Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
99.50 km 0.00 km teren
04:25 h 22.53 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Moszna. Wspominkowo :-)

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 30.07.2014 | Komentarze 0

Dzisiejszy wyjazd był zorganizowany bardziej na lajtowo. Spokojne śniadanie, leniwy poranek, później pobieżne planowanie trasy. Postanowiłem pojechać trochę tak, jak kilka lat temu, a przy okazji zobaczyć nowe miejsce - pałac w Dobrej. Karolek spał... Z domu wyszedłem o jedenastej.



Jeszcze na Kozielskiej spotkałem dzisiejszego solenizanta - Łukasza :-) Spacerował z córką, chwilę pogadaliśmy :-) Bardzo szybko dojechałem do drogi rowerowej. Tempo było naprawdę bardzo dobre! W zasadzie nie odpuszczałem naciskając na pedały. Dzień robił się gorący. Łykając kilometry, szybko dojechałem do wiatraka w Łowkowicach. Następnie odbiłem w kierunku Dobrej, gdzie nie udało mi się znaleźć pałacu. Trasę wytyczyłem sobie nieświadomie do kościoła. Pałacu już szukać nie chciałem, ponieważ średnią jazdy miałem bardzo fajną - na tym etapie wynosiła powyżej 25 km/h. Trochę na pocieszenie odnalazłem za to Aleję Lipową, gdzie może kiedyś wybierzemy się z Karolem :-) Niestety czekał mnie teraz przejazd leśnym duktem, który był na tyle nieciekawy, że na tak krótkim odcinku znacznie pogrzebał średnią. Gdy jechałem już mocno rozpędzony asfaltem dolatując do Strzeleczek, drogę przebiegł mi zając! :-) I tym razem szkoda mi było prędkości, więc nawet nie wyciągałem aparatu. I po co mi ten pokrowiec? ;-) Niebawem dotarłem do polnej drogi, której szukałem gdy byliśmy w Mosznej z Karolem, a którą kiedyś jechałem do Opola. Po raz pierwszy uzupełniłem bidony i wydawało się, że wody spokojnie wystarczy mi na cały dzisiejszy wyjazd.
Na miejscu pokręciłem się tylko chwilkę, chcąc w drodze powrotnej utrzymać dobre tempo jazdy. Początkowo asfaltem nie jechało się jeszcze źle, choć zaczął mi doskwierać żołądek. Niestety absolutnie wszystkie sklepy były pozamykane! Przed Buławą zatrzymałem się na chwilkę. Słońce już dosłownie prażyło z góry. Cały czas jednak jeszcze dosyć mocno kręciłem korbą, więc kilometry jakoś uciekały :-) Na wlocie do Pisarzowic przypomniał mi się zimowy wypad do Opola :-) Gnałem dalej, chcąc nie chcąc dojeżdżając asfaltem do wioski Kierpień. Trochę byłem zły sam na siebie, bo trasę wyznaczyłem sobie drogą polną, ale teraz nie byłem już pewien, czy na Osobłodze będę miał możliwość przedostania się na drugi brzeg. Ostatecznie uznałem jednak, że może i dobrze się stało. Między polami mogłem stracić zbyt dużo czasu i energii, choć nie powiem - ewentualna rześka przeprawa przez płytką rzeczkę, gdyby nie było tam mostku, trochę namąciła mi w wyobraźni ;-) Słońce cały czas grzało! W Rzepczach zrobiłem sobie pierwszy regeneracyjny przystanek. Od tej pory takie przystanki będę miał co jakiś czas, a każdy następny będzie spowodowany coraz to gorszym samopoczuciem. Jakby tego było mało, w Kórnicy ostro pogonił mnie pies, a później już na wylocie, musiałem zjechać na pole, uciekając przed ciągnikiem, z mega ogromną przyczepą. Oczywiście wzbijali tumany kurzu. Że nie minęliśmy się kilkadziesiąt metrów wcześniej, gdy jechałem jeszcze asfaltem... Wszystko przez tego psa ;-) Dalej również nie było lepiej. Wjechałem na wyboistą polną drogę, usianą pokruszonymi cegłówkami, oraz błotnistymi kałużami. Na szczęście nie łamiąc się, całkiem sprawnie dotarłem do Rozkochowa, gdzie już rozglądałem się naokoło, za otwartym sklepem. Niestety... Największe rozczarowanie przeżyłem jednak w Walcach, gdzie znalazłem po drodze duży jak na tą wieś kompleks handlowy, markowany jedną z sieci spożywczych. Na zamkniętych na cztery spusty drzwiach, ujrzałem jedynie informację, iż lokal jest do wynajęcia... Postanowiłem z uniesioną głową zmierzyć się z losem i po prostu dalej gnać przed siebie - na ile starczy mi sił w nogach. Po drugiej stronie drogi krajowej, na dojazdówce do przeprawy promowej, odczuwałem już jednak znacznie, wpływ bardzo mocno grzejącego słońca. Chciałem tylko wjechać do lasu. Dodatkowo chwilowy podmuch z tyłu nałożył koszulkę na moje plecy. Była gorąca, a ja od razu zwiększyłem ciepłotę ciała chyba o kilka stopni! W lesie zrobiłem sobie może nawet dziesięciomiutową przerwę, kolejną podobną za Poborszowem. Odliczałem kilometry do Koźla. Ostatecznie uznałem, że podciągnę do Promenady, a tam zrobię zakupy i zatrzymam się ostatni raz na dłuższą chwilę. Cały czas kręciłem korbą. Miarowo, choć już bez świeżej energii. Utrzymywana prędkość około dwudziestu kilometrów na godzinę, pozwalała jeszcze sprawnie pokonywać dystans. Za budynkiem elektrowni, jakiś kilometr przed planowanym miejscem postoju, postanowiłem więcej się nie forsować. Zatrzymałem rower i zadzwoniłem do Łukasza. Nie odbierał... Nie miałem więc wyjścia. Musiałem jechać dalej. Może i dobrze się stało, bo jednak udało mi się przekroczyć jakąś granicę, ale cena była wysoka. Gdy wturlałem się do domu, rzuciłem sakwę, zdjąłem rękawiczki nie martwiąc się zupełnie tym, że jedna z nich spadła z szafki na podłogę, przebłyskiem świadomości odłożyłem licznik i nawigację na półkę wyżej, aby Karolek nie zechciał się nimi bawić i rzuciłem się bez koszulki na sofę... Gdyby nie dobiegające z otoczenia hałasy, pewnie z miejsca zapadłbym w sen. Tak, zaliczałem jedynie pierwsze fazy snu. Było ostro. Dystans standardowy, ale warunki już nie. Dobrze, że udało się dojechać. Mimo trudnego powrotu, do domu wszedłem tylko piętnaście minut po zaplanowanym na szestastą-szestastą trzydzieści czasie powrotu. Swoje zrobiły długie przystanki na ostatnich kilkunastu kilometrach. Tempo jazdy do Mosznej, było jednak fajną bazą :-)

Nowe rondo przy ulicy Gliwickiej. Jeszcze nie oddane do użytku.


Za Poborszowem, pędzę nowo poznanym polnym traktem. W oddali Góra św. Anny. Słońce już grzeje :-)


Za Kamionką. Kolejny polny trakt, po którym frunąłem ponad 25 km/h. Gdyby nie te urozmaicenia w nawierzchni, średnia z całego wyjazdu byłaby dużo fajniejsza :-)


Przejazd przez las za Brożcem.


Nagły przystanek. Już byłem mocno rozpędzony :-)


"Na tym zakręcie w prawo, my pojedziemy w lewo" :-))


Nieopodal wiatraka w Łowkowicach


Czy ten obraz nie wydaje się być znajomy?
:-)


Niechcący odwiedzony kościół w Dobrej.


Przy Alei Lipowej.


Ostatni postój przed Moszną i napełnienie bidonów.


Przez ten postój nie dojechałem do Mosznej ze średnią 24,5 km/h ;-)


Gorące zwiedzanie na gorąco ;-)


Nie ma tak źle ;-)


Bocian za Pisarzowicami.


Ucieczka przed tumanami kurzu :-)


W Walcach przy wspominkowym miejscu :-)


Przystanek przy kapliczce za Antoszką. Zaczynało być nieciekawie...



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.