Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Dane wyjazdu:
4.91 km
0.00 km teren
00:14 h
21.04 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Praca 020516
Poniedziałek, 2 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Pobudka i porankowy standard, którego chyba mi już trochę brakowało :-)Wsiadłem na rower i od razu poczułem spodziewane uczucie dzikości :-) Minęło bardzo szybko, a w jego miejsce zaobserwowałem różnice w komforcie jazdy :-) Co prawda mocno na wyrost pomyślałem sobie, że Antkiem jedzie się jak czołgiem, ale komfort był mocno na plus. Wybieranie nierówności i ogólne resorowanie to tutaj jednak inna bajka :-) Oczywiście to nie jest tak, że szosa jest niewygodna, a po prostu inna :-) Po drodze wstąpiłem do przychodni, ale punkt odbioru był nieczynny, więc szybko ruszyłem w dalszą drogę :-) Niebo spowijała warstwa chmur. Inaczej niż pokazywały wczorajsze prognozy :-) Jechało się sympatycznie, choć wciąż pobolewał przywodziciel. Antek w przeciwieństwie do szosy nie prowokowal do mocniejszego deptania, ale też nie jechaliśmy powoli, więc cała trasa minęła nam bardzo szybko :-)
Po pracy podjechalem do paczkomatu, gdzie czekał już na mnie Michał :-) Gadaliśmy około godziny :-) Później był już tylko powrót do domu :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
43.70 km
0.00 km teren
01:49 h
24.06 km/h:
Maks. pr.:50.77 km/h
Temperatura:20.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Majowo na Górę św. Anny :-)
Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Już od wczoraj wiedziałem, że dziś o poranku czeka na mnie rower :-) Plan, to rozjazd na Górę św. Anny :-)Rozpocząłem spokojnie, dając rozruszać się ścięgnom. Jechałem naprawdę całkiem powoli, jak na szosowe możliwości i tak wyglądała większość trasy. Pod koniec podjazdu na Wiejską w Porębie wstałem z siodła, od razu czując prawe kolano. Gdy wróciłem na główną, w pewnej odległości ode mnie zauważyłem innego kolarza i był on dla mnie fajnym punktem odniesienia :-) Odstawił mnie w Kadłubcu :-) Podobnie jak wczoraj podjazd w Wysokiej "włączyłem" dopiero od połowy :-) Nogi już nieco się rozruszały i dalej można było w miarę normalnie jechać :-) Postanowiłem też odwiedzić punkt widokowy, aby w drodze powrotnej zaliczyć jeszcze tamten podjazd. Na rozjeździe wybrałem również wersję pod górę, a nie po płaskim :-) Rozruszany i w dobrym nastroju pokonałem zjazd, dając sobie tym dość dużo frajdy :-) Wszyscy inni wjeżdżali na górę i był też całkiem duży ruch samochodowy. Ja tymczasem znów włączyłem lepszą jazdę :-) Dobre tempo miałem w zasadzie do samej Kłodnicy :-) Tuż przed drogą rowerową spotkałem też Magika i jadąc za rondem już nieco poniżej średniej, dotoczyłem się do domku :-)
;-) To był piękny, słoneczny dzień :-) Idzie lepsze!
Przy punkcie widokowym. W oddali dom pielgrzyma.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
68.14 km
0.00 km teren
02:36 h
26.21 km/h:
Maks. pr.:51.81 km/h
Temperatura:20.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Powrót z Surowiny - przebijamy dwusetkę.
Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Po lekkim obiadku, który wciskałem w siebie z godzinę i spędzeniu trochę czasu na podwórku, wyruszyłem w drogę powrotną do domu :-) Wyjazd przyśpieszyłem o godzinę, niż to było wcześniej zakładane, ale dziś nie chciałem już, aby dopadło mnie wieczorne ochłodzenie ;-)Po przebiciu się przez dziurawy leśny asfalt, na obrzeżach Opola nieświadomie wpakowałem się na szutrową drogę, wyłożoną kamieniami. Trochę się tam wnerwiłem, ale odbiłem to sobie, gdy już zaczął się wąski asfalt wzdłuż obwodnicy :-) Śmigałem tam aż miło! :-) Gdy opuściłem już Opole dopadł mnie jednak kryzys, związany z czasem spędzonym w siodle dzisiejszego dnia. Jechałem w najbardziej rekreacyjnym chwycie, momentami nawet tylko około dwudziestu na godzinę. Słabo chciało mi się pędzić, a dodatkowo bolały mnie ścięgna kolan. Sytuacja zmieniła się gdy byłem już przed masywem Góry św. Anny. Krajobrazy naokoło cieszyły oko, ale niestety część z radości z jazdy odbierały łaty na drogach. Lepik i drobne ostre kamyczki, to jest to co wszyscy kochamy... W końcu zacząłem niemrawo wbijać się na Górę św. Anny od Wysokiej i początkowo szło mi to średnio, ale mniej więcej od połowy drogi dostałem wiatru w żagle! Nagle siły wróciły i zacząłem mocniej deptać! Na zjeździe również nie odpuszczałem, grzejąc również jeszcze za Leśnicą! :-) Dwoje rowerzystów, którzy również jakoś wolno nie jechali, wyprzedziłem z bardzo dużą różnicą prędkości. Deptałem i wciąż bardzo szybkim tempem dotarłem do Raszowej :-) Czułem się bardzo dobrze! :-) W domu zauważyłem jednak efekty dzisiejszych jazd: czerwone jak u szczura oczy, bolące ścięgna kolan, oraz przywodziciel prawej nogi. Mimo to warto było :-) Dystans może nie był największy, ale czułem lekką satysfakcję z pokonania mrozu o poranku :-)
Postój w Izbicku. Rower szosowy, to jedna z piękniejszych rzeczy, jaką wymyślił człowiek.
Masyw Góry św. Anny. Stamtąd widoki były jeszcze lepsze! Ba widoczność była na tyle dobra, że na horyzoncie widać było elektrownię w Czarnowąsach :-)
Hej! :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
175.98 km
0.00 km teren
07:06 h
24.79 km/h:
Maks. pr.:62.73 km/h
Temperatura:1.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Na Surowinę przez... Zlate Hory! :-)
Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Obudziłem się tuż przed piątą. Wstałem o piątej, ubrałem się, zjadłem banana i spakowałem graty. Pochodziłem też dwie chwile po balkonie, aby sprawdzić temperaturę. Zdawało się, że jest bardzo OK :-) Na dole ruszał jakiś motocyklista, a z uliczki obok rowerzysta w odblaskowej kamizelce. Dzień budził się do życia :-)Na dole okazało się, że wcale nie jest tak ciepło. Jeszcze przed mostem na obwodnicy oglądałem się za siebie, aby sprawdzić jak słońcu idzie wstawanie. Podnosiło się niemrawo, a ponadto wszędzie było widać wilgoć z nocy i było jasne, że temperatura będzie rosła bardzo powoli. Temperatura na liczniku wciąż spadała... Siedem, pięć, trzy, dwa... W Reńskiej Wsi zacząłem już mocno odczuwać niską temperaturę. Mimo to jechałem dalej, ale między wioskami stawałem kilka razy, starając się rozgrzać skostniałe palce. Musiałem to robić, ale cena była wysoka, gdyż momentalnie się wyziębiałem, zbierając później mroźne smagi na cały korpus. Bywało, że strzelałem zębami! Dodatkowo żuchwa z mrozu ścisnęła mi się tak, że była twarda jak kamień! Również usta mi nabrzmiały. Mróz wyciągał siły, oczy chciały się zamykać. Było wręcz dramatycznie! Troszkę cieplej zaczęło robić się przed Lisięcicami. Miałem też nadzieję na to, że ta miejscowość przestanie być przeze mnie słabo postrzegana, ale nie! Okazała się być jeszcze bardziej zdradliwa, niż do tej pory! W jej granicach zrodził się jeszcze jeden problem. Na wzgórzach dawałem rady nieco mocniej walczyć z mrozem, ale zjazdy były mocno wychładzające. Dodatkowo w dolinkach było jeszcze zimniej, więc w połączeniu z mroźnymi zjazdami walka z mrozem była jeszcze bardziej wyczerpująca. W końcu jednak dotarłem do granicy i mniej więcej w tym miejscu zacząłem odczuwać nieco wyższą temperaturę. Po dzisiejszym wyjeździe doszedłem do wniosku, że dziesięć stopni to już bardzo dobra temperatura na rower ;-)
Prócz walki z mrozem na trasie widziałem królika, który uciekał przede mną na polu wzdłuż drogi. Przyznam, że poczułem się jak kojot ze Strusia Pędziwiatra ;-) Nie jechałem jakoś powoli, a ów królik jak włączył sprint, momentalnie nabrał prędkości na oko ze dwa razy większą od mojej :-) Szedł jak rakieta, po czym w ułamku sekundy skręcił o dziewięćdziesiąt stopni w lewo i tyle go widziałem :-) Tuż za granicą widziałem też młodego jelenia, oraz dwa myszołowy :-)
Jechałem na czuja, bo jak się okazało moja nawigacja ma chyba problem z dużymi śladami. Na całe szczęście pamiętałem nazwę jednej miejscowości przez którą miałem przejeżdżać i to uratowało tą trasę :-) Bardzo szybko zacząłem jechać wśród miłych dla oka widoczków :-) Słoneczko świeciło, naokoło wysokie pagórki i niewielki ruch samochodowy :-) To było to! :-) Przed Mesto Albrechtice trafiłem na remont drogi i dość spory kawałek jechałem po zerwanym asfalcie. Motocyklista na crossie wybrał wariant szybkiego przejazdu po leżącym obok polu ;-) Kierując się numeracją dróg odbiłem na Zlate Hory. Krajobraz wciąż zachęcał do kręcenia, a sam wjazd do Zlatych Hor był bardzo szybki ;-) Tuż przed rozpoczęciem wspinaczki na Biskupią Kopę zatrzymałem się, by napić się po raz pierwszy. Gdy wziąłem ustnik do ust poczułem, że usta nie mają swoich naturalnych właściwości. Wciąż były lekko nabrzmiałe i ociężałe po porannym mrozie!
Podjazd na szczyt nie stanowił problemu :-) Parking był zawalony samochodami, ale wcale mnie to nie dziwiło :-) Długi weekend ;-) Poza tym na trasie spotkałem całkiem sporo samochodów na polskich "blachach". Liczyłem na dobry zjazd ze szczytu. Wiedziałem już, że od tej strony asfalt był w dużo lepszym stanie :-) Początkowo - za sprawą serpentyn - było całkiem spokojnie, ale w niedużej odległości od podnóża, na łagodnych łukach pozwoliłem sobie na nieco więcej :-) Fajnie! :-) Na prostej dopadł mnie wiatr w twarz ;-)
Po dość monotonnym kręceniu, znalazłem się na drodze w kierunku Prudnika. O dziwo było tu bardzo spokojnie! W samym Prudniku zamierzałem zrobić małe zakupy, ale nie natrafiłem na żaden mniejszy sklep po drodze, a poza tym ruch był tu bardzo duży! Korzystając z powrotu do macierzystej sieci skontaktowałem się też z Aneczką i znów rozpocząłem rowerowy marsz :-) Droga do samego Opola nieco mi się dłużyła. To był co prawda znany mi bardzo ładny asfalt, ale długa nitka aż po horyzont odbierała nieco motywacji do dalszej jazdy. W końcu też trafiłem na sklep spożywczy! Niestety z pieczywa na szybko mieli tylko 7-days'y. No cóż... Po zjedzeniu tego czułem, jakbym miał jamę ustną całą wysmarowaną masłem. Nie polecam. Prócz tego dopadł mnie też lekki kryzys. Całe szczęście wjeżdżałem już do Opola i jazda zrobiła się bardziej ciekawa ;-) O dziwo nie straciłem tu nawet zbyt dużo czasu :-) Czekała mnie jeszcze tylko dziurawa leśna droga za Czarnowąsami i już byłem u celu! :-)
Postój za Urbanowicami. Słońce jeszcze leniwe... Naokoło ślady nocnego przymrozku.
Tuż po zmianie baterii w nawigacji dostrzegam w trawie ślimaka. Czy to może być przypadek? ;-)
Kilka kilometrów za granicą. Droga wręcz błaga o to, by ją przejechać ;-)
Dwa koniki w okolicach Hermanovic.
Hermanovice po nawrocie :-) Zaczynamy wspinaczkę :-)
Zlate Hory, które w ostatnim czasie widuję dość często ;-)
Długi weekend ;-)
Jindrihov. Tyle razy przejeżdżałem wzdłuż Osoblahy, ale nigdy nie zrobiłem tu zdjęcia. Pora to nadrobić :-) Prócz tego wprawiałem się w jedzeniu podczas jazdy na rowerze :-)
Droga wojewódzka numer 414. Przystanek w nienaturalnym środowisku dla szosy ;-)
Kategoria Całodniowe (za)kręcenie ;-)
Dane wyjazdu:
40.90 km
0.00 km teren
01:26 h
28.53 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Popołudniowy lekki objazd.
Piątek, 22 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Powtórka ze scenariusza :-) Powrót, obiad, zabawa z Kasią i wyjście :-)Było ładnie słonecznie, lecz wiał zimny wiatr. Nie zdążyłem jeszcze dobrze wyjechać z osiedla, gdy ktoś przy zaparkowanym samochodzie dał znak w moją stronę. Zawróciłem zaciekawiony. Okazało się, że to była Kasia :-) Bardzo ucieszyłem się na to spotkanie! :-) Pogadaliśmy chyba z piętnaście minut i podzieliłem się nawet swoim tajnym adresem na BS'ie ;-) Gdy już się rozstaliśmy, rozpocząłem spokojną jazdę podczas której... o mały włos nie wpadłby na mnie kolega z pracy, patrzący w komórkę podczas jazdy na rowerze. Brawo. Prócz tego incydentu jazda była bardzo spokojna. Chyba wciąż czułem lekki brak świeżości. Ponadto nie byłem w stanie ocenić, czy podniesione nieco siodełko jest dla mnie lepszym rozwiązaniem, czy wręcz przeciwnie. Rower podskakiwał na wybojach, bo testowo dopompowałem opony nieco niżej niż ostatnio. Było równe osiem bar. Wkrótce wbiłem się na Wiejską w Porębie, a nastepnie standardowym tempem objechałem okoliczne wioski. Tempo przyszło za Olszową, gdzie dość swobodnie jechałem około czterdziestką aż do Zalesia :-) Pod koniec trasy o mały włos nie uczestniczyłem w kolizji, dodatkowo w miejscu gdzie nie powinno mnie wcale być, czyli na osławionym rondzie obok galerii. Jadący prawym pasem samochód wymusił pierwszeństwo busowi na rondzie, a ten zatrzymał się dosłownie przede mną. Ja byłem oczywiście rozpędzony, ale całe szczęście zdążyłem w porę wyhamować i się wypiąć. Po chwili uroczej rozmowy między dwoma kierowcami pognałem dalej do domku :-)
Nie tym razem... ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
69.20 km
0.00 km teren
02:31 h
27.50 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Niby przez Strzelce, a nie przez Strzelce ;-)
Czwartek, 21 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Scenariusz podobny jak wczoraj tyle, że bez obiadu ;-)Początek znów spokojny, podobnie jak tempo całego przejazdu. Za Raszową ekipa remontująca drogę, a później standardowy podjazd na Ankę, gdzie zauważam trójkę kolarzy na Rynku. Mimo, że niemalże od razu zjechałem w ich kierunku, rozmyli się jak kamfora :-) Pewnie zjechali w jakąś uliczkę. Za Wysoką odbiłem w kierunku Gogolina, jadąc wzdłuż masywu Góry św. Anny, wśród ładnych krajobrazów. Te okolice są naprawdę bardzo fajne :-) Pozytywne odczucia były mocniejsze za sprawą wyższej niż wczoraj temperatury :-) Zjeżdżając na główną znów minąłem jakiegoś kolarza, po czym skierowałem się ku krajowej dziewięćdziesiątce czwórce, jadąc to lepszym, to gorszym asfaltem. Po drodze minąłem miejsce postoju sprzed dwóch lat i niedługo potem śmigałem już w kierunku Strzelec, mijając tam kolejnych rowerzystów w tym jednego z jakimś kosmicznym kaskiem aero i pełnym tylnym kołem. Zdecydowałem też odbić w kierunku Góry św. Anny. Straciłem świeżość jazdy i postanowiłem zrobić jeszcze jeden podjazd tym bardziej, że kilometrowo wypadało tak samo. Czułem brak dynamiki w nogach, ale na szczyt wjechałem na cięższej przerzutce niż zwykle. Słońce zachodziło a na horyzoncie pięknie rysowało się pasmo gór po czeskiej stronie. Chciałem nawet się zatrzymać, ale byłem rozpędzony ;-) Za Leśnicą czekało mnie jeszcze czyszczenie opon po świeżym asfalcie. Później postój przed przejazdem i szybko do domku ;-)
Przepiękny, wiosenny podjazd na Górę św. Anny. W drodze powrotnej spotkałem tu tego samego fotografa, co ostatnio :-)
Siema! :-)
Droga powrotna. Góra św. Anny w oddali.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
43.00 km
0.00 km teren
01:34 h
27.45 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
- Jadę na zimną wódkę ;-)
Środa, 20 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Po pracy obiad i na rower :-)Początkowo bardzo spokojnie drogą rowerową i miastem. Za wiaduktem jazda wśród spalin i odetchnąłem dopiero na Blachowni. Jazda miarowa aż do Jaryszowa, gdzie trafiłem na odcinek drogi "naprawiany" lepikiem i znów te cholerne kamyczki... Na skrzyżowaniu machnąłem innemu cykliście na kolarce, po czym zatrzymałem się nieopodal przy przydrożnym krzyżu, by oczyścić opony. Od tej pory miałem dosłownie z górki, ale zjazd mimo że przyjemny, nieco mnie wychłodził. Dzień nie był zbyt ciepły. Zwijaną kurtkę ubrałem na swoim przystankowym miejscu między Ujazdem, a Sławięcicami i pognałem dalej, mierząc się z wyboistą drogą w lesie przed Miejscem Kłodnickim :-) Temperatura była dość niska i nie spodziewałem się, że będzie aż tak zimno. Do domu wszedłem z mocno zimnymi palcami stóp.
Malownicza droga za Ujazdem.
Przydrożny krzyż.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
35.00 km
0.00 km teren
01:14 h
28.38 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Po pracy na Ankę :-)
Poniedziałek, 18 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Po południu zadzwoniłem w sprawie transportu Z, a gdy kończyłem rozmowę do domu weszła cała ekipa :-) Zacząłem się szykować :-)Było dość chłodno. Ruszyłem spokojnie i takie też utrzymywałem tempo aż do lasu przed Raszową. Lekko czułem też prawe kolano i starałem się jechać tak, by go zbytnio nie obciążać. Gdy byłem na samym środku przejazdu kolejowego, dróżnik zaczął opuszczać szlabany :-) Śmigałem dalej, a na początku podjazdu na Górę św. Anny minąłem jakiegoś fotografa. Uniosłem nawet kciuk do góry i uśmiechnąłem się do zdjęcia ale usłyszałem, że zrobiłem to zbyt późno. No tak... Z mojej perspektywy zbyt szybko - przejechałem rowerem! :-) Nad głową rozciągał się piękny pióropusz pączków na drzewach... Ślicznie :-) Niebawem byłem już na szczycie, przywitałem się z Karolem i popędziłem w dół :-) Przy zajeździe miałem już łzy w oczach ;-) Droga powrotna była szybsza lecz miałem wrażenie, iż zdarzało mi się pokonywać ten odcinek jeszcze szybciej. Na kłodnickim skrzyżowaniu zostałem zatrzymany przez czerwone światło, lecz odbiłem to sobie bardzo szybko nabierając prędkości. Fajnie :-) Ostatni sprint zaliczyłem przy garażach na Starej, dając nieco bardziej popracować mięśniom :-) Ech... Super się śmiga! :-)
Cześć! :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
140.00 km
0.00 km teren
05:02 h
27.81 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Szoską na Biskupią Kopę :-)
Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Wczesnym porankiem Kasia zaczęła nieco pokwękiwać. Wykorzystałem więc fakt, że zostałem obudzony i wstałem, przebierając się i szykując do wyjścia. Wszystko miałem przygotowane już wczoraj wieczorem, więc poszło mi to bardzo sprawnie :-) Szósta osiem ruszyłem spod bloku :-)Na dole zdziwienie. Brak śladu w nawigacji. Nie wiedziałem, czy coś poszło nie tak, czy po prostu zapomniałem ją wgrać. Szybko analizując uznałem, że trasa nie jest skomplikowana, więc nie był to jakiś duży problem :-) Początkowo jechałem spokojnie, aby zaspane mięśnie mogły się obudzić :-) Za moimi plecami słońce wznosiło się ponad horyzont i jazda była lekko klimatyczna :-) Wioski aż do samej granicy przemknąłem. Było bardzo spokojnie, a ruch samochodowy praktycznie nie istniał. Ot minęło mnie ledwie kilka samochodów. W Czechach ruch nieco się wzmógł, ale i tu nie było najgorzej :-) Gorsze było powitanie! Na byłym przejściu granicznym musiałem mocno dohamować (z chwilowym zerwaniem przyczepności tylnego koła), gdyż w poprzek drogi biegł jakiś rowek - być może pozostałość po progu zwalniającym, lub nie wiadomo po czym... W odwecie wystraszyłem Czechom konie na wybiegu kilkaset metrów dalej ;-) Oczywiście zupełnie niechcący :-) Jakby tego było mało na trasie pojawiły się szczekające psy! No nigdzie już nie jest bezpiecznie! ;-) Prawie nigdy wcześniej nie obszczekał mnie w Czechach żaden pies! :-) Wraz z kilometrami rozpoznawałem miejsca, w których byłem aż kilka lat temu. Trochę melancholijnie się zrobiło przez moment :-) Przed jedną z miejscowości uciekał też przede mną mały zajączek, którego mogłem obserwować przez całkiem długi czas :-) Jechałem dalej :-) Tempo to rosło, to słabło. Chyba miałem jakieś niewielkie problemy ze świeżością. Niemniej jednak wkrótce rozpocząłem wspinaczkę na Biskupią Kopę :-) Po postoju na banana u podnóża, poszło mi to całkiem fajnie choć miałem wrażenie, że mógłbym bardziej. Będąc prawie na szczycie wysłałem SMSa do Ani, by wyglądała mnie z balkonu, natomiast na zakręcie tuż przed nim, minąłem małą sarenkę, która schowała się przede mną za jednym z przydrożnych krzaczków, nie uciekając jednak w las :-) Zjazd był całkiem fajny, choć następnym razem będę podjeżdżał właśnie od tej strony, gdyż na dzisiejszym podjeździe asfalt był jednak lepszy. Do Zlatych Hor wjechałem przy dźwiękach Iron Maiden! Jest moc! ;-) Miejscowość pokonałem luźnym tempem i zatrzymałem się tuż przed granicą by odebrać kolejny telefon od Aneczki. Opowiedziałem gdzie jestem, no i... Morale mi spadły ;-) Niemniej jednak w miarę upływu kilometrów rowerek odbudowywał je ponownie :-) Za Prudnikiem miałem fajną passę, która trwała aż do Głogówka :-) Później również nie było najgorzej, ale bardziej pofalowany teren obniżył jednak prędkości na tym etapie :-) Mimo wszystko dystans pokonywaliśmy całkiem sprawnie, dojeżdżając do domku o dwunastej dziesięć, zaliczając tym samym kolejny super fajny wyjazd :-)
Czechia ;-)
U podnóża. Kończę jeść banana ;-)
Nieopodal szczytu.
Świetne widoczki na Jeseniki. Poniżej widoczne Zlate Hory :-)
Prudnik. Wspólne zakupy i posiłek przy Biedronce :-)
Parking za Prudnikiem. Pożegnanie z górami...
Krótki przystanek przed Twardawą. Na horyzoncie po prawej Góra św. Anny.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
69.20 km
0.00 km teren
02:13 h
31.22 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Jest moc! ;-)
Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0
Nastał weekend ;-) Pogoda była niepewna, choć raz na chwilkę wyszło słońce. Od wschodu widać było też jaśniejszą poświatę z mniejszą ilością szarych chmur, więc miałem nadzieję na poprawę aury :-) Generalnie jednak wyjście opóźniło się o około godzinę, co później miało znaczenie na końcowym etapie jazdy :-)Wyruszałem z lekkimi kropelkami deszczu, a dodatkowo - po raz pierwszy - w kolarskich spodenkach i muszę przyznać, że było odczuwalnie bardziej komfortowo już od pierwszego kontaktu z siodełkiem :-) Początkowo jechałem nieco swobodniej, by rozkręcić się z czasem. Chciałem dać rozgrzać się mięśniom. Z drugiej strony Odry tempo było już szosowe :-) W Dzielnicy nieco się zamotałem, skręcając nie w tą odnogę śladu. Szybko się jednak wyprostowałem :-) Niedługo potem byłem już na długim podjeździe przed Błażejowicami, a gdy zjechałem z krajówki, rozpoczął się super fajny zjazd :-) Niestety po czasie zepsuła się też nawierzchnia. Pierwszy, bardzo krótki przystanek zrobiłem przy pałacu w Jastrzębiu. Wcześniej na wlocie do wsi widziałem też nie jastrzębia, a bociana w gnieździe ;-) Gdy ponownie wjechałem na krajówkę, rozpocząłem fajną jazdę ze stałą dość wysoką prędkością, która trwała aż do samych Błażejowic :-) Serpentynka za Miejscem Odrzańskim, która budziła moje nadzieje na fajny zjazd, okazała się niestety lekkim rozczarowaniem. Asfalt do bani, dodatkowo brud na nawierzchni. Trzeba było mocno zwolnić. Oczywiście nie odebrało mi to radości z dalszej jazdy! :-) Niebawem zaczął kropić deszcz i z czasem narastał. Aż do okolic Cisku nie przeszkadzał mi wcale, ale później opony zaczęły już nabierać wody. Na skrzyżowanie przed Odrą wjeżdżałem wraz z TIRem z lawetą. Do samej Bierawy jechałem w super fajnym tunelu! :-) Tylko cały syf z asfaltu, wyrzucany spod naczepy momentami przeszkadzał. Gdy już pożegnałem się z kierowcą, rozpocząłem mozolny marsz do domu. Deszcz jakby znów się wzmógł. Wjeżdżając do Kędzierzyna czułem już wilgoć na pośladkach. Mimo słabej pogody znów zaliczyliśmy super fajny wyjazd! :-)
_
To chyba lekkie zboczenie, kiedy po jeździe w deszczu wycierasz ręcznikiem rower, a dopiero później tym samym ręcznikiem siebie ;-)
Pałac w Jastrzębiu.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)