super fajny zjazd :-) Niestety po czasie zepsuła się też nawierzchnia. Pierwszy, bardzo krótki przystanek zrobiłem przy pałacu w Jastrzębiu. Wcześniej na wlocie do wsi widziałem też nie jastrzębia, a bociana w gnieździe ;-) Gdy ponownie wjechałem na krajówkę, rozpocząłem fajną jazdę ze stałą dość wysoką prędkością, która trwała aż do samych Błażejowic :-) Serpentynka za Miejscem Odrzańskim, która budziła moje nadzieje na fajny zjazd, okazała się niestety lekkim rozczarowaniem. Asfalt do bani, dodatkowo brud na nawierzchni. Trzeba było mocno zwolnić. Oczywiście nie odebrało mi to radości z dalszej jazdy! :-) Niebawem zaczął kropić deszcz i z czasem narastał. Aż do okolic Cisku nie przeszkadzał mi wcale, ale później opony zaczęły już nabierać wody. Na skrzyżowanie przed Odrą wjeżdżałem wraz z TIRem z lawetą. Do samej Bierawy jechałem w super fajnym tunelu! :-) Tylko cały syf z asfaltu, wyrzucany spod naczepy momentami przeszkadzał. Gdy już pożegnałem się z kierowcą, rozpocząłem mozolny marsz do domu. Deszcz jakby znów się wzmógł. Wjeżdżając do Kędzierzyna czułem już wilgoć na pośladkach. Mimo słabej pogody znów zaliczyliśmy super fajny wyjazd! :-) 
_
To chyba lekkie zboczenie, kiedy po jeździe w deszczu wycierasz ręcznikiem rower, a dopiero później tym samym ręcznikiem siebie ;-)

Pałac w Jastrzębiu.


Dane wyjazdu:
76.00 km 0.00 km teren
02:30 h 30.40 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Racibórz na spontana :-)

Środa, 13 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Dzięki mojej wspaniałej Aneczce i babci teściowej, która została z dziećmi, mogłem dziś skorzystać z niespodziewanie pięknej pogody i wyjść na rower :-) Początkowo rzuciłem od niechcenia, że pojadę do Raciborza, ale już sekundy później brałem tą opcję na poważnie :-) Ot, jazda do wieczora, test lampki i nieco większy dystans dobrze mi zrobią :-) 



Nastawiłem zmywarkę, przebrałem się i jeszcze chwilę pokręciłem po domu, szykując się do wyjścia. W końcu ruszyłem :-) Tempo jazdy szosowe - oczywiście jak na moje możliwości :-) Wiatr smagał to z lewa, to z prawa, albo w twarz, ale nigdy nie w plecy ;-) Z czasem się rozkręcałem i na wioskach momentami dokręcałem już całkiem fajnie :-) Oczywiście były też słabsze momenty, ale starałem się je szybko korygować. W trakcie jazdy wyznaczyłem sobie też mały cel, aby jednak dojechać do domu przed zachodem słońca. Nawigacja wskazywała dwie godziny i czterdzieści minut. Niebawem byłem już w Raciborzu :-) Praktycznie od razu pierwszeństwo wymusiły mi dwie babki mimo tego, że doskonale mnie widziały. Szosówka, to jednak zasuwa... :-) Słońce wciąż fajnie świeciło :-) Zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie przy Mac'u i ruszyłem w kierunku Nędzy :-) Na wylocie z Raciborza zauważyłem bociana w gnieździe i nawet chciałem się zatrzymać, ale robiłbym zdjęcie pod słońce, więc nie było sensu :-) Z każdym kilometrem nabierałem pewności siebie i starałem się utrzymać tempo. Wyznaczyłem też sobie próg minimum dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę. Tuż przed Nędzą ponownie jakaś kobieta w aucie wymusiła mi pierwszeństwo na prostej. Jak poprzednio przed włączeniem się pojazdu do ruchu, spotkaliśmy się wzrokiem więc byłem pewien, że mnie widziała. Tym razem trochę się wkurzyłem. Upewniłem się, że nic za mną nie jedzie i zabrałem się za wyprzedzanie! Zrównując się z samochodem spojrzałem na kierującą. Jej bezcenna mina świadczyła o tym, że przez pierwsze sekundy nie bardzo wiedziała co się dzieje :-) Gdy już miałem ją za plecami wyprzedziła mnie po chwili i gestem ręki przeprosiła za wymuszenie. Do Bierawy dotarłem bezproblemowo i całkiem szybko :-) Tam - już z oddali - pozdrowiłem znajomych, którzy jechali w przeciwnym kierunku i popędziłem dalej :-) Miałem już rzut beretem do mety :-) Gdy wszedłem do domu, powiesiłem rower, chwilę się pokręciłem i po kilku minutach zauważyłem, że zmywarka dopiero kończy pracę! Szok. Niecałe dwie i pół godziny! Kiedyś taką trasę robiłem w cztery... 
Podczas wyjazdu miałem trzy postoje, w tym dwa wymuszone: tuż przed Raciborzem na zmianę baterii w nawigacji, przy Mac'u, oraz w Lubieszowie na zmianę baterii w przedniej lampce. Cała reszta to kręcenie korbą :-) Oby tak częściej. W zasadzie formy nie mam wcale, mięśni tym bardziej. Ciekaw jestem swojego potencjału...

Byłem tu ;-)


Dane wyjazdu:
35.10 km 0.00 km teren
01:12 h 29.25 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

On the bike / road / Anka ;-)

Wtorek, 12 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0

Po pracy pojechałem na Rogi, ale mimo korków byłem z powrotem w domu tak, jakbyśmy normalnego dnia odbierali dzieci z placówek :-) Zjadłem szybki obiad i słuchając wytycznych Aneczki, wyszedłem na rower ;-)



Na dole zauważyłem, jak bardzo mi było śpieszno :-) Zostawiłem tasiemkę na ramie ;-) Z miasta wydostałem się bardzo szybko :-) Pogoda była szara i nawet przez moment pomyślałem sobie, że będzie padać. Za Raszową spróbowałem podczas jazdy włączyć tylną lampkę, ale nie zauważyłem żadnej czerwonej poświaty. Ponadto drogowcy "naprawiali" drogę i na łatach opony łapały drobne kamyczki. Zatrzymałem się więc nieplanowo na Rynku w Leśnicy, by wyczyścić opony i sprawdzić lampkę. Opony OK, ale lampka padła, przez co byłem zmuszony do zmiany planów w wjazd jedynie na Górę św. Anny. Podjazd był standardowy, choć jechałem jak przez całą trasę bardziej mięśniowo. Na szczycie przywitałem się z papieżem i rura w dół! :-) Łzy w oczach ;-) Jeszcze gdyby ten asfalt był lepszej jakości... :-) Za Leśnicą wciąż gnałem i w zasadzie po raz pierwszy zwolniłem dopiero przed przejazdem kolejowym :-) Kłodnicę również przeleciałem, a za światłami prawie aż do samego ronda jechałem cały czas czterdzieści pięć na godzinę! :-) Ten rowerek, to jest po prostu bajka... :-) Już dawno powinienem był go mieć! 

Cześć!