Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Krótko, nie zawsze na temat ;-)

Dystans całkowity:13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:631:58
Średnia prędkość:20.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.71 km/h
Liczba aktywności:910
Średnio na aktywność:14.48 km i 0h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
34.39 km 0.00 km teren
01:47 h 19.28 km/h:
Maks. pr.:31.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wiosenny szczypiorek :-)

Sobota, 22 marca 2014 · dodano: 22.03.2014 | Komentarze 0

Słoneczko świeciło dziś nad wyraz wiosennie :-) Do południa byłem z Karolkiem na placu zabaw (było przednie!), wracaliśmy z ciocią Moniką, a gdy dotarliśmy do domu, zacząłem szykować się na rowerowy wyjazd :-) Jakoś szło mi to niemrawo, mimo chęci wykorzystania tego pięknego dnia. Nadarzyła się również okazja, aby wypróbować nową rowerową koszulkę :-)



Gdy wyciągałem Antka, Kosia przechyliła się na moją stronę. Hm... Też pewnie chciała na przejażdżkę :-) Jej czas jeszcze jednak nadejdzie :-) Osiedle opuściłem bardzo szybko, a gdy tylko nabrałem rozpędu, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Chyba było to widać aż nadto, bo ludziska na mnie spoglądali ;-) I faktycznie: morda mi się śmiała! :-) Wiosna! Wiosna! :-) Ptaszki śpiewały, cytrynki latały, Antek pruł przed siebie! :-) Pięknie było! :-) Cały azotowy skrót przejechałem z totalnym uśmiechem na twarzy, również uśmiechając się do ludzi :-) Pięknie! :-) Byłem takim radosnym, pędzącym szczypiorkiem - to pierwszy tegoroczny wyjazd bez zimowych ciuszków :-) W zasadzie, to dopiero w azotowym lesie radosne wiosenne myślenie, ustąpiło miejsca nieco bardziej przyziemnym przemyśleniom. Niemniej jednak zmieniła się jedynie tematyka - bardzo wysoki poziom pozytywnych emocji utrzymywał się na niezmienionym poziomie :-) Z ochotą przystanąłem przy znanej mi doskonale leśnej kapliczce :-) 



Po drugiej stronie drogi asfaltowej, natknąłem się na paśnik i w zasadzie od tej pory nastała cała seria postojów :-) Za nawrotem las przypominał trochę ten z Rud. Ta myśl szybko wpadła mi do głowy i równie szybko uleciała. Skojarzenie powróciło jednak dużo mocniej, gdy po kilku chwilach jazdy (i wykonanym wcześniej postoju ;-) ) zauważyłem przydrożny, opisany głaz :-) W pobliżu znajdował się również karmnik dla ptaków, a podczas tej przerwy, kilka razy odezwał się dzięcioł :-) Cały czas pozostawałem w super wiosennym i radosnym nastroju, a otoczenie zwielokrotniało wspaniałe doznania :-) Las pachniał... W świecącym mocno słońcu żarzył się jakże odmienny od otoczenia, jeden z ostatnich symboli odchodzącej już zimy (a w zasadzie zimo-jesieni ;-) ). 



Pokonałem krótkie wzniesienie, za którym czekał mnie zjazd. Wtem po swojej prawej stronie dojrzałem kolejny głaz, otoczony mniejszymi. Wdrapałem się na wysoką muldę na którym się ów obelisk znajdował i ujrzałem tam również drewnianą budowlę, oraz prowadzącą do tego miejsca drogę. Od razu postanowiłem podjechać tam z Antkiem i pokręcić się chwilkę :-) Dojrzałem stamtąd zbiorniki wodne, które były zaplanowanym punktem przelotowym dzisiejszego wyjazdu i okazało się, że są już na wyciągnięcie ręki. Cały czas pięknie czuć było wiosną :-) 



W międzyczasie przyjechali jacyś panowie busem. Z jednym chwilę pogadałem, a gdy usiadł na pieńku tuż przy mrowisku, przypomniało mi się, jak jako czterolatek wszedłem w lesie w mrowisko czerwonych mrówek :-) Były tańce ;-) Po krótkiej wymianie zdań puściłem się w dół ku stawom. Patrząc stamtąd w kierunku odwiedzonej wcześniej polany pomyślałem sobie, że to bardzo fajne i godne odwiedzenia miejsce :-) Po drugiej stronie drogi przelewająca się ze zbiornika do strumyka woda, szumiała bardzo kojąco. Nieco dalej, w wodzie leżało przewrócone drzewo, wokół było zielono i - jak podczas całego wyjazdu - co jakiś czas w oczy rzucały się cytrynki :-) Wtem w dole, dojrzałem korzystające z kąpieli, duże ropuchy! Widok był tak fascynujący, że aż nie chciało mi się stamtąd ruszać! :-) Naliczyłem ich dziewięć :-) Grupa złożona z kilku osobników siedziała w wodzie nieruchomo bliżej brzegu, jedna ropucha siedziała oparta przy kamieniu, a inna pływała w miejscu, gdyż silny nurt wody wypływającej ze zbiornika był dla niej przeciwwagą :-) Na odchodne ujrzałem jeszcze jedną - większą, ale szybko zauważyłem że o błędnej ocenie jej gabarytów zaważył fakt, że niosła na grzbiecie inną, mniejszą żabkę :-) Doprawdy był to pasjonujący widok i pasjonujące miejsce! :-) 



W końcu ponownie ruszyłem przed siebie :-) Nie ujechałem jednak daleko, zauważając miłą dla oka, zazielenioną sadzawkę. Tuż obok w wodzie taplała się jeszcze inna pojedyncza żabka, którą na tle dna ujrzeć było trudno, a odbijająca promienie słoneczne tafla wody również nie ułatwiała sprawy :-) Na tafli dojrzałem również pojedynczy okaz nartnika wodnego :-) Czyż nie pięknie? :-)



Wykonałem nawrót i rozglądając się po lesie trochę przyśpieszyłem. Nie na długo :-) Tym razem zatrzymały mnie rosnące tuż przy drodze żółte kwiatki :-) A co tam ;-) Ładne były :-) To znaczy wyróżniały się w otoczeniu ;-) Niebawem dotarłem do kolejnych zbiorników, które okazały się stawami łownymi :-) W sekundę później, byłem już na asfaltowej uliczce prowadzącej do głównej drogi Starej Kuźni :-) Po jej drugiej stronie, na końcu osiedla domków czekał mnie przejazd przez drewnianą kładkę i wjazd na leśny trakt, usytuowany przy klimatycznym strumyku :-) Las również był niczego sobie :-) Generalnie - dawało wiosną na całego! :-)



Przysiółek Stępnica powitał mnie szczekającym w gospodarstwie psie :-) Było go słychać już na postoju przy widocznych wyżej brzózkach i już wtedy zastanawiałem się, czy biega wolno, czy zagrożenia nie ma. Na szczęście faktycznie go nie było :-) Był natomiast kolejny zbiornik wodny :-) Gdy już się stamtąd zbierałem, zauważyłem przeprawiające się przez drogę dwie ropuchy. Jednej z nich towarzyszyłem w drodze do wody - to był czas zupełnego relaksu i oderwania się od rzeczywistości :-) Minuty nie liczyły się wcale :-)



Odjeżdżając stamtąd - będąc już rozpędzony - o mały włos nie rozjechałbym kolejnej ropuchy, siedzącej sobie jak gdyby nigdy nic na drodze :-) Oj, szkoda by jej było... Za zakrętem dojrzałem dąb o ogromnym obwodzie pnia! Ba! Rzekłbym nawet, że Quercus Robur przy nim, to malec!



Ponownie zatapiałem się w las, trochę częściej kierując się wskazaniami nawigacji. Pojawiła się również mała refleksja: mimo że byłem bardziej chętny na inną, dłuższą trasę (bo kilometry, etc), to nawet gdybym dziś przejechał tylko część bieżącego dystansu i tak byłbym w pełni usatysfakcjonowany :-) Niemniej jednak super dzień i wkradające się już powoli do głowy myślenie o powrocie do domu sprawiały, że pokonane kilometry już minimalnie było czuć. Był to jednak symptom praktycznie niewidoczny, także cały czas cieszyłem się dniem i otoczeniem. Zresztą... Z TAKIEGO dnia nie można się było nie cieszyć! :-) 



Ostatnie leśne skrzyżowania pokonywałem zgodnie z trasą wgraną do nawigacji. Kilka razy zarejestrowałem głośny szelest przy drodze - ucieczkę jakiegoś leśnego stworka :-) W pewnym momencie postanowiłem wrócić się o jedno skrzyżowanie wstecz, ponieważ obawiałem się, że wpakuję się prosto na niezbyt dobrze wspominaną hałdę żużlu i nie wiadomo czego tam jeszcze :-) Szybciej wjechałem więc na znany mi odcinek drogi, gdzie zrobiło się nawet rowerowo tłoczno :-) Po krótkim przystanku, udałem się w ostatni etap. Wiatr znów wiał mi w twarz - podobnie jak wtedy, gdy jechałem w przeciwną stronę :-) Oczywiście nie przeszkadzało mi to cieszyć się jazdą :-) 


Dane wyjazdu:
21.33 km 0.00 km teren
01:05 h 19.69 km/h:
Maks. pr.:28.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

W poszukiwaniu skrótu na Masów

Niedziela, 9 marca 2014 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 0

Jako że wczoraj poszliśmy spać praktycznie z Karolkiem, dziś obudzeni o siódmej rano, byliśmy dobrze wyspani :-) Nie bardzo kwapiłem się na rowerowy wyjazd, mając na uwadze dzisiejszy powrót do domu, ale przy ochoczym zielonym świetle Aneczki, wyczekałem odpowiedni moment i o trzynastej śmignąłem sobie, aby sprawdzić gdzie w Masowie wylatuje leśny skrót ku Świerkli - tak na wszelki wypadek, gdybym kiedyś chciał skrócić sobie trasę jadąc tu z Kędzierzyna :-)



Na pierwszej prostej od razu dopadł mnie wiatr, ale do Świerkli dojechałem całkiem sprawnie. Jadąc w kierunku lasu, pozdrowiłem pierwszego napotkanego dziś rowerzystę. Dzionek był bardzo ładny, słoneczny i z całą pewnością wiosenny :-) Pierwszego cytrynka ujrzałem na pierwszym postoju w lesie - to znak, że wiosna z całą pewnością już idzie! :-) Gdy obróciłem się za siebie, dojrzałem w oddali kolejne dwa, a w trakcie kilku kolejnych minut zauważyłem ich znacznie więcej! :-) Między innymi dwa razy bezpośrednio przeleciały obok mnie, a później jedna para usiadła tuż przy drodze, będąc tam naprawdę długą chwilę i ciesząc mój wzrok :-) Spędziłem tam dłuższą chwilę, ciesząc się zupełną ciszą, wypełnianą jedynie śpiewem ptaków :-)



W Murowie minąłem sporo rowerzystów, między innymi i zorganizowaną grupę. Zdałem sobie sprawę z tego, że chyba już ciągnie mnie na jakąś wyprawkę i dalszy wyjazd. Jadąc asfaltem utrzymywałem tempo, a gdy dojechałem do Kup, zjechałem w las, niebawem zatrzymując się w miejscu, gdzie powstało jedno z najlepszych zdjęć Pszczoły. Nagle ciszę przerwał bardzo głośny terkot dzięcioła, później inny z drugiej strony, a dosłownie po sekundzie wtórujący mu kolejny! :-) W przeciągu kilku chwil usłyszałem jeszcze kilka innych stukotów z tamtego kierunku :-)



W końcu ruszyłem dalej :-) Ta droga powrotna była dużo lepsza od wczorajszej, więc bardzo sprawnie przedostałem się do pól, a stamtąd do drogi asfaltowej. Wyjazd "godzinka z hakiem", czyli tak jak zakładane :-) Nowe kilometry, nowe doznania :-) Dzięki temu, że dziś "załapałem" trochę lasu, mogłem przypomnieć sobie o tym, jak piękne są te tereny :-) No i wiosna :-) WIOSNA IDZIE! :-)

Dane wyjazdu:
7.02 km 0.00 km teren
00:20 h 21.06 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Ogórek :-) (...i mleczko ;-) )

Czwartek, 27 lutego 2014 · dodano: 03.03.2014 | Komentarze 0

Po południu - tak jak to było w planie - złożyłem pierwszy Karolkowy rowerek :-) W trakcie pracy byłem skoncentrowany na składaniu części, skręcaniu śrubek i takim działaniu, aby wszystko było na picuś :-) Gdy jednak skończyłem już pracować, natchnęła mnie krótka refleksja... Składałem rowerek dla swojego synka... Poczułem miód na sercu i radość :-) Spojrzałem też na ten mały rowerek i pomyślałem sobie, że jest zielony jak ogórek :-) (choć odcień zieleni wcale nie wskazywał na takie skojarzenie ;-) ). Ta rowerowa praca natchnęła mnie też na wieczorne wyjście, które chodziło mi po głowie od kilku dni :-)



Schodząc na dół, musiałem zabrać więcej rzeczy niż zwykle, bo była tam i lampka i odblaskowe paski. Przed klatką zauważyłem też, że wyzerował mi się licznik, ale w zasadzie zbagatelizowałem sprawę - rozmiar koła był nieistotny przy naliczaniu czasu przejazdu, a dystans będę miał z nawigacji.
Do wiaduktu dojechałem jakby wyrwany z otoczenia. Raczej słabo patrzyłem na drogę, jadąc jakiś rozkojarzony :-) Coś chyba organizm odzwyczaił się od nocnych wypadów na rowerze ;-) Fajnym tempem zbliżałem się do obwodnicy, a kilkaset metrów przed nią przypomniało mi się, że rondo przy galerii handlowej ma zakaz wjazdu dla rowerzystów, a tamtędy miała biec moja trasa powrotna. Przeszło mi przez myśl, aby zignorować zakaz, ale jednak nawigacja... ;-) Odbiłem w prawo, po chwili zbliżając się do mrocznej ściany. Gdy ją przekroczyłem, zauważyłem jak bardzo słabe są baterie w latarce ;-) 
Tempo jazdy miałem bardzo żywe. Oczy skupione były na nawierzchni i dopiero przed zakrętem zatrzymałem się na krótki postój. Brak oświetlenia ulicy sprawiał, że gwiazdy na niebie były widoczne bardzo dobrze. Przez krótką chwilę można było poczuć się, jakby było się poza miastem.



Jadąc na ostatniej prostej zauważyłem, że lampka straciła trochę na mocy. Z pasa awaryjnego po którym jechałem, uciekłem przed zwężką i krawężnikiem w ostatniej chwili :-) Przez skrzyżowanie przemknąłem, oświetlony żółtą poświatą z migającego sygnalizatora i żywą jazdę kontynuowałem już na oświetlonej ulicy. Po kilkuset metrach minąłem Park Pojednania, gdzie zauważyłem podświetlony pomnik i obelisk. Nie zatrzymywałem się jednak. Jakoś Kędzierzyn nocą nie jest tak interesujący, jak niegdyś Koźle... Nie zwalniając tempa przejechałem pod wiaduktem i po kilku minutach jazdy bocznymi uliczkami, dotarłem do domu, gdzie dostałem kubek ciepłego mleka z miodem :-)

Dane wyjazdu:
26.44 km 0.00 km teren
01:15 h 21.15 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Czy to już blisko do wiosny? :-)

Niedziela, 9 lutego 2014 · dodano: 09.02.2014 | Komentarze 0

W związku z dwudniową delegacją przed weekendem wiedziałem, że mimo dobrej pogody nie uda mi się raczej wyjść w sobotę na rower. Trzeba było trochę odciążyć Aneczkę, porobić co nieco. Nawet nie żałowałem mimo, że w powietrzu unosiła się wiosna :-) Wykorzystaliśmy ją na wyjazd nad Dębową :-) Na niedzielę nie mieliśmy żadnych konkretnych planów, ale wspólny spacer był kalkulowany :-) Plany uległy jednak zmianie i tak Aneczka wyszła z Karolkiem, a ja wahając się jednak przed dokonaniem wyboru, ostatecznie wyprowadziłem Kosię na przejażdżkę :-) Dzień nie był już tak wiosenny i słoneczny jak wczoraj, ale i powodów do narzekania nie miałem wcale :-)



Osiedle opuściłem nieco inaczej niż zwykle i też innym skrótem dostałem się do obwodnicy, czując wcześniej wstępną euforię, a także poczucie rowerowej wolności, której dałem nawet dosyć głośne werbalne ujście :-) Od samego początku miałem bardzo fajne tempo, a że trasę miałem zaplanowaną w zdecydowanej większości asfaltem, była szansa na to że uda mi się je utrzymać :-) Tuż za Kuźniczkami usłyszałem pierwszego dzięcioła, a przed Cisową drugiego :-) Były też dwa rowerowe pozdrowienia (oj tak... dosyć zimy!) i wypatrzone już w Cisowej, oraz w Łąkach kozielskich trzy jeszcze puste bocianie gniazda :-) Za Łąkami z racji ubytków w nawierzchni moje tempo spadło ;-) Drugą stroną medalu było to, że tym większą uwagę skupiłem na otoczeniu :-) Dzień był bardzo ładny, jasny i dosyć słoneczny :-) Górę św. Anny widać było jak na dłoni! Pierwszy postój wykonałem dopiero po zjeździe na Kuszówkę i tam też pogadałem chwilę z Aneczką :-)



Przejeżdżając przez ów przysiółek, o dziwo zostałem obszczekany tylko przez jednego psa i to będącego za ogrodzeniem! Jest progres ;-) Gdy zabudowania miałem już za sobą, wtopiłem się w polną okolicę, po jakimś czasie dojeżdżając do Raszowej i do stawów, gdzie napotkałem na piątkę dżokejek na koniach :-) Plan był też taki, aby pocykać tu trochę zdjęć, ale w zrobieniu części z nich przeszkodziło słońce, wychylające się zza chmur akurat wtedy, gdy celowałem z obiektywu :-) Niemniej jednak dowód na to, że tam byłem mam ;-) Podjechałem też do "swojego" drzewa, które o tej porze roku fotografowałem po raz pierwszy :-) Krótko przed tym, gdy zacząłem zbierać się do odjazdu, słońca zrobiło się jakby mniej i zaczęła wdzierać się szarość.



Wyjeżdżając z Raszowej przycisnąłem sobie ładnie, spoglądając przed ostatnim zakrętem w prawo, zauważając jak pies zakopuje jedzonko w podwórkowej dziurze :-) Sympatyczny widok :-) W lesie utrzymywałem fajne tempo, a zaraz za przejazdem kolejowym z dużą różnicą prędkości wyprzedziłem w odstępie dwie pary rowerzystów. Niebawem byłem już w Kłodnicy, przed Kanałem zerkając w miejsce, gdzie niegdyś wykorzystując pomysł Aneczki zrobiłem fajną fotkę :-) Kłodnicę przeleciałem, odbijając żwawo w kierunku Żabieńca i nie zwalniając nawet w lasku. Oczywiście były spadki prędkości, ale generalnie jechałem dosyć szybko, nie zwalniając nawet na ostatnich metrach :-) 
_
Czy już blisko do wiosny? :-)

Dane wyjazdu:
16.23 km 0.00 km teren
00:50 h 19.48 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:-8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

I znowu bez Piotra

Niedziela, 26 stycznia 2014 · dodano: 26.01.2014 | Komentarze 0

O poranku musiałem szybko zwlec się z łóżka, aby wstać do Karolka. Później jednak, gdy wstała Ania szybko wskoczyłem pod kołderkę. Zarywanie obydwu poprzednich weekendowych nocy musiałem jednak odespać, bo wyraźnie czułem że fizycznie nie dam rady. Przed jedenastą powitał mnie komitet pobudkowy :-) Zaczęliśmy planować dzień, a sprawę ułatwił nam SMS z Koźla z ofertą nie do odrzucenia :-) Szybko zebraliśmy się i wyszliśmy z domku :-) Trzeba też wspomnieć, że od wczoraj Piotr proponował mi wspólną przejażdżkę, ale niestety ponownie nie było dane się nam zgrać.



Do domu wróciłem bardzo szybko, nakreślając na mapie ułożoną wcześniej trasę. Już podczas wyjazdu z osiedla mróz przypomniał mi o tym, że posiadam dwie kominiarki, które jednak sklerotycznie pozostawiłem w domu. Nawet chciałem się po nie wracać, ale ostatecznie postanowiłem nie tracić czasu. Na azotowym skrócie było bardzo spokojnie. Jedynie spacerowicz i jedna kobieta z pieskiem. Ja natomiast szukałem kadrów do fotki, bo przecież w końcu spadł śnieg, tak więc styczniowe zdjęcie mogło być w przyszłorocznym kalendarzu jak najbardziej zimowe! Takiej okazji nie przepuszczę! :-) Pierwszy postój miałem tuż za fermą.



Ruszając szybko nabrałem prędkości. Było bezwietrznie, ale niestety po nawrocie przed główną drogą prowadzącą w kierunku Bierawy, wiatr zaczął powoli wkradać się w wyjazd i momentami towarzyszył mi już do samego końca. Niebawem zjechałem na w boczną ulicę, a następnie wjeżdżając na gruntowy dukt. Wokół panowała cisza i spokój, a na buty zacząłem zbierać śnieg :-)



Ponownie szybko rozpędziłem rower. Wiatr wzmógł się odczuwalnie, a dodatkowo każdy postój powodował stratę ciepła, oraz oziębienie dłoni. Postanowiłem jednak zajechać na drugi koniec zbiornika, a po drodze wpadło mi oko kilka widoczków, które ofociłem jadąc z powrotem. Na postoju padły mi baterie w aparacie i od tej pory cykanie zdjęć na wyjechanych zapasówkach nosiło znamiona niepewności :-) Niemniej jednak postanowiłem też zatrzymać się przy przydrożnej kapliczce.



Pokonując żwawo asfaltowy kilkusetmetrowy odcinek, minąłem innego rowerzystę, z którym wymieniliśmy pozdrowienia. Jadąc między gospodarstwami ujrzałem tuż przy drodze konika okrytego derką, ale tym razem postanowiłem się nie zatrzymywać. Już troszkę do świadomości pukało, że pora wracać, gdyż za sprawą postojów musiałem teraz starać się odrobić trochę ciepłoty, a poza tym wśród domostw może nie do końca fajnie byłoby postrzegane, gdybym robił zdjęcia czyjegoś podwórka. Postanowiłem też ominąć polną trasę i do Kędzierzyna wrócić prosto niebieskim szlakiem.
Gdy opuszczałem Brzeźce z ostatniego domostwa głośnym szczekaniem pożegnał mnie duży pies. Zrobił to tak skutecznie, że momentalnie depnąłem na pedały :-) Pokonałem dwa kolejne zakręty i zacząłem ponownie rozglądać się za jakimś kadrem. Wtem po mojej prawej w odległości kilkudziesięciu metrów, polem przebiegły trzy sarny. Nie było czasu na zastanawianie się! Jak tylko szybko mogłem chwyciłem aparat! Cyk! Zdjęcie z lampą, której nie wyłączyłem po ostatniej sesji i obiektyw wsunął się w obudowę. Czyli o zdjęciach wyłączając użycie telefonu mogłem już zapomnieć :-) Co by nie było jedno dokumentalne zdjęcie jednak miałem :-)



Na niebieskim szlaku momentami pod kołami skrzypiał lód :-) Postanowiłem ten etap pokonać energicznie i tak też było :-) Szybko zatem znalazłem się przy głównej w Kędzierzynie, rozpoczynając jazdę po osiedlowych uliczkach :-) Na ostatniej prostej postanowiłem jeszcze zmienić wartość MXS, którą ustaliłem już na początku wyjazdu :-)

Dane wyjazdu:
15.91 km 0.00 km teren
00:43 h 22.20 km/h:
Maks. pr.:34.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jesienny (g)rzaniec ;-)

Niedziela, 19 stycznia 2014 · dodano: 19.01.2014 | Komentarze 0

Zgodnie z dewizą która po ostatnim wyjeździe ponownie wypłynęła na powierzchnię, postanowiłem wykorzystać dobrą jesienną pogodę na rowerową przejażdżkę z Kosią :-) Do południa bawiliśmy się z Karolkiem (między innymi używałem go jak worka Bushido ;-) ), ale gdy Aneczka nabrała więcej sił, zebrałem się wręcz momentalnie :-) A w tytule jesień, bo taka też zimowa aura na dworze ;-)



Jak to ostatnio bywa, trasę miałem już z góry ustaloną. Wyjeżdżając z osiedla poprawiłem jeszcze ubiór, gdyż było bardzo ciepło jak na jesienne warunki ;-) Jeszcze chwilę później minąłem sąsiada na składaku i już po sekundce dynamicznie nabierałem prędkości. Po niedługim czasie byłem już na azotowym skrócie, gdzie spotkałem dwie koleżanki z pracy. Zresztą już nie pierwszy raz, gdy byłem na rowerze :-) Następnie puściłem się z krótkiego wzniesienia, czując już pozytywną energię. Ten rower ma moc! Niedługo potem byłem już w Starym Koźlu, gdzie zatrzymałem się na chwilę między polami. Postój był jednak bardzo krótki, gdyż cały czas wiało, a ja byłem zgrzany.



Dalej asfaltem jechałem bardzo sprawnie. Zatopiłem się w wyjazd odganiając wszelkie konkretne myśli :-) Zakręciłem przy kościele pw. św. Jana Nepomucena i już byłem w drodze powrotnej do domu. Wiatr nie ustawał. W Brzeźcach między polami minąłem samotnie idącą kobietę, a tuż przed kontynuacją niebieskiego szlaku, ponownie zgraję wróbli :-)  Mimo wcześniejszych obaw przez fragment niebieskiego szlaku przemknąłem bardzo sprawnie, a przy końcu pól usłyszałem dźwięk, który wydał mi się skrzekiem bażanta. Niemniej jednak okazało się, że to pierwsze odgłosy pobliskiego schroniska dla zwierząt. Po drugiej stronie głównej przejechałem szybko asfaltowymi ulicami, dojeżdżając do domu z całkiem fajną prędkością :-) 
_
Zrelaksowany :-)

Dane wyjazdu:
20.08 km 0.00 km teren
01:05 h 18.54 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Z basem na wycieczkę :-)

Sobota, 11 stycznia 2014 · dodano: 11.01.2014 | Komentarze 0

Gdy o poranku otworzyłem powieki i zobaczyłem słońce mocno przebijające się przez okno, od razu ogarnął mnie żal. W czwartek wieczorem coś siadło mi na gardło, a przez cały piątek mówiłem ostrym basem. Dziś było co prawda już lepiej, ale nie chciałem ryzykować pogorszenia swojego stanu. Mimo to już podczas śniadania odpaliłem kompa, by zaraz po posiłku popatrzeć na mapy. Początkowo miałem chrapkę na Koźle i Cisek, ale ostatecznie po kilkudziesięciu minutach zrezygnowałem z wyjścia. Coś jednak pchało mnie na rower, a cichym kibicem była dodatkowo Aneczka :-) Zebrałem się mając nadzieję na to, że rower prędzej mnie uzdrowi, niż zaszkodzi :-)



Szybko wydostałem się z osiedla, skracając sobie drogę do obwodnicy zjazdem z nasypu. Po pokonaniu działkowego skrótu nabrałem prędkości ustalając już na początku MXS wyjazdu, przejechałem przez przejście szybciej niż mogłem dzięki uprzejmości pani kierowniczki jednego z samochodów, a następnie wymieniłem uprzejmości z przepuszczającymi mnie dwoma panami już w lasku przy wiadukcie kolejowym. Słońce cały czas ładnie świeciło, a ja zjechałem na ścieżkę prowadzącą skrótem w kierunku jeziorka. Na miejscu podjąłem złą decyzję decydując się na objazd z drugiej strony, co było powodem tego, że znajdowałem się na oświetlonej stronie, a w konsekwencji fotografowałem "gorszy" fragment zbiornika, dodatkowo nie mogąc optymalnie ustawić się z kadrowaniem, ponieważ promienie wkradały się gromadnie na matrycę. To był jednak drobiazg :-)



Dalej pognałem ochoczo przejeżdżając przez nierówności i wystające korzenie :-) Bardzo szybko wyjechałem na gruntową drogę, a następnie na asfalt. Minąłem Kanał i już ponownie byłem w lesie. Tak się złożyło, że trasę zapisałem jakoś nieprawidłowo i nie wyświetlała mi się ona w nawigacji, ale co nieco pamiętałem, a nawet udało mi się z małymi przygodami przejechać nowy leśny odcinek :-)



Po krótkim postoju wjechałem na błotnistą drogę, ale na szczęście był to tylko kilkusetmetrowy odcinek. Po nawrocie zatopiłem się w obserwację, a później w swoje myśli z których wyrwał mnie mocny szelest. Obejrzałem się w lewo i z trudem ujrzałem między gęsto rosnącymi drzewami małą sarnę. Choć po chwili zniknęła za krótkim wzniesieniem, ale mimo to chwyciłem za aparat i wszedłem na kilkanaście metrów w las. Tylko szum drzew pozostał :-)



Nie ujechałem nawet pięć sekund, gdy wtem nie dalej jak dziesięć metrów przede mną, drogę przebiegła najpierw jedna, później druga mała sarna. Odprowadziłem je wzrokiem i odbiłem w prawo, wiedząc już dokładnie, gdzie się znajduję. Wjeżdżając na asfalt włączyłem tylną lampkę. Słońce schowało się za warstwą chmur i zrobiło się mniej wyraziście. Niemniej jednak Góra świętej Anny widoczna była bardzo dobrze, nadając charakter okolicy :-) Odbiłem w kierunku Lenartowic, nabierając prędkości na mocno wyboistej i dziurawej drodze. Tuż po tym, gdy przejechałem przez tą dzielnicę miasta, zauważyłem tuż przy drodze bażanta wraz ze stadkiem małych. Rozpoczęli ucieczkę, gdy tylko zacząłem wyciągać aparat :-) 



Przed Kanałem zdecydowałem się jednak pojechać dłuższą wersją wymyślonej przez siebie trasy i odbiłem na Biały Ług. Na widok dwóch kobiet z kijkami i pieskiem, przypomniał mi się bardzo zielony popracowy wyjazd z Antkiem :-) Za wiaduktem kolejowym rozpędziłem się jadąc ze wzniesienia, ale zbyt późno zerknąłem na licznik i nie miałem już szansy poprawić MXS, gdyż czekał mnie zjazd w las :-) Również i tą cześć trasy pokonałem sprawnie, już myśląc powoli o tym, że zbliżam się do domku. 



Dojeżdżając już do ulicy, zauważyłem białego Mercedesa i odprowadzałem go wzrokiem aż do ostatniej chwili, gdy zjeżdżałem na azotowy skrót. Już tylko kilka minut jazdy i kończyłem wyjazd. Było warto :-) Słońce wyjrzało na niebo, gdy już znajdowałem się po drugiej stronie szyby ;-)

Dane wyjazdu:
13.43 km 0.00 km teren
00:41 h 19.65 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Kosia - REAKTYWACJA

Niedziela, 5 stycznia 2014 · dodano: 05.01.2014 | Komentarze 0

Ubiegły rok był dla Kosi wyłączony. Na szczęście w końcu się opamiętałem i jeszcze przed Nowym Rokiem zamówiłem spinkę do jej łańcucha. Przy zakładaniu nie miałem zbyt wiele pracy, choć nie wszystko szło po mojej myśli - tak to jest, jak się coś robi po raz pierwszy :-) Okazało się też, że stan łańcucha jest bardzo zły. Mimo to postanowiłem dojeżdżać go do wiosny, a później w środku sezonu korzystać z Antka, a Kosię w tym czasie doprowadzać do porządku. Chyba w końcu zaczynam metodycznie pracować. Mam wielką nadzieję na to, że moje podejście do rzeczywistości nie zmieni się przez nadchodzące dwanaście miesięcy i w grudniu będę tam, gdzie myślami byłem kilka dni temu...



Na dole okazało się, że przy Kosinej kierownicy nie mam zamontowanego uchwytu na nawigację. Po ułamku sekundy zastanowienia włożyłem urządzenie do kieszeni kurtki i w ten sposób rejestrowałem dzisiejszą trasę :-) Wyjeżdżając z osiedla obawiałem się zachowania Kosi. Kilka miesięcy postoju, plus łańcuch w opłakanym stanie. O dziwo rowerek chodził nad wyraz płynnie, łańcuch przeskoczył ledwie kilka razy i po ulicy Kościuszki jechałem już bardzo swobodnie :-) Szybko dotarłem do schroniska, a stamtąd na niebieski szlak. Przy pierwszym postoju wysłałem SMS'a do Ani. Jazda Kosi wymagała tego aby się tym pochwalić :-) Minęła mnie biegnąca z przeciwka kobieta, a ja ruszyłem dalej przed siebie, po chwili zatrzymując się na kolejny krótki postój. Gdy spojrzałem na Kosię dotarła do mnie rowerowa prawda: ten rower-przedmiot(!) ma w sobie niesamowitą energię. I nie chodzi mi o to, że jeżdżąc nabywam dobrych emocji, ale o pewnego rodzaju emanowanie energią przez ten - co by nie było - przedmiot. Było to uczucie jak najbardziej prawdziwe, a jednocześnie na swój sposób dziwne.



Po zmianie kierunku zaczęły otaczać mnie polne klimaty. Słońce świeciło, symptomów zimy nie było wcale. Wokoło biła po oczach zieleń. Na drugim postoju minął mnie inny rowerzysta, którego pozdrowiłem i odczekując chwilę uznałem, że to będzie dobry moment, aby sprawdzić odnogę drogi prowadzącej ku Odrze. Jadąc tam pomyślałem sobie, że pewnikiem wywinę zaraz glebę :-) Droga była rozjeżdżona i błotnista, a cienkie opony Kosi średnio radziły sobie na tej nawierzchni. Na szczęście wzajemną współpracę mamy już opanowaną :-)



Na miejscu wystraszyłem kilka kaczek wodujących na tafli wody, rozejrzałem się i pstryknąłem kilka fotek. Dojrzałem też polną drogę, którą zweryfikowałem nawet na nawigacji. Jeszcze będzie czas, aby ją sprawdzić w mniej wilgotnych warunkach :-) Udzielał mi się spokój, a widok Kosi towarzyszki zwielokrotniał uczucie szczęścia :-) Byłem naprawdę bardzo zadowolony z tego, że znów możemy razem pokonywać kilometry :-) Ten rower jest magiczny!



Po powrocie na główny szlak przyśpieszyłem, niesiony Kosiną pozytywną energią :-) Wkrótce dotarłem do Brzeziec i skierowałem się w stronę Starego Koźla, przystając tuż za mostkiem w miejscu, gdzie dawno temu spotkaliśmy małego jeżyka :-) Okazało się, że mimo znajomości tej drogi potwierdzoną wielokrotnymi przejazdami, potrafiłem jeszcze dojrzeć nowe szczegóły. Na pierwszy ogień poszła duża huba na starym rozłożystym drzewie. Ale nie ona najbardziej odcisnęła się w mojej pamięci. Gdy już ruszałem, dosłownie po dwóch, czy trzech metrach obejrzałem się w prawo i ujrzałem zamocowany na drzewie mały krzyż. Postanowiłem i jego uwiecznić na matrycy swojego aparatu. Sięgając po urządzenie spostrzegłem, że sakwa podsiodłowa była otwarta. Aparatu raczej bym nie zgubił, ale klucze na pewno... Trzeba w tym miejscu rzec, że zawsze opuszczając miejsce postoju sprawdzam wszystkie zamki. Teraz sprawdziłem tylko kurtkę (nawigacja, telefon). Czy to znak?



Droga do Starego Koźla minęła mi spokojnie, podobnie jak dojazd do głównej drogi. Na początku azotowego skrótu wyprzedziłem biegacza, zatrzymując się na postój kilkaset metrów dalej, na małym wzniesieniu. Ruszając depnąłem dynamicznie, odpuszczając po chwili. Sprawnie doturlałem się do ulicy, mijając uprzednio spacerowiczów niczym pachołki i już asfaltem, dotarłem do osiedla. Ostatnie metry przed zjazdem pojechałem sobie na luzaku bez trzymanki :-) Byłem zadowolony z wyjazdu, z faktu, że reaktywowałem Kosię po miesiącach postoju i z tego, że w głowie zrodził mi się konkretny plan rowerowego działania :-)



Dane wyjazdu:
22.35 km 0.00 km teren
01:18 h 17.19 km/h:
Maks. pr.:42.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wycieczka w drugą stronę :-)

Sobota, 14 grudnia 2013 · dodano: 17.12.2013 | Komentarze 0

Poranek był słoneczny :-) Ania zawiozła młodego do Koźla, a ja przy dźwiękach muzyki i przy herbatce, zacząłem zbierać się na przejażdżkę :-) Przed wyjściem przeszło mi jeszcze przez myśl, aby tym razem pojechać kółko w drugą stronę, ale nie był to żaden z priorytetów i ruszając kompletnie o tym zapomniałem.


Od samego początku wiatr dął mi w twarz :-) Byłoby zatem dużo lepiej, gdybym pojechał w drugą stronę :-) Spokojnie przedostałem się w okolice schroniska dla zwierząt, a gdy je minąłem zrobiło się dużo bardziej spokojnie :-) Pola były oszronione w miejscach osłoniętych przez drzewa, gdzie nie dochodziły promienie słońca.








Wiatr uspokoił się tylko na czas postoju i już nawet przechodziło mi przez myśl, czy nie skrócić wyjazdu. Po nawrocie wraz z Antkiem wystraszyliśmy spore grupy wróbli, okupujących przydrożne krzaki :-) Wbrew pozorom było ciekawie :-) Po chwili postoju na polu wzdłuż drogi przeleciał bażant - jakieś trzy, czy cztery metry ode mnie, po chwili dojrzałem przecinający niebo samolot, a gdy już wracałem do Antka z fotograficznych wojaży, dojrzałem leżące przy ziemi w krzakach ptasie gniazdko :-) Wszytko to okraszone świergotem małych skrzydlatych towarzyszy :-)





Przejazd polami był spokojny, trochę czekałem na zmianę kierunku :-) Jadąc niebieskim szlakiem po prostu obserwowałem pedałując :-) Aż do Starego Koźla, gdzie przy wjeździe natknąłem się niespodziewanie na dwie koleżanki z pracy, rzucając im serdeczne "cześć" :-) Trzy sekundy później w oczy rzucił mi się czarny niedźwiedź - ogromy pies za ogrodzeniem jednego z domostw :-) Gdy pokonałem kilka skrzyżowań, zatrzymałem się aby oddzwonić do Aneczki. Chodziło mi po głowie, czy nie skrócić mocno wyjazdu, gdyż wiatr nie dawał spokoju. Ruszając pomyślałem sobie, że świat na rowerze jest piękny :-)
Po drugiej stronie głównej drogi chwyciłem wiatr w koła i wykręcając MXS wyjazdu, poczułem przypływ pozytywnej energii i radość z wyjazdu :-) Jakoś tak przegapiłem zjazd w kierunku domu i już po krótkiej chwili byłem w lesie :-) Cały czas było jesiennie, ale zima wkradała się bardzo mocno w krajobraz :-) Korzystałem z każdej okazji, aby zatrzymać się i cyknąć fotkę :-) Ostatnie moje wyjazdy, to już nie tylko bicie kilometrów. Teraz nawet z krótkiego wyjazdu potrafię przywieźć całkiem sporo zdjęć. Zimowe akcenty bardzo umilały mi jazdę i powodowały, że czułem się trochę jak wyrwany w inną rzeczywistość, niby w podróż w czasie :-)










Największa niespodzianka wyjazdu czekała jednak na mnie na Białym Ługu, który był naprawdę BIAŁY. Natrafiłem na przepięknie oszronioną polankę, której uroku dodawały promienie słońca. Wokoło panowała cisza i dopiero gdy się w nią zatopiłem, dosłyszałem dźwięk spadających kropli wody. Zimowe akcenty wprawiały w zachwyt! :-)







Przed Lenartowicami ponownie dostałem dawkę wiatru :-) Niemniej jednak pokonywałem dystans raczej sprawnie, aczkolwiek zupełnie bez ciśnienia na średnią przejazdu, która już od dłuższego czasu przestała mieć dla mnie znaczenie. Na widok przymarzniętego Kanału przypomniało mi się o jeziorku znajdującym się w lesie, ale ostatecznie zrezygnowałem z wizyty w tym miejscu, mając w zamyśle krótki wypad w niedzielę :-) Wcześniej natrafiłem też na zwalone na drogę drzewo. Przy obwodnicy przystanąłem jeszcze, wspominając zdjęcie Kosi na moście i zastanawiając się jak niebieski Antek prezentowałby się na konstrukcji o tym samym kolorze :-) Przeciwny wiatr na obwodnicy, zaakcentował jeszcze dzisiejszy wyjazd :-)
_
Antek dowiedział się czym jest śnieg.







Dane wyjazdu:
21.08 km 0.00 km teren
01:15 h 16.86 km/h:
Maks. pr.:29.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jesienna przejażdżka z lekkim błotkiem :-)

Sobota, 30 listopada 2013 · dodano: 02.12.2013 | Komentarze 0

Końcówka listopada nie przyniosła jeszcze śniegu (minimalny zeszłoweekendowy nalot szybko stopniał), także korzystając ze sposobności, postanowiłem wybrać się na przejażdżkę :-) Słońce ładnie oświetlało dzień i wydawało się, że po długiej przerwie w jeździe, aura nie będzie dla mnie zbyt surowa :-)


Aż do wjazdu do Azot jechałem sobie ot tak po prostu, szukając od czasu do czasu jakiegoś kadru do zdjęcia. Bezskutecznie :-) Przystanek zrobiłem sobie w lesie już za przejazdem kolejowym, cykając fotki przy akompaniamencie odjeżdżającej ciufci.




Zanim dojechałem do ulicy, przystanąłem jeszcze dwa razy: przy młodniku który pamiętam z zimowego wyjazdu z Kosią, oraz podziwiając błękit nieba, oświetlony słońcem :-)








Na asfalcie rozpędziłem się trochę, ale tempo szybko spadło, gdy ponownie zjechałem w las. Biały Ług w swej pierwszej połowie pokryty był warstwą błota. Szklanka była jednak od połowy pełna i w końcu mogłem wrócić do odpowiedniego tempa jazdy na drugiej połowie drogi :-) Zaraz za skrzyżowaniem zatrzymałem się na kolejny postój.



Dalsza trasa przebiegała przez Lenartowice, a mniej więcej od tego momentu słońce schowało się za chmurki i aura nieco odmieniła się na bardziej szaro-jesienną. Tymczasem zdjęcia z moich postojów, zaczęły wyglądać bliźniaczo ;-)



Przycisnąłem nieco i już po kilku chwilach byłem przy Kanale Gliwickim. Ponownie nie ujechałem za długo, przystając przy ściętych pniach drzew. Zbliżałem się do nieznanego etapu wyjazdu :-)




Niestety po zmianie kierunku ponownie trafiłem na grząski grunt. Początkowo jazda szła mi mozolnie, ale z czasem zaczęło się trochę poprawiać. Po drodze natrafiłem na ekipę wycinkową, a niedługo potem na okoliczne małe smaczki.





Podjazd okazał się być początkiem ładniejszych, leśnych widoczków. Niby nic, ale przy codzienności i szarości otoczenia, aktualne widoki były godne zatrzymania się. I zatrzymywałem się co kilkadziesiąt metrów :-) Przy dwóch postojach w mej zadumie towarzyszył mi dzięcioł :-)










Czas biegł swoim nieustannym tempem i gdy wyjechałem na asfaltową drogę prowadzącą do Kłodnicy stało się jasne, że kierunek dom będzie moim priorytetem. Na Kanale zauważyłem jeszcze dwóch kajakarzy, a po cyknięciu fotek na Antka wsiadałem w lekkim humorystycznym pośpiechu, aby uniknąć podmuchu z nadjeżdżającego TIRa.




Droga powrotna była spokojna jak większość dzisiejszej trasy. Jedynie przy ogródkach działkowych urozmaiceniem były wystraszone przeze mnie dwa żółte, małe ptaszki, zrywające się z gałęzi zupełnie bezszelestnie. Dla równowagi na obwodnicy dorwał mnie szeleszczący wiatr ;-)