Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dystans całkowity: | 11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 530:50 |
Średnia prędkość: | 21.41 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.56 km/h |
Liczba aktywności: | 161 |
Średnio na aktywność: | 70.58 km i 3h 17m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
96.48 km
0.00 km teren
03:40 h
26.31 km/h:
Maks. pr.:56.55 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Czwarty Klasyk Annogórski :-) Tym razem na szosie!
Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Po powrocie z działki szybko zjadłem i ponownie poleciałem na rower :-) Dzień nie pozwalał na to, by spędzić go w domu!Przez miasto jechało się słabo, a dodatkowo stałem na większości świateł. Rozpoczęła się też przebudowa Al. Jana Pawła II. Plus będzie taki, że według tego co wiem, to będą tędy przebiegały drogi rowerowe! :-) Do samych Sławięcic jechało się standardowo. Słońce pięknie świeciło, wiał też wiatr z przeciwka. Wyjeżdżając stamtąd dojrzałem kilkaset metrów przede mną innego kolarza. Doszedł mnie tuż po tym, gdy go wyprzedziłem i zaczęliśmy rozmowę. Tak zleciała nam droga do Pławniowic :-) Starszy kolega pojechał do siebie do Knurowa, a ja mogłem już swoim tempem gonić na Klasyk :-) Czasu było już troszkę mało! Na krajowej czterdziestce jechałem dość ładnie i całkiem szybko znalazłem się między pięknymi polami za Ujazdem :-) Teraz wiatr miałem z boku, ale grał na moją korzyść, więc gdy zwróciłem się w kierunku Góry św. Anny, mogłem jechać troszkę szybciej :-)
Za Dolną zacząłem spotykać pierwszych kolarzy :-) W sumie to byłem najszybszy z nich wszystkich ;-) Oczywiście oni tylko się rozgrzewali :-) Przejechałem przez Rynek na szczycie, gdzie już trwały przygotowywania do ceremonii zakończenia, a na starcie byłem kilkanaście minut przed czasem :-) Miałem więc okazję, by objechać teren dookoła i zająć miejscówkę do robienia zdjęć :-) W powietrzu czuć było ducha sportowej rywalizacji! W końcu ruszyli! Założę się, że w tym roku uczestników było więcej! Gdy startowa wrzawa ucichła odczekałem kilka chwil i... ruszyłem na trasę wyścigu! O dziwo pierwszych rowerzystów zacząłem wyprzedzać jeszcze przed skrzyżowaniem na Porębę. Alpenstrasse nie była dla mnie większym problemem. Postanowiłem przejechać jedno kółko, podczas którego wyprzedziłem około dwudziestu kolarzy. Później zostałem wyprzedzony na zjeździe z Góry św. Anny przez jednego zawodnika, dwa razy tasowałem się z dwoma, czy trzema innymi, ale finalnie "wyprzedzony" zostałem tylko raz i to przez osobę, którą wyprzedziłem sam wcześniej :-) Najlepszym momentem całego przejazdu, był jednak podjazd na Górę św. Anny - ostatni około kilkudziesięciometrowy odcinek przed Rynkiem. Połknąłem jednego zawodnika i nagle zapragnąłem więcej! Zjechałem maksymalnie do lewej krawędzi i jeden, drugi, trzeci! Wstałem z roweru, agresywny chwyt i jazda! Usłyszałem doping publiczności: dalej! jedziesz! Nie wiem, czy to było skierowane do mnie, czy to był standardowy doping dla wszystkich, ale wyprzedzałem tylko ja. Krótko przed szczytem nie miałem w najbliższej odległości przed sobą nikogo! Poczułem magię adrenaliny! Wspomniany zjazd również był świetny! Do Zajazdu ponownie wyprzedziłem kilka osób i dopiero przy Muzeum Czynu Powstańczego zostałem wyprzedzony przez wyprzedzonego :-) Faktem jest jednak, że mogłem sobie pozwolić na bardziej agresywną jazdę. Jechałem tylko jedno kółko. Z drugiej strony też miałem już w nogach nieco ponad pięćdziesiąt kilometrów choć trzeba oddać, że po płaskim i nie w tempie wyścigowym. Inna sprawa to taka, że wyprzedzałem przecież sam ogon ;-) Mimo wszystko jeśli zdrowie pozwoli, to za rok trzeba spróbować sił na pełnym dystansie wyścigowym :-)
Przystanąłem przed Rynkiem w Leśnicy, a po kilku chwilach udałem się na Alpenstrasse, gdzie ponownie zaczaiłem się na peleton. Przy okazji porozmawiałem sobie z dwoma innymi kibicami :-) Dla niektórych zawodników ów podjazd był srogą męczarnią. Zjechałem ponownie do Poręby, uważając by nikomu nie przeszkadzać. Chciano mnie nawet poczęstować wodą na bufecie ;-) W Leśnicy zostałem przekierowany na boczną drogę, skąd już później udałem się do domu :-) Niesiony nieco pozytywnymi emocjami deptałem ładnie do Raszowej. Później nieznacznie odpuściłem. Do głosu doszedł brzuszek ;-)
_
I już zarysowana kolarska opalenizna! ;-)
Mój tymczasowy kompan ;-) W końcu szosą na uroczej drodze do Pławniowic!
Pałac w Pławniowicach :-)
Sielskie widoczki za Ujazdem :-)
Malownicza droga do Dolnej :-)
Za moment krew w większości żył rozgrzeje się do czerwoności ;-)
3, 2, 1, start!
Sielanka przy Alpenstrasse :-)
Inni nie mieli tak swobodnie ;-)
Wjazd na Alpenstrasse :-)
Pojazd straży pożarnej z Lichyni :-) W swoim garażu mają też ciekawego Opla :-)
Dane wyjazdu:
145.03 km
0.00 km teren
05:57 h
24.37 km/h:
Maks. pr.:68.64 km/h
Temperatura:22.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
(P)odkręcamy Zlate Hory! ;-)
Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Obudziłem się pierwszy z całej rodziny! Czując się jak bohater stwierdziłem, że łóżko wręcz zaczyna mnie parzyć! :-) Wstałem :-) Pogoda na dziś według serwisu Interia.pl: słonecznie i do szesnastu stopni :-) Ruszamy!Ruszałem z małym deszczykiem. Początkowo jechałem bardzo spokojnie. Czułem kolano i zastanawiałem się nawet, czy dobrze robię wybierając się w tak długą trasę. Może jednak odpuścić? Po około piętnastu kilometrach kolano odpuściło, a ja kilka razy pozwoliłem sobie nawet delikatnie mocniej nadepnąć. Wiał przeciwny wiatr, ale to dobrze nastrajało mnie do jazdy :-) Zawsze to nieco trudniej, a ponadto była szansa na to, że w drodze powrotnej będę miał nieco łatwiej :-) Droga była raczej monotonna. Za Wierzchem przystanąłem, bo wróciły objawy w kolanie. Naokoło było szaro, a pasma gór nie było nawet widać. Przed Prudnikiem zwiększyłem lekko prędkość i na pierwszej napotkanej stacji zjadłem dwa hot dogi, bo już przypomniał o sobie brzuszek :-)
Jadąc dalej pomyliłem zjazdy na rondzie :-) Szybko naprawiłem błąd i niedługo potem jechałem już boczną uliczką, która zaczęła łagodnie opadać dzięki czemu szybko nabrałem prędkości. Niestety w najlepszym momencie asfalt zastąpił bruk! Przez kilkanaście metrów nieźle mną wytelepało, aż w końcu zjechałem na chodnik, umownie oznaczony jako droga rowerowa. Jechałem w pewnej odległości za inną szosą, która pojawiła się na drodze chwilę wcześniej. Na asfalcie wyprzedziłem jegomościa, a gdy później zrównał się ze mną, rozpoczęła się rozmowa. Tak dojechaliśmy razem aż do Zlatych Hor :-) Trasa była wyśmienita i szoską jechało się tu wspaniale! Asfalt z wyjątkiem pojedynczego odcinka był super, do tego widoczki okraszone słoneczkiem, które pojawiło się jeszcze w Prudniku :-) Tempo jazdy mieliśmy umiarkowane i miałem wrażenie, że nawet moje kolano odpoczywało :-) Również i rozmowa fajnie się kleiła :-)
Podjazd na Biskupią Kopę nie zrobił na mnie wrażenia. Ot po prostu go pokonałem. Na szczycie nie zatrzymywałem się nawet, zjeżdżając w kropelkach deszczu, który czułem raptem przez kilka sekund. Ten zjazd przyniósł mi kolejne doświadczenie i wiedzę o tym, jak bardzo ważna jest aerodynamika. Nie dokręcałem wcale, a mimo to MXS miałem większy niż ostatnio, gdy pomagałem Cabo kręcąc korbą. Tym razem jednak dosłownie leżałem na kierownicy, a gdyby nie zbyt wcześnie włączony instynkt samozachowawczy przed zakrętem i jednak - co tu dużo pisać - jeszcze słaba znajomość roweru oraz już duża prędkość, wynik byłby spokojnie inny o pierwszą cyfrę z przodu. Wraz z pokonywanym dystansem pogoda jeszcze mocniej się poprawiała :-) Umajone krajobrazy wspaniale podnosiły rangę wyjazdu :-) Do czasu. Odebrałem SMS'a od Aneczki, że u nich, czyli de facto u nas jest bardzo szaro i zbiera się na lanie. Czułem pod skórą, że nie jest to Aneczkowy strach i może okazać się to stuprocentową prawdą. Póki co pokonywałem dystans, a tuż za granicą zdjąłem kurtkę, bo było mi już zbyt ciepło. Niestety ruszając poczułem dość mocno kolano i od tej pory każdy start był równie bolesny... W Kietlicach odbiłem na Głubczyce, by zahaczyć o wieś Królowe, mając nadzieję na napotkanie jakiś śladów po majorze Szendzielarzu, ps. "Łupaszka". Niczego nie znalazłem, a dodatkowo wpakowałem się w najbardziej nieciekawy asfalt dzisiejszego wyjazdu. Wciąż obserwowałem niebo, ale nic nie wskazywało na jakieś załamanie. Owszem - z kierunku Kędzierzyna widać było nieco ciemniejsze niebo, ale w zasadzie nic nadzwyczajnego. Tuż przed Lisięcicami zadzwoniłem jeszcze do Aneczki. Lało. Ruszyłem i dosłownie po kilku chwilach i mnie dopadł deszcz. Początkowo było bardzo znośnie, ale już w Lisięcicach(!; chyba przestanę tędy jeździć! ;-) ) rozpadało się dużo mocniej. Z utęsknieniem zerknąłem za siebie, odprowadzając wzrokiem piękną pogodę po czeskiej stronie. Dodatkowo przez świadomość tego, że pakuję się w najgorszy deszcz, z głowy uciekło trochę pozytywnych myśli. Czemu jadę akurat tam?!? Jeszcze daleko przed Ciesznowem byłem bardzo mokry. Asfalt w ułamku sekundy nabrał bardzo dużo wody, która kolejno lądowała na mnie. Zaczęło również grzmieć. Początkowo niegroźnie, ale szybko poczułem grzmoty nad swoją głową! Dojeżdżając do Gościęcina napotkałem kierowcę o dość dużym poczuciu humoru, który udzielił się również mnie ;-) Leje deszcz, ja zapieprzam ile się da, naokoło burza, walą grzmoty, wody w cholerę, ja cały przemoczony, a gość jadąc z naprzeciwka zatrzymuje się i uchylając elektryczne okno w samochodzie próbuje mnie o coś zapytać! :-) Usłyszałem tylko delikatnie wypowiedziane "przepraszam bardzo", ale jeszcze w czasie gdy owa kwestia była wypowiadana uniosłem dłoń w geście przeprosin i pognałem dalej :-) Dosłownie w dwie sekundy później byłem w Gościęcinie :-) Sytuacja tymczasem robiła się coraz gorsza. Burza była bardzo blisko, w zasadzie tuż obok mnie! Wyłączyłem antenę w telefonie i nawigację. Deszcz lał i drogę do Bytkowa pokonałem w ścianie wody. Dobrze choć, że nie trafiłem na żadną dziurę, bo przy tak dużej ilości wody na drodze skończyłoby się to dla nas bardzo źle! Nie chcąc dalej ryzykować, że trzepnie mnie piorun zawróciłem na przystanek w Bytkowie, dostrzegając go wcześniej w ostatniej chwili. Pierwsza przerwa była dość krótka. Nie chciałem stać tak blisko od domu - i tak byłem już cały mokry! Po okresie względnego spokoju ruszyłem, ale dosłownie w trzy sekundy po tym znów grzmotnęło! Zawróciłem momentalnie wiedząc, że czeka mnie jeszcze jazda na otwartej przestrzeni i w dodatku na wzniesieniu. Tym razem postój był dłuższy i ponownie mnie wychłodził. Gdy w końcu ruszyłem, minęło trochę czasu zanim organizm ponownie się rozgrzał. Temperatura oczywiście mocno spadła i najsłabszym punktem były mokre dłonie, które przy pędzie wśród zimnego powietrza zaczęły mi drętwieć. Czułem aż lekkie prądy. Wspomniane wzniesienie pokonałem za to dość sprawnie :-) Nie ma co! Jazda w takich warunkach mocno motywowała do powrotu do domu! :-) Od tych kilkunastu kilometrów nie czułem też już bólu kolana. Włączył mi się tryb walki! Nie żałowałem powietrza w płucach! Woda spływająca po twarzy, na brwiach, rzęsach i włosach - nie przeszkadzała wcale. Byle dalej! Byle zapieprzać! Co jakiś czas spluwałem na pobocze. Nie dam się pokonać! Reńską przemknąłem. Na obwodnicy jechałem momentami wyłączony. Byle szybciej! Będąc już w Kędzierzynie nie kłopotałem się nawet, by wjeżdżać na drogę rowerową! W końcu zjechałem na Starą i waląc ostro po kałuży przeciąłem skrzyżowanie. I tak miałem już kompletnie przemoczone buty. Cały byłem przemoczony. Na całej długości Kościuszki leżały drobne szczątki rosnących obok drzew. Chyba faktycznie było tu ciekawie... :-)
_
Interii.pl już podziękujemy za serwis pogodowy ;-)
Gdzieś tam jadę ;-)
Jak niewiele człowiek zauważa... Dopiero dziś dojrzałem, jak ładnie przystrojone jest prudnickie rondo im. Stanisława Szozdy.
Szczyt Biskupiej Kopy okraszony chmurami :-)
Nawrót na podjeździe :-)
Tuż przed szczytem. Zatrzymałem się, by zobaczyć salamandrę. Niestety była już po bliskim spotkaniu z czymś większym od siebie. Szkoda, bo to bardzo piękne zwierzę.
Standardowe zdjęcie ostatnich dni ;-)
Wypas owiec :-) Kilkaset metrów wcześniej na horyzoncie rysował się Prudnik w otoczeniu zielono-żółtych pól, skąpanych słońcem :-)
Widoki z drogi wojewódzkiej 416. Po lewej widać nieco ciemniejsze niebo ;-)
Na przystanku w Bytkowie. Postój pierwszy ;-)
Na przystanku w Bytkowie. Postój drugi ;-) Tym razem postanowiłem urozmaicić sobie oczekiwanie, zaznajamiając się z życiem kulturalnym wioski ;-)
Dane wyjazdu:
68.14 km
0.00 km teren
02:36 h
26.21 km/h:
Maks. pr.:51.81 km/h
Temperatura:20.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Powrót z Surowiny - przebijamy dwusetkę.
Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Po lekkim obiadku, który wciskałem w siebie z godzinę i spędzeniu trochę czasu na podwórku, wyruszyłem w drogę powrotną do domu :-) Wyjazd przyśpieszyłem o godzinę, niż to było wcześniej zakładane, ale dziś nie chciałem już, aby dopadło mnie wieczorne ochłodzenie ;-)Po przebiciu się przez dziurawy leśny asfalt, na obrzeżach Opola nieświadomie wpakowałem się na szutrową drogę, wyłożoną kamieniami. Trochę się tam wnerwiłem, ale odbiłem to sobie, gdy już zaczął się wąski asfalt wzdłuż obwodnicy :-) Śmigałem tam aż miło! :-) Gdy opuściłem już Opole dopadł mnie jednak kryzys, związany z czasem spędzonym w siodle dzisiejszego dnia. Jechałem w najbardziej rekreacyjnym chwycie, momentami nawet tylko około dwudziestu na godzinę. Słabo chciało mi się pędzić, a dodatkowo bolały mnie ścięgna kolan. Sytuacja zmieniła się gdy byłem już przed masywem Góry św. Anny. Krajobrazy naokoło cieszyły oko, ale niestety część z radości z jazdy odbierały łaty na drogach. Lepik i drobne ostre kamyczki, to jest to co wszyscy kochamy... W końcu zacząłem niemrawo wbijać się na Górę św. Anny od Wysokiej i początkowo szło mi to średnio, ale mniej więcej od połowy drogi dostałem wiatru w żagle! Nagle siły wróciły i zacząłem mocniej deptać! Na zjeździe również nie odpuszczałem, grzejąc również jeszcze za Leśnicą! :-) Dwoje rowerzystów, którzy również jakoś wolno nie jechali, wyprzedziłem z bardzo dużą różnicą prędkości. Deptałem i wciąż bardzo szybkim tempem dotarłem do Raszowej :-) Czułem się bardzo dobrze! :-) W domu zauważyłem jednak efekty dzisiejszych jazd: czerwone jak u szczura oczy, bolące ścięgna kolan, oraz przywodziciel prawej nogi. Mimo to warto było :-) Dystans może nie był największy, ale czułem lekką satysfakcję z pokonania mrozu o poranku :-)
Postój w Izbicku. Rower szosowy, to jedna z piękniejszych rzeczy, jaką wymyślił człowiek.
Masyw Góry św. Anny. Stamtąd widoki były jeszcze lepsze! Ba widoczność była na tyle dobra, że na horyzoncie widać było elektrownię w Czarnowąsach :-)
Hej! :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
69.20 km
0.00 km teren
02:31 h
27.50 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Niby przez Strzelce, a nie przez Strzelce ;-)
Czwartek, 21 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Scenariusz podobny jak wczoraj tyle, że bez obiadu ;-)Początek znów spokojny, podobnie jak tempo całego przejazdu. Za Raszową ekipa remontująca drogę, a później standardowy podjazd na Ankę, gdzie zauważam trójkę kolarzy na Rynku. Mimo, że niemalże od razu zjechałem w ich kierunku, rozmyli się jak kamfora :-) Pewnie zjechali w jakąś uliczkę. Za Wysoką odbiłem w kierunku Gogolina, jadąc wzdłuż masywu Góry św. Anny, wśród ładnych krajobrazów. Te okolice są naprawdę bardzo fajne :-) Pozytywne odczucia były mocniejsze za sprawą wyższej niż wczoraj temperatury :-) Zjeżdżając na główną znów minąłem jakiegoś kolarza, po czym skierowałem się ku krajowej dziewięćdziesiątce czwórce, jadąc to lepszym, to gorszym asfaltem. Po drodze minąłem miejsce postoju sprzed dwóch lat i niedługo potem śmigałem już w kierunku Strzelec, mijając tam kolejnych rowerzystów w tym jednego z jakimś kosmicznym kaskiem aero i pełnym tylnym kołem. Zdecydowałem też odbić w kierunku Góry św. Anny. Straciłem świeżość jazdy i postanowiłem zrobić jeszcze jeden podjazd tym bardziej, że kilometrowo wypadało tak samo. Czułem brak dynamiki w nogach, ale na szczyt wjechałem na cięższej przerzutce niż zwykle. Słońce zachodziło a na horyzoncie pięknie rysowało się pasmo gór po czeskiej stronie. Chciałem nawet się zatrzymać, ale byłem rozpędzony ;-) Za Leśnicą czekało mnie jeszcze czyszczenie opon po świeżym asfalcie. Później postój przed przejazdem i szybko do domku ;-)
Przepiękny, wiosenny podjazd na Górę św. Anny. W drodze powrotnej spotkałem tu tego samego fotografa, co ostatnio :-)
Siema! :-)
Droga powrotna. Góra św. Anny w oddali.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
140.00 km
0.00 km teren
05:02 h
27.81 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Szoską na Biskupią Kopę :-)
Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Wczesnym porankiem Kasia zaczęła nieco pokwękiwać. Wykorzystałem więc fakt, że zostałem obudzony i wstałem, przebierając się i szykując do wyjścia. Wszystko miałem przygotowane już wczoraj wieczorem, więc poszło mi to bardzo sprawnie :-) Szósta osiem ruszyłem spod bloku :-)Na dole zdziwienie. Brak śladu w nawigacji. Nie wiedziałem, czy coś poszło nie tak, czy po prostu zapomniałem ją wgrać. Szybko analizując uznałem, że trasa nie jest skomplikowana, więc nie był to jakiś duży problem :-) Początkowo jechałem spokojnie, aby zaspane mięśnie mogły się obudzić :-) Za moimi plecami słońce wznosiło się ponad horyzont i jazda była lekko klimatyczna :-) Wioski aż do samej granicy przemknąłem. Było bardzo spokojnie, a ruch samochodowy praktycznie nie istniał. Ot minęło mnie ledwie kilka samochodów. W Czechach ruch nieco się wzmógł, ale i tu nie było najgorzej :-) Gorsze było powitanie! Na byłym przejściu granicznym musiałem mocno dohamować (z chwilowym zerwaniem przyczepności tylnego koła), gdyż w poprzek drogi biegł jakiś rowek - być może pozostałość po progu zwalniającym, lub nie wiadomo po czym... W odwecie wystraszyłem Czechom konie na wybiegu kilkaset metrów dalej ;-) Oczywiście zupełnie niechcący :-) Jakby tego było mało na trasie pojawiły się szczekające psy! No nigdzie już nie jest bezpiecznie! ;-) Prawie nigdy wcześniej nie obszczekał mnie w Czechach żaden pies! :-) Wraz z kilometrami rozpoznawałem miejsca, w których byłem aż kilka lat temu. Trochę melancholijnie się zrobiło przez moment :-) Przed jedną z miejscowości uciekał też przede mną mały zajączek, którego mogłem obserwować przez całkiem długi czas :-) Jechałem dalej :-) Tempo to rosło, to słabło. Chyba miałem jakieś niewielkie problemy ze świeżością. Niemniej jednak wkrótce rozpocząłem wspinaczkę na Biskupią Kopę :-) Po postoju na banana u podnóża, poszło mi to całkiem fajnie choć miałem wrażenie, że mógłbym bardziej. Będąc prawie na szczycie wysłałem SMSa do Ani, by wyglądała mnie z balkonu, natomiast na zakręcie tuż przed nim, minąłem małą sarenkę, która schowała się przede mną za jednym z przydrożnych krzaczków, nie uciekając jednak w las :-) Zjazd był całkiem fajny, choć następnym razem będę podjeżdżał właśnie od tej strony, gdyż na dzisiejszym podjeździe asfalt był jednak lepszy. Do Zlatych Hor wjechałem przy dźwiękach Iron Maiden! Jest moc! ;-) Miejscowość pokonałem luźnym tempem i zatrzymałem się tuż przed granicą by odebrać kolejny telefon od Aneczki. Opowiedziałem gdzie jestem, no i... Morale mi spadły ;-) Niemniej jednak w miarę upływu kilometrów rowerek odbudowywał je ponownie :-) Za Prudnikiem miałem fajną passę, która trwała aż do Głogówka :-) Później również nie było najgorzej, ale bardziej pofalowany teren obniżył jednak prędkości na tym etapie :-) Mimo wszystko dystans pokonywaliśmy całkiem sprawnie, dojeżdżając do domku o dwunastej dziesięć, zaliczając tym samym kolejny super fajny wyjazd :-)
Czechia ;-)
U podnóża. Kończę jeść banana ;-)
Nieopodal szczytu.
Świetne widoczki na Jeseniki. Poniżej widoczne Zlate Hory :-)
Prudnik. Wspólne zakupy i posiłek przy Biedronce :-)
Parking za Prudnikiem. Pożegnanie z górami...
Krótki przystanek przed Twardawą. Na horyzoncie po prawej Góra św. Anny.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
69.20 km
0.00 km teren
02:13 h
31.22 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Jest moc! ;-)
Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Nastał weekend ;-) Pogoda była niepewna, choć raz na chwilkę wyszło słońce. Od wschodu widać było też jaśniejszą poświatę z mniejszą ilością szarych chmur, więc miałem nadzieję na poprawę aury :-) Generalnie jednak wyjście opóźniło się o około godzinę, co później miało znaczenie na końcowym etapie jazdy :-)Wyruszałem z lekkimi kropelkami deszczu, a dodatkowo - po raz pierwszy - w kolarskich spodenkach i muszę przyznać, że było odczuwalnie bardziej komfortowo już od pierwszego kontaktu z siodełkiem :-) Początkowo jechałem nieco swobodniej, by rozkręcić się z czasem. Chciałem dać rozgrzać się mięśniom. Z drugiej strony Odry tempo było już szosowe :-) W Dzielnicy nieco się zamotałem, skręcając nie w tą odnogę śladu. Szybko się jednak wyprostowałem :-) Niedługo potem byłem już na długim podjeździe przed Błażejowicami, a gdy zjechałem z krajówki, rozpoczął się super fajny zjazd :-) Niestety po czasie zepsuła się też nawierzchnia. Pierwszy, bardzo krótki przystanek zrobiłem przy pałacu w Jastrzębiu. Wcześniej na wlocie do wsi widziałem też nie jastrzębia, a bociana w gnieździe ;-) Gdy ponownie wjechałem na krajówkę, rozpocząłem fajną jazdę ze stałą dość wysoką prędkością, która trwała aż do samych Błażejowic :-) Serpentynka za Miejscem Odrzańskim, która budziła moje nadzieje na fajny zjazd, okazała się niestety lekkim rozczarowaniem. Asfalt do bani, dodatkowo brud na nawierzchni. Trzeba było mocno zwolnić. Oczywiście nie odebrało mi to radości z dalszej jazdy! :-) Niebawem zaczął kropić deszcz i z czasem narastał. Aż do okolic Cisku nie przeszkadzał mi wcale, ale później opony zaczęły już nabierać wody. Na skrzyżowanie przed Odrą wjeżdżałem wraz z TIRem z lawetą. Do samej Bierawy jechałem w super fajnym tunelu! :-) Tylko cały syf z asfaltu, wyrzucany spod naczepy momentami przeszkadzał. Gdy już pożegnałem się z kierowcą, rozpocząłem mozolny marsz do domu. Deszcz jakby znów się wzmógł. Wjeżdżając do Kędzierzyna czułem już wilgoć na pośladkach. Mimo słabej pogody znów zaliczyliśmy super fajny wyjazd! :-)
_
To chyba lekkie zboczenie, kiedy po jeździe w deszczu wycierasz ręcznikiem rower, a dopiero później tym samym ręcznikiem siebie ;-)
Pałac w Jastrzębiu.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
76.00 km
0.00 km teren
02:30 h
30.40 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Racibórz na spontana :-)
Środa, 13 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Dzięki mojej wspaniałej Aneczce i babci teściowej, która została z dziećmi, mogłem dziś skorzystać z niespodziewanie pięknej pogody i wyjść na rower :-) Początkowo rzuciłem od niechcenia, że pojadę do Raciborza, ale już sekundy później brałem tą opcję na poważnie :-) Ot, jazda do wieczora, test lampki i nieco większy dystans dobrze mi zrobią :-)Nastawiłem zmywarkę, przebrałem się i jeszcze chwilę pokręciłem po domu, szykując się do wyjścia. W końcu ruszyłem :-) Tempo jazdy szosowe - oczywiście jak na moje możliwości :-) Wiatr smagał to z lewa, to z prawa, albo w twarz, ale nigdy nie w plecy ;-) Z czasem się rozkręcałem i na wioskach momentami dokręcałem już całkiem fajnie :-) Oczywiście były też słabsze momenty, ale starałem się je szybko korygować. W trakcie jazdy wyznaczyłem sobie też mały cel, aby jednak dojechać do domu przed zachodem słońca. Nawigacja wskazywała dwie godziny i czterdzieści minut. Niebawem byłem już w Raciborzu :-) Praktycznie od razu pierwszeństwo wymusiły mi dwie babki mimo tego, że doskonale mnie widziały. Szosówka, to jednak zasuwa... :-) Słońce wciąż fajnie świeciło :-) Zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie przy Mac'u i ruszyłem w kierunku Nędzy :-) Na wylocie z Raciborza zauważyłem bociana w gnieździe i nawet chciałem się zatrzymać, ale robiłbym zdjęcie pod słońce, więc nie było sensu :-) Z każdym kilometrem nabierałem pewności siebie i starałem się utrzymać tempo. Wyznaczyłem też sobie próg minimum dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę. Tuż przed Nędzą ponownie jakaś kobieta w aucie wymusiła mi pierwszeństwo na prostej. Jak poprzednio przed włączeniem się pojazdu do ruchu, spotkaliśmy się wzrokiem więc byłem pewien, że mnie widziała. Tym razem trochę się wkurzyłem. Upewniłem się, że nic za mną nie jedzie i zabrałem się za wyprzedzanie! Zrównując się z samochodem spojrzałem na kierującą. Jej bezcenna mina świadczyła o tym, że przez pierwsze sekundy nie bardzo wiedziała co się dzieje :-) Gdy już miałem ją za plecami wyprzedziła mnie po chwili i gestem ręki przeprosiła za wymuszenie. Do Bierawy dotarłem bezproblemowo i całkiem szybko :-) Tam - już z oddali - pozdrowiłem znajomych, którzy jechali w przeciwnym kierunku i popędziłem dalej :-) Miałem już rzut beretem do mety :-) Gdy wszedłem do domu, powiesiłem rower, chwilę się pokręciłem i po kilku minutach zauważyłem, że zmywarka dopiero kończy pracę! Szok. Niecałe dwie i pół godziny! Kiedyś taką trasę robiłem w cztery...
Podczas wyjazdu miałem trzy postoje, w tym dwa wymuszone: tuż przed Raciborzem na zmianę baterii w nawigacji, przy Mac'u, oraz w Lubieszowie na zmianę baterii w przedniej lampce. Cała reszta to kręcenie korbą :-) Oby tak częściej. W zasadzie formy nie mam wcale, mięśni tym bardziej. Ciekaw jestem swojego potencjału...
Byłem tu ;-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
69.60 km
0.00 km teren
03:01 h
23.07 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Na Ankę. Czarna seria łańcuchowa.
Niedziela, 3 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Poranne wstawanie i wyjście na rower :-) Prawie porankowy standard ;-)Plan zakładał trzykrotny wjazd na Alpenstrasse pod rząd i dwa razy wjazd na Górę św. Anny. Wykonany z lekką nawiązką, to znaczy cztery razy Alpenstrasse, oraz dwa razy Góra św. Anny. Dodatkowo w powrocie małe podjazdy w okolicach Czarnocina. Przy ostatniej wizycie na szczycie Góry św. Anny po raz pierwszy zszedłem z roweru i tylko dlatego, że moje cztery litery lekko się tego domagały. Nogi dalej chciały pracować. Nic to... Chyba trzeba będzie przeprosić się z gatkami z wkładką. Gdy skierowałem się już ku powrotowi, już od Kadłubca miałem wiatr w twarz. Mimo to rozpędzony minąłem skrzyżowanie w Dolnej, zawracając na zatoczce autobusowej, ale za to znalazłem tam pięć groszy ;-)
Przy pomniku mojego kompana ;-)
Frodo tu był ;-)
Nieczynna stacja PKP w Zalesiu Śląskim. Obok powiewająca polska flaga.
Postój na pićku w Zalesiu. Po wszystkim chcę wyrzucić butlkę i... :-) W kontenerze obok było to samo :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
51.70 km
0.00 km teren
02:26 h
21.25 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Wczesnym rankiem na Ankę :-)
Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Budzik dzwonił dziś aż trzy razy. Dwie godzinne drzemki i wcześniejsze nocne "tańce" dzieci porządnie opóźniły moje wyjście. Nie miałem jednak do siebie pretensji. Czułem, że organizm potrzebuje jeszcze snu.Ostatecznie wyszedłem o szóstej trzydzieści, ubrany w zimowy zestaw prócz rękawiczek. Szybko pożałowałem ich braku, bo palce dłoni zaczęły mi marznąć już na drodze rowerowej. Naokoło widać było efekty nocnego przymrozku, a słońce zdawało się jakby bardzo leniwie budzić. W lesie przed Raszową było jeszcze zimniej. Gdy przejechałem wieś, zatrzymałem się na moment na zdjęcie i SMSa do Aneczki. Słońce było już całkiem wysoko i ruszając ponownie, nie czułem już mocnego zimna.
Z Góry św. Anny zjechałem w kierunku Wysokiej i pociągnąłem w tym kierunku nieco dalej, by w powrocie wydłużyć sobie podjazd. Ponownie wjechałem na szczyt przy Sanktuarium, by tym razem zjechać w kierunku Leśnicy. Odnoga do Zdzieszowic chyba będzie przeze mnie unikana, ponieważ jest mocno wyboista. U podnóża odbiłem na Porębę i udałem się na Alpenstrasse. Gdy byłem już w Leśnicy, zacząłem już odczuwać lekki głód. Minimalistyczne śniadanie przed wyjściem, to jednak za mało... W drodze do Raszowej napotkałem dodatkowo mroźny, przeciwny wiatr który co prawda nie spowalniał mnie nadmiernie, ale na pewno zwiększał wydatek energetyczny organizmu. I to było czuć. Gdy dojechałem do Raszowej, pojawiły się pierwsze symptomy osłabienia i do Kędzierzyna jechałem już dużo słabiej. Zatrzymałem się nawet tuż za Kanałem w Kłodnicy i odstałem kilka chwil. Miałem dość. Ten postój pozwolił mi jednak zebrać siły i do domu jechałem już w nieco lepszej formie :-) Odczytałem też MMSa od Aneczki ze zdjęciem śniadania mistrzów, jakie na mnie już czekało :-) Niewątpliwie to również wpłynęło na moją motywację ;-)
Ślicznie oświetlona przez słońce Góra św. Anny :-)
To był mroźny poranek.
Na szczycie przy pomniku Jana Pawła II. Coś mi mówi, że będzie on moim częstym kompanem.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
63.50 km
0.00 km teren
02:34 h
24.74 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Wiosna idzie, ludzie! :-)
Sobota, 19 marca 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Dzieciaki zgotowały nam pobudkę o szóstej trzydzieści :-) Biorąc pod uwagę fakt, że z wczorajszego koncertu wróciliśmy późno w nocy, nie byliśmy z tego faktu zadowoleni. I trzeba oddać, że ja zdecydowanie gorzej to przeżyłem ;-) Dzień szykował się piękny! Słoneczko ślicznie świeciło :-) Szosóweczka poszła w ruch! :-)Do Moniuszki podreptaliśmy w piątkę :-) To znaczy mama, Karolek, Kasia, ja i Cabo ;-) Plan na dziś, zakładał podjechać trzy razy na Alpenstrasse (w tym raz od łagodniejszej strony) i po razie z każdej na Ankę. Udało się go zrealizować z lekką nawiązką: była Alpenstrasse, Góra św. Anny od Wysokiej, ponownie Alpenstrasse, Góra św. Anny od Leśnicy i jeszcze na dokładkę Alpenstrasse wbrew wcześniejszym założeniom od stromej strony :-)
Rowerek dał mi dużo radości :-) Cudnie się śmigało! :-) Poza tym nie byłem sam :-) Co jakiś czas mijałem innych kolarczyków - tych którzy podobnie jak ja objeżdżali Gorę św. Anny - nawet dwa, trzy razy :-) Widać było, że już co niektórzy stęsknili się za wiosną! :-) Wyjeżdżając z Leśnicy poczułem się trochę, jakbym opuszczał jakieś bardzo fajne miejsce i wracał na stare śmieci... Rower jednak zdecydowanie umilił mi ten powrót! :-) Wyjazd pozwolił mi też dalej uczyć się roweru :-) Najbardziej agresywny chwyt jest naprawdę fajny! ;-)
To chyba mój pierwszy rower, który tak grzecznie stoi w stojaku ;-)
Ciekawa i kusząca oferta sklepu :-) Może skorzystam zimą? :-)
Bezimienny głaz, na drugim planie zabytkowy kościół pw. Świętej Trójcy, a w oddali Rynek z którego rusza coroczny Klasyk Annogórski :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)