Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Krótko, nie zawsze na temat ;-)

Dystans całkowity:13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:631:58
Średnia prędkość:20.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.71 km/h
Liczba aktywności:910
Średnio na aktywność:14.48 km i 0h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
6.69 km 0.00 km teren
00:20 h 20.07 km/h:
Maks. pr.:31.30 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

A miał padać śnieg... :-)

Sobota, 1 grudnia 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Poranek zaskoczył mnie wdzierającym się do sypialni słońcem. Jak zwykle w takich momentach pomyślało mi się o rowerze :-) Szybko poradziliśmy sobie z Anią z obowiązkami, więc po powrocie ze spaceru postanowiłem skorzystać z dobrej pogody, która pewnie za niedługo pójdzie sobie w dal... :-)



Przed klatką miałem nawał powitań z sąsiadami :-) Ruszyłem sobie spokojnie, udając się w kierunku azotowego skrótu. Po drodze zatrzymałem się jeszcze, aby poprawić golf. Mimo słońca nie było wcale aż tak ciepło. Droga przebiegała mi spokojnie. Jadąc skrótem minąłem tylko kilka rodzin z wózkami, a przy nawrocie gdzie zjeżdżałem na ścieżkę zauważyłem na polanie dziecko z dorosłym puszczających do góry jakiś dziwny helikopter sterowany radiem. Gdy przejechałem główną byłem już w Brzeźcach, postanawiając wcześniej zrezygnować z jazdy do Starego Koźla. Słońce refleksując od asfaltu odbijało mi się w oczy :-) Na skrzyżowaniu wpuściłem przed siebie busa i wjechałem na jego miejsce, kierując się na niebieski szlak :-)



Po kilku minutach jazdy usłyszałem pierwsze ujadania piesków z miejskiego schroniska. Jeszcze kilka skrzyżowań po Pogorzelcu i mój krótki, ale fajny i potrzebny wyjazd mogłem uznać za zakończony :-) W domu zauważyłem jeszcze, że dystans ogólny na liczniku (co prawda drugim w tym rowerze) pokazywał 1299,9 km :-)

Dane wyjazdu:
16.53 km 0.00 km teren
01:07 h 14.80 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Powtórzona niespodzianka :-)

Środa, 28 listopada 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Od samego rana zerkałem co godzinę za okno. Niebko było zasłonięte trochę szarymi chmurkami, więc wahałem się, czy brać dziś urlop z partyzanta. Gdy od Ani dowiedziałem się, że na zewnątrz jest bardzo ciepło, zacząłem mocniej skłaniać się do wyjścia. To mogła być ostatnia okazja...
Plan był taki, żeby Ani zrobić niespodziankę :-) Zadzwoniłem do niej z domu, przebiegle ściągając ją ze spaceru :-) W międzyczasie przygotowałem nas do wyjazdu i w pół godziny po wejściu Ani do domu, jechaliśmy w trasę :-)



Skierowaliśmy się na skrót przy działkach którego Ania nie była do końca świadoma, a następnie obwodnicą dojechaliśmy do kolejnych ogródków. Na przejściu na obwodnicy, samochód z przeciwległego pasa ruchu ładnie się dla nas zatrzymał, a za chwilę to samo zrobił pan na rowerze po drugiej stronie mostka. Miło :-) To był jeszcze etap, gdy wyrywałem się do przodu. Takim sposobem załapaliśmy się na pierwsze zdjęcie :-)



Jadąc już razem skręciliśmy w stronę wiaduktu, a gdy pod nim przejechaliśmy, po chwili zastanowienia uznałem, że zaprezentuję Ani kolejny skrót, jaki odkryłem w tym roku. Po kilkunastu metrach ujrzeliśmy spacerującego w oddali dużego psa. Na szczęście właściciel w porę go zabezpieczył, więc czmychnęliśmy całkiem bezpiecznie :-) W chwilę później czekał nas piaszczysty podjazd o którym oczywiście zapomniałem, kierując nas na tą drogę :-) Ania wturlała Pszczołę na nogach i był to chyba całkiem dobry pomysł. Po chwili odsapnięcia ruszyliśmy w dalszą drogę, jadąc koło siebie, uśmiechając się i ciesząc wzajemną obecnością i rowerowaniem :-) Okazało się też, że Ania po roku czasu pozapominała jak przebiegają nasze rowerowe ścieżki ;-) Tak więc z moją pomocą ( ;-) ) dojechaliśmy do jeziorka na Kuźniczkach, gdzie zabawiliśmy kilka minut, próbując uchwycić kadr tak, aby ominąć wędkarzy na przeciwległym brzegu :-) Ruch dziś był tu większy, niż latem! ;-)




W dalszą drogę ponownie ruszyliśmy pod moim przywództwem, zatrzymując się jeszcze w ostatnim miejscu przy brzegu, rozprawiając przez tą chwilę nad wystającymi bardzo mocno z ziemi korzeniami. W drodze do głównej rozglądałem się wciąż za jesiennymi widokami, zostawiając Aneczkę za plecami, zatrzymując się za mostem na Kanale. Na szczęście asfaltową drogą jechaliśmy ponownie obok siebie :-) Gadaliśmy sobie, całkiem szybko dojeżdżając do Lenartowic. Na główną włączyliśmy się bardzo sprawnie, ale już obierając kierunek na Biały Ług, napotkaliśmy minimalne problemy. Na szczęście pomogła nam pani rowerzystka z przyczepką ;-) Na leśnym skrzyżowaniu strzeliliśmy kolejne foty :-) Nawet wspólne ustawiane, czyli takie jakie Aneczka lubi najbardziej ( ;-) ) wyszły nam całkiem całkiem :-)



Pora jednak była, aby się powoli zbierać. Co prawda Ania miała jeszcze chęć, aby zahaczyć o Stare Koźle, ale o tej porze już byśmy się z tym nie wyrobili o optymalnym czasie. Pojechaliśmy więc założoną wcześniej trasą, korzystając przez chwilę ze zjazdu z wiaduktu :-) Gdy byliśmy już na leśnym skrócie, leśną ciszę przerwał przez moment endurowiec na eMZecie :-) Zaraz po tym gdy nas wyprzedził dojechaliśmy do miejsca, gdzie droga zrobiła się minimalnie rozmoczona i musieliśmy jechać po jej brzegu. Spokojnie daliśmy jednak rady, sprawnie dojeżdżając do ostatniego etapu dzisiejszego wyjazdu, czyli do azotowego skrótu. Ten odcinek pokonaliśmy nad wyraz sprawnie - nawet nie zauważyłem, kiedy zostawiliśmy go za plecami. Jeszcze tylko kilka ulic (gdzie trafił się "ślepy" pieszy z komórką) i już byliśmy na osiedlu. Uradowani... :-)

Dane wyjazdu:
7.85 km 0.00 km teren
00:31 h 15.19 km/h:
Maks. pr.:35.20 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Ona jeszcze nie wie, że... ;-)

Wtorek, 27 listopada 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Wczoraj wieczorem przez przypadek zauważyłem, że na dziś wypada rok gdy ostatni raz byliśmy z Aneczką na wspólnym rowerowym wyjeździe. Nieopatrznie pochwaliłem się tym i Ania momentalnie podchwyciła temat - coś i tak chodziło jej po głowie od kilku dni :-) Trochę pokrzyżowało mi to szyki, bo sam z siebie chciałem zrobić jej niespodziankę, ale przecież wciąż było OK :-) W pracy dostałem jeszcze MMS'a z przygotowań Aneczki do wyjazdu. Nakręciła się ;-)



Wyszliśmy o siedemnastej. Oczywiście było już ciemno, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Ania już przed klatką o mały włos nie strzeliła gleby, ale nie dlatego ten wyjazd był inny. Również ja czułem się trochę jak za starych czasów. Początkowo pojechaliśmy na stację, aby dopompować Pszczołę. Trochę tam zabawiliśmy, ale nawet tam było ciekawie :-) Ania była uradowana :-) Ze stacji wyruszaliśmy bez koncepcji, ale szybko ona sama nas znalazła - o tej porze dnia, roku i w obecnej sytuacji wyboru zbytnio nie mieliśmy :-) Pokręciliśmy się więc po okolicy, przy okazji machając do okna nowym sąsiadom, którzy też są troszkę zrowerowani :-) Ania niesiona zapałem i radością pociągnęła mnie na kolejne kółko :-) Na Bema pościągałem się trochę z autobusem, ale i tak większość całej trasy pokonaliśmy kółko w kółko :-) Po godzinie weszliśmy z ciemnego dworu do rozświetlonego domu :-) Ale to nie żarówki świeciły, a Aneczkowe iskierki...

Dane wyjazdu:
11.98 km 0.00 km teren
00:37 h 19.43 km/h:
Maks. pr.:34.10 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Termiczny powrót z Koźla

Środa, 14 listopada 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Wczoraj uznałem, że dziś podjadę do Koźla i w końcu naładuje akumulator w samochodzie. Myśląc o tym pomyślałem o powrocie autobusem, ale gdy rano zobaczyłem za oknem świecące słońce było jasne, że dziś odbiję sobie troszkę ostatni, rowerowo rozżalony weekend.



Z Kędzierzyna wyjechałem około południa i po tym, gdy cała akcja w garażu przebiegła sprawnie, wróciłem jeszcze do domu i jak za starych czasów pogłaskałem Benka, po czym zgodnie z założeniem wyruszyłem w drogę powrotną. Wybrałem przejazd przez działki, ale gdy tylko wjechałem na trakt zdziwiłem się sam przed sobą tym wyborem, bo przecież równie dobrze mogłem skierować się do parku, którego przecież czasem tak mi brakuje. Te krótkie jesienno-zimowe trasy były naprawdę fajne :-)
Droga aż do samego Portu była bardzo spokojna, choć nie leniwa. Pedałowałem z lekkim oporem, bo w Kosię trochę pracy włożyć trzeba, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Gdy wjeżdżałem na główną w Kłodnicy, przez most w niedozwolonym miejscu przeszła kobieta z dzieckiem w wózku. Żeby było jeszcze gorzej, zamiast od razu wejść na chodnik po przeciwległej stronie ulicy, poczęła jechać wózkiem wzdłuż niego(!), podczas gdy za moimi plecami już nadjeżdżały samochody. Nie obyło się bez reprymendy słownej. Pod wiaduktem mocniej przyśpieszyłem, wykręcając chyba niewielki bo niewielki MXS wyjazdu. Zacząłem się też zastanawiać, czy realizacja zamierzonego wcześniej planu Kłodnica, Kuźniczki, Lenartowice, Biały Ług, azotowy skrót jest dobrym pomysłem. Od samego początku wyjazdu, znowu nie potrafiłem utrzymać optymalnej ciepłoty ciała i był to problem. Na skraju lasu, gdzie jeszcze załamywał się on ze średniej wielkości poletkiem zatrzymałem się, aby zerwać jakieś zieleniny dla Bronka i po raz pierwszy pomyślałem sobie o aparacie. Uznałem jednak, że na kolejnej prostej widoki będą dużo ciekawsze. Niestety wcale tak nie było. Opadłe liście miały tam już nieciekawy kolor, a poza tym po kilku chwilach skupiłem się na tym, aby sprawnie dojechać do przejazdu, który był co prawda zamknięty, ale stały tam jakieś samochody, więc zwiększało to moje szanse na krótki czas oczekiwania.
Na miejscu okazało się, że owe samochody to pojazdy ekipy remontującej tory. Po chwili uznałem, że nie ma sensu dłużej czekać i zapakowałem Kosię na plecy, powoli zbliżając się do miejsca, gdzie mogłem w miarę bezkolizyjnie przejść na drugą stronę. Ostatecznie zrobiłem to przy przyzwoleniu dróżnika, machającego mi ze stróżówki. Oczywiście jak zwykle uniosłem rękę w podziękowaniu. Gdy ponownie ruszyłem pomyślało mi się, że skoro kręcą się tu robotnicy, to pewnie pieski z pobliskiego domu są zabezpieczone. O jakiż byłem naiwny! :-) Po sekundzie dopadł mnie mały rudzielec, ale tym razem to ja bawiłem się lepiej od niego. Gdy zrezygnował z dalszego nękania, wręcz żałowałem, że to już koniec :-)
Na nasypie ustąpiłem miejsca na ścieżce nadjeżdżającej znad przeciwka pani, która również jechała rowerem i na jego końcu zatrzymałem się, gdyż dzwoniła moja komórka. Nie zdążyłem jej odebrać, więc zjechałem z nasypu uważając na to, aby pod leżącymi liśćmi nie trafić na jakąś niebezpieczną bruzdę. Uznałem też, że wykręcę w stronę domu, wiedząc tym samym że dziś nie uczynię już pożytku z aparatu. Szybko dotarłem do działek i przejechałem pod wiaduktem równocześnie z jadącą na nim osobówką. Na skraju lasu minąłem przyczepkę z konarami drzew, które zbierał dla siebie jakiś mężczyzna i udałem się w kierunku obwodnicy, zastanawiając się, czy dopadnie mnie tam znak zakazu wjazdu dla rowerów. Na szczęście stał on dopiero przed rondem, tak więc zgodnie z planem zjechałem na skrót, którym dotarłem do domu.
_
Może się uda? ;-)

Dane wyjazdu:
31.00 km 0.00 km teren
01:26 h 21.63 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Przyjemna jesienna wycieczka :-)

Sobota, 20 października 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Podjechaliśmy dziś do Koźla, a że dzień był bardzo ładny, postanowiłem wykorzystać go rowerowo :-) Była duża szansa na to, że ten wyjazd będzie obfitował w jesienne akcenty :-) Pogoda zdecydowanie sprzyjała :-)


Wyruszyłem w kierunku Kłodnicy, docierając tam standardową drogą. Otaczająca mnie aura, przyjemna temperatura i świecące słońce, zdecydowanie umilały mi jazdę :-) Pierwszy postój wykonałem już na moście na Kanale Gliwickim. Po mojej lewej, widać było bardzo ładną alejkę jesiennych drzew :-)




Niebawem mknąłem już asfaltem przez las, po czasie zjeżdżając w jedną z leśnych alejek. Od razu rzucił mi się w oczy znak o prowadzonym tu monitoringu, a także grupa małych grzybków :-) Niewiele się zastanawiając, przystanąłem ponownie już na samym początku leśnej drogi :-)




Dalszy odcinek przejechałem bardziej spokojnie, zatapiając się w odgłosy lasu. Otaczała mnie piękna jesień. W pewnym momencie dojrzałem po lewej złamane drzewo i ponownie postanowiłem się zatrzymać. Położyłem rower na drodze i pieszo podszedłem do obiektu. Gdy wróciłem zauważyłem też symbolicznie rosnące obok siebie drzewa - jedno jeszcze zielone, drugie już pożółkłe.






Po pewnym czasie byłem już w Raszowej i stamtąd skierowałem się ku stawom. Tym razem postanowiłem zjechać wcześniej i lada moment przywitało mnie drzewko, które fotografowałem jesienią, oraz wiosną. Tym razem mogłem uchwycić cechy obu tych pór roku niemalże połowicznie :-) Droga którą miałem zamiar jechać, tworzyła miłą dla oka jesienną alejkę.





Nie ujechałem daleko, zatrzymując się dosłownie po kilku metrach przy brzegu :-) Łapałem kolejne jesienne akcenty, a także wystraszyłem grupę kaczek ;-) Promienie słońca przedzierały się przez gałęzie drzew, na trawie wciąż była rosa, cisza i spokój. Było magicznie :-)









Dalej pomknąłem przy brzegu, udając się polną drogą w kierunku Januszkowic. Przy torach wyprzedziłem dziewuchę biegającą z dwoma pieskami, a następnie objechałem kolejny zbiornik i wyprzedzając vana, popędziłem w kierunku zabudowań. Zaraz za głównym skrzyżowaniem, czekała mnie kolejna tego dnia atrakcja :-) Ponownie zszedłem z roweru, czując sielankę tego dnia :-)





Wciąż było ciepło i przyjemnie :-) Miałem nawet mały problem, bo słoneczne promienie drażniły się z aparatem i widać to było na niektórych zdjęciach :-) Po czasie ponownie ruszyłem w dalszą drogę, ciesząc się bardzo z dzisiejszego wyjazdu. Niewiele takich wyjazdów było w tym roku, więc radość była tym większa :-) Teraz czekał mnie dojazd do promu, gdzie dowiedziałem się, że od bardzo krótkiego czasu jest on za friko :-) Dobre i to! :-) Na odbicie od brzegu czekaliśmy kilka dłuższych chwil, ale spędziłem je na głębokim relaksie :-) Zresztą... Niewiele miałem do roboty również, gdy popłynęliśmy z "prądem" liny ;-) W drogę do domu pomknąłem standardową ścieżką przez Poborszów i Rogi. Ależ pięknie jesienny wyjazd mi się trafił! :-)

Dane wyjazdu:
15.90 km 0.00 km teren
00:49 h 19.47 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Standardowo na Dębową

Niedziela, 14 października 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Wczorajszy dzień nie do końca ułożył się po mojej myśli, tak więc dziś od samego początku podświadomie ciągnęło mnie na rower. Dzień wyglądał ładnie, choć temperatura na rower była już nie za wysoka. Leżeliśmy z Anią do dziesiątej, czy jedenastej, a później pojechaliśmy z rodzinką na obiad do restauracji. Wciąż było ładnie, tak więc po wyjściu lekko powróciło rowerowe myślenie :-) Gdy przyjechaliśmy do Koźla, ostatecznie nie wszedłem nawet do klatki, wracając do samochodu i wybierając się po Kośkę :-) W drodze sprawdziłem sobie sportowy tryb skrzyni biegów ;-)



Początkowo nie miałem inspiracji gdzie pojechać i skierowałem się w stronę garaży. Przemknąłem ścieżką na wskroś boiska i już po chwili jechałem spokojnie drogą wzdłuż jednostki, kłaniając się idącej chodnikiem bibliotekarce z Biblioteki Miejskiej. Ileż to lat minęło... Dojeżdżając do głównej zastanawiałem się w którą stronę skręcić, ale uznałem że nie ma sensu wyjeżdżać poza miasto. Raz, że czas miałem ograniczony, a dwa że na otwartej przestrzeni dopadłby mnie zapewne wiatr. Wjechałem zatem do parku, nie rozpędzając się zbytnio. Odczuwalnie chłodne podmuchy wiatru zniechęcały do szybszego pedałowania zwłaszcza, że miałem na sobie jeansy, a z jesienno-zimowej odzieży zabrałem jedynie koszulkę i kurtkę, w kieszeni której znalazłem jeszcze opaskę na uszy. Jadąc alejką rozglądałem się troszkę za fajnym miejscem do kadru, ale nic z tych poszukiwań nie wyszło :-) Gdy już wyjechałem na otwartą przestrzeń, zauważyłem kumpla z dawnych lat i pogadaliśmy kilka minut. Na odchodne rzucił jeszcze, że może gdzieś się na trasie spotkamy :-) Powoli przemknąłem przez osiedle domków i ostatecznie zdecydowałem się udać na Dębową. Tuż za wiaduktem minąłem jeszcze syrenę w postaci około pięcioletniego chłopca ;-) Chyba trochę mi się dostało za to małe podśmiewanie się, bo zaraz przy pierwszym domku na bocznej drodze wystraszył mnie czarny pies, który o mało co nie wyskoczył za ogrodzenie. Oprócz tego wciąż troszkę dawał znać o sobie zimny wiatr.
Na Dębowej zatrzymałem się przy brzegu na pierwszym nadającym się do tego miejscu, łamiąc wcześniej chyba jakiś zakaz wjazdu dla rowerów i pieszych ;-) Słońce odbijające się od tafli wody dawało po oczach i było naprawdę fajnie... Spokojnie... :-) Niebawem minąłem małą dziewczynkę z opiekunem, parę w średnim wieku i również taką z kijkami. Wcześniej po prawej spoglądałem na grupę kaczek na wodzie. Tak. Życie jest piękne :-) W połowie ostatniej prostej faktyczne ponownie natknąłem się na tego samego kupmla :-)



Na asfalcie nieco przycisnąłem po raz pierwszy, fajnie wpadając na rondo (chyba wykręciłem MXS), a jako że jeszcze mało mi było jazdy, skręciłem w lewo na ubitą, szeroką polną drogę. Po kilkunastu metrach zatrzymałem się na poboczu i pobawiłem chwilę aparatem. Miałem pewien zamysł, ale nie wiem czy wyszło tak, jak powinno :-)




Gdy już ruszyłem dalej, w odległości kilkuset metrów przede mną zauważyłem jakiegoś cyklistę i w pierwszym odruchu miałem zamiar go gonić (pomyślałem sobie nawet, że to może Piotrek), ale ostatecznie zrezygnowałem tym bardziej, że po prawej zobaczyłem małą polankę polnych kwiatków i zatrzymałem się aby zerwać trochę dla Bronka. Nic z tego jednak nie wyszło, bo czuć było od nich chyba nawóz ;-) Na końcu prostej przejechałem przez znak z T na tablicy i wjeżdżając pod górę, dojechałem do barierki. Odczekałem aż przejadą pojazdy zmechanizowane i przerzuciłem rower na drugą stronę. To był odcinek z samochodami, ale na szczęście dosyć szybko pojawiła się alternatywa w postaci typowej polnej drogi, z której nie omieszkałem skorzystać :-) Spoglądałem też naokoło :-) Za mną wciąż zielone pole, ładnie oświetlone słońcem, a przede mną Koźle na wyciągnięcie ręki wraz z Górą św. Anny :-) Przy jednym z domostw napotkałem na dużego psa za ogrodzeniem i wzajemnie odprowadziliśmy się wzrokiem. Jego oczy były spokojne i stonowane. Trzy domy dalej napotkałem takiego samego, ale do niego zbliżałem się już dużo spokojniej, gdyż stał z drugiej strony ogrodzenia ;-) Również i on odprowadził mnie tylko wzrokiem, ale gdy już go mijałem, inny który nagle pojawił się przy ogrodzeniu, zaczął szczekać. Przestraszyłem się tego, że jeden napędzi drugiego i depnąłem na pedały :-) Fajnie, że miałem z górki ;-) Z racji nie do końca odpowiedniego ubioru i zimnego wiatru, szybko wytraciłem prędkość, kierując swój wzrok na kurę, która tego dnia chyba bardzo chciała zginać pod kołami roweru mimo, że trąbiłem na nią jak Struś Pędziwiatr ;-) Na główną włączyłem się bardzo płynnie i powolnym tempem dzisiejszego wyjazdu, doturlałem się do Koźla :-)

Dane wyjazdu:
25.84 km 0.00 km teren
01:08 h 22.80 km/h:
Maks. pr.:33.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Na ratunek wrześniowi

Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 12.04.2013 | Komentarze 0

Nastał ostatni dzień września. Nie chciałem popełnić takiego błędu, jak w sierpniu i już wczoraj dałem sygnał Aneczce, że dziś być może zorganizuję sobie jakiś wypad. Konkretnego planu co prawda nie miałem, ale wystarczyło choćby wyjechać za miedzę i już byłoby OK. Termometr wskazywał niby trzydzieści pięć stopni, ale oczywistym było, że w rzeczywistości temperatura nie jest aż tak wysoka. Mogło być jakieś piętnaście, czy siedemnaście. Dzień był ładny, słoneczny :-)



Ruszyłem spokojnie, upychając wcześniej potrzebne rzeczy do torby podsiodłowej, a kurtkę do koszyka na bidon. Szybko okazało się, że będzie mi potrzebna bardziej, niż się tego spodziewałem. Zatrzymałem się więc już na początku drogi rowerowej i od tej pory jazda była dużo przyjemniejsza, bo pozbawiona zimnych podmuchów wiatru. Po zmianie kierunku zacząłem rozglądać się naokoło, ciesząc się z tego wypadu :-) Przypomniałem sobie, że rower to moje przeznaczenie. Na tym etapie życia jest on tym, bez czego chyba nie mógłbym żyć na sto procent szczęśliwie :-) Nagle zorientowałem się, że na skraju lasu wycięto całkiem sporą polanę. Zamyśliłem się chwilkę i zwalniając nieco pojechałem dalej. Na asfaltowej drodze na Azotach wyrównałem tempo, przy okazji wyprzedzając innego, starszego ode mnie rowerzystę. Niebawem dotarłem już do znanej mi drogi i mostu, gdzie strzeliłem Kośce całkiem ładne zdjęcie :-) Leśny trakt nosił ślady nocnego deszczu, ale kałuż nie było na tyle, aby jazda stała się mniej komfortowa. W niewielkiej odległości przed pierwszym leśnym zakrętem, zauważyłem w oddali po prawej dużą pajęczynę i zatrzymałem się, aby sfotografować budowniczego, ale gdy tylko zszedłem z roweru jakoś mi ona umknęła. Chyba stała się niewidoczna pod innym kątem padania światła. Poza tym rozproszyło mnie dwóch panów na rowerach i trzeci - dużo starszy, jadący na skuterze z prędkością poruszającego się szybko Bronka ;-)




Ruszyłem dalej po chwili, szybko doganiając motorniczego, a następnie rowerową parę z towarzyszącym im psem. Praktycznie momentalnie po tym, gdy ich wyprzedziłem zatrzymałem się ponownie, zauważając po prawej nie widziane tu nigdy wcześniej wysokie rośliny. Z roweru zszedłem, gdy ominęła mnie cała ferajna. Robiąc dwa kroki usłyszałem jednak za sobą pytanie o to, czy złapałem gumę. Była to jakaś pani przejeżdżająca na rowerze wraz z towarzyszem. Skądże, to jedynie postój! :-) Pokręciłem się chwilkę i ponownie ruszyłem przed siebie, mijając po dwóch minutach jazdy stojący na drodze skuter. Jego właściciel chodził w zaroślach, natomiast po panach rowerzystach ślad zaginął, nie wspominając psa :-)





Jechałem sobie nieśpiesznie (choć z Kośką średnia jakoś raczej nigdy nie jest zatrważająco niska), czując już pozytywny wpływ wyjazdu :-) Mam nadzieję, że nigdy nie zostanie mi zabrane to, co daje mi rower. Jestem zdrowszy, silniejszy, no i młodszy ;-) Po drodze włączyły mi się wspominki :-) Wejście na skarpę z niedawno zasadzonym młodnikiem w marcu ubiegłego roku, czy wycieczka z Anią ze zwalonym na drodze drzewem. Zamyślony dojechałem do kapliczki, przecinając się z nadjeżdżającą z prawej strony grupą rowerzystów. Ci byli już wyraźnie rekreacyjni, być może niedzielni :-) Wróciłem na nogach kilka metrów i wszedłem w las. Po chwili doszły mnie dźwięki wydawane przez ptaki, a także - bardziej wyraźne - dwóch przelatujących wysoko kaczek. Po chwili ciszy do tego akompaniamentu dołączył również i dzięcioł :-) Podziękowałem za ten dzień...






Na asfalcie ponownie wyrównałem tempo i choć zaczął wiać przeciwny, mocno chłodny wiatr, to wciąż jechało mi się dobrze :-) Po zimowych przejściach które wspominaliśmy dzisiaj z Anią ten wiaterek był niczym. A zresztą... Przecież rower daje kopa! Zacząłem też zastanawiać się nad dalszym przebiegiem trasy i doszedłem do wniosku, że nie ma sensu pchać się za wcześnie w miasto i jechać w drogę powrotną przez Blachownię. Delektujmy się spokojem :-) Odbiłem ponownie w stronę lasu, pedałując na tym odcinku nieco spokojniej. Z pewnej odległości zauważyłem nad drogą chyba myszołowa i od razu pomyślałem sobie, że do kadru nada się bardzo dobrze. Niestety gdy tylko zatrzymałem rower, ptak odleciał na dobre kilkaset metrów i tyle go widziałem. W zamian za to dostrzegłem obok blachowiańskich kominów, wystającą nad horyzont Górę św. Anny. Dobre i to :-)







Niebawem ponownie jechałem leśną drogą. Powrót na Azoty był już bardziej monotonny, choć pod żadnym pozorem nudny! Chyba był taki z racji tego, że leśny odcinek był po prostu krótszy i tyle. Już za mostem zatrzymał mnie kierowca Passata pytający o drogę do miejscowości leżącej w zupełnie innym kierunku. Oczywiście rozumiałem to, że nie znał drogi, ale jaki cudem trafił na wyboistą dróżkę prowadzącą do lasu, to nie wiem :-) Kilkaset metrów dalej wyprzedzał mnie, jadąc już w dobrym kierunku i z dobrymi radami :-) Ja natomiast za wiaduktem odbiłem na azotowy skrót, powoli już odczuwając minimalny wpływ tego jakże krótkiego wypadu :-) Trzeba jednak przyznać, że dzień mimo że słoneczny, to jednak na rower był trochę zdradliwy :-) Gdy dojechałem do domu widać było też, że słońce mimo iż było wysoko na niebie, wypuszczało już jakby inne promyki. Były one jednak na tyle fajne, że ten jakże mi potrzebny wyjazd, był jak najbardziej udany :-)

Dane wyjazdu:
4.29 km 0.00 km teren
00:12 h 21.45 km/h:
Maks. pr.:30.20 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Atak chłodu

Piątek, 21 września 2012 · dodano: 11.04.2013 | Komentarze 0

Z dzisiejszym wstawaniem było znów dużo gorzej. Zebrałem się w miarę szybko, choć z domu wychodziłem już o najpóźniejszej możliwej porze, pozwalającej dojechać do pracy o czasie. Na chwilę przed, zerknąłem jeszcze na termometr - pokazywał ledwie 1 stopień!



Czekając na nawigację, ubrałem zwijaną kurtkę. Dziś już się nad tym nie zastanawiałem. Unosząca się mgła jeszcze bardziej potęgowała wrażenie zimna. Przed opuszczeniem osiedla aż trzy razy wystraszyłem na jezdni jakiegoś gołębia, który nieświadom moich poczynań siadał wprost na linii jazdy Antka. Gdy już byłem na asfalcie, nieco przyśpieszyłem, podświadomie ciesząc się z tego, że ubrałem kurtkę. Faktem jest, że na Towarowej czułem już bardzo wyraźnie zimno na palcach nieosłoniętych przez rękawiczkę, oraz na głowie. Chyba za niedługo wyciągnę posezonową rowerową kurtkę.
Popołudnie było co prawda słoneczne, ale temperatura również odczuwalnie niższa. Zresztą... Te promyki, to też już takie niemrawe świeciły... Jechałem i czułem na sobie chłodne, zalatujące zdecydowanym końcem lata powiewy powietrza. Tempo miałem jednak całkiem niczego sobie i nawet na wykopkach nie bardzo pozwoliłem je zbić :-)

Dane wyjazdu:
4.29 km 0.00 km teren
00:12 h 21.45 km/h:
Maks. pr.:27.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Małemu śpieszno!

Czwartek, 20 września 2012 · dodano: 11.04.2013 | Komentarze 0

Dziś było już dużo gorzej ze wstawaniem :-) No nie mogłem się zwlec i już!



Dzionek bardziej zachęcał do jazdy, niż wczoraj. Szybko przeturlałem się więc do pracy, choć na sam koniec stwierdziłem, że zmarzłem podczas jazdy. Trzeba było ubrać tą kurtkę. Niebawem doszły do mnie średnio fajne wieści i już o dwunastej wyruszyłem w drogę powrotną do domu. Na granicy dzielnicy mieszkaniowej musiałem mocno zwolnić, ponieważ cały odcinek aż do osiedla był zerwany i studzienki wystawały zza wybojów :-) Nie to było jednak ważne. Mały już chce na rower!
_
Rowerowy skrzat :-)

Dane wyjazdu:
4.94 km 0.00 km teren
00:15 h 19.76 km/h:
Maks. pr.:26.90 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Stało się! :-)

Środa, 19 września 2012 · dodano: 11.04.2013 | Komentarze 0

Tak! To się stało! Z własnej i nieprzymuszonej woli wstałem dziś wcześniej! :-) Dodatkowo dzień nie zachęcał do opuszczania wyrka, a tu proszę... :-)



Wczoraj musiałem oddać cztery kółka i na dziś wybór miałem tylko jeden. Nie był to jednak przymus, o nie :-) Ruszyłem nadspodziewanie lekko, nie rozpędzając się jednak zanadto. Niemniej jednak już po chwili miałem całkiem spoko prędkość i sunąłem sobie płynnie po ulicy :-) Wyboje były dużo mniej odczuwalne :-) Na niebie wisiała szara warstwa chmur aż po horyzont i nic nie zapowiadało poprawy. Mimo to liczyłem na to, że w drodze powrotnej uniknę zapowiadanego deszczu :-) Przy wjeździe na Bema zahaczyłem chodnika, aby nie zatrzymywać się na skrzyżowaniu, a później bez wysiłku rozpędziłem się na Towarowej, wyprzedzając z lekkością i zwinnością w połowie odcinka innego rowerzystę.
Jakąś godzinę, czy dwie po moim przyjeździe zaczął padać deszcz i za każdym razem, gdy patrzyłem za okno zastanawiałem się, czy ustąpi do szesnastej. Na szczęście na godzinę przed, chmury przestały przeciekać :-) Zrobiło się też znacznie zimniej. Dodatkowo mokre drogi zmusiły mnie do wolnej jazdy. Mimo to zdecydowałem się na dojazdówce do świateł wyprzedzić jakąś kobietę na rowerze i był to wyczyn godny kamikadze ;-) Co prawda na niewielkiej prędkości, ale z lekkim uślizgiem i centymetry od oczekujących na czerwonym samochodów :-) Pozwoliło mi to jednak uniknąć stresu na starcie. W drodze powrotnej z miasta jechałem już troszkę szybciej, ponieważ poniekąd pozwalała na to nawierzchnia. Z drugiej zaś strony wilgoć w powietrzu i niska temperatura powodowały, że nie chciało mi się zbytnio przyśpieszać ;-)