Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2018

Dystans całkowity:897.34 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:36:45
Średnia prędkość:24.42 km/h
Maksymalna prędkość:64.92 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:56.08 km i 2h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
337.47 km 0.00 km teren
13:35 h 24.84 km/h:
Maks. pr.:60.83 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szosą na Szosę Stu Zakrętów :-)

Sobota, 7 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

W piątek niedługo po przyjeździe do dziadków, zabrałem się za ścinanie żywopłotu. W trakcie pracy znów zaczęło dokuczać mi prawe kolano. Bywało nawet tak, że miałem spory problem aby zejść z drabiny - ciągnęło zarówno z lewej, jak i z prawej strony. Czasem nawet aż po całej długości uda. Przez moment zastanawiałem się, czy wybierać się jutro na zaplanowaną tak długą trasę, ale szybko odsunąłem od siebie wątpliwości. Czasu było mało. Jeśli mam jeszcze w tym roku zaatakować czterysetkę, to muszę się kontrolnie przejechać.



Wyruszyłem tuż po piątej. Na trasie przywitałem parę bocianów w Brzeziach. Jeden z nich, jakoś taki nastroszony wyglądał, jakby dopiero co wstał i od razu załapał nerwa. To już było wiadomo który z nich to facet ;-) Słońce było już wysoko, ale jechałem w kurtce. Niestety wiał wiatr i wyglądało na to, że będę miał go w twarz aż do samej Kudowy. Naokoło wszystko jeszcze spało :-) Bardzo lubię takie klimaty na rowerze :-) Przypominają mi wyprawy :-) Od razu zacząłem zastanawiać się, jak te miejsca będą wyglądały na powrocie i jak ja będę to wtedy odczuwał :-) W Lewinie Brzeskim pozytywnie zaskoczył mnie widok mijanych stawów :-) Wkrótce minąłem autostradę i znalazłem się na drodze do Nysy :-) Bardzo przyjemnie się tu śmigało! :-) Asfalt był równy, a otoczenie nasuwało skojarzenia z Czechami :-) Widać już było graniczne pasmo górskie... :-) Nogi co prawda nie pracowały na sto procent, ale nie było źle :-) Po około sześćdziesiątym kilometrze było jeszcze lepiej, ale prawda była taka, że rozkręciłem się dużo, dużo później :-)
Tak jak się tego spodziewałem, obwodnica Nysy była zamknięta dla rowerów. Znałem to miasto, więc wizyta tam nie stanowiła dla mnie żadnego problemu prócz straty czasowej, która na tak długiej trasie była jednak dość ważnym czynnikiem. Tak się też złożyło, że praktycznie od razu musiałem zatrzymać się przed przejazdem kolejowym. Pół miasta stało, a pociąg nie nadjeżdżał i nie nadjeżdżał :-) W końcu udało się ruszyć i po tym jakimś czasie dotarłem do ulicy, na której nie byłem od wielu, wielu lat! Wspomnienia wróciły :-) Nie zatrzymywałem się na długo. Ot, zrobiłem jedno zdjęcie i dalej w trasę. I tak miałem świadomość, że spowodowane moją średnią dyspozycją dość częste postoje, będą miały wpływ na mój czas brutto. Dodatkowo cały czas wiał wiatr. Byłem jeszcze dość świeży, ale zastanawiałem się w jakim stanie będę na powrocie :-) Tak długą trasę robiłem przeszło rok temu, a przecież teraz moja dyspozycja była jednak dużo gorsza niż wtedy. Ostatni dość prosty odcinek do Złotego Stoku pokonałem bijąc się z wiatrem. Moja ostatnia szansa, aby wypracować sobie średnią przed górami właśnie mijała.
W Złotym Stoku zerknąłem sobie w kierunku ulicy Złotej. To tutaj będzie znajdowała się meta tegorocznego MRDP Zachód. Pierwsze podjazdy nie dały się nawet odczuć. Ba! Chyba nawet kolano zachowywało się na nich lepiej, niż na równej nawierzchni :-) Niestety wiatr był na tyle mocny, że nie przeszkadzał co prawda na podjazdach, ale za to utrudniał jazdę na wypłaszczeniach i mocno przeszkadzał na zjazdach. Tracąc wysokość nie dość, że musiałem stale pedałować, to odpadała mi możliwość ewentualnego odpoczynku, a zabawa dopiero się przecież zaczynała! Do Kłodzka dojechałem w miarę dobrej formie, ale już gdy minąłem to miasto, rozpoczęły się moje małe problemy. Podjazdy choć jak zawsze pokonywane miarowo, to dawały mi coraz to bardziej w kość. Do tego doszła wysoka temperatura - na jednym z napotkanych termometrów przyuważyłem wskazanie trzydziestu czterech stopni. Na wyjeździe z Polanicy Zdroju przystanąłem w lesie na kilka minut, gdzie spałaszowałem kanapki zrobione przez Aneczkę :-) O poranku broniłem się przed ich nadmierną ilością a teraz żałowałem, że miałem ich tak mało :-) Ruszyłem trochę żwawiej, ale już po krótkim czasie znów zacząłem odczuwać brak świeżości. Zacząłem się obawiać o porę swojego powrotu do domu, a ewentualna opcja awaryjna, czyli odwrót z Nysy w kierunku Grodkowa, była już dawno za mną :-) Pół śmiechem, pół żartem przypomniał mi się artykuł o tym, że dla testu otworzono połączenie kolejowe na trasie Kędzierzyn-Kłodzko :-) Mimo wszystko nie dopuszczałem takiej opcji, choć czasu miałem bardzo mało zwłaszcza, że najwięcej zakładałem "stracić" go na Szosie Stu Zakrętów. Za Dusznikami ponownie przystanąłem - tym razem na parkingu dla TIRów. Organizm już chyba przyzwyczaił się do wysiłku, bo później jechało mi się trochę lepiej. Gdy dojeżdżałem do Lewina Kłodzkiego czułem się już całkiem dobrze :-) Także nogi zaczęły pracować bez bólu, czy przeskoków :-) Szkoda tylko, że wiatr wciąż przeszkadzał i nie mogłem w pełni cieszyć się zjazdami... :-) Tymczasem przed Kudową dostałem drugiego życia! Mimo wiatru i drogi prowadzącej lekko pod górkę, ja pędziłem ponad czterdzieści na godzinę! I to nie przez chwilę, a przez dość długi odcinek! Czułem moc pod podeszwą! Wszystko szło w tylne koło! Zatrzymało mnie dopiero czerwone światło. Najprawdopodobniej kobieta z dzieckiem przechodząca przez przejście musiała wcześniej nacisnąć przycisk ;-) Trochę szkoda było hamować, ale po restarcie zacząłem deptać ponownie! :-) Chwilę później minąłem grupę sakwiarzy, których pozdrowiłem machaniem. Nie wiem, czy zdążyli zauważyć ;-) Kilkadziesiąt metrów dalej stałem już na "standardowych" światłach, ale mimo tego nie bardzo mieli sposobność, aby mnie dogonić tym bardziej, że wjeżdżając do centrum Kudowy znów solidnie depnąłem! :-) Co się ze mną stało? ;-) Byłem tak rozpędzony, że park w którym robiłem Antkową sesję dosłownie śmignąłem i o zdjęciu z Cabo myślałem raptem przez pół sekundy ;-) Zwolniłem chwilę później, starając się wsród masy turystów i sklepików, wypatrzyć ten jedyny - sklep spożywczy! ;-) Po przejechaniu około dwustu metrów znalazłem nawet jakiś, ale był akurat zamknięty :-) Później na upartego też miałbym się gdzie zatrzymać, ale jak to rzecze ludowe porzekadło - "jakoś się nie złożyło" ;-) Trochę tego żałowałem, ale nie zamierzałem się już wracać :-)
Na starcie Szosy Stu Zakrętów przystanąłem na SMSa do Aneczki, mając przy okazji satysfakcję z wypracowanej dzięki długiemu sprintowi średniej :-) Była wyższa od zakładanej na całej trasie, ale też miałem świadomość tego, że teraz będzie raczej spadać ;-) Początkowy odcinek Szosy był jak najbardziej pozytywny :-) Planując trasę sprawdzałem na mapach stan drogi i choć zdjęcia były z dwa tysiące trzynastego roku, to asfalt na nich uwidoczniony był w bardzo dobrej jakości :-) Tak też było w rzeczywistości i tym samym dużo lepiej niż wtedy, gdy byłem tu siedem lat temu :-) Piąłem się ku górze :-) Może nie najszybciej, ale miałem już przecież w nogach prawie sto siedemdziesiąt kilometrów, a przecież drugie tyle było przede mną :-) Bardzo mi było miło ponownie móc się tu znaleźć i choć nie miałem za bardzo sposobności zerkać na boki, to sama możliwość pięcia się tu w górę, była dla mnie bardzo przyjemna :-) Szosówka, piękne zakręty w szczególnym miejscu i dobra pogoda :-) Czegóż chcieć więcej? :-) Niestety dobre nie trwało aż tak długo, bo od pewnego momentu asfalt zrobił się bardzo dziurawy z wszechobecnymi bruzdami! Cóż było robić? Trzeba było kląć! ;-) Dodatkowo przez fakt, iż bidony miałem puste, kompletnie zaschło mi w gardle. Uzupełniłem je w Karłowie, będąc przy okazji zaczepionym przez jakąś Azjatkę pytającą o to, jak może wrócić do miejsca wskazanego mi na paragonie. Pisało tam "Błędne skały, spółka bla, bla, bla; Warszawa". No ładnie... ;-) Niestety nie pomogłem. Na postoju obserwowałem też najbliższe otoczenie. Całkiem sporo rowerów, jeszcze więcej turystów i dość szybko okazało się, że jutro mają tu odbyć się jakieś zawody thriatlonowe. Uwaga - droga miała być zamknięta! No to mi się poszczęściło :-) W ogóle to zapamiętałem to miejsce inaczej. Przede wszystkim dużo spokojniej. Czy to zasługa pogody, wyremontowanej drogi, czy może tych zawodów? Tego nie wiem... :-) Gdy ruszyłem ponownie, postanowiłem zapytać stojącą na poboczu parę kolarzy o jakość asfaltu na zjeździe. Niestety nie mieli o tym bladego pojęcia, a w trakcie rozmowy wyszło, że żona jegomościa startuje jutro w owych zawodach i przyjechali na nie aż z Łodzi :-) Ruszyłem przed nimi czyniąc rzeczy niemożliwe, to znaczy starając się wybierać dziury. Marny był tego efekt. Na całe szczęście po jakimś czasie droga powróciła do poprzedniej jakości i mogłem dać sobie upust :-) Początkowo jechałem trochę na czuja. Nie wiedziałem, czy to nie tymczasowa zasłona dymna, a ponadto przez zalesienie i okulary przeciwsłoneczne, słabo widać było nawierzchnię. Po dość szybkiej chwili doszedłem do wniosku, że to raczej poprawa na stałe, a dodatkowo szybciej czytałem zakręty i wtedy nabrałem już pełnej pewności :-) Od tego momentu wszelkie hamulce puściły - te w rowerze również! ;-) Chyba jeszcze nigdy tak swobodnie nie składałem się w szybkie zakręty! To było coś pięknego, a jeszcze bardziej cieszył fakt, że robiłem to w tak szczególnym miejscu! :-) Czułem się jak ryba w wodzie! Wszelkie początkowe niedogodności... jakie niedogodności?!? :-) Nie było ich! :-) Stanowiliśmy z rowerkiem jedność :-)
Zjazd skończył się dość szybko, a ja zacząłem coraz częściej patrzeć na wykres wysokości :-) Podjazdy zrobiły się jeszcze bardziej strome i chyba przerabiałem to, co cztery lata temu - to nie w wysokich górach były najcięższe podjazdy :-) De facto byłem w pobliżu części tamtejszej trasy :-) Było bardzo gorąco, a ja piąłem się metr po metrze :-) Przed Tłumaczowem zaliczyłem osiemnasto procentowy zjazd! Nawierzchnia przeszkadzała w swobodnym spadku i trzeba było hamować, ale ja w głowie miałem co innego - cieszyłem się, że jechałem w tą dobrą stronę! ;-) Gdyby było na odwrót, to... cholera jasna! Byłoby ciężko! ;-) Gdy już zrobiłem nawrót w kierunku powrotnym - pół żartem - prawie wziął mnie szlag! No to po to przez pół dnia wiatr wiał mi w twarz, żeby w drugiej połowie również lał mnie po pysku?!? Mimo tej jakże małej niedogodności, odczytywałem to jako dodatkowy element treningowy ;-) Martwiło mnie jednak to, że sił w nogach miałem coraz mniej, podjazdy po tylu przejechanych kilometrach były jeszcze bardziej energetycznie wymagające, a mnie do celu zostało jeszcze troszkę ;-) W końcu dojechałem do Nowej Rudy gdzie też nieco się zamotałem. Dodatkowo jak się miało szybko okazać, wkraczałem na teren dolnośląskich bruków! Nigdy więcej nie wybiorę się w dolnośląskie szosówką! ;-) Nigdy więcej! ;-) Ewentualnie na jakimś pancernym rowerze ;-) I tak: strome podjazdy, gorące słońce, dziurawe zjazdy, bruk. Strome podjazdy, gorące słońce, dziurawe zjazdy, bruk. No szlag by to trafił! Jeszcze na początku zerkając na nawigacji na duży spadek wysokości, miałem nadzieję na jakiś choćby średniej jakości zjazd. Szybko wyzbyłem się złudzeń. Dla przykładu zjazd do Srebrnej Góry: na początku dziury jak leje po bombach, a na sam koniec bruk. W Ząbkowicach Śląskich podobnie. Może mniej dołów, ale bruk ten sam. W któreś z tych dolnośląskich mieścin, jazda po bruku spowodowała u mnie ból lewego stawu skokowego! Poza tym musiałem już gonić czas, a nawierzchnia wcale nie pomagała. Na całe szczęście za Ziębicami nieco się polepszyło. Dodatkowo przestał przeszkadzać wiatr :-) Trzeba też jednak oddać, że asfalt na wylocie ze Srebrnej Góry był już w lepszym stanie i mogłem się tam dobrze rozpędzić :-) Dojeżdżając do jednego z zakrętów dojrzałem jak z ulicy Kolejowej wyjechał przede mnie jakiś skuter. Doszedłem go na kolejnym zakręcie siadając na koło tak, aby widział mnie w lusterku. Na wyjściu z następnego zakrętu w prawo, śmignąłem go z taką różnicą prędkości, że chłop musiał być w szoku! ;-) Krótko potem z równym impetem wyprzedziłem jakiegoś sakwiarza :-) Karta chyba się odwróciła - może tylko na moment, ale nie zamierzałem z tego nie skorzystać! Po jakimś czasie, zerknąłem kilka razy za swój prawy bark, żegnając się z górami. Tyle dziś przejechałem...
Zacząłem mocniej kręcić i kilometr po kilometrze zbliżałem się do domku :-) Przed Grodkowem zacząłem odczuwać pierwsze efekty takiej jazdy, objawiające się bólem achillesów. Postanowiłem dociągnąć do miasteczka, ponieważ i tak miałem tam zaplanowany fotograficzny postój. Ruszając ponownie czułem się już lepiej, a nie bez znaczenia był też pewnie fakt, iż między zabudowaniami poruszałem się zwyczajnie wolniej. Na obrzeżach miasta widać było pasmo górskie, które widziałem o poranku w drodze do Nysy. Pętla czasu... :-) Wracając na trasę znów przyśpieszyłem. W lasku nieopodal pozdrowiłem jakiegoś rowerzystę w różowym stroju, jadącego z przeciwka. Gdy miałem już podniesioną dłoń zauważyłem, że była nim jakaś stara babcia. Również miała uniesioną w geście pozdrowienia dłoń. Jest moc! ;-) Kilometry znów uciekały, ale razem z nimi do stawu skokowego zarówno jednej, jak i drugiej nogi, coraz mocniej wkradał się ból. Nieco lepiej było z przyczepami ud w kolanie, choć tam też rozpoczynała się walka. Gdy dojechałem do Magnuszowic - punktu stycznego dzisiejszej trasy - cały mój organizm domagał się już postoju. Nie bolały mięśnie zmęczonych nóg, ale przyczepy, ścięgna, czy może pojedyncze pasma mięśniowe w udach. Byłem też głodny. Zatrzymałem się tuż przed autostradą. Mimo wspaniałego samopoczucia fizycznego (nie, to nie pomyłka ;-) ), czułem się też dobrze psychicznie :-) Do zachodu słońca pozostała jeszcze grubo ponad godzina, ale z dnia robiła się już szarówka - zapewne za sprawą niewielkiego, choć pełnego zachmurzenia. Na MRDP we wrześniu będzie gorzej... Ruszyłem z nowymi siłami, choć wspomniane części ciała dawały już sygnał, że mają już troszkę chęć do stałego odpoczynku. Dodatkowo zrobiło się chłodniej, a wiaterek zaczął smagać okolice kostek. W Lewinie Brzeskim przy stawach panował miły ruch :-) Ludzie spacerowali i przyjemnie się wśród nich jechało :-) Ja byłem dodatkowo pozytywnie pobudzony dlatego, że gnałem na szosówce :-) Jak nikt inny tutaj! ;-) Przed wjazdem na "dziewiećdziesiątkę czwórkę" zatrzymałem się jeszcze, aby pozapinać lampki na rowerze i kurtkę na sobie ;-) Już powoli wyglądałem domku... :-) Wjeżdżając na ostatnią prostą w Popielowie organizm już dawał sygnał, że chce mu się odpocząć. Miałem też świadomość tego, że po tak długiej trasie nie mogę zaniedbać wyciszenia organizmu. Tempo zmniejszyłem w Chruścicach i niestety miało to swój efekt uboczny, bo od razu zaczęło mi się jechać gorzej. Po tak długim dniu nie był to jednak duży problem. I tak do mety miałem już stosunkowo mało. Znów przejeżdżałem przez uśpiony Dobrzeń i Brzezie :-) W gnieździe znów zauważyłem te same bociany. Jeden - wyraźnie lepiej widoczny - znów był jakiś zaspany... :-) Przejazd przez las był już bardzo spokojny. Ze dwa razy zdarzyło mi się jednak podkręcić powyżej średniej, ale były to incydenty. Zdjąłem okulary, aby lepiej widzieć. Świerkle, troszkę pod górkę i byłem w domku... O dziwo finalnie wcale nie tak mocno zmęczony :-) Normalnie chodziłem, normalnie rozmawiałem i chyba normalnie wyglądałem ;-) Dopiero po karnych w meczu Rosja - Chorwacja, na twarzy pojawiło mi się zmęczenie. Zważając na panujące dziś warunki i rodzaj trasy myślę, że to był jak najbardziej udany test przed czterysetką :-) Na pewno jednak warto popracować nad większą częstotliwością takich tras.

Chwilowy postój na drodze rowerowej na pierwszym etapie drogi :-)


Synagoga w Niemodlinie. Wgryzam się w wyjazd :-)


Na trasie do Nysy. Rozpędzony, zostaję zatrzymany przez Policję ;-)


Forteczna wieża ciśnień w Nysie. Oj... Jak dawno mnie tu nie było!


Przystanek w Wójcicach ;-)



Nysa Kłodzka w Otmuchowie :-) Na horyzoncie ładne pasmo górskie :-)



Jak żywo widok z Hiszpanii...! ;-) To trza mi było się tłuc tyle kilometrów, jak za Paczkowem taki sam?!? ;-)


Traska przed Kłodzkiem :-)


Tak według włodarzy Kłodzka ma wyglądać droga rowerowa. Brawo!



Ruchliwa trasa za Kłodzkiem.


Widoczki coraz lepsze :-)


Na wylocie z Polanicy Zdroju :-) Gorąco i kilometry dają się już we znaki!



Tym razem na parkingu dla TIRów ;-)



Tempo wzrosło! :-) Aż do Kudowy będzie ogień! :-)


Szosa Stu Zakrętów wita! :-)


Nie taki diabeł straszny, jak go malują!


Przy sklepiku w Karłowie :-)


Na Szosie ;-)







Piękne widoczki za Radkowem... Jadąc obok pola dosłownie widać było, jak unosi się ono do góry wraz z drogą! :-)


No jeszcze tego brakowało! Jakbym wiedział, to bym może inny rower wziął! ;-)


Przed Srebrną Górą. Będę jutro ;-)


Srebrna Góra. Już widać płaskie! ;-)


Rynek w Ząbkowicach Śląskich :-) Oprócz występu jakieś grupy tańczących małolat, z mijanych atrakcji to... bruk ;-)


Gdzieś na trasie - odpoczynek :-)


Gdzieś na trasie - żegnam się z górami... :-)


Pozdrowienia z Grodkowa ;-)


Wieża ciśnień. Zdjęcie i wymiana baterii w nawigacji przy okazji ;-)


Postój przed A4. Nogi po wysiłku domagały się chwili przerwy... Naprawdę sporo dziś z siebie dały!



Nieopodal Skorogoszczy. Światełka, kurteczka i dalej w drogę!


Prawie jak w domu ;-)


Już praktycznie w domu ;-)



Dane wyjazdu:
87.15 km 0.00 km teren
03:06 h 28.11 km/h:
Maks. pr.:64.38 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Na toszecki standard :-)

Czwartek, 5 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Na sobotę zaplanowałem sobie ponad trzysta kilometrów. Nie wiem jeszcze jak to zrobię z obecną dyspozycją, ale chcę spróbować. Nie chciałbym ot tak poddawać się w kwestii tegorocznej czterysetki. Brak planu treningowego postaram się przykryć nabytym już doświadczeniem. Pełna to improwizacja, ale chcę spróbować, bo później z terminami nie będzie już tak kolorowo. Dzisiejszy wyjazd miał być małym sprawdzianem mojej formy po ostatnich problemach.



Na początku totalnie odpuściłem. Nie chciałem się spalić, więc wylot z miasta był raczej spokojny. Oczywiście zapomniałem o remoncie przy Wojska Polskiego i znów musiałem jechać parkiem :-) Dodatkowo przeszkadzał wiatr i wyglądało na to, że będzie tak przez cały wyjazd, ewentualnie na powrocie za Porębą coś się zmieni. Dystans pokonywałem z uwagą dobierając przełożenia i bardzo dobrze się stało, że wymieniłem tylną linkę i ustawiłem przerzutkę, bo momentami dosłownie wachlowałem biegami :-) Na dalszym etapie drogi, gdy już trochę bardziej sobie pozwalałem doszedłem do wniosku, że kaseta "jedenastka" dla kolarza-sportowca ma naprawdę duże znaczenie. Na wylocie ze Sławięcic, będąc już przed laskiem, usłyszałem nagle pisk opon za swoimi plecami. To jakaś niewiasta za kierownicą myślała zapewne, że zdąży mnie wyprzedzić, a tymczasem sytuacja zmusiła ją do gwałtownej zmiany planów. W pierwszym ułamku sekundy trochę mnie wystraszyła, ale szybko o tym zapomniałem :-) Trochę wkręcałem się na obroty, ale to jeszcze zdecydowanie nie było to. Kryzys dopadł mnie już, gdy zjechałem w kierunku Toszka! Masakra... Co się ze mną dzieje? Na całe szczęście widoczność była bardzo dobra i przyjemnie się jechało :-) Gdy wjechałem na drogę w kierunku Opola kryzys się nasilił. Postanowiłem nawet się zatrzymać, czego chyba od dawna nie robiłem na tej trasie. A może to ten wiatr wiejący z przeciwka? ;-) Po chwili ponownie ruszyłem i dobierając sobie z wyczuciem przełożenia, zacząłem z czasem jechać coraz lepiej. Gdy dotarłem do Strzelec nie byłem jeszcze do końca rozkręcony, ale bardzo szybko do mocniejszej jazdy zmotywował mnie autokar, wjeżdżający przede mnie na rondo z mojej lewej strony :-) Nie pogoniłem go zbyt długo, ale zawsze to coś ;-) Zasłużyłem sobie za to na "zieloną falę" ;-) Trwała aż do momentu, gdy nagle trafiłem na korek. Mimo że przez miasto leci tranzyt, to o tej porze raczej nie powinno go być... Szybko się to wyjaśniło. Na skrzyżowaniu ruchem kierowała Policja, a wcześniej był tu niestety jakiś wypadek. Zgodnie z planem zjechałem w kierunku Anki. Gorsza nawierzchnia wymusiła wolniejsze deptanie, ale mnie nie przeszkadzało to jakoś nadto. O dziwo mimo niecałych dwóch godzin do zachodu słońca, dzień zrobił się jakiś taki jakby się powoli kończył i w związku z brakiem lampki, nie czułem się z tym jakoś w stu procentach komfortowo. Na ostatniej prostej przed Wysoką znów poczułem, jakby dopadł mnie kryzys. Jechałem ciężko nawet mimo tego, że miałem z lekkiej górki! Co prawda wiał przeciwny wiatr, ale żeby aż tak...? Zrzuciłem przerzutkę i to był strzał w dziesiątkę! Powoli budowałem bazę i prędkość tak, że w Wysokiej były nawet momenty, że podjazd robiłem na blacie! Nieźle... ;-) Końcówkę podjazdu wykonałem w taki sposób, że od razu skojarzył mi się z kolarzem CCC. Nawet po zjechaniu z głównej już na szczyt wspinaczka nie stanowiła żadnego problemu! Dopiero przed nawrotem do pomnika zrzuciłem przerzutki, aby łatwiej było pokonać zakręt. Hm... Dziwny jestem ostatnio ;-) To był chyba przełomowy moment dzisiejszego wyjazdu :-) Po przywitaniu się z Karolem udałem się z powrotem w kierunku Wysokiej tak, aby zaliczyć pętelki za Porębą :-) MXS był już mój i od tej pory jechałem już jakoś lepiej :-) Może nie dużo szybciej, ale wydolnościowo lepiej :-) Nawet odcinek za autostradą, a przed Porębą, gdzie zawsze wieje i się męczę, zrobiłem jakoś bez większego trudu. W nagrodę dostałem swoje kochane tutejsze serpentynki i choć nie gnałem jakoś mocno, to jak zawsze dały mi dużo frajdy :-) Przy okazji wstąpiłem do miejsca położonego tuż przy drodze - nazwanego jak się okazało Siedem Źródeł. Aż dziw, że jeżdżąc tędy przez tyle lat, nie byłem tu ani razu! Szok! Drogę do Leśnicy pokonałem na spidzie ;-) Świetnie się jechało :-) Za miastem wiatr wiał w twarz mimo, że tu miało być już inaczej, ale dałem sobie z nim radę ;-) Za Raszową przemknąłem przez już nie do końca jasny las i byłem już w Kędzierzynie, gdzie na otwartej przestrzeni słońce dawało na szczęście jeszcze sporo światła :-) Jechałem swoim tempem, w końcu rozkręcony, a w Kłodnicy spotkałem jeszcze biegającego maratony znajomka ;-) Wymęczony krzyknąłem "cześć!" i kilka chwil później przypomniałem sobie o konieczności wyciszenia organizmu. Teraz chciało mi się jechać, a nie mogłem! ;-) Chwilę ze sobą powalczyłem, ale wygrał rozsądek... :-) Szoska chyba wróciła... :-)

To w którą on jest w końcu stronę?


Góra św. Anny widziana za Błotnicą Strzelecką :-)


W kierunku Anki :-) Pięknie pachniało zboże...


Cześć! :-)


Siedem Źródeł. Szok, że jestem tu pierwszy raz!




Dane wyjazdu:
3.36 km 0.00 km teren
00:11 h 18.33 km/h:
Maks. pr.:25.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Praca 040718 ;-)

Środa, 4 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Jak co rano odprowadziłem dzieciaczki do przedszkola :-) Później byłem umówiony z Aneczką, więc zabrałem Antka i pojechaliśmy :-) Nieśpiesznie :-) Swoją drogą, to kolejny raz pokonamy tą trasę... Dziwne... ;-)



Było już odczuwalnie ciepło :-) Antosiem jechało się bardzo przyjemnie :-) Nigdzie nie musiałem się śpieszyć i to również było fajne :-) Po załatwieniu sprawy pomyślałem sobie, że byłoby fajnie odbić jeszcze gdzieś w las i zakręcić choćby małe kółeczko. Przejechałem jednak zjazd i w końcu doszedłem do wniosku, że wrócę do domu zająć się obowiązkami. Trochę jednak w sercu szkoda było tego pięknego dnia... Krótko po tym jak zszedłem z roweru, poczułem ścięgno biegnące zdłuż uda pod jego spodem. Nie wiem, czy zaplanowana na sobotę tak długa trasa, to będzie dobry pomysł... Pożyjemy, zobaczymy.

I jeszcze raz Antek! ;-)



Dane wyjazdu:
7.40 km 0.00 km teren
00:24 h 18.50 km/h:
Maks. pr.:28.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Ortopeda

Poniedziałek, 2 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Po sobotnim wyjeździe miałem lekkie kuku nie tylko na kolanie. Myśli w głowie może nie były zupełnie czarne, ale jednak coś tam kiełkowało. Musiałem coś z tym zrobić i dzięki mojej najwspanialszej Aneczce udało się ustawić wizytę na już, na zaraz :-) Oczywiście pojechałem tam na rowerze ;-)



Trasa wiodła skrótem nieopodal Żabieńca. Jechałem ostrożnie, ciesząc się otoczeniem i słoneczkiem :-) Temperatura nie była wysoka. Można nawet rzec, że było lekko chłodnawo, ale dzięki temu odczuwałem większy komfort :-) Na miejscu przypiąłem Antka i zniknąłem w budynku przychodni :-)
Droga powrotna wyglądała już trochę inaczej ;-) Wyszedłem w widocznie lepszym humorze :-) Jakoś i na rowerze przestałem się przejmować dotychczasowymi objawami, które chyba nawet ustąpiły w obliczu mojej szczęśliwości ;-) Pomykałem sobie radośnie i - chyba jak zawsze gdy jeżdżę Antkiem - dopadła mnie refleksja, że za mało eksploatuje te swoje rowerki. Mimo tego cieszyłem się tą niewielką ilością "kilometrów" przejechanych tego popołudnia... :-)

I znowu Antek ;-)



Dane wyjazdu:
3.41 km 0.00 km teren
00:12 h 17.05 km/h:
Maks. pr.:23.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Praca 020718 ;-)

Poniedziałek, 2 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Gdy wracałem z przedszkola dowiedziałem się od Aneczki, że zapomniała czegoś z domu. Daleko nie miałem ;-) Hop na rower i krótka przebieżka :-)



Powietrze było zimne, ale jechało się przyjemnie :-) Oj, dawno tej trasy nie robiłem... ;-) Przed bramą zamieniłem nieco słów z Aneczką, mijając przy okazji kilka znajomych twarzy. W drodze powrotnej jechałem już chyba minimalnie szybciej, ale i tak w taki sposób, aby za bardzo nie dawać nacisku na stawy. Chyba faktycznie przyda mi się kilka dni przerwy od roweru. Będzie lipa z tą czterysetką...




Dane wyjazdu:
6.79 km 0.00 km teren
00:26 h 15.67 km/h:
Maks. pr.:30.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Do Koźla po dzieciaki :-)

Niedziela, 1 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Po wczorajszym nieciekawym zdrowotnie wyjeździe miałem w myśli to, że przyda mi się kolejnego dnia jakiś krótki i nieśpieszny rozjazd. Poza tym chciałem pokazać Aneczce trasę do Koźla, gdy zamkną most na Kłodnicy.



Pierwsze metry uświadomiły mi, że za mocno napompowałem koła w Antku :-) Na kamienistym trakcie przy działkach odbijały się od nawierzchni, bardzo słabo tłumiąc nierówności. To nie był jednak problem. Obserwowałem kolano, które z początku nie dawało żadnych złych objawów, natomiast później kilka razy pojawił się lekki ból. Mimo wszystko cieszyłem się z jazdy na przykład śmiejąc się z Aneczki, która w jeździe na rowerze pomagała sobie rękami ;-) Kilka razy śmignąłem też obok niej tak, jak za starych czasów :-) Ogólnie był to fajny, pozytywny wypad :-)

Tak fajnie, niebiesko ;-)


Tędy też można jechać ;-)