Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
90.50 km 0.00 km teren
03:11 h 28.43 km/h:
Maks. pr.:64.92 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Toszecka na niby spokojnie ;-)

Sobota, 28 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0

Na dziś miał przypaść ostatni lipcowy dzień, w który liczyłem na ewentualny start na czterysetkę. Niestety nic z tego nie wyszło, za sprawą burzowych prognoz pogody. Z drugiej strony ewentualny sierpniowy termin pozwoli mi lepiej przygotować się do takiej trasy i nie będzie to start z marszu, a poza tym sierpniowe warunki będą bardziej zbliżone do terminu startu MRDP Zachód, więc zyskam pewnie więcej doświadczeń :-) Co by nie było, po dzisiejszej porannej pracy, postanowiłem wypiąć się na prognozy i zaplanowałem toszecki przejazd. Jakoś nie wierzyłem, że w tym czasie będą u nas jakieś burze :-)



Start zgodnie z założeniem był bardzo spokojny :-) Za wiaduktem znowu przypomniałem sobie o zamkniętej ulicy Wojska Polskiego, ale tym razem nie pojechałem do parku, a udałem się po prostu na drugą stronę ulicy i przy pływalni włączyłem się płynnie do ruchu :-) Cały czas delikatnie napędzałem rower :-) Na Kanale Gliwickim minąłem syna od znajomych, jadącego na rowerze :-) Trochę późno się zreflektowałem, ale i tak nie zostałem zauważony :-) Jechałem dalej i nawet w lesie przed Sławięcicami jakoś nadmiernie nie przycisnąłem :-) Od samego startu za to, co kilka minut sięgałem po bidon i robiłem dwa, lub trzy łyki. Było naprawdę gorąco! Na bank powyżej trzydziestu stopni! Łykałem dystans powoli i w zasadzie dopiero za Łanami zacząłem mocniej deptać :-) Zjeżdżając w Niewieszach na drogę do Toszka, wymieniliśmy pozdrowienia z grupą kolarzy :-) Fajnie tak jechać na szosie i stanowić ułamek jakieś rowerowej kultury... :-) A takie pozdrowienia nie były ostatnimi dzisiejszego dnia! :-) Z nieba lał się żar i nie jechało się jakoś nadzwyczajnie lekko. Nawet zjazd w Toszku nie był wykorzystany przeze mnie optymalnie :-) Przepuściłem za to na pasach jakąś panią z wózkiem, za co zostałem wynagrodzony szczerym uśmiechem :-) Miło :-) Dopiero wylot z Toszka i tamtejszy zjazd nieco mnie napędził :-) Oczywiście później było lekko pod górkę i tam jakby zeszło ze mnie powietrze, ale kolejne kilometry wkładały moc w moje nogi :-) Dopiero się rozpędzałem! Na wysokości Kotulina machnąłem w pozdrowieniu jakiemuś kolarzowi po swojej lewej, który włączał się do ruchu. Od jakiegoś czasu byłem już jednak rozkręcony i gdy po chwili obejrzałem się za siebie, po owym kolarzu nie było praktycznie śladu - jakiś mały gdzieś na horyzoncie. To jeszcze mocniej dodało mi kopa! Wrzuciłem wyższy bieg i but w pedały! Super się jechało! Na wlocie do Błotnicy Strzeleckiej dość inteligentnie pozwoliłem się wyprzedzić przez samochód, za co dostało mi się podziękowanie w postaci awaryjnych świateł :-) Dobrze tak jechać we wzajemnej symbiozie :-) Podobnie było w Strzelcach, gdzie jeden z kierujących zjechał dla mnie maksymalnie do osi jezdni tak, abym mógł bez problemu podjechać do świateł na skrzyżowaniu. Wkrótce zjechałem z głównej, ale tempo raczej nie spadło :-) Dopiero gdy zwróciłem się ku Górze św. Anny, ukształtowanie terenu lekko pod górkę i przeciwny wiatr, bardzo wyraźnie mnie spowolniły :-) Pchałem ścianę :-) Sam podjazd zrobiłem jednak bardzo fajnie :-) Na chwilę przystanąłem nieopodal Karola (moja miejscówka została zajęta dosłownie dwie sekundy przed moim przybyciem), po czym puściłem się w dół :-) Czułem energię w nogach, a co lepsze - inaczej rozplanowane nawadnianie dało wyraźnie zauważalne efekty w dolnych kończynach! Na własne oczy zauważyłem dotychczasowe błędy... Może będzie się dało zniwelować te wieloletnie zaniedbania? Czas pokaże. Tymczasem dałem się porwać grawitacji, docierając aż do pierwszego skrzyżowania w Kalinowie. Taki był plan ;-) Zjeżdżać dopóty nie trzeba będzie pedałować z lekkim oporem :-) Zawróciłem i udałem się w kierunku Kadłubca, a stamtąd do Poręby, tuż przed nią przyciskając mocniej i uciekając przed "ścigającym" mnie ciągnikiem :-) Moje ulubione serpentyny przejechałem na nieco mniejszym gazie i krótko potem wjechałem na "Alpenstrasse", gdzie jeszcze przed nawrotem, musiałem uciekać prawie do rowu przed nadjeżdżającym z przeciwka Fordem Galaxy. Kierujący ani się nie zatrzymał... Nie to, żeby w ślepym zakręcie jechał z bezpieczną prędkością, bo po co...? Szybko o nim zapomniałem i sam podjazd pokonałem nadzwyczaj dobrze :-) Lekki kryzys tlenowy dopadł mnie już na wypłaszczeniu :-) Na chwilę zmniejszyłem tempo i dalej w długą :-) Niebawem ponownie byłem na serpentynkach, a gdy je minąłem, całkiem fajnie dodeptałem do Leśnicy :-) Stamtąd, mimo przeciwnego wiatru dość sprawnie doleciałem do Raszowej :-) Lasu prawie nie pamiętam ;-) Kłodnica, przejazd między autami na skrzyżowaniu z nie palącymi się światłami i powolne wyciszanie na Wyspiańskiego, trwające już do samego domku :-) Później pomyślałem sobie, że mogłem już trochę wcześniej zmniejszyć tempo. Zrobimy tak następnym razem! :-) Dodatkowo podczas tego wyjazdu ostatecznie okazało się, że ułożenie siodełka jest teraz dużo, dużo lepsze :-) Śmigamy dalej! :-)

Barka na Kanale Gliwickim przed Ujazdem :-) A na barce - rowery! :-)


Góra św. Anny :-)


Tradycyjne "cześć" tym razem z lekko zasłoniętymi widoczkami ;-)


Jeszcze raz Góra św. Anny :-)



Dane wyjazdu:
26.23 km 0.00 km teren
00:56 h 28.10 km/h:
Maks. pr.:50.91 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Korekta ustawienia siodełka w Cabo

Środa, 25 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0

Po ostatnim podniesieniu sztycy i kilku ostatnich jazdach, zacząłem odczuwać dyskomfort związany z ułożeniem swoich szanownych czterech literek na siodełku. Raz czułem, że było OK, a raz coś nie tak... Po przejechanej trzysetce objawy się nasiliły. Nie umiałem znaleźć sobie miejsca na siodełkowej płaszczyźnie i wiadomym było, że coś jest na rzeczy. W końcu zabrałem się za przesunięcie siodła, ustawiając je bliżej kierownicy. Po skończonej pracy wcale nie miałem zamiaru wychodzić na rower, bo inne obowiązki czekały, ale po krótkiej chwili uznałem, że pogoda jest super (ponad trzydzieści stopni!) i że później będę miał problem, aby sprawdzić, czy aktualne ustawienie będzie w porządku. Cały czas też wisiała nade mną perspektywa ewentualnej czterysetki na weekend, zależnej w dużej mierze od pogody. Trzeba było się zatem przejechać :-) W sumie bardziej chciałem, niż musiałem ;-)



Postanowiłem zrobić godzinną traskę. Nie śpieszyłem się wcale :-) Pierwszy kontakt z siodełkiem zasygnalizował mi, że było dużo lepiej :-) Co prawda gdzieś w połowie trasy wraz ze zmęczeniem straciłem troszkę tej pewności, ale po krótkim postoju w Kobylicach ponownie wydawało się, że było dobrze :-) Co by nie mówić, tak krótka trasa to zdecydowanie zbyt mało, aby ocenić ergonomię ustawienia siodełka :-) Wiatr jak zwykle wiał mi w twarz, ale za to było bardzo gorąco! Chciałem jeszcze na chwilkę wstąpić na Dębową po jakieś sensowne zdjęcie, ale ostatecznie wyleciało mi to z głowy :-) Generalnie wyjazd na plus - również siodełkowo :-)

Telefon od Aneczki. No to jak się zatrzymałem, to już i zdjęcie zrobię ;-)



Dane wyjazdu:
29.58 km 0.00 km teren
01:31 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:39.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Podoktorkowo ;-)

Wtorek, 24 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0

Na dziewiętnastą miałem umówioną w Koźlu krótką wizytę u lekarza. Naturalnym wyborem było udać się tam na rowerze - słońce mocno grzało i było iście letnio! :-)



Nie śpieszyłem się wcale :-) Sam dojazd do Koźla upłynął mi bardzo spokojnie i na miejscu byłem kilka minut przed czasem :-) Gdy już opuściłem budynek przychodni, zacząłem zastanawiać się gdzie tu się udać... :-) Szybko do głowy wpadła mi trasa: park - Dębowa - obwodnica - dom :-) Ruszyłem :-)
Parkiem jechało się bardzo przyjemnie :-) Antek swobodnie szurał po szutrze :-) Tak bez oporów :-) Na ostatnim zakręcie między drzewami, minąłem dwóch rowerzystów na rowerach z barankami - prawdopodobnie były to jednak przełajówki, a nie szosówki. Nie zdążyłem się przyjrzeć, bo musiałem zerkać na zakręt, miałem okulary przeciwsłoneczne i wypadkowa cieni i promieni słonecznych utrudniała wyłapywanie szczegółów, a poza tym na pewno jeden z nich jechał w rozpiętej do samego dołu koszulce. No jak by to wyglądało, jakbym się tak zaczął gapić? ;-) Na pobliskim ciągu pieszo-rowerowym zwróciłem uwagę kobiecie z dzieckiem, która zupełnie nie patrząc, weszła sobie przed moje koło jak gdyby nic, wpatrzona w ekran telefonu, zamiast zwracać uwagę na dziecko. Chyba będę musiał zacząć zabierać ze sobą taśmę klejącą na wyjazdy, bo ostatnio chyba zbyt często wdaje się w takie dyskusje :-) Poza tym wymiana zdań jak zwykle grochem o ścianę... Na Dębowej ruch - prawie jak w Rzymie ;-) Praktycznie każde stanowisko łowieckie zajęte - o dziwo przez wczesną młodzież :-) Fajnie się na to patrzyło... Wakacje i tak dalej. Dobrze, że tak wypoczywają. Gdy już zjechałem na asfalt pomyślałem sobie, czy nie zakręcić na trasę, którą kiedyś tylko raz robiłem Antkiem, ale ostatecznie zrezygnowałem, bo nie pamiętałem ostatecznie jaki miała przebieg, a nie chciałem się wpakować w jakąś przeprawę ;-) Co by nie było czas miałem ograniczony :-) Zjechałem zatem między pola i już niebawem byłem na drodze w kierunku Landzmierza :-) Tam postanowiłem zjechać z głównej w ulicę, której dawno już nie pokonywałem :-) Może trzeba sobie przypomnieć jak ona wygląda? ;-) Jechało się bardzo żwawo i bez oporów :-) Antek śmiało pokonywał dystans :-) Gdy minąłem Odrę, wiatr wiał już w kierunku przeciwnym do którego się poruszałem, ale w zupełności mi to nie przeszkadzało :-) Jechałem pośród pachnących ściętym zbożem pól, a na horyzoncie wspaniale rysowała się Góra św. Anny :-) Cieszyłem się chwilą :-) Myślałem co prawda, aby odezwać się do Aneczki ale uznałem, że jestem już tak blisko domu, że nie będę się zatrzymywał. Poza tym byłem pewien, że Anula wie doskonale czemu jeszcze nie wróciłem do domu ;-) Telefon odezwał się w Brzeźcach ;-) Jeszcze niebieski szlak i dojadę do domu :-) Bardzo fajny był to wyjazd :-)
_
Co Antek, to Antek :-)

Droga do Koźla :-)


Na Dębowej :-)


Ale tego, to tu chyba nie było...


Pomnik w Cisku.


Jest i fontanna ;-) Od jakiegoś czasu coś nie miałem okazji się przy niej zatrzymać ;-)


Zapach pola...


Gdzieś na niebieskim szlaku ;-)



Dane wyjazdu:
13.59 km 0.00 km teren
00:43 h 18.96 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Krótka poniedzielna przejażdżka :-)

Niedziela, 22 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0

Przejażdżka poniedzielna, ponieważ po powrocie z Surowiny niedziela w zasadzie się nam skończyła ;-) Pogoda również nie była już taka, jak w przeważającej części dnia. Gdy wyjeżdżaliśmy było jeszcze słonecznie i bardzo ciepło, natomiast tutaj niebo zaszło już chmurami i co prawda temperatura była w sam raz, ale letni dzień o tej porze powinien mieć jednak nieco inną aurę :-)



Bardzo szybko zdałem sobie też sprawę z tego, że nie jestem już na Surowinie i moja fryzura nie pasuje do tutejszych kanonów piękna ;-) Ludzie się na mnie patrzyli, choć z drugiej strony to nie wiem, czy to aby na pewno przez fryzurę ;-) Jechałem sobie bardzo spokojnie, ciesząc się z tego, jak pracuje Antek. Ten rower ma już tyle kilometrów w ramie i podzespołach, a jeździ jakby go dopiero z fabryki przywieziono! I to dosłownie. Gdy minąłem półmetek przejazdu, naprawdę zacząłem czerpać radość z precyzji zmiany biegów, a delikatny dźwięk wolnobiegu dosłownie był miodem na moje uszy :-) Kilka razy nawet celowo przestałem pedałować, aby posłuchać tej muzyki :-) Przed powrotem na niebieski szlak drugi raz natknąłem się na zbożowy kombajn. Zapach zboża przywołał wspomnienia z dzieciństwa... Fajnie było... :-)

Sympatyczny postój za Starym Koźlem :-)


Żniwa w Brzeźcach :-)


Gdzieś między polami ;-)



Dane wyjazdu:
18.50 km 0.00 km teren
01:07 h 16.57 km/h:
Maks. pr.:28.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Leśna przejażdżka ;-)

Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Początkowo miałem jechać na rowerze po "zakupy" i już miałem w głowie myśl, że zboczę gdzieś z kursu ale gdy okazało się, że do listy doszły jeszcze inne produkty, postanowiłem skorzystać z samochodu i udać się do większego sklepu nieco dalej. Po skończonych wszystkich robotach miałem już zielone światło na wyjście ;-) To nie miał być długi przejazd :-)



Specjalnie chciałem pokręcić się po lesie w okolicy, ponieważ Kosine opony to przecież w teren są ;-) Poza tym byłem ciekaw dystansu, który kiedyś tu przebiegłem :-) Jechało się bardzo przyjemnie, a pogoda była dosłownie o sto osiemdziesiąt stopni inna, niż jeszcze dwa dni temu :-) Gorąco i słońce - miodzio! :-) Gdy po nawrocie z "biegowej" trasy wjechałem na nieznane mi trakty, musiałem nieco wspomagać się nawigacją. W końcu jednak dotarłem do zbiornika wodnego przy elektrowni, a stamtąd już do domku :-)

Startujemy! :-) Przypomina mi się całkiem niedawne zbieranie jagód dla dzieciaczków :-)


Jakiś fajny kwiatek ;-)


Nawracamy ;-) Tu kiedyś dobiegłem, a nawet jeszcze dalej ;-)


Przy paśniku :-)


I znów przy paśniku, ale gdzie ja jestem? ;-)


Lato, woda, jest miło ;-)


Już nieopodal domku :-) I znowu fajne wspomnienie :-) Tu dopiero widać Kosiną przemianę! :-)



Dane wyjazdu:
26.03 km 0.00 km teren
00:53 h 29.47 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

A bo znowu ma padać...

Poniedziałek, 16 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień raczej nie zostanie zaliczony do udanych. Praktycznie od samego poranka czułem się zmęczony, jakiś niewyspany, nieogarnięty wydolnościowo. Nie wiedziałem co mi jest. Po południu ten stan cały czas się utrzymywał, a po obiedzie Anula postanowiła wyjść z dzieciakami i z rowerami. Miała towarzystwo koleżanki, więc ja się nie pchałem. Aby jednak nie zamulać cały dzień podjąłem decyzję, aby również udać się na szosę. Nie miałem wprawdzie żadnej trasy w zamyśle i nawet przez chwilę zastanawiałem się, co ja w takim stanie będę na tym rowerze robił (może spał?), ale mimo wszystko przecież rower lepszy jak siedzenie w domu :-) Nawet trasa wymyśliła się sama :-) Ot, pojadę odwrotnie niż wczoraj, czyli mam nadzieję, że tym razem z wiatrem ;-)



W samym Kędzierzynie nie działo się nic nadzwyczajnego, ale już na początku obwodnicy dopadły mnie jakieś lekkie bóle w okolicy miednicy i kolana. Ech... Muszę się w końcu za to zabrać, bo zaraz nic z tego nie będzie. Zjeżdżając w kierunku Koźla postanowiłem nie wjeżdżać na drogę rowerową i na moje nieszczęście, pod koniec prostej przyhamowałem jakiegoś TIRa. Zadowolony to on pewnie nie był, a i ja wcale z tego powodu nie czułem się komfortowo. Całe szczęście po krótkim sprincie odbiłem na Kobylice i od tego momentu miałem już święty spokój z samochodami. Wiatr wiał jakoś tak bardziej z boku, ale chyba też bardziej pomagał jak przeszkadzał. Zaczynałem mocniej deptać, choć nie było to zupełnie nic nadzwyczajnego, bo mocy w nogach nie miałem wcale. Pokonywałem dystans, aby po jakimś czasie odpłynąć we własne myśli. Nagle, gdy byłem już w Cisku zauważyłem, że walę prosto na czołówkę z jakąś babcią na rowerze! No szlag by ją! Minęliśmy się po sekundzie jakieś pół metra od siebie. Zdążyłem tylko jeszcze wcześniej wymownie postukać się po kasku, a później pozostało tylko kiwanie głową... Dramat. Szybko zapomniałem o całej sytuacji i niedługo potem zrobiłem sobie fotograficzny postój na nowym moście, skąd ładnie było widać masyw Góry św. Anny :-) Po restarcie wiatr przestał być moim sprzymierzeńcem, ale mimo wszystko jakoś dawałem radę ;-) Bierawę przemknąłem prawie niezauważenie i gdy byłem już drodze wojewódzkiej, zacząłem trochę lepiej jechać, to znaczy bardziej angażować nogi. Przejazd przez Stare Koźle poszedł mi całkiem gładko i gdy zjechałem w kierunku Brzeziec, poczułem jeszcze większą swobodę. Po kilkudziesięciu metrach jazdy, po raz pierwszy podczas tego wyjazdu czułem, jak w nogi wraca werwa i rodzą się zalążki mocy. Mogłem przycisnąć! :-) Rozpędziłem się dość szybko. Na tyle szybko, aby rower swym dobrym zwyczajem zaczął umykać mi do przodu :-) Otoczenie przesuwało się coraz to szybciej i gdy chciałem wrzucać już kolejny bieg efektywności dostrzegłem, jak od chłopaka oddalonego od jezdni po lewej stronie, zaczyna w jego kierunku toczyć się piłka. Pół sekundy na ocenę sytuacji, aż tu nagle - gdy byłem w zakręcie - z mojej prawej strony, z niewielkiej uliczki wchodził inny chłopak! Dohamowanie, unik i tylko odprowadziliśmy się wzrokiem... Nie chcę się tłumaczyć, bo nie jechałem wolno (choć wciąż przepisowo!), ale chłopak wcale nie upewnił się, czy nic po drodze nie jedzie. Totalny luz. Cóż było robić? Znów trzeba było pokręcić głową po fakcie ;-) Wcześniej na inne gesty zupełnie nie było czasu. Wkrótce wyjechałem ponownie na główną, będąc już rowerowo pobudzony. Wyprzedziło mnie kilka samochodów i to był moment, kiedy postanowiłem depnąć. Wartość na liczniku rosła dość szybko. Na tyle szybko, że kątem oka zauważyłem jak jakaś kobieta stojąca przy działkach po lewej, odprowadzała mnie wzrokiem. Muszę wziąć się za kolarskie rzemiosło w szerokim znaczeniu tego terminu. Chyba wciąż szkoda mi potencjału...




Dane wyjazdu:
26.20 km 0.00 km teren
01:00 h 26.20 km/h:
Maks. pr.:43.64 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szkoda mi Chorwatów...

Niedziela, 15 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Nie jestem fanem piłki nożnej. Ot, banda facetów biegających za piłką i wywracającą się z byle powodu. Kolarze są dużo twardsi ;-) Niemniej jednak gdy są Mistrzostwa Świata, staram się trochę śledzić poczynania danych drużyn. W tym roku moje położenie pozwoliło mi śledzić wiele meczów i już gdy pierwszy raz zobaczyłem występ Chorwatów wiedziałem, że to właśnie im będę kibicował! Grali z polotem, ambicją i stanowili istny żywioł na boisku! Mimo tego nie byli żadnym faworytem Mundialu.
Popołudnie spędziliśmy rodzinnie i było bardzo miło :-) Gdy już wracaliśmy do domu stwierdziłem, że gdyby nie dzisiejszy finał, z pewnością poszedłbym jeszcze na rower :-) Gdzie te deszcze i burze, zapowiadane przez meteorologów? Dzięki ich prognozom nie wyruszyłem na czterysetkę na weekend i mam nadzieję, że gdzieś na trasie mojego przejazdu padał wczoraj mocny deszcz ;-)
Mecz zaczął się nie po myśli Chorwatów, którzy stracili bramkę po wymuszonym faulu. I na co im wszystkim ten VAR?!? Mimo to wierzyłem w ich wygraną, gdyż to oni byli reżyserami tego, co działo się na boisku. Niestety życie do sprawiedliwych nie należy... Przy stanie 4:1 dla Francji, postanowiłem zebrać się na rower. Miałem jeszcze przebłysk, że postawa Chorwatów zasługuje na pozostanie przy telewizorze, ale ostatecznie za namową Aneczki wyszedłem.



Pierwsze metry na rowerze ostudziły smutek porażki. Co prawda w głowie tliła się jeszcze nadzieja, ale mimo tego postanowiłem skupić się bardziej na rowerze. Jechałem nieśpiesznie, wręcz leniwie. Za Bierawą jak zwykle wiatr w twarz. Chyba muszę w końcu zacząć odwracać tą trasę ;-) Za Ciskiem już w zupełności się rozleniwiłem ;-) Dzień wciąż był bardzo ładny, słoneczny i ciepły :-) Żal by było siedzieć w domu... Jedynym miejscem na trasie gdzie jakoś przycisnąłem była obwodnica. Byłem już w zasadzie w domu, a dopiero teraz nabierałem prawdziwej ochoty na dalszą jazdę :-)

I po żniwach :-) Przed Bierawą.


Bociany w gnieździe :-) Cisek.



Dane wyjazdu:
7.72 km 0.00 km teren
00:23 h 20.14 km/h:
Maks. pr.:33.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Ortopeda 2

Poniedziałek, 9 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Dzień był bardzo ciepły! Rzekłbym nawet, że gorący :-) Przed wizytą w przedszkolu odebrałem RTG kolan - na wieczór miałem zaplanowaną wizytę u ortopedy. Po południu dostałem jednak telefon, że wizyta będzie możliwa godzinę wcześniej. Nie widziałem przeszkód :-) Nieco później przyszła do nas z wizytą ciocia Ola :-) Trochę pogadaliśmy i było miło ;-) Niestety ominęło mnie przez to rodzinne wyjście na lody... ;-) Zebrałem się do lekarza o zaplanowanym czasie, na luzie :-) Zaczęło się, gdy przypomniałem sobie o zapięciu. Musiałem biec po nie z samego dołu :-) Gdy już ruszyłem spostrzegłem, że nie mam na nosie okularów! Eech to...! Dawaj z powrotem. Tak więc z zapasu zrobiła się strata :-)



Od początku deptałem na pedały. Sakwa na bagażniku podskakiwała z hałasem. Już nie martwiłem się o pozaginanie koperty ze zdjęciami ;-) Na nieszczęście przy mostku koło działek był mały korek i chwilę musiałem odstać. Później dalej dyla! Na wylocie z Żabieńca wiatr w pysk! Już miałem lekkiego nerwa...! A tak nie chciałem się zgrzać. Gdy wyjechałem na główną, postanowiłem zwolnić. Więcej już i tak nie nadrobię :-) Finalnie okazało się, że w poczekalni usiadłem dosłownie na pięć sekund ;-)
Po wyjściu z gabinetu nabrałem pewnego kroku :-) Pewnie zapiąłem sakwę na Antku i ruszyłem przed siebie, szybko się rozpędzając :-) Bez ciśnienia jechało się dużo lepiej :-) Odruchowo skręciłem w kierunku osiedla domków, aby później kontynuować jazdę nowo położoną drogą rowerową :-) Przez chwilę chciałem jeszcze obmyślić jakąś trasę - dzień był naprawdę piękny! - ale nie miałem koncepcji. Poza tym miałem jeszcze nadzieję na te rodzinne lody! ;-) Ostatecznie jak po nitce wróciłem do domku :-)




Dane wyjazdu:
337.47 km 0.00 km teren
13:35 h 24.84 km/h:
Maks. pr.:60.83 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szosą na Szosę Stu Zakrętów :-)

Sobota, 7 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

W piątek niedługo po przyjeździe do dziadków, zabrałem się za ścinanie żywopłotu. W trakcie pracy znów zaczęło dokuczać mi prawe kolano. Bywało nawet tak, że miałem spory problem aby zejść z drabiny - ciągnęło zarówno z lewej, jak i z prawej strony. Czasem nawet aż po całej długości uda. Przez moment zastanawiałem się, czy wybierać się jutro na zaplanowaną tak długą trasę, ale szybko odsunąłem od siebie wątpliwości. Czasu było mało. Jeśli mam jeszcze w tym roku zaatakować czterysetkę, to muszę się kontrolnie przejechać.



Wyruszyłem tuż po piątej. Na trasie przywitałem parę bocianów w Brzeziach. Jeden z nich, jakoś taki nastroszony wyglądał, jakby dopiero co wstał i od razu załapał nerwa. To już było wiadomo który z nich to facet ;-) Słońce było już wysoko, ale jechałem w kurtce. Niestety wiał wiatr i wyglądało na to, że będę miał go w twarz aż do samej Kudowy. Naokoło wszystko jeszcze spało :-) Bardzo lubię takie klimaty na rowerze :-) Przypominają mi wyprawy :-) Od razu zacząłem zastanawiać się, jak te miejsca będą wyglądały na powrocie i jak ja będę to wtedy odczuwał :-) W Lewinie Brzeskim pozytywnie zaskoczył mnie widok mijanych stawów :-) Wkrótce minąłem autostradę i znalazłem się na drodze do Nysy :-) Bardzo przyjemnie się tu śmigało! :-) Asfalt był równy, a otoczenie nasuwało skojarzenia z Czechami :-) Widać już było graniczne pasmo górskie... :-) Nogi co prawda nie pracowały na sto procent, ale nie było źle :-) Po około sześćdziesiątym kilometrze było jeszcze lepiej, ale prawda była taka, że rozkręciłem się dużo, dużo później :-)
Tak jak się tego spodziewałem, obwodnica Nysy była zamknięta dla rowerów. Znałem to miasto, więc wizyta tam nie stanowiła dla mnie żadnego problemu prócz straty czasowej, która na tak długiej trasie była jednak dość ważnym czynnikiem. Tak się też złożyło, że praktycznie od razu musiałem zatrzymać się przed przejazdem kolejowym. Pół miasta stało, a pociąg nie nadjeżdżał i nie nadjeżdżał :-) W końcu udało się ruszyć i po tym jakimś czasie dotarłem do ulicy, na której nie byłem od wielu, wielu lat! Wspomnienia wróciły :-) Nie zatrzymywałem się na długo. Ot, zrobiłem jedno zdjęcie i dalej w trasę. I tak miałem świadomość, że spowodowane moją średnią dyspozycją dość częste postoje, będą miały wpływ na mój czas brutto. Dodatkowo cały czas wiał wiatr. Byłem jeszcze dość świeży, ale zastanawiałem się w jakim stanie będę na powrocie :-) Tak długą trasę robiłem przeszło rok temu, a przecież teraz moja dyspozycja była jednak dużo gorsza niż wtedy. Ostatni dość prosty odcinek do Złotego Stoku pokonałem bijąc się z wiatrem. Moja ostatnia szansa, aby wypracować sobie średnią przed górami właśnie mijała.
W Złotym Stoku zerknąłem sobie w kierunku ulicy Złotej. To tutaj będzie znajdowała się meta tegorocznego MRDP Zachód. Pierwsze podjazdy nie dały się nawet odczuć. Ba! Chyba nawet kolano zachowywało się na nich lepiej, niż na równej nawierzchni :-) Niestety wiatr był na tyle mocny, że nie przeszkadzał co prawda na podjazdach, ale za to utrudniał jazdę na wypłaszczeniach i mocno przeszkadzał na zjazdach. Tracąc wysokość nie dość, że musiałem stale pedałować, to odpadała mi możliwość ewentualnego odpoczynku, a zabawa dopiero się przecież zaczynała! Do Kłodzka dojechałem w miarę dobrej formie, ale już gdy minąłem to miasto, rozpoczęły się moje małe problemy. Podjazdy choć jak zawsze pokonywane miarowo, to dawały mi coraz to bardziej w kość. Do tego doszła wysoka temperatura - na jednym z napotkanych termometrów przyuważyłem wskazanie trzydziestu czterech stopni. Na wyjeździe z Polanicy Zdroju przystanąłem w lesie na kilka minut, gdzie spałaszowałem kanapki zrobione przez Aneczkę :-) O poranku broniłem się przed ich nadmierną ilością a teraz żałowałem, że miałem ich tak mało :-) Ruszyłem trochę żwawiej, ale już po krótkim czasie znów zacząłem odczuwać brak świeżości. Zacząłem się obawiać o porę swojego powrotu do domu, a ewentualna opcja awaryjna, czyli odwrót z Nysy w kierunku Grodkowa, była już dawno za mną :-) Pół śmiechem, pół żartem przypomniał mi się artykuł o tym, że dla testu otworzono połączenie kolejowe na trasie Kędzierzyn-Kłodzko :-) Mimo wszystko nie dopuszczałem takiej opcji, choć czasu miałem bardzo mało zwłaszcza, że najwięcej zakładałem "stracić" go na Szosie Stu Zakrętów. Za Dusznikami ponownie przystanąłem - tym razem na parkingu dla TIRów. Organizm już chyba przyzwyczaił się do wysiłku, bo później jechało mi się trochę lepiej. Gdy dojeżdżałem do Lewina Kłodzkiego czułem się już całkiem dobrze :-) Także nogi zaczęły pracować bez bólu, czy przeskoków :-) Szkoda tylko, że wiatr wciąż przeszkadzał i nie mogłem w pełni cieszyć się zjazdami... :-) Tymczasem przed Kudową dostałem drugiego życia! Mimo wiatru i drogi prowadzącej lekko pod górkę, ja pędziłem ponad czterdzieści na godzinę! I to nie przez chwilę, a przez dość długi odcinek! Czułem moc pod podeszwą! Wszystko szło w tylne koło! Zatrzymało mnie dopiero czerwone światło. Najprawdopodobniej kobieta z dzieckiem przechodząca przez przejście musiała wcześniej nacisnąć przycisk ;-) Trochę szkoda było hamować, ale po restarcie zacząłem deptać ponownie! :-) Chwilę później minąłem grupę sakwiarzy, których pozdrowiłem machaniem. Nie wiem, czy zdążyli zauważyć ;-) Kilkadziesiąt metrów dalej stałem już na "standardowych" światłach, ale mimo tego nie bardzo mieli sposobność, aby mnie dogonić tym bardziej, że wjeżdżając do centrum Kudowy znów solidnie depnąłem! :-) Co się ze mną stało? ;-) Byłem tak rozpędzony, że park w którym robiłem Antkową sesję dosłownie śmignąłem i o zdjęciu z Cabo myślałem raptem przez pół sekundy ;-) Zwolniłem chwilę później, starając się wsród masy turystów i sklepików, wypatrzyć ten jedyny - sklep spożywczy! ;-) Po przejechaniu około dwustu metrów znalazłem nawet jakiś, ale był akurat zamknięty :-) Później na upartego też miałbym się gdzie zatrzymać, ale jak to rzecze ludowe porzekadło - "jakoś się nie złożyło" ;-) Trochę tego żałowałem, ale nie zamierzałem się już wracać :-)
Na starcie Szosy Stu Zakrętów przystanąłem na SMSa do Aneczki, mając przy okazji satysfakcję z wypracowanej dzięki długiemu sprintowi średniej :-) Była wyższa od zakładanej na całej trasie, ale też miałem świadomość tego, że teraz będzie raczej spadać ;-) Początkowy odcinek Szosy był jak najbardziej pozytywny :-) Planując trasę sprawdzałem na mapach stan drogi i choć zdjęcia były z dwa tysiące trzynastego roku, to asfalt na nich uwidoczniony był w bardzo dobrej jakości :-) Tak też było w rzeczywistości i tym samym dużo lepiej niż wtedy, gdy byłem tu siedem lat temu :-) Piąłem się ku górze :-) Może nie najszybciej, ale miałem już przecież w nogach prawie sto siedemdziesiąt kilometrów, a przecież drugie tyle było przede mną :-) Bardzo mi było miło ponownie móc się tu znaleźć i choć nie miałem za bardzo sposobności zerkać na boki, to sama możliwość pięcia się tu w górę, była dla mnie bardzo przyjemna :-) Szosówka, piękne zakręty w szczególnym miejscu i dobra pogoda :-) Czegóż chcieć więcej? :-) Niestety dobre nie trwało aż tak długo, bo od pewnego momentu asfalt zrobił się bardzo dziurawy z wszechobecnymi bruzdami! Cóż było robić? Trzeba było kląć! ;-) Dodatkowo przez fakt, iż bidony miałem puste, kompletnie zaschło mi w gardle. Uzupełniłem je w Karłowie, będąc przy okazji zaczepionym przez jakąś Azjatkę pytającą o to, jak może wrócić do miejsca wskazanego mi na paragonie. Pisało tam "Błędne skały, spółka bla, bla, bla; Warszawa". No ładnie... ;-) Niestety nie pomogłem. Na postoju obserwowałem też najbliższe otoczenie. Całkiem sporo rowerów, jeszcze więcej turystów i dość szybko okazało się, że jutro mają tu odbyć się jakieś zawody thriatlonowe. Uwaga - droga miała być zamknięta! No to mi się poszczęściło :-) W ogóle to zapamiętałem to miejsce inaczej. Przede wszystkim dużo spokojniej. Czy to zasługa pogody, wyremontowanej drogi, czy może tych zawodów? Tego nie wiem... :-) Gdy ruszyłem ponownie, postanowiłem zapytać stojącą na poboczu parę kolarzy o jakość asfaltu na zjeździe. Niestety nie mieli o tym bladego pojęcia, a w trakcie rozmowy wyszło, że żona jegomościa startuje jutro w owych zawodach i przyjechali na nie aż z Łodzi :-) Ruszyłem przed nimi czyniąc rzeczy niemożliwe, to znaczy starając się wybierać dziury. Marny był tego efekt. Na całe szczęście po jakimś czasie droga powróciła do poprzedniej jakości i mogłem dać sobie upust :-) Początkowo jechałem trochę na czuja. Nie wiedziałem, czy to nie tymczasowa zasłona dymna, a ponadto przez zalesienie i okulary przeciwsłoneczne, słabo widać było nawierzchnię. Po dość szybkiej chwili doszedłem do wniosku, że to raczej poprawa na stałe, a dodatkowo szybciej czytałem zakręty i wtedy nabrałem już pełnej pewności :-) Od tego momentu wszelkie hamulce puściły - te w rowerze również! ;-) Chyba jeszcze nigdy tak swobodnie nie składałem się w szybkie zakręty! To było coś pięknego, a jeszcze bardziej cieszył fakt, że robiłem to w tak szczególnym miejscu! :-) Czułem się jak ryba w wodzie! Wszelkie początkowe niedogodności... jakie niedogodności?!? :-) Nie było ich! :-) Stanowiliśmy z rowerkiem jedność :-)
Zjazd skończył się dość szybko, a ja zacząłem coraz częściej patrzeć na wykres wysokości :-) Podjazdy zrobiły się jeszcze bardziej strome i chyba przerabiałem to, co cztery lata temu - to nie w wysokich górach były najcięższe podjazdy :-) De facto byłem w pobliżu części tamtejszej trasy :-) Było bardzo gorąco, a ja piąłem się metr po metrze :-) Przed Tłumaczowem zaliczyłem osiemnasto procentowy zjazd! Nawierzchnia przeszkadzała w swobodnym spadku i trzeba było hamować, ale ja w głowie miałem co innego - cieszyłem się, że jechałem w tą dobrą stronę! ;-) Gdyby było na odwrót, to... cholera jasna! Byłoby ciężko! ;-) Gdy już zrobiłem nawrót w kierunku powrotnym - pół żartem - prawie wziął mnie szlag! No to po to przez pół dnia wiatr wiał mi w twarz, żeby w drugiej połowie również lał mnie po pysku?!? Mimo tej jakże małej niedogodności, odczytywałem to jako dodatkowy element treningowy ;-) Martwiło mnie jednak to, że sił w nogach miałem coraz mniej, podjazdy po tylu przejechanych kilometrach były jeszcze bardziej energetycznie wymagające, a mnie do celu zostało jeszcze troszkę ;-) W końcu dojechałem do Nowej Rudy gdzie też nieco się zamotałem. Dodatkowo jak się miało szybko okazać, wkraczałem na teren dolnośląskich bruków! Nigdy więcej nie wybiorę się w dolnośląskie szosówką! ;-) Nigdy więcej! ;-) Ewentualnie na jakimś pancernym rowerze ;-) I tak: strome podjazdy, gorące słońce, dziurawe zjazdy, bruk. Strome podjazdy, gorące słońce, dziurawe zjazdy, bruk. No szlag by to trafił! Jeszcze na początku zerkając na nawigacji na duży spadek wysokości, miałem nadzieję na jakiś choćby średniej jakości zjazd. Szybko wyzbyłem się złudzeń. Dla przykładu zjazd do Srebrnej Góry: na początku dziury jak leje po bombach, a na sam koniec bruk. W Ząbkowicach Śląskich podobnie. Może mniej dołów, ale bruk ten sam. W któreś z tych dolnośląskich mieścin, jazda po bruku spowodowała u mnie ból lewego stawu skokowego! Poza tym musiałem już gonić czas, a nawierzchnia wcale nie pomagała. Na całe szczęście za Ziębicami nieco się polepszyło. Dodatkowo przestał przeszkadzać wiatr :-) Trzeba też jednak oddać, że asfalt na wylocie ze Srebrnej Góry był już w lepszym stanie i mogłem się tam dobrze rozpędzić :-) Dojeżdżając do jednego z zakrętów dojrzałem jak z ulicy Kolejowej wyjechał przede mnie jakiś skuter. Doszedłem go na kolejnym zakręcie siadając na koło tak, aby widział mnie w lusterku. Na wyjściu z następnego zakrętu w prawo, śmignąłem go z taką różnicą prędkości, że chłop musiał być w szoku! ;-) Krótko potem z równym impetem wyprzedziłem jakiegoś sakwiarza :-) Karta chyba się odwróciła - może tylko na moment, ale nie zamierzałem z tego nie skorzystać! Po jakimś czasie, zerknąłem kilka razy za swój prawy bark, żegnając się z górami. Tyle dziś przejechałem...
Zacząłem mocniej kręcić i kilometr po kilometrze zbliżałem się do domku :-) Przed Grodkowem zacząłem odczuwać pierwsze efekty takiej jazdy, objawiające się bólem achillesów. Postanowiłem dociągnąć do miasteczka, ponieważ i tak miałem tam zaplanowany fotograficzny postój. Ruszając ponownie czułem się już lepiej, a nie bez znaczenia był też pewnie fakt, iż między zabudowaniami poruszałem się zwyczajnie wolniej. Na obrzeżach miasta widać było pasmo górskie, które widziałem o poranku w drodze do Nysy. Pętla czasu... :-) Wracając na trasę znów przyśpieszyłem. W lasku nieopodal pozdrowiłem jakiegoś rowerzystę w różowym stroju, jadącego z przeciwka. Gdy miałem już podniesioną dłoń zauważyłem, że była nim jakaś stara babcia. Również miała uniesioną w geście pozdrowienia dłoń. Jest moc! ;-) Kilometry znów uciekały, ale razem z nimi do stawu skokowego zarówno jednej, jak i drugiej nogi, coraz mocniej wkradał się ból. Nieco lepiej było z przyczepami ud w kolanie, choć tam też rozpoczynała się walka. Gdy dojechałem do Magnuszowic - punktu stycznego dzisiejszej trasy - cały mój organizm domagał się już postoju. Nie bolały mięśnie zmęczonych nóg, ale przyczepy, ścięgna, czy może pojedyncze pasma mięśniowe w udach. Byłem też głodny. Zatrzymałem się tuż przed autostradą. Mimo wspaniałego samopoczucia fizycznego (nie, to nie pomyłka ;-) ), czułem się też dobrze psychicznie :-) Do zachodu słońca pozostała jeszcze grubo ponad godzina, ale z dnia robiła się już szarówka - zapewne za sprawą niewielkiego, choć pełnego zachmurzenia. Na MRDP we wrześniu będzie gorzej... Ruszyłem z nowymi siłami, choć wspomniane części ciała dawały już sygnał, że mają już troszkę chęć do stałego odpoczynku. Dodatkowo zrobiło się chłodniej, a wiaterek zaczął smagać okolice kostek. W Lewinie Brzeskim przy stawach panował miły ruch :-) Ludzie spacerowali i przyjemnie się wśród nich jechało :-) Ja byłem dodatkowo pozytywnie pobudzony dlatego, że gnałem na szosówce :-) Jak nikt inny tutaj! ;-) Przed wjazdem na "dziewiećdziesiątkę czwórkę" zatrzymałem się jeszcze, aby pozapinać lampki na rowerze i kurtkę na sobie ;-) Już powoli wyglądałem domku... :-) Wjeżdżając na ostatnią prostą w Popielowie organizm już dawał sygnał, że chce mu się odpocząć. Miałem też świadomość tego, że po tak długiej trasie nie mogę zaniedbać wyciszenia organizmu. Tempo zmniejszyłem w Chruścicach i niestety miało to swój efekt uboczny, bo od razu zaczęło mi się jechać gorzej. Po tak długim dniu nie był to jednak duży problem. I tak do mety miałem już stosunkowo mało. Znów przejeżdżałem przez uśpiony Dobrzeń i Brzezie :-) W gnieździe znów zauważyłem te same bociany. Jeden - wyraźnie lepiej widoczny - znów był jakiś zaspany... :-) Przejazd przez las był już bardzo spokojny. Ze dwa razy zdarzyło mi się jednak podkręcić powyżej średniej, ale były to incydenty. Zdjąłem okulary, aby lepiej widzieć. Świerkle, troszkę pod górkę i byłem w domku... O dziwo finalnie wcale nie tak mocno zmęczony :-) Normalnie chodziłem, normalnie rozmawiałem i chyba normalnie wyglądałem ;-) Dopiero po karnych w meczu Rosja - Chorwacja, na twarzy pojawiło mi się zmęczenie. Zważając na panujące dziś warunki i rodzaj trasy myślę, że to był jak najbardziej udany test przed czterysetką :-) Na pewno jednak warto popracować nad większą częstotliwością takich tras.

Chwilowy postój na drodze rowerowej na pierwszym etapie drogi :-)


Synagoga w Niemodlinie. Wgryzam się w wyjazd :-)


Na trasie do Nysy. Rozpędzony, zostaję zatrzymany przez Policję ;-)


Forteczna wieża ciśnień w Nysie. Oj... Jak dawno mnie tu nie było!


Przystanek w Wójcicach ;-)



Nysa Kłodzka w Otmuchowie :-) Na horyzoncie ładne pasmo górskie :-)



Jak żywo widok z Hiszpanii...! ;-) To trza mi było się tłuc tyle kilometrów, jak za Paczkowem taki sam?!? ;-)


Traska przed Kłodzkiem :-)


Tak według włodarzy Kłodzka ma wyglądać droga rowerowa. Brawo!



Ruchliwa trasa za Kłodzkiem.


Widoczki coraz lepsze :-)


Na wylocie z Polanicy Zdroju :-) Gorąco i kilometry dają się już we znaki!



Tym razem na parkingu dla TIRów ;-)



Tempo wzrosło! :-) Aż do Kudowy będzie ogień! :-)


Szosa Stu Zakrętów wita! :-)


Nie taki diabeł straszny, jak go malują!


Przy sklepiku w Karłowie :-)


Na Szosie ;-)







Piękne widoczki za Radkowem... Jadąc obok pola dosłownie widać było, jak unosi się ono do góry wraz z drogą! :-)


No jeszcze tego brakowało! Jakbym wiedział, to bym może inny rower wziął! ;-)


Przed Srebrną Górą. Będę jutro ;-)


Srebrna Góra. Już widać płaskie! ;-)


Rynek w Ząbkowicach Śląskich :-) Oprócz występu jakieś grupy tańczących małolat, z mijanych atrakcji to... bruk ;-)


Gdzieś na trasie - odpoczynek :-)


Gdzieś na trasie - żegnam się z górami... :-)


Pozdrowienia z Grodkowa ;-)


Wieża ciśnień. Zdjęcie i wymiana baterii w nawigacji przy okazji ;-)


Postój przed A4. Nogi po wysiłku domagały się chwili przerwy... Naprawdę sporo dziś z siebie dały!



Nieopodal Skorogoszczy. Światełka, kurteczka i dalej w drogę!


Prawie jak w domu ;-)


Już praktycznie w domu ;-)



Dane wyjazdu:
87.15 km 0.00 km teren
03:06 h 28.11 km/h:
Maks. pr.:64.38 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Na toszecki standard :-)

Czwartek, 5 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Na sobotę zaplanowałem sobie ponad trzysta kilometrów. Nie wiem jeszcze jak to zrobię z obecną dyspozycją, ale chcę spróbować. Nie chciałbym ot tak poddawać się w kwestii tegorocznej czterysetki. Brak planu treningowego postaram się przykryć nabytym już doświadczeniem. Pełna to improwizacja, ale chcę spróbować, bo później z terminami nie będzie już tak kolorowo. Dzisiejszy wyjazd miał być małym sprawdzianem mojej formy po ostatnich problemach.



Na początku totalnie odpuściłem. Nie chciałem się spalić, więc wylot z miasta był raczej spokojny. Oczywiście zapomniałem o remoncie przy Wojska Polskiego i znów musiałem jechać parkiem :-) Dodatkowo przeszkadzał wiatr i wyglądało na to, że będzie tak przez cały wyjazd, ewentualnie na powrocie za Porębą coś się zmieni. Dystans pokonywałem z uwagą dobierając przełożenia i bardzo dobrze się stało, że wymieniłem tylną linkę i ustawiłem przerzutkę, bo momentami dosłownie wachlowałem biegami :-) Na dalszym etapie drogi, gdy już trochę bardziej sobie pozwalałem doszedłem do wniosku, że kaseta "jedenastka" dla kolarza-sportowca ma naprawdę duże znaczenie. Na wylocie ze Sławięcic, będąc już przed laskiem, usłyszałem nagle pisk opon za swoimi plecami. To jakaś niewiasta za kierownicą myślała zapewne, że zdąży mnie wyprzedzić, a tymczasem sytuacja zmusiła ją do gwałtownej zmiany planów. W pierwszym ułamku sekundy trochę mnie wystraszyła, ale szybko o tym zapomniałem :-) Trochę wkręcałem się na obroty, ale to jeszcze zdecydowanie nie było to. Kryzys dopadł mnie już, gdy zjechałem w kierunku Toszka! Masakra... Co się ze mną dzieje? Na całe szczęście widoczność była bardzo dobra i przyjemnie się jechało :-) Gdy wjechałem na drogę w kierunku Opola kryzys się nasilił. Postanowiłem nawet się zatrzymać, czego chyba od dawna nie robiłem na tej trasie. A może to ten wiatr wiejący z przeciwka? ;-) Po chwili ponownie ruszyłem i dobierając sobie z wyczuciem przełożenia, zacząłem z czasem jechać coraz lepiej. Gdy dotarłem do Strzelec nie byłem jeszcze do końca rozkręcony, ale bardzo szybko do mocniejszej jazdy zmotywował mnie autokar, wjeżdżający przede mnie na rondo z mojej lewej strony :-) Nie pogoniłem go zbyt długo, ale zawsze to coś ;-) Zasłużyłem sobie za to na "zieloną falę" ;-) Trwała aż do momentu, gdy nagle trafiłem na korek. Mimo że przez miasto leci tranzyt, to o tej porze raczej nie powinno go być... Szybko się to wyjaśniło. Na skrzyżowaniu ruchem kierowała Policja, a wcześniej był tu niestety jakiś wypadek. Zgodnie z planem zjechałem w kierunku Anki. Gorsza nawierzchnia wymusiła wolniejsze deptanie, ale mnie nie przeszkadzało to jakoś nadto. O dziwo mimo niecałych dwóch godzin do zachodu słońca, dzień zrobił się jakiś taki jakby się powoli kończył i w związku z brakiem lampki, nie czułem się z tym jakoś w stu procentach komfortowo. Na ostatniej prostej przed Wysoką znów poczułem, jakby dopadł mnie kryzys. Jechałem ciężko nawet mimo tego, że miałem z lekkiej górki! Co prawda wiał przeciwny wiatr, ale żeby aż tak...? Zrzuciłem przerzutkę i to był strzał w dziesiątkę! Powoli budowałem bazę i prędkość tak, że w Wysokiej były nawet momenty, że podjazd robiłem na blacie! Nieźle... ;-) Końcówkę podjazdu wykonałem w taki sposób, że od razu skojarzył mi się z kolarzem CCC. Nawet po zjechaniu z głównej już na szczyt wspinaczka nie stanowiła żadnego problemu! Dopiero przed nawrotem do pomnika zrzuciłem przerzutki, aby łatwiej było pokonać zakręt. Hm... Dziwny jestem ostatnio ;-) To był chyba przełomowy moment dzisiejszego wyjazdu :-) Po przywitaniu się z Karolem udałem się z powrotem w kierunku Wysokiej tak, aby zaliczyć pętelki za Porębą :-) MXS był już mój i od tej pory jechałem już jakoś lepiej :-) Może nie dużo szybciej, ale wydolnościowo lepiej :-) Nawet odcinek za autostradą, a przed Porębą, gdzie zawsze wieje i się męczę, zrobiłem jakoś bez większego trudu. W nagrodę dostałem swoje kochane tutejsze serpentynki i choć nie gnałem jakoś mocno, to jak zawsze dały mi dużo frajdy :-) Przy okazji wstąpiłem do miejsca położonego tuż przy drodze - nazwanego jak się okazało Siedem Źródeł. Aż dziw, że jeżdżąc tędy przez tyle lat, nie byłem tu ani razu! Szok! Drogę do Leśnicy pokonałem na spidzie ;-) Świetnie się jechało :-) Za miastem wiatr wiał w twarz mimo, że tu miało być już inaczej, ale dałem sobie z nim radę ;-) Za Raszową przemknąłem przez już nie do końca jasny las i byłem już w Kędzierzynie, gdzie na otwartej przestrzeni słońce dawało na szczęście jeszcze sporo światła :-) Jechałem swoim tempem, w końcu rozkręcony, a w Kłodnicy spotkałem jeszcze biegającego maratony znajomka ;-) Wymęczony krzyknąłem "cześć!" i kilka chwil później przypomniałem sobie o konieczności wyciszenia organizmu. Teraz chciało mi się jechać, a nie mogłem! ;-) Chwilę ze sobą powalczyłem, ale wygrał rozsądek... :-) Szoska chyba wróciła... :-)

To w którą on jest w końcu stronę?


Góra św. Anny widziana za Błotnicą Strzelecką :-)


W kierunku Anki :-) Pięknie pachniało zboże...


Cześć! :-)


Siedem Źródeł. Szok, że jestem tu pierwszy raz!